niedziela, 19 maja 2019

Rozdział 84



"Oddech uwalnia moją skórę
Dreszcz płonie w mojej krwi
Lustrzane odbicie odzwierciedla wszystkie moje lęki
Upadam przed tobą
Czas i marzenia dobiegły końca
Diabły z piekielnych otchłani otwierają przede mną wrota..."






Strażnicy czekali, aż wysiądziemy z auta. Żaden z nich nie odważył się jednak otworzyć bramy. Spoglądali na nas przez kraty niczym na zwierzęta w zoo. Musiałam przyznać, że było coś zabawnego w ich zachowaniu. Wyczuwałam bowiem ten nieudolnie skrywany pod płaszczykiem dumy i powagi lęk. Czy mogłam im się jednak dziwić? Jeszcze nie tak dawno sama stałam po ich stronie i drżałam na samą wzmiankę o Nocnych, wiedziałam więc, z czym się mierzyli. A teraz mieli do czynienia samą pieprzoną Królową – osobą, która ponoć nie znała litości, mordowała gołymi rękoma i była gotowa zrobić wszystko dla dobra jej poddanych. I, cóż, tak po części było. Nie wiedzieli jednak o Aurorze i o tym, że dla niej wyzbyłam się tego, co złe i mroczne. Nie zamierzałam im jednak o tym wspomina.
Dotychczas skrywający się w moim cieniu Daniel w końcu stanął obok mnie i ujął moją dłoń. Równocześnie wśród Strażników dało się wychwycić jakąś zmianę. Wręcz posągowe skupieniu ustąpiło miejsca dziwnemu poruszeniu.
– Podejrzewam, że nie wspomniałaś Marlene ani słowem o tym, że żyję, czyż nie? – wymamrotał Daniel, przyglądając się swoim dawnym towarzyszom.
Prychnęłam pod nosem, uświadomiwszy sobie, co tak zaskoczyło Dziennych. Ostatnie tygodnie były tak szalone, że zupełnie zapomniałam o tym, że Daniel umarł, a potem jakimś magicznym sposobem – a właściwie to dzięki mojej krwi – został wskrzeszony. Poza rodzicami, których osobiście poinformował, żaden inny Dzienny nie zdawał sobie z tego faktu sprawy. Marlene, John oraz jego ludzie, którzy odnaleźli masakrę na łące w Montanie, zabrali jego ciało, by należycie go pochować. Daniel ocknął się jeszcze przed pogrzebem, ale sądząc po minach Dziennych nie zostali o tym fakcie poinformowani i opłakiwali pustą trumnę.
Przed szereg w końcu wyszedł Strażnik, którego doskonale znałam. John sprawiał wrażenie wiecznie opanowanego i sztywnego, ale odkąd stałam się niemalże naocznym świadkiem jego poczynań z Marlene, moje wyobrażenie o nim uległo drastycznej zmianie. Sam Strażnik z czasem zaczął się przy mnie otwierać, ukazując swoje prawdziwe, nieco bardziej rozrywkowe oblicze. Był poważny w pracy, ale kiedy zamieniał mundur na zwykłe dżinsy i koszulkę, nawet dawało się go lubić.
Tym razem jednak nie odpowiedział na mój lekki uśmiech i skinienie głowy, którym uraczyłam go w ramach powitania. Po prostu na mnie patrzył, jakby był wciąż nie do końca przekonany do szalonego planu Marlene. Po upływie kilku chwil odwrócił się i wykonał kilka nieskomplikowanych gestów, przywołując do siebie trójkę Strażników. Uzbrojeni mężczyźni przemieścili się w kierunku bramy, ostatecznie nawet przekraczając jej granicę. Daniel, który z pewnością lepiej zrozumiał nieme polecenie swojego byłego przełożonego, asekuracyjnie chwycił mnie w talii, jakby zawczasu powstrzymując przed tym, co nadejdzie.
– Catherine, Danielu – zwrócił się do nas John, stając kilka metrów od nas. – Zanim wpuścimy was na teren Akademii, będziemy musieli was przeszukać.
Z westchnieniem wystąpiłam o krok do przodu, rozkładając przy tym ręce. Trójka towarzyszących Johnowi Dziennych drgnęła i automatycznie nieco się cofnęła, jakby obawiała się, że lada moment z moich uniesionych dłoni buchną płomienie. Jedynie ich przełożony zachował spokój. Nie spuszczając mnie z oczu pokonał dzielący nas dystans i zabrał się za rewizję. Wiedząc, że Daniel zabiłby mnie, gdybym uczyniła teraz uszczypliwą uwagę na temat mojego stroju, na który składała się cholerna długa suknia w kolorze królewskiej czerwieni, w której zwyczajnie nie dałoby się walczyć, pozwoliłam Johnowi czynić swoje. Ostatecznie jednak błysk zaskoczenia w oczach Dziennego, który nie znalazł u mnie żadnej broni, wynagrodził mi tą żenującą i kompletnie niepotrzebną akcję.
Kiedy John podszedł do Daniela, nie od razu zabrał się za rewidowanie go. Przyglądał mu się w milczeniu z mieszaniną ulgi i niedowierzania, niczym ojciec witający swojego syna po powrocie z jakiejś brutalnej misji.
– Nie jesteś Nocnym – wyszeptał w końcu, zdradzając przy tym swoje zmieszanie. – Więc dlaczego…
– Wiesz dlaczego – odparł mu Daniel, uśmiechając się łagodnie.
Dlaczego żyjesz…? Dlaczego jej towarzyszysz…? Czy to nam się podobało czy nie, na oba te pytania odpowiedź była identyczna. Z tego też powodu John nie drążył dalej tematu. Zaraz po tym, jak uścisnął Danielowi dłoń, dokonał szybkiej inspekcji mającej na celu sprawdzenie, czy Shane nie wniesie broni na teren Akademii. Podobnie jednak jak u mnie nie znalazł niczego, chociażby głupiego scyzoryka. Zawczasu przewidzieliśmy bowiem, że zostaniemy przeszukani. Aby nie zostać skreślonymi już na wstępie, zrezygnowaliśmy z jakiegokolwiek oręża. Chcieliśmy pokazać, że przybywamy z pokojowym nastawieniem.
– Będę musiał cię zakuć – poinformował mnie John.
Podczas gdy ja jedynie uniosłam brew w wyrazie zaskoczenia, Daniel zaczął się stawiać. Po części musiałam mu jednak przyznać rację. Nie godziłam się na takie warunki. Miałam być gościem, nie więźniem. Marlene w swoich mailach informowała mnie, że włos mi z głowy nie spadnie i śmiało mogę przestąpić próg Akademii. Ta sytuacja była kompletnym zaprzeczeniem jej obietnic.
– Okay – westchnęłam po chwili, ku niezadowoleniu Daniela. – Ani słowa – mruknęłam jeszcze w kierunku ukochanego, po czym wyciągnęłam ku Johnowi dłonie. Strażnik ochrony bez gadania skuł je przy użyciu kajdanek. Sprawdzając mechanizm, spojrzał mi prosto w oczy. – To wszystko? Czy może chcesz  mnie jeszcze zakneblować?
W końcu kąciki ust Johna drgnęły. Nie był to jeszcze co prawda uśmiech, który zwykłam u niego widywać, ale byłam na dobrej drodze do odzyskania mojego dawnego sprzymierzeńca – a przynajmniej miałam taką nadzieję. W tych dziwnych i niepewnych czasach, które nastały, każdy przyjaciel był na wagę złota.
– Jeśli zaczniesz czynić uwagi co do mojej krwi, prawdopodobnie będę zmuszony zatkać ci usta.
Mrugnęłam do niego, zadowolona z obrotu tej rozmowy. Stres, który odczuwałam jeszcze przed kwadransem, gdzieś się ulotnił. Dzięki wymianie uszczypliwości z szefem ochrony byłam w stanie nieco się rozluźnić i podejść do powierzonego mi zadania z nieco większym dystansem.
John, chwyciwszy za łańcuch łączący bransolety moich kajdan, poprosił, byśmy przeszli na teren Akademii. Zebrani pod bramą Strażnicy automatycznie wycofali się, robiąc nam przejście. Było coś zabawnego w ich chronicznym przerażeniu; coś co sprawiało, iż mimo miałam skute dłonie, czułam, że znajduję się na zwycięskiej pozycji.
Widok znajomej fasady rozbudził we mnie emocje, o których istnieniu zdążyłam już zapomnieć. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że wcale nie czułam się tak, jakbym wróciła do domu. Spędzone w Akademii miesiące, mimo licznych miłych momentów, wciąż kojarzyły mi się nieprzyjemnie. Mimo że to właśnie w tych murach poznałam Daniela, Cole’a czy Kiełka, nie potrafiłam cieszyć się z powrotu. Przed oczami stawały mi obrazy szaleństwa, krwi, walki, zdradliwych pocałunków i wielu godzin tortur mających na celu odwiedzenie mnie od Nocnych. Gdybym nie doświadczyła tego wszystkiego na własnej skórze, mogłabym przypuszczać, że to Katerina odpowiadała za obrazy pojawiające się w mojej głowie. Ale to ja zostałam zdradzona w czterech ścianach własnej sypialni, to ja sama zdradzałam ludzi, na których naprawdę mi zależało… Akademia była dla mnie synonimem niebezpieczeństwa, wylęgarni spisków i najokrutniejszych kłamstw. Na palcach jednej ręki wymieniłabym sytuacje, w których czułam się tu naprawdę bezpiecznie.
Nie ma opcji, bym w przyszłości posłała moją córkę do tego królestwa kanciarzy.
Kto dał im prawo do zgrywania lepszych? Kto dał im władzę? Na te dwa pytania nigdy nie byłam w stanie znaleźć rozsądnej odpowiedzi. Dzienni najprawdopodobniej sami z siebie postanowili ustanowić kodeks, na mocy którego mordowali wychylających się Nocnych, nie pozwalali im na bliższe relacje z otoczeniem, a już tym bardziej mieszanie się gatunków. Rada od tysiącleci szykanowała Nocnych, uważając ich za gorszy sort, podczas gdy sami, jako marne hybrydy prawdziwych mrocznych wampirów, nie byli od nich w niczym lepsi.
U szczytu schodów stała Marlene. Odkąd widziałam ją po raz ostatni nic się nie zmieniła – wciąż tak samo zatroskana, poważna twarz i szczupła sylwetka ubrana w paskudną, szarą garsonkę. Mimo iż z zewnątrz prezentowała się jak zwykle schludnie i elegancko, coś w jej oczach zdradzało, że mentalnie jest wrakiem. Czy mogłam jej się jednak dziwić? Sama przeszłam całą masę rzeczy, które odbiły się na mojej psychice. Wszystkie te wydarzenia na swój sposób na pewno mnie ukształtowały, ale byłam więcej niż pewna, że zwykła osoba nie poradziłaby sobie bez wieloletniej terapii.
Nie spodziewałam się komitetu powitalnego, ale poczułam ukłucie w piersi, kiedy zorientowałam się, że Lydia nie wyszła, by się ze mną przywitać. Podejrzewałam jednak, że nie bez powodu nie byłam w stanie ujrzeć nikogo innego poza Marlene i masą kręcących się po placu Strażników. Choć mieliśmy podpisywać traktat pokojowy, nikt nie ufał mi na tyle, by dopuścić do mnie moich Dziennych rówieśników. Nie winiłam ich za to, sama pewnie postąpiłabym podobnie, ale jednocześnie nie byłam w stanie całkowicie się z tym pogodzić.
Dyrektorka Akademii również okazała swoje zaskoczenie na widok całego i zdrowego Daniela u mojego boku. Przestąpiła z nogi na nogę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Z kolei po sposobie, w jaki raz po raz otwierała usta, domyśliłam się, że chciała coś powiedzieć, ale na moment zatraciła zdolność artykułowania poszczególnych słów. Ostatecznie to Daniel postanowił się odezwać, a nawet serdecznie do niej uśmiechnąć, czym nieco ocieplił grobowy nastrój.
– Witaj, Marlene. Miło cię znów widzieć.
– Och – wykrztusiła, schodząc po schodach nieco szybciej, niż zrobiłaby to normalnie. Stanęła naprzeciwko mojego ukochanego i złożyła dłonie jak do modlitwy. – Nawet nie wiesz, jak mnie jest miło zobaczyć cię całego i zdrowego!
Przez kilka chwil patrzyła na niego z taką radością i uwielbieniem, że wszyscy zaczęliśmy czuć się niezręcznie. Wiedząc, że sam Shane nie cieszy się z tego znajdowania się w centrum uwagi, odchrząknęłam wymownie, próbując przejąć jego funkcję.
– Nie żeby coś, ale to ja przywróciłam go z martwych – oznajmiłam. – I tak, przeze mnie też zginął… Ale w ostatecznym rozrachunku wychodzimy na zero, czyż nie?
Dopiero wtedy wzrok Marlene spoczął bezpośrednio na mnie. Dotychczas wodziła spojrzeniem po zgromadzonych, ale mnie nim nie obejmowała. Gdybym nie znała jej trochę lepiej mogłabym pomyśleć, że w ten sposób usiłuje zrobić mi na złość.
– Catherine, kochanie, pięknie wyglądasz – westchnęła, przyglądając się mojej czerwonej sukience. Nie miałam absolutnej pewności, ale wydawało mi się, że ujrzałam cień uśmiechu na jej poważnym obliczu, kiedy dostrzegła, że pod tiulową kreacją mam ukryte swoje ukochane od czasów licealnych martensy. – Pasują ci takie królewskie barwy.
Uprzejmie skinęłam głową, przyjmując komplement. Usiłowałam wychwycić fałsz w jej tonie, ale zdawała się mówić absolutnie szczerze.
– Kajdanki średnio pasują do tej kreacji – zauważył Daniel, patrząc wymownie na moje dłonie. – Może wystarczy na dziś tej szopki i ściągniecie je Catherine?
Marlene wymieniła z Johnem porozumiewawcze spojrzenia. Szef ochrony nie wyglądał na przekonanego, dlatego też ta ich niema rozmowa zdawała się ciągnąć całe wieki. Ostatecznie jednak wyciągnął srebrny kluczyk z kieszonki swojego munduru i rozkuł mnie. W ramach podziękowania uśmiechnęłam się do niego, ale spuścił wzrok w ziemię, udając, że tego nie zauważył.
– Bardzo dziękuję wam za przybycie – obwieściła Marlene.
Skłoniłam się lekko w dziękczynnym geście.
– To my dziękujemy za to, że postanowiliście nas ugościć.
– Może wejdziemy do środka? Na pewno jesteście zmęczeni po podróży i czegoś byście się napili.
Kiedy nie zaprzeczyliśmy, Marlene dłonią wskazała na schody, pozwalając nam ruszyć przodem. W odpowiedzi Daniel w szarmanckim geście podał mi ramię, oferując swoją pomoc podczas wchodzenia do środka. Z uśmiechem ułożyłam dłoń na jego przedramieniu i pozwoliłam mu się poprowadzić. Samo to, że miałam go przy sobie, pozwalało mi się zrelaksować i nieco zdystansować do całej tej sytuacji. Gdybym pojawiła się tu sama, prawdopodobnie już świrowałabym z nerwów.
Nie minęło wiele czasu, odkąd byłam tu po raz ostatni, coś koło trzech miesięcy, a mimo to ja na siłę próbowałam dopatrywać się jakichś zmian. Nawet głupie przemeblowanie, przesunięcie doniczki z kwiatem o pięć centymetrów, należycie by mnie usatysfakcjonowało. Mnie udało się zmienić diametralnie w ciągu tak niewielkiego okresu, dlaczego więc wszystko tu pozostało takie samo – zimne, szare, przerażająco obojętne? Dzienni byli świetni w mówieniu i obiecywaniu, ale kiedy dochodziło do realizacji tych obietnic efekt okazywał się być niesatysfakcjonujący. Potrafili naobiecywać wiele, a przy ostatecznym rozrachunku wymigać się ze wszystkich składanych obietnic w taki sposób, że wbrew sobie zaczynało się odczuwać wyrzuty sumienia. Dzienni, a już szczególnie ci wysoko postawieni, byli mistrzami manipulacji.
Chciałam wierzyć w ludzi – w ich przemiany i obietnice. Przekraczając próg jadalni, w której również nic się nie zmieniło, dotarło do mnie jednak, że co innego chcieć, a co innego móc.
Zajmując miejsce przy stole, raz jeszcze przyjrzałam się Marlene. Nie wyglądała na zastraszoną, ale jednocześnie nie zachowywała się w pełni naturalnie. Początkowo zrzuciłam to na karb zmęczenia i okoliczności, w których przyszło nam się spotkać – w końcu sama byłam nieco zestresowana. Teraz jednak w głowie zapaliła mi się czerwona, ostrzegawcza lampka, której nie zamierzałam ignorować.
W ciągu trzech ostatnich miesięcy udało mi się zmienić siebie i mentalność Nocnych, nakłaniając okrutne i mroczne potwory do podpisania ugody z ich odwiecznymi wrogami. Ale co w tym czasie na rzecz przymierza zrobili Dzienni? Zewsząd docierały do nas informacje o wzmożonej ochronie, nocnych patrolach, mordach na moich poddanych… Skupiałam się na tym, co działo się w Vegas, bo miałam na głowie sprawy ważniejsze niż jednoczenie Nocnych z całego świata, ale wiedziałam, że Dzienni nie zaprzestali swoich zabójczych praktyk.
A co jeśli za szybko się ucieszyłam i zamiast podpisania ugody i zakopania wojennego topora dojdzie jedynie do międzygatunkowej wymiany poglądów? Ja i moi ludzie byliśmy gotowi na zmiany. Ale jak na taką sytuację zapatrywali się Dzienni? Nie byłam cudotwórczynią i nie brałam pod uwagę scalenia gatunków, ten podział już na zawsze miał obowiązywać, ale potrzebowałam jakiegoś dowodu na to, by móc zaufać Radzie i Marlene.
Założyłam nogę na nogę, próbując odsunąć od siebie namnażające się w moim umyśle obawy. Nie chciałam, by bezpodstawne wymysły zaważyły na moim osądzie. Byłam jednak Królową wystarczająco długo, by wiedzieć, że czasem nie wszystko szło po naszej myśli i posiadanie jedynie planu a i b może być niewystarczające. Aby więc uniknąć sytuacji bez wyjścia, postanowiłam dokładnie ważyć słowa.
– Czego się napijecie? – zagadnęła Marlene, zgrywając pogodną gospodynię. – Catherine, nadal preferujesz wampirzą krew? Nie mamy co prawda tej należącej do Nocnych, ale…
– Wystarczy woda – odpowiedział za mnie Daniel, lekko się uśmiechając. Byłam mu wdzięczna za to, jak zgrabnie i sprawnie wybrnął z sytuacji. Ja osobiście potraktowałabym pytanie Marlene jako zaczepkę, a gdybym weszła z nią na ten temat w dyskusję, mogłoby się to źle skończyć.
Dyrektorka wykonała dłonią serię nieskomplikowanych gestów, a chwilę później młoda kelnerka stawiała przed nami na stole dzbanek z wodą z cytryną i cztery wysokie szklanki. Po wszystkim skłoniła lekko głowę i czmychnęła z powrotem do kuchni.
– Opowiedzcie trochę o tym, co się z wami przez ten czas działo – zachęciła Marlene. – Jakieś pikantne szczegóły klątwy dały o sobie znać? Coś was zaskoczyło, sprawiło że zmieniliście zdanie na dany temat…?
Założyłam nogę na nogę, siląc się na lekki uśmiech.
– Tak, owszem. Zaskoczyło mnie to, jak otwarci i przyjaźni są Nocni. Przez cały ten czas, który z nimi spędziłam, żaden z nich ani razu nie ukazał mi się jako bezduszny potwór. A, przyznaję, właśnie taki wizerunek zakorzeniliście w mojej głowie.
– Nocni zamordowali ci rodziców i brata – przypomniał surowo John.
– Bo mnie szukali. Już wtedy nasza więź była silna, mimo iż ja sama nie zdawałam sobie sprawy z jej istnienia.
– Wymówki – skwitował szef ochrony, odchylając się lekko na krześle. – Rządziłaś nimi przez trzy miesiące. A co będzie za pięć lat, dziesięć, sto? Kiedy cywilizacja pójdzie do przodu, dostęp do krwi stanie się ograniczony, a zapanowanie nad pierwotnymi popędami w stechnicyzowanym świecie stanie się niewykonalne?
Pod stołem wbiłam paznokcie w udo, aby jakoś odreagować. Chociaż w środku aż się we mnie gotowało, nie chciałam, by dało się to wychwycić w moim głosie. Musiałam udawać, że nad wszystkim panuję i biorę pod uwagę wszelkie okoliczności, aby nie okazać słabości. Nocni mogli uchodzić za potwory, ale to Dzienni byli drapieżnikami. Naturalnie wyczuleni i czujni byli w stanie sprawnie wypatrzeć u ofiary każdy, choćby najmniejszy cień ułomności i raz na zawsze pozbyć się słabego ogniwa.
– John, kochany, chyba naoglądałeś się za wiele filmów sci-fi – zażartowałam, by rozładować atmosferę. – Ewolucja zrobi swoje. Jeśli kiedyś zabraknie na świecie krwi, znajdziemy dla niej substytut. Od zarania ludzkości ludzie jakoś sobie radzą z przeróżnymi brakami i niedogodnościami. W kryzysowej sytuacji i my znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Marlene skinęła lekko głową, przyznając mi rację. I o ile przeczucie mnie nie myliło, był to szczery gest. Dostrzegłam w jej oczach nawet błysk zaskoczenia. Nie spodziewała się bowiem tego, że z gnuśnej i pyskatej małolaty będę w stanie przerodzić się w mądrą, opanowaną i wysublimowaną kobietę. Bycie Królową wymagało jednak ode mnie nieco klasy. Odgrywanie tego typu scen weszło mi w nawyk, sprawiając tym samym, że stały się one dla mnie naturalne.
– Rzeczywiście, Johna nieco poniosło – przytaknęła, siląc się na uśmiech. – Ciekawi nas jednak to, czy na pewno panujesz nad Nocnymi. Jesteś jeszcze taka młoda, tak niewiele wiesz o świecie i ludziach…
– Marlene. – Do mojego tonu przedarła się nuta zirytowania. – Gdybyście nie byli tak ograniczeni i pozwolili mi przyprowadzić chociaż dwójkę moich poddanych, otrzymałabyś świadectwo, którego potrzebujesz, by mi uwierzyć.
Na ten zarzut dyrektorka nie znalazła subtelnej riposty. Sięgnęła po swoją szklankę i upiła łyk wody, by znaleźć jakieś zajęcie dłoniom. Nawet John, z początku chętny do przekomarzanek, tym razem nie odezwał się ani słowem. Wobec tego ja postanowiłam kontynuować, by udowodnić im, że jedynym problemem stojącym na drodze sojuszu, są zakorzenione w ich podświadomościach stereotypy.
– Przyznaję, przeszłam przez piekło, by znaleźć się w tym miejscu. Nie ma teraz czasu na opowieści dotyczące wszystkich zdrad i niespodzianek, których uświadczyłam. Może i jestem młoda, Marlene, ale widziałam, robiłam i smakowałam rzeczy, o których ty, starsza ode mnie o więcej niż dekadę, nawet nie zdajesz sobie sprawy. Dojrzałam do pewnych kwestii – w tym do tego, by nie podążać ślepo za czyimiś oczekiwaniami, lecz zacząć realizować własne plany. Czy gdybym tak nie było, siedzielibyśmy teraz tutaj, przyjemnie sobie gawędząc? – zapytałam, przechylając lekko głowę. – Gdybym chciała, wszczęłabym wojnę dorównującą tej sprzed prawie dwustu lat. Ale nie taki jest mój cel, już nie. Byłam Dzienną przez szesnaście lat, dlatego też czy wam się to podoba czy nie, część tego gatunku jest też również we mnie. Poza tym Daniel jest Dziennym – dodałam, mimowolnie spoglądając na ukochanego, który chwycił mnie za rękę i uniósł ją do ust, by złożyć na jej wierzchniej stronie delikatny pocałunek. – Choć bardzo bym chciała, nie jestem w stanie stanąć tylko po jednej ze stron. Utożsamiam się z obiema. I nie chcę, żeby któraś z nich cierpiała bardziej tylko dlatego, że ja nie potrafię wybrać. Moi poddani są wspaniali i wyrozumiali, ale początki mojego królowania pozostawiają sporo do życzenia. Dopiero z upływem czasu zaczęliśmy się nawzajem rozumieć. Klątwa jest toksyczna, podobnie jak łącząca mnie z Nocnymi więź, przez co niekontrolowana może przybrać nieoczekiwany obrót. Ale pracujemy nad tym, każdego dnia poznajemy się na nowo. Niedogodności przekuliśmy w kompromisy, dzięki czemu teraz nasze koegzystowanie jest łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Więc tak, Marlene – westchnęłam, podsumowując swój wywód. – Radzę sobie ze wszystkim. Czy, tak jak ty wolisz to nazywać, panuję nad Nocnymi.
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Porozstawiani po kątach strażnicy ani drgnęli, podobnie siedzący naprzeciwko nas John i Marlene. Sądząc po ich twarzach nie tego się spodziewali. Zapamiętali mnie jako stawiającą się małolatę potrafiącą zrobić zamieszanie z byle powodu. Nie wiedzieli, jak rozmawiać z Królową pewną swojego stanowiska i wystarczająco dojrzałą, by nie tylko zgodzić się na pewne warunki, ale również proponować swoje.
Musiałam przyznać, że ich zaskoczenie mile łechtało moje ego.
– A co z Cole’m? Jest z wami? – Marlene niezbyt dyskretnie zmieniła temat na taki, który uwłaczał mi jeszcze bardziej. – Od czasu walki na polanie, w której to zginął Daniel, nie daje znaku życia.
Przymknęłam powieki, usiłując stłumić w sobie napad gniewu, który pojawiał się, ilekroć ktoś wspominał imię mojego niedoszłego kochanka i królewskiego zdrajcy.
– Cole nieszczęśliwym zrządzeniem losu został w tej samej walce przemieniony, po czym obrał jednak trzecią stronę – wyjaśnił Daniel, uprzedzając mnie. – Marlene, Johnie, znacie z pewnością historię mojej siostry i okoliczności, w których zginęła. Wszystko to, co wiedzieliśmy o tym tragicznym wydarzeniu okazało się być jednak kłamstwem, albowiem Alison wcale nie zginęła, lecz została przemieniona w Nocnego. Podobnie zresztą jak Mason, brat Catherine – dodał, pogłębiając tym samym zdumienie Strażnika i dyrektorki. – To nie pora i miejsce na historyjki, dlatego ograniczę się do szybkiego podsumowania. Cole nas zdradził, spiskował przeciwko swojej Królowej, dlatego też musiał zostać należycie ukarany. W podobny sposób uporaliśmy się z naszym nieznośnym, mściwym rodzeństwem, które usiłowało zmienić tradycyjny podział gatunkowy i zaoferować własny – ich zdaniem nowy i czysty, mimo iż wampiry te odrodziły się do życia po raz drugi. Warto nadmienić, że nie był to gatunek skory do współpracy i bardziej przypominał maszyny aniżeli zwykłe wampiry. Więc tak, Catherine daje sobie radę z tym całym Królowaniem. I jest w tym, no cóż, dosłownie zabójcza.
Uśmiechnęłam się z pobłażaniem w kierunku ukochanego, po czym ponownie obróciłam się ku Marlene i Johnowi. Ich miny zdradzały całkowitą konsternację, ale również coś, czego dotychczas nie byłam w stanie wyczytać z ich oczu – strach. Dzienni uwielbiali mieć kontrolę nad sytuacją. Informacja o zombie-wampirach, wskrzeszonym rodzeństwie i krwawej jatce musiała zbić ich z tropu. Właściwie pod ich nosami rozgrywały się paranormalne zdarzenia, o których nie zdawali sobie sprawy. Mnie na pewno sparaliżowałoby na taką wieść. Ale skoro wszystko to przeżyłam, nie ruszało mnie tak bardzo.
Marlene odchrząknęła. Kiedy spojrzała na Johna, wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegły ciarki. Nie wiedzieć czemu poczułam, że coś jest nie w porządku.
– A co z ostatnim etapem klątwy, że tak ujmę? – zapytała. – Co z dzieckiem? Nie widać, byś była brzemienna, ale wolę spytać, by uniknąć niedopowiedzeń…
Daniel parsknął pod nosem.
– Właściwie to….
Kopnęłam go pod stołem w kostkę, zmuszając tym samym do milczenia. Kątem oka widziałam, że spojrzał na mnie zmieszany, ale udałam, że w ogóle tego nie zauważyłam.
– Właściwie to próbujemy – oznajmiłam, wchodząc ukochanemu w słowo. – Ale, na Boga, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Ja sama ledwo skończyłam siedemnaście. Zdążę zostać matką. Na razie zostajemy przy próbowaniu. Jest znacznie fajniejsze od chodzenia w ciąży i rodzenia.
Daniel tego nie czuł, bo za mocno ufał swoim, ale ja zaczynałam odczuwać niepokój. Coś było nie w porządku. Spojrzenia, którymi Marlene wymieniała się z Johnem, były dla mnie sygnałem, którego nie potrafiłam jednak odczytać. Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że nas przesłuchiwano. Zarówno ja jak i Daniel palnęliśmy mówkę na temat mojego królestwa i poddanych, opisując je w samych superlatywach, a ich tak obchodziły jedynie szczegóły klątwy i to, czy w razie co, ród Iwanowów zostanie przedłużony.
– Może przejdziemy do rzeczy? – zaoferowałam nagle, prostując się na krześle.  – Marlen, mówiłaś coś o wideokonferencji z członkami Rady, podczas której mielibyśmy uzgodnić wszelkie szczegóły. Nie każmy naszym ludziom czekać.
– A dokąd ci tak spieszno, Królowo? – zapytał John. – Kto jak kto, ale ty akurat szybko się nie zestarzejesz…
Kiedy Marlene wstała, wiedziałam już, że coś jest nie tak, dlatego sama poderwałam się z krzesła.
– Jesteś w domu, Catherine. Tu nikt nie zrobi ci krzywdy – oświadczyła.
W tym samym momencie do jadalni wpadł cały zastęp ubranych na czarno Strażników, którzy otoczyli nas ze wszystkich stron, blokując drogę ucieczki mnie i Danielowi. Osaczeni mimowolnie stanęliśmy plecami do siebie, gotowi odeprzeć atak, mimo iż byliśmy nieuzbrojeni a wróg miał nad nami znaczącą przewagę.
– To szaleństwo, Marlene – wyplułam z pogardą, patrząc kobiecie, której ufałam, prosto w oczy. – Nie masz pojęcia, co robisz. Rozejm rozwiązałby masę międzygatunkowych problemów!
Marlene przekroczyła krąg utworzony przez Strażników i stanęła naprzeciwko mnie w odległości kilku metrów. Gdybym na nią splunęła, na co miałam ogromną ochotę, bez trudu bym jej dosięgnęła.
– Jesteś wynaturzeniem, Catherine – wysyczała z obrzydzeniem. – Jesteś jeszcze gorsza niż Nocni. Możesz panować nad nimi, ale nie panujesz nad sobą i nad tym, co zrobisz. Twój urodzinowy bal, śmierć członków Rady… to wszystko twoja wina. Lepiej będzie, jeśli zakończymy tę chorą spiralę grzechu, brudu i mroku na tobie. Nie możemy dopuścić do tego, by ktoś jeszcze przez ciebie ucierpiał.
Roześmiałam się gorzko, rozbawiona tym, jak bardzo dyrektorka była ograniczona. Rada i jej chore postanowienia do reszty wyprały jej mózg. Została bezmyślnym robotem, chłopcem na posyłki, któremu powiedziano, że jeśli zabije potwora, zbawi świat. Samo to, że uwierzyła, zakrawało na ironię. Nawet jej z tego powodu trochę współczułam – w końcu na rzecz chorych wymysłów zatraciła własną wolę.
– Jeśli myślisz, że moja śmierć wszystko zakończy, to srogo się mylisz. Moja śmierć będzie początkiem końca.
– Nie ty będziesz się tym martwić – prychnęła.
 Po tych słowach kiwnęła dłonią na stojących za mną Strażników, którzy w ułamku sekundy do mnie dopadli i unieruchomili, po czym zakuli w kajdany. Spróbowałam im się wyrwać, ale przypłaciłam to jedynie bólem. Ponowiłam jednak próbę, wiedząc, że znajdujący się w tym samym stanie Nocni będą w stanie to wychwycić i należycie zareagować. Przestałam się jednak szamotać, kiedy uderzono i unieruchomiono Daniela. Wówczas zrozumiałam, że moje nieposłuszeństwo będzie powiązane z jego cierpieniem, a na to nie mogłam pozwolić.
– Skuć ich i pozamykać – poleciła szorstko Marlene. – A po przyjeździe Rady rozpoczniemy egzekucję…





††††††††††††††††




Dobry wieczór! Wstawiam ten rozdział, mimo mieszanych uczuć, które towarzyszą mi podczas tej czynności. Zakładam jednak, że to normalne, że mam ciary, jestem podekscytowana, przerażona i chce mi się rzygać - i to wszystko jednocześnie. Czy tak się dzieje, kiedy kończy się pisać publikację swojego życia?
Jestem dumna, ale jestem też sparaliżowana. Lepiej będzie, jeśli przestanę więc pisać te głupoty, zanim stanie się coś, czego nie będę w stanie cofnąć. Nie mogę się jeszcze popłakać. Bo jak zacznę, to nie przestanę, a muszę jutro wcześnie wstać...
Także no, ja o tu zostawiam i lecę spać. A przynajmniej spróbuję, bo mam w głowie tyle szalonych pomysłów...

Kocham i wielbię, 
Wasza Klaudia 

5 komentarzy:

  1. Hej:D Nie wiem czy ogladasz moze gre o tron. Ja tak. Dzisiaj po obejrzeniu ostatniego odcinka bylam naprawde rozczarowana. Szkoda, ze Ty nie moglas napisac im scenariusza:) Czekam na wiecej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Nie, nie oglądam Gry o Tron. Czekam aż dym opadnie, ludzie przestaną robić wokół tego tyle szumu, a wtedy może zrobię ku temu serialowi jakieś podejście.

      Niemniej to co mówisz, jest bardzo miłe! Nierealne, ale miłe ;)

      A co do rozdziału to właśnie skończyłam go pisać. Pewnie pojawi się jeszcze w ten weekend.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Oj tak, wiedziałam!! Czekałam na to, nie zawiodłas mnie ❤ Ale nawrt sobie nie wyobrażam jak bardzo musiała zranić ta sytuacja Cat. Juz zaczynała odczuwać jakieś okruchy sympatii do dawnych znajomych, a oni powitali ją fałszem. Mam nadzieję, ze na egzekucji pojawi sie lydia albo ktos inny z jej znajomych. I czy starcą też Daniela? W końcu nie jest Nocnym. Nie znam sie na tym ich prawie, ale pewnie znajdą cos na niego, w stylu zdrada gatunku czy cos takiego xd. I cieszę sie, ze nic nie powiedziała o Aurorce, moze przynajmniej małej uda sie przetrwac. Czekam na więcej i mam nadzieję, ze jednak nie będę przez ciebie ryczec w następnym rozdziale:(((

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż nie pomyliłam się w poprzednim komentarzu :) No cóż wiadomo było że to nie może się dobrze skończyć :) a szkoda, bo już miałam nadzieje...ale nadzieja umiera ostatnia :)
    Kurde sama Cat wiedziała że coś jest nie tak..kurde szkoda że nie domyśliła się tego idąc tam... nie wiem, ale mam nadzieje że Nocni się zjawią i odbiją ich oboje... ale to tylko płonne nadzieje moje... A kiedyś tak lubiłam Marlene... eh..no nic lecę czytać dalej

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  4. He, he… He he he.
    Nie żebym spodziewała się czegoś innego. W AC każdy moment szczęścia zostanie przykładnie ukarany, więc czemu miałby być inaczej tym razem? Coś nie grało mi już od tych lakonicznych odpowiedzi Marlene, ale z drugiej strony, przecież nie każdy jest wylewny. Zwłaszcza na takim stanowisku.
    Tyle że ten konflikt trwał zbyt długo. Gdyby to faktycznie dało się rozwiązać przy jednym spotkaniu… , Byłoby pięknie. I chętnie przyjęłabym takie zakończenie, choć byłoby iście bajkowe i zbyt proste. Tylko że czasami człowiek po prostu pragnie bajki. Zresztą to nie byłoby w Twoim stylu – zignorować realizm i logikę na rzecz happy endu.
    Poniekąd im wszystkim współczuję. Jasne, Nocni nie są święci. To mordercy, mają w sobie mrok, ale… to natura. Instynkt. I nie wyklucza człowieczeństwa. Najgorsze jest to, że cały ten konflikt to wieki wpajanych z każdym pokoleniem ideałów i uprzedzeń. Czegoś takiego nie da się ot tak wykorzenić – trzeba czasu i otwartych umysłów. Tu ich zabrakło.
    Tak czy siak, trudno kogoś winić albo uznać, że jest zły. Oni wierzą w swoje ideały tak jak Cat w swoje. Cóż…

    OdpowiedzUsuń