"Oddech uwalnia moją skórę
Dreszcz płonie w mojej krwi
Lustrzane odbicie odzwierciedla wszystkie moje lęki
Upadam przed tobą
Czas i marzenia dobiegły końca
Diabły z piekielnych otchłani otwierają przede mną wrota..."
Strażnicy czekali, aż wysiądziemy z auta. Żaden z nich
nie odważył się jednak otworzyć bramy. Spoglądali na nas przez kraty niczym na
zwierzęta w zoo. Musiałam przyznać, że było coś zabawnego w ich zachowaniu.
Wyczuwałam bowiem ten nieudolnie skrywany pod płaszczykiem dumy i powagi lęk.
Czy mogłam im się jednak dziwić? Jeszcze nie tak dawno sama stałam po ich
stronie i drżałam na samą wzmiankę o Nocnych, wiedziałam więc, z czym się
mierzyli. A teraz mieli do czynienia samą pieprzoną Królową – osobą, która
ponoć nie znała litości, mordowała gołymi rękoma i była gotowa zrobić wszystko
dla dobra jej poddanych. I, cóż, tak po części było. Nie wiedzieli jednak o
Aurorze i o tym, że dla niej wyzbyłam się tego, co złe i mroczne. Nie zamierzałam
im jednak o tym wspomina.
Dotychczas skrywający się w moim cieniu Daniel w końcu
stanął obok mnie i ujął moją dłoń. Równocześnie wśród Strażników dało się
wychwycić jakąś zmianę. Wręcz posągowe skupieniu ustąpiło miejsca dziwnemu poruszeniu.
– Podejrzewam, że nie wspomniałaś Marlene ani słowem o
tym, że żyję, czyż nie? – wymamrotał Daniel, przyglądając się swoim dawnym
towarzyszom.
Prychnęłam pod nosem, uświadomiwszy sobie, co tak
zaskoczyło Dziennych. Ostatnie tygodnie były tak szalone, że zupełnie
zapomniałam o tym, że Daniel umarł, a potem jakimś magicznym sposobem – a
właściwie to dzięki mojej krwi – został wskrzeszony. Poza rodzicami, których
osobiście poinformował, żaden inny Dzienny nie zdawał sobie z tego faktu
sprawy. Marlene, John oraz jego ludzie, którzy odnaleźli masakrę na łące w
Montanie, zabrali jego ciało, by należycie go pochować. Daniel ocknął się
jeszcze przed pogrzebem, ale sądząc po minach Dziennych nie zostali o tym
fakcie poinformowani i opłakiwali pustą trumnę.
Przed szereg w końcu wyszedł Strażnik, którego
doskonale znałam. John sprawiał wrażenie wiecznie opanowanego i sztywnego, ale
odkąd stałam się niemalże naocznym świadkiem jego poczynań z Marlene, moje
wyobrażenie o nim uległo drastycznej zmianie. Sam Strażnik z czasem zaczął się
przy mnie otwierać, ukazując swoje prawdziwe, nieco bardziej rozrywkowe
oblicze. Był poważny w pracy, ale kiedy zamieniał mundur na zwykłe dżinsy i
koszulkę, nawet dawało się go lubić.
Tym razem jednak nie odpowiedział na mój lekki uśmiech
i skinienie głowy, którym uraczyłam go w ramach powitania. Po prostu na mnie
patrzył, jakby był wciąż nie do końca przekonany do szalonego planu Marlene. Po
upływie kilku chwil odwrócił się i wykonał kilka nieskomplikowanych gestów,
przywołując do siebie trójkę Strażników. Uzbrojeni mężczyźni przemieścili się w
kierunku bramy, ostatecznie nawet przekraczając jej granicę. Daniel, który z
pewnością lepiej zrozumiał nieme polecenie swojego byłego przełożonego,
asekuracyjnie chwycił mnie w talii, jakby zawczasu powstrzymując przed tym, co
nadejdzie.
– Catherine, Danielu – zwrócił się do nas John, stając
kilka metrów od nas. – Zanim wpuścimy was na teren Akademii, będziemy musieli
was przeszukać.
Z westchnieniem wystąpiłam o krok do przodu,
rozkładając przy tym ręce. Trójka towarzyszących Johnowi Dziennych drgnęła i
automatycznie nieco się cofnęła, jakby obawiała się, że lada moment z moich
uniesionych dłoni buchną płomienie. Jedynie ich przełożony zachował spokój. Nie
spuszczając mnie z oczu pokonał dzielący nas dystans i zabrał się za rewizję.
Wiedząc, że Daniel zabiłby mnie, gdybym uczyniła teraz uszczypliwą uwagę na
temat mojego stroju, na który składała się cholerna długa suknia w kolorze
królewskiej czerwieni, w której zwyczajnie nie dałoby się walczyć, pozwoliłam
Johnowi czynić swoje. Ostatecznie jednak błysk zaskoczenia w oczach Dziennego,
który nie znalazł u mnie żadnej broni, wynagrodził mi tą żenującą i kompletnie
niepotrzebną akcję.
Kiedy John podszedł do Daniela, nie od razu zabrał się
za rewidowanie go. Przyglądał mu się w milczeniu z mieszaniną ulgi i
niedowierzania, niczym ojciec witający swojego syna po powrocie z jakiejś
brutalnej misji.
– Nie jesteś Nocnym – wyszeptał w końcu, zdradzając
przy tym swoje zmieszanie. – Więc dlaczego…
– Wiesz dlaczego – odparł mu Daniel, uśmiechając się
łagodnie.
Dlaczego żyjesz…? Dlaczego jej towarzyszysz…? Czy to
nam się podobało czy nie, na oba te pytania odpowiedź była identyczna. Z tego
też powodu John nie drążył dalej tematu. Zaraz po tym, jak uścisnął Danielowi
dłoń, dokonał szybkiej inspekcji mającej na celu sprawdzenie, czy Shane nie
wniesie broni na teren Akademii. Podobnie jednak jak u mnie nie znalazł
niczego, chociażby głupiego scyzoryka. Zawczasu przewidzieliśmy bowiem, że
zostaniemy przeszukani. Aby nie zostać skreślonymi już na wstępie,
zrezygnowaliśmy z jakiegokolwiek oręża. Chcieliśmy pokazać, że przybywamy z
pokojowym nastawieniem.
– Będę musiał cię zakuć – poinformował mnie John.
Podczas gdy ja jedynie uniosłam brew w wyrazie
zaskoczenia, Daniel zaczął się stawiać. Po części musiałam mu jednak przyznać
rację. Nie godziłam się na takie warunki. Miałam być gościem, nie więźniem.
Marlene w swoich mailach informowała mnie, że włos mi z głowy nie spadnie i
śmiało mogę przestąpić próg Akademii. Ta sytuacja była kompletnym zaprzeczeniem
jej obietnic.
– Okay – westchnęłam po chwili, ku niezadowoleniu
Daniela. – Ani słowa – mruknęłam jeszcze w kierunku ukochanego, po czym
wyciągnęłam ku Johnowi dłonie. Strażnik ochrony bez gadania skuł je przy użyciu
kajdanek. Sprawdzając mechanizm, spojrzał mi prosto w oczy. – To wszystko? Czy
może chcesz mnie jeszcze zakneblować?
W końcu kąciki ust Johna drgnęły. Nie był to jeszcze
co prawda uśmiech, który zwykłam u niego widywać, ale byłam na dobrej drodze do
odzyskania mojego dawnego sprzymierzeńca – a przynajmniej miałam taką nadzieję.
W tych dziwnych i niepewnych czasach, które nastały, każdy przyjaciel był na
wagę złota.
– Jeśli zaczniesz czynić uwagi co do mojej krwi,
prawdopodobnie będę zmuszony zatkać ci usta.
Mrugnęłam do niego, zadowolona z obrotu tej rozmowy.
Stres, który odczuwałam jeszcze przed kwadransem, gdzieś się ulotnił. Dzięki
wymianie uszczypliwości z szefem ochrony byłam w stanie nieco się rozluźnić i
podejść do powierzonego mi zadania z nieco większym dystansem.
John, chwyciwszy za łańcuch łączący bransolety moich
kajdan, poprosił, byśmy przeszli na teren Akademii. Zebrani pod bramą Strażnicy
automatycznie wycofali się, robiąc nam przejście. Było coś zabawnego w ich
chronicznym przerażeniu; coś co sprawiało, iż mimo miałam skute dłonie, czułam,
że znajduję się na zwycięskiej pozycji.
Widok znajomej fasady rozbudził we mnie emocje, o
których istnieniu zdążyłam już zapomnieć. Najgorsze jednak w tym wszystkim było
to, że wcale nie czułam się tak, jakbym wróciła do domu. Spędzone w Akademii
miesiące, mimo licznych miłych momentów, wciąż kojarzyły mi się nieprzyjemnie.
Mimo że to właśnie w tych murach poznałam Daniela, Cole’a czy Kiełka, nie
potrafiłam cieszyć się z powrotu. Przed oczami stawały mi obrazy szaleństwa,
krwi, walki, zdradliwych pocałunków i wielu godzin tortur mających na celu
odwiedzenie mnie od Nocnych. Gdybym nie doświadczyła tego wszystkiego na
własnej skórze, mogłabym przypuszczać, że to Katerina odpowiadała za obrazy
pojawiające się w mojej głowie. Ale to ja zostałam zdradzona w czterech
ścianach własnej sypialni, to ja sama zdradzałam ludzi, na których naprawdę mi
zależało… Akademia była dla mnie synonimem niebezpieczeństwa, wylęgarni spisków
i najokrutniejszych kłamstw. Na palcach jednej ręki wymieniłabym sytuacje, w
których czułam się tu naprawdę bezpiecznie.
Nie ma opcji, bym
w przyszłości posłała moją córkę do tego królestwa kanciarzy.
Kto dał im prawo do zgrywania lepszych? Kto dał im
władzę? Na te dwa pytania nigdy nie byłam w stanie znaleźć rozsądnej
odpowiedzi. Dzienni najprawdopodobniej sami z siebie postanowili ustanowić
kodeks, na mocy którego mordowali wychylających się Nocnych, nie pozwalali im
na bliższe relacje z otoczeniem, a już tym bardziej mieszanie się gatunków.
Rada od tysiącleci szykanowała Nocnych, uważając ich za gorszy sort, podczas gdy
sami, jako marne hybrydy prawdziwych mrocznych wampirów, nie byli od nich w
niczym lepsi.
U
szczytu schodów stała Marlene. Odkąd widziałam ją po raz ostatni nic się nie
zmieniła – wciąż tak samo zatroskana, poważna twarz i szczupła sylwetka ubrana
w paskudną, szarą garsonkę. Mimo iż z zewnątrz prezentowała się jak zwykle
schludnie i elegancko, coś w jej oczach zdradzało, że mentalnie jest wrakiem.
Czy mogłam jej się jednak dziwić? Sama przeszłam całą masę rzeczy, które odbiły
się na mojej psychice. Wszystkie te wydarzenia na swój sposób na pewno mnie ukształtowały,
ale byłam więcej niż pewna, że zwykła osoba nie poradziłaby sobie bez
wieloletniej terapii.
Nie
spodziewałam się komitetu powitalnego, ale poczułam ukłucie w piersi, kiedy
zorientowałam się, że Lydia nie wyszła, by się ze mną przywitać. Podejrzewałam
jednak, że nie bez powodu nie byłam w stanie ujrzeć nikogo innego poza Marlene
i masą kręcących się po placu Strażników. Choć mieliśmy podpisywać traktat
pokojowy, nikt nie ufał mi na tyle, by dopuścić do mnie moich Dziennych rówieśników.
Nie winiłam ich za to, sama pewnie postąpiłabym podobnie, ale jednocześnie nie
byłam w stanie całkowicie się z tym pogodzić.
Dyrektorka
Akademii również okazała swoje zaskoczenie na widok całego i zdrowego Daniela u
mojego boku. Przestąpiła z nogi na nogę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Z kolei
po sposobie, w jaki raz po raz otwierała usta, domyśliłam się, że chciała coś
powiedzieć, ale na moment zatraciła zdolność artykułowania poszczególnych słów.
Ostatecznie to Daniel postanowił się odezwać, a nawet serdecznie do niej
uśmiechnąć, czym nieco ocieplił grobowy nastrój.
– Witaj,
Marlene. Miło cię znów widzieć.
– Och –
wykrztusiła, schodząc po schodach nieco szybciej, niż zrobiłaby to normalnie.
Stanęła naprzeciwko mojego ukochanego i złożyła dłonie jak do modlitwy. – Nawet
nie wiesz, jak mnie jest miło zobaczyć cię całego i zdrowego!
Przez kilka
chwil patrzyła na niego z taką radością i uwielbieniem, że wszyscy zaczęliśmy
czuć się niezręcznie. Wiedząc, że sam Shane nie cieszy się z tego znajdowania
się w centrum uwagi, odchrząknęłam wymownie, próbując przejąć jego funkcję.
– Nie żeby
coś, ale to ja przywróciłam go z martwych – oznajmiłam. – I tak, przeze mnie
też zginął… Ale w ostatecznym rozrachunku wychodzimy na zero, czyż nie?
Dopiero
wtedy wzrok Marlene spoczął bezpośrednio na mnie. Dotychczas wodziła
spojrzeniem po zgromadzonych, ale mnie nim nie obejmowała. Gdybym nie znała jej
trochę lepiej mogłabym pomyśleć, że w ten sposób usiłuje zrobić mi na złość.
– Catherine,
kochanie, pięknie wyglądasz – westchnęła, przyglądając się mojej czerwonej sukience.
Nie miałam absolutnej pewności, ale wydawało mi się, że ujrzałam cień uśmiechu
na jej poważnym obliczu, kiedy dostrzegła, że pod tiulową kreacją mam ukryte
swoje ukochane od czasów licealnych martensy. – Pasują ci takie królewskie
barwy.
Uprzejmie
skinęłam głową, przyjmując komplement. Usiłowałam wychwycić fałsz w jej tonie,
ale zdawała się mówić absolutnie szczerze.
–
Kajdanki średnio pasują do tej kreacji – zauważył Daniel, patrząc wymownie na
moje dłonie. – Może wystarczy na dziś tej szopki i ściągniecie je Catherine?
Marlene
wymieniła z Johnem porozumiewawcze spojrzenia. Szef ochrony nie wyglądał na
przekonanego, dlatego też ta ich niema rozmowa zdawała się ciągnąć całe wieki.
Ostatecznie jednak wyciągnął srebrny kluczyk z kieszonki swojego munduru i
rozkuł mnie. W ramach podziękowania uśmiechnęłam się do niego, ale spuścił
wzrok w ziemię, udając, że tego nie zauważył.
–
Bardzo dziękuję wam za przybycie – obwieściła Marlene.
Skłoniłam
się lekko w dziękczynnym geście.
–
To my dziękujemy za to, że postanowiliście nas ugościć.
–
Może wejdziemy do środka? Na pewno jesteście zmęczeni po podróży i czegoś
byście się napili.
Kiedy
nie zaprzeczyliśmy, Marlene dłonią wskazała na schody, pozwalając nam ruszyć przodem.
W odpowiedzi Daniel w szarmanckim geście podał mi ramię, oferując swoją pomoc
podczas wchodzenia do środka. Z uśmiechem ułożyłam dłoń na jego przedramieniu i
pozwoliłam mu się poprowadzić. Samo to, że miałam go przy sobie, pozwalało mi
się zrelaksować i nieco zdystansować do całej tej sytuacji. Gdybym pojawiła się
tu sama, prawdopodobnie już świrowałabym z nerwów.
Nie
minęło wiele czasu, odkąd byłam tu po raz ostatni, coś koło trzech miesięcy, a
mimo to ja na siłę próbowałam dopatrywać się jakichś zmian. Nawet głupie
przemeblowanie, przesunięcie doniczki z kwiatem o pięć centymetrów, należycie
by mnie usatysfakcjonowało. Mnie udało się zmienić diametralnie w ciągu tak niewielkiego
okresu, dlaczego więc wszystko tu pozostało takie samo – zimne, szare, przerażająco
obojętne? Dzienni byli świetni w mówieniu i obiecywaniu, ale kiedy dochodziło
do realizacji tych obietnic efekt okazywał się być niesatysfakcjonujący. Potrafili
naobiecywać wiele, a przy ostatecznym rozrachunku wymigać się ze wszystkich składanych
obietnic w taki sposób, że wbrew sobie zaczynało się odczuwać wyrzuty sumienia.
Dzienni, a już szczególnie ci wysoko postawieni, byli mistrzami manipulacji.
Chciałam
wierzyć w ludzi – w ich przemiany i obietnice. Przekraczając próg jadalni, w
której również nic się nie zmieniło, dotarło do mnie jednak, że co innego
chcieć, a co innego móc.
Zajmując
miejsce przy stole, raz jeszcze przyjrzałam się Marlene. Nie wyglądała na
zastraszoną, ale jednocześnie nie zachowywała się w pełni naturalnie.
Początkowo zrzuciłam to na karb zmęczenia i okoliczności, w których przyszło
nam się spotkać – w końcu sama byłam nieco zestresowana. Teraz jednak w głowie
zapaliła mi się czerwona, ostrzegawcza lampka, której nie zamierzałam
ignorować.
W
ciągu trzech ostatnich miesięcy udało mi się zmienić siebie i mentalność
Nocnych, nakłaniając okrutne i mroczne potwory do podpisania ugody z ich
odwiecznymi wrogami. Ale co w tym czasie na rzecz przymierza zrobili Dzienni?
Zewsząd docierały do nas informacje o wzmożonej ochronie, nocnych patrolach,
mordach na moich poddanych… Skupiałam się na tym, co działo się w Vegas, bo
miałam na głowie sprawy ważniejsze niż jednoczenie Nocnych z całego świata, ale
wiedziałam, że Dzienni nie zaprzestali swoich zabójczych praktyk.
A
co jeśli za szybko się ucieszyłam i zamiast podpisania ugody i zakopania
wojennego topora dojdzie jedynie do międzygatunkowej wymiany poglądów? Ja i moi
ludzie byliśmy gotowi na zmiany. Ale jak na taką sytuację zapatrywali się
Dzienni? Nie byłam cudotwórczynią i nie brałam pod uwagę scalenia gatunków, ten
podział już na zawsze miał obowiązywać, ale potrzebowałam jakiegoś dowodu na
to, by móc zaufać Radzie i Marlene.
Założyłam
nogę na nogę, próbując odsunąć od siebie namnażające się w moim umyśle obawy. Nie
chciałam, by bezpodstawne wymysły zaważyły na moim osądzie. Byłam jednak
Królową wystarczająco długo, by wiedzieć, że czasem nie wszystko szło po naszej
myśli i posiadanie jedynie planu a i b może być niewystarczające. Aby więc
uniknąć sytuacji bez wyjścia, postanowiłam dokładnie ważyć słowa.
–
Czego się napijecie? – zagadnęła Marlene, zgrywając pogodną gospodynię. –
Catherine, nadal preferujesz wampirzą krew? Nie mamy co prawda tej należącej do
Nocnych, ale…
–
Wystarczy woda – odpowiedział za mnie Daniel, lekko się uśmiechając. Byłam mu
wdzięczna za to, jak zgrabnie i sprawnie wybrnął z sytuacji. Ja osobiście
potraktowałabym pytanie Marlene jako zaczepkę, a gdybym weszła z nią na ten
temat w dyskusję, mogłoby się to źle skończyć.
Dyrektorka
wykonała dłonią serię nieskomplikowanych gestów, a chwilę później młoda
kelnerka stawiała przed nami na stole dzbanek z wodą z cytryną i cztery wysokie
szklanki. Po wszystkim skłoniła lekko głowę i czmychnęła z powrotem do kuchni.
–
Opowiedzcie trochę o tym, co się z wami przez ten czas działo – zachęciła
Marlene. – Jakieś pikantne szczegóły klątwy dały o sobie znać? Coś was
zaskoczyło, sprawiło że zmieniliście zdanie na dany temat…?
Założyłam
nogę na nogę, siląc się na lekki uśmiech.
–
Tak, owszem. Zaskoczyło mnie to, jak otwarci i przyjaźni są Nocni. Przez cały
ten czas, który z nimi spędziłam, żaden z nich ani razu nie ukazał mi się jako
bezduszny potwór. A, przyznaję, właśnie taki wizerunek zakorzeniliście w mojej
głowie.
–
Nocni zamordowali ci rodziców i brata – przypomniał surowo John.
–
Bo mnie szukali. Już wtedy nasza więź była silna, mimo iż ja sama nie zdawałam
sobie sprawy z jej istnienia.
–
Wymówki – skwitował szef ochrony, odchylając się lekko na krześle. – Rządziłaś
nimi przez trzy miesiące. A co będzie za pięć lat, dziesięć, sto? Kiedy
cywilizacja pójdzie do przodu, dostęp do krwi stanie się ograniczony, a
zapanowanie nad pierwotnymi popędami w stechnicyzowanym świecie stanie się
niewykonalne?
Pod
stołem wbiłam paznokcie w udo, aby jakoś odreagować. Chociaż w środku aż się we
mnie gotowało, nie chciałam, by dało się to wychwycić w moim głosie. Musiałam
udawać, że nad wszystkim panuję i biorę pod uwagę wszelkie okoliczności, aby
nie okazać słabości. Nocni mogli uchodzić za potwory, ale to Dzienni byli drapieżnikami.
Naturalnie wyczuleni i czujni byli w stanie sprawnie wypatrzeć u ofiary każdy,
choćby najmniejszy cień ułomności i raz na zawsze pozbyć się słabego ogniwa.
–
John, kochany, chyba naoglądałeś się za wiele filmów sci-fi – zażartowałam, by
rozładować atmosferę. – Ewolucja zrobi swoje. Jeśli kiedyś zabraknie na świecie
krwi, znajdziemy dla niej substytut. Od zarania ludzkości ludzie jakoś sobie
radzą z przeróżnymi brakami i niedogodnościami. W kryzysowej sytuacji i my
znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Marlene
skinęła lekko głową, przyznając mi rację. I o ile przeczucie mnie nie myliło,
był to szczery gest. Dostrzegłam w jej oczach nawet błysk zaskoczenia. Nie
spodziewała się bowiem tego, że z gnuśnej i pyskatej małolaty będę w stanie
przerodzić się w mądrą, opanowaną i wysublimowaną kobietę. Bycie Królową
wymagało jednak ode mnie nieco klasy. Odgrywanie tego typu scen weszło mi w
nawyk, sprawiając tym samym, że stały się one dla mnie naturalne.
–
Rzeczywiście, Johna nieco poniosło – przytaknęła, siląc się na uśmiech. –
Ciekawi nas jednak to, czy na pewno panujesz nad Nocnymi. Jesteś jeszcze taka
młoda, tak niewiele wiesz o świecie i ludziach…
–
Marlene. – Do mojego tonu przedarła się nuta zirytowania. – Gdybyście nie byli
tak ograniczeni i pozwolili mi przyprowadzić chociaż dwójkę moich poddanych,
otrzymałabyś świadectwo, którego potrzebujesz, by mi uwierzyć.
Na
ten zarzut dyrektorka nie znalazła subtelnej riposty. Sięgnęła po swoją
szklankę i upiła łyk wody, by znaleźć jakieś zajęcie dłoniom. Nawet John, z
początku chętny do przekomarzanek, tym razem nie odezwał się ani słowem. Wobec
tego ja postanowiłam kontynuować, by udowodnić im, że jedynym problemem
stojącym na drodze sojuszu, są zakorzenione w ich podświadomościach stereotypy.
–
Przyznaję, przeszłam przez piekło, by znaleźć się w tym miejscu. Nie ma teraz
czasu na opowieści dotyczące wszystkich zdrad i niespodzianek, których
uświadczyłam. Może i jestem młoda, Marlene, ale widziałam, robiłam i smakowałam
rzeczy, o których ty, starsza ode mnie o więcej niż dekadę, nawet nie zdajesz
sobie sprawy. Dojrzałam do pewnych kwestii – w tym do tego, by nie podążać ślepo
za czyimiś oczekiwaniami, lecz zacząć realizować własne plany. Czy gdybym tak
nie było, siedzielibyśmy teraz tutaj, przyjemnie sobie gawędząc? – zapytałam,
przechylając lekko głowę. – Gdybym chciała, wszczęłabym wojnę dorównującą tej
sprzed prawie dwustu lat. Ale nie taki jest mój cel, już nie. Byłam Dzienną
przez szesnaście lat, dlatego też czy wam się to podoba czy nie, część tego
gatunku jest też również we mnie. Poza tym Daniel jest Dziennym – dodałam,
mimowolnie spoglądając na ukochanego, który chwycił mnie za rękę i uniósł ją do
ust, by złożyć na jej wierzchniej stronie delikatny pocałunek. – Choć bardzo
bym chciała, nie jestem w stanie stanąć tylko po jednej ze stron. Utożsamiam
się z obiema. I nie chcę, żeby któraś z nich cierpiała bardziej tylko dlatego,
że ja nie potrafię wybrać. Moi poddani są wspaniali i wyrozumiali, ale początki
mojego królowania pozostawiają sporo do życzenia. Dopiero z upływem czasu
zaczęliśmy się nawzajem rozumieć. Klątwa jest toksyczna, podobnie jak łącząca
mnie z Nocnymi więź, przez co niekontrolowana może przybrać nieoczekiwany
obrót. Ale pracujemy nad tym, każdego dnia poznajemy się na nowo. Niedogodności
przekuliśmy w kompromisy, dzięki czemu teraz nasze koegzystowanie jest
łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Więc tak, Marlene – westchnęłam,
podsumowując swój wywód. – Radzę sobie ze wszystkim. Czy, tak jak ty wolisz to
nazywać, panuję nad Nocnymi.
W
pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Porozstawiani po kątach strażnicy ani
drgnęli, podobnie siedzący naprzeciwko nas John i Marlene. Sądząc po ich
twarzach nie tego się spodziewali. Zapamiętali mnie jako stawiającą się
małolatę potrafiącą zrobić zamieszanie z byle powodu. Nie wiedzieli, jak
rozmawiać z Królową pewną swojego stanowiska i wystarczająco dojrzałą, by nie
tylko zgodzić się na pewne warunki, ale również proponować swoje.
Musiałam przyznać, że ich zaskoczenie
mile łechtało moje ego.
–
A co z Cole’m? Jest z wami? – Marlene niezbyt dyskretnie zmieniła temat na
taki, który uwłaczał mi jeszcze bardziej. – Od czasu walki na polanie, w której
to zginął Daniel, nie daje znaku życia.
Przymknęłam
powieki, usiłując stłumić w sobie napad gniewu, który pojawiał się, ilekroć ktoś
wspominał imię mojego niedoszłego kochanka i królewskiego zdrajcy.
–
Cole nieszczęśliwym zrządzeniem losu został w tej samej walce przemieniony, po
czym obrał jednak trzecią stronę – wyjaśnił Daniel, uprzedzając mnie. – Marlene,
Johnie, znacie z pewnością historię mojej siostry i okoliczności, w których
zginęła. Wszystko to, co wiedzieliśmy o tym tragicznym wydarzeniu okazało się
być jednak kłamstwem, albowiem Alison wcale nie zginęła, lecz została
przemieniona w Nocnego. Podobnie zresztą jak Mason, brat Catherine – dodał,
pogłębiając tym samym zdumienie Strażnika i dyrektorki. – To nie pora i miejsce
na historyjki, dlatego ograniczę się do szybkiego podsumowania. Cole nas
zdradził, spiskował przeciwko swojej Królowej, dlatego też musiał zostać
należycie ukarany. W podobny sposób uporaliśmy się z naszym nieznośnym, mściwym
rodzeństwem, które usiłowało zmienić tradycyjny podział gatunkowy i zaoferować
własny – ich zdaniem nowy i czysty, mimo iż wampiry te odrodziły się do życia
po raz drugi. Warto nadmienić, że nie był to gatunek skory do współpracy i bardziej
przypominał maszyny aniżeli zwykłe wampiry. Więc tak, Catherine daje sobie radę
z tym całym Królowaniem. I jest w tym, no cóż, dosłownie zabójcza.
Uśmiechnęłam
się z pobłażaniem w kierunku ukochanego, po czym ponownie obróciłam się ku
Marlene i Johnowi. Ich miny zdradzały całkowitą konsternację, ale również coś,
czego dotychczas nie byłam w stanie wyczytać z ich oczu – strach. Dzienni
uwielbiali mieć kontrolę nad sytuacją. Informacja o zombie-wampirach,
wskrzeszonym rodzeństwie i krwawej jatce musiała zbić ich z tropu. Właściwie
pod ich nosami rozgrywały się paranormalne zdarzenia, o których nie zdawali
sobie sprawy. Mnie na pewno sparaliżowałoby na taką wieść. Ale skoro wszystko to
przeżyłam, nie ruszało mnie tak bardzo.
Marlene
odchrząknęła. Kiedy spojrzała na Johna, wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegły ciarki.
Nie wiedzieć czemu poczułam, że coś jest nie w porządku.
–
A co z ostatnim etapem klątwy, że tak ujmę? – zapytała. – Co z dzieckiem? Nie
widać, byś była brzemienna, ale wolę spytać, by uniknąć niedopowiedzeń…
Daniel
parsknął pod nosem.
–
Właściwie to….
Kopnęłam
go pod stołem w kostkę, zmuszając tym samym do milczenia. Kątem oka widziałam,
że spojrzał na mnie zmieszany, ale udałam, że w ogóle tego nie zauważyłam.
–
Właściwie to próbujemy – oznajmiłam, wchodząc ukochanemu w słowo. – Ale, na
Boga, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Ja sama ledwo skończyłam siedemnaście.
Zdążę zostać matką. Na razie zostajemy przy próbowaniu. Jest znacznie
fajniejsze od chodzenia w ciąży i rodzenia.
Daniel
tego nie czuł, bo za mocno ufał swoim, ale ja zaczynałam odczuwać niepokój. Coś
było nie w porządku. Spojrzenia, którymi Marlene wymieniała się z Johnem, były
dla mnie sygnałem, którego nie potrafiłam jednak odczytać. Najgorsze jednak
było w tym wszystkim to, że nas przesłuchiwano. Zarówno ja jak i Daniel
palnęliśmy mówkę na temat mojego królestwa i poddanych, opisując je w samych
superlatywach, a ich tak obchodziły jedynie szczegóły klątwy i to, czy w razie
co, ród Iwanowów zostanie przedłużony.
–
Może przejdziemy do rzeczy? – zaoferowałam nagle, prostując się na krześle. – Marlen, mówiłaś coś o wideokonferencji z
członkami Rady, podczas której mielibyśmy uzgodnić wszelkie szczegóły. Nie
każmy naszym ludziom czekać.
–
A dokąd ci tak spieszno, Królowo? – zapytał John. – Kto jak kto, ale ty akurat
szybko się nie zestarzejesz…
Kiedy
Marlene wstała, wiedziałam już, że coś jest nie tak, dlatego sama poderwałam
się z krzesła.
–
Jesteś w domu, Catherine. Tu nikt nie zrobi ci krzywdy – oświadczyła.
W
tym samym momencie do jadalni wpadł cały zastęp ubranych na czarno Strażników,
którzy otoczyli nas ze wszystkich stron, blokując drogę ucieczki mnie i
Danielowi. Osaczeni mimowolnie stanęliśmy plecami do siebie, gotowi odeprzeć
atak, mimo iż byliśmy nieuzbrojeni a wróg miał nad nami znaczącą przewagę.
–
To szaleństwo, Marlene – wyplułam z pogardą, patrząc kobiecie, której ufałam,
prosto w oczy. – Nie masz pojęcia, co robisz. Rozejm rozwiązałby masę
międzygatunkowych problemów!
Marlene
przekroczyła krąg utworzony przez Strażników i stanęła naprzeciwko mnie w
odległości kilku metrów. Gdybym na nią splunęła, na co miałam ogromną ochotę,
bez trudu bym jej dosięgnęła.
–
Jesteś wynaturzeniem, Catherine – wysyczała z obrzydzeniem. – Jesteś jeszcze
gorsza niż Nocni. Możesz panować nad nimi, ale nie panujesz nad sobą i nad tym,
co zrobisz. Twój urodzinowy bal, śmierć członków Rady… to wszystko twoja wina.
Lepiej będzie, jeśli zakończymy tę chorą spiralę grzechu, brudu i mroku na
tobie. Nie możemy dopuścić do tego, by ktoś jeszcze przez ciebie ucierpiał.
Roześmiałam
się gorzko, rozbawiona tym, jak bardzo dyrektorka była ograniczona. Rada i jej
chore postanowienia do reszty wyprały jej mózg. Została bezmyślnym robotem,
chłopcem na posyłki, któremu powiedziano, że jeśli zabije potwora, zbawi świat.
Samo to, że uwierzyła, zakrawało na ironię. Nawet jej z tego powodu trochę
współczułam – w końcu na rzecz chorych wymysłów zatraciła własną wolę.
–
Jeśli myślisz, że moja śmierć wszystko zakończy, to srogo się mylisz. Moja
śmierć będzie początkiem końca.
–
Nie ty będziesz się tym martwić – prychnęła.
Po tych słowach kiwnęła dłonią na stojących za
mną Strażników, którzy w ułamku sekundy do mnie dopadli i unieruchomili, po
czym zakuli w kajdany. Spróbowałam im się wyrwać, ale przypłaciłam to jedynie
bólem. Ponowiłam jednak próbę, wiedząc, że znajdujący się w tym samym stanie
Nocni będą w stanie to wychwycić i należycie zareagować. Przestałam się jednak
szamotać, kiedy uderzono i unieruchomiono Daniela. Wówczas zrozumiałam, że moje
nieposłuszeństwo będzie powiązane z jego cierpieniem, a na to nie mogłam
pozwolić.
–
Skuć ich i pozamykać – poleciła szorstko Marlene. – A po przyjeździe Rady
rozpoczniemy egzekucję…
††††††††††††††††
Dobry wieczór! Wstawiam ten rozdział, mimo mieszanych uczuć, które towarzyszą mi podczas tej czynności. Zakładam jednak, że to normalne, że mam ciary, jestem podekscytowana, przerażona i chce mi się rzygać - i to wszystko jednocześnie. Czy tak się dzieje, kiedy kończy się pisać publikację swojego życia?
Jestem dumna, ale jestem też sparaliżowana. Lepiej będzie, jeśli przestanę więc pisać te głupoty, zanim stanie się coś, czego nie będę w stanie cofnąć. Nie mogę się jeszcze popłakać. Bo jak zacznę, to nie przestanę, a muszę jutro wcześnie wstać...
Także no, ja o tu zostawiam i lecę spać. A przynajmniej spróbuję, bo mam w głowie tyle szalonych pomysłów...
Kocham i wielbię,
Wasza Klaudia
Hej:D Nie wiem czy ogladasz moze gre o tron. Ja tak. Dzisiaj po obejrzeniu ostatniego odcinka bylam naprawde rozczarowana. Szkoda, ze Ty nie moglas napisac im scenariusza:) Czekam na wiecej:)
OdpowiedzUsuńWitaj!
UsuńNie, nie oglądam Gry o Tron. Czekam aż dym opadnie, ludzie przestaną robić wokół tego tyle szumu, a wtedy może zrobię ku temu serialowi jakieś podejście.
Niemniej to co mówisz, jest bardzo miłe! Nierealne, ale miłe ;)
A co do rozdziału to właśnie skończyłam go pisać. Pewnie pojawi się jeszcze w ten weekend.
Pozdrawiam!
Oj tak, wiedziałam!! Czekałam na to, nie zawiodłas mnie ❤ Ale nawrt sobie nie wyobrażam jak bardzo musiała zranić ta sytuacja Cat. Juz zaczynała odczuwać jakieś okruchy sympatii do dawnych znajomych, a oni powitali ją fałszem. Mam nadzieję, ze na egzekucji pojawi sie lydia albo ktos inny z jej znajomych. I czy starcą też Daniela? W końcu nie jest Nocnym. Nie znam sie na tym ich prawie, ale pewnie znajdą cos na niego, w stylu zdrada gatunku czy cos takiego xd. I cieszę sie, ze nic nie powiedziała o Aurorce, moze przynajmniej małej uda sie przetrwac. Czekam na więcej i mam nadzieję, ze jednak nie będę przez ciebie ryczec w następnym rozdziale:(((
OdpowiedzUsuńCóż nie pomyliłam się w poprzednim komentarzu :) No cóż wiadomo było że to nie może się dobrze skończyć :) a szkoda, bo już miałam nadzieje...ale nadzieja umiera ostatnia :)
OdpowiedzUsuńKurde sama Cat wiedziała że coś jest nie tak..kurde szkoda że nie domyśliła się tego idąc tam... nie wiem, ale mam nadzieje że Nocni się zjawią i odbiją ich oboje... ale to tylko płonne nadzieje moje... A kiedyś tak lubiłam Marlene... eh..no nic lecę czytać dalej
Shadow
He, he… He he he.
OdpowiedzUsuńNie żebym spodziewała się czegoś innego. W AC każdy moment szczęścia zostanie przykładnie ukarany, więc czemu miałby być inaczej tym razem? Coś nie grało mi już od tych lakonicznych odpowiedzi Marlene, ale z drugiej strony, przecież nie każdy jest wylewny. Zwłaszcza na takim stanowisku.
Tyle że ten konflikt trwał zbyt długo. Gdyby to faktycznie dało się rozwiązać przy jednym spotkaniu… , Byłoby pięknie. I chętnie przyjęłabym takie zakończenie, choć byłoby iście bajkowe i zbyt proste. Tylko że czasami człowiek po prostu pragnie bajki. Zresztą to nie byłoby w Twoim stylu – zignorować realizm i logikę na rzecz happy endu.
Poniekąd im wszystkim współczuję. Jasne, Nocni nie są święci. To mordercy, mają w sobie mrok, ale… to natura. Instynkt. I nie wyklucza człowieczeństwa. Najgorsze jest to, że cały ten konflikt to wieki wpajanych z każdym pokoleniem ideałów i uprzedzeń. Czegoś takiego nie da się ot tak wykorzenić – trzeba czasu i otwartych umysłów. Tu ich zabrakło.
Tak czy siak, trudno kogoś winić albo uznać, że jest zły. Oni wierzą w swoje ideały tak jak Cat w swoje. Cóż…