niedziela, 12 sierpnia 2018

Rozdział 71




"Znam to piekło
Diabeł wewnątrz mnie szepcze:
Pora odpuścić, uciec i ukryć się
Wciąż nie mogę odnaleźć swojej drogi
A to sprawia, że zaczynam wariować..."









Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
– Catherine, słyszysz mnie? Powiedz coś, proszę…
To niedorzeczne.
– Cath… Chryste, trzymajcie ją!
– Zrobi sobie krzywdę!
Ojcze nasz...
– Co to jest? Will!
– Ona jest w ciąży, do cholery!
– Więc niby co powinienem waszym zdaniem zrobić?!
– Czy ty… Nie możesz! My nie możemy!
– Pozwól mu, Willie. Nie ma innego wyjścia…
Cisza. Cicho wszędzie, nawet we mnie. Cóż za dziwne uczucie. Czy to już?
– Widzicie to?
– To niemożliwe!
Nie, wcale nie. Już raz się na to nabrałam. To się nigdy nie kończy.
– Kiedy się obudzi, nie będzie zadowolona…
To dopiero początek.




***



Instynktownie mrugam, próbując przejrzeć mrok. Jedynym źródłem światła jest maleńkie, umiejscowione przy suficie okienko. Na czworakach pokonuję dzielącą mnie od niego odległość, mając nadzieję, że to w czymś pomoże. Przeczucie, że coś jest nie w porządku, nie chce mnie opuścić, przez co zaczynam robić się nerwowa. Gwałtownie podrywam się do pionu, słysząc czyjeś kroki. Są zaskakująco miękkie i leniwe, zupełnie jakby przemierzającej korytarze osobie nigdzie się nie spieszyło.
Z oddali dobiega mnie czyjś krzyk. Choć nie poznaję tej osoby, coś zaczyna ściskać mnie w żołądku. Strach odbiera mi mowę i zdolność logicznego myślenia. Czuję się tak, jakby moje ciało nie należało już do mnie. Jestem jedynie postronnym obserwatorem swojej własnej niedoli.
Czuję ukłucie w podbrzuszu, moja dłoń więc machinalnie podąża w tamto miejsce. Kiedy pod palcami wyczuwam wilgoć, nieruchomieję. Na uniesionych do światła palcach dostrzegam brunatne plamy, w których niemalże natychmiast rozpoznaję krew. Jej zapachem zdaje się być wręcz przesiąknięte pomieszczenie, w którym się znajduję. Serce podchodzi mi do gardła, a ramiona zaczynają drżeć z powodu niekontrolowanego szlochu.
Z oddali dobiega mnie płacz.
Żałosny, donośny płacz nowonarodzonego dziecka.
Coś we mnie pęka, a ja ponownie zaczynam oddawać się szaleństwu. Choć niczego nie pamiętam, czuję, że stało się coś złego. Widzę, jak kolory wirują wokół mnie, by następnie przeobrazić się w nudną szarość i biel. Próbuję odnaleźć siebie w tych monochromatycznych barwach, ale coś mnie blokuje. Im dłużej próbuję, tym większy ból odczuwam. Po kilku próbach poddaję się i pozwalam sobie na szloch. Drżąc na całym ciele nieśpiesznie umieram, wykańczana przez siebie samą.
Zbolały szloch dziecka zza ściany rozbrzmiewa nieprzerwanie, niczym upiorna kołysanka z dzieciństwa, od której nie sposób się opędzić. Słyszę go nawet wtedy, gdy w dziecinnym odruchu zatykam uszy dłońmi. Zdaje się wypełniać mnie całą i wibrować pod moją czaszką.
Kiedy drzwi otwierają się z cichym trzaskiem, do pokoju wpada nieco upragnionego przeze mnie światła. Rozbieganym wzrokiem ogarniam otoczenie, próbując zlokalizować coś, czego mogłabym użyć do samoobrony. Zaledwie trzy kroki ode mnie znajduje się stół operacyjny, z którego niechlujnie zwisa zakrwawione, białe prześcieradło. W słabej poświacie białego światła dostrzegam również błysk narzędzi chirurgicznych.
Potem jednak znów zapada absolutna ciemność, a ja zostaję sam na sam z napastnikiem.




***



Obudziłam się równie gwałtownie i nagle, co zasnęłam, tym razem jednak w akompaniamencie bułgarskich przekleństw. Niemalże natychmiast pożałowałam tego, że wydałam z siebie tych kilka krótkich dźwięków. Wzięcie oddechu jeszcze nigdy nie kosztowało mnie tak wiele. Czułam się tak, jakbym zamiast powietrza wciągała przez nos żywe płomienie. Ich palące iskry spływały w dół mojego gardła, podrażniając już tak czy siak płonące wnętrze.
Łóżko po mojej prawej stronie skrzypnęło cicho. Momentalnie podniosłam się do pionu, gotowa odeprzeć atak. Mimo zawrotów głowy, mój umysł wykazywał się nieprawdopodobną jasnością.
– Już dobrze, najdroższa. – Zlokalizowałam zbliżającego się ku mnie Williama z drobnym opóźnieniem. – Proszę. Domyślam się, że właśnie tego potrzebujesz…
Wyrwałam kubek z jego dłoni i łapczywie pochłonęłam jego zawartość. Kiedy oddałam Nocnemu naczynie, ponownie wypełnił je krwią po brzegi. Po czterech szklankach mojej prywatnej odmiany Krwawej Mary płomienie w moim przełyku zaczęły stopniowo przygasać.
Z ulgą przymknęłam powieki i opadłam z powrotem na posłanie. Czując jednak, że Will oczekuje ode mnie wyjaśnień, niechętnie podparłam tułów na łokciach, odszukując go wzrokiem. Siedział na krawędzi materaca z miną, która wyrażała coś z pogranicza troski i niezadowolenia. Walcząc z bólem całego ciała zmusiłam się do siadu. Z pomocą wampira udało mi się wygodnie wesprzeć na poduszkach.
– Zanim mnie opieprzysz… – zaczęłam pośpiesznie, widząc, że otwiera usta.
Nocny jednak nie zamierzał wyprawiać mi kazań. Zaskoczył mnie tym równie mocno, jak uściskiem, który mi zaserwował.
– Cieszę się, że nic ci nie jest – wyszeptał, składając delikatny pocałunek na czubku mojej głowy. Kiedy odsunął się, by na mnie spojrzeć, w jego oczach dostrzegłam troskę. – Wszyscy odchodziliśmy od zmysłów, kiedy byłaś nieprzytomna.
Przetarłam dłonią po twarzy. Na policzkach, pod nosem i w obrębie ust wyczułam opuszkami palców ślady zakrzepniętej krwi. Kilka skrzepów utkwiło również w moich włosach. Cokolwiek się ze mną działo, nie pamiętałam tego.
Mimowolnie wróciłam pamięcią do mojego snu. Na wspomnienie szlochu niemowlęcia moja dłoń właściwie mechanicznie zsunęła się na ukryty pod kołdrą brzuch.
– Catherine. – W głosie Willa pobrzmiewała niepewność. – Wszystko w porządku?
Zdążyłam jedynie na niego spojrzeć. W chwili, w której otworzyłam usta, by się odezwać, poczułam coś, co sprawiło, że moje postrzeganie świata diametralnie się zmieniło.
Kopnięcie z prawej strony mojego brzucha zaskoczyło mnie tak bardzo, że przez moment nie wiedziałam, czy przypadkiem go sobie jedynie nie wyobraziłam. Wtedy, jak na zawołanie, ruch się powtórzył. Kiedy lekko odchyliłam kołdrę, przeżyłam kolejny szok. Mój brzuch przestał być jedynie subtelnie zaokrąglony - tego wybrzuszenia nie byłabym już w stanie ukryć pod luźniejszą bluzką.
Zszokowana spoglądałam to na Willa, to na mój znacznie powiększony brzuch.
– Ile, do cholery, spałam?
– Byłaś nieprzytomna przez dwanaście godzin – oznajmił Will jak gdyby nigdy nic.
Spojrzałam na niego, w myślach błagając, by żartował. Jakim cudem mogłam tak się rozrosnąć w tak krótkim czasie? Miałam do dyspozycji jedynie tygodnie, to fakt, ale to nie znaczyło, że byłam skłonna tolerować akcje tego typu.
Will, nie czekając na moją reakcję, zaczął opowiadać mi o tym, co działo się podczas mojej nieobecności. Opowiedział o Larissie, która z pomocą Lysandry przetransportowała mnie do hotelu, zadymie, jaką zrobiła na mój widok Dehlia, a także swoim gniewie, który odczuł, kiedy Issa opowiedziała mu o tym, co zrobiłam. Ponadto opisał mi również ze szczegółami mój nagły atak i moment, w którym zaczęłam zwracać się do nich po bułgarsku, wyklinając i wyzywając od najgorszych. Wspomniał również o krwotoku z ust, nosa, oczu czy nawet uszu, co tłumaczyło wszelkie ślady krwi na moim ciele. Nie miał jednak żadnego wytłumaczenia na to, że moją ciąża przeskoczyła o kilka miesięcy w przeciągu kilku godzin.
– W takim razie ile czasu mi zostało? – wyszeptałam, po raz kolejny spoglądając na brzuch. Bezradność, którą odczuwałam, zaczęła mnie wręcz przytłaczać.
William westchnął, nerwowo spoglądając w kierunku drzwi. Słysząc zbliżających się ku nam gości puściłam kołdrę, zakrywając brzuch – i to nie tyle w kwestii obronnej co zwyczajnego zażenowania.
Pomiędzy drzwiami a framugą pojawiła się czupryna Dehlii. Tuż za nią kroczyła uśmiechnięta od ucha do ucha Larissa i – Boże, trzymajcie mnie – Daniel Shane we własnej osobie.
– A ten tu po co? – mruknęłam, nie kryjąc niezadowolenia.
– Jak na kogoś, kto jest niezniszczalny, nieśmiertelny i cholera wie jaki jeszcze dość często ocierasz się o śmierć, zauważyłaś? – zapytał Daniel, kompletnie niezrażony moim oschłym tonem.
Tylko prychnęłam, po czym przygwoździłam Larissę spojrzeniem. Ta tylko wzruszyła ramionami, zrzekając się całej winy. Jej obecność przypomniała mi jednak o czymś zgoła ważniejszym.
– James – wypaliłam, rozglądając się nagląco po zgromadzonych. – Co z nim?
Will zaklął pod nosem w języku, którego nie rozpoznałam. Larissa, która była najlepiej zaznajomiona ze sprawą, zbliżyła się ku mnie. Widząc jej poważną minę, momentalnie się spięłam.
– Nie obudził się. Dehlia twierdzi jednak, że…
– Tak? – ponagliłam, przenosząc spojrzenie na staruszkę.
– Wyczuwam w nim życie – oznajmiła wampirzyca. – Odrobinę, ale jednak. Obawiam się jednak, że twoja… twój stan – westchnęła, zataczając dłonią nic nie znaczący okrąg – mógł go nieco zdezorientować. My wszyscy doskonale wyczuliśmy moment, w którym…
Will wywrócił oczami, zirytowany jąkaniem się staruszki.
– Doskonale wyczuliśmy moment, w którym otarłaś się o śmierć. No, wiesz, ten kulminacyjny moment bólu, po którym czeka na ciebie jedynie ciemność. Od tamtego czasu kontrolowaliśmy twój puls i oddech, bo wiedzieliśmy, że znajdujesz się na krawędzi. Nowy mógł się więc zagubić. Żadne z nas nie chce w końcu żyć w świecie bez ciebie.
Poczułam ukłucie w sercu. Słowa Willa, choć wypowiedziane oschłym i beznamiętnym tonem, naprawdę mnie rozczuliły.
Co nie zmieniało jednak faktu, że jedno z moich dzieci dalej tkwiło w nieprzeniknionych ciemnościach, oczekując mojego powrotu. Co mogłam z tym zrobić?
– Damy mu jeszcze kilka godzin na wybudzenie się – oznajmiła Larissa, bezbłędnie odgadując moje myśli. – Jeśli to nie pomoże, zastanowimy się, co dalej.
Pokiwałam głową, godząc się na jej plan. Chciałam co prawda zaoponować i jakoś przyśpieszyć cały proces, ale nic więcej nie przychodziło mi do głowy. Choć niechętnie, musiałam zwyczajnie zaczekać na rozwój sytuacji.
Spojrzałam na swoje dłonie. Pod skórą, w miejscu żył, wciąż lekko przebijała czarno-srebrzysta substancja, którą wampir-zombie wstrzyknął mi w zaułku. Czułam się już jednak o stokroć lepiej. Ból, którego w dużej mierze tak naprawdę nawet nie pamiętałam, na szczęście odchodził w zapomnienie.
Przemiana w Odmieńca mogła zajść tylko na wystarczająco silnym organizmie, a mój w chwili aplikowania jadu znajdował się na krawędzi wycieńczenia. Bez krwi brata podanej w odpowiednim momencie nie przeżyłabym, o przemianie nawet nie wspominając. Jakim więc cudem wyszłam z tego bez najmniejszego szwanku? Moja krew miała cudotwórcze właściwiości, to fakt, ale w chwili zaaplikowania mi przez Odmieńca jadu Masona byłam znacząco odwodniona. Żaden ze mnie lekarz, ale jestem wręcz przekonana, że mojej krwi było zbyt mało, by na czas zwalczyć toksynę.
Kiedy podniosłam wzrok, zauważyłam, że wszyscy mi się przyglądają. Nawet skory do przekomarzanek Shane sprawiał wrażenie zatroskanego.
– Masz jakiś pomysł, prawda? – zapytał Will, dyskretnie spoglądając na mój brzuch.
– Nie uleczyłam się sama – westchnęłam, mimowolnie dotykając brzucha przez materiał kołdry.
Dehlia wyglądała na najbardziej wstrząśniętą ze zgromadzonych.
– Myślisz, że…
– Księżniczka odziedziczyła po mnie to, co najgorsze – parsknęłam gorzko, unikając patrzenia na Daniela. – Jeśli dostanie po mnie również kolor oczu… – Przymknęłam oczy, czują kolejne kopnięcie w dole brzucha. – Najwidoczniej to jeszcze nie mnie dane będzie zakończyć rodzinną klątwę.


W łazience spędziłam kilka długich minut, korzystając ile wlezie z chwili wytchnienia. Po raz pierwszy od dawna porządnie wymyłam włosy, a nawet nałożyłam na przesuszone końce odrobinę odżywki. Miałam nadzieję, że długa kąpiel pomoże mi się zrelaksować, ale w gruncie rzeczy na niewiele zdały się te wszelkie upiększające zabiegi. Wystarczyło tylko, bym w lustrze pochwyciła zarys swojej zmienionej sylwetki, by wydarzenia sprzed kilku godzin powróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Najmocniej dręczyły mnie przeżycia ze snu. Im dłużej zastanawiałam się nad przesłaniem mojego koszmaru, tym łatwiej było mi uwierzyć, że jego treść nie była przypadkowa.
Z reguły bez trudu odgadywałam, który z moich snów był tym proroczym. W przypadku tego miałam jednak pewne obiekcje. Przez wzgląd na jego dość osobisty wydźwięk uparcie wmawiałam sobie, że to jedynie zwykły koszmar. Czy w obliczu ostatnich wydarzeń mogłam jednak mówić o jakimkolwiek przypadku?
Obciągnęłam koszulkę najniżej, jak było to możliwe, niwelując powstały między jej krawędzią a paskiem spodni fragment nagiej skóry. Oczami wyobraźni wciąż widziałam w tamtym miejscu krzywe, wykonane niewprawną ręką cięcie.
Na widok Daniela w sypialni na moment znieruchomiałam. Zaskoczyła mnie nie tyle jego obecność, co fakt, że nie wyczułam go wcześniej. Moje zmysły były o wiele bardziej przytłumione, niż sądziłam. Chociaż fizycznie czułam się świetnie, psychicznie mój organizm wciąż nie wykazywał pełni sił.
Shane przesunął wzrokiem po mojej sylwetce, zatrzymując spojrzenie na wysokości brzucha. Chociaż wyciągnęłam z szafy jedną z największych koszulek w mojej kolekcji, ciążowy brzuch sprawił, że wyglądała na o wiele bardziej obcisłą, niż była w rzeczywistości.
– Szaleństwo, nie? – prychnęłam, odsączając nadmiar wody z włosów w ręcznik.
Daniel otworzył usta, próbując coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Nie potrafiłam mu się jednak dziwić, w końcu jeszcze godzinę wcześniej sama czułam się podobnie.
– Wprowadzasz się tu? – zagadnęłam, skinieniem wskazując na moje łóżko, na którego krawędzi siedział. – Nie żeby mi to jakoś szczególnie przeszkadzało. Moim ludziom może to się jednak nie spodobać.
Daniel uśmiechnął się pod nosem.
– Zaakceptowali Cole’a. Ze mną poszłoby im o wiele łatwiej.
Unikając patrzenia w lustro, zasiadłam przed toaletką. W milczeniu nakładałam krem na twarz, a następnie dłonie, zastanawiając się, co dalej. Z jakiegoś powodu obecność Daniela zaczęła mnie krępować.
– Myślisz, że to prawda?
Obejrzałam się na niego przez ramię, pytająco unosząc brew. W rzeczywistości domyślałam się, o co pyta i nieco grałam na zwłokę.
– Myślisz, że nasza córka… że to ona cię uzdrowiła?
Nasza córka. Dopóki ktoś nie powiedział tego głośno, nie wiedziałam, że brzmi to jednocześnie tak tragicznie i irracjonalnie.
– Nie widzę innego wyjaśnienia. – Sięgnęłam po leżącą na blacie szczotkę. – Sama nie dałabym rady.
Daniel milczał przez chwilę, zastanawiając się nad moimi słowami.
– Może być zabawnie, kiedy wejdzie w okres dojrzewania.
W nerwowym odruchu zaczęłam przekładać szczotkę z ręki do ręki. Czasem zazdrościłam Danielowi tej umiejętności beztroskiego spoglądania w przyszłość. W moim świecie było to zwyczajnie niewykonalne. Nie miałam pewności, że przeżyję do końca dnia, co tu więc mówić o przewidywaniu przyszłości z kilkuletnim wyprzedzeniem.
– Jeśli odziedziczy charakter po mnie, możesz mieć spory problem z utrzymaniem jej w ryzach.
– Z twoją pomocą chyba jakoś podołam.
Zacisnęłam wargi, uciekając przed odpowiedzią. Takie zakładanie, że za piętnaście lat wciąż będę żyła i jak gdyby nigdy nic wychowywała córkę – kolejnego bezosobowego klona Kateriny – było dla mnie zbyt bolesne. Dopóki nie myślałam o przyszłości, było łatwiej. Martwiłam się żywotem Nocnych i ich dalszymi losami, ale nigdy nie brałam w swoich planach pod uwagę tego, co kształtowało się pod moim sercem. Przez cały ten czas myślałam tylko o zbliżającej się wojnie. Wiedziałam, że czeka mnie poród. Nie zastanawiałam się jednak nad tym, co zrobię z dzieckiem, kiedy już przyjdzie na świat. Nawet gdybym jednak jakimś cudem zaczęła rozważać jego dalsze losy, nie brałabym pod uwagę siebie w roli jego opiekunki, gdyż to zwyczajnie mijało się z moim powołaniem.
– Panoszysz się po moim domu, jakbyś był tu kimś ważnym – zauważyłam, obracając się o sto osiemdziesiąt stopni. Dzięki temu mogłam patrzeć Danielowi prosto w oczy. – Omamiłeś Dehlię i Willa, ale ze mną nie pójdzie ci tak łatwo. Kiedy nadejdzie wojna, po której ze stron się opowiesz, co? Pozostaniesz wierny mnie i swojej córce?
Subtelny uśmiech zniknął z warg Daniela. Snuł rozmyślania na temat przyszłości dziecka, jednak z jakiegoś powodu nie brał pod uwagę swojej własnej, nie takiej znowu dalekiej przyszłości.
– Grasz nie fair, Catherine – warknął, spinając się. – Chcę ci pomóc, a ty…
– Ja co? Nie trzeba było mi wskakiwać do łóżka, skoro tak bardzo boisz się prawdy. Wiedziałeś, jak to wszystko się skończy. Wiedziałeś o klątwie i wojnie. Nie zrzucaj więc całej winy na mnie. To ty, zapalony przeciwnik Nocnych, zakochałeś się do szaleństwa w jednym z nich. Do niczego cię nie zmuszałam.
Daniel odwrócił wzrok. Rysy jego twarzy jeszcze bardziej się wyostrzyły, kiedy w nerwowym odruchu zacisnął wargi.
– Nie jesteś Nocną, Catherine.
– Jestem ich Królową – przypomniałam. – A ty z kolei unikasz odpowiedzi.
– Po prostu potrzebuję czasu, aby…
Podniosłam się z krzesła. Tylko dzięki wrodzonej zwinności wampira udało mi się to zrobić płynnie i z gracją. Dopóki nie doświadczyłam tego na własnej skórze, nie wiedziałam, że ciążowy brzuch potrafi być uciążliwy nawet w tak prostych, przyziemnych czynnościach.
– Znam cię, Shane – szepnęłam, delikatnie pochylając się ku niemu. – Wiem, że wybierzesz swoich.
Be trudu wytrzymał pod naporem mojego spojrzenia. Nie dostrzegałam jednak w jego oczach determinacji, a co najwyżej zwykły niepokój.
– Sytuacja się zmieniła – odparł, a głos lekko mu zadrżał. – W grę nie wchodzi już wybór pomiędzy Dziennymi a Nocnymi, lecz moim dzieckiem i tobą a wampirami, które uważałem przez dziewiętnaście lat za swoją rodzinę.
– Mogę puścić cię wolno już teraz. Wystarczy tylko jedno twoje słowo.
Daniel spojrzał na mnie, marszcząc brwi w wyrazie zaskoczenia. Najwyraźniej nie spodziewał się po mnie takiego aktu miłosierdzia.
– Podzieliłeś się ze mną informacjami, które posiadałeś – kontynuowałam. – Nie jesteś mi więc dłużej potrzebny. Nie mam też powodów ku temu, by dalej cię więzić. I chociaż mogę to zrobić, nie chcę zmuszać cię do stawania po mojej stronie.
Cofnęłam się lekko, nie mogąc dłużej znieść jego oceniającego spojrzenia.
– Catherine…
– Dawno temu obiecałam ci, że jeśli kiedyś przemienisz się w Nocnego, bez słowa sprzeciwu ukrócę twoje męki. Raz prawie zawiodłam, przemieniając cię osobiście. – Na samo wspomnienie tamtej nocy wciąż robiło mi się słabo. – Potraktuj tę propozycję jako alternatywne rozwiązanie naszej przysięgi.
– A co z dzieckiem? – Daniel wciąż nie dawał za wygraną, próbując wpędzić mnie w jeszcze większe wyrzuty sumienia. – Jeśli odejdę i wybiorę Dziennych, kompletnie mnie od niej odetniesz?
Choć z pozoru moja propozycja wydawała się nieprzemyślana i dla tego argumentu ostatecznie znalazłam idealne rozwiązanie.
– Kiedy dziecko się urodzi – oznajmiłam, spoglądając na niego przelotnie – oddam ci nad nim pełne prawo do opieki. Nie chcę go – dodałam, brzmiąc przy tym jeszcze chłodniej, niż powinnam. – I nigdy tak naprawdę nie chciałam…






†††††††




Dobry wieczór!

Kolejny miesiąc za nami. Naprawdę nie wiem, kiedy ten czas minął. Dopiero co obawiałam się matur, potem cieszyłam początkiem wakacji... A dziś jestem już jedną nogą w Poznaniu - mieście, w którym spędzę najbliższe trzy lata. Chryste.
Już dawno żadnego rozdziału nie pisało mi się tak ciężko. Siedemdziesiątka jedynka, choć pozornie nudna, przyprawiła mnie o masę nerwów i łez. Gdyby nie stare albumy od Evanescence, chyba nigdy nie udałoby mi się doprowadzić jej do końca. Złapałam cholerną blokadę, której nic nie było w stanie przełamać. Mam więc nadzieję, że z końcowego efektu chociaż Wy będziecie względnie zadowoleni. A co się przy pisaniu namęczyłam to moje.
Z tych przyjemniejszych rzeczy, od paru dni na blogu widnieje nowy szablon. Moja niezastąpiona Nessa znów przeszła samą siebie. Raz jeszcze Ci dziękuję, kochana! Te kolory i nagłówek... Minął tydzień, a ja wciąż nie potrafię się napatrzeć! Za każdym razem zaskakujesz mnie bardziej i bardziej, niewiarygodne.
Pozostałym standardowo bardzo dziękuję za wsparcie w postaci komentarzy i wiadomości. Zaraz stukną trzy lata mojej blogowej kariery, ale mimo to wciąż tak samo mnie zadziwiacie i rozczulacie.

Niezmiennie kocham i wielbię, 
Klaudia

3 komentarze:

  1. O mój... Aż mi dziwnie, że w końcu dotarłam do momentu, w którym jestem tu z Tobą na bieżąco. Zobaczymy na jak długo, ale teraz mi dziwnie. Chyba półtora roku zbierałam się, by znów zacząć czytać AC, ale nie żałuję. Zresztą dobrze wiesz, że ja zawsze wracam do tej historii, prawda? :D I nie, absolutnie nie żałuję. Co najwyżej tego, że najnowszy rozdział wleciał kilkanaście godzin temu i trochę poczekam sobie na kolejny wpis, ale wciąż mam jeszcze Odłamki... ;>
    Nie ma za co dziękować – polecam się! Cieszę się, że szablon mi wyszedł, zwłaszcza że zawsze robię je pod wpływem chwili. Ale własnie te trzy lata blogowania i końcówka tej trylogii zasłużyły na jakieś ładne uhonorowanie. Bo w końcu czemu nie? :3
    Rozdział jak zwykle cudny. Przy śnie od razu nasunęło mi się na myśl, że może być proroczy. Niejasny, przerażający, ale... Coś czuję, że Cat czeka co najmniej szalony poród. I to całkiem niedługo, sądząc po sposobie, w jaki rozwija się ciąża. To, że dziecko mogłoby uzdrawiać, również świadczy, że nie zostało zbyt wiele czasu.
    Ech, mała jest uzdolniona, a Daniel powoli stawia na swoim. W pewnym sensie, skoro ma więcej swobody i znów sobie pogadali, chociaż sama rozmowa... Chyba dopiero przy końcówce dotarło do mnie, jak bardzo ona nie chce tego dziecka. Zwłaszcza teraz, gdy czuje ruchy i praktycznie zawdzięcza małej życie. To było... mocne. I chyba na tym zostanę, bo chwilowo mam mętlik w głowie. Dodam tylko, że teraz jestem bardzo ciekawa reakcji Daniela i decyzji, którą podejmie w takim wypadku – niekoniecznie teraz, ale gdy nadejdzie odpowiedni moment.
    Z mojej strony to tyle. Pospamiłam Ci, a jak dobrze pójdzie, to wkrótce odezwę się na drugim blogu. Będę musiała sobie to i owo przypomnieć, ale dam radę! :D
    Weny, czasu i muzycznych inspiracji, o. Swoją drogą, po tym wpisie ani trochę nie widać, że mogłabyś mieć problem przy pisaniu go.

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!
    .
    .
    .
    I na tym mogłabym skończyć swoją opinię. BO CHOLERA JEST <3 Mój upragniony mrok, moja ciemność, wszystko co się dla mnie liczy w życiu. Jestem z ciebie taka dumna. Gdy zaczynałam czytać, myślałam że twój styl pisania może się jeszcze poprawić. Ale się poprawił, co przyprawia mnie o gęsią skórkę. Te wszystkie szczególiki, pojedyncze słówka, wtrącenia... Ach, musisz wydać książkę, choćby skały srały, nie spocznę w błaganiach i groźbach, dopóki tego nie zrobisz. To może być opowieść o jedzeniu sera, ale w twoim wydaniu to i tak byłaby książka mojego życia.
    Ale TO nie jest historia o jedzeniu sera. I dlatego teraz chyba zaczynam płakać. Sama nie wiem dlaczego. Wzruszyłam się tym, jak wiele czasu minęło, odkąd zaczęłam czytać AC, ile się wydarzyło. Przerwa jaką sobie zrobiłam nie wyszła mi na dobre, nie mogę się opanować. Ta historia jakby dojrzewała ze mną i nie wiem, czy znajdę kiedyś jakąś opowieść, która będzie mi bliższa. Bo gdy myślę o głównych bohaterach, to czuję się jak w domu, a każda zmiana jaka zachodzi w Cat sprawia, że już nie wiem co powiedzieć. Od początku brakowało mi słów. Teraz też tak jest.
    Koooocham cię mocno, mocniutko <3
    l,k,f
    Twoja niewdzięcznica <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Każdy rozdział jest jeszcze lepszy i bardziej zaskakujący. Historia znów mnie wciągnęła na maksa, po pierwsze dlatego że piszesz genialnie, po drugie lubie takie mroczne klimaty, opowieści o wampirach, o ciemnej stronie. Chciałabym kiedyś doczekać się ksiązki Twojej :) żeby ta opowieśc była na kartkach ksiązki własnie :D to by było wgl genialne :D Mam nadzieję, że kiedyś się doczekam.

    Shadow

    OdpowiedzUsuń