"Nigdy z ciebie nie zrezygnuję
Widzę prawdziwą wersję ciebie
Widzę prawdziwą wersję ciebie
Pokażę ci drogę do naśladowania
Zapewnię bezpieczeństwo, odciągnę od smutku
Jeśli jesteś jedyną, która ucieka,
Stanę się tym jedynym, do którego uciekasz..."
Spojrzałam
na zgromadzonych w salonie Nocnych, zastanawiając się, co mogę im śmiało
przekazać, a co jednak powinnam zachować dla siebie. Zważywszy na fakt, że z
każdym dniem ich ilość znacząco malała najlepiej byłoby, gdybym otwarcie mówiła
o wszystkim, by nie dawać im kolejnych powodów do odejścia, ale w
rzeczywistości nie było to takie łatwe. W wielu przypadkach to właśnie
wyłożenie wszystkiego na ławę przyczyniłoby się do lawiny kolejnych pożegnań.
Brak kompetencji, młody wiek, niezorganizowanie – w porównaniu ze sprawami,
które musiałam przed nimi zataić, te były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej.
Will
zaoferował mi swoją pomoc podczas wchodzenia na ławę, ale jedynie pokręciłam
głową w odpowiedzi. Nie chciałam patrzeć na żadnego z moich poddanych z góry.
Wystarczyło, że zawodziłam ich na wszelkich możliwych płaszczyznach. Uznawanie,
że jestem w jakiś sposób lepsza od nich, byłoby niewybaczalną hipokryzją z
mojej strony.
–
Mogę prosić o ciszę? – zapytałam, nie unosząc szczególnie głosu. Wiedziałam, że
moja prośba dotrze bez trudu nawet do najbardziej oddalonych wampirów. Ogólne
poruszenie jednak nie zniknęło. – Shane – westchnęłam, domyślając się, że to
właśnie on jest powodem ogólnego rozdrażnienia. Jego specyficzny, leśny zapach przebijał się ponad
pozostałe. – Wróć do izolatki. Ktokolwiek pozwolił ci chodzić wolno, nie
skonsultował tego ze mną. Nie będę więc odpowiadać za jakiekolwiek uszczerbki
na twoim ciele.
Kątem
oka dostrzegłam grymas na twarzy Willa. Chociaż wiedziałam, że to jego zasługa,
nie zamierzałam go za to besztać. Mimo iż działania Nocnego niejednokrotnie
przechodziły moje oczekiwania, nie można było mu zarzucić troskliwości i
zaangażowania.
–
Może jeszcze mam sam się w niej zamknąć? – parsknął Daniel, drażniąc się ze
mną.
–
Larisso – westchnęłam, odnajdując wampirzycę w tłumie. Nie miałam siły na prowadzenie
z nim publicznych, słownych potyczek. – Zajmij się nim, proszę.
Issa
bez słowa odwróciła się na pięcie i zaczęła przepychać się w kierunku wyjścia.
Dopiero kiedy ona i Daniel zniknęli z zasięgu naszego wzroku, Nocni stopniowo
zaczęli się wyciszać. Obecność Dziennego w szeregach dobitnie wytrącała ich z
równowagi. Aż dziwne, że żaden z nich do tej pory jeszcze nie rzucił się na
Daniela. Wiedzieli jednak o moich zawiłych koligacjach z Shane’em i
prawdopodobnie nie chcieli mi się narzucać.
–
Nie zajmę wam dużo czasu – obiecałam, rozglądając się po zgromadzonych. – Chcę
tylko, byście wiedzieli, że… Nie byłam dobrą Królową. – Po tych słowach na sali
zapadła kompletna cisza. – Nie byłam i, co wysoce prawdopodobne, nigdy tak
naprawdę nie będę. Zbyt szybko zostałam rzucona w wir zadań i obowiązków, które
nie do końca rozumiałam. Zamiast jednak skupić się na tym, co zostało mi przepowiedziane,
ja skoncentrowałam się na swoich, jakże nieistotnych, prywatnych dramatach.
Cole, na moje nieszczęście osoba naprawdę bliska memu sercu, skutecznie
odciągnął od was moją uwagę, stawiając siebie w centrum moich zainteresowań.
Znowu – dodałam, ciężko wzdychając. – Co się zaś tyczy nieoczekiwanego
pojawienia się Daniela… Mogłabym wam również próbować wmawiać, że jest mi ono
obojętne, ale po co, skoro jak na dłoni widać, że to, co niegdyś nas łączyło,
wciąż gdzieś tam we mnie siedzi, spędzając mi sen z powiek? – Kilku stojących
najbliżej mnie Nocnych skrzywiło się nieznacznie. – Wróćmy jednak do meritum.
Nie byłam i nie będę dobrą Królową. Co nie zmienia jednak faktu, że wciąż nią
jestem. – Po tych słowach mimowolnie się wyprostowałam i lekko, jakby z dumą,
uniosłam brodę. – Bez względu na to, co ta druga jest wam w stanie obiecać,
jestem skłonna zrobić wszystko, byleby tylko przebić jej ofertę. Może być tylko
jedna Królowa. – Mój głos zabrzmiał ostrzej i o wiele bardziej chłodno, niż
pierwotnie planowałam. – I jestem nią ja. Tej jednej kwestii nic nie jest w
stanie zmienić.
Jak
na zawołanie zebrani w salonie Nocni zaczęli głośno klaskać. Nieoczekiwany, ale
jakże gorący aplauz sprawił, że uśmiechnęłam się szeroko, mile zaskoczona. Moje
początkowe obawy co do treści przemowy momentalnie wyparowały, zastąpione
czysto rodzicielską dumą i zadowoleniem.
–
Potrzebuję pięciu pięcioosobowych oddziałów, które dzisiejszej nocy zajmą się
przeczesywaniem wskazanego przez Williama terenu – dodałam, kiedy tłum nieco
się wyciszył. Wywołany z grupy Nocny z pokorą skinął mi głową. – Mamy pewien
trop w sprawie Alison i jej armii Odmieńców. Chętni niech udadzą się do Willa,
który zapozna was ze szczegółami akcji. Ja od siebie pragnę jeszcze
przypomnieć, byście bez potrzeby się nie oddalali. Żadnego samotnego wałęsania
się po mieście, czy to jasne? – krzyknęłam, przykuwając tym samym uwagę. –
Jakkolwiek dumni byście nie byli, proszę, dostosujcie się do mojej rady.
Próbowałam sama stawić czoła Odmieńcowi i poległam. Sprawa ta jest o wiele
bardziej poważna, niż pierwotnie zakładaliśmy. Nie zatrzymam was na siłę w
hotelu, ale niewątpliwie ulżyłoby mi, gdybyście tej nocy powstrzymali się od
jakichkolwiek eskapad.
Ku
mojemu zaskoczeniu prośba ta nie wywołała salwy niezadowolenia. Nocni wydawali
się być poruszeni, ale to bardziej z powodu zapowiedzianych ataków i mojej
troski aniżeli masy nowych zakazów, którymi ich obarczyłam.
Nocni
wyczuwając, że to koniec przemowy, powoli zaczęli się rozchodzić. Kątem oka
dostrzegłam wychodzącego z salonu w otoczeniu kilkunastu wampirów Williama.
Ruszyłam za nimi, ciągnąc za sobą wciąż nie do końca ogarniającego sytuację
James’a. W połowie drogi zatrzymała nas jednak Larissa, której poważna mina
sugerowała równie poważny temat do rozważań.
–
Zmierzasz więzić go do samej śmierci? – zapytała, krzyżując ramiona na piersi. –
Nie chcę się w żaden sposób narzucać, ale uważam, że…
–
Postawiłam mu ultimatum: albo oni, albo my – mruknęłam gniewnie, nie
zamierzając w żaden sposób ukrywać, że motyw przewodni tej rozmowy średni mi
leży. – Powiedział, że się zastanowi. Więc niech nie zgrywa poszkodowanego. Sam
sobie zgotował taki los.
–
Ale to twój Jonathan i…
–
Przestańcie to powtarzać! – prychnęłam zirytowana. – Ja wiem, że Katerina i
Jonathan w waszych oczach stali się legendarną parą na miarę, nie wiem, Romea i
Julii, ale to jest przeszłość. W tym życiu moje próby podjęcia jakiejkolwiek
współpracy z facetami nie zakończyły się najlepiej. Lepiej będzie, jeśli będę
więc trzymać się od nich wszystkich z daleka.
Moje
gniewne wyznanie zamknęło Larisie usta. Wpatrywała się we mnie wzrokiem z
pogranicza szoku i zrozumienia.
–
Zapoznaj Jamesa z Dehlią – rzuciłam jeszcze, wymijając ją. – Mój pierworodny ma
masę pytań, na które tylko ona będzie w stanie mu odpowiedzieć.
Ignorując
echo słownej utarczki dochodzącej z kuchni przemknęłam korytarzem w kierunku
gabinetu. Ledwo postawiłam nogę w progu pomieszczenia, wbiło się we mnie
dwadzieścia pięć par zaskoczonych, czarnych jak noc oczu.
Zatrzasnęłam
za sobą drzwi, odcinając nas od hałasów z zewnątrz.
–
Ani słowa, Will – warknęłam, widząc, że Nocny otwiera usta. – Idę z wami.
Noce
w Las Vegas były równie upalne jak dnie, ale musiałam przyznać, że o wiele
bardziej odpowiadała mi jego wieczorna aura. Z jakiegoś powodu to miasto o
wiele lepiej smakowało właśnie o zmroku. Wtedy nawet stosunkowo parne powietrze
sprawiało wrażenie o wiele bardziej orzeźwiającego.
Chociaż
wampirom nie były straszne nagłe skoki temperatur, ja jako jedyna zrezygnowałam
z kurtki, w której mogłabym ukryć dwa razy więcej broni. W dużej mierze był
temu winien również ciążowy brzuch, który sprawił, że ciężko byłoby mi ją
dopiąć. Chociaż powinnam była już się do niego w jakimś stopniu przyzwyczaić,
on wciąż na każdym kroku mi zawadzał. Moja kondycja nie zmalała, nadal byłam
należycie wysportowana i smukła, ale mimo to miałam problemy z wykonywaniem pewnych
przyziemnych czynności. Zawiązanie wiśniowych martensów, które postanowiłam
założyć na akcję, dosłownie mnie pokonało. Miałam nadzieję, że Larissa nikomu
nigdy nie powie o tym, że musiała mi je zawiązać, bo w innym przypadku chyba
spaliłabym się ze wstydu.
Wraz
z Williamem wieńczyliśmy nasz skromny, bo zaledwie sześcioosobowy pochód. Idąca
na przedzie czwórka Nocnych zachowywała pełen profesjonalizm, jednocześnie
jednak nie przykuwając szczególnej uwagi przechodniów. Żartowali między sobą i
rozmawiali jak gdyby nigdy nic, przez cały ten czas zachowując jednak pełne
skupienie. Wiedziałam, że w razie ewentualnego ataku, broniliby mnie i dziecka
za wszelką cenę.
Spojrzałam
na mojego towarzysza, wzdychając ciężko, kiedy miniatura Shane’a – podświadomie
pragnęłam, by tak właśnie było, gdyż moja mini-kopia nie zwiastowała nic
dobrego – w moim łonie wykonała kolejnego fikołka. Jej ruchy pomału zaczynały
mnie drażnić. Były uciążliwe, a momentami nawet bolesne, zupełnie jakby mała
zdawała sobie sprawę z mojego nastawianie względem niej i już na tym etapie
próbowała mi się jakoś odpłacić.
Will,
nie pytając mnie o pozwolenie, nakrył dłonią lewą stronę moje brzucha. Kiedy
wyczuł jej kopnięcie, uśmiechnął się.
–
Poznamy ją lada dzień – szepnął z podekscytowaniem. – Nie mogę się doczekać.
Chciałabym
podzielać jego entuzjazm, ale nie potrafiłam. Strategicznie przemilczałam
jednak temat, nie chcąc prowokować go do kłótni. Moje działania na niewiele się
jednak zdały, gdyż, o dziwo, prowokatorem okazał się być sam William.
–
Słyszałem, że ty i Daniel… – zaczął, uważnie badając moją reakcję.
–
Will – wycedziłam, wchodząc mu w słowo. – Kocham cię i szanuję, ale powiesz
jeszcze słowo na temat mnie i Shane’a, a przysięgam, że nie będę miała
absolutnie żadnych oporów przed tym, by wypruć z ciebie narządy wewnętrzne.
Nocny,
mimo iż przyzwyczajony do mojego ciętego języka, wzdrygnął się z niesmakiem.
–
Chciałbym zrzucić winę za twoje postępowanie na ciążowe humorki, ale oboje
doskonale wiemy, że i bez tego dziecka byłaś zbyt porywcza – westchnął,
odsuwając dłoń od mojego ciała. – Chcę tylko, żebyś wiedziała, że… Cóż,
jakkolwiek łzawo i tandetnie to nie zabrzmi, chcę po prostu, byś była
szczęśliwa. I jeśli to właśnie Daniel będzie w stanie zagwarantować ci w tych
mrocznych czasach odrobinę światła, jestem gotowy się za wami wstawić u
pozostałych.
Coś
ścisnęło mnie w dołku i dla odmiany nie była to zasługa niecierpliwego royal baby. Spojrzałam na Willa, nawet nie kryjąc wzruszenia. Choć
wysnuwana przez niego wizja na tym etapie życia wydawała mi się zwyczajnie
abstrakcyjna, byłam po raz kolejny poruszona jego oddaniem.
–
Will, ja… Nie wiem, co powiedzieć.
–
Myślę, że wiem, skąd bierze się twoja niechęć do dziecka – oznajmił nagle. Nie
wiedziałam, co wprawiło mnie w większe osłupienie: to, że mi przerwał, czy może
raczej sam przekaz jego wypowiedzi.
–
Mógłbyś rozwinąć? – palnęłam głupio. – Bo nie bardzo wiem, co konkretnie masz
na myśli.
Will
spojrzał na idących przed nami Nocnych, sprawdzając zapewne, na jak wiele
prywatności możemy liczyć.
–
Znałem Katerinę lepiej, niż ci się wydaje. Rozgryzienie ciebie nie było wiele
trudniejsze.
Nie
poznawałam go. Will rzadko kiedy zachowywał się tak tajemniczo. Był jedną z
nielicznych osób w moim otoczeniu, które mówiły otwarcie o tym, co myślały i co
je gnębiło. Stosowanie zagadek i dwuznaczności nie leżało w jego naturze.
–
Tu nie ma nic do odkrywania – prychnęłam oschle, jednak w głębi duszy poczułam
się nieco poruszona jego słowami. – Nie chciałam zostać matką, nie chciałam
zostać Królową… Z czasem jednak moje priorytety się pozmieniały. Musiałam stać
się Królową, więc nią zostałam.
–
Matką, jakby nie patrzeć, również musisz zostać.
–
Łatwiej zrezygnować mi z jednej osoby aniżeli z całej grupy – odparłam, nie
patrząc na niego.
Szliśmy
przez chwilę w ciszy. Udawałam, że rozglądam się z zaciekawieniem wokół, aby dać
Willowi do zrozumienia, że nie chcę kontynuować tego tematu.
–
Wiesz, najdroższa, nikt by cię nie zasztyletował we śnie, gdybyś pozwoliła
sobie na odrobinę szczęścia.
Wywróciłam
oczami. Tak, jak mogłam się tego spodziewać, Will nie załapał aluzji i dalej
dręczył mnie pytaniami, którymi nie chciałam zaprzątać sobie głowy.
–
Słuchałeś w ogóle mojej przemowy w salonie? Dość prywatnych dramatów, od dziś w
pełni oddaję się sprawom poddanych i Wielkiej Wojny.
Grupa
przed nami zwolniła, wieńczący szereg Ben obejrzał się, szukając nas wzrokiem.
Wraz z Willem instynktownie zacisnęliśmy dłonie na rękojeściach ukrytych pod
ubraniami sztyletów. Podobnie jak pozostali próbowałam wypatrzeć coś
podejrzanego w tłumie, jednak bezskutecznie.
Przeszliśmy
prosto przez skrzyżowanie, trzymając się wyznaczonego rewiru. Cokolwiek
wcześniej zaniepokoiło idących z przodu Nocnych, zniknęło.
–
Nie chcę cię pouczać, Catherine – westchnął po chwili William. – Ale uważam, że
prędzej czy później zaczniesz żałować tak pochopnie podjętej decyzji. Katerina
nigdy nie miała okazji poznać córki, podczas gdy ty…
Mimowolnie
pomyślałam o prawdopodobnie proroczym śnie ze szpitala i aż się wzdrygnęłam.
Choć tak do końca nie wiedziałam, co mnie wówczas spotkało, przeczuwałam
najgorsze. Dobiegający zza ściany szloch dziecka był nader wymownym
potwierdzeniem moich najmroczniejszych obaw.
Jeszcze
do niedawna planowałam użyć córki jako karty przetargowej w pertraktacjach z
Alison. Wieść, że jest ona niestabilna emocjonalnie, nieco ochłodziła moje
zapędy. To nie znaczyło jednak, że całkowicie zrezygnowałam z tego pomysłu.
Choć nieco okrutny, pozostawał w zanadrzu mojej podświadomości jako część planu
B – na wypadek gdyby ten pierwszy, wciąż nie do końca sprecyzowany, przypadkiem
nie wypalił. Wiedziałam, że gdyby przyszło mi podjąć ostateczną decyzję, nie
zawahałabym się. Istniały bowiem sprawy ważne i ważniejsze – a dziecko będące
wynikiem klątwy, którą obarczony był mój ród od stuleci, zdecydowanie nie
widniało na liście moich priorytetów.
–
Nie wiemy, co się stanie jutro – szepnęłam tylko, desperacko pragnąc zakończyć
temat. Odkąd tylko mój brzuch znacząco urósł, ludzie z mojego otoczenia wzięli
sobie za cel umoralnianie mnie w kwestii macierzyństwa, co nieszczególnie mi
się podobało.
–
Tak czy siak wiem, że nie mówisz tego wszystkiego w pełni poważnie. Pamiętaj
tylko, że cokolwiek zdecydujesz, będę trzymał twoją stronę, najdroższa.
Nie
odpowiedziałam, zbyt skupiona na przyglądaniu się majaczącemu na horyzoncie
budynkowi. Siłą woli próbowałam obudzić wspomnienia koszmarnego snu, jednak
bezskutecznie. Znajdujący się nieopodal szpital nie wydawał mi się wyjątkowy.
–
Wchodzimy do środka parami – zadecydowałam, skinieniem wskazując na budynek. –
Ja i Will sprawdzimy piwnice.
Pozostali
Nocni dokonali szybkiego podziału, dobierając się w pary. Żeby nie przyciągać
niczyjej uwagi, postanowiliśmy wchodzić do szpitala z pewnym odstępem czasowym.
Ja i Will poszliśmy jako pierwsi – zaraz po tym, jak co najmniej trzy razy zdążyłam powtórzyć pozostałym, by pod żadnym pozorem się nie rozdzielali.
Recepcja
wyglądała na opustoszałą. Poza rozespaną i nieco smętną pielęgniarką za
biurkiem nikogo tu nie było. Obskurne, plastikowe krzesełka świeciły pustkami.
Jedynym źródłem dźwięku w korytarzy był cichy, miarowy brzęk lamp gospodarczych
i pikanie drukarki.
Will
uprzejmie skinął głową pielęgniarce, ta jednak zdawała się w ogóle nas nie
zauważać. Obróciła się na krześle w stronę komputera, ignorując nas. Jej
nieuprzejmość była nam jednak niewątpliwie na rękę, gdyż dzięki temu mogliśmy
niezauważenie przemknąć w stronę windy dla personelu i zjechać do podziemi.
–
Jak się czujesz? – zapytał Will, wciskając odpowiedni guzik na panelu windy.
–
Nieco zawiedziona – przyznałam, choć wiedziałam, że nie o to mu chodziło.
–
To nie ten szpital? – dociekał dalej, puszczając mnie przodem do wyjścia.
Rozejrzałam
się po lekko zagraconym, ale najwyraźniej wciąż używanym korytarzu, delikatnie
marszcząc oczy. Na moje nieszczęście szpitale miały to do siebie, że nie
wyróżniały się między sobą niczym szczególnym, przez co ciężko było mi od razu
określić, na czym stoimy. Przeczucie podpowiadało mi jednak, że to nie było to.
Gdyby tylko mój sen był o wiele pewniejszy, a ja miałabym więcej poszlak, bez
wahania porzuciłabym dalsze poszukiwania na podstawie samej intuicji. W obecnej
sytuacji zmuszona byłam jednak brnąć dalej z nadzieją, że coś w końcu zaskoczy.
Pchnęłam
stojący w przejściu lekko zdezelowany wózek inwalidzki, podążając naprzód
korytarzem. W międzyczasie William odnalazł kontakt i zapalił światła, które
skąpały panujący tu lekki rozgardiasz chłodnym, wręcz chirurgicznym światłem..
–
Nikogo nie wyczuwam – szepnął Will, idąc zaledwie pół kroku za mną.
Skinęłam
głową. Miałam dokładnie tak samo, jak on – powietrze przesiąknięte było typowo
lekarskim zapachem podszytym nieco wonią wilgoci i starości, ale jednocześnie
nie byłam w stanie wyłapać czyjejś obecności. Byłam więcej niż pewna, że tego dnia
nikt z personelu nawet nie schodził do podziemi.
–
Kostnica – oznajmił William, zaglądając do jednego z pomieszczeń przez
umieszczone w drzwiach okrągłe okienko. – Chcesz się rozejrzeć?
Nie
udało mi się ukryć dreszczu, który przeszył moje ciało na samą myśl o trupach,
które mogły być tam przechowywane.
–
Może w drodze powrotnej – zadecydowałam ostatecznie, nie chcąc wyjść na
ostatniego boidudka.
Przeszliśmy
korytarz do końca, pobieżnie zaglądając do mijanych pomieszczeń. Znaleźliśmy
lodówki pełne krwi niezbędnej do transfuzji, pomieszczenia ze starym sprzętem
medycznym i ortopedycznym, całe kartony plastrów i bandaży, a także pokój, w
którym przechowywana była stara kartoteka medyczna pacjentów. W erze komputerów
te papierowe zapiski posiadały jedynie wartość co najwyżej sentymentalną.
Staraliśmy
się zachowywać jak najciszej, aby nie zdradzić przedwcześnie naszego położenia,
jednak szybko okazało się, że w podziemiach znajdowaliśmy się zupełnie sami.
Choć była to nasza pierwsza taka próba, poczułam się nieco zniechęcona.
–
Sprawdzę, co u reszty – zadecydował William, wyciągając z kieszeni komórkę.
Podczas
gdy on kontaktował się z pozostałymi oddziałami i sprawdzał, czy coś znaleźli,
ja wykonałam telefon do Nocnych należących do naszej grupy.
–
Zwijamy się – oznajmił Ben w odpowiedzi na moje pytanie, jak im idzie. – Nie ma
tu nic podejrzanego.
–
Przepraszam pana, ale czas odwiedzin już się skończył… – usłyszałam jeszcze w
słuchawce, zanim mój poddany się rozłączył. Pozostawało mi jedynie mieć
nadzieję, że nie rzucił się do gardła niewinnej pielęgniarce, która śmiała się
zwrócić mu uwagę.
Spojrzałam
na Willa, który właśnie zakończył swoją rozmowę, mając nadzieję, że chociaż on
będzie miał dla mnie jakieś dobre wieści, ale jego mina mówiła sama za siebie.
W pozostałych czterech sektorach również nie odnaleziono niczego podejrzanego.
Nie nastąpił również żaden atak – czy to na moich ludzi, czy też chociażby
zwykłych śmiertelników.
–
Ona wie, że my wiemy – syknęłam, nerwowo przestępując z nogi na nogę. – Znowu
uda jej się wywinąć, a wtedy…
Will
zacisnął dłoń na moim przedramieniu, próbując mnie uspokoić. Nic nie mogłam
jednak poradzić na to, że po ostatnich wydarzeniach – przemianie Jamesa, odejściu Cole’a, pojawieniu
się Daniela, niekończących się atakach – a także towarzyszącemu mi w ostatnich
dniach stresowi, o wiele łatwiej było mi popadać w paranoję.
–
Jeszcze nic straconego, najdroższa. Spróbujmy skupić się na pozytywach…
–
A są takie? – warknęłam, wyrywając się z niezadowoleniem. – Zauważ, że… –
urwałam, wychwytując z oddali dziwny, nieco metaliczny dźwięk.
Zdrętwiałam,
nasłuchując w skupieniu. Will, wyłapując hałas w tym samym momencie co ja,
chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku, z którego tu przyszliśmy.
Pośpiesznie zaglądaliśmy do tych samych pomieszczeń co poprzednio, próbując
odnaleźć coś niepokojącego wśród znajomych przedmiotów. Jednocześnie
oczekiwaliśmy powrotu tego niepokojącego dźwięku, co niewątpliwie pomogłoby nam
szybciej zlokalizować jego źródło.
Kiedy
hałas się powtórzył, tym razem o wiele donośniej, staliśmy dokładnie pod
drzwiami kostnicy.
–
Cholera – wymamrotałam, sięgając klamki. W prawej dłoni już ściskałam sztylet.
Powoli
weszłam do środka, podświadomie przygotowując się na atak. Will zmierzał tuż za
mną, osłaniając mnie. Choć nie znałam go tak dobrze, jak Daniela, który w walce
nie mógł mi się równać, musiałam przyznać, że naprawdę dobrze mi się z nim
współpracowało. Nocny miał ten profesjonalny rodzaj podejścia do walki, który
najbardziej ceniłam w swoich partnerach.
Will
skinieniem wskazał na stół operacyjny, na którym pod zieloną płachtą leżało coś
o kształcie ludzkiego ciała. Mimo początkowej niechęci zaraz po tym, jak
uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, podeszłam do stołu i sięgnęłam po
rąbek materiału. Ściągnęłam go jednym, niezbyt pewnym ruchem nadgarstka,
odsłaniając to, co kryło się pod spodem.
Na
widok pustych, plastikowych oczu manekinu aż westchnęłam z ulgą. Chociaż śmierć
i wszystko, co się z nią wiązało, nie było mi obce, wciąż nie mogłam wyzbyć się
pewnego uprzedzenia co do martwych ciał.
Tak
skupiłam się na odsłanianiu manekina, że kiedy ponownie rozległ się głuchy
stukot czegoś ciężkiego o metal, aż podskoczyłam.
–
Szafka na ciała – syknął Will, wskazując na metalową ściankę po naszej prawej
stronie.
Tym
razem to on podszedł bliżej, by wysunąć prawidłową szufladę. Poczekał, aż
odpowiednio się uzbroję i zamienię sztylet na pistolet, którym następnie
wymierzę do napastnika, po czym szarpnął, z łoskotem wyciągając denata- nie
denata na zewnątrz.
Rozległ
się krzyk – o dziwo nie mój, ja trzymałam się hardo w swoim postanowieniu, by
nadmiernie nie panikować – a następnie salwa ciężkich, urwanych i jakże
desperackich wdechów i wydechów. Dopiero kiedy wstępny szok minął, a
wyciągnięty z szuflady przestał rzucać się jak wyrzucona na brzeg ryba, udało
mi się go rozpoznać.
Opuściłam
broń, nie kryjąc swojego zdziwienia.
–
Cole? Co ty tu, u diabła, robisz?!
†††††††
Dziś rozdział specjalny, bo urodzinowy. Chryste, oddam wszystko osobie, która powie mi, kiedy zleciały te trzy lata. Dopiero co zaczynałam tego bloga... Nie miałam zielonego pojęcia, jak poruszać się po blogosferze, nikogo tu nie znałam. Dopiero co plułam sobie w brodę, jak pogodzę szkołę średnią z pisaniem, a teraz siedzę w nowym mieszkaniu, w zupełnie obcym mieście i za dwa tygodnie idę na studia. Jezusku brodaty, co za życie!
Robię to pod każdą notką, ale dziś czuję, że te słowa mają szczególną moc, także dziękuję. Tym ujawnionym i nieujawnionym czytelnikom, tym którzy ręczą dobrym słowem prywatnie bądź w komentarzach. Dziękuję za wsparcie, piękne szablony, muzyczne inspiracje, ale również te nieco bardziej obiektywne opinie, które miały za zadanie pomóc mi ukierunkować tę opowieść. AC jest dla mnie niezmiernie ważne. Mimo iż zakończone lata temu, dzięki temu blogowi odżyło na nowo. Pierwotna wersja nie ma w sobie praktycznie nic poza imionami bohaterów z tej, którą aktualnie czytacie. Nie sądziłam, że będę w stanie tyle wyciągnąć z tej historii, a tu proszę.
Byliście ze mną w tych lepszych i gorszych chwilach mojego życia i za to Wam niezmiernie dziękuję.
Zbliżamy się ku końcowi tej opowieści, jednak, ku moim początkowym obawom, wcale nie czuję z tego powodu żalu. Zobaczymy, jak to będzie, kiedy postawię ostatnią kropkę w epilogu. Ale jak na razie rozpiera mnie duma, ponieważ, cholera jasna, naprawdę to zrobiłam.
Dziękuję raz jeszcze.
Klaudia
Koniec opowieści? o nie tak szybko chciałoby się powiedzieć... kurczę kiedy ja znów zaczęłam żyć tą historią ona ma się zamiar skończyć... nie tak to miało być ale coż muszę wziąc to na klate...
OdpowiedzUsuńco do rozdziału świetny. kurde i znów Cole? co on właściwie tam robił? nie mam pojęcia... cud wgl że go znaleźli...jestem ciekawa co będzie dalej i jak ta historia się zakończy, coś czuję że to nie będzie happy end...
Shadow
„– Will – wycedziłam, wchodząc mu w słowo. – Kocham cię i szanuję, ale powiesz jeszcze słowo na temat mnie i Shane’a, a przysięgam, że nie będę miała absolutnie żadnych oporów przed tym, by wypruć z ciebie narządy wewnętrzne.”
OdpowiedzUsuńI taką Cat kocham, no. Ten tekst jest piękny, ale hej! Proszę nie rozpruwać mi Willa – przypominam, że on jest mój! xD
Po pierwsze, znów piosenka, którą wielbię. TDG nie zawodzi, a ten kawałek miałam szczęście słyszeć na żywo blisko dwa lata temu, więc dla mnie to podwójna perełka, ach. <3
A po drugie, rozdział cudny. Przemowa Cat wyszła całkiem nieźle, chociaż widać, że dziewczyna się stresowała. Nic dziwnego, bo sama zdaje sobie sprawę z tego, jak słabo radzi sobie w roli królowej. Trudno, żeby było inaczej, skoro to coś, czego zdecydowanie sobie nie wybrała. Z dnia na dzień dowiedziała się o klątwie, swoim przeznaczeniu i całym tym szaleństwie. Tak naprawdę za każdym razem zostawała stawiana przed faktem dokonanym, więc czego innego tu oczekiwać? Jest jak dziecko, które zbyt wcześnie rzucono w świat dorosłych – albo gorzej, bo normalne osoby zwykle nie muszą odnajdować się w roli przeklętej królowej.
Napięcia z Danielem ciąg dalszy. I dalej podtrzymuję, że ona oszukuje samą siebie – Will to widzi, więc naciska, choć niby wie, że nie powinien. Ale to prawda, nikt nie zrobi jej krzywdy, jeśli choć na moment pozwoli sobie na chwilę szczęścia. Ten opór bierze się raczej stąd, że za luz zwykle trzeba płacić, a w jej przypadku to dość… krwawa cena, przynajmniej w większości przypadków. Im mniej się angażujesz, tym mniej cierpisz…
Ten jej sen ze szpitalem nie wróży niczego dobrego. Ogólnie te miejsca są idealne nie tylko jako kryjówka, ale do budowania napięcia. Zwłaszcza podziemia, do których mało kto zagląda. Ach, myślałam, że pierwszy szpital jednak będzie całkowitym pudłem, ale końcówka… No i kostnica. Kostnica i manekiny to złe połączenie – stwierdzam to po obejrzeniu niezliczonej liczby gameplay'ów z różnych horrorów. =P
Możesz sobie wyobrazić jak prychnęłam na końcówce. Cole w końcu tam, gdzie od dawna bym go widziała! Co prawda wciąż żywy, ale… może da się nadrobić. Proszę? :D