"Chcę zobaczyć, jak unosisz głowę wyżej
Otwierasz oczy odrobinę szerzej
Wyrażasz swoje zdanie nieco głośniej
Bo jesteś Królową
Oto Twoje królestwo, oto Twoja korona, oto Twoja historia
To twój moment
Jesteś gotowa, urodziłaś się gotowa
Jedyne, co musisz zrobić, to postawić pierwszy krok..."
Wybacz mi, Boże, w którego istnienie przestałam
wierzyć, albowiem zgrzeszyłam.
Zgrzeszyłam już w momencie, w którym wpadłam w jego ramiona
tamtego feralnego, zimowego wieczoru, kiedy to zniweczył jedną z moich
kolejnych prób ucieczki. Wówczas nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz,
wiele miesięcy po tamtym wydarzeniu, wiedziałam już, jak wiele miało mnie
kosztować to jedno przeklęte spojrzenie, którym mnie uraczył.
Paradoksalnie jednak nie zamieniłabym naszych
wspólnych chwil na cokolwiek innego. Mieliśmy z Danielem swoje lepsze i gorsze
momenty, ale zawdzięczałam mu szczęście, dobre imię a nawet życie. To dzięki
niemu zyskałam też swoją własną definicję nadziei i świtu – córkę.
Zakochiwanie się w nim było niczym popadanie w
niełaskę – stopniowe i powolne, pełne chwil zawahania i prób odwrotu.
Ostatecznie jednak to nie on doprowadził mnie do zguby lecz ja jego. Nie było
dnia, w którym bym tego nie żałowała. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, nie
wybrałabym jego, a od razu stanęła po stronie Nocnych. Choć to właśnie on
najmocniej namawiał mnie i motywował do zwalczania przymiotów klątwy,
zrezygnowałabym z niego – dla jego dobra. Gdybym zawczasu odeszła,
oszczędziłabym nam wszystkim mnóstwo cierpienia. Kochałam go, ale to wszystko
nie było tego warte. On oddałby za mnie życie, podczas gdy ja…
Podczas gdy ja,
nawet owinięta jego ramionami, zastanawiałam się nad tym, jak go zdradzić.
Zgrzeszyłam, bo go pokochałam. Zgrzeszyłam, bo
nakłoniłam go do kochania mnie. Zgrzeszyłam, ponieważ nie potrafiłam ofiarować
mu tego, co on bezwarunkowo ofiarował mnie – swoje całkowite oddanie.
Chciałam, by dawał mi szczęście i pragnęłam
odwdzięczyć się tym samym. Odkąd powitaliśmy na świecie córkę, pragnienie to
rosło z każdym dniem. Nic jednak dziwnego, że chciałam chociaż spróbować
stworzyć z nim rodzinę i ofiarować mojemu dziecku pełen miłości i ciepła dom. Jednak
wcześniejsze próby pogodzenia życia prywatnego z królewskimi obowiązkami nie
poszły mi zbyt dobrze. Bałam się, że tym razem nie zakończyłoby się to inaczej
i ponownie zawiodłabym którąś ze stron.
Przesunęłam palcem po jego ramieniu. Ani drgnął,
odsypiając zarwaną noc. Pragnęłam do niego dołączyć, pogrążyć się w słodkim
lenistwie i poczuciu wolności, ale nie potrafiłam. Moją sielankę przerwał sen, od
którego nie potrafiłam się opędzić. Pojawiał się, ilekroć zamykałam oczy,
prześladując mnie. Wiedziałam, że wizja wojny, którą wyśniłam, nie mogła się
ziścić, albowiem miałam inne plany co do nadchodzącego dnia ostatecznego
starcia, ale mroczne myśli mnie nie opuszczały. Gdzieś z tyłu głowy czaiła się
niepewność, która spędzała mi sen z powiek. Aby więc przestać się zadręczać,
układałam kolejne plany, szukając tego najodpowiedniejszego.
Tyle tylko, że
taki nie istniał.
Poruszyłam się ostrożnie, próbując wydostać się z jego
objęć. Daniel miał jednak znacznie lżejszy sen niż zakładałam, bo zaraz po tym,
jak powtórzyłam swoją niezgrabną próbę wyzwolenia się, tuż przy moim uchu
rozbrzmiał jego głęboki, lekko zachrypnięty głos.
– Gdzie znów uciekasz?
– Aurora się obudziła – wyjaśniłam, od razu czując się
z tego powodu okropnie. Cóż była ze mnie za partnerka, skoro od poważnej
rozmowy wymigiwałam się dzieckiem? – Trzeba ją nakarmić.
Daniel westchnął, jednak poluzował nieco uścisk,
pozwalając mi wstać. Mógł nie chcieć się dzielić mną z Nocnymi, ale w
starciu z dzieckiem był zmuszony skapitulować. Dobro naszej córki było
ważniejsze niż przyziemne zachcianki.
Owinięta kocem podeszłam do szafy, skąd wyciągnęłam
szlafrok. Nałożyłam go na nagie ciało i ciasno zawiązałam w pasie. Przez cały
czas czułam na sobie wzrok Daniela. Zabrakło mi jednak odwagi, by się na niego
obejrzeć. Choć to ja byłam tą, która zainicjowała nasz wczorajszy pocałunek,
który z kolei pociągnął za sobą pozostałe czynności, wraz z powrotem promieni
słonecznych zaczęłam odczuwać z tego tytułu wstyd i zażenowanie. Nie byliśmy
już dziećmi, a ja mimo to i tak czułam się tak, jakbyśmy zrobili coś zakazanego.
I, cóż, poniekąd tak właśnie było. W obliczu zbliżającej się wojny z Dziennymi
jakikolwiek zażyły kontakt był bardziej niż niewskazany, a my mimo wszystko
pozwoliliśmy sobie przekroczyć granicę.
Czy nasza chwila
słabości miała zaważyć na dalszych losach królestwa?
– Dzień dobry, królewno – zagruchałam, uśmiechając się
do córki. Aurora, jak przystało na dziecię iście anielskie, wybudziła się ze
swojej drzemki, nie sygnalizując tego płaczem. Patrzyła na mnie dużymi,
błękitnymi oczami i marszczyła się w ten uroczy, dziecięcy sposób, machając
przy tym rączkami. – Jesteś pewnie strasznie głodna, co? W nocy nie obudziłaś
się ani razu...
Wzięłam małą na ręce i przeniosłam na przewijak, aby
sprawdzić, czy nie wymaga zmiany pieluszki. Przez cały ten czas gruchałam do
niej i uśmiechałam się, mając nadzieję, że odpowie mi tym samym. Jej uśmiech
był dosłownie najpiękniejszą rzeczą, jaką dane było mi kiedykolwiek ujrzeć.
Wszelkie cuda tego świata się przy tym chowały.
– Catherine?
Odłożyłam puder dla niemowląt i obejrzałam się na
leżącego na brzuchu Daniela. Coś w jego roztrzepanym i niechlujnym wyglądzie
sprawiło, że serce szybciej mi zabiło niczym małolacie przyłapanej na robieniu
czegoś nielegalnego.
– Kocham cię – oznajmił po prostu, tonem niewnoszącym
sprzeciwu jak i nie proszącym o odpowiedź.
Jak raz byłam mu wdzięczna za to, że nie próbował na
mnie naciskać. Przeszliśmy razem wiele, ale teraz… To było coś zupełnie innego,
przynajmniej dla mnie. Kilka miesięcy temu mogłam uciekać się do nastoletniej buty
i wrodzonego egoizmu, zwyczajnie biorąc to, na co miałam ochotę. Tamte czasy
jednak minęły, a ja miałam na głowie kwestie królestwa. Choć nie wiadomo jak
bym tego nie pragnęła, nie mogłam po prostu zwinąć skromnego dobytku, by uciec
z nim i Aurorą w stronę zachodzącego słońca, zostawiając za sobą całe to
spięcie na tle gatunkowym.
Mimo to, kiedy przechodziłam obok łóżka w kierunku
drzwi, schyliłam się, by skraść mu całusa – ot zwykła, przyziemna czynność,
której wykonanie nic mnie nie kosztowało. Normalnie pewnie bym się na nią nie
odważyła, dochodząc do wniosku, że to zbyteczne kuszenie nieosiągalnym, ale w
obliczu zbliżającej się wojny było mi naprawdę wszystko jedno.
Daniel, uważając na znajdującą się w moich objęciach
Aurorę, przyciągnął mnie na łóżko, zmuszając do tego, bym usiadła obok niego.
– Moglibyśmy być razem naprawdę szczęśliwi, Catherine –
wyszeptał, chwytając za moją lewą dłoń. – Wiesz o tym, prawda?
Szybko i z zawstydzeniem skinęłam głową. Po tylu
miesiącach odrzucania wszelkich prywatnych przyjemności, zapomniałam już, jak
to było móc się w nich bezkarnie zatracać.
– Więc zostaw to wszystko, proszę. – Do jego tonu
zaczęła wkradać się desperacja. Nie był w końcu głupi; wyczuł, że to nasze
ostatnie wspólne chwile w tym położeniu. – Zostaw to wszystko i zostań moją
królową. Nie Nocnych, nie Mieszańców… Moją.
Odwróciłam wzrok, wiedząc, że gdybym o sekundę za
długo wpatrywała się w jego ciemne oczy, przegrałabym walkę z samą sobą. To, co
mówił, to, jaki scenariusz przede mną ujawniał… Brzmiało to jak piękny sen,
którego nie powinnam była śnić. Marzenia o takim świecie w mojej obecnej
sytuacji były zwyczajnie zakazane i nieetyczne – obiecywały mi coś, na co nie
zasługiwałam.
Daniel grał nieczysto od początku naszej relacji, ale
w tym momencie przekroczył wszelkie możliwe granice. Wolałabym już chyba, by
postawił mi ultimatum – on i Aurora albo Nocni. Pozostawiając mi wolny wybór
ranił mnie mocniej niż zakładał. To trochę tak, jakby zapytać pięciolatka o to,
którego z rodziców kocha bardziej. Zarówno moi poddani jak i on i Aurora byli
dla mnie tak samo ważni, i nie potrafiłam wybrać, z którym z nich pragnę iść
dalej przez życie. Nie mogłam zdecydować się na jedną opcję, ponieważ zdawałam
sobie sprawę z katastrofalnych skutków takiej decyzji. Potrzebowałam trzeciej furtki,
jakiegoś wyjścia alternatywnego. W innym wypadku rozstrzygnięcie mojego
dylematu na korzyść każdej ze stron było zwyczajnie niemożliwe.
Od odpowiedzi uratowała mnie Aurora, która płaczem
upomniała nas o swojej obecności. Poderwałam się z łóżka, zrywając jakikolwiek
kontakt z Danielem, i nic więcej nie mówiąc, ruszyłam w kierunku drzwi. Shane
nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Po prostu puścił mnie wolno, tak jak to
robił setki razy. Nasz związek, o ile takim mianem można było w ogóle ochrzcić
naszą toksyczną relację, opierał się na wiecznym mijaniu. Ja go porzucałam, on
wracał, ja go odpychałam, on mi wybaczał… I tak w kółko.
Korytarz, zważywszy na bardzo wczesną porę, był
opustoszały, dzięki czemu przemknęłam nim niezauważona, przez cały czas
kołysząc Aurorę. Dopiero w kuchni natknęłyśmy się na Larissę, której kręcone
włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż zazwyczaj. Na jej widok mimowolnie
się uśmiechnęłam. Wampiry nie doświadczały czegoś tak przyziemnego jak kac,
gdyż ich organizm genetycznie przystosowany był do tego, by szybciej zdrowieć,
ale widać było jak na dłoni, że Issa wciąż nie doszła do siebie po całonocnym
świętowaniu. Dopiero krew, którą namiętnie popijała prosto z torebki, miała
ulżyć jej w cierpieniu i pomóc w zwalczeniu dyskomfortu wywołanego
przyswojeniem zbyt dużej ilości alkoholu.
– Dzień dobry – rzuciłam przyjaźnie, na co wampirzyca
jęknęła.
– Dla kogo dzień, dla tego dzień – burknęła, dopijając
resztę krwi. – Ja się dopiero kładę.
Zapytana o szczegóły imprezy, z której zwinęłam się
pod pretekstem ułożenia do snu córki, Larissa niechętnie zaczęła opowiadać o
wszystkich pijackich akcjach, których była świadkiem. Im dłużej słuchałam jej
opowieści, tym bardziej cieszyłam się z tego, że nie zostałam. Nie byłam
imprezowym typem, a ponad alkohol i rozrywkę preferowałam raczej zwykły,
spędzony w łóżku wieczór.
Naraz jednak przestałam odbierać bodźce z otoczenia,
przez co opowieść wampirzycy zeszła na dalszy plan. Odczucie było chwilowe i
nagłe, a w dodatku bolesne do tego stopnia, że aż obezwładniające. Gdyby nie
Larissa, która w porę zorientowała się, że coś jest nie w porządku,
wypuściłabym z odrętwiałych ramion córkę. Na szczęście Issa zdążyła ją
przechwycić, a tym samym uratować przed ewentualnym wypadkiem. Nie obyło się jednak
bez łez. Nierozumiejąca sytuacji Aurora, siłą wyrwana od matki, rozpłakała się.
Jej szloch stał się jednak dla mnie impulsem do powrotu. Ciemność, która mnie
otoczyła, przepadła bez śladu, pozostawiając po sobie jednak nieprzyjemny
dyskomfort w klatce piersiowej.
– Catherine? Co się…
Nie odpowiedziałam, zamiast tego od razu wybiegając z
kuchni. Okropne przeczucie, które towarzyszyło mi od samego rana, znalazło
swoje ujście w najmniej oczekiwanym przeze mnie momencie. Cała ta sytuacja była
niczym wyrwany z kontekstu horror, do którego odgrywania mnie zmuszono. Obawa,
o której istnieniu niemalże zupełnie zapomniałam, sparaliżowała całe moje
ciało.
Biegłam praktycznie na oślep, kierowana jedynie
instynktem i gniewem. Te dwa czynniki wystarczyły jednak, by doprowadzić mnie
do podziemi hotelu. Kiedy byłam tu po raz ostatni, pomieszczenie odgrywało rolę
magazynu broni i siłowni. Tym razem moim oczom ukazało się jednak coś na
kształt więzienia albo sali szpitalnej rodem z najgorszych koszmarów. Wszystkie
posłane jedynie prześcieradłem łóżka były zajęte, jednak tylko trzy z czterech
okupujących je osób zdradzały oznaki życia, szarpiąc się i próbując wyrwać z
uwięzi ręce i nogi. Ostatnia, najbardziej oddalona ode mnie postać, leżała w
bezruchu na plecach.
– Co tu się, do jasnej cholery, wyprawia?! –
wykrzyknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu, szukając sprawcy tego
zamieszania. Stojący pomiędzy trzecim a drugim łóżkiem William obejrzał się
przez ramię i uśmiechnął szeroko, najwyraźniej dumny ze swojego osiągnięcia.
– Jak to co, Królowo? Oszczędziłem ci cierpienia i sam
zająłem się tworzeniem dla ciebie armii Mieszańców.
W ułamku sekundy pokonałam dzielący nas dystans,
dzięki elementowi zaskoczenia zyskując nad wampirem przewagę. Nie udało mu się
zawczasu przewidzieć ataku, dlatego też bez trudu zacisnęłam dłonie na jego
szyi. Zaostrzone końce moich paznokci przebiły się przez pierwszą warstwę
skóry, sprawiając, że krew zaczęła ściekać po jego skórze i wsiąkać w
kołnierzyk jego śnieżnobiałej koszuli.
– Catherine! – wycharczał, próbując odepchnąć moje
dłonie. Im jednak mocniej próbował się uwolnić, tym większy stawał się mój
nacisk. Miał do wyboru albo odpuścić, albo pozwolić mi się udusić.
Nie wiedziałam, jak daleko byłabym w stanie się posunąć,
gdyby mnie nie powstrzymano. Płacz mojej córki, podobnie jak w kuchni, stał się
jednak dla mnie impulsem do wycofania się. Odskoczyłam od oniemiałego ze
strachu i szoku Williama, ze wstrętem strzepując ręce, na których znajdowało
się nieco jego krwi. Stopniowo, biorąc metodycznie kolejne wdechy, uspokajałam się,
a szkarłatna mgiełka gniewu i żądzy, która do tej pory przysłaniała mi
spojrzenie, zaczęła się przerzedzać, pozwalając mi odzyskać pełną kontrolę.
Wciąż nie byłam jednak w stanie wsunąć kłów, których końcówki raniły mi wargę.
Spojrzałam na stojącego w progu Daniela. Shane metodycznie kołysał Aurorę w ramionach, próbując ją uspokoić, przez cały ten
czas patrząc prosto na mnie. Doskonale znałam to spojrzenie z czasów, kiedy
jeszcze mieszkaliśmy razem w Akademii. Ten wzrok wyrażał jego niechęć, a nawet
obrzydzenie do mnie – do mnie i tego, kim byłam. Ilekroć pozwalałam instynktom
przejąć nad sobą kontrolę, Daniela ogarniał strach. Między tą dobrą Catherine,
której ocierał łzy, obiecując, że wszystko w końcu się ułoży, a tą pozbawioną
uczuć maszyną do zabijania granica była cienka. Im więcej razy ją
przekraczałam, tym trudniejszy był powrót. Tyle tylko że on wcale nie bał się
tego, że pewnego dnia nie będę w stanie wrócić. W tym konkretnym przypadku
pozwalał sobie na inny, bardziej naturalny rodzaj strachu. Bał się bowiem tego,
do czego jestem zdolna i jak daleko jestem w stanie zajść bez odczuwania
wyrzutów sumienia. Bał się tak, jak ofiara w konfrontacji z drapieżnikiem, a
nie tak, jak chłopak powinien martwić się o schodzącą na złą drogę dziewczynę.
Gdyby w pomieszczeniu nie znajdowała się Aurora,
prawdopodobnie w ogóle nie przejęłabym się tym spojrzeniem. Jej szloch, wywoływany
tym samym powodem strachu, ranił mnie jednak niczym nóż. Sama myśl, że moja
córka mogłaby się mnie bać, była niewyobrażalnie bolesna.
Bez namysłu ruszyłam w ich stronę, pragnąc przejąć ją
od niego, ukołysać do snu i zapewnić, że może czuć się przy mnie bezpiecznie.
Zatrzymałam się jednak wpół kroku, sparaliżowana przez ból, który zdawał się
promieniować od mojego serca do lewego przedramienia. Zrozumiałam, co się
dzieje, o pół minuty za późno, by zwalczyć tego przyczynę, przez co zmuszona
byłam sprzątać tego skutki.
Jeden z nowoprzemienionych, zbyt pobudzony za sprawą
ilości doznań, który nie rozumiał, a także krwi Williama, którą niefortunnie go
ochlapałam, nie wytrzymał presji czasu. Oślepiony żądzą, nad którą nie umiał
zapanować, wbił kły we własne ramię, gotowy ugasić pragnienie własną krwią. Mężczyzna
z miną szaleńca przeżuł kawałek własnego ciała, nie zważając na to, że posoka z
przebitej tętnicy zaczęła tryskać na wszystkie strony.
William, zrozumiawszy swój błąd, sięgnął po torebki z
krwią i dostarczył je pozostałym dwóm Mieszańcom, nie chcąc, by podzielili los
tego pierwszego. Zdążył w ostatniej chwili, gdyż jeden z nich gotowy był
połamać sobie ręce, byleby tylko się uwolnić.
Kiedy udało mi się wyjść ze wstępnego szoku, dopadłam
do zranionego i docisnęłam dłoń do jego rany, próbując zatamować krwawienie.
Mieszaniec wydał z siebie niezadowolony, pełen boleści okrzyk, po czym kłapnął
na mnie zębami. Niewiele myśląc podstawiłam mu wolne przedramię, oferując, by
napił się mojej krwi. Nowoprzemienionemu wampirowi nie trzeba było tego dwa
razy powtarzać. Wbił kły w moją skórę, powodując u mnie nie tyle dyskomfort, co
palący ból. Uczucie to było jeszcze bardziej nieprzyjemne niż zwykle
odczuwałam, gdy dzieliłam się z kimś swoją krwią, ponieważ zrobił to gwałtownie
i nieporadnie. Z tego też powodu znacznie dotkliwiej odczuwałam każdy brany
przez niego łyk. Jego kły przy każdym ruchu ocierały się o moją kość, by
następnie rozedrzeć kolejną warstwę mięśni. Na domiar wszystkiego nie był on w
stanie ograniczyć się do jednego ugryzienia, przez co moje przedramię zdobiła
cała masa krwawych śladów.
Z trwogą, ale i narastającym z każdym kolejnym oddanym
mililitrem otępieniem, obserwowałam, jak zachłannie wypija moją krew. Mimo iż
przyswoił jej już wystarczająco, rana na jego ramieniu nie zasklepiała się.
Choć posoka wypływała z niej znacznie wolniej, pod palcami wciąż wyczuwałam
nierówność.
Poczułam szarpnięcie, a chwilę potem ostry ból
przeciął moje przedramię. Krzyknęłam, dociskając wolną dłoń do miejsca zranienia.
Oderwany ode mnie siłą Mieszaniec nie zdążył wsunąć kłów, przez co nasze
rozdzielenie nie należało do najmniej inwazyjnych.
Spojrzałam przez ramię na podtrzymującego mnie
Williama. Mimo zawrotów głowy, odepchnęłam go od siebie, nie chcąc zachowywać z
nim tak bliskiego kontaktu. Nocny puścił mnie, nic przy tym nie mówiąc. Nie cofnął
się jednak, na wszelki wypadek wciąż stojąc za moimi plecami.
Napojony moją krwią Mieszaniec drgnął po raz ostatni,
po czym bezwiednie opadł na zakrwawione prześcieradło. Po jego słabnącym pulsie
i ogromnej, niezasklepionej wyrwie w ramieniu wnioskowałam, że to były jego
ostatnie chwile na tym świecie. Moja krew już raz ofiarowała mu życie. Mimo iż
świat mroku pełen był nadnaturalnych rzeczy, coś takiego jak podwójne
wskrzeszenie nie istniało.
– Catherine?
Moje ruchy był spowolnione z powodu niedoboru krwi,
dlatego też spojrzałam na stojącego w progu Daniela z lekkim opóźnieniem. Tym
razem jego oczy zdradzały niepokój innego rodzaju. Chciał po prostu wiedzieć,
jak się czuję.
– Gdzie Aurora? – zapytałam ignorując jego nieme
pytanie o moje samopoczucie.
– Z Larissą. Nie chciałem, by…
By patrzyła na to,
jakim królestwem zmuszona jest rządzić jej matka.
Tracąc władanie w nogach, przysiadłam na krawędzi
zakrwawionego materaca. Dotknęłam nogi Mieszańca i ostrożnie nim potrząsnęłam,
sprawdzając, czy istnieje jeszcze jakikolwiek cień szansy na to, by moja krew
przywróciła go do życia. Wyszłam z inicjatywą jednak zbyt późno. Zanim
ofiarowałam mu swoją krew, on stracił zbyt wiele własnej, przez co też moja
próba odratowania go stała się dla niego co najwyżej ostatnią wieczerzą.
Spojrzałam na pozostałych dwoje Mieszańców, którzy
stopniowo wchodzili w tryb niezrozumienia. Patrzyli na mnie i Williama swoimi
zwykłymi oczami, pełnymi strachu i rezerwy. Chciałam wstać i wszystko im
wyjaśnić, ofiarować nieco tej miłości, która na ich widok przepełniła moje
serce, ale byłam w stanie myśleć jedynie o tym martwym Mieszańcu lezącym tuż
obok mnie. Nie umiałam przestać porównywać go do Jamesa, mojego pierworodnego,
który ogarnięty żądzą, nad którą nie zdążyłam nauczyć go panować, wymordował
pół miasta, a następnie sam dał się zabić.
Mimo osłabienia i zawrotów głowy zaczęłam płakać,
pozwalając, by uszedł ze mnie cały ten wstrzymywany żal i smutek. Od dnia, w
którym pożegnałam Jamesa, nie miałam czasu nawet porządnie za nim zapłakać.
Wywołany żałobą poród skutecznie odciągnął moje myśli od jego śmierci, podobnie
zresztą jak moja późniejsza więź z córką. Dzięki Aurorze nie myślałam o nim tak
mocno. Dzisiejsze wydarzenia przypomniały mi jednak o tamtym incydencie, na
nowo rozbudzając we mnie tamtą rozpacz. Doświadczyłam w życiu różnych rodzajów
bólu, ale ten, ból po utracie dziecka, był niepodobny do żadnego z nich.
Byłam wściekła, ale ta wściekłość nie była podobna do
tej, której dałam upust przed kilkoma minutami podczas ataku na Williama. Ta
wściekłość brała się raczej z żalu i bezradności. Byłam w końcu Kateriną, Królową
Nocnych. Moje spojrzenie miało zdolność nakłaniania ludzi do robienia rzeczy
wbrew ich woli, moja krew ofiarowywała życie, umysł gwarantował możliwość spoglądania
w przeszłość i przyszłość… a nie potrafiłam zatroszczyć się o swojego pierworodnego.
Jakaż była ze mnie Królowa, skoro nie potrafiłam zadbać o bezpieczeństwo mojego
najważniejszego poddanego?
Krztusząc się, łkając i kuląc z bólu płakałam dalej,
wylewając wraz ze łzami cały żal i udrękę. Nawet Daniel, który podszedł do
mnie, by mnie uściskać, nie był w stanie ulżyć mi w moim cierpieniu. Ilekroć
spoglądałam na zakrwawioną, choć spokojną twarz lezącego obok mnie Mieszańca,
widziałam Jamesa, który zginął przeze mnie i moje zaniedbanie.
– Catherine, tak bardzo cię przepraszam… – zająknął
się William, upadając przede mną na kolana. – Nie sądziłem, że to się tak
potoczy. Nie wiedziałem…
– Właśnie tego pragnęłam uniknąć! – wykrzyknęłam,
spoglądając na niego z wyrzutem. Daniel, wyczuwają zbliżający się atak, nieco
mocniej objął mnie w talii. – Wiedziałeś, że nie chcę tworzyć Mieszańców.
Dlaczego, do cholery, nie uszanowałeś mojego zdania?
William spuścił wzrok, korząc się przede mną. Nie
byłam jednak w stanie darować mu jego wykroczenia. Zbyt mocno mnie zranił, bym
była w stanie mu to od razu wybaczyć.
– Zbliża się wojna, chciałem jak najlepiej zatroszczyć
się o twoje bezpieczeństwo. Nocni nie opuszczą cię ani na krok, ale Mieszańcy…
Dzięki nim zyskałabyś przewagę. Chciałem cię po prostu chronić, najdroższa –
dodał ciszej.
Znałam wagę jego oddania. Był jednym Nocnym, któremu
ufałam tak bezgranicznie. Zawierzyłabym mu losy królestwa, gdyby sytuacja tego
wymagała. Był nie tylko kimś w rodzaju mojej prawej ręki, ale również moim
najlepszym przyjacielem. Swoim występkiem zawiódł jednak moje zaufanie – mimo iż
działał w szczodrej intencji.
– Zabiłeś dwoje niewinnych ludzi – wyszeptałam. –
Skazałeś mnie na ból, z którego wagi nawet nie zdajesz sobie sprawy. Wolałabym
już, żebyś zabił mnie! – Docisnęłam dłoń do ust, tłumiąc szloch. – Śmierć
Jamesa przeżyłam tylko i wyłącznie dlatego, że w zamian za niego zyskałam
Aurorę. Ale teraz… Powiedz mi, co takiego teraz będzie w stanie utrzymać mnie
przy życiu?
William złożył dłonie jak do modlitwy.
– Nie mów tak, błagam. Nie chciałem cię ranić. Ja po
prostu…
– Zabiłeś dwoje moich dzieci. Nie wiem, czy
kiedykolwiek będę w stanie ci to wybaczyć.
– Catherine, miej litość…
Nie patrząc na niego, podniosłam się z łóżka i
ruszyłam w kierunku wyjścia. Daniel, niczym mój cień, automatycznie podążył za
mną. Jak raz, żaden z nich nie odważył się mnie powstrzymywać.
Po uzupełnieniu ubytków krwi i drzemce zaczęłam wracać
do zdrowia. Moje ramię niemalże w całkowitym stopniu już się zasklepiło; miałam
bliznę jedynie w miejscu ostatniego ugryzienia. Mimo to Daniel trzy razy pytał się, czy może zostawić mnie z
małą na pół godziny.
– Czuję się już dobrze – westchnęłam, spoglądając na
niego. – A ty potrzebujesz krwi. Idź.
Shane, mimo iż zapewniałam go, że nie ma takiej
potrzeby, załatwiał sobie krew samodzielnie. William nie miałby z pewnością nic
przeciwko temu, by ściągać dla niego butelkę czy dwie tygodniowo, ale Daniel
nie chciał się zgodzić na taki układ. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale
podejrzewałam, że brało się to z tego, że na swój sposób polubił Willa i nie
chciał, by musiał się poniżać i sprowadzać zwierzęcą krew na potrzeby kochanka
Królowej.
– Kocham was – oświadczył, całując mnie w czoło. – W
razie, gdyby coś się działo..
– Larissa siedzi za ścianą – przypomniałam. – A i
Dehlia na pewno też już się obudziła, w końcu zaraz zajdzie słońce. Nie zostaję
tutaj całkowicie sama.
– Masz też Willa – dorzucił cicho, spoglądając na mnie
wymownie.
Przewróciłam oczami, udając, że imię Nocnego bardziej
mnie bawi niż sprawia ból.
– Leć już. Z głodu zaczynasz wygadywać głupoty.
Daniel parsknął, ale nie drążył dalej tematu.
Pocałował mnie raz jeszcze, tym razem nieco namiętniej, po czym ostatecznie
wyszedł z sypialni. Trwałam bez ruchu, dopóki nie nabrałam pewności, że zszedł
po schodach i nie zamierza się wrócić, po czym z szafki nocnej wyciągnęłam moją
imitację pamiętnika, a w zasadzie zbioru listów zaadresowanych do przyszłych
pokoleń rodu Iwanow, i zaczęłam pisać. Przez następne pół godziny przelewałam
na kartki wszelkie swoje żale, opisując z najmniejszymi szczegółami ból, który
towarzyszył mi od dnia śmierci Jamesa, a który dziś dodatkowo przybrał na sile.
Chciałam, by ewentualne przyszłe Królowe wiedziały, z jaką odpowiedzialnością wiąże
się tworzenie własnych Mieszańców.
Kiedy skończyłam, moje policzki znów były mokre od
łez. Mimo to nie ocierałam ich, wiedząc, że to na niewiele się zda. Dzisiejsze
wydarzenia sprawiły, że tama, którą budowałam całymi tygodniami, w końcu pękła,
a mi przyszło zmierzyć się z konsekwencjami. Natchniona sięgnęłam więc po
jeszcze jedną kartkę i korzystając z tego, że drzemka mojej córki trwała w
najlepsze, napisałam list adresowany tylko dla niej. Z początku nie chciałam
tego robić, nie podając jej imienia w żadnej z moich poprzednich notek, ale
moje stanowisko uległo zmianie. Choć nie zatwierdziłam tego jeszcze na forum,
jutro mieliśmy wyruszyć do Montany, by ostatecznie zakończyć narastający od
wieków konflikt. Ten list mógł być moją jedyną szansą na sensowne pożegnanie
się z córką. Nie zakładałam najczarniejszych scenariuszy, ale… ale widziałam
wystarczająco wiele, by wiedzieć, że bycie przygotowanym na każdym okoliczność
nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Las Vegas, 25 lipca 2017 roku
Najdroższa!
Kiedy to piszę, Ty
spokojnie śpisz obok mnie. Za każdym razem, gdy kończę pisać jakiś wers,
odrywam wzrok od kartki i spoglądam na Ciebie. Uśmiechasz się przez sen, wyraz
Twojej twarzy wskazuje na całkowity brak trosk. Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszy
mnie to, że w tym spowitym mrokiem świecie Ty jedyna potrafisz odnaleźć spokój.
Chciałabym, żebyś już na zawsze pozostała tym małym, bezbronnym, ale
jednocześnie tak radosnym i pogodnym dzieckiem. Świat dorosłych, a już
szczególnie ten, w którym przyjdzie Ci żyć, jest okrutny. I boli mnie to, że
przeze mnie będziesz zmuszona stawić mu czoła.
Przepraszam, że
jedyne dziedzictwo, jakie jestem w stanie Ci po sobie pozostawić, jest
mrocznym, nieokiełznanym, pełnym brudu i krwi tworem, w którym brak
jakichkolwiek zasad. Gdyby to ode mnie zależało, urodziłabyś się w świecie, w którym
nie istnieją podziały gatunkowe, wojny czy nawet śmierć. Oddałabym wszystko za
możliwość podarowania Ci Królestwa, na jakie zasługujesz, a nie jakie musisz
przejąć.
Chciałabym również
być przy Tobie, kiedy wejdziesz w ten skomplikowany etap, jakim jest
dorastanie. Chciałabym pomóc Ci przez to przebrnąć, wskazać drogę czy ręczyć
radą, kiedy nadarzy się ku temu okazja. Wiem jednak, że może nie być nam to
dane i już teraz pragnę Cię z tego powodu przeprosić. Wiedz, że w mojej głowie towarzyszyłam Ci na
każdym etapie Twojego życia. Widziałam twoje pierwsze kroki, byłam świadkiem
tego, jak nazywasz mnie mamą, gubisz mleczne zęby na poczet kłów, zawiązujesz
pierwsze przyjaźnie, a nawet pomagałam Ci się czesać na Twoją studniówkę, mimo
iż marna ze mnie fryzjerka. Wiem, że to nie to samo, co doświadczenie tego na
własnej skórze, ale staram się o tym nie myśleć. Przywykłam bowiem do tego, że
w moim życiu nic nie jest w stanie zakończyć się w pełni szczęśliwie. Cieszę
się jednak z każdej chwili, jaka została nam dana. Jesteś najlepszym, co mnie w
życiu spotkało, Auroro, i każda spędzona z Tobą sekunda była dla mnie
najpiękniejszym darem.
Bądź dumna. Bądź
silna. A przede wszystkim bądź sobą. Jesteś Królową, a to Twoje Królestwo.
Urodziłaś się gotowa do tego, by rządzić, nawet jeśli z początku nie będziesz
zdawała sobie z tego sprawy. Zobaczysz, że mimo obaw, to wszystko przyjdzie Ci
naturalnie. A każda chwila szaleństwa, każda łza, każda przelana kropla krwi… będzie
tego warta.
Cokolwiek zdecydujesz,
którąkolwiek ze stron obierzesz, wiedz, że jestem z Ciebie dumna. Jesteś moją
lepszą częścią, moją duszą i ciałem, moim człowieczeństwem. Czy tego chcesz czy
nie, już zawsze będę przy Tobie, tak jak Katerina była przy mnie. Będziesz mnie
za to kochać i nienawidzić jednocześnie, doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
Nie wiń się jednak za to, po prostu w ten sposób klątwa Iwanowów sieje
zniszczenie. Najgorsze, co możesz w tej kwestii
zrobić, to spróbować stłumić w sobie te uczucia. Decyduj otwarcie,
wybieraj szczerze, nie zastanawiaj się i nie próbuj na siłę uszczęśliwiać obu
stron – to zwyczajnie niewykonalne. Twój ojciec jest wspaniałym, mądrym i
troskliwym człowiekiem, ale w tej walce nie będzie w stanie Ci pomóc. Tylko i
wyłącznie od Ciebie będzie zależeć, jak wielkich zniszczeń dokonają Twoje wybory.
Kocham Cię,
Twoja Mama
Aurora poruszyła się, ale nie obudziła. Z kolei kiedy
dotknęłam jej maleńkiej piąstki, instynktownie zacisnęłam wokół mnie swoje
paluszki.
Nie chciałam, by się mnie bała. Podczas pisania
uświadomiłam sobie jednak, że istniało coś znacznie gorszego. Moje stanowisko w
tej sprawie z miejsca uległo więc zmianie. Bardziej niż tego, by bała się mnie, nie
chciałam, by w przyszłości bała się samej siebie. Doskonale pamiętałam, jak to
było pałać do siebie obrzydzeniem, wariować na widok krwi pokrywającej moje
dłonie i w myślach nazywać się morderczynią.
Nie mogłam jej jednak obronić przed wszystkim i
wszystkimi. Jedyną opcją było niewydawanie jej na świat. Skoro jednak tego
cofnąć nie mogłam, musiałam zmienić taktykę. Zamiast odwodzić ją od roli
Królowej, tak jak robiono to w moim przypadku, postawiłam na prawdę. Brud,
krew, grzech i morderstwo nie smakowało bowiem tak gorzko, kiedy już się z nim
pogodziło.
– Cokolwiek wybierzesz, cokolwiek postanowisz… –
Westchnęłam, całując jej drobną piąstkę. – Rób, cokolwiek zapragniesz, ale bądź
przy tym szczęśliwa. Zasługujesz na wszystkie dobra tego świata, ale przede
wszystkim na szczęście, Auroro, i nigdy w to nie wątp.
Tak, jak zrobiła
to twoja matka…
††††††††††
Także tego, nie wiem, czym mogłabym się z Wami w tej notce podzielić. Jakoś tak... sama nie wiem, dziwno mi po tym rozdziale. Chyba po prostu powstrzymam się od komentowania tego, co stało się wyżej, bo sama nie do końca to rozumiem.
Przypominam o tym, że AC od jakiegoś czasu możecie znaleźć również na Wattpadzie. I to tyle z mojej strony, dziękuję za uwagę.
Do napisania!
PS Rozdział ze specjalną dedykacją dla mojej ulubionej psychofanki Gabrysi 💞
Mam wrażenie, że list, który Catherine napisała do córki był jakimś rodzajem testamentu, ostatniej woli. Przekazała je jedyną rzecz, jaką miała, czyli krolestwo. To wciąż przypomina mi o zbliżającym się końcu. I jeszcze ten Daniel, z którym pojednanie musiało nastąpić na samym końcu. Kocham ich I tęskniłam za nimi. Ale mam przeczucie, że w takich okolicznościach Daniel może nie pozostać wierny Cat do samego końca I wybierze Akademię. Może właśnie to wydarzenie przypomni mu do czego zdolna jest krolowa. Ale na pewno nie pozostawilby dziecka, jest dla niego równie ważne. Mam nadzieję, że moje mroczne wizje jednak się nie skończą. Wiem, że dobre zakończenie dla Cat jest niemożliwe, ale wciąż naiwnie wierzę, że nie będzie aż tak źle jak wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadają xd
OdpowiedzUsuńA sprawa z Willem... Wiemy, że jest psychofanem Cat, tak jak ja jestem twoją psychofanką, ale nie spodziewałam się, że będzie na tyle nierozwazny. Zawsze miałam go za osobę używającą mózgu, a tu proszę. Zamiast jej pomóc, tylko ją osłabił. Już teraz bez żadnych teorii spiskowych- wierzę, że była to zwykła pomyłka I nie miał na myśli zrobić nikomu krzywdy.
To tyle ode mnie na dzisiaj. Dziękuję za umilenie mi podróży do szkoły, oby się taka okazja do czytanka zdarzała częściej. ;*
Twoja największa fanka, w dodatku psycho
Nie wiem co napisać... Kurczę... Will...no nie spodziewałam się po nim czegoś takiego. Nie popisał się. Nie dziwię się CAt że się wściekła. Prosiła go żeby tego nie robił a mimo to zrobił to i to za jej plecami. No szok...
OdpowiedzUsuńKońcówka mnie wbiła w fotel... Ten list do Aurory. Widać że jej ciężko... nawet nie potrafię sobie wyobrazić co ona czuje wiedząc że jej córka będzie przeżywać wszystko to co ona sama... że musi coś takiego jej przekazać...
W tym rozdziale poczułam że to już koniec.... że koniec się zbliża.
Shadow
Okej, okej… Udało mi się, wiesz? To już Ci zaspojleruję: dotarłam do końca. Umiliłaś mi czekanie na mamę, kiedy przyjmowała klientkę. No i próbowałam nie powyć się przy ludziach, ale o tym później.
OdpowiedzUsuńZ góry wybacz jak coś pokręcę, ale komentarze piszę po czasie, gdy wiem więcej, więc nie mam co spekulować nad pewnymi rzeczami. I pewnie coś mi umknie, ale trudno.
Napięcie między Cat i Danielem jest zrozumiałe, chociaż trochę za późno na wahanie. Zresztą oboje wybrali, prawda? Ta miłość jest trudna, ale co tak naprawdę im pozostało?
Ach, Will… I tak go uwielbiam, choć wybuchu Catherine mówi sam za siebie: przesadził. Więź, którą łączy ją z Mieszańcami jest piękna, ale i niebezpieczna. Skoro to dla niej jak utrata dziecka… Nie ma większego bólu dla matki,a właśnie przeszła przez to po raz wtóry. Nic dziwnego, że wpadła w szał, choć nie wątpię, że William chciał della niej dobrze. No ale dobrymi chęciami… Wiadomo.
List do Aurory boli, choć jest przepiękny. Jasne, że matka chce dla niej tego, czego sama nie miała. No i brzemię Iwanów jest ogromne. Którą matka nie chciałaby uchronić przed tym dziecka?
Lecę dalej. Mam jeszcze kilka komentarzy do napisania…