sobota, 13 października 2018

Rozdział 74



"Wszystkie Twoje sekrety wpełzają do środka
 Trzymasz je bezpieczne, pozwalasz im się chować
 Czujesz, że one spijają Twój ból i zabijają wspomnienia
Więc zamknij oczy i pozwól, by bolało
 Możesz się po prostu odwrócić i pozwolić mi odejść?
Okłamuj mnie, patrz jak krwawię
Wciąż będę tu czekał, aż zrozumiesz, że nie musisz już uciekać..."










Jedynym z niewątpliwych minusów bycia Królową było wydawanie rozkazów. Chociaż rządzenie samo w sobie brzmiało łatwo – ot kilka poleceń rzuconych podniesionym tonem – w rzeczywistości wyglądało to zupełnie inaczej. Wystarczyło, że raz czy dwa odmówisz wydania rozkazu, by wśród poddanych zaczęła szerzyć się panika i dezorientacja. Choć każdy pragnął wolności i zachowania wolnej woli, w sytuacjach kryzysowych ludzie lubili zrzucać odpowiedzialność na kogoś innego. Tak po prostu było łatwiej i bezpieczniej.
Ja jednak zostałam pozbawiona tego przywileju.
– Co zamierzasz zrobić?
– Catherine? Wszystko w porządku?
– Najdroższa, z całym szacunkiem, ale nie możemy uwięzić twojego kolejnego kochanka. W końcu zabraknie nam cel!
Zrezygnowana wypuściłam drżący oddech, spuszczając wzrok na swoje rozedrgane dłonie. Od momentu opuszczenia kostnicy nie potrafiłam się należycie uspokoić. Przez całą drogę do domu tępo wpatrywałam się w przestrzeń, nie reagując na niczyje nawoływania. Potrzebowałam ciszy i spokoju, by zebrać myśli. Jeśli była mi ją w stanie zagwarantować jedynie kompletna ignorancja, zamierzałam zaryzykować.
Cole pod eskortą trafił do hotelu na krótko przed nami. Zaraz po tym, jak wyciągnęliśmy go z szafki na ciała, stracił przytomność. Ben i reszta naszej grupy zamknęła go w gabinecie, gdzie zakuty i znajdujący się pod ścisłym nadzorem, miał czekać na mój ruch.
Problem polegał jednak na tym, że kompletnie nie wiedziałam, co miałabym zrobić. Ilekroć mówiłam, że Cole mnie nie interesuje i nie zamierzam sobie nim zawracać głowy, on powracał niczym burza, wywracając moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Chciał być moim przyjacielem. A przynajmniej tak wmawiał mi od samego początku. Byłam wówczas zbyt głupia i zielona w temacie związków, by zrozumieć, że to nie skończy się dobrze. Ludzie tacy jak on zwyczajnie nie nadają się do nawiązywania głębszych relacji. To wymogłoby na nich całkowitą zmianę podejścia do życia. Trudno jednak wymagać od egoistycznego narcyza jakiejkolwiek przemiany, choćby tej najmniejszej. A mimo to zaufałam mu. Ba, byłam gotowa poświadczyć za niego własnym życiem! Oddałam mu swoją krew, chcąc uczynić jego życie lepszym. Co dostałam w zamian poza złamanym sercem, nadszarpniętymi marzeniami i przeświadczeniem, że lepiej byłoby mi bez niego?
Nie miałam najmniejszej ochoty, by go przesłuchiwać. Cole posiadał tę okropną tendencję do odwracania każdej sytuacji na swoją korzyść. Nawet wtedy, gdy dowody ewidentnie świadczyły o jego winie, on był w stanie ukazać się nie jako sprawca, a ofiara. Choć doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, wciąż nie nauczyłam się należycie bronić przed tym jego toksycznym urokiem.
Od dobrych piętnastu minut siedziałam w salonie, zastanawiając się, co dalej. Dehlia i William na przemian podsuwali mi swoje pomysły, od czasu do czasu wplatając również pełne zaniepokojenia pytania o samopoczucie.
Czy miałam powody ku temu, by go przetrzymywać wbrew jego woli? Absolutnie nie. Pomysł o przetransportowaniu go jak więźnia do hotelu wykwitł w mojej głowie nagle i pod wpływem impulsu, którego nie potrafiłam wytłumaczyć. To wszystko wydawało mi się po prostu zbyt podejrzane. Dlaczego zawsze odnajdowaliśmy go poobijanego bądź pijanego w miejscach, które były istotne dla sprawy? Wierzyłam w przypadki, ale tym razem postanowiłam zaufać intuicji. A ta podpowiadała mi, że coś jest nie w porządku.
Wstałam nagle, przerywając w połowie monolog Williama na temat tego, że nie powinnam się od nich odcinać i ignorować ich w ten sposób. Nie patrząc na żadnego z nich, po prostu obróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku gabinetu. Chciałam zakończyć to raz na zawsze.
Na mój widok Cole spróbował poderwać się z krzesła, zapominając, że ma ręce skute za plecami. Uderzył z powrotem w oparcie fotela, jęcząc cicho.
– Jak dobrze, że przyszłaś, Catherine. Skuli mnie jak psa i…
Zasiadłam za biurkiem, praktycznie na niego nie patrząc. Ben, jeden z dwóch pilnujących Cole’a Nocnych, spojrzał na mnie z wyczekiwaniem, jakby spodziewał się, że lada moment ich wyrzucę. Ledwo zauważalnie pokręciłam jednak głową. Nie chciałam zostawać sam na sam z Turnerem. Już nie.
Do gabinetu wkroczył Will. Zamknął za sobą drzwi, niemalże przytrzaskując nimi Dehlię, która w ostatniej chwili zdążyła się prześlizgnąć do środka. Spojrzeli na mnie równocześnie, wyczekując mojej reakcji. Tym razem, ku ich niewątpliwemu zaskoczeniu, nie zaoponowałam.
– Catherine? – Głos Cole’a nieco stracił na mocy. Wydawał się być zaskoczony i zdezorientowany. – Co tu się dzieje?
Dopiero wtedy tak naprawdę na niego spojrzałam.
I nagle, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko do mnie dotarło.
Od tygodni głowiłam się, jakim cudem Alison mogła wiedzieć o nas tak wiele. Znała wszystkie moje plany, zdawała sobie sprawę z tego gdzie i kiedy będziemy. Myślałam, że jest o wiele bardziej przebiegła ode mnie, że coś robię źle, pozostawiając lukę, która ona na swoją korzyść wykorzystuje… I po części tak właśnie było.
Wszystkie elementy układanki w końcu trafiły na swoje miejsce. Jednak zamiast odczuć z tego powodu ulgę, poczułam się jedynie jeszcze bardziej przytłoczona i zdruzgotana.
– Gdzie byłeś przez kilka ostatnich dni? – zapytałam, skanując uważnym spojrzeniem jego ciało.
Subtelne oznaki kłamstwa – jak drżąca powieka, czy nagłe skoki pulsu – w końcu zaczęły do mnie docierać, krusząc wyidealizowany wizerunek chłopca, w którym zakochałam się jeszcze w Akademii. Wraz ze zrozumieniem nadeszło jednak dziwne otępienie i poczucie pustki, którego nie potrafiłam zwalczyć.
– Nie mam pojęcia, Catherine – wyszeptał, z bólem marszcząc brwi. – Po naszej kłótni opuściłem hotel, a wtedy… Ktoś mnie zaatakował.
Normalnie jego słowa by mnie dotknęły. Możliwe, że nawet poczułabym się winna – w końcu to ja wyrzuciłam go tamtego dnia z hotelu. W rzeczywistości jednak nawet nie drgnęła mi powieka.
– Pamiętasz coś z chwili ataku? – drążyłam. – Wiesz, jeśli mamy znaleźć winnych…
– Nie przejmuj się mną – zaoponował od razu, wchodząc mi w słowo. – Wezmę tylko prysznic, napiję się trochę krwi i będę jak nowonarodzony. A wtedy pomogę ci z Alison i całym tym bałaganem.
Udało mi się zmusić do delikatnego choć fałszywego uśmiechu, który mimo wszystko przekonał Turnera. Wywnioskowałam to po sposobie, w jaki momentalnie się rozluźnił.
– Więc wypuścisz mnie? – zapytał nagląco, jakby próbował przypomnieć mi o swoim niewygodnym położeniu.
– Tak, oczywiście. – Przeniosłam wzrok na dzierżącego klucze Bena. – Rozkuj go – poleciłam, przelotnie spoglądając na Turnera. – Przecież to Cole. On nie zrobiłby nic, co mogłoby mnie skrzywdzić. Ufam mu bezgranicznie.
– Schlebiasz mi, kotku – westchnął, brzęcząc kajdankami. – No, dalej, to wszystko jest jedną, wielką pomyłką.
Podczas gdy Ben rozkuwał Cole’a, ja odwróciłam twarz w stronę dziwnie milczącego Williama. Nocny tylko na mnie patrzył – poważnie i przeciągle. Wyglądał tak, jakby próbował rozgryźć moje prawdziwe intencje, ale nie potrafił.
Oparłam obie dłonie o blat i odepchnęłam się wraz z krzesłem od biurka. Stary mebel skrzypnął nieprzyjemnie, kiedy wszedł w interakcję z drewnianą podłogą. Skrzywiłam się nieznacznie, podnosząc się do pionu. Pomału zaczynałam już odczuwać skutki długotrwałego siedzenia.
Cole zlustrował mnie spojrzeniem, rozmasowując nadgarstki. Kiedy zawiesił wzrok na moim brzuchu, mina nieco mu zrzedła.
– Chryste, aż tyle mnie nie było? Rozrosłaś się jak cholera, bąbelku.
Zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego z powątpieniem. Bez względu na to, do której z nas zwracał się tym przydomkiem, nieco za bardzo go poniosło.
Cole podszedł do mnie i, nie zwracając uwagi na publiczność, złożył czuły pocałunek na moich wargach. Choć bardzo się starałam poczuć do niego coś więcej poza chłodną obojętnością – chociażby przypływ tych czysto matczynych uczuć, które przepełniały moje serce w obecności poddanych – poległam z kretesem. Patrzyłam w jego jadeitowe oczy – oczy chłopca, w którym się zakochałam – i jedyne, o czym potrafiłam myśleć było to, jak bardzo boli mnie jego zdrada. Wszystko to, co nas łączyło w przeszłości, przestało mieć znaczenie. Nieliczne szczęśliwe momenty blakły w obecności tego jednego grzechu Turnera, który przeważył szalę goryczy.
Nie miałam żadnych dowodów na to, że Cole za moimi plecami współpracował z Alison poza zwykłym, kobiecym przeczuciem. Im dłużej jednak o tym myślałam, tym więcej elementów wpasowywało się w ramy tajemniczej układanki. Jego ciągłe zniknięcia, alkoholowe napady, w trakcie których nasza więź traciła na mocy, otępiona działaniem procentów… To nie mógł być przypadek. W moim życiu wiele rzeczy działo się bez przyczyny, ale tym razem było inaczej.
Cole rozejrzał się po gabinecie, witając się z Williamem, dotychczas ukrytym przed jego wzrokiem, potulnym skinieniem głowy.
– Dobrze jest wrócić do domu – dorzucił, spoglądając na mnie z uśmiechem.
Odwzajemniłam jego nieszczery gest, czując w sercu wzbierającą gorycz.
Cole znajdował się już w progu, kiedy względnie opanowanym głosem zapytałam:
– Wiesz już, kiedy znowu znikniesz? Pewnie dość szybko, zważywszy na fakt, ile ciekawostek na mój temat masz jej do przekazania…
Ukryte pod materiałem zakrwawionej koszulki plecy napięły się, zdradzając prawdziwe uczucia Turnera. Kiedy jednak Cole odwrócił się w moją stronę, napięcie na jego twarzy zostało skutecznie wyparte przez fałszywe zaskoczenie.
– O czym ty mówisz, Cat?
Stojący pod ścianą Will drgnął. Po sposobie, w jaki zacisnął dłonie, domyśliłam się, że zdążył już załapać, do czego dążyłam.
Zamrugałam, podobnie jak on, zgrywając idiotkę. Branie udziału w tej szopce, mimo mojej pierwotnej niechęci, zaczynało mnie coraz bardziej bawić.
– Możesz jej powiedzieć, że nie odzyska brata. Rzuciła go jako przynętę, prawda? Dla zmylenia przeciwnika. Dzięki niemu odciągnęła wszelkie podejrzenia od ciebie. – W zamyśleniu pokiwałam głową. – Jak na kogoś, kto postradał wszystkie rozumy, to naprawdę bardzo bystre rozwiązanie. Czyżbyś to ty je jej podsunął?
Cole machinalnie cofnął się o krok, jednak Dehlia, stojąca najbliżej wyjścia, okazała się szybsza. Zabarykadowała drzwi własnym ciałem, odcinając Turnerowi jedyną drogę ucieczki.
– Właśnie tak, kotku – rzuciłam zaczepnie – czuje się osoba, której wbito przysłowiowy nóż w plecy. Następny będzie już prawdziwy – dodałam, po czym zwinnym ruchem wyciągnęłam sztylet.
Cole drgnął, rozumiejąc, że znalazł się w pułapce. Nawet początkowo zmieszani Nocni połapali się w sytuacji, osaczając Turnera ze wszystkich stron.
– Catherine, ty do reszty zwariowałaś! Jak możesz myśleć, że ja i Alison…
Przełożyłam nóż z dłoni do dłoni, uważnie przyglądając się ostrzu. Kiedy niebezpiecznie błysnęło w słabej poświacie biurowej lampki, która stanowiła jedyne źródło światła w tym pokoju, na moje wargi mimowolnie wkradł się drapieżny uśmieszek.
– Masz rację – przyznałam, podnosząc na niego wzrok. Podziwianie go w tych okolicznościach, tak bezbronnego i zaskoczonego, sprawiało mi niewyobrażalną przyjemność. – Zwariowałam. Nie od dziś jednak wiadomo, że to właśnie wariaci widzą znacznie więcej.
– Nic na mnie nie masz! – wykrzyknął, buńczucznie zadzierając brodę. – Catherine, do cholery, znamy się nie od dziś. Wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić! Kochasz mnie!
Dotknęłam końcówką sztyletu swoich warg – wciąż jeszcze lekko mrowiących po pocałunku, którym uraczył mnie Turner. „Kochasz mnie…” Nie byłam specjalistką od związków i relacji międzyludzkich, ale byłam więcej niż pewna, że zaimek w tym zdaniu powinien brzmieć inaczej – o ile oczywiście wypowiadającemu zależało na mnie tak bardzo, jak to deklarował.
– Kocham cię, owszem. – Opuściłam dłoń, ważąc w niej broń. – Zawsze kochałam. Miałeś mnie, tak jak sobie tego zażyczyłeś. Tobie to jednak nie wystarczało, czyż nie?
Cole wyglądał jak prawdziwy szaleniec. Potargany i rozdygotany, świadomy noża, który mentalnie dociskałam do jego gardła, skakał spojrzeniem po zgromadzonych w gabinecie, szukając drogi ucieczki.
– Co takiego ma ona, czego nie mam ja?
Cole nie odpowiedział, wciąż udając zmieszanie. Opuścił drżące ręce, przyglądając mi się błagalnie. Jeszcze zanim otworzył usta, wiedziałam, że zaraz zaleje mnie falą pseudorozczulających wyznań.
– Nie rozumiem, o co mnie osądzasz, Catherine. Przecież, wiesz, że nigdy bym cię nie zdradził. Jesteś moją Królową! Myślałem, że byliśmy blisko i…
– Oddałam ci moją krew – wyszeptałam, ignorując jego nic nie warty wywód. – Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jaki to przywilej?
Cole pokiwał głową, jak na moje oko nieco zbyt gwałtownie. Było coraz bardziej oczywistym, że stabilny grunt obsuwa mu się pod nogami.
Jednym, gładkim ruchem wbiłam ostrze noża w blat biurka. Sztylet zadrżał, ale nie wypadł, głęboko osadzony w drewnianej powłoce. Cole spojrzał na niego z mieszaniną strachu i ulgi, myśląc zapewne, że znów mu odpuszczę.
– Nadstawiałam dla ciebie karku właściwie na każdym kroku – wyliczałam. – Wybaczyłam ci nawet zdradę z Sophie, kiedy to opowiedziałeś jej o wszystkich moich sekretach, narażając mnie na niebezpieczeństwo. A ty…
– Co ja? Co ja?! – wykrzyknął nagle. Prawdopodobnie dotarło do niego, że jest na straconej pozycji i próbował się ratować, żebrząc krzykiem o litość. – Nigdy ci na mnie nie zależało, zauważyłaś mnie dopiero po śmierci Daniela!
Parsknęłam, w zadumie kiwając głową.
– Ach, więc o to cały czas chodzi? Zagrywka z serii: Którego z nas głupia Catherine kocha bardziej?, wciąż trwa?
– Byłaś gotowa zabić mnie, by oszczędzić Daniela – warknął, wzdrygając się z pogardą.
Podeszłam bliżej, patrząc mu wyzywająco w oczy. Choć z zewnątrz starał się sprawiać pozory opanowanego, jego spojrzenie zdradzało lęk przed tym, co nieuniknione. Z początku nawet mnie to bawiło. Im bliżej jednak znajdowałam się od wykonania wyroku, tym ciężej było mi oddychać.
– Właśnie na tym polega prawdziwa miłość, kotku – odparowałam. – Nie mogę jednak wymagać rozumienia tej kwestii od człowieka, który w całym swoim życiu był w stanie pokochać jedynie samego siebie.
Kiedy Cole szarpnął się do przodu, stojący po jego bokach Ben i William wystąpili o krok. Turner zaklął, spoglądając na mnie z pogardą. Chłopak, który wmawiał mi, że nie byłby w stanie mnie skrzywdzić, bezpowrotnie zniknął. Zupełnie nie poznawałam tej osoby, która zajęła jego miejsce.
Co ważniejsze jednak – wcale nie chciałam jej poznawać.
Wyciągnęłam zza pleców zapasowe ostrze i bez słowa ostrzeżenia wbiłam je w pierś Turnera. Celowo chybiłam – chciałam jak najdłużej cieszyć się jego cierpieniem. Cole wydał z siebie stłumiony okrzyk będący mieszaniną bólu i zaskoczenia. Aż do ostatniej chwili nie był pewny, czy aby na pewno odważę się wyprowadzić cios.
Dłoń lekko drżała mi na trzonku sztyletu, ale mimo wszystko nie odpuszczałam. Tak mocno zacisnęłam na nim palce, że aż pobielały mi knykcie.
Przekręciłam ostrze o trzysta sześćdziesiąt stopni w jego ciele, udając obojętną na pełne cierpienia wrzaski.
– Wiesz, jak karze się zwykłych dezerterów? Wygnaniem – odpowiedziałam za niego, wiedząc, że on nie byłby w stanie. – Ale ty, mój drogi, nie dopuściłeś się zwykłej zdrady. Ty złamałeś mi serce – wyszeptałam, brzmiąc przy tym jeszcze bardziej melodramatycznie, niż chciałam. – Gdybyś od razu się przyznał do współpracy z Alison, możliwe, że darowałabym ci życie.
Cole splunął krwią. W ostatniej chwili udało mi się uchylić przed pociskiem.
– Pierdol się – wychrypiał. – Nie masz z nią najmniejszych szans.
– Za mniej niż tydzień spotkasz się ze swoją ukochaną królową po drugiej stronie. Masz moje słowo.
– Moja śmierć nie przejdzie bez echa. Ona cię znajdzie i…
Zaśmiałam się, nieśpiesznie wyciągając sztylet z jego piersi. Spojrzałam na jego pokryte krwią ostrze, czując, jak opuszcza mnie uczucie przytłoczenia. Dopiero wtedy bez większych wyrzutów sumienia zadałam ostateczny, tym razem jak najbardziej trafny cios.
– Niech wpada – parsknęłam, puszczając trzonek sztyletu utkwionego w piersi Cole’a, którego ciało osunęło się na podłogę tuż u moich stóp. – Tylko na to czekam, kotku.



Tej nocy długo prosiłam się o sen. Aby jednak nie drażnić Williama, który po dzisiejszym incydencie jeszcze bardziej niż zwykle zaczął troszczyć się o moje zdrowie psychiczne, położyłam się do łóżka o względnie przyzwoitej godzinie. Raz po raz jednak zmieniałam pozycję, czekając z utęsknieniem, aż Morfeusz porwie mnie na randkę. Pech chciał, że ilekroć zamykałam oczy, widziałam wykrwawiające się na dywan ciało Cole’a tuż u moich stóp. Mimo całej mej okrutności nie był to widok, z którym pragnęłam snuć sny.
Koło czwartej zrezygnowana zsunęłam się z posłania i ruszyłam korytarzem w początkowo nieokreślonym kierunku. Kiedy zorientowałam się, dokąd mnie poniosło, z wrażenia aż zaschło mi w ustach.
Daniel był ostatnią osobą, z którą chciałam rozmawiać o śmierci Cole’a Turnera, ale jednocześnie jedyną, która byłaby w stanie całkowicie zrozumieć moje wewnętrzne rozdarcie.
Niewiele myśląc, nacisnęłam klamkę i lekko uchyliłam drzwi. Daniel siedział na łóżku, kompletnie rozbudzony – zdawał się na mnie czekać. Na mój widok poderwał się z posłania i bezradnie opuścił dłonie wzdłuż tułowia. Ja praktycznie wstrzymałam oddech, przypatrując mu się w milczeniu. Wypatrywałam jakichkolwiek oznak pogardy czy gniewu, jakie w obliczu ostatnich wydarzeń mógł zacząć do mnie żywić.
Kiedy jednak Daniel zamiast na mnie nawrzeszczeć, rozłożył lekko ręce jak do uścisku, spoglądając na mnie zachęcająco, coś we mnie pękło. Zamknęłam za sobą drzwi, a następnie ostrożnie wsunęłam się w jego objęcia, pozwalając sobie na krótkotrwałą chwilę słabości, o której marzyłam, odkąd tylko zostałam Królową.
Gdy poczułam łzy pod powiekami, odsunęłam się i stanęłam plecami do niego, nie chcąc, aby przypadkiem je dostrzegł. Najdyskretniej, jak tylko potrafiłam, otarłam kilka zbłąkanych kropel, próbując doprowadzić się do porządku.
– Straciliśmy go już dawno temu, księżniczko – wyszeptał, delikatnie dotykając mojego ramienia.
– Wiem to – odparłam, ze smutkiem przymykając powieki. – Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. A mimo to… Chyba po prostu desperacko potrzebowałam czegoś stałego w tym chaosie. A on, choć był wszystkim tym, czego nienawidzę… Był. Po prostu był. I, jak widać, to mi wystarczało.
Daniel mocniej zacisnął dłoń na moim ramieniu. Jego dotyk, mimo mojego początkowego niezadowolenia, podziałał kojąco na moje skołatane nerwy.
– Cole potrafił namieszać w głowie. Bywały jednak momenty, w których myślałem, że… że naprawdę go znam.
– Myślałam, że go kocham – wyszeptałam. – Okłamywałam samą siebie, bo tak było po prostu wygodniej.
– Kochałaś go – odparł Daniel, zmuszając mnie do tego, bym na niego spojrzała. – Na swój pokręcony sposób kochaliście się oboje.
– I co to zmieniło?
Daniel zamilkł, wyłapując aluzję. Tej jednej sprawy nawet on nie był w stanie podawać w wątpliwość.
          – Mogę tu zostać? – zapytałam cicho, przerywając drętwą ciszę. Była to ryzykowna propozycja, ale nic nie mogłam poradzić na to, że tej jednej nocy naprawdę potrzebowałam jego towarzystwa. – Chociaż do wschodu słońca.
          Daniel uśmiechnął się lekko, ja jednak wiedziałam, że był to wymuszony gest. Przysiadł na łóżku i zachęcająco poklepał miejsce obok. Próbował zachowywać się swobodnie, jednak po tym, co przeszliśmy, było to praktycznie niewykonalne. Jednak za same tylko starania Daniel zasłużył na jakąś nagrodę.
            – Możesz zostać tak długo, jak chcesz, księżniczko.
Co nam było po tej pieprzonej miłości, skoro w ostatecznym rozrachunku i tak wszystko kosztem niej traciliśmy...?





†††††††††




Dzień dobry! Przyznaję, trochę mi zeszło z rozdziałem, ale... Poznań mnie wciągnął. Kompletnie. Nie wiem jak to się stało, ale minął prawie miesiąc, jak tu mieszkam. Coś niesamowitego i zatrważającego równocześnie. Chyba tylko ten, kto sam przez to przeszedł, będzie w stanie zrozumieć, z czym się teraz mierzę.
Jak wrażenia po rozdziale? Udało mi się kogoś zaskoczyć? A może to było zwyczajnie przesądzone? Ja osobiście muszę przyznać, że tę scenę planowałam umieścić troszkę później... Ale, jakby nie patrzeć, nie ma już w tym opowiadaniu czegoś takiego jak "później". Znajdujemy się na półmetku. Odwlekanie nieuniknionego nic nie da.
Jak zwykle serdecznie dziękuję. Tylko tyle i aż tyle.

Do napisania! xo

2 komentarze:

  1. Kurdę ,stało się coś na co czekałam ja ale nie tylko ja. Cole zginał... cieszę się od początku on mi się nie podobał, aczkolwiek wiem czemu Cat tak do niego ciągnęło. Do złych chłopców zawsze ciągnie... kurcze czułam że coś nie tak jest... i nie myliłam się to on okazał się zdrajcą... Jestem ciekawa jak to teraz dalej będzie... i jednym zdaniem Cat przyznała się kogo kocha mimo że ciągle twierdzi że tak nie jest. Wiedziałam, że jej jedyną miłością jest Daniel. Ona próbuje z tym walczyć. Okej nic dobrego jej z tego nie przyszło, ale walczenie z tym też nie ma sensu. Dobra lecę do następnego odcinka który będzie ostatnim jaki nadrobić musiałam (chciałam)

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  2. „– Najdroższa, z całym szacunkiem, ale nie możemy uwięzić twojego kolejnego kochanka. W końcu zabraknie nam cel!”

    Serduszko tu zostawię. Albo nawet kilka: ♥♥♥♥

    Czekałam na to. Wiesz jakie zawsze miałam i mam nadal zdanie o Cole'u. Wciąż zastanawiałam się, jaką rolę miał odegrać, skoro w tym facecie nie było niczego dobrego. I chociaż czasami było mi go prawie szkoda, potem zawsze robił coś, co przypominało mi z jakiego powodu go nie lubię. Teraz wszystko jest jasne, bo i Cat nareszcie przejrzała na oczy.
    To zdecydowanie była toksyczna miłość. Pełna przymykania oczu na oczywistości, dość zawiła i niosąca więcej bólu niż ulgi. Rozumiem tę potrzebę stałego elementu w szaleństwie, ale jednak koniec końców nie przyniosło to niczego dobrego.
    Dobrze, że się uwolniła. Widać, że mimo wszystko przyszło jej to z trudem – jednak zabiła kogoś, kto był dla niej ważny.
    No i poszła do Daniela. Dobrze, dobrze, wciąż czekam na przełom. Skoro już uparła się być szczera ze sobą, to niech w końcu przestanie udawać, że swojego Jonathana nie potrzebuje. ;]

    OdpowiedzUsuń