"Wszystkie Twoje sekrety wpełzają do środka
Trzymasz je bezpieczne, pozwalasz im się chować
Trzymasz je bezpieczne, pozwalasz im się chować
Czujesz, że one spijają Twój ból i zabijają wspomnienia
Więc zamknij oczy i pozwól, by bolało
Możesz się po prostu odwrócić i pozwolić mi odejść?
Okłamuj mnie, patrz jak krwawię
Wciąż będę tu czekał, aż zrozumiesz, że nie musisz już uciekać..."
Jedynym
z niewątpliwych minusów bycia Królową było wydawanie rozkazów. Chociaż
rządzenie samo w sobie brzmiało łatwo – ot kilka poleceń rzuconych podniesionym
tonem – w rzeczywistości wyglądało to zupełnie inaczej. Wystarczyło, że raz czy
dwa odmówisz wydania rozkazu, by wśród poddanych zaczęła szerzyć się panika i
dezorientacja. Choć każdy pragnął wolności i zachowania wolnej woli, w
sytuacjach kryzysowych ludzie lubili zrzucać odpowiedzialność na kogoś innego.
Tak po prostu było łatwiej i bezpieczniej.
Ja jednak zostałam pozbawiona tego
przywileju.
–
Co zamierzasz zrobić?
–
Catherine? Wszystko w porządku?
–
Najdroższa, z całym szacunkiem, ale nie możemy uwięzić twojego kolejnego
kochanka. W końcu zabraknie nam cel!
Zrezygnowana
wypuściłam drżący oddech, spuszczając wzrok na swoje rozedrgane dłonie. Od
momentu opuszczenia kostnicy nie potrafiłam się należycie uspokoić. Przez całą
drogę do domu tępo wpatrywałam się w przestrzeń, nie reagując na niczyje
nawoływania. Potrzebowałam ciszy i spokoju, by zebrać myśli. Jeśli była mi ją w
stanie zagwarantować jedynie kompletna ignorancja, zamierzałam zaryzykować.
Cole
pod eskortą trafił do hotelu na krótko przed nami. Zaraz po tym, jak
wyciągnęliśmy go z szafki na ciała, stracił przytomność. Ben i reszta naszej
grupy zamknęła go w gabinecie, gdzie zakuty i znajdujący się pod ścisłym
nadzorem, miał czekać na mój ruch.
Problem
polegał jednak na tym, że kompletnie nie wiedziałam, co miałabym zrobić. Ilekroć
mówiłam, że Cole mnie nie interesuje i nie zamierzam sobie nim zawracać głowy,
on powracał niczym burza, wywracając moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Chciał
być moim przyjacielem. A przynajmniej tak wmawiał mi od samego początku. Byłam
wówczas zbyt głupia i zielona w temacie związków, by zrozumieć, że to nie
skończy się dobrze. Ludzie tacy jak on zwyczajnie nie nadają się do nawiązywania
głębszych relacji. To wymogłoby na nich całkowitą zmianę podejścia do życia.
Trudno jednak wymagać od egoistycznego narcyza jakiejkolwiek przemiany, choćby
tej najmniejszej. A mimo to zaufałam mu. Ba, byłam gotowa poświadczyć za niego
własnym życiem! Oddałam mu swoją krew, chcąc uczynić jego życie lepszym. Co
dostałam w zamian poza złamanym sercem, nadszarpniętymi marzeniami i
przeświadczeniem, że lepiej byłoby mi bez niego?
Nie
miałam najmniejszej ochoty, by go przesłuchiwać. Cole posiadał tę okropną
tendencję do odwracania każdej sytuacji na swoją korzyść. Nawet wtedy, gdy
dowody ewidentnie świadczyły o jego winie, on był w stanie ukazać się nie jako
sprawca, a ofiara. Choć doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, wciąż nie
nauczyłam się należycie bronić przed tym jego toksycznym urokiem.
Od
dobrych piętnastu minut siedziałam w salonie, zastanawiając się, co dalej.
Dehlia i William na przemian podsuwali mi swoje pomysły, od czasu do czasu
wplatając również pełne zaniepokojenia pytania o samopoczucie.
Czy
miałam powody ku temu, by go przetrzymywać wbrew jego woli? Absolutnie nie.
Pomysł o przetransportowaniu go jak więźnia do hotelu wykwitł w mojej głowie
nagle i pod wpływem impulsu, którego nie potrafiłam wytłumaczyć. To wszystko
wydawało mi się po prostu zbyt podejrzane. Dlaczego zawsze odnajdowaliśmy go
poobijanego bądź pijanego w miejscach, które były istotne dla sprawy? Wierzyłam
w przypadki, ale tym razem postanowiłam zaufać intuicji. A ta podpowiadała mi,
że coś jest nie w porządku.
Wstałam
nagle, przerywając w połowie monolog Williama na temat tego, że nie powinnam
się od nich odcinać i ignorować ich w ten sposób. Nie patrząc na żadnego z
nich, po prostu obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku gabinetu.
Chciałam zakończyć to raz na zawsze.
Na
mój widok Cole spróbował poderwać się z krzesła, zapominając, że ma ręce skute
za plecami. Uderzył z powrotem w oparcie fotela, jęcząc cicho.
–
Jak dobrze, że przyszłaś, Catherine. Skuli mnie jak psa i…
Zasiadłam
za biurkiem, praktycznie na niego nie patrząc. Ben, jeden z dwóch pilnujących
Cole’a Nocnych, spojrzał na mnie z wyczekiwaniem, jakby spodziewał się, że lada
moment ich wyrzucę. Ledwo zauważalnie pokręciłam jednak głową. Nie chciałam
zostawać sam na sam z Turnerem. Już nie.
Do
gabinetu wkroczył Will. Zamknął za sobą drzwi, niemalże przytrzaskując nimi
Dehlię, która w ostatniej chwili zdążyła się prześlizgnąć do środka. Spojrzeli
na mnie równocześnie, wyczekując mojej reakcji. Tym razem, ku ich niewątpliwemu
zaskoczeniu, nie zaoponowałam.
–
Catherine? – Głos Cole’a nieco stracił na mocy. Wydawał się być zaskoczony i
zdezorientowany. – Co tu się dzieje?
Dopiero
wtedy tak naprawdę na niego spojrzałam.
I
nagle, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko do mnie dotarło.
Od
tygodni głowiłam się, jakim cudem Alison mogła wiedzieć o nas tak wiele. Znała
wszystkie moje plany, zdawała sobie sprawę z tego gdzie i kiedy będziemy.
Myślałam, że jest o wiele bardziej przebiegła ode mnie, że coś robię źle,
pozostawiając lukę, która ona na swoją korzyść wykorzystuje… I po części tak
właśnie było.
Wszystkie
elementy układanki w końcu trafiły na swoje miejsce. Jednak zamiast odczuć z
tego powodu ulgę, poczułam się jedynie jeszcze bardziej przytłoczona i
zdruzgotana.
–
Gdzie byłeś przez kilka ostatnich dni? – zapytałam, skanując uważnym
spojrzeniem jego ciało.
Subtelne
oznaki kłamstwa – jak drżąca powieka, czy nagłe skoki pulsu – w końcu zaczęły
do mnie docierać, krusząc wyidealizowany wizerunek chłopca, w którym zakochałam
się jeszcze w Akademii. Wraz ze zrozumieniem nadeszło jednak dziwne otępienie i
poczucie pustki, którego nie potrafiłam zwalczyć.
–
Nie mam pojęcia, Catherine – wyszeptał, z bólem marszcząc brwi. – Po naszej
kłótni opuściłem hotel, a wtedy… Ktoś mnie zaatakował.
Normalnie
jego słowa by mnie dotknęły. Możliwe, że nawet poczułabym się winna – w końcu
to ja wyrzuciłam go tamtego dnia z hotelu. W rzeczywistości jednak nawet nie
drgnęła mi powieka.
–
Pamiętasz coś z chwili ataku? – drążyłam. – Wiesz, jeśli mamy znaleźć winnych…
–
Nie przejmuj się mną – zaoponował od razu, wchodząc mi w słowo. – Wezmę tylko
prysznic, napiję się trochę krwi i będę jak nowonarodzony. A wtedy pomogę ci z
Alison i całym tym bałaganem.
Udało
mi się zmusić do delikatnego choć fałszywego uśmiechu, który mimo wszystko
przekonał Turnera. Wywnioskowałam to po sposobie, w jaki momentalnie się
rozluźnił.
–
Więc wypuścisz mnie? – zapytał nagląco, jakby próbował przypomnieć mi o swoim
niewygodnym położeniu.
–
Tak, oczywiście. – Przeniosłam wzrok na dzierżącego klucze Bena. – Rozkuj go –
poleciłam, przelotnie spoglądając na Turnera. – Przecież to Cole. On nie
zrobiłby nic, co mogłoby mnie skrzywdzić. Ufam mu bezgranicznie.
–
Schlebiasz mi, kotku – westchnął, brzęcząc kajdankami. – No, dalej, to wszystko
jest jedną, wielką pomyłką.
Podczas
gdy Ben rozkuwał Cole’a, ja odwróciłam twarz w stronę dziwnie milczącego
Williama. Nocny tylko na mnie patrzył – poważnie i przeciągle. Wyglądał tak,
jakby próbował rozgryźć moje prawdziwe intencje, ale nie potrafił.
Oparłam
obie dłonie o blat i odepchnęłam się wraz z krzesłem od biurka. Stary mebel
skrzypnął nieprzyjemnie, kiedy wszedł w interakcję z drewnianą podłogą.
Skrzywiłam się nieznacznie, podnosząc się do pionu. Pomału zaczynałam już
odczuwać skutki długotrwałego siedzenia.
Cole
zlustrował mnie spojrzeniem, rozmasowując nadgarstki. Kiedy zawiesił wzrok na
moim brzuchu, mina nieco mu zrzedła.
–
Chryste, aż tyle mnie nie było? Rozrosłaś się jak cholera, bąbelku.
Zmarszczyłam
brwi, spoglądając na niego z powątpieniem. Bez względu na to, do której z nas
zwracał się tym przydomkiem, nieco za bardzo go poniosło.
Cole
podszedł do mnie i, nie zwracając uwagi na publiczność, złożył czuły pocałunek
na moich wargach. Choć bardzo się starałam poczuć do niego coś więcej poza
chłodną obojętnością – chociażby przypływ tych czysto matczynych uczuć, które
przepełniały moje serce w obecności poddanych – poległam z kretesem. Patrzyłam
w jego jadeitowe oczy – oczy chłopca, w którym się zakochałam – i jedyne, o
czym potrafiłam myśleć było to, jak bardzo boli mnie jego zdrada. Wszystko
to, co nas łączyło w przeszłości, przestało mieć znaczenie. Nieliczne
szczęśliwe momenty blakły w obecności tego jednego grzechu Turnera, który
przeważył szalę goryczy.
Nie
miałam żadnych dowodów na to, że Cole za moimi plecami współpracował z Alison –poza zwykłym, kobiecym przeczuciem. Im dłużej jednak o tym myślałam, tym więcej
elementów wpasowywało się w ramy tajemniczej układanki. Jego ciągłe zniknięcia,
alkoholowe napady, w trakcie których nasza więź traciła na mocy, otępiona
działaniem procentów… To nie mógł być przypadek. W moim życiu wiele rzeczy
działo się bez przyczyny, ale tym razem było inaczej.
Cole
rozejrzał się po gabinecie, witając się z Williamem, dotychczas ukrytym przed
jego wzrokiem, potulnym skinieniem głowy.
–
Dobrze jest wrócić do domu – dorzucił, spoglądając na mnie z uśmiechem.
Odwzajemniłam
jego nieszczery gest, czując w sercu wzbierającą gorycz.
Cole
znajdował się już w progu, kiedy względnie opanowanym głosem zapytałam:
–
Wiesz już, kiedy znowu znikniesz? Pewnie dość szybko, zważywszy na fakt, ile
ciekawostek na mój temat masz jej do przekazania…
Ukryte
pod materiałem zakrwawionej koszulki plecy napięły się, zdradzając prawdziwe
uczucia Turnera. Kiedy jednak Cole odwrócił się w moją stronę, napięcie na jego
twarzy zostało skutecznie wyparte przez fałszywe zaskoczenie.
–
O czym ty mówisz, Cat?
Stojący
pod ścianą Will drgnął. Po sposobie, w jaki zacisnął dłonie, domyśliłam się, że
zdążył już załapać, do czego dążyłam.
Zamrugałam,
podobnie jak on, zgrywając idiotkę. Branie udziału w tej szopce, mimo mojej
pierwotnej niechęci, zaczynało mnie coraz bardziej bawić.
–
Możesz jej powiedzieć, że nie odzyska brata. Rzuciła go jako przynętę, prawda?
Dla zmylenia przeciwnika. Dzięki niemu odciągnęła wszelkie podejrzenia od
ciebie. – W zamyśleniu pokiwałam głową. – Jak na kogoś, kto postradał wszystkie
rozumy, to naprawdę bardzo bystre rozwiązanie. Czyżbyś to ty je jej podsunął?
Cole
machinalnie cofnął się o krok, jednak Dehlia, stojąca najbliżej wyjścia,
okazała się szybsza. Zabarykadowała drzwi własnym ciałem, odcinając Turnerowi
jedyną drogę ucieczki.
–
Właśnie tak, kotku – rzuciłam zaczepnie – czuje się osoba, której wbito
przysłowiowy nóż w plecy. Następny będzie już prawdziwy – dodałam, po czym
zwinnym ruchem wyciągnęłam sztylet.
Cole
drgnął, rozumiejąc, że znalazł się w pułapce. Nawet początkowo zmieszani Nocni
połapali się w sytuacji, osaczając Turnera ze wszystkich stron.
–
Catherine, ty do reszty zwariowałaś! Jak możesz myśleć, że ja i Alison…
Przełożyłam
nóż z dłoni do dłoni, uważnie przyglądając się ostrzu. Kiedy niebezpiecznie
błysnęło w słabej poświacie biurowej lampki, która stanowiła jedyne źródło
światła w tym pokoju, na moje wargi mimowolnie wkradł się drapieżny uśmieszek.
–
Masz rację – przyznałam, podnosząc na niego wzrok. Podziwianie go w tych
okolicznościach, tak bezbronnego i zaskoczonego, sprawiało mi niewyobrażalną
przyjemność. – Zwariowałam. Nie od dziś jednak wiadomo, że to właśnie wariaci
widzą znacznie więcej.
–
Nic na mnie nie masz! – wykrzyknął, buńczucznie zadzierając brodę. – Catherine,
do cholery, znamy się nie od dziś. Wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić!
Kochasz mnie!
Dotknęłam
końcówką sztyletu swoich warg – wciąż jeszcze lekko mrowiących po pocałunku,
którym uraczył mnie Turner. „Kochasz
mnie…” Nie byłam specjalistką od związków i relacji międzyludzkich, ale byłam
więcej niż pewna, że zaimek w tym zdaniu powinien brzmieć inaczej – o ile
oczywiście wypowiadającemu zależało na mnie tak bardzo, jak to deklarował.
–
Kocham cię, owszem. – Opuściłam dłoń, ważąc w niej broń. – Zawsze kochałam.
Miałeś mnie, tak jak sobie tego zażyczyłeś. Tobie to jednak nie wystarczało,
czyż nie?
Cole
wyglądał jak prawdziwy szaleniec. Potargany i rozdygotany, świadomy noża, który
mentalnie dociskałam do jego gardła, skakał spojrzeniem po zgromadzonych w
gabinecie, szukając drogi ucieczki.
–
Co takiego ma ona, czego nie mam ja?
Cole
nie odpowiedział, wciąż udając zmieszanie. Opuścił drżące ręce, przyglądając mi
się błagalnie. Jeszcze zanim otworzył usta, wiedziałam, że zaraz zaleje mnie
falą pseudorozczulających wyznań.
–
Nie rozumiem, o co mnie osądzasz, Catherine. Przecież, wiesz, że nigdy bym cię
nie zdradził. Jesteś moją Królową! Myślałem, że byliśmy blisko i…
–
Oddałam ci moją krew – wyszeptałam, ignorując jego nic nie warty wywód. – Czy w
ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jaki to przywilej?
Cole
pokiwał głową, jak na moje oko nieco zbyt gwałtownie. Było coraz bardziej
oczywistym, że stabilny grunt obsuwa mu się pod nogami.
Jednym,
gładkim ruchem wbiłam ostrze noża w blat biurka. Sztylet zadrżał, ale nie
wypadł, głęboko osadzony w drewnianej powłoce. Cole spojrzał na niego z
mieszaniną strachu i ulgi, myśląc zapewne, że znów mu odpuszczę.
–
Nadstawiałam dla ciebie karku właściwie na każdym kroku – wyliczałam. –
Wybaczyłam ci nawet zdradę z Sophie, kiedy to opowiedziałeś jej o wszystkich
moich sekretach, narażając mnie na niebezpieczeństwo. A ty…
–
Co ja? Co ja?! – wykrzyknął nagle. Prawdopodobnie dotarło do niego, że jest na
straconej pozycji i próbował się ratować, żebrząc krzykiem o litość. – Nigdy ci
na mnie nie zależało, zauważyłaś mnie dopiero po śmierci Daniela!
Parsknęłam,
w zadumie kiwając głową.
–
Ach, więc o to cały czas chodzi? Zagrywka z serii: Którego z nas głupia
Catherine kocha bardziej?, wciąż trwa?
–
Byłaś gotowa zabić mnie, by oszczędzić Daniela – warknął, wzdrygając się z
pogardą.
Podeszłam
bliżej, patrząc mu wyzywająco w oczy. Choć z zewnątrz starał się sprawiać
pozory opanowanego, jego spojrzenie zdradzało lęk przed tym, co nieuniknione. Z
początku nawet mnie to bawiło. Im bliżej jednak znajdowałam się od wykonania
wyroku, tym ciężej było mi oddychać.
–
Właśnie na tym polega prawdziwa miłość, kotku – odparowałam. – Nie mogę jednak
wymagać rozumienia tej kwestii od człowieka, który w całym swoim życiu był w
stanie pokochać jedynie samego siebie.
Kiedy
Cole szarpnął się do przodu, stojący po jego bokach Ben i William wystąpili o
krok. Turner zaklął, spoglądając na mnie z pogardą. Chłopak, który wmawiał mi,
że nie byłby w stanie mnie skrzywdzić, bezpowrotnie zniknął. Zupełnie nie
poznawałam tej osoby, która zajęła jego miejsce.
Co
ważniejsze jednak – wcale nie chciałam jej poznawać.
Wyciągnęłam
zza pleców zapasowe ostrze i bez słowa ostrzeżenia wbiłam je w pierś Turnera.
Celowo chybiłam – chciałam jak najdłużej cieszyć się jego cierpieniem. Cole
wydał z siebie stłumiony okrzyk będący mieszaniną bólu i zaskoczenia. Aż do
ostatniej chwili nie był pewny, czy aby na pewno odważę się wyprowadzić cios.
Dłoń
lekko drżała mi na trzonku sztyletu, ale mimo wszystko nie odpuszczałam. Tak
mocno zacisnęłam na nim palce, że aż pobielały mi knykcie.
Przekręciłam
ostrze o trzysta sześćdziesiąt stopni w jego ciele, udając obojętną na pełne
cierpienia wrzaski.
–
Wiesz, jak karze się zwykłych dezerterów? Wygnaniem – odpowiedziałam za niego,
wiedząc, że on nie byłby w stanie. – Ale ty, mój drogi, nie dopuściłeś się
zwykłej zdrady. Ty złamałeś mi serce – wyszeptałam, brzmiąc przy tym jeszcze
bardziej melodramatycznie, niż chciałam. – Gdybyś od razu się przyznał do
współpracy z Alison, możliwe, że darowałabym ci życie.
Cole
splunął krwią. W ostatniej chwili udało mi się uchylić przed pociskiem.
–
Pierdol się – wychrypiał. – Nie masz z nią najmniejszych szans.
–
Za mniej niż tydzień spotkasz się ze swoją ukochaną królową po drugiej stronie.
Masz moje słowo.
–
Moja śmierć nie przejdzie bez echa. Ona cię znajdzie i…
Zaśmiałam
się, nieśpiesznie wyciągając sztylet z jego piersi. Spojrzałam na jego pokryte
krwią ostrze, czując, jak opuszcza mnie uczucie przytłoczenia. Dopiero wtedy
bez większych wyrzutów sumienia zadałam ostateczny, tym razem jak najbardziej
trafny cios.
–
Niech wpada – parsknęłam, puszczając trzonek sztyletu utkwionego w piersi Cole’a,
którego ciało osunęło się na podłogę tuż u moich stóp. – Tylko na to czekam,
kotku.
Tej
nocy długo prosiłam się o sen. Aby jednak nie drażnić Williama, który po
dzisiejszym incydencie jeszcze bardziej niż zwykle zaczął troszczyć się o moje
zdrowie psychiczne, położyłam się do łóżka o względnie przyzwoitej godzinie. Raz
po raz jednak zmieniałam pozycję, czekając z utęsknieniem, aż Morfeusz porwie
mnie na randkę. Pech chciał, że ilekroć zamykałam oczy, widziałam wykrwawiające
się na dywan ciało Cole’a tuż u moich stóp. Mimo całej mej okrutności nie był
to widok, z którym pragnęłam snuć sny.
Koło
czwartej zrezygnowana zsunęłam się z posłania i ruszyłam korytarzem w
początkowo nieokreślonym kierunku. Kiedy zorientowałam się, dokąd mnie
poniosło, z wrażenia aż zaschło mi w ustach.
Daniel
był ostatnią osobą, z którą chciałam rozmawiać o śmierci Cole’a Turnera, ale
jednocześnie jedyną, która byłaby w stanie całkowicie zrozumieć moje wewnętrzne
rozdarcie.
Niewiele
myśląc, nacisnęłam klamkę i lekko uchyliłam drzwi. Daniel siedział na łóżku,
kompletnie rozbudzony – zdawał się na mnie czekać. Na mój widok poderwał się z
posłania i bezradnie opuścił dłonie wzdłuż tułowia. Ja praktycznie wstrzymałam
oddech, przypatrując mu się w milczeniu. Wypatrywałam jakichkolwiek oznak
pogardy czy gniewu, jakie w obliczu ostatnich wydarzeń mógł zacząć do mnie
żywić.
Kiedy
jednak Daniel zamiast na mnie nawrzeszczeć, rozłożył lekko ręce jak do uścisku,
spoglądając na mnie zachęcająco, coś we mnie pękło. Zamknęłam za sobą drzwi, a
następnie ostrożnie wsunęłam się w jego objęcia, pozwalając sobie na
krótkotrwałą chwilę słabości, o której marzyłam, odkąd tylko zostałam Królową.
Gdy
poczułam łzy pod powiekami, odsunęłam się i stanęłam plecami do niego, nie
chcąc, aby przypadkiem je dostrzegł. Najdyskretniej, jak tylko potrafiłam,
otarłam kilka zbłąkanych kropel, próbując doprowadzić się do porządku.
–
Straciliśmy go już dawno temu, księżniczko – wyszeptał, delikatnie dotykając
mojego ramienia.
–
Wiem to – odparłam, ze smutkiem przymykając powieki. – Doskonale zdaję sobie z
tego sprawę. A mimo to… Chyba po prostu desperacko potrzebowałam czegoś stałego
w tym chaosie. A on, choć był wszystkim tym, czego nienawidzę… Był. Po prostu
był. I, jak widać, to mi wystarczało.
Daniel
mocniej zacisnął dłoń na moim ramieniu. Jego dotyk, mimo mojego początkowego
niezadowolenia, podziałał kojąco na moje skołatane nerwy.
–
Cole potrafił namieszać w głowie. Bywały jednak momenty, w których myślałem, że…
że naprawdę go znam.
–
Myślałam, że go kocham – wyszeptałam. – Okłamywałam samą siebie, bo tak było po
prostu wygodniej.
–
Kochałaś go – odparł Daniel, zmuszając mnie do tego, bym na niego spojrzała. –
Na swój pokręcony sposób kochaliście się oboje.
–
I co to zmieniło?
Daniel
zamilkł, wyłapując aluzję. Tej jednej sprawy nawet on nie był w stanie podawać w wątpliwość.
– Mogę tu zostać? – zapytałam cicho, przerywając drętwą ciszę. Była to ryzykowna propozycja, ale nic nie mogłam poradzić na to, że tej jednej nocy naprawdę potrzebowałam jego towarzystwa. – Chociaż do wschodu słońca.
Daniel uśmiechnął się lekko, ja jednak wiedziałam, że był to wymuszony gest. Przysiadł na łóżku i zachęcająco poklepał miejsce obok. Próbował zachowywać się swobodnie, jednak po tym, co przeszliśmy, było to praktycznie niewykonalne. Jednak za same tylko starania Daniel zasłużył na jakąś nagrodę.
– Możesz zostać tak długo, jak chcesz, księżniczko.
– Mogę tu zostać? – zapytałam cicho, przerywając drętwą ciszę. Była to ryzykowna propozycja, ale nic nie mogłam poradzić na to, że tej jednej nocy naprawdę potrzebowałam jego towarzystwa. – Chociaż do wschodu słońca.
Daniel uśmiechnął się lekko, ja jednak wiedziałam, że był to wymuszony gest. Przysiadł na łóżku i zachęcająco poklepał miejsce obok. Próbował zachowywać się swobodnie, jednak po tym, co przeszliśmy, było to praktycznie niewykonalne. Jednak za same tylko starania Daniel zasłużył na jakąś nagrodę.
– Możesz zostać tak długo, jak chcesz, księżniczko.
Co nam było po tej pieprzonej miłości, skoro w ostatecznym rozrachunku i tak wszystko kosztem niej
traciliśmy...?
†††††††††
Dzień dobry! Przyznaję, trochę mi zeszło z rozdziałem, ale... Poznań mnie wciągnął. Kompletnie. Nie wiem jak to się stało, ale minął prawie miesiąc, jak tu mieszkam. Coś niesamowitego i zatrważającego równocześnie. Chyba tylko ten, kto sam przez to przeszedł, będzie w stanie zrozumieć, z czym się teraz mierzę.
Jak wrażenia po rozdziale? Udało mi się kogoś zaskoczyć? A może to było zwyczajnie przesądzone? Ja osobiście muszę przyznać, że tę scenę planowałam umieścić troszkę później... Ale, jakby nie patrzeć, nie ma już w tym opowiadaniu czegoś takiego jak "później". Znajdujemy się na półmetku. Odwlekanie nieuniknionego nic nie da.
Jak zwykle serdecznie dziękuję. Tylko tyle i aż tyle.
Do napisania! xo
Kurdę ,stało się coś na co czekałam ja ale nie tylko ja. Cole zginał... cieszę się od początku on mi się nie podobał, aczkolwiek wiem czemu Cat tak do niego ciągnęło. Do złych chłopców zawsze ciągnie... kurcze czułam że coś nie tak jest... i nie myliłam się to on okazał się zdrajcą... Jestem ciekawa jak to teraz dalej będzie... i jednym zdaniem Cat przyznała się kogo kocha mimo że ciągle twierdzi że tak nie jest. Wiedziałam, że jej jedyną miłością jest Daniel. Ona próbuje z tym walczyć. Okej nic dobrego jej z tego nie przyszło, ale walczenie z tym też nie ma sensu. Dobra lecę do następnego odcinka który będzie ostatnim jaki nadrobić musiałam (chciałam)
OdpowiedzUsuńShadow
„– Najdroższa, z całym szacunkiem, ale nie możemy uwięzić twojego kolejnego kochanka. W końcu zabraknie nam cel!”
OdpowiedzUsuńSerduszko tu zostawię. Albo nawet kilka: ♥♥♥♥
Czekałam na to. Wiesz jakie zawsze miałam i mam nadal zdanie o Cole'u. Wciąż zastanawiałam się, jaką rolę miał odegrać, skoro w tym facecie nie było niczego dobrego. I chociaż czasami było mi go prawie szkoda, potem zawsze robił coś, co przypominało mi z jakiego powodu go nie lubię. Teraz wszystko jest jasne, bo i Cat nareszcie przejrzała na oczy.
To zdecydowanie była toksyczna miłość. Pełna przymykania oczu na oczywistości, dość zawiła i niosąca więcej bólu niż ulgi. Rozumiem tę potrzebę stałego elementu w szaleństwie, ale jednak koniec końców nie przyniosło to niczego dobrego.
Dobrze, że się uwolniła. Widać, że mimo wszystko przyszło jej to z trudem – jednak zabiła kogoś, kto był dla niej ważny.
No i poszła do Daniela. Dobrze, dobrze, wciąż czekam na przełom. Skoro już uparła się być szczera ze sobą, to niech w końcu przestanie udawać, że swojego Jonathana nie potrzebuje. ;]