niedziela, 24 marca 2019

Rozdział 81



"Chcę zobaczyć, jak unosisz głowę wyżej
Otwierasz oczy odrobinę szerzej
Wyrażasz swoje zdanie nieco głośniej
Bo jesteś Królową
Oto Twoje królestwo, oto Twoja korona, oto Twoja historia
To twój moment
Jesteś gotowa, urodziłaś się gotowa
Jedyne, co musisz zrobić, to postawić pierwszy krok..."







Wybacz mi, Boże, w którego istnienie przestałam wierzyć, albowiem zgrzeszyłam.
Zgrzeszyłam już w momencie, w którym wpadłam w jego ramiona tamtego feralnego, zimowego wieczoru, kiedy to zniweczył jedną z moich kolejnych prób ucieczki. Wówczas nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz, wiele miesięcy po tamtym wydarzeniu, wiedziałam już, jak wiele miało mnie kosztować to jedno przeklęte spojrzenie, którym mnie uraczył.
Paradoksalnie jednak nie zamieniłabym naszych wspólnych chwil na cokolwiek innego. Mieliśmy z Danielem swoje lepsze i gorsze momenty, ale zawdzięczałam mu szczęście, dobre imię a nawet życie. To dzięki niemu zyskałam też swoją własną definicję nadziei i świtu córkę.
Zakochiwanie się w nim było niczym popadanie w niełaskę – stopniowe i powolne, pełne chwil zawahania i prób odwrotu. Ostatecznie jednak to nie on doprowadził mnie do zguby lecz ja jego. Nie było dnia, w którym bym tego nie żałowała. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, nie wybrałabym jego, a od razu stanęła po stronie Nocnych. Choć to właśnie on najmocniej namawiał mnie i motywował do zwalczania przymiotów klątwy, zrezygnowałabym z niego – dla jego dobra. Gdybym zawczasu odeszła, oszczędziłabym nam wszystkim mnóstwo cierpienia. Kochałam go, ale to wszystko nie było tego warte. On oddałby za mnie życie, podczas gdy ja…
Podczas gdy ja, nawet owinięta jego ramionami, zastanawiałam się nad tym, jak go zdradzić.
Zgrzeszyłam, bo go pokochałam. Zgrzeszyłam, bo nakłoniłam go do kochania mnie. Zgrzeszyłam, ponieważ nie potrafiłam ofiarować mu tego, co on bezwarunkowo ofiarował mnie – swoje całkowite oddanie.
Chciałam, by dawał mi szczęście i pragnęłam odwdzięczyć się tym samym. Odkąd powitaliśmy na świecie córkę, pragnienie to rosło z każdym dniem. Nic jednak dziwnego, że chciałam chociaż spróbować stworzyć z nim rodzinę i ofiarować mojemu dziecku pełen miłości i ciepła dom. Jednak wcześniejsze próby pogodzenia życia prywatnego z królewskimi obowiązkami nie poszły mi zbyt dobrze. Bałam się, że tym razem nie zakończyłoby się to inaczej i ponownie zawiodłabym którąś ze stron.
Przesunęłam palcem po jego ramieniu. Ani drgnął, odsypiając zarwaną noc. Pragnęłam do niego dołączyć, pogrążyć się w słodkim lenistwie i poczuciu wolności, ale nie potrafiłam. Moją sielankę przerwał sen, od którego nie potrafiłam się opędzić. Pojawiał się, ilekroć zamykałam oczy, prześladując mnie. Wiedziałam, że wizja wojny, którą wyśniłam, nie mogła się ziścić, albowiem miałam inne plany co do nadchodzącego dnia ostatecznego starcia, ale mroczne myśli mnie nie opuszczały. Gdzieś z tyłu głowy czaiła się niepewność, która spędzała mi sen z powiek. Aby więc przestać się zadręczać, układałam kolejne plany, szukając tego najodpowiedniejszego.
Tyle tylko, że taki nie istniał.
Poruszyłam się ostrożnie, próbując wydostać się z jego objęć. Daniel miał jednak znacznie lżejszy sen niż zakładałam, bo zaraz po tym, jak powtórzyłam swoją niezgrabną próbę wyzwolenia się, tuż przy moim uchu rozbrzmiał jego głęboki, lekko zachrypnięty głos.
– Gdzie znów uciekasz?
– Aurora się obudziła – wyjaśniłam, od razu czując się z tego powodu okropnie. Cóż była ze mnie za partnerka, skoro od poważnej rozmowy wymigiwałam się dzieckiem? – Trzeba ją nakarmić.
Daniel westchnął, jednak poluzował nieco uścisk, pozwalając mi wstać. Mógł nie chcieć się dzielić mną z Nocnymi, ale w starciu z dzieckiem był zmuszony skapitulować. Dobro naszej córki było ważniejsze niż przyziemne zachcianki.
Owinięta kocem podeszłam do szafy, skąd wyciągnęłam szlafrok. Nałożyłam go na nagie ciało i ciasno zawiązałam w pasie. Przez cały czas czułam na sobie wzrok Daniela. Zabrakło mi jednak odwagi, by się na niego obejrzeć. Choć to ja byłam tą, która zainicjowała nasz wczorajszy pocałunek, który z kolei pociągnął za sobą pozostałe czynności, wraz z powrotem promieni słonecznych zaczęłam odczuwać z tego tytułu wstyd i zażenowanie. Nie byliśmy już dziećmi, a ja mimo to i tak czułam się tak, jakbyśmy zrobili coś zakazanego. I, cóż, poniekąd tak właśnie było. W obliczu zbliżającej się wojny z Dziennymi jakikolwiek zażyły kontakt był bardziej niż niewskazany, a my mimo wszystko pozwoliliśmy sobie przekroczyć granicę.
Czy nasza chwila słabości miała zaważyć na dalszych losach królestwa?
– Dzień dobry, królewno – zagruchałam, uśmiechając się do córki. Aurora, jak przystało na dziecię iście anielskie, wybudziła się ze swojej drzemki, nie sygnalizując tego płaczem. Patrzyła na mnie dużymi, błękitnymi oczami i marszczyła się w ten uroczy, dziecięcy sposób, machając przy tym rączkami. – Jesteś pewnie strasznie głodna, co? W nocy nie obudziłaś się ani razu...
Wzięłam małą na ręce i przeniosłam na przewijak, aby sprawdzić, czy nie wymaga zmiany pieluszki. Przez cały ten czas gruchałam do niej i uśmiechałam się, mając nadzieję, że odpowie mi tym samym. Jej uśmiech był dosłownie najpiękniejszą rzeczą, jaką dane było mi kiedykolwiek ujrzeć. Wszelkie cuda tego świata się przy tym chowały.
– Catherine?
Odłożyłam puder dla niemowląt i obejrzałam się na leżącego na brzuchu Daniela. Coś w jego roztrzepanym i niechlujnym wyglądzie sprawiło, że serce szybciej mi zabiło niczym małolacie przyłapanej na robieniu czegoś nielegalnego.
– Kocham cię – oznajmił po prostu, tonem niewnoszącym sprzeciwu jak i nie proszącym o odpowiedź.
Jak raz byłam mu wdzięczna za to, że nie próbował na mnie naciskać. Przeszliśmy razem wiele, ale teraz… To było coś zupełnie innego, przynajmniej dla mnie. Kilka miesięcy temu mogłam uciekać się do nastoletniej buty i wrodzonego egoizmu, zwyczajnie biorąc to, na co miałam ochotę. Tamte czasy jednak minęły, a ja miałam na głowie kwestie królestwa. Choć nie wiadomo jak bym tego nie pragnęła, nie mogłam po prostu zwinąć skromnego dobytku, by uciec z nim i Aurorą w stronę zachodzącego słońca, zostawiając za sobą całe to spięcie na tle gatunkowym.
Mimo to, kiedy przechodziłam obok łóżka w kierunku drzwi, schyliłam się, by skraść mu całusa – ot zwykła, przyziemna czynność, której wykonanie nic mnie nie kosztowało. Normalnie pewnie bym się na nią nie odważyła, dochodząc do wniosku, że to zbyteczne kuszenie nieosiągalnym, ale w obliczu zbliżającej się wojny było mi naprawdę wszystko jedno.
Daniel, uważając na znajdującą się w moich objęciach Aurorę, przyciągnął mnie na łóżko, zmuszając do tego, bym usiadła obok niego.
– Moglibyśmy być razem naprawdę szczęśliwi, Catherine – wyszeptał, chwytając za moją lewą dłoń. – Wiesz o tym, prawda?
Szybko i z zawstydzeniem skinęłam głową. Po tylu miesiącach odrzucania wszelkich prywatnych przyjemności, zapomniałam już, jak to było móc się w nich bezkarnie zatracać.
– Więc zostaw to wszystko, proszę. – Do jego tonu zaczęła wkradać się desperacja. Nie był w końcu głupi; wyczuł, że to nasze ostatnie wspólne chwile w tym położeniu. – Zostaw to wszystko i zostań moją królową. Nie Nocnych, nie Mieszańców… Moją.
Odwróciłam wzrok, wiedząc, że gdybym o sekundę za długo wpatrywała się w jego ciemne oczy, przegrałabym walkę z samą sobą. To, co mówił, to, jaki scenariusz przede mną ujawniał… Brzmiało to jak piękny sen, którego nie powinnam była śnić. Marzenia o takim świecie w mojej obecnej sytuacji były zwyczajnie zakazane i nieetyczne – obiecywały mi coś, na co nie zasługiwałam.
Daniel grał nieczysto od początku naszej relacji, ale w tym momencie przekroczył wszelkie możliwe granice. Wolałabym już chyba, by postawił mi ultimatum – on i Aurora albo Nocni. Pozostawiając mi wolny wybór ranił mnie mocniej niż zakładał. To trochę tak, jakby zapytać pięciolatka o to, którego z rodziców kocha bardziej. Zarówno moi poddani jak i on i Aurora byli dla mnie tak samo ważni, i nie potrafiłam wybrać, z którym z nich pragnę iść dalej przez życie. Nie mogłam zdecydować się na jedną opcję, ponieważ zdawałam sobie sprawę z katastrofalnych skutków takiej decyzji. Potrzebowałam trzeciej furtki, jakiegoś wyjścia alternatywnego. W innym wypadku rozstrzygnięcie mojego dylematu na korzyść każdej ze stron było zwyczajnie niemożliwe.
Od odpowiedzi uratowała mnie Aurora, która płaczem upomniała nas o swojej obecności. Poderwałam się z łóżka, zrywając jakikolwiek kontakt z Danielem, i nic więcej nie mówiąc, ruszyłam w kierunku drzwi. Shane nawet nie próbował mnie zatrzymywać. Po prostu puścił mnie wolno, tak jak to robił setki razy. Nasz związek, o ile takim mianem można było w ogóle ochrzcić naszą toksyczną relację, opierał się na wiecznym mijaniu. Ja go porzucałam, on wracał, ja go odpychałam, on mi wybaczał… I tak w kółko.
Korytarz, zważywszy na bardzo wczesną porę, był opustoszały, dzięki czemu przemknęłam nim niezauważona, przez cały czas kołysząc Aurorę. Dopiero w kuchni natknęłyśmy się na Larissę, której kręcone włosy były jeszcze bardziej rozczochrane niż zazwyczaj. Na jej widok mimowolnie się uśmiechnęłam. Wampiry nie doświadczały czegoś tak przyziemnego jak kac, gdyż ich organizm genetycznie przystosowany był do tego, by szybciej zdrowieć, ale widać było jak na dłoni, że Issa wciąż nie doszła do siebie po całonocnym świętowaniu. Dopiero krew, którą namiętnie popijała prosto z torebki, miała ulżyć jej w cierpieniu i pomóc w zwalczeniu dyskomfortu wywołanego przyswojeniem zbyt dużej ilości alkoholu.
– Dzień dobry – rzuciłam przyjaźnie, na co wampirzyca jęknęła.
– Dla kogo dzień, dla tego dzień – burknęła, dopijając resztę krwi. – Ja się dopiero kładę.
Zapytana o szczegóły imprezy, z której zwinęłam się pod pretekstem ułożenia do snu córki, Larissa niechętnie zaczęła opowiadać o wszystkich pijackich akcjach, których była świadkiem. Im dłużej słuchałam jej opowieści, tym bardziej cieszyłam się z tego, że nie zostałam. Nie byłam imprezowym typem, a ponad alkohol i rozrywkę preferowałam raczej zwykły, spędzony w łóżku wieczór.
Naraz jednak przestałam odbierać bodźce z otoczenia, przez co opowieść wampirzycy zeszła na dalszy plan. Odczucie było chwilowe i nagłe, a w dodatku bolesne do tego stopnia, że aż obezwładniające. Gdyby nie Larissa, która w porę zorientowała się, że coś jest nie w porządku, wypuściłabym z odrętwiałych ramion córkę. Na szczęście Issa zdążyła ją przechwycić, a tym samym uratować przed ewentualnym wypadkiem. Nie obyło się jednak bez łez. Nierozumiejąca sytuacji Aurora, siłą wyrwana od matki, rozpłakała się. Jej szloch stał się jednak dla mnie impulsem do powrotu. Ciemność, która mnie otoczyła, przepadła bez śladu, pozostawiając po sobie jednak nieprzyjemny dyskomfort w klatce piersiowej.
– Catherine? Co się…
Nie odpowiedziałam, zamiast tego od razu wybiegając z kuchni. Okropne przeczucie, które towarzyszyło mi od samego rana, znalazło swoje ujście w najmniej oczekiwanym przeze mnie momencie. Cała ta sytuacja była niczym wyrwany z kontekstu horror, do którego odgrywania mnie zmuszono. Obawa, o której istnieniu niemalże zupełnie zapomniałam, sparaliżowała całe moje ciało.
Biegłam praktycznie na oślep, kierowana jedynie instynktem i gniewem. Te dwa czynniki wystarczyły jednak, by doprowadzić mnie do podziemi hotelu. Kiedy byłam tu po raz ostatni, pomieszczenie odgrywało rolę magazynu broni i siłowni. Tym razem moim oczom ukazało się jednak coś na kształt więzienia albo sali szpitalnej rodem z najgorszych koszmarów. Wszystkie posłane jedynie prześcieradłem łóżka były zajęte, jednak tylko trzy z czterech okupujących je osób zdradzały oznaki życia, szarpiąc się i próbując wyrwać z uwięzi ręce i nogi. Ostatnia, najbardziej oddalona ode mnie postać, leżała w bezruchu na plecach.
– Co tu się, do jasnej cholery, wyprawia?! – wykrzyknęłam, rozglądając się po pomieszczeniu, szukając sprawcy tego zamieszania. Stojący pomiędzy trzecim a drugim łóżkiem William obejrzał się przez ramię i uśmiechnął szeroko, najwyraźniej dumny ze swojego osiągnięcia.
– Jak to co, Królowo? Oszczędziłem ci cierpienia i sam zająłem się tworzeniem dla ciebie armii Mieszańców.
W ułamku sekundy pokonałam dzielący nas dystans, dzięki elementowi zaskoczenia zyskując nad wampirem przewagę. Nie udało mu się zawczasu przewidzieć ataku, dlatego też bez trudu zacisnęłam dłonie na jego szyi. Zaostrzone końce moich paznokci przebiły się przez pierwszą warstwę skóry, sprawiając, że krew zaczęła ściekać po jego skórze i wsiąkać w kołnierzyk jego śnieżnobiałej koszuli.
– Catherine! – wycharczał, próbując odepchnąć moje dłonie. Im jednak mocniej próbował się uwolnić, tym większy stawał się mój nacisk. Miał do wyboru albo odpuścić, albo pozwolić mi się udusić.
Nie wiedziałam, jak daleko byłabym w stanie się posunąć, gdyby mnie nie powstrzymano. Płacz mojej córki, podobnie jak w kuchni, stał się jednak dla mnie impulsem do wycofania się. Odskoczyłam od oniemiałego ze strachu i szoku Williama, ze wstrętem strzepując ręce, na których znajdowało się nieco jego krwi. Stopniowo, biorąc metodycznie kolejne wdechy, uspokajałam się, a szkarłatna mgiełka gniewu i żądzy, która do tej pory przysłaniała mi spojrzenie, zaczęła się przerzedzać, pozwalając mi odzyskać pełną kontrolę. Wciąż nie byłam jednak w stanie wsunąć kłów, których końcówki raniły mi wargę.
Spojrzałam na stojącego w progu Daniela. Shane metodycznie kołysał Aurorę w ramionach, próbując ją uspokoić, przez cały ten czas patrząc prosto na mnie. Doskonale znałam to spojrzenie z czasów, kiedy jeszcze mieszkaliśmy razem w Akademii. Ten wzrok wyrażał jego niechęć, a nawet obrzydzenie do mnie – do mnie i tego, kim byłam. Ilekroć pozwalałam instynktom przejąć nad sobą kontrolę, Daniela ogarniał strach. Między tą dobrą Catherine, której ocierał łzy, obiecując, że wszystko w końcu się ułoży, a tą pozbawioną uczuć maszyną do zabijania granica była cienka. Im więcej razy ją przekraczałam, tym trudniejszy był powrót. Tyle tylko że on wcale nie bał się tego, że pewnego dnia nie będę w stanie wrócić. W tym konkretnym przypadku pozwalał sobie na inny, bardziej naturalny rodzaj strachu. Bał się bowiem tego, do czego jestem zdolna i jak daleko jestem w stanie zajść bez odczuwania wyrzutów sumienia. Bał się tak, jak ofiara w konfrontacji z drapieżnikiem, a nie tak, jak chłopak powinien martwić się o schodzącą na złą drogę dziewczynę.
Gdyby w pomieszczeniu nie znajdowała się Aurora, prawdopodobnie w ogóle nie przejęłabym się tym spojrzeniem. Jej szloch, wywoływany tym samym powodem strachu, ranił mnie jednak niczym nóż. Sama myśl, że moja córka mogłaby się mnie bać, była niewyobrażalnie bolesna.
Bez namysłu ruszyłam w ich stronę, pragnąc przejąć ją od niego, ukołysać do snu i zapewnić, że może czuć się przy mnie bezpiecznie. Zatrzymałam się jednak wpół kroku, sparaliżowana przez ból, który zdawał się promieniować od mojego serca do lewego przedramienia. Zrozumiałam, co się dzieje, o pół minuty za późno, by zwalczyć tego przyczynę, przez co zmuszona byłam sprzątać tego skutki.
Jeden z nowoprzemienionych, zbyt pobudzony za sprawą ilości doznań, który nie rozumiał, a także krwi Williama, którą niefortunnie go ochlapałam, nie wytrzymał presji czasu. Oślepiony żądzą, nad którą nie umiał zapanować, wbił kły we własne ramię, gotowy ugasić pragnienie własną krwią. Mężczyzna z miną szaleńca przeżuł kawałek własnego ciała, nie zważając na to, że posoka z przebitej tętnicy zaczęła tryskać na wszystkie strony.
William, zrozumiawszy swój błąd, sięgnął po torebki z krwią i dostarczył je pozostałym dwóm Mieszańcom, nie chcąc, by podzielili los tego pierwszego. Zdążył w ostatniej chwili, gdyż jeden z nich gotowy był połamać sobie ręce, byleby tylko się uwolnić.
Kiedy udało mi się wyjść ze wstępnego szoku, dopadłam do zranionego i docisnęłam dłoń do jego rany, próbując zatamować krwawienie. Mieszaniec wydał z siebie niezadowolony, pełen boleści okrzyk, po czym kłapnął na mnie zębami. Niewiele myśląc podstawiłam mu wolne przedramię, oferując, by napił się mojej krwi. Nowoprzemienionemu wampirowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wbił kły w moją skórę, powodując u mnie nie tyle dyskomfort, co palący ból. Uczucie to było jeszcze bardziej nieprzyjemne niż zwykle odczuwałam, gdy dzieliłam się z kimś swoją krwią, ponieważ zrobił to gwałtownie i nieporadnie. Z tego też powodu znacznie dotkliwiej odczuwałam każdy brany przez niego łyk. Jego kły przy każdym ruchu ocierały się o moją kość, by następnie rozedrzeć kolejną warstwę mięśni. Na domiar wszystkiego nie był on w stanie ograniczyć się do jednego ugryzienia, przez co moje przedramię zdobiła cała masa krwawych śladów.
Z trwogą, ale i narastającym z każdym kolejnym oddanym mililitrem otępieniem, obserwowałam, jak zachłannie wypija moją krew. Mimo iż przyswoił jej już wystarczająco, rana na jego ramieniu nie zasklepiała się. Choć posoka wypływała z niej znacznie wolniej, pod palcami wciąż wyczuwałam nierówność.
Poczułam szarpnięcie, a chwilę potem ostry ból przeciął moje przedramię. Krzyknęłam, dociskając wolną dłoń do miejsca zranienia. Oderwany ode mnie siłą Mieszaniec nie zdążył wsunąć kłów, przez co nasze rozdzielenie nie należało do najmniej inwazyjnych.
Spojrzałam przez ramię na podtrzymującego mnie Williama. Mimo zawrotów głowy, odepchnęłam go od siebie, nie chcąc zachowywać z nim tak bliskiego kontaktu. Nocny puścił mnie, nic przy tym nie mówiąc. Nie cofnął się jednak, na wszelki wypadek wciąż stojąc za moimi plecami.
Napojony moją krwią Mieszaniec drgnął po raz ostatni, po czym bezwiednie opadł na zakrwawione prześcieradło. Po jego słabnącym pulsie i ogromnej, niezasklepionej wyrwie w ramieniu wnioskowałam, że to były jego ostatnie chwile na tym świecie. Moja krew już raz ofiarowała mu życie. Mimo iż świat mroku pełen był nadnaturalnych rzeczy, coś takiego jak podwójne wskrzeszenie nie istniało.
– Catherine?
Moje ruchy był spowolnione z powodu niedoboru krwi, dlatego też spojrzałam na stojącego w progu Daniela z lekkim opóźnieniem. Tym razem jego oczy zdradzały niepokój innego rodzaju. Chciał po prostu wiedzieć, jak się czuję.
– Gdzie Aurora? – zapytałam ignorując jego nieme pytanie o moje samopoczucie.
– Z Larissą. Nie chciałem, by…
By patrzyła na to, jakim królestwem zmuszona jest rządzić jej matka.
Tracąc władanie w nogach, przysiadłam na krawędzi zakrwawionego materaca. Dotknęłam nogi Mieszańca i ostrożnie nim potrząsnęłam, sprawdzając, czy istnieje jeszcze jakikolwiek cień szansy na to, by moja krew przywróciła go do życia. Wyszłam z inicjatywą jednak zbyt późno. Zanim ofiarowałam mu swoją krew, on stracił zbyt wiele własnej, przez co też moja próba odratowania go stała się dla niego co najwyżej ostatnią wieczerzą.
Spojrzałam na pozostałych dwoje Mieszańców, którzy stopniowo wchodzili w tryb niezrozumienia. Patrzyli na mnie i Williama swoimi zwykłymi oczami, pełnymi strachu i rezerwy. Chciałam wstać i wszystko im wyjaśnić, ofiarować nieco tej miłości, która na ich widok przepełniła moje serce, ale byłam w stanie myśleć jedynie o tym martwym Mieszańcu lezącym tuż obok mnie. Nie umiałam przestać porównywać go do Jamesa, mojego pierworodnego, który ogarnięty żądzą, nad którą nie zdążyłam nauczyć go panować, wymordował pół miasta, a następnie sam dał się zabić.
Mimo osłabienia i zawrotów głowy zaczęłam płakać, pozwalając, by uszedł ze mnie cały ten wstrzymywany żal i smutek. Od dnia, w którym pożegnałam Jamesa, nie miałam czasu nawet porządnie za nim zapłakać. Wywołany żałobą poród skutecznie odciągnął moje myśli od jego śmierci, podobnie zresztą jak moja późniejsza więź z córką. Dzięki Aurorze nie myślałam o nim tak mocno. Dzisiejsze wydarzenia przypomniały mi jednak o tamtym incydencie, na nowo rozbudzając we mnie tamtą rozpacz. Doświadczyłam w życiu różnych rodzajów bólu, ale ten, ból po utracie dziecka, był niepodobny do żadnego z nich.
Byłam wściekła, ale ta wściekłość nie była podobna do tej, której dałam upust przed kilkoma minutami podczas ataku na Williama. Ta wściekłość brała się raczej z żalu i bezradności. Byłam w końcu Kateriną, Królową Nocnych. Moje spojrzenie miało zdolność nakłaniania ludzi do robienia rzeczy wbrew ich woli, moja krew ofiarowywała życie, umysł gwarantował możliwość spoglądania w przeszłość i przyszłość… a nie potrafiłam zatroszczyć się o swojego pierworodnego. Jakaż była ze mnie Królowa, skoro nie potrafiłam zadbać o bezpieczeństwo mojego najważniejszego poddanego?
Krztusząc się, łkając i kuląc z bólu płakałam dalej, wylewając wraz ze łzami cały żal i udrękę. Nawet Daniel, który podszedł do mnie, by mnie uściskać, nie był w stanie ulżyć mi w moim cierpieniu. Ilekroć spoglądałam na zakrwawioną, choć spokojną twarz lezącego obok mnie Mieszańca, widziałam Jamesa, który zginął przeze mnie i moje zaniedbanie.
– Catherine, tak bardzo cię przepraszam… – zająknął się William, upadając przede mną na kolana. – Nie sądziłem, że to się tak potoczy. Nie wiedziałem…
– Właśnie tego pragnęłam uniknąć! – wykrzyknęłam, spoglądając na niego z wyrzutem. Daniel, wyczuwają zbliżający się atak, nieco mocniej objął mnie w talii. – Wiedziałeś, że nie chcę tworzyć Mieszańców. Dlaczego, do cholery, nie uszanowałeś mojego zdania?
William spuścił wzrok, korząc się przede mną. Nie byłam jednak w stanie darować mu jego wykroczenia. Zbyt mocno mnie zranił, bym była w stanie mu to od razu wybaczyć.
– Zbliża się wojna, chciałem jak najlepiej zatroszczyć się o twoje bezpieczeństwo. Nocni nie opuszczą cię ani na krok, ale Mieszańcy… Dzięki nim zyskałabyś przewagę. Chciałem cię po prostu chronić, najdroższa – dodał ciszej.
Znałam wagę jego oddania. Był jednym Nocnym, któremu ufałam tak bezgranicznie. Zawierzyłabym mu losy królestwa, gdyby sytuacja tego wymagała. Był nie tylko kimś w rodzaju mojej prawej ręki, ale również moim najlepszym przyjacielem. Swoim występkiem zawiódł jednak moje zaufanie – mimo iż działał w szczodrej intencji.
– Zabiłeś dwoje niewinnych ludzi – wyszeptałam. – Skazałeś mnie na ból, z którego wagi nawet nie zdajesz sobie sprawy. Wolałabym już, żebyś zabił mnie! – Docisnęłam dłoń do ust, tłumiąc szloch. – Śmierć Jamesa przeżyłam tylko i wyłącznie dlatego, że w zamian za niego zyskałam Aurorę. Ale teraz… Powiedz mi, co takiego teraz będzie w stanie utrzymać mnie przy życiu?
William złożył dłonie jak do modlitwy.
– Nie mów tak, błagam. Nie chciałem cię ranić. Ja po prostu…
– Zabiłeś dwoje moich dzieci. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie ci to wybaczyć.
– Catherine, miej litość…
Nie patrząc na niego, podniosłam się z łóżka i ruszyłam w kierunku wyjścia. Daniel, niczym mój cień, automatycznie podążył za mną. Jak raz, żaden z nich nie odważył się mnie powstrzymywać.



Po uzupełnieniu ubytków krwi i drzemce zaczęłam wracać do zdrowia. Moje ramię niemalże w całkowitym stopniu już się zasklepiło; miałam bliznę jedynie w miejscu ostatniego ugryzienia. Mimo to Daniel  trzy razy pytał się, czy może zostawić mnie z małą na pół godziny.
– Czuję się już dobrze – westchnęłam, spoglądając na niego. – A ty potrzebujesz krwi. Idź.
Shane, mimo iż zapewniałam go, że nie ma takiej potrzeby, załatwiał sobie krew samodzielnie. William nie miałby z pewnością nic przeciwko temu, by ściągać dla niego butelkę czy dwie tygodniowo, ale Daniel nie chciał się zgodzić na taki układ. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale podejrzewałam, że brało się to z tego, że na swój sposób polubił Willa i nie chciał, by musiał się poniżać i sprowadzać zwierzęcą krew na potrzeby kochanka Królowej.
– Kocham was – oświadczył, całując mnie w czoło. – W razie, gdyby coś się działo..
– Larissa siedzi za ścianą – przypomniałam. – A i Dehlia na pewno też już się obudziła, w końcu zaraz zajdzie słońce. Nie zostaję tutaj całkowicie sama.
– Masz też Willa – dorzucił cicho, spoglądając na mnie wymownie.
Przewróciłam oczami, udając, że imię Nocnego bardziej mnie bawi niż sprawia ból.
– Leć już. Z głodu zaczynasz wygadywać głupoty.
Daniel parsknął, ale nie drążył dalej tematu. Pocałował mnie raz jeszcze, tym razem nieco namiętniej, po czym ostatecznie wyszedł z sypialni. Trwałam bez ruchu, dopóki nie nabrałam pewności, że zszedł po schodach i nie zamierza się wrócić, po czym z szafki nocnej wyciągnęłam moją imitację pamiętnika, a w zasadzie zbioru listów zaadresowanych do przyszłych pokoleń rodu Iwanow, i zaczęłam pisać. Przez następne pół godziny przelewałam na kartki wszelkie swoje żale, opisując z najmniejszymi szczegółami ból, który towarzyszył mi od dnia śmierci Jamesa, a który dziś dodatkowo przybrał na sile. Chciałam, by ewentualne przyszłe Królowe wiedziały, z jaką odpowiedzialnością wiąże się tworzenie własnych Mieszańców.
Kiedy skończyłam, moje policzki znów były mokre od łez. Mimo to nie ocierałam ich, wiedząc, że to na niewiele się zda. Dzisiejsze wydarzenia sprawiły, że tama, którą budowałam całymi tygodniami, w końcu pękła, a mi przyszło zmierzyć się z  konsekwencjami. Natchniona sięgnęłam więc po jeszcze jedną kartkę i korzystając z tego, że drzemka mojej córki trwała w najlepsze, napisałam list adresowany tylko dla niej. Z początku nie chciałam tego robić, nie podając jej imienia w żadnej z moich poprzednich notek, ale moje stanowisko uległo zmianie. Choć nie zatwierdziłam tego jeszcze na forum, jutro mieliśmy wyruszyć do Montany, by ostatecznie zakończyć narastający od wieków konflikt. Ten list mógł być moją jedyną szansą na sensowne pożegnanie się z córką. Nie zakładałam najczarniejszych scenariuszy, ale… ale widziałam wystarczająco wiele, by wiedzieć, że bycie przygotowanym na każdym okoliczność nikomu jeszcze nie zaszkodziło.



Las Vegas, 25 lipca 2017 roku

Najdroższa!

Kiedy to piszę, Ty spokojnie śpisz obok mnie. Za każdym razem, gdy kończę pisać jakiś wers, odrywam wzrok od kartki i spoglądam na Ciebie. Uśmiechasz się przez sen, wyraz Twojej twarzy wskazuje na całkowity brak trosk. Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszy mnie to, że w tym spowitym mrokiem świecie Ty jedyna potrafisz odnaleźć spokój. Chciałabym, żebyś już na zawsze pozostała tym małym, bezbronnym, ale jednocześnie tak radosnym i pogodnym dzieckiem. Świat dorosłych, a już szczególnie ten, w którym przyjdzie Ci żyć, jest okrutny. I boli mnie to, że przeze mnie będziesz zmuszona stawić mu czoła.

Przepraszam, że jedyne dziedzictwo, jakie jestem w stanie Ci po sobie pozostawić, jest mrocznym, nieokiełznanym, pełnym brudu i krwi tworem, w którym brak jakichkolwiek zasad. Gdyby to ode mnie zależało, urodziłabyś się w świecie, w którym nie istnieją podziały gatunkowe, wojny czy nawet śmierć. Oddałabym wszystko za możliwość podarowania Ci Królestwa, na jakie zasługujesz, a nie jakie musisz przejąć.

Chciałabym również być przy Tobie, kiedy wejdziesz w ten skomplikowany etap, jakim jest dorastanie. Chciałabym pomóc Ci przez to przebrnąć, wskazać drogę czy ręczyć radą, kiedy nadarzy się ku temu okazja. Wiem jednak, że może nie być nam to dane i już teraz pragnę Cię z tego powodu przeprosić.  Wiedz, że w mojej głowie towarzyszyłam Ci na każdym etapie Twojego życia. Widziałam twoje pierwsze kroki, byłam świadkiem tego, jak nazywasz mnie mamą, gubisz mleczne zęby na poczet kłów, zawiązujesz pierwsze przyjaźnie, a nawet pomagałam Ci się czesać na Twoją studniówkę, mimo iż marna ze mnie fryzjerka. Wiem, że to nie to samo, co doświadczenie tego na własnej skórze, ale staram się o tym nie myśleć. Przywykłam bowiem do tego, że w moim życiu nic nie jest w stanie zakończyć się w pełni szczęśliwie. Cieszę się jednak z każdej chwili, jaka została nam dana. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, Auroro, i każda spędzona z Tobą sekunda była dla mnie najpiękniejszym darem.

Bądź dumna. Bądź silna. A przede wszystkim bądź sobą. Jesteś Królową, a to Twoje Królestwo. Urodziłaś się gotowa do tego, by rządzić, nawet jeśli z początku nie będziesz zdawała sobie z tego sprawy. Zobaczysz, że mimo obaw, to wszystko przyjdzie Ci naturalnie. A każda chwila szaleństwa, każda łza, każda przelana kropla krwi… będzie tego warta.

Cokolwiek zdecydujesz, którąkolwiek ze stron obierzesz, wiedz, że jestem z Ciebie dumna. Jesteś moją lepszą częścią, moją duszą i ciałem, moim człowieczeństwem. Czy tego chcesz czy nie, już zawsze będę przy Tobie, tak jak Katerina była przy mnie. Będziesz mnie za to kochać i nienawidzić jednocześnie, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie wiń się jednak za to, po prostu w ten sposób klątwa Iwanowów sieje zniszczenie. Najgorsze, co możesz w tej kwestii  zrobić, to spróbować stłumić w sobie te uczucia. Decyduj otwarcie, wybieraj szczerze, nie zastanawiaj się i nie próbuj na siłę uszczęśliwiać obu stron – to zwyczajnie niewykonalne. Twój ojciec jest wspaniałym, mądrym i troskliwym człowiekiem, ale w tej walce nie będzie w stanie Ci pomóc. Tylko i wyłącznie od Ciebie będzie zależeć, jak wielkich zniszczeń dokonają Twoje wybory.

Kocham Cię,
Twoja Mama



Aurora poruszyła się, ale nie obudziła. Z kolei kiedy dotknęłam jej maleńkiej piąstki, instynktownie zacisnęłam wokół mnie swoje paluszki.
Nie chciałam, by się mnie bała. Podczas pisania uświadomiłam sobie jednak, że istniało coś znacznie gorszego. Moje stanowisko w tej sprawie z miejsca uległo więc zmianie. Bardziej niż tego, by bała się mnie, nie chciałam, by w przyszłości bała się samej siebie. Doskonale pamiętałam, jak to było pałać do siebie obrzydzeniem, wariować na widok krwi pokrywającej moje dłonie i w myślach nazywać się morderczynią.
Nie mogłam jej jednak obronić przed wszystkim i wszystkimi. Jedyną opcją było niewydawanie jej na świat. Skoro jednak tego cofnąć nie mogłam, musiałam zmienić taktykę. Zamiast odwodzić ją od roli Królowej, tak jak robiono to w moim przypadku, postawiłam na prawdę. Brud, krew, grzech i morderstwo nie smakowało bowiem tak gorzko, kiedy już się z nim pogodziło.
– Cokolwiek wybierzesz, cokolwiek postanowisz… – Westchnęłam, całując jej drobną piąstkę. – Rób, cokolwiek zapragniesz, ale bądź przy tym szczęśliwa. Zasługujesz na wszystkie dobra tego świata, ale przede wszystkim na szczęście, Auroro, i nigdy w to nie wątp.
Tak, jak zrobiła to twoja matka…





††††††††††




Także tego, nie wiem, czym mogłabym się z Wami w tej notce podzielić. Jakoś tak... sama nie wiem, dziwno mi po tym rozdziale. Chyba po prostu powstrzymam się od komentowania tego, co stało się wyżej, bo sama nie do końca to rozumiem.
Przypominam o tym, że AC od jakiegoś czasu możecie znaleźć również na Wattpadzie. I to tyle z mojej strony, dziękuję za uwagę.

Do napisania! 


PS Rozdział ze specjalną dedykacją dla mojej ulubionej psychofanki Gabrysi 💞




3 komentarze:

  1. Mam wrażenie, że list, który Catherine napisała do córki był jakimś rodzajem testamentu, ostatniej woli. Przekazała je jedyną rzecz, jaką miała, czyli krolestwo. To wciąż przypomina mi o zbliżającym się końcu. I jeszcze ten Daniel, z którym pojednanie musiało nastąpić na samym końcu. Kocham ich I tęskniłam za nimi. Ale mam przeczucie, że w takich okolicznościach Daniel może nie pozostać wierny Cat do samego końca I wybierze Akademię. Może właśnie to wydarzenie przypomni mu do czego zdolna jest krolowa. Ale na pewno nie pozostawilby dziecka, jest dla niego równie ważne. Mam nadzieję, że moje mroczne wizje jednak się nie skończą. Wiem, że dobre zakończenie dla Cat jest niemożliwe, ale wciąż naiwnie wierzę, że nie będzie aż tak źle jak wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadają xd

    A sprawa z Willem... Wiemy, że jest psychofanem Cat, tak jak ja jestem twoją psychofanką, ale nie spodziewałam się, że będzie na tyle nierozwazny. Zawsze miałam go za osobę używającą mózgu, a tu proszę. Zamiast jej pomóc, tylko ją osłabił. Już teraz bez żadnych teorii spiskowych- wierzę, że była to zwykła pomyłka I nie miał na myśli zrobić nikomu krzywdy.
    To tyle ode mnie na dzisiaj. Dziękuję za umilenie mi podróży do szkoły, oby się taka okazja do czytanka zdarzała częściej. ;*

    Twoja największa fanka, w dodatku psycho

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co napisać... Kurczę... Will...no nie spodziewałam się po nim czegoś takiego. Nie popisał się. Nie dziwię się CAt że się wściekła. Prosiła go żeby tego nie robił a mimo to zrobił to i to za jej plecami. No szok...
    Końcówka mnie wbiła w fotel... Ten list do Aurory. Widać że jej ciężko... nawet nie potrafię sobie wyobrazić co ona czuje wiedząc że jej córka będzie przeżywać wszystko to co ona sama... że musi coś takiego jej przekazać...
    W tym rozdziale poczułam że to już koniec.... że koniec się zbliża.

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, okej… Udało mi się, wiesz? To już Ci zaspojleruję: dotarłam do końca. Umiliłaś mi czekanie na mamę, kiedy przyjmowała klientkę. No i próbowałam nie powyć się przy ludziach, ale o tym później.
    Z góry wybacz jak coś pokręcę, ale komentarze piszę po czasie, gdy wiem więcej, więc nie mam co spekulować nad pewnymi rzeczami. I pewnie coś mi umknie, ale trudno.
    Napięcie między Cat i Danielem jest zrozumiałe, chociaż trochę za późno na wahanie. Zresztą oboje wybrali, prawda? Ta miłość jest trudna, ale co tak naprawdę im pozostało?
    Ach, Will… I tak go uwielbiam, choć wybuchu Catherine mówi sam za siebie: przesadził. Więź, którą łączy ją z Mieszańcami jest piękna, ale i niebezpieczna. Skoro to dla niej jak utrata dziecka… Nie ma większego bólu dla matki,a właśnie przeszła przez to po raz wtóry. Nic dziwnego, że wpadła w szał, choć nie wątpię, że William chciał della niej dobrze. No ale dobrymi chęciami… Wiadomo.
    List do Aurory boli, choć jest przepiękny. Jasne, że matka chce dla niej tego, czego sama nie miała. No i brzemię Iwanów jest ogromne. Którą matka nie chciałaby uchronić przed tym dziecka?
    Lecę dalej. Mam jeszcze kilka komentarzy do napisania…

    OdpowiedzUsuń