piątek, 31 sierpnia 2018

Rozdział 72





"Jestem nieczuła na Ciebie - nieczuła, głucha i ślepa
Dajesz mi wszystko z wyjątkiem wyjaśnień
Sięgam ku tobie, ale czuję tylko nocne powietrze
 Nie Ciebie, nie miłość, zwyczajnie nic...

 Próbowałam o tobie zapomnieć
 Jednak bez Ciebie, nie czuję już nic
 Nie zostawiaj mnie tu, bo sama
 Nie potrafię nawet oddychać..."









– Nie, nie i jeszcze raz nie. Na dziewiąty krąg Piekła! Catherine, dlaczego nie leżysz w łóżku?
Spojrzałam na zmierzającego ku mnie Williama, próbując stłumić okrzyk bezradności. Niedługo nie będę mogła pójść bez obstawy do łazienki! Wystarczyło, że robiłam coś nielegalnego, by pojawiał się obok mnie, gotowy wyprawić kilkunastominutowe kazanie. Ale kiedy z kolei robiłam coś sensownego, zamiast mnie pochwalić, Will zwyczajnie znikał gdzieś bez słowa.
– Bo nie jestem kaleką – prychnęłam, kierując się w stronę schodów.
– Och, tak? Jeszcze dwie godziny temu z Dehlią musieliśmy na zmianę sprawdzać, czy w ogóle oddychasz!
– Byle toksyna nie sprzątnie mnie z tego świata – przypomniałam, nie zatrzymując się mimo nawoływań starszego Nocnego.
– Zaraz cię zrzucę z tych schodów i sprawdzimy, czy to zadziała – wymamrotał William, podążając w ślad za mną.
Zwalczyłam dziecinny odruch wytknięcia na niego języka, w zamian skupiając się na prawidłowym stawianiu kolejnych kroków. Nie mogłam dać po sobie poznać, że nadal nie jest ze mną najlepiej. Wciąż czułam resztki toksyny w swoim organizmie; to jak porusza się pod moją skórą, mącąc krew i resztki zdrowych zmysłów. Wykonywanie podstawowych czynności życiowych kosztowało mnie więcej energii niż zazwyczaj, ale nie zamierzałam narzekać. W porównaniu z tym, co przeżyłam w ciągu ostatnich dwunastu godzin to było tak naprawdę niczym.
– Chcesz jeszcze trochę krwi? – nie dawał za wygraną Will, siedząc mi na przysłowiowym ogonie.
– Chcę świętego spokoju. Da się załatwić?
– Nie bądź uszczypliwa, kochanieńka, William chce dla ciebie jak najlepiej.
Spojrzałam w bok na wychodzącą z kuchni staruszkę, po czym wzniosłam oczy do nieba w geście poddania. Jeszcze tylko jej tu brakowało. Jeśli ceną wyjścia z łóżka była namolna obecność tych dwojga, wolałam już chyba wrócić do sypialni.
– Dobra, skoro już tu jesteście, to właźcie – westchnęłam, uchylając drzwi do gabinetu i puszczając ich przodem. – Muszę wam o czymś powiedzieć.
Udałam, że nie usłyszałam radosnego okrzyku Dehlii, przecinając gabinet w kierunku gramofonu stojącego na stoliku w kącie pomieszczenia. Ktokolwiek przytachał tu ten kawałek złomu, zasłużył mimo wszystko na wyrazy mojego uznania. W domu pełnym wampirów ciężko było o chwilę prywatności, ale muzyka była w stanie rozmącić nieco przepływ niechcianych informacji pomiędzy niewtajemniczonymi.
Zasiadłam za biurkiem, pobieżnie przeglądając zaśmiecające jego blat papiery. Stos rachunków od razu trafił do kosza – jako właścicielka magicznych, fiołkowych oczu nie zamierzałam zawracać sobie głowy czymś tak przyziemnym. Moją uwagę przykuła jednak rozpostarta na biurku mapa, na której jakiś czas temu pozaznaczałam miejsca ataku Odmieńców na moich ludzi. Na przecięciu dwóch współrzędnych odnalazłam punkt, w którym wczorajszej nocy to ja ucierpiałam i oznaczyłam flamastrem. Sektor, w którym nagromadzone były czerwone punkciki dodatkowo zakreśliłam, podkreślając ich wartość. Zaznaczony rejon mógł mieć nie więcej niż pięć kilometrów kwadratowych.
– Okay, pomalowałaś sobie, wszystko fajnie – mruknął Will, zaglądając przez ramię na efekt mojej pracy. – Wyjaśnisz nam teraz, o co w tym wszystkim chodzi?
Skinęłam głową, obracając w palcach flamaster. Niepiszącą końcówką zaczęłam wskazywać pozaznaczane punkciki.
– W tych miejscach doszło do ataków. Tu zginął David, a tutaj Chris – dodałam, wskazując na lokalizację hotelu. – Choć ataków nie było jeszcze wiele, można dostrzec pewną zależność…
– Żadne z tych miejsc nie wykracza poza zaznaczony przez ciebie obszar – zauważyła Dehlia, stając po mojej drugiej stronie.
– Właśnie – podchwyciłam. – Kiedy wczoraj znalazłam się w zaułku z Odmieńcem, nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że obserwuje nas ktoś jeszcze. Rzuciłam się w pogoń za tą postacią, ale połączenie dość szybko zostało zerwane. Możliwe więc, że Alison nigdy nie pojawia się na miejscu osobiście. Nie zmienia to jednak faktu, że w jakiś sposób ich kontroluje.
Spojrzałam na Willa, oczekując jego aprobaty. On jednak sprawiał wrażenie zbyt zamyślonego, by chociażby odwzajemnić moje spojrzenie. Wzięłam jednak jego reakcję za dobry znak i postanowiłam mówić dalej.
– Wydawać by się mogło, że działają impulsywnie i przypadkowo, ale to tylko przykrywka. Gdzieś w tym kwadracie znajduje się ich kryjówka.
– Są blisko nas – szepnęła Dehlia. – Mamy ich właściwie pod nosem. Tylko gdzie…?
Westchnęłam, jednym gestem zwijając mapę. Teraz, kiedy zyskaliśmy pewną przewagę, nie mogłam sobie pozwalać na byle błędy. Zamierzałam tuszować każdą informację i dzielić się nią tylko z zaufanymi osobami. Nie mogłam zapominać, że znajdowaliśmy się na wojnie – a tu nietrudno o przyjaciół, którzy w jednej chwili zmieniają się we wrogów. Wystarczy, że przeciwna drużyna zaoferuje coś, czego nie jesteś w stanie obiecać ty, a wszelkie zaufane sojusze ulegają nadłamaniu.
– Powinniśmy przeszukać znajdujące się w zaznaczonym sektorze szpitale – oznajmiłam, mimowolnie mocniej zaciskając dłonie na zwiniętej mapie.
– Skąd taki pomysł? – W głosie Williama wyczuwalny był tak  typowy dla niego sceptycyzm.
– Mam takie przeczucie – rzuciłam krótko, mając nadzieję, że w ten sposób utnę dyskusję. Will nie byłby jednak sobą, gdyby nie próbował postawić na swoim. – Miałam sen, okay? – westchnęłam, nie mogąc znieść jego przenikliwego spojrzenia. – Wysoce prawdopodobne, że był to sen proroczy.
Will skrzyżował ramiona na piersi, nie przestając skanować mnie wzrokiem.
– Wysoce prawdopodobne? A co, jeśli to kolejny martwy trop?
– Od czegoś trzeba zacząć, okay? – rzuciłam, nie dając za wygraną. Im mniej myślałam o koszmarnym, mówiącym wszystko i nic śnie, tym spokojniejsze było moje życie. – Zacznijcie od tych aktywnych, skończcie na tych opuszczonych. Mogę się założyć, że w tym obrębie takowe również się znajdują.
Will otworzył usta, próbując ponownie się sprzeciwić, ale Dehlia zdusiła w zarodku jego bunt, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nocny w odpowiedzi posłał wampirzycy zirytowane spojrzenie, ale nic nie powiedział. Ich relacja, choć skomplikowana i nietypowa, zasługiwała na uznanie.
– Długo się znacie, prawda?
Moje pytanie sprawiło, że nieprzyjemny incydent sprzed chwili odszedł w zapomnienie. William przestał się niemiło krzywić, w zamian rozciągając wargi w delikatnym uśmiechu.
– Byłem przy Del, kiedy się przebudziła – oświadczył. – To ja byłem jej pierwszą ofiarą.
Staruszka roześmiała się, rozbawiona pobudzonym przez Willa wspomnieniem. W normalnej sytuacji poczułabym się zapewne jak piąte koło u wozu, w przypadku tych dwojga było jednak zupełnie inaczej. Choć nie do końca wiedziałam, o czym mówią między słowami, cieszyłam się razem z nimi.
– Ugryzłam go – wyznała Dehlia, na co William parsknął. – A kilka następnych godzin spędziłam w toalecie, walcząc z rozstrojem żołądka.
– Wtedy też moje miejsce zajęła Katerina – dopowiedział Nocny, a jego spojrzenie złagodniało. – To ona pomogła Del doprowadzić się do porządku.
Była przy mnie zawsze ilekroć jej potrzebowałam.
W pogodnych i serdecznych uśmiechach wampirów mimo wszystko dostrzegłam cień tęsknoty, która udzieliła się również mnie. W kompletnie niezależnym ode mnie odruchu zsunęłam dłoń na brzuch i pogładziłam jego górną część. Nie minęła minuta, gdy poczułam w tym samym miejscu delikatne kopnięcie.
Momentalnie otrząsnęłam się z cieplejszych uczuć, które na ułamek sekundy zawładnęły moim sercem. Uległam czarowi chwili, pozwoliłam sobie na słabość. Ale to koniec. To nie mogło się powtórzyć.
Dla jej dobra.
– Pójdę zobaczyć, co z Jamesem – oznajmiłam, uprzednio nerwowo odchrząknąwszy. – Will, najdroższy, zorganizujesz pierwszy patrol?
– Znajdę dokładniejszą mapę i zaplanuję wyprawę – obiecał, unosząc kącik ust w porozumiewawczym uśmiechu. – Jeśli obiecasz, że po wizycie u Jamesa wrócisz do łóżka.
Skinęłam głową. Jeszcze zanim otworzył usta, wiedziałam, że sformułuje pod moim adresem podobną prośbę.
– Wrócę.
Nikt nie powiedział jednak, że od razu.


Na moją prośbę pozostającego w stanie nieświadomości Jamesa przetransportowano do mojej sypialni. Na widok jego pobladłego, nieruchomego ciała w mojej pościeli, coś mnie tknęło. Sama myśl, że coś może pójść nie tak, a mój pierworodny nigdy się nie przebudzi, pozbawiała mnie tchu.
Ostrożnie przysiadłam na krawędzi materaca i spojrzałam na jego pogrążoną we śnie twarz. Drżącą dłonią odgarnęłam jasny kosmyk z jego czoła. Tknięta matczynym instynktem przytrzymałam dłużej dłoń przy jego twarzy, gładząc kciukiem pozbawiony kolorów policzek.
– Wróć do mnie, najdroższy – wyszeptałam. – Nastały mroczne czasy. Każdy sprzymierzeniec jest na wagę złota. Jednak ty… Ty znaczysz dla mnie o wiele więcej. Jesteś częścią mnie, James. Bez ciebie nie ma mnie.
Kiedy powieka Jamesa drgnęła, przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Przyglądałam mu się jeszcze dokładniej, nie chcąc przegapić kolejnej oznaki wracania do żywych. Gdy dało się ponownie dostrzec subtelny ruch gałki ocznej od powieką, o mało nie krzyknęłam. W chwili, gdy zaczęłam podejrzewać, że to wszystko było jedynie wytworem mojego umysłu, bursztynowe oczy Jamesa otworzyły się i spojrzały prosto w moje. Nie miałam jednak czasu na ckliwe powitania, bo w ułamku sekundy ich barwa zaczęła się zmieniać. Wraz z wysunięciem się dwóch rzędów kłów, jego oczy z miodowobrązowych przeobraziły się w szkarłatnie czerwone.
Nie zdążyłam choćby mrugnąć, nim nowoprzemieniony, wygłodniały Mieszaniec powstały z mojej krwi rzucił mi się do gardła. Z lekkim opóźnieniem odpowiedziałam na atak. Mimo faktu, że mój organizm wciąż lekko niedomagał, udało mi się sprawnie powalić go z powrotem na posłanie i przygwoździć do materaca.
– Czy dożyję dnia, w którym któreś z moich dzieci nie będzie chciało zanurzyć kłów w mojej tętnicy? – westchnęłam teatralnie, nieco poluzowując uścisk na szyi Jamesa. – Wiem, kochanie, co czujesz. Wiem, że jesteś spragniony. Ale mogę ci zaręczyć, że nie chcesz więcej pić mojej krwi. Pozostałym członkom naszej rodziny mogłoby to się naprawdę nie spodobać.
James przestał się wyrywać. Przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami, czekając na rozwój sytuacji. Kiedy zrozumiałam, że chwilowo nie zrobi mi krzywdy, puściłam go. Z ukrytej pod łóżkiem lodówki wyciągnęłam torebkę z krwią, na której widok James momentalnie się ożywił. Bezceremonialnie wyrwał mi ją z ręki i rozerwał z pomocą kłów, próbując dostać się do jej zawartości. Część krwi prysnęła na przód jego nagiego torsu, on jednak zdawał się nie zawracać tym głowy. Pił łapczywie, pozwalając, by spływająca z kącików jego ust krew brudziła wszystko wokół.
Dopiero po opróżnieniu całej torebki jego oczy zaczęły powracać do normalnego stanu. Wraz ze zniknięciem kłów, na jego twarzy stopniowo odmalowywało się przerażenie.
–– Czym ja do cholery jestem? – wykrztusił. – Ja… Mam kły. A to była cholerna krew! Ty też jesteś… taka jak ja? To niedorzeczne. Chore i… Chryste, czy ty jesteś w ciąży?
Parsknęłam, porażona irracjonalnością tej sytuacji. Panikujący James do złudzenia przypominał mi Lydię, moją przyjaciółkę z Akademii. Ona również, gdy się czegoś bała, popadała w słowotok, czym nieraz prowokowała zabawne sytuacje.
– Jesteś Mieszańcem. Stworzyłam cię – wyjaśniłam, stawiając na jak najprostsze słowa. James za życia był zwykłym, nieznającym obowiązujących w świecie cienia zasad. Dla niego to wszystko było nowe. – Potrzebujesz ludzkiej krwi do przeżycia. Podobnie jak ja czy pozostali.
– Więc jestem wampirem. – Choć zdanie pozbawione było pytajnika, wyraz jego twarzy zdradzał niepewność.
–  Wampir to nazwa rodzajowa – westchnęłam. Byłam przygotowana na pogadankę. Wykładowca był jednak ze mnie marny, przez co szybko zaczęłam się nudzić. – Należysz do jednego z podgatunków. Rozróżniamy Nocnych i Dziennych. Ty zaś… Cóż, ty jesteś mieszaniną obu tych podgatunków – mruknęłam, wierząc, że to wystarczy.
James otarł usta wierzchem dłoni. Spojrzał na szkarłatne plamy pokrywające jego skórę i zamyślił się. Mentalnie zaczęłam przygotowywać się na kolejną dawkę pytań, które dla mnie były oczywiste, jemu zaś wydawały się absurdalne.
– Słuchaj – zaczęłam, widząc, że ponownie otwiera usta. – Miałam ciężką noc. Ty umarłeś, ja z kolei o śmierć jedynie się otarłam. Możemy zejść do sali treningowej? Ja spróbuję rozładować tę kumulującą się we mnie wściekłość i bezradność, a ty w tym samym czasie pozadajesz mi pytania, okay?
James nieśpiesznie skinął głową. Widząc, że coś go gryzie, nakłoniłam go gestem do mówienia.
Możesz ćwiczyć w ciąży?
Spojrzałam na swój brzuch, wzdychając cicho. Kiedy dziecko przestawało się ruszać, kompletnie o nim zapominałam.
– Jeszcze widzę swoje stopy – oznajmiłam, jak gdyby nigdy nic wzruszając ramionami. – Wysoce prawdopodobne, że nie wyłożę się na macie i nie wybiję sobie kłów.
Jamesa taka odpowiedź nie usatysfakcjonowała. Wciąż niemrawo spoglądał na mój brzuch, jakby spodziewał się, że lada chwila wybuchnie.
– I wczoraj na pewno miałaś już ten brzuch?
Tłumiąc parsknięcie, podniosłam się z posłania. James momentalnie poszedł w moje ślady. Był tak rozkosznie zagubiony, że mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Tam jest łazienka – wskazałam. – Umyj się, a ja w tym czasie się przebiorę.
Kiedy James zniknął za drzwiami, westchnęłam. Miałam przed sobą o wiele cięższy orzech do zgryzienia, niż pierwotnie zakładałam. Nie żałowałam jednak decyzji o przemienieniu go. Wystarczyła chwila, bym odkryła w nim swoją bratnią duszę. On musiał odczuć to samo, gdyż jego pierwszym pytaniem po przebudzeniu nie było: „Co ty mi zrobiłaś?” a jedynie niewinne: „Kim jestem?”. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby było inaczej.
Na widok nowości w mojej szafie jedynie wywróciłam oczami. Co prawda nie potrzeba było wiele, by wyprowadzić mnie z równowagi, jednak Larissa biła w tej dziedzinie niewątpliwe rekordy. Nie miałam pojęcia, kiedy zdążyła pójść do sklepu i obkupić mnie w specjalistyczne ubrania dla przyszłych matek. Musiałam jednak przyznać, że jej gest wyjątkowo mi schlebiał. Wszystkie moje dotychczasowe ubrania zrobiły się na mnie za małe. A ciążowe legginsy, które ciasno opinały brzuch, tym samym nieco go podtrzymując, mogły być dobrym rozwiązaniem podczas treningów czy patroli.
Nie patrzyłam na siebie w lustrze podczas przebierania się. Z jakiegoś powodu nie mogłam się przemóc. Na tyle szybko, na ile pozwalał mi brzuch, zmieniłam ubrania. W tym samym czasie James zdążył oczyścić się z krwi. Ofiarowałam mu jedną z pozostawionych tu przez Cole’a koszulek, próbując zbyt wiele nie rozmyślać nad tym, gdzie teraz podziewa się ich właściciel i co też strzeliło mu do głowy. Tak, jak to oznajmiłam w rozmowie z nim, zwyczajnie nie miałam czasu na prywatne dramaty.
James przez całą drogą trzymał się z tyłu, wyraźnie niegotowy na stawienie czoła zamieszkującym hotel Nocnym. Na jego nieszczęście moim poddani byli zainteresowani nowym nabytkiem swojej Królowej, dlatego też chętnie wychylali się z pokoi. Zaraz po tym, jak przywitali się ze mną należytym ukłonem, koncentrowali się na ukrytym w cieniu Jamesie. Jednym Mieszańcem, z którym dotychczas mieli do czynienia, była niepozorna staruszka Dehlia. Doskonale rozumiałam więc ich zaciekawienie.
– Za mniej więcej godzinę zorganizujemy jakieś spotkanie, dobrze? – rzuciłam w przestrzeń, wiedząc, że wszyscy bez wyjątku mnie usłyszą. – Chciałabym, żebyście do tego czasu pozostali w domu.
Zważywszy na fakt, że słońce dopiero chyliło się ku zachodowi, moja prośba była bezcelowa. Czułam się jednak w obowiązku poinformowaniu ich o tym.
– Królowo?
Zatrzymałam się w pół kroku, zaskoczona bezpośredni zwrotem. Z reguły Nocni zachowywali dystans. Brało się to z ich genetycznej niechęci do bratania się, a nie osobistych uprzedzeń. Wiedziałam jednak o ich oddaniu, oni zaś zdawali sobie sprawę z moich uczuć do nich – i to w zupełności nam wystarczało.
– Tak, Nicholasie?
Nocny wystąpił o krok do przodu i raz jeszcze skłonił głowę z pokorą.
– Dobrze widzieć cię żywą.
Coś ciepłego rozlało się w mojej piersi. Świadomość, że mówi szczerze, co potwierdzała łącząca nas więź, sprawiła, że aż się wzruszyłam.
Podeszłam do niego i w czysto matczynym geście dotknęłam jego policzka. Drgnął, najwyraźniej nieprzyzwyczajony do takiej wylewności, ale nie zaoponował.
– Dobrze mieć w was oparcie – odszepnęłam, uśmiechając się. – Doprowadzę to do końca, obiecuję. Bez względu na wszystko.
Nicholas, brunet o równie przenikliwym spojrzeniu jak Will, jedynie skinął głową. Wiedziałam jednak, że mi wierzy. Że oni wszyscy mi wierzą. Pokładali we mnie nadzieję nawet wtedy, gdy nasza wspólna przyszłość pozostawała niepewna. Kochali mnie bardziej, niż ktokolwiek był w stanie zrozumieć.
Prowizoryczna sala treningowa, którą utworzono w piwnicy hotelu, wyglądała na dawno nieużywaną. Duże, gospodarcze lampy potrzebowały o wiele więcej czasu niż zwykle, by rozgrzać się i oświetlić pomieszczenie chłodnym, białym światłem. Na widok zgromadzonej tu broni poczułam przyjemny uścisk w piersi. Choć nie minęło wiele czasu, odkąd po raz ostatni trenowałam, zdążyłam za tym zatęsknić.
– Okay, teraz to się ciebie boję – mruknął podążający za mną niczym cień James. – Sprowadziłaś mnie tu, by mnie zabić, czyż nie?
Już raz to zrobiłam – parsknęłam. – I to bez pomocy broni.
Skrzywiona z niesmakiem mina Jamesa mówiła więcej niż słowa.
– Może ty nie jesteś wampirem tylko jakimś mitycznym sukubem?
– Z tego, co mi wiadomo, sukuby nie istnieją – odparłam, ucinając dyskusję. –Nazywam się Catherine Evans, jestem potomkinią rodu legendarnej Kateriny Iwanow, wampirzycy, która jako pierwsza objęła przywództwo nad Nocnymi, próbując poprowadzić swój ród do zwycięstwa.
– Co było nagrodą?
Sięgnęłam po wiszącą na ścianie katanę i wyważyłam ją w dłoni. Szybko się jednak rozmyśliłam i odłożyłam ją na miejsce. Dla Jamesa wystarczającym szokiem była jego przemiana, proszenie go o zostanie moim partnerem w walce wręcz tylko by go dobiło.
– Nasze dobre imię – rzuciłam, decydując się na jak największe uogólnienie tej kwestii. Nie mieliśmy czasu na wielogodzinny wykład historyczny i zaznajamianie się z bałaganem, który prawie dwieście lat temu Katerina miała w głowie.
– Nasze? – powtórzył James, delikatnie przekrzywiając głowę. – Nie wyglądasz jak Nocna. Bo, jak mniemam, ci, których widzieliśmy w korytarzu, należą właśnie do tego podgatunku?
Skinęłam głową, mile zaskoczona tym, że sam zaczął domyślać się pewnych kwestii.
– W chwili swojej śmierci Katerina rzuciła na mnie klątwę – wyjaśniłam. – Okay, może nie konkretnie na mnie a na pierworodne dziewczynki ze swojego rodu i… Dobra, jeszcze raz – westchnęłam. Nawet nie wiedziałam, że moja życiowa historia jest aż tak bardzo zagmatwana. – Katerina rzuciła na swój ród klątwę. Moje poprzedniczki posiadały pojedyncze magiczne zdolności, podczas gdy ja… Cóż, ja otrzymałam cały pakiet.
James wyglądał na zaintrygowanego. Nie zważając na to, że trzymam w dłoniach broń – tym razem krótki nóż sprężynowy – podszedł bliżej.
– Stąd nietypowa barwa twoich oczu?
– Dokładnie – przytaknęłam. – Swoją wyjątkowość zawdzięczam głównie mojej krwi. To dzięki niej byłeś w stanie się odrodzić.
– Twoi poddani patrzyli na mnie jak na kosmitę. Czyżby stworzone z twojej krwi mieszańce nie były zbyt częstym zjawiskiem w waszej społeczności?
Złożyłam nóż, który zaskoczył z cichym trzaskiem.
– Jesteś moim pierworodnym oświadczyłam. – Poza tobą po tym świecie chodzi tylko jeden Mieszaniec. Polubisz ją – dodałam, uśmiechając się lekko. – Dehlia jest specyficzna, ale nie sposób jej nie pokochać.
Jednocześnie odpowiadając na kolejną porcję jego pytań, kontynuowałam rozgrzewkę. Ze względu na mój stan musiałam pominąć pewne ćwiczenia siłowe i zastąpić je delikatnymi i rozciągającymi, ale mimo wszystko byłam zadowolona z treningu. Moje ciało po całym dniu nieruchomego leżenia potrzebowało odrobiny ruchu.
– Pijesz ludzką krew, możesz chodzić za dnia, a dodatkowo jeśli chcesz, możesz opóźnić proces starzenia się. Dehlia liczy sobie zaszczytne sto pięćdziesiąt lat i wciąż fenomenalnie się trzyma.
– A moje oczy…
Nie przerywając wykonywania skłonu, wskazałam dłonią na wiszące w kącie pomieszczenia lustro.
– Wysuń kły i sprawdź sam.
– Jak mam to zrobić?
Uśmiechnęłam się pod nosem, z jakiegoś powodu rozczulona jego nieporadnością. Usiadłam na macie po turecku i odchyliłam się lekko do tyłu, by móc lepiej mu się przyjrzeć.
– Po prostu pomyśl o tym, że chcesz je wysunąć. Instynkt zrobi za ciebie resztę. – Na potwierdzenie moich słów lekko rozchyliłam wargi, a już po chwili moje kły znalazły się na zewnątrz. Wraz z nimi pojawiła się niegasnąca chęć mordu.
Sądząc po zaskoczonym syku, który chwilę później wydobył się z jego ust, był zaskoczony tym, co zobaczył. Wciąż jednak nie doczekałam się fali zarzutów i wyzwisk, co wzięłam za dobry znak. James z nieprawdopodobnym spokojem chłonął kolejne dawki gorzkiej prawdy, zwyczajnie przyjmując ją do wiadomości.
– A twoje dziecko… – mruknął niepewnie, podchodząc bliżej.
– Córka – sprostowałam szybko, chcąc uniknąć kolejnych pytań.
James przyglądał mi się przez chwilę w milczeniu. Jego wzrok raz po raz zsuwał się na mój brzuch. Jego obecność zdawała się go wręcz peszyć.
– Co z jej ojcem?
Wstałam z maty, przygotowując się do kolejnej relaksującej pozycji.
– Nie żyje – rzuciłam krótko, tym kategorycznym stwierdzeniem mając nadzieję zakończyć temat.
– Żyje i ma się świetnie – oznajmiła w tym samym czasie schodząc po schodach postać.
James zmarszczył nos, wyraźnie niezadowolony z obecności Dziennego w tym samym pomieszczeniu. Jego dopiero co ulepszony zmysł węchu musiał nieźle na tym ucierpieć. Nawet nie pytał, by upewnić się w swoich podejrzeniach. Zapach zwierzęcej krwi był nad wyraz dokładnym wyznacznikiem gatunkowej przynależności nowoprzybyłego.
Długo jeszcze zamierzasz snuć się po moim domu bez smyczy? – westchnęłam zirytowana, obrzucając Daniela niezadowolonym spojrzeniem.
– A ty długo jeszcze będziesz wmawiać wszystkim wokół, że nie żyję? – odgryzł się, krzyżując ramiona na piersi.
Przewróciłam oczami, prostując się. Szorstko wskazałam dłonią na wytrąconego z równowagi Jamesa. Obecność Daniela drażniła mnie nie bez powodu. Od czasu naszej ostatniej rozmowy, kiedy to kazałam mu wybrać, po której ze stron zamierza się opowiedzieć, nie minęło zbyt wiele czasu. Dodatkowo irytowało mnie to, że Daniel nie raczył mi odpowiedzieć od razu.
– Danielu, poznaj mojego pierworodnego Mieszańca. – Spojrzałam na Jamesa, dla odmiany wskazując ręką drugiego wampira. – Jamesie, najdroższy, poznaj proszę moją współczesną odmianę Jonathana czyli Daniela Shane’a. Swego czasu Daniel zwykł być mą prawdziwą miłością, człowieczeństwem i jedyną szansą na ocalenie. Wytrwale wyciągał mnie z kręgów mroku i szaleństwa, w zamian ofiarowując swoją miłość i nadzieję. Kilka tygodni temu, tej samej nocy kiedy to nasza obrzydliwie cudowna córeczka została spłodzona, mój lekko zwariowany starszy brat, przy pomocy mojej jakże wspaniałej krwi, pozbawił Daniela życia. Wraz z nim umarła stara, przywiązana do Dziennych Catherine, a odrodziła się ta, którą masz przed sobą. Śmierć w naszych czasach jest jednak śmiercią jedynie z nazwy gdyż, jak zapewne widzisz, Daniel ma się dobrze. A raczej więcej niż dobrze, zważywszy na fakt, że spaceruje po moim domu, jakby był tu co najmniej gościem a nie jeńcem wojennym, i śmie mi pyskować. – Urwałam, spoglądając prosto w bursztynowe oczy Jamesa. – Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, dlaczego wolę mówić, że on nie żyje.
James z niedowierzaniem pokręcił głową. Ostrzegałam go, że nie będzie łatwo, ale chyba nie spodziewał się aż tak zawiłych koligacji rodzinno-partnerskich.
– A opowiadałaś mu o Cole’u? – parsknął Daniel, wyraźnie rozbawiony. – To jest dopiero interesująca historia!
W ułamku sekundy znalazłam się obok niego. Nie dotykałam go, ale stanęłam wystarczająco blisko, by naruszyć jego przestrzeń osobistą.
– Nie wiem, kto i jakim prawem cię wypuścił, ale możesz być pewien, że lada chwila zostaniesz pozbawiony tego przywileju – wycedziłam.
– Matka mojego dziecka jest chora – wyszeptał, przesuwając kciukiem po moich sczerniałych, widocznych na nadgarstkach żyłkach. – Nie złość się na mnie za to, że się niepokoję.
– Jesteś bezczelny – parsknęłam, nieudolnie maskując zaskoczenie. Nie wiedziałam do końca, do czego on dążył, ale zmienił strategię na bardziej bezpośrednią.
– Może więc mnie za to uderzysz?
Nie musiał dwa razy powtarzać. Zupełnie machinalnie wykonałam zamach, przed którym cudem zdążył się uchylić. Cofnął się lekko, jednak szybko podążyłam za nim, ponownie na niego nacierając.
Znałam zbyt dobrze jego styl walki, by z nim wygrać. W tej jednej kwestii byliśmy wyjątkowo zbyt mocno zsynchronizowani. Wystarczyłoby jednak, by udało mi się nie chybić zaledwie raz, bym uznała się za zwyciężczynię.
Jak raz Daniel trzymał język za zębami, darując sobie moralizatorskie odzywki mające na celu poprawę mojego stylu walki. Albo był zbyt zajęty unikaniem ciosów, albo po prostu nie potrzebowałam żadnych porad. Choć pod jego okiem trenowałam względnie krótko, wszystko, co umiałam w tej kwestii, zawdzięczałam głównie jemu.
Zakręciło mi się w głowie, gdy wykonałam nagły zwrot w bok. Daniel wykorzystał moment mojej nieuwagi, by docisnąć mnie do ściany i unieruchomić moje nadgarstki.
– Puszczę cię, jeśli obiecasz, że przestaniesz mnie prowokować – wyszeptał.
Jego słowa zadziałały na mnie mocniej, niż najsolidniejszy cios. Aż się wzdrygnęłam, zaskoczona nagłym odczuciem. Momentalnie przestałam się szarpać, dla odmiany nieruchomiejąc w jego ramionach.
– To daj mi wygrać.
Te cztery, krótkie słowa właściwie same wyskoczyły mi z ust. Daniel widząc, że załapałam aluzję, uśmiechnął się szeroko, wyraźnie z siebie zadowolony.
– Od samego początku daję ci fory, księżniczko.
Kiedy nastąpiłam mu na stopę, momentalnie mnie puścił. Nie dlatego, że go zabolało czy udało mi się go zaskoczyć, a dlatego, że przeżyliśmy już podobną scenę. Wieki temu, jeszcze w Akademii, na krótko po moim pierwszym morderstwie, porzuceniu przez Cole’a i wypadku Lydii.
Docisnęłam jego twarz do ściany, jednak nie był to zbyt pewny i stanowczy chwyt. Z powodu, którego nie rozumiałam, moje dłonie zaczęły drżeć. Puściłam go, widząc, że dalsza walka nie ma sensu i zaczęłam wycofywać się w kierunku wyjścia.
– Ta i każda inna ściana zawsze będzie cieplejsza ode mnie, Shane – mruknęłam, nie patrząc na niego. Dla własnego dobra nie próbuj jednak tego zmieniać.




††††††††



Ajjj, ale popłynęłam w końcówce, co? Ostatnio jednak ponownie sięgnęłam po AC w ramach lektury i nie mogłam sobie darować tej małej sesji wypominkowej. Tworząc powyższą, treningową scenę lata temu świetnie się bawiłam, a małe deja vu dało mi niezłego motywacyjnego kopa.

Tak w ogóle to dzień dobry, miło Was znowu widzieć! :)

Co sądzicie o postaci Jamesa? Naprawdę jest taki idealny, czy Catherine, jak to ma w zwyczaju, nieco wyolbrzymia?
Dziękuję za obecność, komentarze i wszystkie te miłe słowa. Lata mijają, a mnie wciąż zaskakuje ogrom życzliwości, jakim raczycie mnie na co dzień.

Rozdział ze szczególną dedykacją dla przyszłej matki chrzestnej małej księżniczki a także szlachetnej ofiarodawczyni jej trzeciego imienia (w sumie pierwszego też) - mojej kochanej Gabrysi. Wiesz, że Cię kocham, młoda, nie? xo 

Do napisania! xo




4 komentarze:

  1. Jeeeeeeeej! AC! AC! Wiesz co oznacza mój entuzjazm? Czy ty jesteś tego świadoma? RELACJA NA ŻYWO!
    (Chociaż pewnie nie będę tak niezwykle zabawna jak zazwyczaj, bo opuścił mnie mój dobry nastrój. Być może AC poprawi mi lekko nastrój).
    XDDD Już nie wiem co myśleć o Willu. Z jednej strony strasznie mnie irytuje, z drugiej bawi swoją nadopiekuńczością. Uwielbiam i nienawidzę wariata jednocześnie. Teraz, kiedy Cat jest większa, tylko mu się pogorszyło, ale nie mogłam się nie zaśmiać już przy pierwszej scenie. I jeszcze to jak za nią chodzi. XDD No cudo, staruszku, cudo.
    Wow, Cat m jakieś matczyne uczucia. Tutaj się zdziwiłam, chociaż może nie do końca. Chociaż już odrobinę uchyliłaś mi rąbka tajemnicy, to jestem ciekawa jak to dokładnie będzie po narodzinach wampirzego bejbibubu. No i co się stanie w takim razie z Cat, czy to już będzie ten czas? Cholera, im bardziej zmieniasz historię, tym bardziej się w nią angażuje, bo robi się z każdą drobną zmianą bardziej interesująca.
    Zatrzymajmy się na moment i zapalmy znicz dla pamięci Kiełka, ponieważ wszyscy za nim tęsknimy. [*] Eh... Minęło tyle czasu, odkąd o niej myślałam. Chryste, Akademia. Wtedy wszystko było takie łatwe, beztroskie. Myślałam, że gdy w końcu z Cat zrobimy Kat będę zadowolona i niczego nie będzie mi brakowało. A jednak brakuje. <333333333333333333 Też cie kocham, ty stara, zgrzybiała pisareczko. Mam nadzieję, że wszystko ci się poukłada i twoje (w sumie moje również) plany staną się rzeczywistością.
    Lofki, kiski, forewerki <3
    Gabs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej. Klaudia. Dlaczego, cholera jasna, ucięło mi pół komentarza? Gdzie jest mój wywód o Jamesie i reszta rozważań o starym AC? Nie no, załamałam się. Coś jest nie tak, ta platforma buntuję się przeciwko mnie. :(

      Usuń
  2. och.. jaki ten rozdział był fajny :D a ostatnia część już wgl :) tęskni mi się za tą ich relacją :) aczkolwiek lubię też Cat taką jaka jest teraz... kurna te dziecko jakoś zaczęło za szybko rosnąć... czyżby miał nastać koniec Cat? nie chce mi się w to wierzyć, cały czas liczę na to że może jednak to bd chłopczyk albo że jakoś uda się to obejść. No nic lecę dalej czytać, póki dziecię mi pozwala :)

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział 85 uświadomił mi, że do końca nie zostało już właściwie nic. I to była ostateczna motywacja, by w końcu tu zajrzeć, choć zbierałam się od dłuższego czasu. Poszło łatwiej niż sądziłam, ale to nic nowego – to jedno z tych opowiadań, którego czytanie sprawia, że czuję się jakbym wracała do domu. Mam wrażenie, że Twoim przypadku zawsze tak będzie, bo nie wyobrażam sobie, że po AC nie miałoby pojawić się nic więcej.
    A komentarze będę wrzucać i na bloga, i Wattpada. Bo na tym drugim zawsze mi czegoś brakuje, więc w sumie czemu nie? =P
    Uwielbiam tę piosenkę Ev. I cudownie widzieć tu demo z tym delikatnym wstępem na początku. Słucham, czytam i powoli układam sobie wszystko. Oczywiście najlepszą częścią była końcówka, no ale po kolei, prawda?
    Wciąż uwielbiam Williama – tę jego nadopiekuńczość i to, że chyba jako jedyny (poza Danielem, bądźmy szczerzy =P) może sobie pozwolić na bezpośredniość w wypowiedziach. Tekst o schodach był piękny. Szkoda tylko, że facet oczywiście nie potrafi docenić spostrzegawczości Cat, ale czego się tu spodziewać? Męska duma.
    Podoba mi się jego relacja z Dehlią. Znają się długo, chociaż początek tej znajomości był dość… pokręcony. O ile w przypadku wampirów cokolwiek może takie być. Uroczo tak czy siak.
    Pisałam już kiedyś o szczegółach i teraz znów mnie ujęły. Tym razem mam na myśli reakcję Catherine na ciążę – ten przypływ ciepłych uczuć, które tak szybko zdusiła. Zawsze uwielbiałam ten motyw – wewnętrzną walkę z instynktem macierzyńskim u kobiety, która z jakiegoś powodu chciała pozostać obojętna względem własnego dziecka. Tylko że tak się nie da, a ja nie wierzę w tę całkowitą obojętność Cat. To raczej chwilowe załamanie, a jeśli ktoś może postawić ją na nogi, to właśnie dziecko.
    Ach, James… Znosi to całkiem nieźle jak na to, że właśnie umarł i został czymś zupełnie innym. Z jednej strony te jego reakcje mnie zadziwiają i wydają się… dość nienaturalne, ale zrzucam to na więź z Cat. Są podobno, co ciągle potwierdza. Dziwne czy nie, to może być jakieś usprawiedliwienie. Albo facet jest w szoku po tych wszystkich rewelacjach. Chociaż później kojarzy mi się z piątym kołem u wozu, bo rozmowa z nim zeszła na dalszy plan, kiedy pojawił się Daniel.
    No i tak, wspomniana końcówka. Ta walka, którą w zasadzie toczą od początku… Na moje było w tym o wiele więcej emocji niż twierdzi Cat. Kłamie jak z nut, chociaż chyba sama nie zdaje sobie z tego sprawy. ;]
    Mam ambitny plan, żeby nadrobić wszystko przed epilogiem, ale zobaczymy jak mi to wyjdzie. Wiedz jedynie, że byłam i będę, i dalej trzymam za Ciebie kciuki. Jestem dumna, no. <3 xD

    Nessa

    OdpowiedzUsuń