niedziela, 3 marca 2019

Rozdział 80


Jazz Morley - Disconnected

"Stałeś się dla mnie nieznajomym
Brak między nami dawnej więzi
I wiem, że jesteś już dorosły
Ale proszę, pozwól mi stać się twoim priorytetem
Chociaż na jeden dzień
Kocham cię teraz, kochałam cię wtedy
Mimo że wiem, że ty z dnia na dzień kochasz mnie coraz mniej
Czy możemy jednak stać się na jeden dzień dziećmi?
Zanim na dobre znikniesz..."





Aurora spała na łóżku obok mnie, podczas gdy ja kończyłam pisać szósty z kolei list. A może ósmy? W ciągu ostatnich dwóch dni napisałam ich tak wiele, że łatwo było pomylić się w rachunkach. Mimo iż do niedawna jeszcze wzbraniałam się przed stworzeniem własnego pamiętnika, teraz nie potrafiłam oderwać się od pisania. Na przemian przeglądałam dziennik Kateriny i kreowałam własny. Im dłużej pisałam, tym dotkliwsze stawały się podobieństwa w naszych życiorysach. Obie przeszłyśmy wiele na drodze do swojego szczęścia, w finalnym momencie naszej podróży jednak z niego rezygnując na rzecz dobra naszych bliskich. Zarówno mnie jak i Katerinę cechowała zuchwałość, ale jednocześnie wrażliwość i sentymentalność. Potrafiłyśmy dostrzegać i doceniać małe rzeczy, ale przyczyniało się to też do tego, że długo chowałyśmy urazę. Ulegałyśmy pierwotnym instynktom bez namysłu, byłyśmy mściwe i nie potrafiłyśmy przebaczać, a rodzinne wartości były dla nas najcenniejsze. W dodatku nasze życia uczuciowe były wielką plątaniną porażek i krótkotrwałych zysków.
Czy tego chciałam czy nie, korzeni wyprzeć się nie mogłam.
Żałowałam, że nie dostałam do wglądu pamiętnika Kateriny wcześniej, gdy dopiero uczyłam się oswajać z nową rolą. Kiedy czytałam o wszystkich obawach i niepewnościach mojej potomkini, mimowolnie uśmiechałam się sama do siebie, bo doskonale wiedziałam, co przeżywała. Rządzenie tylko z boku wyglądało na dumne, dostojne i przyjemne. Z rolą Królowej wiązała się masa obowiązków, wyrzeczeń i zakazów, do których musiałam się dostosowywać, by zachować autorytet wśród poddanych. Wrodzony egoizm schodził na dalszy plan – nagle najważniejsze stawało się otoczenie, nie zaś własne przyjemności. Podejmowanie wyborów, od których zależą losy najbliższych są stresujące, a ich konsekwencje jeszcze przez długi czas potrafią spędzać sen z powiek. Rządzenie nie jest pracą na pół etatu. Pogodzenie tego z życiem prywatnym graniczy z cudem. Kiedy nie myślisz o losach poddanych, ogarniają cię wyrzuty sumienia, a kiedy zaczynasz o nich myśleć – zaniedbujesz pozostałe role społeczne.
Z relacji Kateriny nie dowiedziałam się więc niczego, czego już bym nie wiedziała. Tajemniczych kwestii związanych z Alison mogłam się jedynie domyślać. Dziwna, nietypowa więź łącząca ją z jej poddanymi, która wymagała od nich nierozmawiania na jej temat z ludźmi spoza zaznajomionego kręgu, mogła być wynikiem stworzonej przez nią mikstury. Osobliwa, srebrna substancja, która doprowadzała do śmieci dezerterów, pozostawała dla nas do końca niezbadana, ale jej skład bardzo przypominał ten, który posiadało serum czosnkowe. Oddział Alison mógł przechodzić specjalne tortury, które przygotowywały go do bronienia swojej królowej. Zdaniem Williama mieszanka ta w niewielkich ilościach była nieszkodliwa, jednak w sytuacjach stresowych, kiedy tętno wzrasta, działała szybko i sprawnie niczym cyjanek.
Jak raz byłam zadowolona z faktu, że kogoś zabiłam. Zaprzestanie tej procedury było nie tyle moim obowiązkiem co etyczną koniecznością.
Poza tym motywy działania Alison wciąż pozostawały niesprecyzowane. Po części robiła to wszystko z zazdrości, po części z chęci stworzenia lepszego świata pozbawionego wielu wampirzych podgatunków. Jej marzeniem było pozostawienie przy życiu tylko Odmieńców – a przynajmniej takiego zdania był Daniel. W chwilach, w których nie do końca rozumiałam jej pobudki, żałowałam, że zabiłam ją tak szybko i nie wyciągnęłam z niej jakichś informacji. Mogłabym zawrzeć je w swoim życiorysie i przestrzec przyszłe pokolenia.
Sprawą nierozwikłaną pozostawała również kwestia stworzonego z mojej krwi Mieszańca. Po okrutnym mordzie, którego dokonano na Jamesie, nie miałam ochoty, by przechodzić przez to ponownie. Dehlia jednak coraz częściej zaczynała ten temat, co oznaczało, że mogłam nie mieć wyboru. Mimo to myśl, że mogłabym ponownie tak mocno się do kogoś przywiązać a później go stracić, paraliżowała mnie.
Zdaniem Willa do miana Mieszańców mogli pretendować jedynie ludzie. Z początku wyśmiałam jego teorię, ale im dłużej nad nią myślałam, tym bardziej klarowały mi się w głowie poszczególne wątki. Cole, choć nie umarł z moją krwią w organizmie, zyskał szkarłatne ślepia i możliwość chodzenia w słońcu. Jego przypadek był jednak wyjątkowy, gdyż równocześnie z moją krwią miał w organizmie jad Masona, który zmieniał wampiry w Odmieńców. Innym, tym razem trafnym przykładem, był jednak Daniel, który umarł zaraz po wypiciu mojej posoki, a jakiś czas później obudził się cały i zdrowy. Nie był jednak Mieszańcem, a pozostał Dziennym, co mogło świadczyć o… cóż, Will w tej jednej kwestii miał bardzo banalną i iście disneyowską teorię, która głosiła, że taki obrót sprawy wiązał się ściśle z naszym uczuciem. Zdaniem Williama Daniel powstał z martwych, ale nie jako przemieniony, ponieważ wcześniej ja również piłam jego krew, a poza tym byłam z nim emocjonalnie związana. Ile było w tym prawdy – nie wiedziałam. Musiałam jednak przyznać, że pomimo bajkowego akcentu brzmiało to prawdopodobnie.
Przynajmniej w moim świecie nie byłoby to niczym wyjątkowym.
– A ty znowu coś bazgrzesz zamiast spać? – westchnął Daniel, wchodząc do sypialni. Miał na sobie dres, co oznaczało, że znów zamknął się w piwnicy, by potrenować
– A ty ćwiczysz zamiast spać? – odgryzłam się, zbierając listy na kupkę i pakując je do ogromnej, szarej koperty wraz z długopisem i pamiętnikiem Kateriny.
– Koło północy uciąłem sobie drzemkę z Aurorą i nie mogłem zasnąć.
W odpowiedzi jedynie posłałam mu uśmiech, po czym spojrzałam na małą, wciąż drzemiącą słodko na łóżku obok mnie. Powinnam była pójść w jej ślady, do wieczora było jeszcze daleko i spokojnie mogłam się zdrzemnąć dwie czy trzy godziny, ale pisanie mnie rozbudziło. Zamiast więc się przespać, poczekałam aż Daniel skończy brać prysznic, po czym ulotniłam się pod pretekstem załatwienia kilku niecierpiących zwłoki spraw.
– To się wkrótce stanie, prawda? – zapytał nagle, sprawiając, że zamarłam z dłonią na klamce.
Obejrzałam się na niego przez ramię. Półleżał na łóżku z wyświechtanym egzemplarzem Lolity w ręce. Miał nieprzeniknione spojrzenie i usta wykrzywione w grymasie, którego nie potrafiłam zinterpretować.
– Co przez to rozumiesz?
– Nikt nie mówi o tym głośno, ale ta kolacja, która odbędzie się nazajutrz, ma pożegnalny wydźwięk, czyż nie?
Westchnęłam bezgłośnie. Chciałam odpowiedzieć na jego pytanie, ale nie potrafiłam. Wciąż nie zwołałam zebrania, na którym wprost podałabym ostateczny plan i datę zamachu, ale mimo to Nocni przeczuwali, że ostateczne starcie nieubłaganie się zbliża. Daniel nie był idiotą i wyczuł ogólne poruszenie, sugerujące, że nadciągają większe zmiany. Nie chciałam jednak niczego podawać z wyprzedzeniem, gdyż najpierw potrzebowałam zmierzyć się z własnymi demonami i postanowić, co dalej. Miałam masę daleko idących planów, ale żaden z nich nie był wystarczająco sprecyzowany. To była jedna z tych decyzji, której podjęcie wymagało ode mnie znacznie większych pokładów cierpliwości i energii. Nieustannie rozważałam wszystkie możliwe za i przeciw, a mimo to i tak nie potrafiłam ostatecznie zdecydować.
– Potraktujmy to jako wystawną kolację mającą wiele wydźwięków – zasugerowałam. – Będziemy wspominać poległych, świętować narodziny naszej córki i celebrować zbliżające się zwycięstwo.
Daniel nie odpowiedział na mój uśmiech, dlatego opuściłam sypialnię w milczeniu, nie oglądając się na niego. Schodząc po schodach spróbowałam stłamsić wywołane przez niego wyrzuty sumienia. Pragnęłam zachować dobrą relację z ojcem mojego dziecka. Ostatnimi czasy naprawdę dobrze nam się współpracowało. Nie chciałam tego zaprzepaścić z powodu popędów, którym nie potrafiłam się oprzeć. Żądza zemsty była po prostu tym czymś, czego nie potrafiłam zwalczyć. Zapytana kiedyś przez Jamesa, co jest stawką w tej walce, odpowiedziałam krótko: nasze dobre imię. Mimo iż do końca nie rozumiałam własnych pobudek, niemalże na oślep dążyłam do poprawienia stanu życia moich poddanych – bez względu na cenę.
Nocni od zarania dziejów traktowani byli jako gorszy sort. Choć paradoksalnie silniejsi i lepiej wyposażeni przez matkę naturę, byli tłamszeni i zwalczani przez Dziennych, którzy jakimś chorym prawem ustanowili siebie lepszymi i ważniejszymi. Postawili się u władzy, choć jako marne hybrydy prawdziwych stworów świata nocy powinni drżeć przed tymi, których usiłowali zwalczyć.
Podczas mojego krótkiego pobytu w Akademii zdążyłam wiele nasłuchać się na temat Nocnych. Kiedy stanęłam na ich czele, zrozumiałam jednak, jak wiele z tych informacji było nieprawdziwych. Zdaniem Dziennych Nocni byli pierwotnymi wynaturzeniami niezdolnymi się podporządkować. Na własnej skórze doświadczyłam jednak ich miłości i oddania. Widziałam, jak się jednoczą, mimo iż Marlene i pozostali nauczyciele próbowali zaszczepić we mnie myśl, że Nocni nie należą do stadnych i cywilizowanych istot. Mieszkając pod jednym dachem z Nocnymi zaznałam jednak więcej ciepła i troski niż przez wszystkie lata w domu rodzinnym czy Akademii.
Wszystko zależało bowiem od puntu widzenia. Zamierzałam więc wykorzystać daną mi okazję i zaprezentować Dziennym mój.
W drodze do gabinetu wpadłam na Dehlię, która mimo później pory zdawała się być równie rozbudzona co ja. Na mój widok zacisnęła usta i spróbowała mnie wyminąć. Odkąd dowiedziałam się, że ukrywała pamiętnik Kateriny, a także informację na temat tego, że ojcem jej dziecka nie był wcale znanym wszystkim Jonathan a nasz poczciwy Will, właściwie nie zamieniłyśmy słowa. Dzięki więzi wiedziałam jednak, że staruszką kierowało po prostu poczucie winy. Wiele razy była świadkiem moich łez wynikających z bezradności, ale nic z tym nie zrobiła, mimo iż wiedziała, że dziennik Kateriny mógłby przynieść mi upragnione odpowiedzi i duchowe wsparcie przodkini.
I choć ja nie chowałam urazy, Dehlia karała milczeniem samą siebie. Przeczuwałam jednak, że w końcu pęknie. Łącząca nas więź była zbyt silna, by dało się ją długo ignorować.
– Dzień dobry, najdroższa – przywitał mnie już w progu Will, podrywając się z fotela. On również ostatnimi czasy kiepsko sypiał. – Gotowa?
Dziwnie było myśleć o Williamie jako o moim prapraprapradziadku. Mimo to nie zrażałam się do niego – w końcu on również przez wszystkie te lata nie zdawał sobie sprawy z łączącej nas relacji. Wiadomość ta nie mogła wpłynąć na fakt, że ufałam mu jak nikomu innemu. Był powiernikiem moich sekretów, skarg i zażaleń i nic nie mogło tego zmienić.
– Nie – przyznałam. – Szczerze mówiąc, zżerają mnie nerwy. Ale podjęłam taką decyzję i nie zamierzam odpuścić
Will uśmiechnął się lekko i gestem nakazał mi, bym usiadła. Sam zabrał się za kompletowanie niezbędnego sprzętu. Chwilę później wrócił do mnie z igłą, opaską uciskową i woreczkiem na krew.
Nocny z początku sprzeciwiał się mojemu pomysłowi, ale uparłam się i nie zamierzałam mu ustąpić. Wiedziałam, że nie dam rady pomóc wszystkim moim poddanym, ale chciałam mieć pewność, że będą ubezpieczeni, kiedy mnie zabraknie, a oni znajdą się w potrzebie. Każde, choćby najmniejsze ubytki krwi odbierałam jak cios, dlatego też proces, na który się zdecydowałam, nie był dla mnie najbezpieczniejszy. Mimo to chciałam zaryzykować. William obiecał, że osobiście zajmie się specjalnie wyselekcjonowanymi próbkami i przechowa je na czarną godzinę.
Piętnaście minut później byłam bardziej blada niż zwykle i uszczuplona o pół litra krwi, ale nadal pewna tego, że czynię dobrze. Will wyciągnął mi igłę z żyły i z namaszczeniem ukrył woreczek z krwią w specjalnej, chłodzącej walizce. Widząc, że moja drobna ranka się nie goi tak szybko, jak powinna, zakleił ją plastrem. Kiedy zapytał mnie, jak się czuję, nie odpowiedziałam od razu – musiałam przypomnieć sobie, jak używa się języka i poszczególnych wyrazów. Moje ruchy były otępiałe i spowolnione, podobnie jak myślenie. Nie pobudziła mnie nawet wypita jednym haustem szklanka krwi. Wtedy też William zadecydował, że odstawi mnie do sypialni. Ległam jak długa na posłanie obok Daniela i od razu zasnęłam.
Dobry obywatelski uczynek – odhaczone. Jeszcze setka takich i mogę umierać…



– Catherine? Jesteś gotowa?
Wygładziłam dół sukienki i odetchnęłam ciężko. Kobieta, którą widziałam w lustrzanym odbiciu, w niczym nie przypominała tej Catherine, którą zwykłam widywać w Akademii. Może zabrzmi to dziwnie, zważywszy na fakt, że od czasu mojej ucieczki nie minęło więcej jak trzy miesiące, ale wydarzenia, które miały miejsce w tym okresie, odcisnęły znaczące piętno nie tylko na mojej psychice, ale i fizycznej aparycji. I nie miałam tu na myśli jedynie tego, że moje włosy urosły o kilka dobrych centymetrów. Coś w rysach mojej twarzy i oczach wskazywało na… cóż, wiekowość. W końcu zostałam Królową, ale i matką. Wyglądałam znacznie dumniej i dostojniej niż przystało normalnej siedemnastolatce. Wyzbyłam się jednak wszystkiego co dziecięce, zostając świadkiem – ale i sprawczynią – wielu niewinnych śmierci. Dziewczyna, którą myślałam, że byłam, gdzieś zniknęła, ustępując miejsca zdystansowanej i na swój skryty sposób udręczonej życiem kobiecie.
Z kolei Daniel… Zmężniał, to fakt. Podobnie jak ja miał na swoim koncie kilka wydarzeń, które nim wstrząsnęły, zmieniając światopogląd. Ale poza tym drobnym aspektem pozostał tym samym mężczyzną, w którym się zakochałam. Od zawsze wyróżniał się powagą i specyficznym dystansem, bo wcześniej niż ja doświadczył smaku bólu i cierpienia. Jedynie błysk w jego oczach nieznacznie przygasł. Jaśniał, kiedy spędzał czas z Aurorą, ale gdy z powrotem odwracał się w moją stronę, nieznacznie się kurczył. Wiedziałam, że prędzej czy później przestanie tak desperacko zabiegać o moje utracone względy, ale kiedy ten moment nastał, odczułam go mocniej, niż bym sobie tego życzyła.
– Ilekroć zakładasz smoking, dzieje się coś niedobrego – zauważyłam, uśmiechając się smutno.
– Nie przesadzaj. Pomiędzy wszelkie złe momenty wplątane były też te dobre.
Uśmiechnęłam się, wiedząc, że ma rację. Na moim urodzinowym balu, mimo iż byliśmy skłóceni, a impreza zakończyła się masowym mordem, udało nam się dojść do porozumienia. Podczas tańca w najciemniejszym kącie sali uczucia, które uważaliśmy za wymarłe, na nowo odżyły. Podobnie w przypadku zaręczynowego balu w Vegas, na którym to niezapowiedzianie pojawiła się Alison. Choć koniec tej uroczystości nie należał do najprzyjemniejszych, bilans zysków i strat wyszedł na zero, albowiem odzyskałam Daniela. Odpychałam go od siebie, jasno ogłaszając, że nie jestem zainteresowana odnawianiem więzi, ale w głębi serca cieszyłam się, że był przy mnie w tych najmroczniejszych momentach mojego życia.
Był przy mnie zawsze – czasem jako powód moich rozterek, a czasem jako gotowy wesprzeć mnie i wysłuchać przyjaciel. Nigdy należycie mu nie podziękowałam za czas, który na mnie zmarnował. Moja miłość była bowiem niewystarczająca – tym bardziej, że niejednokrotnie to właśnie w jej imieniu raniłam go i upokarzałam.
– Księżniczko? Wszystko w porządku? – Jego łagodny szept wzbudzał we mnie jeszcze większe poczucie winy.
– Danielu, ja…
Zanim udało mi się zebrać słowa i dokończyć wypowiedź, mała wybudziła się ze swojej drzemki. Daniel uśmiechnął się do mnie i zdjął dłoń z mojego ramienia, kierując się w stronę łóżeczka córki. Więcej już na mnie nie spojrzał, wskutek czego zrozumiałam, że utraciłam swój moment.
Utraciłam go już dawno, dawno temu… poniekąd na własne życzenie.
Żałowałam, że nie było mi dane należycie uhonorować jego śmierci. Miałam sobie za złe, że nie przeżyłam żałoby tak, jak powinnam, od razu rzucając się w wir obowiązków. Może gdybym pochowała go wtedy, teraz nie odczuwałabym takiego skołowania. Nic nie mogłam jednak poradzić na to, że wraz z Danielem umarła ta lepsza część mojej osobowości, przez co nie w głowie były mi pogrzeby. Dzięki Aurorze ta mała iskierka nadziei na nowo zatliła się w moim sercu, ale wiedziałam, że było za późno, by próbować to wszystko odratować. Między nami tkwiły całe tygodnie niedopowiedzeń, kłamstw i ostrych słów, które nie zasługiwały na przebaczenie.
– Gotowa? – zapytał w końcu Daniel, stając obok mnie.
Przejęłam od niego Aurorę i poprawiłam kocyk, którym była owinięta. Mała jako jedyna nie była wystrojona, mimo iż Larissa buntowała się przeciwko takiemu stanu rzeczy. Zajęło mi to trochę, ale ostatecznie udało mi się wyperswadować jej, że niespełna dwutygodniowe niemowlę nie potrzebuje do szczęścia tiulowej sukienki i opaski z kokardą, i nie będę w ten sposób stroić córki tylko po to, by po kwadransie odłożyć ją do wózka.
– Tylko, jeśli ty jesteś gotów – odparłam, spoglądając na niego przelotnie.
Kiedy Daniel skinął głową, opuściliśmy sypialnie w milczeniu. Korytarze na piętrze były kompletnie opustoszałe, gdyż wszyscy zebrali się już na parterze w sali balowej. Larissa przeszła samą siebie podczas przygotowań. Co prawda normalne jedzenie nie zadowalało Nocnych, musiała więc poprzestać na krwawych przystawkach i drinkach, ale samo to, że udało jej się zgromadzić wszystkich przy stole, wiele dla mnie znaczyło. Widok ich spokojnych, w dużej mierze uśmiechniętych twarzy poruszył moją zarówno tą lepszą, jak i gorszą stronę osobowości.
Wraz z Danelem zajęliśmy pozostawione dla nas u szczytu stołu miejsca. Tym razem blaty złączone były w jeden, dzięki czemu ze swojego miejsca miałam idealny ogląd na wszystkich moich poddanych. W przeciwnym końcu zasiadał William z Dehlią u boku. Staruszka, podobnie jak Nocny, uśmiechnęli się do mnie z dumą godną rodziców.
Tak jak podejrzewałam, wzruszenie ogarnęło mnie jeszcze na długo przed przemową. Nic nie mogłam jednak poradzić na to, że widok moich bliskich wprawiał mnie w stan z pogranicza euforii i dumy. Mieliśmy swoje lepsze i gorsze momenty, ale samo to, że dotarliśmy wspólnie aż do tego momentu, było dla mnie nagrodą. Nie mogłam wymarzyć sobie piękniejszego zwieńczenia własnej historii.
– O Chryste, poczekaj, aż sobie wypijemy i będziemy mogli popłakać razem z  tobą – zażartowała Larissa, podając mi chusteczkę.
– To pijcie, bo zaczynam przemawiać – odparowałam, ocierając kilka zbłąkanych łez z policzka.
Will postanowił czynić honory. Sięgnął po swój kieliszek i wstał od stołu, by było go lepiej widać.
– W takim razie niech żyje Królowa – ogłosił, unosząc w górę szampana. Kilkoro Nocnych mu zawtórowało. – Było z tobą nieco więcej problemów niż z Kateriną, ale to nie zmienia faktu, że podołałaś swojemu zadaniu. Nie mogę się doczekać tego, co dopiero przed nami. Mam tylko nadzieję, że nie masz już żadnych zmarłych kochanków czy rodzeństwa, którego powinniśmy się obawiać…
Zaśmiałam się cicho, mimo iż po moim policzku pociekła struga świeżych łez. Doceniałam inicjatywę Williama, która zgrabnie wykluczała moje ewentualne odejście z tego świata. Podobała mi się wizja dłuższego przewodzenia Nocnym.
– Ja również chciałabym coś powiedzieć – oznajmiła Dehlia, wstając. William pomógł jej w tym, odsuwając za nią krzesło. – Wiedziałam, że dokonasz wielkich rzeczy już od pierwszej chwili, w której cię ujrzałam. Nie pozwól, by ten ogień, który dostrzegłam w twoich oczach tamtego feralnego dnia w Montanie, przygasł z powodu jakiejś durnej przepowiedni. Rób dalej to, co robisz, bo robisz to naprawdę dobrze, ptaszyno.
Spróbowałam zakamuflować grymas delikatnym, uśmiechem przez łzy. O moich obawach dotyczących klątwy i tego, że jeśli nie wypełnię jej prawidłowo, prawdopodobnie zginę, opowiedziałam tylko Williamowi. Powinnam była się jednak domyślić, że swoimi spostrzeżeniami podzieli się również z Dehlią. Kiedy w grę wchodziło moje bezpieczeństwo, tych dwoje łączyło siły. Kiedy przychodzili do mnie osobno, potrafiłam im odmówić, jednak jako duet posiadali zbyt dużą siłę przebicia, wskutek czego nie pozostawało mi nic innego, jak się z nimi zgodzić.
– Zgadzam się z babcią – dorzucił Nicholas, unosząc w górę kieliszek. Kiedy skrzyżowałam z nim spojrzenia, z pokorą skłonił głowę. – Może i nasza przygoda nie zaczęła się najlepiej, byłaś gnuśną i niezdecydowaną małolatą, ale ostatecznie wydoroślałaś, a ja nie żałuję, że pozostałem pod twoimi rządami.
– Niech żyje Królowa – skwitowała Larissa, puszczając do mnie oczko.
Rozległ się odgłos szkła uderzanego o szkło po czym tłum dziarsko zawtórował wampirzycy. Toast w moim imieniu, mimo płaczliwego początku, zakończyły śmiechy i radosne okrzyki.
– Chyba teraz moja kolej. – Odchrząknęłam, wstając, podczas gdy moi poddani stopniowo się wyciszali. – Na początku chciałabym wam oficjalnie przedstawić moją córkę, Aurorę Colette Shane. – Nie odebrałam jej Danielowi, ponieważ nie chciałam jej obudzić, ale z namaszczeniem odgarnęłam ciemne pasmo włosów z jej czoła. – Dziękuję wszystkim za ciepłe słowa i pomoc, którą otoczyliście mnie podczas porodu, ale i w ostatnich dwóch tygodniach. Wracając jednak do powodu, dla którego się tutaj zebraliśmy… – Westchnęłam, bezradnie rozkładając ręce. Znów ogarnęło mnie wzruszenie, którego nawet nie usiłowałam już zwalczać. – Byłam okropną Królową i wasze gorące zapewnienia jakoby było inaczej nie zmienią mojego myślenia. Tak, jak to zgrabnie określił Nicholas, byłam gnuśna i niezdecydowana, czym doprowadziłam do wystąpienia podziałów i różnic między nami. Przeze mnie zginęło wielu niewinnych Nocnych. Nie ma dnia, w którym nie żałowałabym podjętych w przeszłości decyzji – wyznałam. – Tym bardziej dziękuję więc wam za to, że nie opuściliście mnie, gdy nadarzyła się taka okazja. Odrzucałam wasza miłość, myśląc, że na nią nie zasługuję. Dziś jednak wiem, że gdyby nie ona, nie byłoby mnie teraz tutaj, w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Cokolwiek przyniesie przyszłość… – Przygryzłam wargę, odpychając od siebie mroczne myśli dotyczące klątwy. – Nauczona własnymi błędami wybiorę was w każdym kolejnym życiu, jakie zostanie mi dane. Tak jak wy wybraliście mnie przed wieloma laty.
Na kilka chwil na sali zapadła cisza. Nocni rozglądali się po sobie, nie wiedząc co powiedzieć. Moje słowa, choć nieszczególnie szokujące, naprawdę do nich trafiły. W końcu nie odpowiadałam jedynie za siebie, ale za ewentualne przyszłe pokolenia Iwanowów. Obiecywałam im przyszłość, której istnienia sama nie byłam pewna.
 – Skoro już jestem przy głosie, pragnę wznieść toast za Jamesa Cartera, mojego pierworodnego i jak dotąd jedynego Mieszańca. – Upiłam łyk szampana, a pozostali poszli moim śladem. – Witaj i żegnaj, ukochany – dorzuciłam szeptem, ponownie siadając.
Nieco melancholijny nastrój przeminął za sprawą Larissy, która zaczęła rozlewać siedzącym najbliżej niej Nocnym szampana. Większość poszła więc w jej ślady, stopniowo wyłamując się i sięgając również po przystawki. Nie minęło pół minuty, nim sala ponownie wypełniła się gwarem rozmów i śmiechów.
Rozpierała mnie duma. Przyglądałam się moim poddanym siedzącym zgodnie przy jednym stole i uśmiechałam się, ponieważ wiedziałam, że to właśnie ja tego dokonałam – ja ich wszystkich zjednoczyłam. Z początku mnie to wszystko przerażało. Niebezpodstawnie jednak – w końcu ich szczęście parokrotnie przypłaciłam własnym bólem. Kiedy jednak teraz, z perspektywy czasu, patrzyłam na ich rozradowane twarze czułam, że gdyby zaszła taka potrzeba, nawet bym dla nich zwariowała.
Jeszcze trzy miesiące temu nie rozumiałam, jaki był sens w całym tym rządzeniu, przewodzeniu i królowaniu. Czułam, że to zbyt wiele jak na siedemnastolatkę, która z trudem panowała nad samą sobą. Dzisiejszy wieczór uświadomił mi jednak, że wszelkie moje działania prowadziły właśnie do tego – do utworzenia wspólnoty. Nocni potrzebowali kogoś, kto udowodniłby im, że życie w zgodzie przynosi korzyści a nie straty. Katerina, która próbowała pogodzić życie prywatne z tym społecznym, gdzieś po drodze zatraciła myśl przewodnią, przez co zmuszona była chwytać się rozwiązań, które ślepo podrzucał jej los. Mnie udało się z czasem opamiętać i skupić w pełni na tym, co najważniejsze.
I wtedy, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w mojej głowie pojawiło się rozwiązanie, którego szukałam.
Biesiadny klimat utrzymywał się w najlepsze. Z inicjatywy Nicholasa wolną przestrzeń salonu przekształcono nawet w parkiet. Łagodna, klasyczna muzyka przeplatała się z bardziej tanecznymi kawałkami tak, aby każdy był w stanie odnaleźć coś dla siebie.
Skłoniłam się lekko, dziękując Peterowi za taniec. Korzystając z ogólnego poruszenia wymknęłam się na zewnątrz zamiast wrócić do stołu. Potrzebowałam odetchnąć. Pewna natrętna myśl, która zrodziła się w mojej głowie podczas kolacji, nie dawała mi spokoju. Skutecznie odbierała mi całą radość z imprezy, zmuszając do ciągłego analizowania.
– Catherine? A ty co tu robisz? – zapytał William, wychylając głowę na taras. – Dehlia cię szuka. Catherine? – powtórzył, kiedy nie zareagowałam. – Dobrze się czujesz?
Odchrząknęłam, koncentrując na nim swoją uwagę.
– Myślę, że… myślę że tak. Chyba nigdy nie czułam się lepiej.
William zmarszczył brwi. Oparł się o balustradę tyłem, odwrotnie niż ja, aby móc na mnie patrzeć.
– Więc skąd ta smętna mina, najdroższa?
Nie odpowiedziałam, poprzestając na niezdarnym wzruszeniu ramion. Kłębiło się we mnie zbyt wiele uczuć, dobrych i złych, bym potrafiła skoncentrować się na jednym i podzielić się nim z Williamem.
Nocny, wyczuwając, że nie jestem gotowa na zwierzenia, objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. W czysto ojcowskim geście odcisnął pocałunek na moim czole i odgarnął kilka zbłąkanych, jasnych kosmyków za uszy.
– Idź do niego – polecił, wprawiając mnie tym samym w osłupienie. – Koniec usprawiedliwiania się dobrem poddanych i królestwa. Tę walkę musisz stoczyć bez naszej pomocy.
– A co, jeśli nie jestem na nią gotowa?
– Pierdolenie – skwitował krótko ale dobitnie William.
Z wrażenia aż się zakrztusiłam. William rzadko kiedy przeklinał, ale jeśli już coś mu się wysmyknęło, było o wiele bardziej wyważone. Jednym z cięższych przekleństw, jakie dotąd padło z jego ust, była wymamrotana pod nosem cholera. Na co dzień stosował raczej łagodniej nacechowane eufemizmy.
Will ze śmiechem trącił mnie w ramię.
– Skoro już sobie pogadaliśmy, to teraz wynocha. Uratowałaś już świat, teraz pora na związek.
Z szoku otrząsnęłam się dopiero w połowie schodów na górę. Wtedy jednak było już za późno na to, by się wycofać. Nim się spostrzegłam, znalazłam się pod drzwiami sypialni. Dobiegający ze środka delikatny wokal Daniela nucącego Aurorze kołysankę ukoił i mnie, dzięki czemu o wiele pewniej sięgnęłam ku klamce.
Możliwe, że nie mieliśmy przed sobą jakiejkolwiek przyszłości. Ale mieliśmy tę noc. I pragnęłam jak najlepiej ją spożytkować.
– Śpi? – zagadnęłam, podchodząc do łóżeczka.
– Właśnie zasnęła – poinformował mnie szeptem.
Przez kilka chwil przyglądaliśmy się śpiącemu noworodkowi. Napięcie między nami stało się wręcz namacalne. Odkąd na forum ogłosiłam, że bez skrupułów w każdym życiu wybiorę Nocnych, Daniel nie odezwał się do mnie ani słowem. Czy mogłam go jednak za to winić? Walczył uparcie o moją miłość tak długo… Od samego początku to właśnie on był tym, który usiłował nas scalić. Ja przez cały ten czas jedynie z nim pogrywałam, na przemian dopuszczając go bliżej i odpychając na rzecz Nocnych.
Aż dziw, że wytrzymał tak długo…
– Nie chciałam dla nas takiego życia – wyszeptałam, nie patrząc na niego. – Wiesz o tym, prawda?
– Chyba tak – przyznał po chwili.
– Naprawdę. Kiedy myślałam o tobie… o nas – sprostowałam – zapominałam o Nocnych.
– Ale i tak za sprawą klątwy, której nie umiałaś zwalczyć, wybrałaś ich – skwitował z żalem w głosie. – Nie musisz mi tego tłumaczyć. Byłem przy tobie przez cały ten czas, widziałem, co się z tobą działo. Nie akceptuję tego, ale to rozumiem.
Kiedy oparłam dłoń na tej jego, wspartej na ramie łóżeczka, cofnął rękę. Odebrałam to jako niezwykle bolesny policzek. Zamilkłam na kilka chwil, zastanawiając się, czy powinnam w ogóle brnąć w to dalej.
– Myślałam, że odtwarzam jej wspomnienia. I, kto wie, może tak właśnie było – westchnęłam. – Ale decyzję o stanięciu po stronie Nocnych podjęłam samodzielnie. Ty mnie rozumiałeś i wspierałeś jak umiałeś, ale i tak nie byłeś w stanie zagwarantować mi tego co oni. Przepraszam, że mówię ci o tym dopiero teraz i to w dodatku w takich okolicznościach. – Odważyłam się na niego spojrzeć, mimo iż moje oczy znów były pełne łez. Trwał nieruchomo, zupełnie jakby szykował się na jakiś kontratak z mojej strony. – Przykro mi, że nawet dla ciebie nie byłam w stanie wyrzec się z swojego dziedzictwa. Wiem, że podjęłam decyzję znacznie wcześniej, ale kiedy zginąłeś... Kiedy zginąłeś, nie zastanawiałam się nad tym, czy to dobre czy złe. Po prostu chciałam coś poczuć. A objęcie panowania nad Nocnymi mi to gwarantowało.
Mój głos z każdym kolejnym słowem słabł, ostatecznie kompletnie odmawiając mi posłuszeństwa. Wpatrywałam się więc w Daniela, mając nadzieję, że w końcu się odezwie, przerywając ciszę. Wolałabym, żeby powiedział mi prosto w twarz, że między nami wszystko skończone. Milczenie z jego strony zwyczajnie mnie dobijało. Nienawidziłam niedomówień, a w tej sytuacji tym mocniej mi one doskwierały.
– Mogę… mogę cię pocałować? – wychrypiałam. – Ten ostatni raz.
Daniel nie odpowiedział. Rozchylił jednak nieznacznie wargi, jakby w wyrazie zaskoczenia, co wzięłam za pozwolenie, dlatego też zbliżyłam się do niego. Ostrożnie, niemalże z namaszczeniem, dotknęłam jego policzka. Daniel zadrżał, ale nie zaoponował, dlatego też wspięłam się na palce, by dosięgnąć wargami do jego. Odcisnęłam na nich krótki, w dodatku smakujący moimi łzami pocałunek.
– Ty i Aurora jesteście najlepszym, co mnie w życiu spotkało – wyszeptałam, nim na dobre się od niego odsunęłam. – Może w innym świecie by nam się ułożyło… W tym pozostaje mi przeprosić za to, że nie jestem kochanką i matką, której potrzebujecie.
Po raz ostatni pogładziłam go po policzku i wycofałam się do swojej poprzedniej pozycji. Serce mnie bolało, kiedy zwiększałam dystans między nami, ale nic nie mogłam na to poradzić. Szanowałam jego decyzję o odsunięciu się ode mnie. Powinien był ją podjąć znacznie wcześniej, a może uniknęlibyśmy tego typu spotkań.
Daniel wyglądał na zdruzgotanego. I mimo iż pragnęłam go przytulić, zanurzyć się w jego znajomym, orzeźwiającym zapachu szałwii i cytrusów, nie zrobiłam nic, co mógłby uznać za niestosowne. Po prostu mu się przyglądałam, próbując jak najlepiej zapamiętać wszelkie związane z nim szczegóły. W moich wspomnieniach miał jednak pozostać jako ten uśmiechnięty chłopak, który z żarem w czarnych oczach wyznaje mi miłość w chodną, zimową noc na glinianej podłodze w starej, rozsypującej się chacie.
– Niech cię cholera, księżniczko – jęknął nagle, jednym szarpnięciem przyciągając mnie z powrotem do siebie.
Nim się spostrzegłam, całował mnie z żarem i oddaniem równym temu, które zwykł mi ofiarowywać. Odpowiedziałam na jego pieszczotę pośpiesznie, wręcz desperacko, chcąc nacieszyć się takim stanem rzeczy. Wchłaniała go każdą komórką ciała, by choć na chwilę się nim nasycić. Bałam się, że w chwili, w której się rozmyśli i odsunie ode mnie, ja jednak i tak nie będę wystarczająco nim zaspokojona.
Kochanie ciebie jest takie proste, czemu cała reszta musi być taka zagmatwana?, zapytał mnie kiedyś. Wówczas nie zrozumiałam do końca, co próbował mi przekazać. Kiedy jednak na własnej skórze doświadczyłam tego stanu, nie potrafiłam przestać się z nim utożsamiać. Bo przecież nasza miłość była prosta. Prosta, piękna i czysta. To okoliczności, w których żyliśmy, były okrutne.
Kiedy Daniel odsunął suwak mojej sukienki, oderwałam się od niego. Oboje ciężko oddychaliśmy, zwiedzeni perspektywą zaznania iście piekielnych rozkoszy. Nie mogłam jednak pozwolić, by uległ nagłemu impulsowi, a rano tego żałował. Skończyłam z kłamaniem i zwodzeniem go dla osiągnięcia własnych korzyści.
– Wiesz, że czasy są niepewne – wyszeptałam. – Możemy nie dostać więcej poza tą jedną nocą.
Daniel westchnął, ujmując moją twarz w dłonie. Błysk, który pojawił się w jego oczach, był cieniem dawnego żaru.
– Nie dbam o to, Catherine.
Nie wiedząc, co jeszcze mogłabym powiedzieć, po prostu go pocałowałam, pozwalając zmysłom przejąć kontrolę nad sytuacją. Jeśli to miała być nasza ostatnia wspólna noc, nie chciałam jej marnować.
Nie byliśmy już tymi samymi dziećmi, którymi byliśmy w Akademii, ale w naszych ruchach wciąż było mnóstwo nieporadności i strachu – zupełnie jakbyśmy robili to po raz pierwszy. Tygodnie niedopowiedzeń i kłamstw odznaczyły jednak na nas swoje piętno. Choć wydawało mi się, że znam mężczyznę, który stał przede mną, w rzeczywistości w ogóle go nie poznawałam. Miałam jednak przed sobą całą noc, by odkryć go na nowo.
Pocałunki Daniela zawiodły mnie tam, gdzie już dawno nie miałam okazji przebywać – do domu. Pełne miłości i żarliwości spojrzenie czarnych oczu było jedynym pewnym wyznacznikiem bezpieczeństwa i stałości. Na samą myśl, że przez cały ten czas dobrowolnie z tego rezygnowałam, ogarniały mnie wyrzuty sumienia.
Pozbawialiśmy się nawzajem kolejnych części garderoby, jednocześnie obnażając przed sobą na nowo najgłębiej skrywane lęki. Krusi i słabi padliśmy w swoje objęcia, wiedząc, że tej nocy jesteśmy od siebie zależni. Dojrzalsi, choć wciąż tak samo zagubieni, mieliśmy za zadanie udowodnić sobie, jak wiele straciliśmy i jak wiele moglibyśmy zyskać.
Pociągnęłam Daniela w stronę łóżka. Ledwo moje nagie plecy dotknęły miękkiego materaca, wyciągnęłam ku niemu dłonie. Nawet krótkotrwała rozłąka wpędzała mnie w poczucie winy. Egoistycznie i desperacko pragnęłam zatrzymać go przy sobie – nawet jeśli tylko na chwilę. Z pasją wpiłam się w jego wargi, usiłując odnaleźć w nim tę lepszą część samej siebie.
Dotykiem i pocałunkami malował kolejne doznania na mojej twarzy. Trafiałam do raju, by chwilę później znów spadać do samego piekła, zaznając tamtejszych bolesnych rozkoszy. Mimo to nie żałowałam żadnego z podjętych tej nocy wyborów. Zaprzedałabym nawet duszę, byleby tylko móc przeżyć coś podobnego po raz kolejny. To był pierwszy raz od śmierci Daniela, kiedy poczułam coś poza żalem czy udręką...






†††††††††††††††




Hej, cześć, czołem!

Chryste panie, tak dawno nie wplatałam wątku romantycznego, że prawie zapomniałam, jak się go pisze! Końcówka sprawiła mi całą masę problemów. Niby wiedziałam, o czym chcę pisać, ale jakoś tak mi to ciążyło... Ale ostatecznie się udało, oto jest: okrągły, wyśniony, cholernie długi rozdział na uczczenie kolejnej pełnej liczby na tym blogu. Napisałam go przed dwoma tygodniami, siedząc na balkonie i wygrzewając się w wiosennym słoneczku. Od tamtej pory grzecznie czekał na swój debiut, dając mi czas, by ochłonąć. Jak z pewnością wiecie, nie lubię publikować "na świeżo", chyba że jestem stuprocentowo pewna tego, co w rozdziale zawarłam. Wracając jednak... dziś za oknem szaro i ponuro, ale, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, w rozdziale nie poprawiłam praktycznie nic. Bo przecież drobne literówki w tym przypadku się nie liczą. Do poprawek podchodziłam co prawda trzykrotnie, bo w międzyczasie zdążyłam sobie trochę popłakać... Ale to chyba znak, że rozdział nie wyszedł żałośnie i tragicznie. Mam nadzieję, że w Waszym odbiorze będzie on równie ckliwy i poruszający, bo ja osobiście czuję się obnażona.

Idę słuchać dalej piosenki z mediów i sobie płakać, a co. Aura za oknem temu sprzyja - w Poznaniu jest pochmurno i leje.

Dziękuję za obecność. Tylko tyle i aż tyle.

Do napisania!
Klaudia


EDIT: Panie, Panowie... Mamy to. Klaudia założyła konto na Wattpadzie :')) Odnośnik w kolumnie obok. Na razie przetransferowałam tam tylko pierwszą księgę, ale poprawię się, obiecuję!

5 komentarzy:

  1. Rzeczywiscie dawno nie bylo romantycznych watkow i powiem szczerze, ze myslalam iz Krolowa nie jest juz zdolna do kochania mezczyzny. A tu taki zwrot akcji:) Ciekawe co bedzie dalej. Bardzo mi sie podoba, ze dalej potrafisz zaskoczyc czytelnika:) Teraz zostaje tylko czekanie na nastepny rozdzial:) Oby niedlugo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam nadzieję, że to nastąpi niedługo, im bliżej końca tym mam ochotę bardziej się ociągać... Nie można jednak odwlekać nieuniknionego, czyż nie?

      Dziękuję za miłe słowa, buziaki! xo

      Usuń
  2. Kurde, czekałam na to. I chyba powinnam ci dziękować na kolanach za spełnienie moich marzeń. A jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że to cisza przed burzą. Że to delikatny podjazd w górę, aby spadek w dół był jeszcze gorszy. Wiem, że po tym wszystkim ta historia nie może mieć dobrego zakończenia, bo Cat nie będzie mogła żyć swoim życiem po tym co się wydarzyło. Im dalej w las tym mam większe wrażenie, że to właśnie koniec Kateriny będzie szczęśliwym rozwiązaniem. Bo czy Cat mogłaby żyć z tym co zrobila I z tym co jej zrobiono? Sama już nie wiem czego oczekiwać. Jednak cieszę się tym, co mamy teraz. Że Cat w końcu się odnajduje I wychodzi na prostą i że jej obawy powoli znikają. Chciałam dla niej szczęścia i cieszę się, że choć na krótki moment mogła to wszystko mieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu rozdział na który czekałam odkąd pojawił się Daniel spowrotem :) Cudowny rozdział cudowne zakończenie :) czekałam na to bardzo i się doczekałam cieszę się że to nastąpiło że Cat odpuściła sobie chociaż na chwilę i dała się ponieść miłosnym chwilom. Jestem też bardzo ciekawa co wymyśliła podczas tego balu :) Lecę do następnego rozdziału

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobry. :3 Obiecałam, że zajrzę i jestem. I wciąż zadziwia mnie jak łatwo przychodzi mi wracanie do tej historii. Tym razem chyba ostatni raz, ale… Ech.
    Zakończenie wisi w powietrzu. Dobrze choć przez moment widzieć ich tak spokojnych i pięknych nadziei, nawet jeśli gdzieś tam wciąż wisi świadomość klątwy i tego, że Cat może umrzeć. Podobało mi się, ile w tym emocji, mniej i bardziej pozytywnych. Ta atmosfera, przemowy, pojednania i pożegnania… Oczyszczenie. Tylko to mi się kojarzy.
    Kocham Willa. Wspominałam o tym? Więc teraz bardziej. Jego złote rady są cudowne, no. :D I chwała mu za przemówienie Cat do rozsądku. Opłaciło się, bo aż zł było patrzeć jak napięcie między nią a Danielem zabija resztki tego uczucia. Tyle że ta miłość nie wygrała, nie? :3
    Końcówka cudo. Uśmiecham się jak głupia, no! Piękne. Wcale nie wyszłaś z wyprawy. Wyszło doskonale, chociaż to tylko bardziej złamie mi serce na zakończenie. Tak czuję. :<
    Wpadnę wieczorem, bo lecę na latarnię morską. Dziś mam ambitny plan AC skończyć, więc trzymaj kciuki. <3

    OdpowiedzUsuń