niedziela, 17 lutego 2019

Rozdział 79



"Znaleźliśmy się na końcu wspólnej trasy
Lecz ona powstrzymuje mnie przed zamknięciem oczu
Nie pozwala mi odejść
Był taki czas, kiedy byłaś moją jedyną
I może mógłbym być twoim jedynym odkupieniem
I może moglibyśmy stać się symfonią
Ale życie nie jest takie, jakim byśmy chcieli
Po prostu pozwól mi odejść..."









Kolejny tydzień upłynął zdecydowanie zbyt szybko. Zamknięta w iście baśniowej bańce właściwie nie zauważałam zmiany daty. Życie, dotychczas pochłonięte mrokiem i przemocą, ubarwiały mi pory karmienia, tulenie i cała masa niemowlęcych uśmiechów. Nigdy nawet nie przypuszczałam, że coś tak przyziemnego będzie w stanie tak bardzo mnie uszczęśliwić. Prawda jednak była taka, że od momentu, w którym Aurora uśmiechnęła się do mnie po raz pierwszy, kompletnie przepadłam. Rzeczy związane z noworodkami, które wcześniej mnie odrzucały, teraz przychodziły mi łatwo i kompletnie intuicyjnie.
Kiedy miałam niespełna piętnaście lat, pracowałam u sąsiadów jako opiekunka i niańczyłam w wolne wieczory ich siedmioletnie bliźnięta. Zrezygnowali jednak z moich usług po drugiej czy trzeciej wizycie, kiedy to Paul naskarżył na mnie rodzicom, mówiąc, że zwracam się do nich zbyt surowo. I, przyznaję, był to naprawdę łagodny eufemizm do moich wrzasków. Nic jednak nie mogłam poradzić na to, że zachowanie bliźniąt nie odpowiadało mojej wizji. Myślałam, że dzieciaki będą mi zwyczajnie posłuszne, a kiedy rozkażę im bawić się cicho w kącie, one bez gadania się dostosują, a ja będę mogła resztę wieczoru przeleżeć na kanapie. Mama, kiedy jej o tym wszystkim opowiedziałam, stwierdziła ze śmiechem, że moje dzieci nie będą miały ze mną lekkiego życia. Pomijając to, że wówczas skwitowałam jej słowa hardym zaprzeczeniem, jakobym kiedykolwiek dorobiła się własnych pociech, żart mamy nie miał w sobie ani krzty prawdy, a instynkt macierzyński w odpowiedniej chwili rozbudził się również i u mnie.
Aurora zdawała się być dzieckiem idealnym. Tak, tak – jako jej matka nie byłam szczególnie obiektywna i powinnam powstrzymać się od osądów. Inaczej jednak nie można było nazwać dziecka które, mimo przyjścia na świat w okrutnych okolicznościach, teraz czarowało wszystkich wokół swoim uśmiechem. I mimo iż Aurora budziła się tylko trzy do czterech razy w nocy (a właściwie to za dnia, gdyż od chwili jej narodzin przystosowywaliśmy ją do naszego trybu życia), w dodatku o stałych porach, ja niewiele spałam. Patrzyłam na nią, a także na leżącego po drugiej stronie łóżka Daniela, dziękując temu na górze za to, że pomimo całego zła, które wyrządziłam na przestrzeni ostatnich lat, i tak zyskałam tych dwoje.
Moje życie przypominało sen, z którego nie chciałam się budzić. Prędzej czy później musiałam jednak zmierzyć się z rzeczywistością poza moją bańką. Ktoś czuwał nad tym, by epilog mojej historii był nieco mniej szczęśliwy.
Odmieńcy zniknęli z powierzchni ziemi na dobre – taką wiadomość otrzymałam od Williama po pierwszym zwiadzie. W ciągu tego tygodnia zbierał oddział jeszcze trzykrotnie, jednak za każdym razem wracał z tą samą informacją zwrotną. Dopiero wówczas dotarło do niego, że to definitywny koniec tej dziwnej królewskiej przepychanki, którą między sobą toczyłyśmy. Mason i Alison zostali pogrzebani w zgliszczach opuszczonego szpitala psychiatrycznego, a tym samym destrukcji uległ nasz konflikt.
Pozostało mi spełnić ostatnie z założeń Kateriny i jej klątwy.
Drzwi do sypialni uchyliły się, co wyłapałam z lekkim opóźnieniem. Nieco wybita z rytmu obejrzałam się przez ramię, by sprawdzić, kto postanowił mnie odwiedzić. Przy dziecku zdarzało mi się kompletnie wyłączać na bodźce napływające z otoczenia, przez co mój refleks nieco osłabł. I tak jak kiedyś byłam w stanie na podstawie więzi i sposobu, w jaki ktoś stawia kroki, wywnioskować, kogo niosło korytarzem, tak teraz z trudem rejestrowałam obecność kogokolwiek poza Aurorą.
Uśmiechnęłam się do Larissy, skinieniem zapraszając ją do środka. Wampirzyca w zaledwie dwóch krokach pokonała dzielącą nas odległość i dotknęła kocyka, którym owinięta była moja córeczka. Przez chwilę w milczeniu przyglądałyśmy się jej śpiącej twarzyczce.
– Powinnaś odłożyć ją do łóżeczka i zejść na dół, by coś zjeść – zauważyła szeptem Larissa, spoglądając na mnie wymownie.
Doskonale wiedziałam o tym, że nie mogłam zamykać się tylko w czterech ścianach własnej sypialni, ale sama perspektywa rozłąki z Aurorą mnie przerażała. Do tej pory nie mogłam sobie wybaczyć tego, że porzuciłam ją od razu po porodzie. Dehlia próbowała mnie przekonać, że nic takiego się nie stało, tłumacząc zaistniałą sytuację burzą hormonów i stresem, ale ja i tak nie potrafiłam sobie odpuścić.
– Nikt jej nie porwie – zażartowała Larissa, próbując załagodzić atmosferę. – No, chyba że ja albo Dehlia. Ale poza tym nic jej nie grozi.
Wywróciłam oczami, jednak ostatecznie uległam przyjaciółce. Ostrożnie pokonałam odległość dzielącą mnie od łóżeczka i pochyliłam się, by ułożyć w nim córeczkę. Mała drgnęła, kiedy wypuściłam ją z objęć, ale nie przebudziła się. Zaraz po tym, jak okryłam ją kocykiem i trzy razy sprawdziłam, czy pod moją nieobecność nic jej się nie stanie, wraz z Larissą opuściłam sypialnię.
– O nic się nie martw, Królowo. Niepotrzebna nam nawet elektroniczna niania, w końcu jesteśmy wampirami – rzuciła beztrosko Larissa.
Parsknęłam, przyznając jej rację. Nawet na parterze byłam w stanie wychwycić szybkie bicie serduszka Aurory i jej spokojny oddech. W hotelu pełnym umarłych wampirów tego typu cechy wysuwały się na pierwszy plan i nie sposób było je przeoczyć.
Sukienka, którą miałam na sobie, pochodziła jeszcze z czasów sprzed ciąży, przez co teraz zgrabnie przylegała do mojego ciała, ale jednocześnie go nie opinała. Jeszcze do wczoraj nie wychodziłam poza własną sferę komfortu, bezkarnie łącząc leginsy z luźnymi koszulkami. Jako świeżo upieczona mama naprawdę nie zamierzałam przykładać wagi do tego, jak wyglądam. Larissa jednak ustawiła mnie do pionu, w kilku ruchach pozbywając się tych, jak sama to określiła, niedostojnych szmat, przez co dziś zmuszona byłam paradować w sukience. Mimo wszystko czułam się dobrze w tym wręcz odświętnym ubraniu. Kiedy Aurora spała, a ja miałam stuprocentową pewność, że Daniel w razie potrzeby się nią należycie zajmie, udało mi się wziąć dłuższy niż dotychczas prysznic, a także umyć i ułożyć włosy, co w połączeniu z letnią sukienką pomagało mi poczuć się znacznie bardziej królewsko.
Nieliczni Nocni, których mijaliśmy, kłaniali mi się z uśmiechem. Wszelkie obawy odnośnie stanu naszej relacji po narodzinach dziecka, które totalnie zawróciło mi w głowie, momentalnie gdzieś się rozpłynęły. Moi poddani absolutnie nie mieli mi za złe chwilowego zastoju i tego, że chętniej zajmowałam się sprawami związanymi z macierzyństwem zamiast królestwem. Ich wyrozumiałość była kolejną rzeczą w całym tym popapranym świecie, na którą nie zasługiwałam.
Za sprawą Aurory zrobiłam się jeszcze bardziej sentymentalna i płaczliwa. Miałam jednak świat do podbicia. A przynajmniej Akademię. Musiałam przestać się zadręczać.
Larissa wyciągnęła z lodówki trzy torebki z krwią od różnych biorców. Ułożyła wszystkie składniki na blacie, lecz zamiast zabrać do przygotowywania drinka, zamarła w pół kroku, po czym parsknęła śmiechem.
– Przecież już tego nie potrzebujesz – rzuciła rozbawiona. – Jezu, mała księżniczka i mnie zawróciła w głowie.
Dopiero po chwili zrozumiałam, o co jej chodziło. Wówczas i ja lekko się uśmiechnęłam. Mieszałam trzy rodzaje krwi, kiedy byłam w ciąży, bo musiałam zatroszczyć się o potrzeby żywieniowe zarówno swoje, jak i dziecka, którego przynależności gatunkowej nie byliśmy pewni. Kiedy Aurora znalazła się poza moim organizmem – gdzie, co jeszcze śmieszniejsze, okazało się, że do przeżycia potrzebowała jedynie mleka – dalsze barmańskie sztuczki były zbędne.
Sięgnęłam po torebkę z krwią pochodzącą od Nocnych (procesem podkradania posoki od moich poddanych od początku zajmował się Will, nigdy nie wiedziałam więc, do kogo należała ta, którą akurat piłam) i rozerwałam jej górną część, po czym wypełniłam szklankę po brzegi gęstym, krwistoczerwonym płynem. Larissa w tym czasie zostawiła na blacie jedynie torebkę z ludzką; tę zwierzęcą schowała z powrotem do lodówki.
– Powinnaś zobaczyć się z Willem – zauważyła po chwili wampirzyca, spoglądając na mnie kątem oka. – Od trzech dni siedzi w gabinecie i praktycznie z niego nie wychodzi.
– Martwi się – westchnęłam. – I wcale mu się nie dziwię. Na dobrą sprawę powinnam być już martwa. – Ledwo to powiedziałam, Larissa się skrzywiła. – No co? Taka jest prawda. Katerinie nigdy nie było dane poznać córki. Dzienni musieli wyciągnąć dziecko z jej łona, kiedy już była martwa. Ja nieco namieszałam, postanawiając najpierw urodzić, a dopiero potem biorąc się za podbój Akademii.
– Dlaczego z góry zakładacie, że wszystko potoczy się tak samo? – spytała nieustępliwie Larissa. Ona od samego początku była przekonana, że klątwa jest ostatnią rzeczą, o którą powinniśmy się zamartwiać. Gdyby jednak przeżyła to, co ja, zrozumiałaby, że z klątwą Iwanowów nie było żartów. – Jest wiele czynników, które wyglądały inaczej u Kateriny.
Skinęłam głową, przyznając jej rację. Nie chciałam się z nią spierać o szczegóły. Bo może i w świecie Kateriny nie było Alison i jej armii Odmieńców, ale była nieplanowana ciąża, paląca chęć odwetu czy…
Iskierka nadziei zatliła się w moim sercu, rozbudzona do życia szczerymi wyznaniami Larissy. Bo może to ja wyolbrzymiałam sprawę? Może faktycznie poza moim oczywistym podobieństwem do Kateriny nasza historia prezentowała się inaczej, a tym samym – miała skończyć się inaczej?
Zmieniłam temat, pytając Larissę o przygotowania do imprezy pożegnalnej zaplanowanej na przyszły tydzień. Wampirzyca momentalnie się obudziła, relacjonując mi kwestie związane z cateringiem, ozdobami i innymi sprawami, którymi nie umiałam się zadręczać. Larissa, w odróżnieniu ode mnie, lubiła wpadać w wir obowiązków tego typu. Ja popadałam w zmęczenie i znudzenie od samego słuchania. Tym bardziej doceniałam więc to, że miałam kogoś takiego jak ona w swoim zespole.
Po rozmowie z wampirzycą udałam się prosto do Willa. Dehlia, która zdążyła wrócić ze spaceru, obiecała spojrzeć na małą pod moją nieobecność. Normalnie poprosiłabym o to Daniela, ale zniknął gdzieś późnym popołudniem i do tej pory nie wrócił, mimo iż na zewnątrz zaczynało już zmierzchać.
Nasza relacja była… ustabilizowana. Dogadywaliśmy się jako rodzice, ale nie wchodziliśmy na inne, o wiele bardziej intymne płaszczyzny naszej relacji. Ja byłam zbyt zakochana w Aurorze, by odpowiedzieć na którekolwiek z jego wyznań, a on był zbyt zakochany we mnie, by oddzielać mnie od córki swoimi wyznaniami. Słowem: było dobrze, ale mogłoby być lepiej, gdybym tylko przestała być tak zamknięta w sobie. Nie umiałam jednak odwzajemnić jego uczuć w taki sposób, jakiego ode mnie oczekiwał. Ten etap miałam już dawno za sobą. Może wspólnie spędzony czas coś by w tej kwestii zmienił, ale nie chciałam się angażować. Nikt w końcu nie wiedział, jak wiele czasu mi pozostało – tydzień, miesiąc czy kilka lat.
Zapukałam lekko do drzwi gabinetu. Odpowiedź przyszła z opóźnieniem, jakby moja wizyta na moment wytrąciła go z równowagi.
– Och, witaj, najdroższa. – William uśmiechnął się niedbale, zatrzaskując jakiś notes i, w jego mniemaniu dyskretnie, ukrywając go pod stertą leżących na biurku papierów. – Jak się czuje Aurora?
– Mała czuje się znakomicie. Słyszałam jednak, że z tobą nie jest najlepiej – mruknęłam, podchodząc do niego. Obeszłam biurko i oparłam się ostrożnie o blat. – Co się dzieje, Will?
Kątem oka spojrzałam na wyświechtaną okładkę notatnika, którą Will tak próbował przede mną ukryć. Nim zdążył się zorientować, sięgnęłam po książeczkę, która była niewiele większa od moich dłoni. Wystarczyło, bym musnęła palcami skórzaną okładkę, by na moment zaparło mi dech w piersi.
– To pamiętnik Kateriny – wyrzuciłam na bezdechu, w dodatku po bułgarsku. W chwilach tak bliskiego kontaktu z moją przodkinią automatycznie zdarzało mi się przechodzić na jej rodzimy język, który znałam tylko i wyłącznie dzięki naszym powiązaniom.
– Nie, Catherine, proszę…
Ja jednak nie zamierzałam go słuchać. Wszystko, co wiązało się z nią, było dla mnie równie interesujące jak i toksyczne. W tym konkretnym przypadku ciekawość zwyciężyła jednak nad strachem. Odsunęłam się lekko od Williama, nie chcąc, by wyrwał mi notes podczas czytania, i otworzyłam go na pierwszej stronie. Druk, podobnie jak w pamiętniku, który zimą znalazłam w Akademii, był nieco chybotliwy i rozmyty, ale wciąż wystarczająco wyraźny. Spoglądałam na znajomo zawijające się litery, przez chwilę nie skupiając się na sensie słów, co po prostu ich wyglądzie.
Kiedy dotknęłam strony, zostałam momentalnie wessana przez wizję z przeszłości przedstawiającą pochyloną nad biurkiem Katerinę. Miała niechlujnie upięte włosy i niedokładnie zasznurowany gorset. Mimo iż widziałam jej obraz przez zaledwie ułamek sekundy, odczułam jej niepokój i strach.
Przebiegłam wzrokiem po kilku pierwszych notkach, które były w dużej mierze poematami na temat wolności i jej ukochanego – Jonathana. Katerina pisała o tym, jak bardzo cieszy się z powodu opuszczenia Akademii. A także o swojej przemianie, możliwej nieśmiertelności, wytrzymałości i swojej bezwarunkowej miłości do Nocnych. Notki, w porównaniu do tych z Akademii, były znacznie mniej chaotyczne i niedbałe. Na ich podstawie można było wychwycić przemianę, jaka zaszła w Katerinie – z wariatki stała się Królową.
Kiedy po raz kolejny przewróciłam stronę, Will jęknął.
– Nie powinnaś tego czytać. Może posłuchasz najpierw, co ja wyniosłem z tej lektury?
Oderwałam wzrok od kartki, spoglądając na niego. Wyglądał na zagubionego i zmęczonego. Czarne oczy nie błyszczały tak dumnie i wyniośle jak zazwyczaj.
– Skąd to masz, Williamie?
Nocny nie odpowiedział od razu. Zdążył trzykrotnie westchnąć i poprawić się na krześle, zmieniając pozycję.
– Od Dehlii. Otrzymała go od Kateriny zanim… – Urwał, wiedząc, że nie musi kończyć, bym zrozumiała, co miał na myśli. – Ten pamiętnik tak naprawdę nigdy miał nie ujrzeć światła dziennego. Dehlia pękła jednak, kiedy zrozumiała, że zawarte w nim informacje mogą nam pomóc zrozumieć to, co się dzieje. Jak zapewne wiesz, poza tymi pamiętnikami i wspomnieniami wampirów, które poznały ją osobiście, nic nie wiemy na temat klątwy, jej relacji z Jonathanem i całą resztą. Ten notes – westchnął, spoglądając na trzymany przeze mnie zeszyt – miał być kluczem, który wyjaśni nam wszelkie niejasności. Ale zamiast tego, dowiedziałem się czegoś, co zmieniło moje spojrzenie na życie. I to samo może spotkać ciebie.
Przyglądałam mu się, niecierpliwie czekając na dalsze wyjaśnienia. Choć jego monolog miał na celu przygasić moją ciekawość, paradoksalnie zadziałał odwrotnie.
– No dalej, Will – westchnęłam, spoglądając na niego. – Widziałam już i doświadczyłam w życiu wszystkiego, co najgorsze. Niczym mnie nie zaskoczysz.
Nocy przymknął powieki, po czym na wydechu wypalił:
– Jonathan nie był ojcem dziecka Kateriny.
Aż drgnęłam, słysząc jego wyznanie. Spodziewałam się wszystkiego – plagi, o której nikt nam nie powiedział, przepowiedni, która wszystko zniszczy czy przepisu na moją śmierć. Nie brałam jednak pod uwagę czegoś takiego. Życie mojej potomkini średnio mnie interesowało. Porównywałam jedynie te szczegóły, które nakładały się w obu żywotach, ale pomijałam te, w moim założeniu, mniej istotne.
– Jak to nie? – zdziwiłam się. – Ale przecież Jonathan był jej pierwszą miłością. W świecie wampirów tych dwoje jest równie legendarnych co Romeo i Julia!
– Tym miałaś swojego Cole’a – wyszeptał. A Katerina…
Mocniej zacisnęłam dłoń na pamiętniku Kateriny… I wtedy to zobaczyłam. Wizja wciągnęła mnie do świata umieszczonego na osi czasu sto sześćdziesiąt pięć lat wstecz tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, bym domyślił się sensu jego przerwanej wypowiedzi.
Notes wypadł mi spomiędzy zdrętwiałych z zaskoczenia palców. Uniosłam jedną z dłoni i dotknęłam miejsca na wysokości lewego obojczyka. Mimo iż pocałunek, którego byłam świadkiem, nie był przeznaczony mnie, w świecie rzeczywistym jego ulotny ślad palił mnie niczym piętno.
– O mój Boże – wykrztusiłam. Na przemian szeptałam i wykrzykiwałam tę formułkę, nie potrafiąc dojść do siebie. – O mój jedyny Boże!
William skrzywił się, schylając się po upuszczony przeze mnie notes.
– Trochę za dużo tych boskich uniesień jak na kogoś, kto przestał w niego wierzyć, nie uważasz?
– Sypiałeś z Kateriną – wymamrotałam, kręcąc głową z niedowierzaniem. – I jesteś ojcem małej Dominique. Idąc tym tokiem rozumowania...
– Jesteśmy spokrewnieni – dokończył za mnie spokojnym tonem. On miał nieco więcej czasu, by dojść do siebie po tym newsie.
– To miałeś na myśli, mówiąc, bym przestała zajmować się sprawami królestwa i skupiła się również na sobie – mruknęłam. – Katerina się nie ograniczała.
Will spojrzał na mnie. W jego czarnych oczach czaiła się reprymenda. Spoglądał tak na mnie ilekroć źle mówiłam o mojej potomkini. Pech chciał, że bardzo często wypowiadałam się o niej niepochlebnie. Momenty, w których byłam dumna z tego, że należę do jej rodu, należały do nielicznych.
Kiedy mówił, że znał ją lepiej, niż przypuszczałam, nie podejrzewałam go… o to. Ten stopień poufałości był zarezerwowany tylko dla mnie i Daniela oraz Kateriny i Jonathana. Nie brałam pod uwagę osób trzecich – mimo iż sama uległam z początku nie Shane’owi, a Turnerowi. Moja relacja z Cole’em była jednak czymś przypadkowym, nieudaną próbą badawczą w doświadczeniu zatytułowanym Czy dwoje egoistów może bezkonfliktowo przejść razem przez życie?. To Daniel był moim Jonathanem.
Szkoda tylko, że po czasie okazało się, że Jonathan wcale nie był Jonathanem Kateriny.
– Ja i Katerina… – westchnął, urywając. – To nie trwało długo. Ja kochałem ją do szaleństwa, znacznie mocniej niż teraz kocham ciebie, a to już o czymś świadczy – dodał, nieufnie spoglądając na pamiętnik. – Ale ona była oddana Jonathanowi, mimo że bywał zmienny niczym chorągiewka na wietrze. Mówił jedno, robił drugie, myślał trzecie. Dogadywali się w sprawach królestwa, ale prywatnie przeszli niejeden kryzys. Jak wynika z relacji Kateriny, byłem tylko jej odskocznią od humorzastego kochanka – prychnął gorzko. – Żadne z nas nie podejrzewało, że nasz romans zakończy się ciążą. Podobnie jak w twoim przypadku, byłem pierwszym, który dowiedział się o dziecku – wyznał. – Dlatego tak szybko rozpoznałem twoje objawy i wiedziałem, jak im przeciwdziałać. Kiedy jednak zapytałem Katerinę o to, czy istnieje choćby cień szansy, że dziecko jest moje, zaprzeczyła. Wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, że dziecko w rodzie Iwanowów rozwija się i przychodzi na świat znacznie szybciej. A potem przyszła wojna, a ja załamałem się po jej śmierci – dokończył smętnym tonem. – Kompletnie zapomniałem o dziecku, myślałem, że umarło wraz z nią na polu bitwy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Utarte mówki wydawały mi się nie na miejscu, a na oryginalność nie potrafiłam się zdobyć. Chociaż myślałam o Katerinie, przed oczami miałam siebie, Cole’a i Daniela.
– Mogłeś mi o tym nie mówić – westchnęłam, spoglądając na trzymany przez niego notes, jakby był co najmniej przeklęty. – Teraz nie będę potrafiła przestać się zadręczać. Myślałam, że może… – Potarłam zaciśniętymi w pięści dłońmi o uda, szukając odpowiednich słów. – Zanim tu przyszłam, rozmawiałam z Larissą. Zrozumiałam wówczas, że tak naprawdę w ogóle nie powinno mnie tu być. W końcu urodziłam dziecko, czyż nie? Katerina nigdy nie doczekała tego etapu. Zakładałam więc, że i mnie czeka rychły koniec. Im dłużej jednak nad tym myślę, tym mniej rozumiem. Odkąd skończyłam siedemnaście lat, wszyscy powtarzali mi, że mój żywot jest z góry przesądzony. Robiłam wszystko, by uniknąć nakładania się życiorysu mojego i Kateriny, co jednak paradoksalnie mnie do niej przybliżało. Kiedy zaczęłam wariować z powodu nowych nawyków żywieniowych albo zaszłam w ciążę, wmawiałam sobie, że tak właśnie musiało być. A co jeśli mogłam tego uniknąć? Jeśli to wszystko, moje podobieństwo do Kateriny i klątwa, jest tylko kwestią przypadku? Może i jesteśmy wampirami i obracamy się w nadnaturalnym świecie, ale jak dotąd nie spotkałam się jeszcze z magią. Jak więc niby kilka słów umierającej wariatki mogłoby wpłynąć na życia jej potomkiń całe wieki w przód?
William nic przez długą chwilę nie mówił, dając mi ochłonąć, ale również samemu układając sobie w głowie nowe informacje.
– Potrzebuję jakichś reguł, Williamie – wyszeptałam. – Czegoś, co pomoże mi zrozumieć to szaleństwo.
– Tyle tylko, najdroższa, że ten brak reguł jest naszym przekleństwem od samego początku – westchnął ciężko William, odkładając notes na biurko i ujmując mnie za rękę. – Może ty też powinnaś spisać swoją historię? Tak na wszelki wypadek – dodał szybko, widząc, że otwieram usta, by zaoponować. – Aby przyszłe pokolenia wiedziały, czego nie unikać.
– Więc myślisz, że ta klątwa jest prawdziwa?
William posmutniał.
– Najdroższa, wiesz, że chciałbym zaprzeczyć. Ale oboje widzieliśmy rzeczy, które nie śniły się zwykłym wampirom. Dzięki swojej krwi tworzysz hybrydy istot, które znamy od zarania dziejów, leczysz rany, a nawet wskrzeszasz ludzi! To nie może być przypadek, że jesteś do niej podobna i posiadasz identyczne zdolności. To, że wasze historie miłosne w pewnych momentach się pokrywają, może być zwykłą ironią losu. Ale nie wątp w powód, dla którego zostałaś poczęta i zrodzona. Jesteś kompletną inkarnacją Kateriny Iwanow i dokonasz wielkich rzeczy – może nawet i niezwiązanych z jej historią.
Klątwa nie miała żadnych ram czy przyrzeczeń, które należało spełnić, by ją zerwać. Na dobrą sprawę wciąż nic nie wiedzieliśmy na jej temat. Mimo upływu lat nikt nie poznał jej na tyle, by ją zrozumieć. Co było powodem przypadku, a co jakieś siły wyższej? Kiedy spotka mnie koniec – dziś, jutro, a może po dokonaniu czegoś, co przeczyłoby popędom Kateriny? Moja przeszłość była niepewna, przyszłość nie prezentowała się lepiej. Wiedziałam jednak, że musze zacząć działać. Jeśli chciałam doprowadzić wątek z Akademią do końca, musiałam wziąć pod uwagę wszystkie możliwości – te dobre, ale i te złe.
William na moją prośbę opuścił gabinet, zostawiając mnie samą z myślami i dziennikiem Kateriny. Im dłużej wpatrywałam się w starą i odrapaną okładkę notesu, tym donośniej w mojej podświadomości przebijał się postać Willa, polecająca, abym i ja opisała swoje dzieje.
Sięgnęłam po pamiętnik Kateriny i przekartkowałam go, szukając wpisu, który naprawdę by mnie zainteresował. Z jakiegoś powodu te, które dotyczyły jej i Williama, były zbyt osobiste i nie chciałam się w nie zagłębiać.


18 stycznia Roku Pańskiego 1851
Południe Luizjany, z dala od Akademii Ciemności

Drogi Pamiętniku!

Od czasu mojego ostatniego wpisu minęło sześć tygodni. Byłam jednak tak przytłoczona wiadomością o moim odmiennym stanie, że nie potrafiłam należycie skupić się na obowiązkach. Gdyby nie Jonathan, nasze królestwo upadłoby jeszcze zanim na dobre udało mu się wznieść. Mój ukochany oswoił się z myślą o mojej brzemienności znacznie szybciej; perspektywa zbliżającego się rodzicielstwa cieszyła go znacznie bardziej niż mnie. Kiedy to piszę, Jonathan śpi obok mnie, trzymając dłoń na moim okrągłym brzuchu. Odkąd myśli, że pod sercem noszę jego dziedzica, stał się względem mnie łagodniejszy i bardziej opiekuńczy. Nie chcę wyprowadzać go z błędu, bo podoba mi się ten stan. Kiedy znajdujemy się w dobrych relacjach nie tylko zawodowo, ale i prywatnie, problemy się mnie nie imają.
Kocham go. Kochałam i zawsze będę. Jonathan jest wszystkim, co znam. Jest całym dobrem, szczęściem i miłością, której doświadczam w życiu. Z tego też powodu nie mogę mu powiedzieć o zdradzie i moich podejrzeniach, jakoby dziecko nie należało do niego. Nasza relacja zbudowana jest z wyrzeczeń, a to jest kolejne należące do mnie. Nie przeżyłabym naszego rozstania i wiem, że on również. Może i nasze wspólne życie zbudowane będzie na fundamentach kłamstwa, ale wolę to, niż życie z dala od niego…


Rozterki Kateriny zawsze wprawiały mnie w dziwny nastrój. Były zbyt osobiste i szczere, bym potrafiła nie odbierać ich jako swoich. Pod wpływem chwilowego impulsu sięgnęłam po długopis i kawałek kartki. Chęć odłożenia pióra z powrotem na blat była silna, ale udało mi się ją zwalczyć. Wystarczyło, bym dotknęła jego końcówką kartki; słowa, których do tej pory mi brakowało, same ze mnie popłynęły, układając się w zdania.
Daniel znalazł mnie kilka godzin później. Wszedł do gabinetu bez pukania, ponieważ miał zajęte ręce. Zamknięta w świecie własnych wspomnień straciłam kontakt z rzeczywistością do tego stopnia, że zauważyłam jego pojawienie się. Zorientowałam się, że nie jestem w pomieszczeniu dłużej sama dopiero, gdy usiadł obok mnie. Dostrzegając jego zaskoczony wzrok na stosie kartek leżących na skraju biurka, zarumieniłam się i zakryłam je notesem Kateriny, czując się trochę tak, jakby przyłapał mnie na czymś niedozwolonym.
– Co to, listy do kochanka? – zażartował, zabawnie marszcząc nos. – Jest tam jakiś dla mnie, czy już wypadłem z obiegu?
– Która jest godzina? – zapytałam, porzucając temat listów. Dobrnęłam w swojej opowieści dopiero do momentu, w którym Daniel i ja nie żyliśmy ze sobą w zgodzie za sprawą afery z niezniszczonym przeze mnie notesem Kateriny. Chciałam się tym z nim podzielić dopiero wtedy, gdy uznam, że postawiłam ostatnią kropkę.
– Dochodzi południe.
Dzięki ciemnym zasłonom nie zauważyłam nawet momentu, w którym noc zmieniła się w dzień. Dopiero gdy Daniel mnie o tym powiadomił, ogarnęło mnie zmęczenie. Na dobrą sprawę już dawno powinnam leżeć w łóżku.
– Jak się ma nasza Aurora? – Spojrzałam na zawiniątko w jego ramionach, ostrożnie odchylając fragment kocyka, by móc lepiej dostrzec jej twarzyczkę.
Daniel ostrożnie podał mi córkę, jednocześnie zaczynając opowieść o tym, jak Dehlia i Larissa pokłóciły się, kompletując strój na pierwszy spacer małej. Zrobiły z tego wielką sprawę, jakby od tego, które body Aurora będzie miała na sobie podczas pierwszej przejażdżki wózkiem, zależały co najmniej losy świata. Słysząc to, poczułam jednak wyrzuty sumienia. Ciocia Dehl i Issa na pewno świetnie się nią zajęły, celebrując to wydarzenie jak należy, ale to ja powinnam była wyjść z nią na zewnątrz.
Daniel, dostrzegając moją minę, uśmiechnął się lekko.
– Jeśli nie jesteś za bardzo zmęczona, możemy wyjść jeszcze na chwilę.
Więc wyszliśmy – we dwójkę, niczym przystało na parę świeżo upieczonych rodziców. Wbrew moim pierwotnym obawom wcale nie było do nieręczne doświadczenie, a zamiast stresu odczułam dumę i radość. Choć nigdy nie marzyłam o posiadaniu rodziny, w tamtym momencie czułam się tak, jakbym co najmniej wygrała na loterii.
Mimo zmęczenia i mętliku w głowie, który spowodowany był niechybnym powrotem do przeszłości, postanowiłam, że będę celebrować wszystkie swoje przyziemne pierwsze razy, te współdzielone z córką ale i nie tylko, jakby były moimi ostatnimi.
W końcu nie wiadomo, co miał przynieść mi kolejny dzień…





††††††††††††††




Tak to jest, jak coś sobie zaplanuję... Miałam zamknąć AC w osiemdziesiątce? Miałam. Ale powyższy rozdział nie był uwzględniany w rozdziałowych planach. Ba, kiedy go pisałam, myślałam, że pamiętnikowo-klątwowy wątek (którego notabene wcale nie miało być, ale stwierdziłam, że o czymś muszę zacząć pisać) zajmie mi co najwyżej trzy strony i będzie wstępem do rozdziału, który planowo miał powstać. Nim się jednak spostrzegłam, machnęłam prawie osiem stron, mimo że od miesiąca nie dałam rady postawić choćby jednego sensownego zdania. Także no. Nie wiem, może to moja podświadomość próbuje przeciągać zakończenie ile wlezie?

Tak w ogóle to dzień dobry/dobry wieczór. Jak samopoczucie? 

Gdyby ktoś był zainteresowany, na spotify powstała playlista z utworami, które dorzucałam do rozdziałów. Przekrój królujących w niej gatunków jest wręcz komiczny, ale co zrobić - mój gust muzyczny również nie posiada określonych granic i jest naprawdę plastyczny. LINK

Dziękuję za obecność, do napisania! Dzisiejsza pogoda pozytywnie mnie nastroiła, możliwe więc, że rozdział 80 pojawi się znacznie szybciej niż ten :)

Klaudia xo

6 komentarzy:

  1. Hej! Rozdział naprawdę mnie wciągnął... :) Będę miała co robić w wolnej chwili. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze kiedy czytam nowy rozdzial to jestem pod wrazeniem:) Masz talent dziewczyno:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jezu, strasznie milo mi to słyszeć, dziękuję! <3

      Usuń
  3. Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że klątwa nie jest prawdziwa. Ja pozostaję przy wersji przeznaczenia I drobne niepodobieństwa mnie nie odwiodą. Jeśli chodzi o Willa- wydaje mi się że część mnie podejrzewala możliwość istnienia ich bardziej romantycznej relacji. Od zawsze byl w nią bardziej zapatrzony niż inni, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał, nawet jeśli nie dostałam zbyt wiele mięsa. Cieszę się, że choć na chwilę Cat mogła poczuć szczęście.
    Świetna wiadomość! Playlista od ciebie to coś cudownego ❤❤❤ Będzie słuchane!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze zaskoczyłaś mnie tym że to Will był ojcem dziecka Katherine. Ale w sumie można było się spodziewać tego. Tzn zawsze wydawało mi się że on czuł coś więcej do Katherine niż miłość do Królowej. Jestem cały czas ciekawa jak się zakończy ta historia... chciałabym żeby był happy end.. ale nie nastawiam się na to :) Końcówka bardzo mi się podoba, fajnie że Cat mogła chociaż przez chwilę poczuć się tak normalnie.

    Pozdrawiam

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  5. Przemiana Cat w stosunku do dziecka jest przecudowna i diametralna zarazem. Odnalazła swoje człowieczeństwo – to samo, które straciła w chwili, w której umarł Daniel. I chociaż w tym wszystkim pozostaje „nową” sobą, mam wrażenie, że przy dziecku naprawdę ożyła.
    Ach, mój William… Cóż, teraz naprawdę wiele rzeczy stało się jasne, jeśli chodzi o jego stosunek i relację. To nic, że nie miał pojęcia, że z każdym pokoleniem próbował stanąć u boku kolejnej ze swoich… wnuczek. Tyle dobrego, że jego relacja z Cat nie poszła w jakimś romantycznym kierunku – w końcu sam nazwał ją kompletną reinkarnacją Kateriny. Tyle że kazirodztwo raczej nie wpasowywało się w klątwę. =P
    Dalej go uwielbiam – oddanego, mrocznego i po prostu cudownie ciepłego dla swojej królowej. To się nie zmieniło, a ja już jakiś czas temu z ulgą podejrzewałam, że w epilogu William ma się dobrze. UwU
    Cat odnalazła do siebie powołanie do pisania, hm… Tym też przypomina przodkinię i to źle, bo jakoś nie wierzę w wersję z nieistniejącą klątwą. Zbyt wiele się składa, by ot tak zignorować istnienie nadnaturalnych sił. Chociaż kusi, a ja nie dziwię się, że Catherine szuka nadziei, nawet jeśli nie przyznaje się do tego przed samą sobą. Lepsze to i wyrzucanie emocji w takiej formie, niż napięte odliczanie do jakiegoś nieokreślonego deadline'u (gra słów zamierzona).
    Jeśli coś pomieszałam, pardon. Czytam w drodze do/z pracy przez Wattpad, więc komentuję sporo po fakcie.
    A scena na końcu po prostu urocza. Miło widzieć Catherine, Daniela i Aurorę w tak… całkowicie normalnych warunkach. Jak rodzinę, której może i daleko do idealności, ale jakoś nie wątpię, że przy odrobinie czasu i warunkach odnaleźliby szczęście.

    OdpowiedzUsuń