"Łatwiej jest wstrzymywać oddech niż oddychać.
Odważniej jest pozwolić komuś odejść niż trzymać go przy sobie
Odważniej jest pozwolić komuś odejść niż trzymać go przy sobie
Kiedy niewinne słowa zwracają się ku kłamstwu
Kiedy ból to jedyne, co oferują
Kiedy ocean jest dziki, a łódź pod tobą tonie
Zmów dwukrotnie Modlitwę Pańską
A ktoś z pewnością wyciągnie ku tobie dłoń
I wskaże ci bezpieczne miejsce do zamieszkania..."
Gładkie i sprawne pokonanie blisko trzynastogodzinnej
trasy z niemowlęciem na pokładzie nie jest tak łatwe, jak wszystkim się wydaje.
Choć Aurora dotychczas nie sprawiała nam problemów, dostaliśmy w kość, ledwo
przekroczyliśmy granicę Nevady. Płakała i płakała, sprawiając, że zaczęłam czuć
się jak wyrodna matka, ponieważ nie byłam w stanie powiedzieć, co jej jest.
Była przewinięta i najedzona, w dodatku przez cały czas znajdowała się w moich
ramionach, a mimo to i tak pozostawała niespokojna. Z tego też powodu ja
również nie zmrużyłam oka aż do końca podróży. Dopiero koło szóstej wieczorem
ludzkiego czasu udało mi się ją uśpić, przez co oboje z Danielem odetchnęliśmy z
ulgą. Nie ma bowiem chyba nic okrutniejszego niż niemoc w przypadku płaczącego
dziecka. Chcesz jakoś pomóc, ulżyć swojej latorośli w cierpieniu, ale kończą ci
się pomysły, a szloch zamiast cichnąć jedynie przybiera na sile – istny koszmar.
Kiedy jednak Aurora zasnęła, a przestrzeń auta
wypełniła się nie płaczliwymi pojękiwaniami a delikatnym, kojącym wokalem Halsey
płynącym prosto z radia, nieco się rozluźniłam. Co prawda wciąż byłam lekko
spięta na myśl o spotkaniu, które nas czekało (a w zasadzie to dwóch, jednym
straszniejszym od drugiego) ale było coś kojącego w cichej melodii pieszczącej
zmysły i rozmazującym się za oknem krajobrazie, co sprawiło, że wygodniej
rozsiadłam się w fotelu i przestałam zadręczać.
– Rozmawiałeś z mamą? – zagadnęłam, spoglądając na
prowadzącego Daniela. – Miałeś ją uprzedzić, że przyjedziemy.
– Nie było na to czasu – westchnął. – Zresztą, co niby
miałbym jej powiedzieć? Tak, mamo, umarłem, ale zmartwychwstałem, odnalazłem
Alison, która również nie była do końca martwa przez te wszystkie lata, a w
dodatku Catherine urodziła mi córkę. Właśnie z nią do ciebie jedziemy. Cieszysz
się?
Pogładziłam po pleckach leżącą na mojej piersi Aurorę,
kiedy poruszyła się niespokojnie przez sen. Na wszelki wypadek ściszyliśmy
głosy, aby jej nie zbudzić. Dopiero co zasnęła po wielogodzinnej
sesji płaczu; potrzebowała odpoczynku znacznie mocniej niż my.
– Twoja mama już wtedy mnie nie lubiła – mruknęłam po chwili. –
Jak dowie się, że uczyniłam ją babcią przed czterdziestką i w dodatku zabiłam
jej ukochaną córkę, nie wpuści mnie do domu.
– Dramatyzujesz – wytknął mi Daniel, redukując bieg. Masywny znak po naszej lewej stronie głosił, że znaleźliśmy się w
stolicy stanu Montana, Helenie. Kres naszej podróży był bliski i nic nie mogłam
na to zaradzić. – Podczas ostatniej wizyty nieco ich zaskoczyliśmy, to
wszystko. Byliśmy umorusani po ucieczce, w dodatku nieźle wystraszeni. Byłaś
odwodniona i miałaś krew na rękach. Nie zrobiłaś najlepszego pierwszego wrażenia,
ale obroniłaś się…
– No, czym? – weszłam mu szorstko w słowo. – Gadką o
klątwie? A może tym, że spaliśmy razem w Akademii?
Daniel zagryzł wargi, ukrywając w ten sposób uśmiech.
Musiałam przyznać, że mnie samą nieco bawiła ta sytuacja, ale nie byłam aż tak
odważna jak Daniel, by otwarcie się śmiać. Dla niego była to normalna
sytuacja, podczas gdy dla mnie – wydarzenie na skalę światową. W końcu tylko
raz ma się okazję poznać rodziców swojego ukochanego. Na moje nieszczęście okoliczności naszego
pierwszego spotkania nie były najlepsze, a i pożegnanie pozostawiało sporo do życzenia, gdyż wraz z Danielem uciekliśmy zaraz po kolacji w obawie przed
ściągnięciem Nocnych do posiadłości. To spotkanie nie zapowiadało
się jednak lepiej. Rozmawiałam z Juliett i Victorem zaledwie kilka godzin, a teraz
jechałam przedstawić im ich wnuczkę. Gdyby to mnie Aurora odstawiła coś
takiego, najpewniej padłabym na zawał. Nie brałam więc pod uwagę pozytywnego
scenariusza.
– Zabiłam cię, wskrzesiłam i zrobiłam tatusiem przed
dwudziestką – parsknęłam gorzko. – Twoja mama z miejsca mnie pokocha, gdy to
usłyszy.
Daniel nie byłby sobą, gdyby nie próbował odwieść mnie
od czarnych myśli, na jego nieszczęście nie dałam się jednak łatwo przekonać.
Resztę trasy pokonaliśmy kłócąc się ze sobą – oczywiście szeptem, by nie
zbudzić naszej córki. Zdaniem Daniela nie miałam się absolutnie czym martwić, a
z kolei ja obstawałam przy tym, że nie będę mile widziana w jego rodzinnym
domu.
Ostatecznie wyszło
jednak na jego.
Pod znajomy dom zajechaliśmy około dwudziestej. Na
zewnątrz zaczynało już zmierzchać, przez co w salonie i kuchni zapalone było
światło. Kątem oka udało mi się nawet wychwycić jakiś ruch w oknie, wskazujący
na fakt, że Shane’owie znajdowali się w środku. Daniel wysiadł z auta jako
pierwszy, po czym okrążył je i otworzył dla mnie drzwi. Chciał przejąć ode mnie
śpiącą Aurorę, ale z obawy przed przerwaniem jej drzemki nie pozwoliłam mu na
to. Sama wysiadłam z samochodu, uważając na każdy ruch. Drzemkowy kryzys naszej
córeczki został chyba jednak ostatecznie zażegnany, bo nie przebudziła się ani
podczas moich akrobacji, ani nawet podczas wchodzenia po schodach.
– Komu w drogę, temu teraz – wymamrotał Daniel,
chwytając mnie za rękę. Wolną dłoń z kolei wyciągnął po to, by zapukać, jednak
ktoś z zewnątrz uprzedził go, zawczasu je otwierając.
Juliett zbladła na nasz widok i docisnęła dłoń do ust,
powstrzymując się przed okrzykiem. Wyglądała tak, jakby miała lada chwila
zemdleć. Z salonu momentalnie dobiegło nas nawoływanie Victora, który
zaniepokoił się przedłużającą się nieobecnością żony. Niespełna pół minuty
później oboje rodziców Daniela stało w korytarzu, spoglądając na nas z
przestrachem. Ledwo jednak Daniel otworzył usta, by ich jakoś udobruchać, coś w
Juliett pękło. Mąż musiał pochwycić ją w talii, by nie upadła.
– Nie było was niewiele ponad miesiąc – wychrypiał w
końcu Victor, stopniowo wychodząc z odrętwienia. – Jak… Czy to…
Przymknęłam powieki, czując napływające mi do oczu łzy
bezradności i wstydu. Mogliśmy uniknąć tego typu scenek, gdyby tylko Daniel
ostrzegł rodzinę o tym, że… cóż, że przyjedzie ze swoją nową rodziną. Zamiast tego dostaliśmy pokaz niedowierzania i strachu.
– Mamo, tato poznajcie proszę Aurorę – oznajmił
wyniośle Daniel, mając zapewne nadzieję, że to coś zmieni. Nie dało się jednak
zmienić pierwszego wrażenia. – Catherine urodziła Aurorę dokładnie dwa tygodnie
temu na podłodze w izolatce w szpitalu psychiatrycznym po niespełna
czterotygodniowym okresie ciąży. Wiem, że brzmi to nierealistycznie, ale… Ale
tak właśnie wygląda moje życie u boku tej wariatki – zakończył, posyłając w
moim kierunku promienny uśmiech. – Wszystko dzieje się nagle, gwałtownie i bez
powodu. Jednego dnia żyję, drugiego jestem martwy, trzeciego zaś dowiaduję się,
że jestem ojcem. Sielanką bym tego nie nazwał, ale niech mnie cholera, jeśli ta
kobieta nie czyni mnie najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
Spojrzałam na swojego ukochanego jak na przybysza z
innej galaktyki, aż do końca jego idiotycznej przemowy łudząc się, że nie
powiedział tego wszystkiego na głos. Sądząc jednak po minach Victora i Juliett,
które ze zszokowanych przemieniły się w zdezorientowane, cała ta autoironiczna
przemowa naprawdę ujrzała światło dzienne.
Daniel skłonił lekko głowę, spoglądając na rodziców
nagląco. Podobnie jak ja nie mógł się doczekać jakiegoś podsumowania tej
zwariowanej scenki. Mimo to Victor, który z początku zdradzał jakieś
przewodnicze skłonności, kompletnie zdębiał na wieść o porodzie w psychiatryku.
Pałeczkę przejęła jednak Juliett, która – mimo wyraźnego odrętwienia – wystąpiła
przed szereg z propozycją, która przełamała przysłowiowe lody.
– Wejdźcie, rozgośćcie się. Naleję nam jakiejś whiskey
i wtedy wszystko nam opowiecie...
Dwie godziny i cztery szklaneczki whiskey później
sytuacja uległa drastycznej zmianie. Mimo później pory żadnemu z Shane’ów nie w
głowie był sen i odpoczynek. Victor i Juliett podawali sobie z rąk do rąk
roześmianą Aurorę, gaworząc do niej i rozpieszczając ją pocałunkami. Choć z
początku nie wierzyłam Danielowi, teraz na
własne oczy podziwiałam, jak młoda rozkochuje w sobie dziadków. Przez pierwszą
godzinę niedowierzanie i szok utrzymywało się, ale wszystko to przepadło, kiedy
Juliett odważyła się zajrzeć do nosidełka, w którym drzemała Aurora. Wtedy też
zaczęły się piski i radosne okrzyki, z rodzaju tych, których każdy się wstydzi,
ale wydaje je mimowolnie na widok takiego maleństwa. Rodzice Daniela nie mogli
wyjść z podziwu nad tym, jak spokojna i piękna jest nasza córeczka, a ich
podziw jedynie przybrał na sile, gdy mała się przebudziła i ukazała im swoje błękitne oczy. Wtedy przepadli, kompletnie tracąc kontakt z
rzeczywistością.
Widząc, że dziadkowie świetnie sobie radzą z małą,
odważyliśmy się opuścić salon. Wyszliśmy przed dom i usiedliśmy na schodach,
rozkoszując się ciepłym, letnim wieczorem. Oparłam głowę na ramieniu Daniela, a
on wymuskał z kieszeni zdezelowaną paczkę papierosów i odpalił jednego. W
milczeniu patrzyłam, jak zaciąga się dymem, po czym wypuszcza go z płuc w
formie szarych kłębów. Przez ułamek sekundy poczułam się ja za dawnych czasów,
kiedy to, jak na beztroskie dzieciaki przystało, siedzieliśmy na balkonie w
naszej sypialni i prowadziliśmy rozważania na błahe tematy. Żadnemu z nas
wówczas do głowy nie przeszło, że kilka miesięcy później znajdziemy się w tak zawrotnym punkcie.
– Właśnie tego chciałbym dla nas – wyznał nagle
Daniel, wygaszając peta o betonowy stopień. – Tej słodko-gorzkiej codzienności,
rzeczywistych dramatów z nietolerancyjnymi teściami w tle…
Zaśmiałam się lekko, spoglądając na niego kątem oka.
– Ty nie musisz zabiegać o względy moich rodziców.
– Ale mogę się założyć, że gdyby sprawy potoczyły się
inaczej, a ja miałbym taką możliwość, byłoby mi ciężko wkupić się w ich łaski.
Prychnęłam z niedowierzaniem.
– Czy ty się słyszysz? Jesteś genialny. Moja mama z
miejsca zakochałaby się w twojej śmiałości i otwartości. Z kolei tatę kupiłbyś
znajomością sztuk walki oraz rodzajów amunicji i broni. Poza tym wystarczyłoby,
aby zobaczyli, jak patrzysz na Aurorę – dodałam, uśmiechając się do niego z
pobłażaniem. –Takiej miłości i oddania nie da się udawać. Mała jeszcze tego nie
wie, ale jest cholerną szczęściarą mając ciebie za ojca.
– To ja jestem szczęściarzem – odszepnął Daniel, nie
kryjąc wzruszenia. Przyciągnął mnie do siebie, objął i złożył czuły pocałunek
na czubku mojej głowy.
Trwaliśmy w tej pozycji przez kilka długich chwil, po
prostu rozkoszując się tym słodko-gorzkim stanem, w który wprawiła nas rozmowa.
Żadne z nas się nie odzywało, albowiem doskonale wiedzieliśmy, że słowa na nic
się już tu zdadzą. To, co miało zostać powiedziane, już dawno padło.
Przymknęłam więc powieki z myślą, że tego wieczoru nic
już mnie nie zaskoczy. Jakie więc było moje zdumienie, kiedy Daniel nagle się
ode mnie odsunął. Patrzyłam ze zdziwieniem, jak schodzi stopień niżej i upada
przede mną na jedno kolano. Aż do ostatniej chwili nie miałam pojęcia, co się
dzieje.
– Wiem, że to szaleństwo. Wiem też, że odmówisz.
Dlatego nie proszę cię o rękę. Jeszcze nie – dodał, uśmiechając się lekko. –
Jeśli nie chcesz, nie musisz go nosić – oświadczył, wyciągając z kieszeni
spodni czarne, atłasowe pudełeczko, w środku którego nieśmiało zalśnił
pierścionek. – Ale chcę, żebyś go miała. Jako wyraz mojej miłości, gwarancję
wspólnej przyszłości i obietnicę nowego i lepszego. Aby wypełnić jednak
wszelkie formalności, pozwól, że spytam. – Odchrząknął, chwytając pierścionek
między kciuk a palec wskazujący. – Catherine Victorio Evans, czy uczynisz mi
ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną i królową? Nie dziś, nie jutro,
ale wkrótce?
Już wiedziałam, jak czuli się Victor i Juliett, kiedy
to Daniel ni stąd ni zowąd oświadczył im o tym, że mamy córkę. Szok i
niedowierzanie zawładnęły całym moim ciałem, pozbawiając mnie zdolności
logicznego myślenia. Potrafiłam jedynie patrzeć w czarny, iskrzące podnieceniem
i nadzieją oczy mojego ukochanego i oddychać. Cała reszta wydawała mi się zbyt
odległa i szalona.
– Pamiętasz nasz pierwszy rozsądny pocałunek? –
zagadnął Daniel, przerywając drętwą ciszę. – Już wtedy obiecałem ci, że pewnego
dnia ci się oświadczę.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Tamten
dzień, mimo tragicznego zwieńczenia w postaci złamania przez Lydię nogi, był
jednym z najpiękniejszych w całym moim życiu. Wtedy to odważyłam się wykonać
pierwszy krok ku lepszemu i nowemu. Wtedy to postanowiłam otworzyć się na
Daniela i moje uczucia do niego.
Popełniłam wówczas błąd, ale musiałabym być skończoną
kretynką, by go żałować.
– Kocham cię – wyszeptałam wzruszona, wyciągając ku
niemu dłoń. – Do szaleństwa, kompletnie i na wieki wieków. Ale to… – Spojrzałam
na pierścionek w taki sposób, jakby miał lada chwila wybuchnąć. – To dzieje się
zbyt szybko. Wiem jednak, że robisz to z dobroci serca i nie winię cię za
nic. Ale ja nadal nie czuję się gotowa
na tak wielki krok. Tym bardziej w obliczu przyszłości, która nie jest pewna…
– Jak to nie jest pewna? – wszedł mi w słowo,
chwytając mnie za ręce. – Wszystko jest pewne, tylko ty nie potrafisz tego
dostrzec. Zażegnałaś wizję wojny, wprowadzasz działania pokojowe… Wniesiesz
nowe i lepsze, tak jak zawsze tego pragnęłaś. Zmienisz świat, który od zarania
dziejów pełen jest niesprawiedliwości i różnic. Stworzysz naszej córce solidne
fundamenty do życia w piękniejszym, bardziej sprawiedliwym świecie. Nie
zawiedziesz, masz moje słowo – dodał z mocą, całując kostki moich dłoni. –
Wierzę w ciebie, księżniczko.
Spojrzałam na pierścionek w jego dłoni, jednak nie
byłam w stanie zmienić tak szybko stanowiska. Ten rok był dla mnie
wystarczająco szalony. Zbyt wiele okazji i pięknych chwil po prostu prześmignęło
mi koło nosa. Tymi, które mi pozostały, chciałam się na spokojnie rozkoszować.
Aby jednak nie urazić uczuć Daniela, sięgnęłam za
siebie i odpięłam naszyjnik, z którym się nie rozstawałam. Mój ukochany utkwił
wzrok w skromnym krzyżyku na srebrnym łańcuszku oraz na zawieszce, którą sam
podarował mi na siedemnaste urodziny. Obie te rzeczy zawsze nosiłam przy sobie,
blisko serca. Jeśli istniało jakieś miejsce, w którym chciałabym ukryć
pierścionek zaręczynowy, był to właśnie ten wisiorek.
Wyjęłam błyskotkę spomiędzy palców Daniela i ostrożnie
przełożyłam ją przez zawleczkę. Skromna obrączka błysnęła lekko w ciemności,
przykuwając uwagę do umieszonych w jej centralnej części kamieni szlachetnych.
Jeden z nich, w kształcie drobnej łezki, miał nieprzeniknioną czarną barwę z
kolei drugi, umieszczony horyzontalnie, miał kolor równie głęboki jak ocean.
– To szafir i onyks – oznajmił Daniel, widząc, że
przyglądam się pierścionkowi.
– Kamienie mają barwę waszych oczu – zauważyłam,
nieśmiało muskając ozdobę opuszkiem palca. – Twoich i Aurory.
Daniel jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi. Kiedy
sięgnął po wisiorek, sugerując, że mi go zapnie, zgodziłam się bez wahania.
Początkowa obawa gdzieś się ulotniła, ustępując miejsca ciekawości i odrobinie
podekscytowania. Kiedy zimna obrączka dotknęła mojej skóry, mimowolnie
westchnęłam. Bałam się, że odczuję na szyi dodatkowy ciężar, coś wiążącego, ale
było to zupełnie inne odczucie – napełniające nadzieją i lekkością.
– Kiedy poczujesz, że to odpowiedni moment, zwróć się
do mnie, a z przyjemnością przełożę ten pierścionek z wisiorka na serdeczny
palec twojej lewej dłoni – wyszeptał Daniel, mimowolnie muskając ozdobę na
wysokości mojego dekoltu. – Czekam na ciebie od miesięcy, kilka kolejnych nie
zrobi mi różnicy.
Katerina się myliła. Ja się myliłam. Wszechświat
również się mylił.
Niebo naprawdę istnieje. Widzę je ilekroć spoglądam w
oczy Daniela Shane’a. Co lepsze, nie tylko je dostrzegam, ale również zaczynam
w nie wierzyć…
Tym razem ani Juliett ani Victor nie sprzeciwiali się
temu, byśmy wraz z Danielem spali w jednej sypialni. Zrozumieli chyba, że w
obecnej sytuacji nie są w stanie już zbyt wiele zdziałać. Mogli się oczywiście
stawiać, tylko po co, skoro tej nocy między mną i Danielem miała spać nasza
córeczka?
Podczas gdy Juliett zmieniała dla nas pościel w starym
pokoju Daniela, Victor wziął mnie na stronę, zostawiając przysypiającą Aurie – jak to zaczęli nazywać ją dziadkowie – pod opieką ojca. Nie spodziewałam się po
nim tego, gdyż zapamiętałam go raczej jako mężczyznę zdystansowanego i nie
lubiącego wchodzić w zbędne dyskusje.
– Juliett ci tego nie powie, bo jest na to zbyt dumna,
dlatego postanowiłem przejąć pałeczkę – oświadczył na wstępie, czym dodatkowo
zbił mnie z tropu. – Dziękujemy, Catherine. Za wszystko, co zrobiłaś dla
naszego syna. Po śmierci Alison on… Nie był sobą. Tak bardzo zamknął się w
sobie, że nawet my nie potrafiliśmy do niego dotrzeć. Ty jednak skruszyłaś
otaczające go mury, przedarłaś się do jego wnętrza i uczyniłaś szczęśliwym.
Otworzyłam usta, by zaoponować, w końcu wcale nie
byłam najlepszym, co mogło spotkać Daniela, ale Victor nie pozwolił mi wejść
sobie w słowo.
– Wiem, co teraz powiesz. Napomkniesz o klątwie, o
niedoszłej śmierci Daniela… A nawet o Aurie. Ale wierz mi, nigdy nie widziałem,
by mój syn uśmiechał się w ten sposób, by patrzył na kogoś z taką miłością i
oddaniem… Jest szczęśliwy. I to właśnie ty ofiarowałaś mu to szczęście. Wasza
historia miłosna nie jest łatwa, ba, w ogóle nie powinna mieć miejsca! –
parsknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Ale co się stało, to się nie
odstanie. Nikt nie ma ci za złe błędów, kochanie – dodał, a jego głos zmiękł.
Chwycił mnie za dłoń i mocno uścisnął. – Rodzina jest właśnie od tego, by
wybaczać sobie nawzajem. A ty jesteś nasza rodziną, kochanie.
Wzruszenie chwyciło mnie za gardło, a coś miękkiego i
ciepłego niczym wosk rozlało się w mojej piersi. Niewiele myśląc objęłam
Victora, mając nadzieję, że ten gest będzie wymowniejszy od słów, których w
tamtej chwili niewątpliwie mi brakowało.
Dom jest tam,
gdzie są ludzie, z którymi chcesz przebywać,
głosiła dedykacja w naszyjniku ofiarowanym mi przez Daniela. W tamtym momencie
jeszcze mocniej poczułam, jak prawdziwe jest to stwierdzenie. Bezskutecznie zjechałam
pół Stanów w poszukiwaniu miejsca, w którym poczułabym się dobrze. Lekarstwem
na mój problem nie był wcale określony obszar lecz po prostu rodzina – ludzie,
których kochałam, i którzy kochali mnie. W otoczeniu takich osób nawet
największe pustkowie wydawało się być terenem ciepłym i przyjaznym.
Podeszłam ostrożnie do stojącej w progu sypialni
Juliett, nie chcąc jej przestraszyć. Kobieta była tak zaabsorbowana widokiem
Daniela przebierającego Aurorę, że nawet nie zauważyła, kiedy znalazłam się
obok. Sam Shane był tak skupiony na swoim zadaniu, że nie rejestrował tego, co
działo się wokół. Mała, której wciąż nie w głowie był sen, uśmiechała się do
taty, skłaniając go do tego samego.
Więź, którą miało tych dwoje, była niesamowita. Ja
sama przepadłam, ledwo spojrzałam w błękitne oczy Aurie, ale potrzebowałam
czasu, by oswoić się z sytuacją. Z kolei Daniel oddał serce córce jeszcze
wtedy, gdy znajdowała się w moim brzuchu. Było widać, jak bardzo są ze sobą
związani już teraz, podczas wykonywania tak przyziemnych czynności jak
przewijanie. Choć nie chciałam, by Aurora dorosła, gdyż dla kobiet z rodu
Iwanowów dojrzewanie nie było zbyt łaskawe, nie mogłam się jednocześnie
doczekać tego, jak jej więź z ojcem ewoluuje, przenosząc ich relację na
zupełnie inny poziom.
– Coś cię dręczy – oświadczyła nagle Juliett,
spoglądając na mnie.
Oderwałam wzrok od swojej małej rodzinki i mimowolnie
sięgnęłam ku szyi, na której miałam zawieszony łańcuszek. Zacisnęłam palce na
wszystkich trzech ozdóbkach, tak różnych a tak samo dla mnie ważnych. Mama
Daniela dostrzegłszy mój ruch, przyjrzała się bliżej wisiorkowi. Na widok
pierścionka źrenice lekko jej się rozszerzyły.
– Czy to…
Skinęłam głową.
– Kocham ich. I Bóg mi świadkiem, że zrobiłabym dla
nich wszystko. Ja po prostu… – Spojrzałam na Daniela, sprawdzając, czy nas nie
podsłuchuje. Był jednak zbyt skupiony na bujaniu Aurie do snu i nuceniu jej kołysanek.
– Nie wiem, czy potrafię być żoną, matką i Królową jednocześnie. Do tej pory
godzenie dwóch ról naraz średnio mi wychodziło.
– To normalne obawy, kochanie – pocieszyła mnie. – My,
kobiety, musimy się z nimi mierzyć każdego dnia. Chcemy być matkami idealnymi,
ale kiedy pojawia się drugie dziecko, my jesteśmy zmuszone ofiarować mu całą swoją uwagę. Czujemy się winne, ponieważ zaniedbujemy pierworodne,
ale jednocześnie wiemy, że nie możemy zostawić tego drugiego samemu sobie, bo
jest na to za małe i zbyt bezbronne. Bycie matką to wieczne chodzenie na
kompromisy, zobaczysz.
Uśmiechnęłam się lekko, wychwytując lekko ironiczny
ton w głosie Juliett. Choć i ona się uśmiechała, jej oczy pozostawały smutne.
– Przykro mi z powodu Alison – wyszeptałam. Choć razem
z Danielem zgodnie stwierdziliśmy, że tę część naszej historii możemy pominąć w
zeznaniach, czułam się w obowiązku przeproszenia Juliett. W końcu sama
doskonale wiedziałam, jak bolała utrata dziecka. – Jestem przekonana, że była
wspaniałą kobietą, która nie zasłużyła na taki los.
Juliett westchnęła, obejmując się ramionami.
– Aurie jest do niej tak podobna… Tęsknię za nią,
Catherine – wyznała nagle, łamiącym się od łez głosem. – Każdego dnia. Czy to
kiedykolwiek przestanie boleć? Czy będę jeszcze kiedyś umiała wziąć głęboki
wdech, nie narażając się przy tym na ból w piersi?
Pomyślałam o moim słodkim Jamesie, jego pokorności i
niezdarności, tego jak mały i nieporadny wydawał się być w świecie cieni. Ból,
który przez cały czas starałam się od siebie odsuwać, powrócił w całej swej
okazałości, na moment pozbawiając mnie tchu. Dla zachowania równowagi
spróbowałam skupić się na mojej więzi z Lewisem i Deanem, ale na niewiele się
to zdało. Kochałam ich tak, jak matka kochała własne potomstwo, ale nie tak,
jak kocha swego pierworodnego. Mówi się że uczucie matki do dzieci jest
niezbadane lecz równe, ale nawet matki mają swoich ulubieńców. Nie czyni nas to
od razu złymi rodzicielkami. Wystarczy, że któreś z dzieci bardziej nas
przypomina, byśmy czuły, że jest nam bliższe. Tak też było w przypadku Deana i
Lewisa – dzięki nim zachowywałam trzeźwość umysłu, ale w głębi duszy wciąż
tęskniłam za Jamesem, który zdawał się najlepiej mnie rozumieć.
– Po prostu bądź szczęśliwa – wyszeptałam, patrząc
prosto w zapłakane oczy Juliett. Nie chciałam tego robić, czułam, że to
niemoralne, ale mimowolnie poparłam swoje słowa odrobiną perswazji. – Ciesz się
z małych rzeczy, dostrzegaj piękno również piękno świata zamiast tylko jego co
mroczniejsze zakamarki. Alison na pewno by tego dla ciebie pragnęła.
Juliett przymknęła powieki, a w dół jej policzka
spłynęła pojedyncza łza. Kiedy otworzyła oczy i ponownie na mnie spojrzała,
dostrzegłam w niej zmianę. Drobną bo drobną, ale niosącą nadzieję.
Matka Daniela przyciągnęła mnie do siebie, nakłaniając
do uścisku. Nie wzbraniałam się, bo tamtego wieczoru naprawdę potrzebowałam
czułych gestów, które upewniłyby mnie w przekonaniu, że czynię dobrze. Złożyłam
więc głowę na jej piersi i zaszlochałam bezgłośnie. Nie mogłam wyzbyć się
wrażenia, że jakaś część mojego życia bezpowrotnie przepadła, zastąpiona przez
inną – znacznie jaśniejszą i bardziej ekscytującą.
Nie było mi łatwo rozstać się z Aurorą. Do tej pory
sprawiałyśmy wrażenie niemalże nierozłącznych. Zabierałam ją ze sobą nawet do gabinetu,
gdzie oddawałam się planowaniu i rządzeniu, podczas gdy ona spokojnie drzemała
w wózku obok. Tę podróż, podróż do Akademii, musiałam jednak odbyć bez niej.
Daniel dał nam mnóstwo czasu na poranne czułości, ale koło dziesiątej zaczął
się irytować. Co rusz przypominał mi, że nie mogę spóźnić się na spotkanie,
które sama zaproponowałam, jeśli chcę zostać potraktowana poważnie. Z bólem
serca oddałam więc Aurie babci, by skupić się na przygotowaniach.
Równo o jedenastej, na dwie godziny przed planowanym
spotkaniem z Marlene i Radą, stanęliśmy na podjeździe domu Shane’ów. Victor,
widząc moją zdruzgotaną minę, jeszcze na chwilę wręczył mi Aurorę. Na tyle
mocno, by jej nie obudzić, przytuliłam córkę do piersi. Zaciągnęłam się jej
słodkim, dziecięcym zapachem, chcąc zapisać go w pamięci. Znikałam na kilka
godzin, ale nie mogłam wyzbyć się przeczucia, że kiedy wrócę, by ją odebrać,
ona będzie już kilka kroków milowych dalej. Rozwijała się nieco szybciej niż zwykłe
dzieci, co tylko potęgowało moje obawy.
– Wrócimy wieczorem – relacjonował Daniel. – Dziękujemy
za to, że postanowiliście zaopiekować się Aurorą pod naszą nieobecność. Młoda
nie da wam w kość. Mogę się założyć, że większość popołudnia prześpi, nic sobie
nie robiąc z otoczenia.
– Uważajcie na siebie – poprosiła Juliett, ściskając
syna. – A o Aurie się nie martw. Wychowałam dwójkę dzieci, poradzę sobie z
własną wnuczką!
Przysłuchiwałam się pogawędce Shane’ów, ale całą swoją
uwagę koncentrowałam na córeczce. Nie obawiałam się tego, że zostawiam ją pod
opieką Juliett i Victora, ale tego, że w ogóle muszę ją zostawić. Pod tym
względem świeżo upieczone matki naprawdę miały świra, ale nie rozumiałam tego,
dopóki nie uświadczyłam tego na własnej skórze.
– Catherine – westchnął łagodnie Daniel, stając obok
mnie. – Naszej królewnie nic nie będzie. Przysięgam.
– Wiem to – wyszlochałam, po raz kolejny całując ją w
główkę. – Ja po prostu…
Daniel z uśmiechem odebrał mi Aurorę i przekazał ją
swojej mamie. Ze łzami w oczach patrzyłam, jak Juliett odwraca się na pięcie i
wnosi ją do domu. Gdyby nie Daniel, który chwycił mnie za rękę, jak nic pobiegłabym
za nimi.
– Musimy jechać – oświadczył po raz kolejny tego dnia
i delikatnie pchnął mnie w kierunku samochodu.
Jak powiedział, tak też zrobił. Zapakował mnie na
przednie siedzenie, przypiął pasem i, pożegnawszy ojca krótkim skinieniem
głowy, odjechał. Aby dodatkowo się nie katować, nie patrzyłam we wsteczne lusterko.
Widok niknącego na horyzoncie domu, w którym pozostawiłam swoją maleńką
córeczkę, mógłby złamać mi serce.
Jechaliśmy w ciszy przez kilka długich minut. Dopiero
po przekroczeniu granicy Heleny, Daniel odważył się przełamać ciszę. Nakłonił
mnie do niezobowiązującej pogawędki, którą zaprzątnął moje myśli. Odciągnął
mnie tym samym od rozważań na temat Aurory i tego, czy aby na pewno wszystko z
nią w porządku, za co byłam mu nieprawdopodobnie wdzięczna.
Niewiele później zadzwonił do mnie William z
informacją, że znajdują się już w Montanie i czekają na nadejście zmierzchu w
jednym z lokalnych hoteli. Poinformował mnie również o tym, że Larissa
zobowiązała się do dostarczenia Dehlii do jej chatki wgłębi lasu. Nieco
zasmuciła mnie ta wiadomość, ale wiedziałam, że było to nieuniknione – w końcu Dehlia
nie ukrywała tego, że jej koniec był bliski. Chciała spędzić swojej ostatnie
dni w samotności, w domku, z którym wiązały się jej najpiękniejsze wspomnienia.
Niespełna kwadrans przed drugą dotarliśmy na miejsce.
Widok znajomej, bogato zdobionej bramy na której znajdował się herb Dziennych, aż
zaschło mi w gardle. Stres, który przez cały ranek starałam się od siebie odsuwać,
powrócił bez ostrzeżenia.
– Catherine. – Ciepły ton głosu mojego ukochanego
przedarł się przez zbroję, którą zaczęłam przywdziewać, kojąc moje rozkołatana
zmysły. – Wszystko będzie dobrze.
Daniel ujął moją dłoń i ucałował jej wierzch, próbując
dodać mi otuchy. Działanie jego dotyku na moje ciało było pożądane choć
krótkotrwałe, ale wiedziałam, że robił, co mógł, by ułatwić mi zadanie. Reszta
zależała ode mnie.
– Będziesz mnie kochał nawet wtedy, gdy coś nie
pójdzie po naszej myśli? – zapytałam, obracając ku niemu głowę.
Daniel uśmiechnął się lekko, odgarniając zbłąkany
kosmyk jasnych włosów sprzed mojej twarzy.
– Zawsze, księżniczko. I bez względu na wszystko.
Wzięłam głęboki wdech i pochyliłam się, by go
pocałować. Daniel instynktownie odpowiedział na moją pieszczotę, przyciągając
mnie bliżej. Odsunęliśmy się od siebie dopiero po chwili, rozproszeni przez nagły ruch
w okolicy bramy. Na widok całego zastępu strażników zmierzającego ku nam, niepewność znów na nowo zagnieździła się moim sercu.
– Gotowa? – zapytał Daniel, spoglądając na mnie
wymownie.
Komu w drogę, temu teraz.
– Tylko, jeśli ty jesteś gotów – odparłam,
odwzajemniając jego spojrzenie.
Kiedy Daniel otworzył swoje drzwi, uczyniłam to samo z
moimi. Wiedząc, że z tego miejsca nie ma już odwrotu, wystawiłam prawą stopę,
wykonując pierwszy krok w nieznane.
††††††††††
Witam, dzień dobry! Jak samopoczucie? Was też ten maj jakoś tak zaskoczył? Ja, mimo że mamy już czwarty, nadal czuję się jakaś taka z butów wyjęta 😂
Co do rozdziału... Sama nie wiem. Napisałam go już jakiś czas temu i leżał sobie grzecznie na dysku, podczas gdy ja wahałam się, czy w ogóle go publikować. Nienawidzę, gdy autorki przeciągają nieuniknione, a teraz sama to robię - co lepsze, wychodzi mi to całkowicie mimowolnie. Na ile w tym chęci zamknięcia wszystkich możliwych ścieżek, a na ile zwykłego egoizmu i narastającej niechęci do rozstawania się z tą historią? Nie mam pojęcia. Ale plan jest taki, by zamknąć to (już ostatecznie!) w 85 rozdziałach i krótkim epilogu. Zobaczymy, co z tego wyniknie...
Raz jeszcze za wszystko dziękuję,
Klaudia
No oki, juz wiem co sie stanie. W następnym rozdziale zamordują Cat i Daniela, a ostatni rozdział to będzie wściekły odwet Nocnych. For sure. Mnie juz sie łamie serce, gdy czytam jak sie Cat wszystko tak dobrze układa. Ja wiem, ze to nie zwiastuje nic dobrego... Tylko nie rań mnie zbyt mocno, moje serduszko po ostatniej wizycie w kinie nie zniesie juz wiele </3
OdpowiedzUsuńMimo wszystko, dziękuję ze poswiecilas kilka rozdziałów na dokończenie wątków i pożegnanie z bohaterami. Dzięki temu pewnie będzie łatwiej odejść;(
Ten rozdział jest cudowny <3 Wiedziałam że mimo zaskoczenia rodzice Daniela przyjmą ich z otwartymi sercami :* Nacieszam ( nie wiem czy taki wyraz jest :P) się teraz tym rozdziałem bo coś czuje, że w następnym nie będzie kolorowo... coś się zapewne stanie... ale póki co cieszę się tym rozdziałem :)
OdpowiedzUsuńShadow
Mnie tam nie dziwi, że dziecko płacze. Też bym wyła, gdyby mnie ktoś puszczał tyle godzin jęki Hasley. 🙄
OdpowiedzUsuńTak m na serio, to mam wrażenie, że młoda czuje, że coś nie gra. Jadą w nieznane, pożegnanie mimo wszystko czuć w powietrzu. Nie dodałam tego w poprzednim komentarzy (wiedziałam, że coś mi umknie), ale już ten ból, który nagle poczuła Cat uznałam za jakąś prekognicję czy coś. Wyszło, że to utrata Mieszańca, ale…
Biedni rodzice Daniela. Nie no, wszystko gra przecież. Normalna sprawa – śmierci, wskrzeszenia i wnuczka znikąd. Dzięki Bogu za Aurorę, którą okazała się swoistym środkiem uspokajającym. Zresztą kochający rodzice przyjmą wszystko, by ich dziecko było szczęśliwe. Juliette i Victor są cudowni i tyle.
Robisz to specjalnie, prawda? Dajesz nadzieję. Tak łatwo byłoby dać im spokój na który zasłużyli. Mogliby zabrać małą, wziąć ślub i…
Ech, pędzę dalej. Komu w drogę, temu teraz.