"Jestem nieczuła na Ciebie - nieczuła, głucha i ślepa
Dajesz mi wszystko z wyjątkiem wyjaśnień
Sięgam ku tobie, ale czuję tylko nocne powietrze
Nie Ciebie, nie miłość, zwyczajnie nic...
Próbowałam o tobie zapomnieć
Jednak bez Ciebie, nie czuję już nic
Nie zostawiaj mnie tu, bo sama
Nie potrafię nawet oddychać..."
Dajesz mi wszystko z wyjątkiem wyjaśnień
Sięgam ku tobie, ale czuję tylko nocne powietrze
Nie Ciebie, nie miłość, zwyczajnie nic...
Próbowałam o tobie zapomnieć
Jednak bez Ciebie, nie czuję już nic
Nie zostawiaj mnie tu, bo sama
Nie potrafię nawet oddychać..."
–
Nie, nie i jeszcze raz nie. Na dziewiąty krąg Piekła! Catherine, dlaczego nie
leżysz w łóżku?
Spojrzałam
na zmierzającego ku mnie Williama, próbując stłumić okrzyk bezradności.
Niedługo nie będę mogła pójść bez obstawy do łazienki! Wystarczyło, że robiłam
coś nielegalnego, by pojawiał się obok mnie, gotowy wyprawić kilkunastominutowe
kazanie. Ale kiedy z kolei robiłam coś sensownego, zamiast mnie pochwalić, Will
zwyczajnie znikał gdzieś bez słowa.
–
Bo nie jestem kaleką – prychnęłam, kierując się w stronę schodów.
–
Och, tak? Jeszcze dwie godziny temu z Dehlią musieliśmy na zmianę sprawdzać,
czy w ogóle oddychasz!
–
Byle toksyna nie sprzątnie mnie z tego świata – przypomniałam, nie zatrzymując
się mimo nawoływań starszego Nocnego.
–
Zaraz cię zrzucę z tych schodów i sprawdzimy, czy to zadziała – wymamrotał
William, podążając w ślad za mną.
Zwalczyłam
dziecinny odruch wytknięcia na niego języka, w zamian skupiając się na prawidłowym
stawianiu kolejnych kroków. Nie mogłam dać po sobie poznać, że nadal nie jest
ze mną najlepiej. Wciąż czułam resztki toksyny w swoim organizmie; to jak
porusza się pod moją skórą, mącąc krew i resztki zdrowych zmysłów. Wykonywanie
podstawowych czynności życiowych kosztowało mnie więcej energii niż zazwyczaj,
ale nie zamierzałam narzekać. W porównaniu z tym, co przeżyłam w ciągu
ostatnich dwunastu godzin to było tak naprawdę niczym.
–
Chcesz jeszcze trochę krwi? – nie dawał za wygraną Will, siedząc mi na
przysłowiowym ogonie.
–
Chcę świętego spokoju. Da się załatwić?
–
Nie bądź uszczypliwa, kochanieńka, William chce dla ciebie jak najlepiej.
Spojrzałam
w bok na wychodzącą z kuchni staruszkę, po czym wzniosłam oczy do nieba w geście
poddania. Jeszcze tylko jej tu brakowało. Jeśli ceną wyjścia z łóżka była
namolna obecność tych dwojga, wolałam już chyba wrócić do sypialni.
–
Dobra, skoro już tu jesteście, to właźcie – westchnęłam, uchylając drzwi do
gabinetu i puszczając ich przodem. – Muszę wam o czymś powiedzieć.
Udałam,
że nie usłyszałam radosnego okrzyku Dehlii, przecinając gabinet w kierunku
gramofonu stojącego na stoliku w kącie pomieszczenia. Ktokolwiek przytachał tu
ten kawałek złomu, zasłużył mimo wszystko na wyrazy mojego uznania. W domu
pełnym wampirów ciężko było o chwilę prywatności, ale muzyka była w stanie
rozmącić nieco przepływ niechcianych informacji pomiędzy niewtajemniczonymi.
Zasiadłam
za biurkiem, pobieżnie przeglądając zaśmiecające jego blat papiery. Stos
rachunków od razu trafił do kosza – jako właścicielka magicznych, fiołkowych
oczu nie zamierzałam zawracać sobie głowy czymś tak przyziemnym. Moją uwagę
przykuła jednak rozpostarta na biurku mapa, na której jakiś czas temu
pozaznaczałam miejsca ataku Odmieńców na moich ludzi. Na przecięciu dwóch
współrzędnych odnalazłam punkt, w którym wczorajszej nocy to ja ucierpiałam i
oznaczyłam flamastrem. Sektor, w którym nagromadzone były czerwone punkciki
dodatkowo zakreśliłam, podkreślając ich wartość. Zaznaczony rejon mógł mieć nie
więcej niż pięć kilometrów kwadratowych.
–
Okay, pomalowałaś sobie, wszystko fajnie – mruknął Will, zaglądając przez ramię
na efekt mojej pracy. – Wyjaśnisz nam teraz, o co w tym wszystkim chodzi?
Skinęłam
głową, obracając w palcach flamaster. Niepiszącą końcówką zaczęłam wskazywać
pozaznaczane punkciki.
–
W tych miejscach doszło do ataków. Tu zginął David, a tutaj Chris – dodałam,
wskazując na lokalizację hotelu. – Choć ataków nie było jeszcze wiele, można
dostrzec pewną zależność…
–
Żadne z tych miejsc nie wykracza poza zaznaczony przez ciebie obszar –
zauważyła Dehlia, stając po mojej drugiej stronie.
–
Właśnie – podchwyciłam. – Kiedy wczoraj znalazłam się w zaułku z Odmieńcem, nie
mogłam wyzbyć się wrażenia, że obserwuje nas ktoś jeszcze. Rzuciłam się w pogoń
za tą postacią, ale połączenie dość szybko zostało zerwane. Możliwe więc, że
Alison nigdy nie pojawia się na miejscu osobiście. Nie zmienia to jednak faktu,
że w jakiś sposób ich kontroluje.
Spojrzałam
na Willa, oczekując jego aprobaty. On jednak sprawiał wrażenie zbyt
zamyślonego, by chociażby odwzajemnić moje spojrzenie. Wzięłam jednak jego
reakcję za dobry znak i postanowiłam mówić dalej.
–
Wydawać by się mogło, że działają impulsywnie i przypadkowo, ale to tylko
przykrywka. Gdzieś w tym kwadracie znajduje się ich kryjówka.
–
Są blisko nas – szepnęła Dehlia. – Mamy ich właściwie pod nosem. Tylko gdzie…?
Westchnęłam,
jednym gestem zwijając mapę. Teraz, kiedy zyskaliśmy pewną przewagę, nie mogłam
sobie pozwalać na byle błędy. Zamierzałam tuszować każdą informację i dzielić
się nią tylko z zaufanymi osobami. Nie mogłam zapominać, że znajdowaliśmy się
na wojnie – a tu nietrudno o przyjaciół, którzy w jednej chwili zmieniają się
we wrogów. Wystarczy, że przeciwna drużyna zaoferuje coś, czego nie jesteś w
stanie obiecać ty, a wszelkie zaufane sojusze ulegają nadłamaniu.
–
Powinniśmy przeszukać znajdujące się w zaznaczonym sektorze szpitale –
oznajmiłam, mimowolnie mocniej zaciskając dłonie na zwiniętej mapie.
–
Skąd taki pomysł? – W głosie Williama wyczuwalny był tak typowy dla niego sceptycyzm.
–
Mam takie przeczucie – rzuciłam krótko, mając nadzieję, że w ten sposób utnę
dyskusję. Will nie byłby jednak sobą, gdyby nie próbował postawić na swoim. –
Miałam sen, okay? – westchnęłam, nie mogąc znieść jego przenikliwego
spojrzenia. – Wysoce prawdopodobne, że był to sen proroczy.
Will
skrzyżował ramiona na piersi, nie przestając skanować mnie wzrokiem.
–
Wysoce prawdopodobne? A co, jeśli to kolejny martwy trop?
–
Od czegoś trzeba zacząć, okay? – rzuciłam, nie dając za wygraną. Im mniej
myślałam o koszmarnym, mówiącym wszystko i nic śnie, tym spokojniejsze było
moje życie. – Zacznijcie od tych aktywnych, skończcie na tych opuszczonych.
Mogę się założyć, że w tym obrębie takowe również się znajdują.
Will
otworzył usta, próbując ponownie się sprzeciwić, ale Dehlia zdusiła w zarodku
jego bunt, kładąc dłoń na jego ramieniu. Nocny w odpowiedzi posłał wampirzycy
zirytowane spojrzenie, ale nic nie powiedział. Ich relacja, choć skomplikowana
i nietypowa, zasługiwała na uznanie.
–
Długo się znacie, prawda?
Moje
pytanie sprawiło, że nieprzyjemny incydent sprzed chwili odszedł w zapomnienie.
William przestał się niemiło krzywić, w zamian rozciągając wargi w delikatnym
uśmiechu.
–
Byłem przy Del, kiedy się przebudziła – oświadczył. – To ja byłem jej pierwszą
ofiarą.
Staruszka
roześmiała się, rozbawiona pobudzonym przez Willa wspomnieniem. W normalnej
sytuacji poczułabym się zapewne jak piąte koło u wozu, w przypadku tych dwojga
było jednak zupełnie inaczej. Choć nie do końca wiedziałam, o czym mówią między
słowami, cieszyłam się razem z nimi.
–
Ugryzłam go – wyznała Dehlia, na co William parsknął. – A kilka następnych
godzin spędziłam w toalecie, walcząc z rozstrojem żołądka.
–
Wtedy też moje miejsce zajęła Katerina – dopowiedział Nocny, a jego spojrzenie
złagodniało. – To ona pomogła Del doprowadzić się do porządku.
–
Była przy mnie zawsze ilekroć jej potrzebowałam.
W
pogodnych i serdecznych uśmiechach wampirów mimo wszystko dostrzegłam cień
tęsknoty, która udzieliła się również mnie. W kompletnie niezależnym ode mnie
odruchu zsunęłam dłoń na brzuch i pogładziłam jego górną część. Nie minęła
minuta, gdy poczułam w tym samym miejscu delikatne kopnięcie.
Momentalnie
otrząsnęłam się z cieplejszych uczuć, które na ułamek sekundy zawładnęły moim
sercem. Uległam czarowi chwili, pozwoliłam sobie na słabość. Ale to koniec. To
nie mogło się powtórzyć.
Dla
jej dobra.
–
Pójdę zobaczyć, co z Jamesem – oznajmiłam, uprzednio nerwowo odchrząknąwszy. –
Will, najdroższy, zorganizujesz pierwszy patrol?
–
Znajdę dokładniejszą mapę i zaplanuję wyprawę – obiecał, unosząc kącik ust w
porozumiewawczym uśmiechu. – Jeśli obiecasz, że po wizycie u Jamesa wrócisz do
łóżka.
Skinęłam
głową. Jeszcze zanim otworzył usta, wiedziałam, że sformułuje pod moim adresem
podobną prośbę.
–
Wrócę.
Nikt
nie powiedział jednak, że od razu.
Na
moją prośbę pozostającego w stanie nieświadomości Jamesa przetransportowano do
mojej sypialni. Na widok jego pobladłego, nieruchomego ciała w mojej pościeli,
coś mnie tknęło. Sama myśl, że coś może pójść nie tak, a mój pierworodny nigdy
się nie przebudzi, pozbawiała mnie tchu.
Ostrożnie
przysiadłam na krawędzi materaca i spojrzałam na jego pogrążoną we śnie twarz.
Drżącą dłonią odgarnęłam jasny kosmyk z jego czoła. Tknięta matczynym
instynktem przytrzymałam dłużej dłoń przy jego twarzy, gładząc kciukiem
pozbawiony kolorów policzek.
–
Wróć do mnie, najdroższy – wyszeptałam. – Nastały mroczne czasy. Każdy
sprzymierzeniec jest na wagę złota. Jednak ty… Ty znaczysz dla mnie o wiele
więcej. Jesteś częścią mnie, James. Bez ciebie nie ma mnie.
Kiedy
powieka Jamesa drgnęła, przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje.
Przyglądałam mu się jeszcze dokładniej, nie chcąc przegapić kolejnej oznaki
wracania do żywych. Gdy dało się ponownie dostrzec subtelny ruch gałki ocznej
od powieką, o mało nie krzyknęłam. W chwili, gdy zaczęłam podejrzewać, że to
wszystko było jedynie wytworem mojego umysłu, bursztynowe oczy Jamesa otworzyły
się i spojrzały prosto w moje. Nie miałam jednak czasu na ckliwe powitania, bo
w ułamku sekundy ich barwa zaczęła się zmieniać. Wraz z wysunięciem się dwóch
rzędów kłów, jego oczy z miodowobrązowych przeobraziły się w szkarłatnie
czerwone.
Nie
zdążyłam choćby mrugnąć, nim nowoprzemieniony, wygłodniały Mieszaniec powstały
z mojej krwi rzucił mi się do gardła. Z lekkim opóźnieniem odpowiedziałam na
atak. Mimo faktu, że mój organizm wciąż lekko niedomagał, udało mi się sprawnie
powalić go z powrotem na posłanie i przygwoździć do materaca.
–
Czy dożyję dnia, w którym któreś z moich dzieci nie będzie chciało zanurzyć
kłów w mojej tętnicy? – westchnęłam teatralnie, nieco poluzowując uścisk na
szyi Jamesa. – Wiem, kochanie, co czujesz. Wiem, że jesteś spragniony. Ale mogę
ci zaręczyć, że nie chcesz więcej pić mojej krwi. Pozostałym członkom naszej
rodziny mogłoby to się naprawdę nie spodobać.
James
przestał się wyrywać. Przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami, czekając na
rozwój sytuacji. Kiedy zrozumiałam, że chwilowo nie zrobi mi krzywdy, puściłam
go. Z ukrytej pod łóżkiem lodówki wyciągnęłam torebkę z krwią, na której widok
James momentalnie się ożywił. Bezceremonialnie wyrwał mi ją z ręki i rozerwał z pomocą kłów, próbując dostać się
do jej zawartości. Część krwi prysnęła na przód jego nagiego torsu, on jednak
zdawał się nie zawracać tym głowy. Pił łapczywie, pozwalając, by spływająca z
kącików jego ust krew brudziła wszystko wokół.
Dopiero
po opróżnieniu całej torebki jego oczy zaczęły powracać do normalnego stanu.
Wraz ze zniknięciem kłów, na jego twarzy stopniowo odmalowywało się
przerażenie.
––
Czym ja do cholery jestem? – wykrztusił. – Ja… Mam kły. A to była cholerna
krew! Ty też jesteś… taka jak ja? To niedorzeczne. Chore i… Chryste, czy ty jesteś
w ciąży?
Parsknęłam,
porażona irracjonalnością tej sytuacji. Panikujący James do złudzenia
przypominał mi Lydię, moją przyjaciółkę z Akademii. Ona również, gdy się czegoś
bała, popadała w słowotok, czym nieraz prowokowała zabawne sytuacje.
–
Jesteś Mieszańcem. Stworzyłam cię – wyjaśniłam, stawiając na jak najprostsze
słowa. James za życia był zwykłym, nieznającym obowiązujących w świecie cienia
zasad. Dla niego to wszystko było nowe. – Potrzebujesz ludzkiej krwi do
przeżycia. Podobnie jak ja czy pozostali.
–
Więc jestem wampirem. – Choć zdanie pozbawione było pytajnika, wyraz jego twarzy
zdradzał niepewność.
– Wampir to nazwa
rodzajowa – westchnęłam. Byłam przygotowana na pogadankę. Wykładowca był jednak
ze mnie marny, przez co szybko zaczęłam się nudzić. – Należysz do jednego z
podgatunków. Rozróżniamy Nocnych i Dziennych. Ty zaś… Cóż, ty jesteś mieszaniną
obu tych podgatunków – mruknęłam, wierząc, że to wystarczy.
James
otarł usta wierzchem dłoni. Spojrzał na szkarłatne plamy pokrywające jego skórę
i zamyślił się. Mentalnie zaczęłam przygotowywać się na kolejną dawkę pytań,
które dla mnie były oczywiste, jemu zaś wydawały się absurdalne.
–
Słuchaj – zaczęłam, widząc, że ponownie otwiera usta. – Miałam ciężką noc. Ty
umarłeś, ja z kolei o śmierć jedynie się otarłam. Możemy zejść do sali
treningowej? Ja spróbuję rozładować tę kumulującą się we mnie wściekłość i
bezradność, a ty w tym samym czasie pozadajesz mi pytania, okay?
James
nieśpiesznie skinął głową. Widząc, że coś go gryzie, nakłoniłam go gestem do
mówienia.
– Możesz ćwiczyć w ciąży?
Spojrzałam
na swój brzuch, wzdychając cicho. Kiedy dziecko przestawało się ruszać,
kompletnie o nim zapominałam.
–
Jeszcze widzę swoje stopy – oznajmiłam, jak gdyby nigdy nic wzruszając
ramionami. – Wysoce prawdopodobne, że nie wyłożę się na macie i nie wybiję
sobie kłów.
Jamesa
taka odpowiedź nie usatysfakcjonowała. Wciąż niemrawo spoglądał na mój brzuch,
jakby spodziewał się, że lada chwila wybuchnie.
–
I wczoraj na pewno miałaś już ten brzuch?
Tłumiąc
parsknięcie, podniosłam się z posłania. James momentalnie poszedł w moje ślady.
Był tak rozkosznie zagubiony, że mimowolnie się uśmiechnęłam.
–
Tam jest łazienka – wskazałam. – Umyj się, a ja w tym czasie się przebiorę.
Kiedy
James zniknął za drzwiami, westchnęłam. Miałam przed sobą o wiele cięższy
orzech do zgryzienia, niż pierwotnie zakładałam. Nie żałowałam jednak decyzji o
przemienieniu go. Wystarczyła chwila, bym odkryła w nim swoją bratnią duszę. On
musiał odczuć to samo, gdyż jego pierwszym pytaniem po przebudzeniu nie było:
„Co ty mi zrobiłaś?” a jedynie niewinne: „Kim jestem?”. Nie wiem, co bym
zrobiła, gdyby było inaczej.
Na
widok nowości w mojej szafie jedynie wywróciłam oczami. Co prawda nie potrzeba
było wiele, by wyprowadzić mnie z równowagi, jednak Larissa biła w tej
dziedzinie niewątpliwe rekordy. Nie miałam pojęcia, kiedy zdążyła pójść do
sklepu i obkupić mnie w specjalistyczne ubrania dla przyszłych matek. Musiałam
jednak przyznać, że jej gest wyjątkowo mi schlebiał. Wszystkie moje
dotychczasowe ubrania zrobiły się na mnie za małe. A ciążowe legginsy, które
ciasno opinały brzuch, tym samym nieco go podtrzymując, mogły być dobrym
rozwiązaniem podczas treningów czy patroli.
Nie
patrzyłam na siebie w lustrze podczas przebierania się. Z jakiegoś powodu nie
mogłam się przemóc. Na tyle szybko, na ile pozwalał mi brzuch, zmieniłam
ubrania. W tym samym czasie James zdążył oczyścić się z krwi. Ofiarowałam mu
jedną z pozostawionych tu przez Cole’a koszulek, próbując zbyt wiele nie
rozmyślać nad tym, gdzie teraz podziewa się ich właściciel i co też strzeliło
mu do głowy. Tak, jak to oznajmiłam w rozmowie z nim, zwyczajnie nie miałam
czasu na prywatne dramaty.
James
przez całą drogą trzymał się z tyłu, wyraźnie niegotowy na stawienie czoła
zamieszkującym hotel Nocnym. Na jego nieszczęście moim poddani byli
zainteresowani nowym nabytkiem swojej Królowej, dlatego też chętnie wychylali
się z pokoi. Zaraz po tym, jak przywitali się ze mną należytym ukłonem,
koncentrowali się na ukrytym w cieniu Jamesie. Jednym Mieszańcem, z którym
dotychczas mieli do czynienia, była niepozorna staruszka Dehlia. Doskonale rozumiałam
więc ich zaciekawienie.
–
Za mniej więcej godzinę zorganizujemy jakieś spotkanie, dobrze? – rzuciłam w
przestrzeń, wiedząc, że wszyscy bez wyjątku mnie usłyszą. – Chciałabym,
żebyście do tego czasu pozostali w domu.
Zważywszy
na fakt, że słońce dopiero chyliło się ku zachodowi, moja prośba była
bezcelowa. Czułam się jednak w obowiązku poinformowaniu ich o tym.
–
Królowo?
Zatrzymałam
się w pół kroku, zaskoczona bezpośredni zwrotem. Z reguły Nocni zachowywali
dystans. Brało się to z ich genetycznej niechęci do bratania się, a nie
osobistych uprzedzeń. Wiedziałam jednak o ich oddaniu, oni zaś zdawali sobie
sprawę z moich uczuć do nich – i to w zupełności nam wystarczało.
–
Tak, Nicholasie?
Nocny
wystąpił o krok do przodu i raz jeszcze skłonił głowę z pokorą.
–
Dobrze widzieć cię żywą.
Coś
ciepłego rozlało się w mojej piersi. Świadomość, że mówi szczerze, co
potwierdzała łącząca nas więź, sprawiła, że aż się wzruszyłam.
Podeszłam
do niego i w czysto matczynym geście dotknęłam jego policzka. Drgnął, najwyraźniej
nieprzyzwyczajony do takiej wylewności, ale nie zaoponował.
–
Dobrze mieć w was oparcie – odszepnęłam, uśmiechając się. – Doprowadzę to do
końca, obiecuję. Bez względu na wszystko.
Nicholas,
brunet o równie przenikliwym spojrzeniu jak Will, jedynie skinął głową.
Wiedziałam jednak, że mi wierzy. Że oni wszyscy mi wierzą. Pokładali we mnie
nadzieję nawet wtedy, gdy nasza wspólna przyszłość pozostawała niepewna.
Kochali mnie bardziej, niż ktokolwiek był w stanie zrozumieć.
Prowizoryczna
sala treningowa, którą utworzono w piwnicy hotelu, wyglądała na dawno
nieużywaną. Duże, gospodarcze lampy potrzebowały o wiele więcej czasu niż
zwykle, by rozgrzać się i oświetlić pomieszczenie chłodnym, białym światłem. Na
widok zgromadzonej tu broni poczułam przyjemny uścisk w piersi. Choć nie minęło
wiele czasu, odkąd po raz ostatni trenowałam, zdążyłam za tym zatęsknić.
–
Okay, teraz to się ciebie boję – mruknął podążający za mną niczym cień James. –
Sprowadziłaś mnie tu, by mnie zabić, czyż nie?
– Już
raz to zrobiłam – parsknęłam. – I to bez pomocy broni.
Skrzywiona
z niesmakiem mina Jamesa mówiła więcej niż słowa.
–
Może ty nie jesteś wampirem tylko jakimś mitycznym sukubem?
–
Z tego, co mi wiadomo, sukuby nie istnieją – odparłam, ucinając dyskusję. –Nazywam
się Catherine Evans, jestem potomkinią rodu legendarnej Kateriny Iwanow,
wampirzycy, która jako pierwsza objęła przywództwo nad Nocnymi, próbując
poprowadzić swój ród do zwycięstwa.
–
Co było nagrodą?
Sięgnęłam
po wiszącą na ścianie katanę i wyważyłam ją w dłoni. Szybko się jednak
rozmyśliłam i odłożyłam ją na miejsce. Dla Jamesa wystarczającym szokiem była
jego przemiana, proszenie go o zostanie moim partnerem w walce wręcz tylko by
go dobiło.
–
Nasze dobre imię – rzuciłam, decydując się na jak największe uogólnienie tej kwestii. Nie mieliśmy czasu na wielogodzinny wykład historyczny i zaznajamianie się z bałaganem, który prawie dwieście lat temu Katerina miała w głowie.
–
Nasze? – powtórzył James, delikatnie przekrzywiając głowę. – Nie wyglądasz jak
Nocna. Bo, jak mniemam, ci, których widzieliśmy w korytarzu, należą właśnie do
tego podgatunku?
Skinęłam
głową, mile zaskoczona tym, że sam zaczął domyślać się pewnych kwestii.
–
W chwili swojej śmierci Katerina rzuciła na mnie klątwę – wyjaśniłam. – Okay,
może nie konkretnie na mnie a na pierworodne dziewczynki ze swojego rodu i…
Dobra, jeszcze raz – westchnęłam. Nawet nie wiedziałam, że moja życiowa
historia jest aż tak bardzo zagmatwana. – Katerina rzuciła na swój ród klątwę.
Moje poprzedniczki posiadały pojedyncze magiczne zdolności, podczas gdy ja… Cóż,
ja otrzymałam cały pakiet.
James
wyglądał na zaintrygowanego. Nie zważając na to, że trzymam w dłoniach broń –
tym razem krótki nóż sprężynowy – podszedł bliżej.
–
Stąd nietypowa barwa twoich oczu?
–
Dokładnie – przytaknęłam. – Swoją wyjątkowość zawdzięczam głównie mojej krwi.
To dzięki niej byłeś w stanie się odrodzić.
–
Twoi poddani patrzyli na mnie jak na kosmitę. Czyżby stworzone z twojej krwi
mieszańce nie były zbyt częstym zjawiskiem w waszej społeczności?
Złożyłam
nóż, który zaskoczył z cichym trzaskiem.
–
Jesteś moim pierworodnym – oświadczyłam. – Poza tobą po tym świecie chodzi tylko
jeden Mieszaniec. Polubisz ją – dodałam, uśmiechając się lekko. – Dehlia jest
specyficzna, ale nie sposób jej nie pokochać.
Jednocześnie
odpowiadając na kolejną porcję jego pytań, kontynuowałam rozgrzewkę. Ze względu
na mój stan musiałam pominąć pewne ćwiczenia siłowe i zastąpić je delikatnymi i
rozciągającymi, ale mimo wszystko byłam zadowolona z treningu. Moje ciało po
całym dniu nieruchomego leżenia potrzebowało odrobiny ruchu.
–
Pijesz ludzką krew, możesz chodzić za dnia, a dodatkowo jeśli chcesz, możesz
opóźnić proces starzenia się. Dehlia liczy sobie zaszczytne sto pięćdziesiąt
lat i wciąż fenomenalnie się trzyma.
–
A moje oczy…
Nie
przerywając wykonywania skłonu, wskazałam dłonią na wiszące w kącie
pomieszczenia lustro.
–
Wysuń kły i sprawdź sam.
–
Jak mam to zrobić?
Uśmiechnęłam
się pod nosem, z jakiegoś powodu rozczulona jego nieporadnością. Usiadłam na
macie po turecku i odchyliłam się lekko do tyłu, by móc lepiej mu się
przyjrzeć.
–
Po prostu pomyśl o tym, że chcesz je wysunąć. Instynkt zrobi za ciebie resztę. –
Na potwierdzenie moich słów lekko rozchyliłam wargi, a już po chwili moje kły
znalazły się na zewnątrz. Wraz z nimi pojawiła się niegasnąca chęć mordu.
Sądząc
po zaskoczonym syku, który chwilę później wydobył się z jego ust, był
zaskoczony tym, co zobaczył. Wciąż jednak nie doczekałam się fali zarzutów i
wyzwisk, co wzięłam za dobry znak. James z nieprawdopodobnym spokojem chłonął
kolejne dawki gorzkiej prawdy, zwyczajnie przyjmując ją do wiadomości.
–
A twoje dziecko… – mruknął niepewnie, podchodząc bliżej.
–
Córka – sprostowałam szybko, chcąc uniknąć kolejnych pytań.
James
przyglądał mi się przez chwilę w milczeniu. Jego wzrok raz po raz zsuwał się na
mój brzuch. Jego obecność zdawała się go wręcz peszyć.
–
Co z jej ojcem?
Wstałam
z maty, przygotowując się do kolejnej relaksującej pozycji.
–
Nie żyje – rzuciłam krótko, tym kategorycznym stwierdzeniem mając nadzieję
zakończyć temat.
–
Żyje i ma się świetnie – oznajmiła w tym samym czasie schodząc po schodach
postać.
James
zmarszczył nos, wyraźnie niezadowolony z obecności Dziennego w tym samym
pomieszczeniu. Jego dopiero co ulepszony zmysł węchu musiał nieźle na tym
ucierpieć. Nawet nie pytał, by upewnić się w swoich podejrzeniach. Zapach
zwierzęcej krwi był nad wyraz dokładnym wyznacznikiem gatunkowej przynależności
nowoprzybyłego.
–
Długo jeszcze zamierzasz snuć się po
moim domu bez smyczy? – westchnęłam zirytowana, obrzucając Daniela
niezadowolonym spojrzeniem.
–
A ty długo jeszcze będziesz wmawiać wszystkim wokół, że nie żyję? – odgryzł się,
krzyżując ramiona na piersi.
Przewróciłam
oczami, prostując się. Szorstko wskazałam dłonią na wytrąconego z równowagi
Jamesa. Obecność Daniela drażniła mnie nie bez powodu. Od czasu naszej
ostatniej rozmowy, kiedy to kazałam mu wybrać, po której ze stron zamierza się
opowiedzieć, nie minęło zbyt wiele czasu. Dodatkowo irytowało mnie to, że
Daniel nie raczył mi odpowiedzieć od razu.
–
Danielu, poznaj mojego pierworodnego Mieszańca. – Spojrzałam na Jamesa, dla odmiany
wskazując ręką drugiego wampira. – Jamesie, najdroższy, poznaj proszę moją
współczesną odmianę Jonathana czyli Daniela Shane’a. Swego czasu Daniel zwykł
być mą prawdziwą miłością, człowieczeństwem i jedyną szansą na ocalenie.
Wytrwale wyciągał mnie z kręgów mroku i szaleństwa, w zamian ofiarowując swoją miłość
i nadzieję. Kilka tygodni temu, tej samej nocy kiedy to nasza obrzydliwie
cudowna córeczka została spłodzona, mój lekko zwariowany starszy brat, przy
pomocy mojej jakże wspaniałej krwi, pozbawił Daniela życia. Wraz z nim umarła
stara, przywiązana do Dziennych Catherine, a odrodziła się ta, którą masz przed
sobą. Śmierć w naszych czasach jest jednak śmiercią jedynie z nazwy gdyż, jak
zapewne widzisz, Daniel ma się dobrze. A raczej więcej niż dobrze, zważywszy na
fakt, że spaceruje po moim domu, jakby był tu co najmniej gościem a nie jeńcem
wojennym, i śmie mi pyskować. – Urwałam, spoglądając prosto w bursztynowe oczy
Jamesa. – Mam nadzieję, że teraz rozumiesz, dlaczego wolę mówić, że on nie
żyje.
James
z niedowierzaniem pokręcił głową. Ostrzegałam go, że nie będzie łatwo, ale
chyba nie spodziewał się aż tak zawiłych koligacji rodzinno-partnerskich.
–
A opowiadałaś mu o Cole’u? – parsknął Daniel, wyraźnie rozbawiony. – To jest
dopiero interesująca historia!
W
ułamku sekundy znalazłam się obok niego. Nie dotykałam go, ale stanęłam
wystarczająco blisko, by naruszyć jego przestrzeń osobistą.
–
Nie wiem, kto i jakim prawem cię wypuścił, ale możesz być pewien, że lada
chwila zostaniesz pozbawiony tego przywileju – wycedziłam.
–
Matka mojego dziecka jest chora – wyszeptał, przesuwając kciukiem po moich
sczerniałych, widocznych na nadgarstkach żyłkach. – Nie złość się na mnie za
to, że się niepokoję.
–
Jesteś bezczelny – parsknęłam, nieudolnie maskując zaskoczenie. Nie wiedziałam
do końca, do czego on dążył, ale zmienił strategię na bardziej bezpośrednią.
–
Może więc mnie za to uderzysz?
Nie
musiał dwa razy powtarzać. Zupełnie machinalnie wykonałam zamach, przed którym
cudem zdążył się uchylić. Cofnął się lekko, jednak szybko podążyłam za nim,
ponownie na niego nacierając.
Znałam
zbyt dobrze jego styl walki, by z nim wygrać. W tej jednej kwestii byliśmy
wyjątkowo zbyt mocno zsynchronizowani. Wystarczyłoby jednak, by udało mi się nie
chybić zaledwie raz, bym uznała się za zwyciężczynię.
Jak
raz Daniel trzymał język za zębami, darując sobie moralizatorskie odzywki
mające na celu poprawę mojego stylu walki. Albo był zbyt zajęty unikaniem
ciosów, albo po prostu nie potrzebowałam żadnych porad. Choć pod jego okiem
trenowałam względnie krótko, wszystko, co umiałam w tej kwestii, zawdzięczałam głównie
jemu.
Zakręciło
mi się w głowie, gdy wykonałam nagły zwrot w bok. Daniel wykorzystał moment
mojej nieuwagi, by docisnąć mnie do ściany i unieruchomić moje nadgarstki.
–
Puszczę cię, jeśli obiecasz, że przestaniesz mnie prowokować – wyszeptał.
Jego
słowa zadziałały na mnie mocniej, niż najsolidniejszy cios. Aż się wzdrygnęłam,
zaskoczona nagłym odczuciem. Momentalnie przestałam się szarpać, dla odmiany
nieruchomiejąc w jego ramionach.
–
To daj mi wygrać.
Te
cztery, krótkie słowa właściwie same wyskoczyły mi z ust. Daniel widząc, że
załapałam aluzję, uśmiechnął się szeroko, wyraźnie z siebie zadowolony.
–
Od samego początku daję ci fory, księżniczko.
Kiedy
nastąpiłam mu na stopę, momentalnie mnie puścił. Nie dlatego, że go zabolało
czy udało mi się go zaskoczyć, a dlatego, że przeżyliśmy już podobną scenę.
Wieki temu, jeszcze w Akademii, na krótko po moim pierwszym morderstwie,
porzuceniu przez Cole’a i wypadku Lydii.
Docisnęłam
jego twarz do ściany, jednak nie był to zbyt pewny i stanowczy chwyt. Z powodu,
którego nie rozumiałam, moje dłonie zaczęły drżeć. Puściłam go, widząc, że
dalsza walka nie ma sensu i zaczęłam wycofywać się w kierunku wyjścia.
–
Ta i każda inna ściana zawsze będzie cieplejsza ode mnie, Shane – mruknęłam,
nie patrząc na niego. – Dla własnego dobra nie próbuj jednak tego zmieniać.
††††††††
Ajjj, ale popłynęłam w końcówce, co? Ostatnio jednak ponownie sięgnęłam po AC w ramach lektury i nie mogłam sobie darować tej małej sesji wypominkowej. Tworząc powyższą, treningową scenę lata temu świetnie się bawiłam, a małe deja vu dało mi niezłego motywacyjnego kopa.
Tak w ogóle to dzień dobry, miło Was znowu widzieć! :)
Co sądzicie o postaci Jamesa? Naprawdę jest taki idealny, czy Catherine, jak to ma w zwyczaju, nieco wyolbrzymia?
Dziękuję za obecność, komentarze i wszystkie te miłe słowa. Lata mijają, a mnie wciąż zaskakuje ogrom życzliwości, jakim raczycie mnie na co dzień.
Rozdział ze szczególną dedykacją dla przyszłej matki chrzestnej małej księżniczki a także szlachetnej ofiarodawczyni jej trzeciego imienia (w sumie pierwszego też) - mojej kochanej Gabrysi. Wiesz, że Cię kocham, młoda, nie? xo
Do napisania! xo
Jeeeeeeeej! AC! AC! Wiesz co oznacza mój entuzjazm? Czy ty jesteś tego świadoma? RELACJA NA ŻYWO!
OdpowiedzUsuń(Chociaż pewnie nie będę tak niezwykle zabawna jak zazwyczaj, bo opuścił mnie mój dobry nastrój. Być może AC poprawi mi lekko nastrój).
XDDD Już nie wiem co myśleć o Willu. Z jednej strony strasznie mnie irytuje, z drugiej bawi swoją nadopiekuńczością. Uwielbiam i nienawidzę wariata jednocześnie. Teraz, kiedy Cat jest większa, tylko mu się pogorszyło, ale nie mogłam się nie zaśmiać już przy pierwszej scenie. I jeszcze to jak za nią chodzi. XDD No cudo, staruszku, cudo.
Wow, Cat m jakieś matczyne uczucia. Tutaj się zdziwiłam, chociaż może nie do końca. Chociaż już odrobinę uchyliłaś mi rąbka tajemnicy, to jestem ciekawa jak to dokładnie będzie po narodzinach wampirzego bejbibubu. No i co się stanie w takim razie z Cat, czy to już będzie ten czas? Cholera, im bardziej zmieniasz historię, tym bardziej się w nią angażuje, bo robi się z każdą drobną zmianą bardziej interesująca.
Zatrzymajmy się na moment i zapalmy znicz dla pamięci Kiełka, ponieważ wszyscy za nim tęsknimy. [*] Eh... Minęło tyle czasu, odkąd o niej myślałam. Chryste, Akademia. Wtedy wszystko było takie łatwe, beztroskie. Myślałam, że gdy w końcu z Cat zrobimy Kat będę zadowolona i niczego nie będzie mi brakowało. A jednak brakuje. <333333333333333333 Też cie kocham, ty stara, zgrzybiała pisareczko. Mam nadzieję, że wszystko ci się poukłada i twoje (w sumie moje również) plany staną się rzeczywistością.
Lofki, kiski, forewerki <3
Gabs
Ej. Klaudia. Dlaczego, cholera jasna, ucięło mi pół komentarza? Gdzie jest mój wywód o Jamesie i reszta rozważań o starym AC? Nie no, załamałam się. Coś jest nie tak, ta platforma buntuję się przeciwko mnie. :(
Usuńoch.. jaki ten rozdział był fajny :D a ostatnia część już wgl :) tęskni mi się za tą ich relacją :) aczkolwiek lubię też Cat taką jaka jest teraz... kurna te dziecko jakoś zaczęło za szybko rosnąć... czyżby miał nastać koniec Cat? nie chce mi się w to wierzyć, cały czas liczę na to że może jednak to bd chłopczyk albo że jakoś uda się to obejść. No nic lecę dalej czytać, póki dziecię mi pozwala :)
OdpowiedzUsuńShadow
Rozdział 85 uświadomił mi, że do końca nie zostało już właściwie nic. I to była ostateczna motywacja, by w końcu tu zajrzeć, choć zbierałam się od dłuższego czasu. Poszło łatwiej niż sądziłam, ale to nic nowego – to jedno z tych opowiadań, którego czytanie sprawia, że czuję się jakbym wracała do domu. Mam wrażenie, że Twoim przypadku zawsze tak będzie, bo nie wyobrażam sobie, że po AC nie miałoby pojawić się nic więcej.
OdpowiedzUsuńA komentarze będę wrzucać i na bloga, i Wattpada. Bo na tym drugim zawsze mi czegoś brakuje, więc w sumie czemu nie? =P
Uwielbiam tę piosenkę Ev. I cudownie widzieć tu demo z tym delikatnym wstępem na początku. Słucham, czytam i powoli układam sobie wszystko. Oczywiście najlepszą częścią była końcówka, no ale po kolei, prawda?
Wciąż uwielbiam Williama – tę jego nadopiekuńczość i to, że chyba jako jedyny (poza Danielem, bądźmy szczerzy =P) może sobie pozwolić na bezpośredniość w wypowiedziach. Tekst o schodach był piękny. Szkoda tylko, że facet oczywiście nie potrafi docenić spostrzegawczości Cat, ale czego się tu spodziewać? Męska duma.
Podoba mi się jego relacja z Dehlią. Znają się długo, chociaż początek tej znajomości był dość… pokręcony. O ile w przypadku wampirów cokolwiek może takie być. Uroczo tak czy siak.
Pisałam już kiedyś o szczegółach i teraz znów mnie ujęły. Tym razem mam na myśli reakcję Catherine na ciążę – ten przypływ ciepłych uczuć, które tak szybko zdusiła. Zawsze uwielbiałam ten motyw – wewnętrzną walkę z instynktem macierzyńskim u kobiety, która z jakiegoś powodu chciała pozostać obojętna względem własnego dziecka. Tylko że tak się nie da, a ja nie wierzę w tę całkowitą obojętność Cat. To raczej chwilowe załamanie, a jeśli ktoś może postawić ją na nogi, to właśnie dziecko.
Ach, James… Znosi to całkiem nieźle jak na to, że właśnie umarł i został czymś zupełnie innym. Z jednej strony te jego reakcje mnie zadziwiają i wydają się… dość nienaturalne, ale zrzucam to na więź z Cat. Są podobno, co ciągle potwierdza. Dziwne czy nie, to może być jakieś usprawiedliwienie. Albo facet jest w szoku po tych wszystkich rewelacjach. Chociaż później kojarzy mi się z piątym kołem u wozu, bo rozmowa z nim zeszła na dalszy plan, kiedy pojawił się Daniel.
No i tak, wspomniana końcówka. Ta walka, którą w zasadzie toczą od początku… Na moje było w tym o wiele więcej emocji niż twierdzi Cat. Kłamie jak z nut, chociaż chyba sama nie zdaje sobie z tego sprawy. ;]
Mam ambitny plan, żeby nadrobić wszystko przed epilogiem, ale zobaczymy jak mi to wyjdzie. Wiedz jedynie, że byłam i będę, i dalej trzymam za Ciebie kciuki. Jestem dumna, no. <3 xD
Nessa