piątek, 19 kwietnia 2019

Rozdział 82



"Dotknij mych ust, przytrzymaj język
Nigdy nie będę twym wybrankiem
Nie będę wspominać o twym grzechu
Bo to moje serce było wadliwe
I choć znam swoje słabości, chwyć mnie za rękę
Nie pozwól, bym znów utknął pośród ciemności
Wiem, że spieprzyłem wszystko
Ale nigdy nie włożę twej złamanej korony..."







– Nie patrz tak na mnie – burknęłam, przechylając flaszkę i upijając łyk gorzkiego trunku. – Miałam ciężki rok.
Nowoprzemieniony zmarszczył brwi w geście niezrozumienia. Ostatnim, czego jednak potrzebowałam, był powrót do przeszłości i wywlekanie na światło dzienne moich brudów, dlatego też zrezygnowałam ze składania sprawozdania z ostatnich kilku miesięcy mojego życia. Uraczyłam dwójkę stworzonych przez Willa Mieszańców faktami, które były im niezbędne do przeżycia – w tym instrukcję dotyczącą łaknienia i kłów – całą resztę zostawiając owianą woalem tajemnicy. Jeśli ktoś postronny chciał ich wtajemniczyć, nie miałam nic przeciwko, jednak sama nie zamierzała się spowiadać. Przeżyłam tak wiele życiowych zakrętów, że prawdopodobnie sama pogubiłabym się gdzieś w tym labiryncie, próbując powrócić do początku.
Początkowo wzbraniałam się przed wizytą w piwnicy, ale koło południa, kiedy cały hotel udał się na spoczynek, poczułam wewnętrzną potrzebę zobaczenia się z nimi. Usiłowałam zwalczyć to pragnienie, ale nadaremno. Nawet ramiona Daniela nie były w stanie zapewnić mi wystarczającej wymówki. Po piętnastu minutach drętwego spoglądania w sufit zsunęłam się z posłania i tak, jak wstałam, czyli na boso i w pidżamie, zeszłam do piwnicy. Po drodze zahaczyłam jeszcze o biuro, w którym zastałam drzemiącego Williama, i podkradałam jedną butelkę szkockiej z jego wiekowych zapasów.
Tak oto skończyłam – siedząc w podziemiach hotelu o drugiej w nocy, pijąc whiskey i przekazując swoim nowym dzieciom instrukcje na temat życia w mroku.
Dean i Lewis, bo tak mieli na imię moi jedyni żyjący Mieszańcy, podchodzili do mnie z dystansem, mimo iż żadne z nas nie było w stanie podważyć istnienia łączącej nas więzi. Podejrzewałam jednak, że brało się to z tego, że nie ja bezpośrednio doprowadziłam do ich przemiany. Z Jamesem odnalazłam wspólny język od razu, jeszcze na długo przed tym, nim ofiarowałam mu swoją krew; cała reszta stała się więc formalnością. Nad nimi musiałam jeszcze popracować, ale wiedziałam, że przekonanie ich do siebie było zaledwie kwestią czasu.
Dean, blondyn o ostrych rysach i wyraźnym australijskim akcencie, niepewnie wyciągnął ku mnie dłoń. Dopiero po chwili zrozumiałam, co próbuje mi przez to przekazać. Upiłam jeszcze jeden porządny łyk alkoholu, po czym wręczyłam mu flaszkę. Uniósł ją w geście podziękowania, skinął mi głową i przyłożył do ust końcówkę butelki. Kiedy skończył pić, wręczył ją Lewisowi – ciemnowłosemu chłopakowi o angielskich korzeniach. Ciągnęliśmy ten alkoholowy łańcuszek tak długo, aż butelka nie stała się pusta. Nim się spostrzegłam, znaleźliśmy tematy do rozmów, których do tej pory nam brakowało. Niczym starzy znajomi przeplataliśmy żarty z życiowymi opowieściami, dzieląc się ze sobą wybranymi elementami naszej przeszłości.
– Na litość boską, Catherine, co ty tu robisz?
Ostry, męski głos przerwał idiotyczną opowieść Lewisa o tym, jak w podstawówce usiłował stworzyć nowy gatunek owada, poprzez zamknięcie w jednym słoiku ćmy i muchy. Obróciłam twarz, próbując skoncentrować spojrzenie na majaczącej przede mną sylwetce. Kiedy jednak zrozumiałam, na kogo patrzę, spomiędzy moich warg wydostał się pełen niezadowolenia jęk.
– Ćwiczę – parsknęłam. – Jeśli dożyję, właśnie w taki sposób będę rozwiązywać problemy z naszą nastoletnią córką.
Daniel nie był zadowolony z mojej odpowiedzi. Spojrzał na mnie jak na osobę niespełna rozumu i wyciągnął ku mnie dłoń.
– Dość tej dziecinady, wracamy na górę.
Obróciłam głowę, by spojrzeć na Deana i Lewisa, którzy wyglądali na nieco zbitych z tropu. Co prawda wspominałam im o Danielu i o tym, że szczęśliwie nieszczęśliwym zrządzeniem losu doczekaliśmy się potomstwa, ale nie rozwlekałam się na temat naszej choćby najmniejszej zażyłości. Bo, jakby nie patrzeć, jeszcze do wczorajszego wieczoru takowej nie było.
Moje życie zawodowe błagało o pomstę do nieba, prywatne popadało w ruinę… czy istniało coś, co mi w życiu wyszło – może poza Aurorą, która zdawała się być dzieckiem iście anielskim?
– Catherine – powtórzył, tym razem nieco ostrzej.
Zirytowana tym, w jaki sposób ze mną pogrywa, poderwałam się z posłania. Chciałam stanąć z nim twarzą w twarz, by przypomnieć mu, z kim ma do czynienia, ale zakręciło mi się w głowie i nie dałam rady utrzymać się na nogach. Gdyby nie Daniel, który zawczasu pochwycił mnie w talii, ległabym jak długa.
– Właśnie o tym mówiłem – warknął, zmuszając mnie do tego, bym objęła ramionami jego szyję, po czym bezceremonialnie uniósł mnie nad ziemię, jedną ręką obejmując mnie w talii a drugą łapiąc pod kolanami. – Straciłaś dzisiaj masę krwi, a teraz beztrosko żłopiesz szkocką prosto z butelki? Postradałaś rozum?
Na ogół miałam mocną głowę – jedna z cech płynących z wampirzej zdolności szybszej regeneracji. Sięgając po flaszkę nie pomyślałam jednak o tym, że jestem odwodniona. Chciałam jedynie trochę się rozluźnić i ulżyć sobie w swojej bezsenności, ale skończyło się na tym, że upiłam się jak ostatnia desperatka.
Czknęłam, spoglądając na trzymającego mnie mężczyznę. Jego rysy były o tyle niewyraźne, że aż zmuszona byłam wyciągnąć dłoń i dotknąć jego twarzy, by sprawdzić, czy nie jest jedynie wymysłem mojego umęczonego umysłu.
– Wy też lepiej idźcie już spać – rzucił szorstko w kierunku Mieszańców, po czym ze mną w ramionach obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia. Postawił mnie na ziemi, by zamknąć na klucz drzwi, po czym ponownie chwycił mnie w ramiona. W normlanych okolicznościach pewnie zaczęłabym się stawiać, ale w tamtej chwili język stanął mi kołkiem w gardle, kompletnie odmawiając jakiejkolwiek współpracy.
Drogę do sypialni pokonaliśmy w milczeniu. W połowie trasy zamknęłam oczy, zbyt rozkojarzona rozmazującym mi się przed oczami krajobrazem. Był to też patent mający na celu zminimalizować odczuwane przeze mnie mdłości. O ile to możliwe, czułam się wówczas jeszcze gorzej niż na początku ciąży, kiedy to nieprzerwanie zwracałam każdy przyswajany przeze mnie rodzaj krwi.
Daniel posadził mnie na łóżku, nie pomagając mi się jednak okryć czy chociażby rozebrać ze szlafroka. Porzucił mnie jak niechcianą zabawkę i obszedł materac dookoła, by ułożyć się na jego skraju po swojej stronie. Zdawał się być totalnie obojętny na mój nietrzeźwy stan. Patrzyłam, jak układa się na boku, plecami do mnie, a następnie od pasa w dół okrywa satynową kołdrą. Odczekałam jeszcze kilka sekund, licząc na to, że sobie o mnie przypomni, ale ten ani drgnął.
– Danielu? – szepnęłam, pełznąć ku niemu. Raz czy dwa ręka mi się omsknęła na śliskiej kołdrze, ale chyba jedynie dzięki ponadprzeciętnemu zmysłowi równowagi udało mi się utrzymać w solidnej pozycji. – Hej, spójrz na mnie…
Kiedy dźgnęłam go palcem między łopatkami, jęknął.
– Idź spać, do cholery. Obudzisz Aurorę.
Spojrzałam w kierunku łóżeczka, usilnie wypatrując ruchu ze strony córeczki, który wskazywałby na to, że przerwałam jej drzemkę, ale kiedy takowego się nie doczekałam, ponownie dźgnęłam Daniela palcem. Raz, drugi, trzeci, aż w końcu doprowadziłam do tego, że obrócił się na plecy i na mnie spojrzał.
– Catherine, do jasnej…
– Jesteś na mnie zły?
Daniel tylko na mnie spojrzał. Mimo iż nie wykazywałam takiej trzeźwości umysłu jak zazwyczaj, byłam w stanie zauważyć wrogi przekaz kryjący się za spojrzeniem czarnych oczu, które tak kochałam.
– Nie bądź na mnie zły – wyjęczałam, wieszając mu się na szyi. Nie wiedzieć czemu, nie chciałam, byśmy układali się do snu skłóceni. Mogło się to jednak brać z tego, że zbyt wiele takich chwil dzieliliśmy. Dorzucanie kolejnej do kolekcji, w dodatku u kresu naszych wspólnych dni, było zwyczajnym bezeceństwem.
– Nie będę – odparł Daniel tonem, który sugerował jednak coś zupełnie przeciwnego. – Tylko błagam, połóż się już.
Ponownie obrócił się do mnie plecami, ciągnąc ze sobą solidny zapas kołdry. Widząc, że w następnym kroku okrywa sobie nią tors, poniekąd jeszcze bardziej oddzielając się ode mnie, prawie się rozpłakałam. Niezgrabnie wsunęłam się pod okrycie i wręcz desperacko przylgnęłam do jego ciała. Daniel wymamrotał coś pod nosem i spróbował strząsnąć moje dłonie z ciała, ale nie dałam się tak łatwo. Kiedy zrozumiał, że jego działania są bezcelowe, westchnął cicho i spróbował zasnąć.
Nie przewidział jednak tego, że po alkoholu zrobię się znacznie bardziej wylewna i zacznę żebrać chociaż o ochłapy jego atencji.
– Boję się – wyszeptałam, przytulając policzek do jego ramienia. – Tak bardzo się boję, Danielu…
Przez chwilę milczał, najwidoczniej obierając taktykę polegającą na ignorowaniu mnie, ale ja nie zamierzałam odpuścić. Nie należałam do osób, które otwarcie mówią o tym, co czują. Wolałam wszystko w sobie tłumić, uważając, że poza mną nikt i tak nie będzie w stanie tego zrozumieć. Alkohol uczynił mnie jednak nieco odważniejszą w tej kwestii. Ogarnęło mnie niepodobne do mojej natury pragnienie podzielenia się z Danielem tym, co mnie dręczyło, mając nadzieję, że to pomoże zrozumieć mu mnie i moją sytuację.
– Kocham cię. – Przymknęłam powieki, wzdychając cicho. Wypowiedzenie tych dwóch krótkich słów kosztowało mnie wiele energii, ale kiedy już padły, poczułam się lekko i beztrosko. – Kocham cię, Danielu Shane. Kocham już od dnia, w którym po raz pierwszy wpadłam w twe ramiona podczas jednej z nieudanych prób ucieczki z Akademii. Przez ostatnie miesiące moja miłość do ciebie znacząco wyewoluowała, zahaczając o momenty, w których otwarcie się do niej przyznawałam i desperacko ją od siebie odsuwałam, ale… Ale kocham cię. – Urwałam na moment i zacisnęłam powieki, przytłoczona doznaniami, które zalały całe moje ciało. – Oddałabym śmiertelność za możliwość spędzenia reszty pisanych mi lat u twojego boku. Chciałabym być świadkiem tego, jak nasza córka dorasta, jak z bystrej dziewczynki przeistacza się w rozsądną kobietę… Ale boję się, że to jedynie senne marzenia, na których realizację zabraknie mi czasu. Boję się, że ktoś… że ktoś mnie tego czasu pozbawi. Albo że po prostu nigdy nie był mi on tak naprawdę pisany.
Zamilkłam, czekając na jego reakcję. Trwał nieruchomo jak głaz, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie usnął w trakcie mojego monologu. Wtedy jednak obrócił się twarzą do mnie. Jego oczy, podobnie jak moje, były pełne łez.
– Więc nie idź na wojnę, księżniczko. Nie wszczynaj buntów. Pozwól Nocnym żyć tak, jak żyli do tej pory, i wybierz spokojne życie ze mną i Aurorą.
Uśmiechnęłam się, mimo że w dół mojego policzka spływały łzy, z którymi nie byłam w stanie dłużej walczyć.
– Nie będzie żadnej wojny, Danielu. To, co teraz ci wyznam, jest sekretem, z którym nie zapoznałam nawet Williama. W tajemnicy przed poddanymi pracuję nad ugodą z Marlene. Zainspirowana wypowiedziami moich poddanych podczas pożegnalnej kolacji zrozumiałam, że… że nie chcę już zwalczać bezprawia i nierówności jeszcze większą przemocą. Katerina nie podołała, więc co ja, w erze broni palnej i innych osiągnięć technologicznych, mogę zdziałać? Gdybym chciała, mogłabym poustawiać snajperów na murze otaczającym Akademię i pozabijać wszystkich w zasięgu wzroku. Tylko co mi to da? Nie chcę, by dziedzictwo, które wkrótce będę musiała przekazać Aurorze, było jeszcze bardziej mroczne i krwawe. Wystarczy, że ja cierpię jego kosztem. Nie chcę, by to samo spotkało moje dziecko…
Daniel milczał, przyglądając się mojej twarzy. Jeszcze kilka tygodni temu z pewnością obróciłabym wzrok, w naiwnym odruchu próbując ukryć przed nim łzy. Zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu przestałam się wstydzić własnej słabości. Nie byłam w końcu robotem. Bez Daniela i Aurory może i wykazywałam oznaki braku człowieczeństwa, ale teraz… To było co innego. Rodzina, odkąd przystałam z Nocnymi, przestała być dla mnie synonimem słabości. Zaczęłam kojarzyć pojęcie rodziny z siłą, wspólnotą i miłością tak bezbrzeżną, że aż niewyobrażalną. Tej rodzinie, w której się wychowywałam, niczego nie brakowało, ale dopiero ta, którą wybudowałam sama, nabrała dla mnie wyjątkowego, wręcz sakralnego znaczenia.
– Więc skąd twoje obawy? Skoro chcesz podpisać z Marlene ugodę, zawrzeć międzygatunkowy pokój… Dlaczego wciąż martwisz się o swoje życie?
Nie od razu odpowiedziałam na zadane mi pytanie. Potrzebowałam kilku chwil na to, by się zastanowić. W końcu Daniel się nie mylił – skoro wyszłam z pokojową inicjatywą, nie miałam czym się martwić. Nauczona doświadczeniem nie potrafiłam jednak opierać swoich wyobrażeń jedynie na planie A. Podświadomie czułam, że coś mogło pójść nie tak.
– Czy coś… Coś ci się śniło? Wyśniłaś swoją śmierć, tak, jak wyśniłaś moją? – zapytał ostrożnie, wciąż uważnie mi się przyglądając.
Moje sny nie były nieomylne. Część z nich pojawiała się zbyt późno, część z kolei zbyt wcześnie, a wywołana nimi panika na długie tygodnie odbierała mi zdolność logicznego myślenia, przez co wszędzie dopatrywałam się zagrożenia. Tym razem było inaczej. Śniłam o swojej śmierci, ale sposób jej ukazania nie był dosłowny. Raz tonęłam, innym razem ginęłam przez powieszenie. Możliwych ukrytych motywów istniała cała masa, a ja miałam zbyt wiele na głowie, by zastanawiać się nad każdym z nich. Odrzucałam więc od siebie wizje od razu po przebudzeniu, rzucając się w wir rodzicielskich obowiązków.
Z drugiej jednak strony nie chciałam w żaden sposób walczyć z podsuwanymi mi przez umysł wizjami, ponieważ wiedziałam, że losu nie dało się oszukać. Próbowałam setki razy obejść przeznaczenie, ale kończyło się na tym, że po prostu odraczałam wyrok na kilka dni. Tak właśnie było z Danielem, którego uratowałam (kosztem życia niewinnego człowieka) w akcji zorganizowanej od razu po naszej ucieczce z Akademii, ale nie dałam rady obronić go na polanie, kiedy to stał się pionkiem w grze organizowanej przez Masona i Alison.
– Nie – skłamałam. – Ale Katerina poległa. A ja… ja zrobiłam, co w mojej mocy, by wydłużyć swoje życie.
– Stąd to twoje dziwne zachowanie? – westchnął, dotykając mojej twarzy. – Wzmianki o naszych ostatnich wspólnych chwilach, miłosne wyznania, list do Aurory?
Przechyliłam lekko głowę, spoglądając na niego.
– Czytałeś go?
Daniel z zawstydzeniem pokiwał głową. Prze ułamek sekundy byłam na niego z tego powodu zła, ale odpuściłam, kiedy zrozumiałam, że robił to nie tyle z ciekawości, co w interesie córki. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że wszystkie decyzje, które podejmowaliśmy, podejmowaliśmy właśnie dla niej – aby uczynić jej życie łatwiejszym, barwniejszym i lepszym.
– To było piękne, księżniczko – wyszeptał, nie kryjąc wzruszenia. – To, jak zapewniałaś ją, że jej wybaczasz, że w nią wierzysz i wspierasz wszelkie jej wybory… Powinienem był podobnie postąpić z tobą, zamiast siłą próbować przeciągnąć cię na moją stronę. Tym bardziej, że koniec końców ty i tak postanowiłaś pogodzić oba bliskie ci gatunki.
Uśmiechnęłam się do niego. Było coś rozkosznego w jego niepewnym i nieco skruszonym tonie.
– Ja byłam zaledwie rozgrzewką. Będziesz mógł się porządnie sprawdzić, kiedy Aurora wejdzie w okres dojrzewania.
Odwzajemnił mój gest, jednak ze znacznie większym smutkiem. Kiedy już myślałam, że odezwie się, sugerując, że da radę, ponieważ będę wówczas obok niego, on oznajmił coś zgoła innego, połowicznie odbiegając od niedogodnego tematu.
– Widziałem, że do mnie również coś napisałaś.
Ostrożnie skinęłam głową, nie wiedząc, do czego zmierza. Przeczuwałam, że nie czytał dedykowanemu mu listu, ponieważ gdyby tak było, dostrzegłabym to. Wyznania, które tam zawarłam, były zbyt dotkliwe, by był w stanie opowiadać o nich tak spokojnie.
– Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał go czytać – wyznał, przygryzając dolną wargę.
Nie odpowiedziałam, wiedząc, że ściągnęłabym tym samym na siebie nową falę łez. Zamiast tego przysunęłam się do niego i oparłam głowę na jego piersi.
– Ja też cię kocham, księżniczko. Uświadomiłem to sobie w chwili, w której powinienem był przestać na ciebie czekać. Gdybym to wówczas zrobił, gdybym odszedł, kiedy mnie o to prosiłaś… Może oboje bylibyśmy szczęśliwi.
– Jesteśmy szczęśliwi – zauważyłam. – Szczęśliwi w nieszczęściu. Liczy się?
Poczułam, że się uśmiecha, słysząc to porównanie.
– Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu, będąc prawdziwie szczęśliwym.
Nie odpowiedziałam, mimo iż podświadomie podzielałam jego stanowisko. Nasza miłość nie była łatwa, nie była też dobra. Odejścia bolały tak samo jak powroty, które przez wzgląd na moje przywiązane do Nocnych nigdy nie były kompletne. Ale pokochaliśmy się miłością szaloną w tych jeszcze bardziej szalonych czasach, przyjmując ją, mimo iż wiedzieliśmy, że każdą radosną chwilę będziemy zmuszeni przypłacić bólem. Mogliśmy więc winić tylko i wyłącznie siebie za każdą sekundę dostarczanego sobie nawzajem cierpienia.


Wzięłam głęboki wdech, po czym chwyciłam za klamkę i uchyliłam drzwi prowadzące do gabinetu. Wiedziałam, że w środku znajduje się William, który potulnie unikał ze mną bezpośrednich konfrontacji. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie żartowałam, wyklinając go. Zranił mnie, tworząc bez mojej wiedzy Mieszańców, ale… Może to wina kaca, a może wylewnej sesji u boku Daniela, ale prawda była taka, że nie potrafiłam się na niego dłużej gniewać. Tym bardziej, że po spędzeniu z Deanem i Lewisem kilku chwil sam na sam zrozumiałam, że tęskniłam za tą specyficzną odmianą więzi, którą dzieliłam jedynie ze zrodzonymi z mojej krwi dziećmi.
Poza tym otrzymałam wiadomość zwrotną od Marlene, w której godziła się ona na prezentowane przeze mnie warunki i zapraszała mnie na konsultacje do Akademii. Zdziwiło mnie trochę to, że jako miejsce do naszych pertraktacji wybrała akurat placówkę, mimo iż sugerowałam coś bardziej ustronnego, by wykazać, że naprawdę nie jestem wrogo do nich nastawiona, ale nie zamierzałam odrzucać oferty.
Tak, jak zauważył Daniel, od kilku dni łatałam nadpalone mosty, naprawiając utracone relacje. Potrzebowałam w końcu kompletnej, zgodnej ekipy. Jak mogłam ubiegać się o traktat pokojowy, skoro sama byłam w skonfliktowanej relacji z jednym z moich poddanych?
William z przestrachem zadarł głowę, kiedy przekroczyłam próg gabinetu. Poderwał się ze swojego miejsca, głęboko się przede mną kłaniając. Nic nie mówiąc wskazał na krzesło przy biurku, sugerując, że je dla mnie zwalnia. Nie mógł jednak niepostrzeżenie opuścić pomieszczenie, ponieważ wciąż stałam w drzwiach.
– Wybacz, Królowo – wymamrotał, wbijając wzrok w podłogę. – Już wychodzę, nie będę ci się w żaden sposób narzucał.
Z westchnieniem pokonałam dzielący nas dystans i przytuliłam się do niego. Nocny dopiero po chwili był w stanie rozluźnić się i odwzajemnić mój gest. Kiedy jednak zrozumiał, że nie przyszłam tu, by nim pomiatać, lecz po to, by się z nim pogodzić, padł w moje objęcia i zaczął szeptać słowa przeprosin.
– Już dobrze – odszepnęłam, przerywając jego łzawy monolog. – Nie myślałeś chyba, że będę w stanie cię naprawdę znienawidzić?
William nie odpowiedział. Oparł policzek na moim ramieniu, tkwiąc bez ruchu w moich objęciach. Było coś desperackiego w jego uścisku, ale nie zamierzałam mu tego wytykać. Był do mnie przywiązany, w końcu trwał przy mnie w lepszych i gorszych momentach, doradzał i wspierał. Poza tym, jakby nie patrzeć, byliśmy rodziną. Nie łączyło nas jedynie zwykłe przywiązanie lecz również więzy krwi. A nic nie bolało tak, jak permanentna utrata członka rodziny.
– Nie pomyślałem, nie… zapomniałem. Tak mi przykro i...
– Nie musisz się tłumaczyć – weszłam mu w słowo. Zmusiłam go jednocześnie do tego, by w końcu na mnie spojrzał. Byłam nawet gotowa w razie potrzeby poprzeć swoje argumenty perswazją. – Rozmawiałam z Lewisem i Deanem, poznałam ich. To ja powinnam cię przepraszać. Bez nich nie czułam się kompletna. Jednak żal po Jamesie nie pozwalał mi na działanie. Czułam się trochę tak, jakbym próbowała odnaleźć ukojenie poprzez zastąpienie jednego dziecka drugim. – Zaśmiałam się nerwowo. Mówienie o tym wciąż nie przychodziło mi łatwo. – Ale teraz wiem, że miałeś szczodre intencje. Kto jak kto, Williamie, ale ty nigdy byś mnie nie zranił…
William z zapałem pokiwał głową.
– Nie była to łatwa decyzja – przyznał. – Po prostu chciałem cię chronić. W końcu tylko tyle mogę…
Dopiero wtedy przypomniałam sobie o jego bliskiej relacji z Kateriną. Do tej pory nawet przez myśl mi nie przeszło, jak bardzo musiała dotknąć go jej śmierć. Stracił wówczas nie tylko ukochaną, ale również dziecko, myśląc, że zginęło wraz z nią. Gdyby spotkało mnie coś podobnego, z pewnością nie byłabym w stanie opędzić się od wyrzutów sumienia. William był skrytym mężczyzną, ale podejrzewałam, że jemu również nie było łatwo. Czy w obliczu tych wydarzeń mogłam nadal winić go za to, że próbowała mnie ratować?
– Muszę ci o czymś powiedzieć, Williamie – wyszeptałam, mimowolnie spuszczając wzrok. Bałam się tego, że na moje wyznanie nie zareaguje tak, jakbym sobie tego życzyła. – Istnieje spora szansa, że po wszystkim to ty postanowisz znienawidzić mnie, ale…
– Widziałem maila – oznajmił, wchodząc mi w słowo.
Z zaskoczeniem, ale jednocześnie ulgą, podniosłam głowę, krzyżując z nim spojrzenia. Niczym dziecko, które popełniło jakieś wykroczenie, próbowałam wyczytać z jego oczu wymiar kary, jaki mnie czekał. Kiedy jednak zamiast dezaprobaty dostrzegłam radość, moje serce wypełniło się nadzieją.
– Aż dziwne, że sam na to nie wpadłem – prychnął, zaskakując mnie. – To brzmi jak…
– Jak ziszczenie marzeń? – zasugerowałam nieśmiało.
Radosny wyraz twarzy Williama się nie zmienił. Byłam świadkiem kilku jego uśmiechów, ale żaden z nich nie wyglądał na tak szczery i beztroski.
– Wszyscy postrzegają nas jako łaknące śmierci i zniszczenia potwory. Ty jako pierwsza postanowiłaś ofiarować nam wolność zamiast nam ją odbierać. To jest… Aż brak mi słów – wyszeptał wzruszony. – Właśnie na taką Królową czekaliśmy.
Pozwoliłam, by Nocny chwycił mnie za dłoń i mocno zacisnął ją w swojej. Przez chwilę oboje milczeliśmy, rozkoszując się naszym triumfalnym momentem pojednania. Wszelkie obawy, które zaprzątały moje myśli przed tym spotkaniem, ustąpiły miejsca radości.
Moje rządy nie były pozbawione wahania i niepewności. Niejednokrotnie zmuszona byłam ryzykować życiem swoim i poddanych, by dowieść swojej racji. Wystarczyło jednak, by na mroczne czasy rzucony został promyk nadziei w postaci wygranej bitwy, a przestawałam żałować tego, że to właśnie mnie Katerina postanowiła obarczyć klątwą. Gdyby nie ona, nie poznałabym Nocnych, nie zrozumiałabym, czym tak naprawdę kierują się w życiu i co jest dla nich ważne. Ukończyłabym Akademię, zaciągnęła się gdzieś do wojska i mordowała kolejne chmary wampirów, które uważałabym za pozbawione serca i litości potwory. Gdyby dane mi było przeżyć swoje życie raz jeszcze, zamieniłabym tylko kilka szczegółów – przede wszystkim nie dopuściłabym do śmierci osób, na których mi zależało. Ale cała reszta pozostałaby bez zmian. Daniel, Nocni, Aurora… Żyłam krótko, ale intensywnie.
– Boisz się – zauważył nagle William, dotykając mojego ramienia. – Cała drżysz. Wszystko w porządku?
Odetchnęłam ciężko, po czym skinęłam głową. Miałam dość mówienia o swojej śmierci – pewnej czy też nie. Czekało mnie wystąpienie przed poddanymi. Miałam się cieszyć, nie zadręczać.
Niechybnie jednak stwierdzenie, że „wszystko jakoś się ułoży” już dawno przestało mnie uspokajać.
– Może być ciężko – oznajmił William po chwili. – Przynajmniej na początku. Przeżyłaś już jednak jedną falę buntu. Z drugą pójdzie ci łatwiej, zobaczysz.
Pokręciłam głową z politowaniem, dostrzegając sarkastyczny uśmieszek na ustach Nocnego. Byłam mu jednak wdzięczna za to, że starał się odciągnąć moją uwagę od problemów i próbował rozładować napięcie dowcipami. Właśnie tego typu swobody potrzebowałam, by nie zwariować.
– Mam zwołać Nocnych na jakąś naradę? – zasugerował łagodnie.
Spojrzałam na niego, zastanawiając się nad odpowiedzią. Ilekroć jednak otwierałam usta, by odpowiedzieć twierdząco, coś mnie powstrzymywało. Will, dostrzegłszy moje obawy, nie pośpieszał mnie. Cierpliwie czekał na moją reakcję, tym razem nie zamierzając sprzeciwić się moim rozkazom.
Oczywiście, że się bałam. William przyjął tę informację dobrze, ale co z resztą? Większość moich poddanych nastawiona była na krwawą jatkę. Jak miałam powiadomić ich o tym, że zrobimy coś, co zaprzecza ich naturze, ponieważ nie chcę ryzykować? Nocnych i Dziennych dzieliły lata wzajemnej nienawiści i mordu. Jakie było prawdopodobieństwo, że moi poddani zaakceptują perspektywę sojuszu?
Kiedy ostatecznie skinęłam głową, na wargach Williama rozlał się uśmiech. Nie powiedział tego głośno, ale po tym specyficznym błysku, który dostrzegłam w jego spojrzeniu, domyśliłam się, że przygotuje grunt pod moją przemowę. Właśnie w tego typu momentach uświadamiałam sobie, że nigdy nie będę w stanie należycie odwdzięczyć mu się za to, co dla mnie robił. Był przy mnie od samego początku, wspierając i ręcząc radą. To tylko dzięki niemu nie porzuciłam królowania już po pierwszym dniu i zniosłam falę buntów i braku tolerancji. Sama zapracowałam sobie na to, jak teraz byłam postrzegana przez Nocnych, ale Williamowi zawdzięczałam oparcie w tamtych chwilach. Bez niego z pewnością nie byłabym w stanie przeciwstawić się dziesiątkom wampirów – starszych i bardziej doświadczonych ode mnie.
W oczekiwaniu na powrót Williama zasiadłam za biurkiem i raz jeszcze otworzyłam maila od Marlene. Wiadomość zwrotna na moją epopeję, w której w samych superlatywach opisywałam możliwy sojusz i zapewniałam o szczerości moich intencji, była raczej krótka i zwięzła. Nie dopatrywałam się w tym jednak niczego złego. Marlene słynęła bowiem ze swej treściwości. Dyrektorka Akademii nie lubiła się rozwlekać, nigdy tez nie przykładała wagi do szczegółów. Dla niej liczył się całokształt. A im szybciej była w stanie rozwiązać jakiś problem, tym lepiej.
Odpisałam, potwierdzając szczegóły spotkania. William pojawił się w gabinecie chwilę po tym, jak wiadomość trafiła do zakładki z dopiskiem wysłane.
Nie mówiąc nic więcej, ruszyłam za Nocnym w kierunku salonu. Moi poddani z pokorą i oddaniem skłaniali głowy, kiedy ich mijałam. Zamiast jednak rozkoszować się tym uczuciem, tak jak to miałam w zwyczaju, nie potrafiłam przestać się zadręczać możliwymi scenariuszami tego spotkania.
Porzucą mnie czy zostaną? Zgodzą się na nowe warunki czy rozpoczną bunt?
Podałam lekko drżącą dłoń Williamowi, który pomógł mi wspiąć się na prowizoryczne podwyższenie stworzone ze stolika kawowego. Korzystając z tego, że znajdowałam się nieco wyżej, rozejrzałam się po sali, sprawdzając obecność. Ku mojej trwodze odhaczyłam stuprocentową frekwencję. Najwidoczniej Nocni, którzy już od kilku dni wyczuwali zbliżającą się bitwę, nie schodzili z posterunku, by nie przegapić momentu jej rozpoczęcia.
– Nie będzie wojny. Nie będzie nawet bitwy – dodałam, chcąc wyrzucić z siebie jak najwięcej zanim zapanuje ogólne poruszenie. – Wyruszam z samego rana do Montany, by podpisać z Radą i władzami Akademii Dominique rozejm warunkujący nasze koegzystowanie na rozsądnych warunkach.
– Rozsądne czyli jakie? – krzyknął ktoś z tłumu.
– Jak to jakie? – odburknął ktoś inny. – Będziemy pić krew z torebek.
– I pewnie zamkną nas jak jakieś pieprzone muzealne eksponaty.
Spojrzałam na Williama, szukając u niego pomocy. Moją wybawicielką okazała się być jednak Larissa. Wampirzyca bez skrępowania wskoczyła na blat obok mnie. Oparła dłonie na biodrach, przybierając wyniosłą pozę i spojrzała z góry na zebranych.
– Pieprzeni egoiści – fuknęła, krzywiąc się. – Żyjecie w ten sposób od setek lat. Nie sądzicie, że to dobra pora na to, by zmienić coś w swoim funkcjonowaniu? Tak długo powtarzali wam, że jesteście źli i bezduszni, że aż sami w to uwierzyliście.
– Nie pij krwi po terminie przydatności, złotko – prychnął Michael. – Zaczynasz bredzić.
Larissa miała w sobie zbyt wiele pewności i odwagi, by dać się stłamsić tego typu odzywkami. Obrzuciła Nocnego pełnym politowania spojrzeniem, sugerując mu tym samym, że nijak dotyka ją jego krytyka, po czym wróciła do swojego wywodu.
– Mamy okazję wyjść z przysłowiowego mroku – postulowała. – Zażegnać wieloletni konflikt. Skupić się na sobie, swoich pasjach i…
– Pasjach – wszedł jej w słowo Michael. – Do cholery, mam czterysta pięćdziesiąt lat. Grabiłem wioski, brałem udział w wojnach a ty chcesz, żebym teraz jak gdyby nigdy nic pokornie przysiadł na dupie i zajął się dzierganiem albo jakimś innym gównem?
Michael rozejrzał się po zgromadzonych, szukając wśród nich aprobaty, ale ku zdumieniu nas wszystkich tylko niewiele Nocnych się z nim zgadzało. Zebrane w salonie towarzystwo dyskretnie ale wyraźnie podzieliło się na dwa obozy – tych za sojuszem, i tych przeciwko niemu. Druga grupa była jednak zdecydowanie mniej liczna.
– Odkąd urodziłaś dziecko strasznie zmiękłaś – warknął Michael, spoglądając na mnie. – Nie na to się godziłem, kiedy dołączałem do ciebie kilka tygodni temu.
– Nikt cię tu nie trzyma – zauważyłam pogodnie. Uniosłam dłoń, wskazując nią na wyjście. – Droga wolna.
– Co z ciebie za Królowa? – ofuknął mnie. Dzięki spostrzegawczości, ale przede wszystkim łączącej nas więzi, zauważyłam, że było to jednak działanie mające odwrócić uwagę od tego, że zaskoczyłam go swoją propozycją. – Powinnaś walczyć o to, byśmy stali za tobą murem!
Podchwyciłam spojrzenie stojącego u dołu schodów Daniela. Nie zauważyłam go wcześniej, ale musiał już od jakiegoś czasu w nonszalanckiej pozie opierać się o balustradę, i przyglądać zebranej w salonie grupie, bo wyglądał na zaznajomionego z tematem.
– Nie chcę trzymać was przy sobie na siłę – wyznałam, nieco się rozluźniając. – Próbowałam to robić, rzeczywiście. Ale jak na tym wyszłam? Nie jestem boginią, nie dam rady upilnować czy ochronić was wszystkich. Nie byłam w stanie ocalić nawet Jamesa, mojego pierworodnego, który dał się zwieść Alison, przez co swoje ostatnie chwile spędził, łamiąc mój zakaz o niemordowaniu ludzi. Jeśli nie chcecie godzić się z moimi rządami i decyzjami, możecie śmiało odejść.
Michael ani drgnął. Świdrował mnie wzrokiem, dopatrując się podstępu.
– Nie zdziwcie się jednak, jeśli i ja pewnego dnia się od was odwrócę – dodałam, wiedząc, że liczyli właśnie na to, aż podam im, w czym tkwi haczyk. – Będę postulować za tym, byście mogli zachować prawo do posiadania karmiciela. Sama wiem, jak ograniczająca jest krew z plastikowych torebek. Nie będzie nalotów, napadów i wojen. Młodzi Dzienni przestaną być szkoleni na morderców, a zaczną przyjmować normalne, ludzkie nauki. Byłam na ich miejscu, więc wiem, jak niesprawiedliwe jest to traktowanie. Oni też pozbawiani są prawa wyboru, narzuca się im wizję przyszłości tak jak na nas narzuca się mrok i izolację.
– To świat jest zły i niesprawiedliwy – dorzuciła Larissa. – My nie musimy tacy być.
– A co z naszymi rodzinami? – zapytał nieśmiało Barry. – Dzienni zmuszeni są odciąć się od członka rodziny, który został przemieniony…
– Właśnie – podchwyciłam – Dzienni też są zmuszani do wielu rzeczy. Mordujcie Nocnych, nie wchodźcie z nimi w interakcje, strzeżcie się… – Pokręciłam głową z politowaniem. – Bez względu na to, który z gatunków to zaczął, zyskaliśmy szansę, by to zakończyć. Zakopać lata niedopowiedzeń i nierówności i wyjść naprzeciw nowym i lepszym realiom. Powstaliśmy za sprawą tego samego przekleństwa. Nie musimy utrudniać sobie nawzajem życia.
Po minach Nocnych widziałam, że zyskuję coraz więcej sprzymierzeńców. Możliwe, że nieco za bardzo dałam się porwać fantazji, ale po raz pierwszy odkąd objęłam panowanie czułam, że robię coś dobrego i znaczącego. Rozpierała mnie energia, pragnęłam działać i zmieniać świat, który krzywdził mnie i moją rodzinę. Dotychczas byłam Królową jedynie z nazwy. Tym razem naprawdę chciałam coś przeobrazić, coś naprawić. Miałam dość zniszczenia i mroku, jaki zesłała na mnie Katerina. Pragnęłam, tak jak Aurora zrobiła to dla mnie, rozświecić niebo w Świecie Cienia poranną zorzą.
– Wyruszam o świcie – dodałam, wieńcząc swoją przemowę. – Do tego czasu możecie zastanowić się nad tym, czy jesteście ze mną… czy przeciwko mnie.


Próbowałam. Naprawdę próbowałam przekonać Daniela do tego, by nie jechał ze mną. Łatwiej byłoby mi jednak odstawić krew na miesiąc niż nakłonić do czegoś tego upartego dupka. Wyszedł jednak z propozycją, której nie mogłam się przeciwstawić. Mianowicie chciał po drodze do Akademii odwiedzić rodziców i przedstawić im wnuczkę. Był to niewątpliwie dobry plan, tym bardziej że na czas pertraktacji potrzebowaliśmy kogoś, kto sprawowałby nad małą opiekę. Larissa zarzekała się, że ona z Dehlią ze wszystkim sobą poradzą, ale wiedziałam, że nie byłabym w stanie rozdzielić się z córką na tak długo.
Równie trudno było przekonać Williama o pozostaniu w miejscu. O ile Nocni przyjęli zmianę planu pozytywnie, o tyle Will nie był w stanie zaakceptować tego, że chcę babrać się w tych politycznych sprawach sama. Po dłuższych naradach ustaliliśmy jednak, że Will i mały, skompletowany przez niego oddział ruszy w ślad za nami. Jak wielokrotnie zaznaczałam, było to działanie zapobiegawcze, gdyż w ogóle nie brałam pod uwagę niepowodzenia.
– A co potem? – zapytał nagle Daniel, wciąż walcząc z przymocowaniem dziecięcego fotelika.
– Potem? – zapytałam zdziwiona. – Masz na myśli czasy, w których zapanuje równowaga i porządek?
Kiedy Daniel skinął głową, mimowolnie się uśmiechnęłam. Wbrew pozorom nie był to dla mnie już aż tak odległy scenariusz jak kiedyś. Wszystko się rozjaśniło, kiedy Nocni postanowili stanąć po mojej stronie. Wizja, która gdzieś tam od zawsze we mnie tkwiła, nagle odnalazła ujście i szansę na swe urzeczywistnienie.
– Przeprowadzimy się. Może gdzieś bliżej Akademii. Chyba że Nocni będą chcieli się rozdzielić. Nie zamierzam ich w żadnym wypadku zatrzymywać.
– A co wtedy będzie z nami?
Spojrzałam na śpiącą w moich ramionach Aurorę, a następnie z powrotem na Daniela. Skończył już mocować fotelik na tylnym siedzeniu. Stał wyprostowany, twarzą do mnie, i uśmiechał się zagadkowo.
– Nie spieszmy się z niczym, dobrze? – zasugerowałam łagodnie. – Na ten moment jest dobrze tak, jak jest.
Daniel nie przytaknął, ale po sposobie, w jaki na mnie patrzył, wiedziałam, że mam rację. Ostatnich kilka dni było dla nas bowiem niczym miesiąc miodowy. Odkąd bez skrępowania zaczęliśmy mówić sobie nawzajem o tym, co czujemy, wszystko stało się łatwiejsze i piękniejsze. Strach i niechęć, która do tej pory sterowała naszą relacją, ustąpiła miejsca miłości i łagodności.
Kilkoro Nocnych zrezygnowało. Żegnałam ich uśmiechem, mimo iż serce pękało mi z każdym kolejnym utraconym poddanym. Zdaniem Willa był to przejściowy okres, ja jednak podejrzewałam, że nie był to chwilowy kaprys. Nocni bywali gnuśni i egoistyczni, to fakt, ale kiedy coś postanawiali, trzymali się swojego zdania.
– Jedźcie ostrożnie – westchnął William, wychodząc na podjazd. Widząc, że Nocny chce się pożegnać, podałam Danielowi Aurorę, prosząc, by umieścił ją w foteliku.
– Nie musisz mi przypominać, jak cenny mam ze sobą bagaż – poinformował go z uśmiechem Daniel. W drodze do auta jeszcze przelotnie ucałował mnie policzek, czym tylko potwierdził swoje wyznanie.
Odprowadziliśmy Shane’a wzrokiem. Ja z powodu nadmiernej troskliwości, Will z kolei po to, by czymś wypełnić ciszę. Zastanawiał się z pewnością, jakich słów użyć, by jego przemowa nie zabrzmiała jak pożegnanie. Istniała oczywiście możliwość, że mogliśmy się już nigdy więcej nie zobaczyć, ale wyjątkowo nie zadręczałam się tym aż tak bardzo.
– Bądź dzielna – wyszeptał po bułgarsku William, przyciągając mnie do uścisku.
Czując, że ogarnia mnie wzruszenie, nie odpowiedziałam. Bałam się, że w każdej chwili będę mogła się rozpłakać, czym zburzyłabym jedynie swój wizerunek poważnej i zdystansowanej władczyni. Dzięki łączącej nas więzi Will odczuł jednak, jak wiele znaczyły dla mnie te dwa krótkie słowa.
Dehlia i Larissa nie były już tak oszczędne w słowach. Zalały mnie całą lawiną życzeń i wyznań. Gdyby nie William, który praktycznie siłą je ode mnie odciągnął, chyba nigdy nie pozwoliłyby wsiąść mi do auta. Kiedy jednak w końcu się tam znalazłam, poczułam ucisk w dołku. Wystarczyło jednak, bym spojrzała na Daniela i została obdarowana jednym z tych cudownych uśmiechów, a wszystko momentalnie wróciło do normy.
– Byliśmy już razem w piekle – zauważył żartobliwie, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Jak myślisz, co czeka nas teraz?
Spojrzałam we wsteczne lusterko, patrząc przez chwilę, jak machające postacie trójki najbliższych mi wampirów pomału się oddalają, aż w końcu całkowicie znikają.
– Nie mam pojęcia – przyznałam. – `Ale na samą myśl przed tym nowym i nieznanym ogarnia mnie podekscytowanie. A to raczej nie może zwiastować niczego złego…





†††††††



Dobry wieczór! 

Źle mi z tym, że zbliżamy się ku końcowi, przez co chyba za bardzo zaczynam przeciągać. Ten rozdział na przykład, choć nieplanowany, ostatecznie liczy sobie zaszczytne 11 stron A4. Tak więc jak widzicie, epilog jest bliski. Ale nie jestem w stanie określić, czy pojawi się za jeden rozdział czy może dopiero trzy. Odwlekam go i odwlekam, bo... nie wiem, chyba mam wrażenie, że wciąż wiele wątków wymaga chociażby wspomnienia. Ze wspomnienia robi się jednak cały akapit, z akapitu strona... i potem powstają tego typu kwiatki. 

Na ten moment życzę Wam, kochani, wesołych świąt. Następny rozdział wkrótce. Możliwe, że nawet między jednym śniadaniem a drugim uda mi się coś tam dla Was naskrobać.

Kocham i wielbię,
Klaudia

5 komentarzy:

  1. Wcale nie przeciagasz:) A wrecz budujesz napiecie:) Wyobrazalam sobie ten rozdzial inaczej i dobrze, ze sie mylilam :D No coz mozna powiedziec? To Ty masz talent i zostalo tylko czekac do nastepnego rozdzialu:) Jak ja dam rade? Wesolych swiat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze to słyszeć (czytać)! Tworzę tę opowieść już od trzech lat (sześciu, jeśli liczyć pierwotny odręczny szkielet) a nadal nie do końca wiem, na ile mogę sobie pozwolić ;)

      Pięknie dziękuję za miłe słowa!
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Dobra, nie. Obie wiemy, ze to sie nie kończy dobrze, więc mnie nie oszukuj. Strzelam, ze Akademia ogarnie jakiś podstęp i zabiją Daniela i Aurorkę. Albo całą ich trójkę, cholera wie. Chociaż nie, zabiją tylko Cat i Daniela, a epilogiem będzie Aurora czytająca list od matki. Kurwa, sama nie wiem, mam juz dość XDDDD Babo, co ty robisz z moim mózgiem XD ide do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeny myslałam że to będzie ostatni rozdział, dobrze że takim nie jest chociaż jakby się tak skończyło to było by dobrze. Bo tak to może się zdarzyć coś złego czego bym nie chciała... no ale zobaczymy :) Czekam na kolejny rozdział w takim razie :)
    Nie wiem czemu ale wydaje mi się że w Akademii nie spotka jej nic dobrego po tym co zrobiła...

    Pozdrawiam

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  4. Alkohol rozwiązaniem na wszystko, niech mi ktoś powie, że nie! Jak lepiej poznać swoje nowe dzieci, jeśli nie przy butelce whisky?
    Ta więź mnie zadziwia. Widać, że Cat mimo wszystko ożyła, mając przy sobie Deana i Lewisa, a to już coś. Nawet rozbawiło mnie to, że Daniel musiał przyjść i niejako posprzątać. To jej żebranie o jego atencję było zabawne, póki nie zamieniło się w wieczór poważnych wyznań. Cóż…
    Szczerość bywa zbawienna. Po takim czasie niedopowiedzeń aż prosiło się o… oczyszczenie. Powtarzam się, ale to Wyczuwam od tej kolacji i przemowy: oczyszczenie na każdym polu. Zamykasz wątki, ale to po prostu właściwe i Ani trochę nienaciągane.
    Cieszę się, że wybaczyła Williamowi. Ich relacja jest cudowna – przyjaciel, doradca, najbliższy żyjący krewny. Nie wiem czy odnalazłaby się bez jego przewodnictwa. Tak czy siak, chciał dobrze. Zasłużył na trzepnięcie w łeb, ale nie nienawiść.
    Ten sojusz brzmi jak piękny sen. Zażegnać odwieczny konflikt i podarować wszystkim szczęśliwe zakończenie? Marzenie. Dające nadzieję marzenie, w które tak jak i Cat chciałabym wierzyć, ech…

    OdpowiedzUsuń