"Wszyscy cierpimy - zagubieni i krwawiący
Przez całe nasze życie czekaliśmy na kogoś,
Kogo nazwiemy naszym przywódcą
Nie wierzę w żadne z twoich kłamstw
Niebiosa, spuście na mnie światłość..."
Przez całe nasze życie czekaliśmy na kogoś,
Kogo nazwiemy naszym przywódcą
Nie wierzę w żadne z twoich kłamstw
Niebiosa, spuście na mnie światłość..."
Drgnęłam,
czując dotyk na ramieniu. Zaledwie ułamek sekundy zajęło mi, by całkowicie się
przebudzić. Wyprostowałam się jak struna, gotowa na konfrontację z
przeciwnikiem.
Stojący
obok mnie Will wyglądał na zmartwionego. Skrzyżował ramiona na piersi i
rozejrzał się po zagraconym gabinecie.
–
Spędziłaś tu cały dzień?
–
Już się ściemnia? – zdziwiłam się, spoglądając na okno. Odsłonięta do połowy
roleta ukazywała świat pochłonięty w mroku.
Przeciągnęłam
się, rozluźniając napięte od spania w pozycji siedzącej mięśnie. Pomasowałam
również zdrętwiały policzek. Byłam więcej niż pewna, że miałam na nim
odciśnięty ślad krawędzi kartki, która posłużyła mi za poduszkę.
Will
przeciął gabinet w kierunku jednego z regałów. Z ukrytej za opasłymi tomami
skrytki wyciągnął kryształową karafkę z krwią. Nie pytając mnie o zdanie
napełnił po brzegi moją pozostawioną na krawędzi biurka filiżankę, a następnie
podsunął mi ją praktycznie pod nos, zmuszając tym samym do wypicia.
–
Udało ci się coś ustalić?
Westchnęłam
głucho, ujmując palcami ucho filiżanki. Choć nie dręczyły mnie już typowo
ciążowe mdłości, mimowolnie zrobiło mi się niedobrze, kiedy poczułam okropny,
zwierzęcy zapach stanowiący zawartość oferowanego mi przez Willa kubka. Dla
bezpieczeństwa odstawiłam naczynie na blat, nie upijając choćby łyka.
–
Mam tylko masę teorii spiskowych. I pewien szalony plan, który prawdopodobnie
spróbuję zrealizować jeszcze dziś wieczorem.
–
Zechcesz mnie z nim zaznajomić? – zaciekawił się Will. – Obiecuję, że nie będę
prawił kazań, jeśli okaże się beznadziejny.
Wywróciłam
oczami, ignorując jego sarkastyczny ton. Mimo tego, że nierzadko podważał mój
autorytet, był jednym z nielicznych, na których mogłam kompletnie polegać.
–
Najpierw muszę porozmawiać z Dehlią. Jest u siebie? – zapytałam, wstając.
–
Powinnaś najpierw zajrzeć do swojego kochasia – mruknął Will, nawet nie kryjąc
swojego zniesmaczenia.
Przymknęłam
powieki, mentalnie przygotowując się na najgorsze.
–
Co takiego tym razem zrobił Cole?
–
Miałem na myśl tego drugiego kochasia, ale miło, że martwisz się bardziej o
Turnera niż niezgodnego gatunkowo zdrajcę.
Zmarszczyłam
brwi, spoglądając na Williama nagląco. Potrzebowałam wyjaśnień, a nie kolejnej
dawki sarkastycznych opinii.
–
Daniel parę godzin temu poprosił o widzenie z Cole’m. Cole wyszedł z tej
pogawędki ze złamanym nosem – prychnął Will. – Powinniśmy jakoś ukarać Shane’a?
Może pominąć jego cotygodniową dawkę krwi?
Uniosłam
dłonie w obronnym geście, zrzekając się odpowiedzialności za tę sprawę.
–
Nie zamierzam brać udziału w tej walce samców alfa – rzuciłam tylko, kierując
się do wyjścia. – Daniel po prostu stara się odreagować to, że nie ma żadnego
wpływu na moją przyszłość.
–
Powiedziałaś mu? – zdziwił się Will. – Myślałem, że wolałaś tego uniknąć.
–
Miałam nadzieję, że wyciągnę od niego jakieś użyteczne informacje. Daniel nie
byłby sobą, gdyby nie postawił swoich warunków. Nie miałam wyboru.
Will,
mimo iż jego mina zdradzała co innego, nie drążył dalej. Oparł się biodrem o
blat biurka i skrzyżował ramiona na piersi.
–
Dowiedziałaś się czegoś?
–
Tylko tego, że mamy przerąbane – mruknęłam, po czym pokrótce streściłam mu
przebieg mojej rozmowy z Danielem, zapobiegawczo pomijając tę część, w której
Shane próbował mnie do siebie przekonać. – Na mapie zaznaczyłam punkty, w
których natrafiliśmy na zombie-wampiry – dodałam, skinieniem wskazując na
rozpostarty na biurku papier. – Choć Daniel zapewniał, że jej ruchy są
nieprzemyślane i chaotyczne, wierzę, że to w jakiś sposób nam pomoże.
–
Od czegoś trzeba zacząć – przytaknął Will, w zamyśleniu kiwając głową. –
Spróbuję przejrzeć wszystkie dostępne źródła i dowiedzieć się czegoś na temat
tych kreatur. To jednak pierwszy raz, gdy pierworodna z rodu Iwanowów tak
naprawdę nie jest pierworodną – westchnął, nerwowo drapiąc się po karku.
–
Trzeba zwołać jakieś zebranie – postanowiłam. – Musimy bardziej uważać. Alison
przemienia naszych, chcąc zapewne wywołać zamieszanie w szeregach.
Jeśli udowodnię, że nie panuję nad sytuacją, ludzie zaczną odchodzić.
Will
zacisnął wargi, wahając się przed wypowiedzeniem kolejnego zdania. Kiedy już
miałam go do tego zmusić, westchnął ciężko.
–
Kilkoro już się wyłamało po porannej akcji z Chrisem. Osądzają cię o zabijanie
własnych ludzi.
Spojrzałam
na Willa z zaskoczeniem, dopatrując się jakichś oznak sarkazmu na jego twarzy.
Z żalem dostrzegłam jednak, że wszystko, o czym mówił, było prawdą.
–
Nie miałam wyboru. Chris zwariował i…
–
Działałaś w naszej obronie – przytaknął Will, zmniejszając dystans między nami.
Oparł dłoń na moim ramieniu, po czym uścisnął je lekko, próbując dodać mi
otuchy. – Większość podziela twoje stanowisko. Ale są też tacy, którym od
początku nie podobały się twoje rządy.
–
Mam niespełna osiemnaście lat – wyszeptałam, pozwalając sobie na ułamek sekundy
okazać słabość. – Czego oni się spodziewali? Cała ta sytuacja dla mnie również
jest nowa i… Robię, co mogę, Will. Naprawdę.
Nocny
w czysto ojcowskim geście odgarnął mi włosy sprzed twarzy, zakładając kilka
kosmyków za ucho. Uśmiechnęłam się lekko, rozczulona jego troską. Czasem
zapominałam, że pod tą irytującą powłoką krył się człowiek, który naprawdę we
mnie wierzył i był gotów wesprzeć mnie na każdym kroku.
Will
wyszeptał coś w języku, którego z początku nie rozpoznałam. Tylko dzięki
powiązaniu z Kateriną potrafiłam bez trudu zrozumieć każde, choćby najmniejsze
słówko.
„Jesteś naszą jedyną nadzieją na
wyzwolenie, najdroższa. Naszym świtem.”
Spojrzałam
na niego nieco zmieszana, ale w żaden sposób nie skomentowałam jego wyznania.
Czułam, że tak po prostu będzie lepiej. W pewnych sytuacjach słowa były
zwyczajnie zbędne.
Will
złożył krótki pocałunek na moim czole, po czym odsunął się na bezpieczną
odległość. Wiedział, że nie lubiłam, gdy ktoś bezcelowo naruszał moją
przestrzeń osobistą. Ze względu na sytuację byłam jednak skłonna mu to
wybaczyć. Do tej pory nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo
potrzebowałam czyjejś bliskości, choćby chwilowej. Gest Willa przypomniał mi,
że nie jestem sama, że mam obok siebie kogoś, kto jest gotowy mnie wesprzeć w
działaniach. Zabawne, ale w pełnym zawirowań i paranormalnych zjawisk świecie
naprawdę łatwo można było o tym zapomnieć.
Dehlię
znalazłam w salonie. Siedziała w otoczeniu kilku Nocnych na kanapie i z zapałem
oglądała kolejny odcinek jakiejś meksykańskiej telenoweli. Staruszka nie kryła
się ze swoimi emocjami, raz po raz wykrzykując jakieś przekleństwa pod adresem
głównej bohaterki. Musiałam przyznać, że na swój sposób było to nawet zabawne.
–
Catherine – usłyszałam za plecami.
Niechętnie
odwróciłam się w stronę przybysza. Nie miałam najmniejszej ochoty na
konfrontacje z Turnerem. Tym bardziej, że doskonale wiedziałam, w jakiej
sprawie do mnie przyszedł.
–
Nie teraz, Cole – zbyłam go. – Zaraz wychodzę.
–
Ale jak na razie wciąż tu jesteś – nie dawał za wygraną.
Z
westchnieniem skrzyżowałam ramiona na piersi. Nie przejmując się widownią, którą
zresztą i tak bardziej pochłonął scenariusz opery mydlanej niż naszej
prywatnej, ruchem dłoni nakłoniłam go do zwierzeń.
–
Powiedziałaś mu – mruknął tylko.
Nie
spodobało mi się to, jak oskarżycielsko i nieprzyjemnie to zabrzmiało. Uniosłam
brew, ukazując swoje niezadowolenie takim obrotem sprawy.
–
To moje życie. Mam prawo robić i mówić, co tylko zapragnę.
Cole
prychnął, opierając się o futrynę. Widziałam, że jest bliski wszczęcia
awantury.
–
Byłem zamieszany w sprawę. Mogłaś mnie chociaż poinformować.
–
On również, jakby nie patrzeć, jest w to zamieszany. Przestań się więc burzyć –
westchnęłam. – Zasugerował mi sprawiedliwy układ. Ja na niego przystałam. I
tyle.
–
Układ? – podchwycił zmieszany. – Wchodzisz w jakiekolwiek pertraktacje z
wrogiem i zdrajcą?
Tym
razem to ja niewiele rozumiałam. Tych dwoje kiedyś się przyjaźniło. O co tym
razem osądzał go Cole? Czyżby znów był zazdrosny o to, że przed kilkoma
tygodniami na polu bitwy to nie jego uratowałam? Mimo iż paradoksalnie to
właśnie on, a nie Daniel, przeżył?
–
Zdrajcą? Od kiedy to bawisz się w doklejanie ludziom etykietek, Turner?
–
Ach, więc to znowu się zaczyna, tak? Wystarczyło parę dni, kilka czułych słówek
i ty znów wybierasz jego?
–
Powiedziałam, że nie życzę sobie infantylnych przepychanek między wami –
rzuciłam oschle, zmniejszając dzielący nas dystans. – A już tym bardziej nie
chcę, byś zwracał się do mnie takim tonem. Chyba zapominasz, z kim masz do
czynienia.
Cole
spojrzał na mnie wyzywająco. Jego wzrok przesunął się po moim ciele, w tym skrzyżowanych
na piersi dłoniach, a następnie znów skoncentrował się na moich oczach.
–
Jesteśmy zaręczeni – przypomniał.
Mimowolnie
spojrzałam na zdobiącą mój serdeczny palec błyskotkę. Niewiele myśląc
ściągnęłam ją z ręki i cisnęłam na podłogę. Obrączka odbiła się od posadzki z
brzdękiem, zatrzymując się u moich stóp.
–
To były aranżowane zaręczyny i dobrze o tym wiesz. Potrzebowałam po prostu
kogoś po swojej stronie, by umocnić swoją pozycję. W tym momencie udowodniłeś
jednak, że nie jesteś godzien dzielić ze mną korony.
–
Wyrzucasz mnie? – prychnął, nieporadnie maskując zdumienie. – I to dlatego, że
odważyłem się mieć swoje zdanie?
–
Wyrzucam cię – wyszeptałam, nie szczędząc w głosie jadu – bo nie potrafiłeś mi
zaufać. Na każdym kroku podważasz moje kompetencje, krytykujesz moje działania
i celowo czynisz na przekór. Nie tak powinna wyglądać współpraca!
–
Catherine, słuchaj, ja naprawdę…
–
Nie, Cole – weszłam mu w słowo, ostrzegawczo unosząc dłoń. – To ty posłuchaj.
Mam dość twojego egoizmu. Zachowujesz się tak, jakby w tym wszystkim chodziło tylko
i wyłącznie o ciebie. Zamiast mi pomagać, jedynie dokładasz problemów. Jesteśmy
na wojnie, do cholery! Nie mam czasu, by za tobą biegać i głaskać cię po
główce. Twoja irracjonalna zazdrość mnie wykańcza, nie widzisz tego?
Cole
przyglądał mi się w skupieniu, czekając, aż skończę. W tle słychać było jedynie
stłumioną kłótnię w języku hiszpańskim. To, że Dehlia przestała się tak
ekscytować akcją opowieści, świadczyło tylko i wyłącznie o tym, iż to my
staliśmy się główną atrakcją zgromadzonych w salonie.
–
Dziwisz się, że jestem zazdrosny? – wyszeptał zbolałym tonem. Albo dobrze
udawał, albo naprawdę moje słowa go dotknęły. – Wrócił Daniel. Twój jedyny i
wyśniony kochanek, ojciec twojego dziecka… Twój Jonathan. Naprawdę cię kocham, Catherine. Nie mogę znów cię
stracić – dodał, spoglądając na mnie błagalnie.
–
Miałeś mnie więcej razy, niż jestem w stanie zliczyć. Nie wykorzystałeś żadnej
z tych okazji. Jak więc mogę ci wierzyć, gdy mówisz, że mnie kochasz? Oni
wszyscy – westchnęłam, wskazując dłonią na zgromadzonych – coś do mnie czują,
Cole. Dlaczego twoje uczucia miałyby być wyjątkowe?
–
A jego były? – warknął, ponownie wyprowadzając mnie z równowagi.
–
Widzisz? Znowu to robisz. Bez przerwy wspominasz jego imię, rozpamiętujesz
przeszłość, obracasz przeciwko mnie moje słowa… To ma być dowód twojej miłości?
Cole
nic więcej nie powiedział. Przez cały czas nie spuszczał ze mnie jednak
błagalnego, pełnego skruchy spojrzenia. Jeśli myślał, że cokolwiek tym wskóra,
grubo się mylił.
–
Wróć, gdy stwierdzisz, że jednak jesteś w stanie mi zaufać – oznajmiłam, dumnie
unosząc brodę. Choć kręciło mi się w głowie od nadmiaru emocji, starałam się
panować nad swoimi odruchami. Nie mogłam teraz okazać słabości. Musiałam
udowodnić zarówno Turnerowi, jak i wszystkim zgromadzonym, że jestem Królową. –
Nie potrzebuję twojej żałosnej, szczeniackiej miłości, a prawdziwego oddania i
zaufania.
Nie
zwracając uwagi na jego prośby o wysłuchanie, wyminęłam go i ruszyłam w
kierunku sypialni. Tchnięta niewiadomego pochodzenia impulsem zatrzymałam się
jednak u podnóża schodów
–
Gdybyś był rozsądniejszy, zrozumiałbyś, że Daniel nigdy nie był moim Jonathanem
– wyszeptałam, nie patrząc na niego. Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie
dłużej znieść jego oceniającego spojrzenia. – To w tobie zakochałam się
najpierw. I to tobie byłam gotowa oddać swoje serce na wieczność.
Usłyszałam
pukanie do drzwi dokładnie kwadrans od wydarzeń w salonie. Wyczuwając, że nie
jest to gotowa pocieszać mnie do upadłego Larissa, zezwoliłam na wejście. Drzwi
uchyliły się lekko, a pomiędzy ich brzegiem a futryną pojawiła się lekko
zgarbiona postać Dehlii. Uśmiechnęłam się, zachęcając tym samym staruszkę do
przekroczenia progu.
–
Ładnie wyglądasz – zauważyła, kiwając głową z uznaniem. – Wybierasz się gdzieś?
–
Taki jest plan – przyznałam, wygładzając przód sukienki. – Wiele zależy jednak
od ciebie.
Staruszka
przysiadła na krawędzi łóżka i spojrzała na mnie nagląco. Dostrzegłam w jej
oczach ciekawość, ale również niepokój. Lepiej niż pozostali odbierała moje
uczucia i emocje, domyślała się więc, że coś jest na rzeczy.
Odwróciłam
się w stronę lustra, raz jeszcze przyglądając się swojej sylwetce. Sukienka,
którą wybrałam na wieczór, była dość lekka i zwiewna, dzięki czemu udało mi się
ukryć mój coraz bardziej widoczny stan błogosławiony.
Na ten moment odcięcie na wysokości talii wystarczało, by zamaskować brzuch.
Wiedziałam jednak, że z każdym kolejnym dniem będzie to trudniejsze.
–
Wybrałaś już imię? – zagadnęła staruszka. W lustrze podłapałam jej pogodne
spojrzenie.
–
Nie o tym chciałam z tobą rozmawiać – oznajmiłam, odwracając się w jej stronę. –
Długo nad tym myślałam i… Mój czas się kończy – westchnęłam, ostrożnie zajmując
miejsce obok niej. – Alison zna wszystkie moje słabości, wie, gdzie i kiedy
zaatakować, by najmocniej mnie zranić… Muszę zacząć działać, jeśli nie chcę
znów przegrać.
–
Chyba nie chcesz…
–
Nie mogę dłużej z tym zwlekać – przerwałam jej. – Tu i teraz, Dehlio. Tylko
tyle mi pozostało.
Staruszka
nakryła moją dłoń swoją, nieco mniejszą i bardziej pomarszczoną. Uśmiechnęłam
się lekko na ten gest, mile rozczulona. Musiałam dziś wyglądać naprawdę
nędznie, bo zarówno Dehlia jak i William sięgali po żałosne, ludzkie czułości,
by poprawić mi nastrój.
–
Kiedy ty tak wydoroślałaś, co? – zaśmiała się, wolną dłonią klepiąc mnie w
kolano. – Mam wrażenie, że przez noc przegoniłaś nawet mnie.
–
Rozmowa z Danielem pomogła mi przejrzeć na oczy – wyznałam, spuszczając z
zawstydzeniem wzrok. – Przez ostatnie tygodnie usilnie starałam się stać kimś
wyjątkowym. Próbowałam swoich sił jako matka i przyjaciółka, a nawet kochanka.
Kompletnie zapomniałam o tym, że moją najważniejszą życiową rolą jest
przewodzenie wam. Zatraciłam się w prywatnych, błahych dramatach, ignorując
toczącą się wokół mnie prawdziwą batalię. To dało naszym wrogom znaczącą
przewagę. Jeśli więc teraz nie zastosuję specjalnej broni, przegram z kretesem –
dodałam, w udawanym nonszalanckim geście wzruszając ramionami.
Dehlia
nie drążyła dalej. Dzięki łączącej nas więzi zrozumiała więcej, niż byłam w
stanie przekazać jej samymi słowami. Chyba to ceniłam najmocniej w możliwości
władania Nocnymi: tę bliskość. Dzięki niej miałam pewność, że nawet w sytuacji
kryzysowej zostanę przez nich dokładnie zrozumiana i wysłuchana.
W
moim życiu nie brakowało atrakcji. Starszy, pierworodny potomek z rodziny
Iwanowów okazał się być płci męskiej, co znacząco pokomplikowało skrupulatne
plany Kateriny. Nie bez przyczyny na świecie pojawiłam się jednak i ja. To
jedno małe niedopatrzenie mimo to zasadniczo zmieniło przyszłość. W świecie
Kateriny nie było bowiem uzdolnionych magicznie braci, których krew
przemieniała wampiry w żywe trupy, ani zazdrosnej szwagierki, która ubzdurała
sobie, że obejmie władzę nad światem i stworzy nową, czystą rasę potworów. Jedynym,
zgadzającym się punktem była magiczna ciąża i nieszczęśliwy trójkąt miłosny.
Przy czym jednak oba te czynniki okazały się być znacząco pogmatwane. Bo
przecież i bez tego wiodłabym nudne życie.
Nie
miałam szans w starciu z siostrą Daniela. Mimo iż Shane zapewniał mnie o jej
niestabilności psychicznej, nie mogłam brać tego za wyznacznik zwycięstwa.
Alison zdążyła przecież udowodnić, na co ją stać. Werbowała moich ludzi,
niszczyła ich i zmieniała w potwory, które z kolei wyniszczały tych najbardziej
mi oddanych… Atakowała zawsze wtedy, gdy spuszczałam gardę. Znała moje
słabości, wiedziała wszystko o moich obawach i gorszych chwilach. Było to
przerażające i pozbawiało mnie przewag, to fakt, ale jednocześnie sugerowało
mi, jak powinnam działać, by ją zwieść. Jeśli chciałam oszukać szaleńca, sama
musiałam się nim stać.
Dobrze, że akurat w tej dziedzinie
Katerina nie miała sobie równych.
Dehlia
wyjawiła mi, co było jednym z powodów, dla których Katerina zaczęła tracić
zmysły. Zawiniła sama sobie, zaczynając tworzyć Mieszańców. Im więcej krwi
oddawała, tym mniej stabilna emocjonalnie się stawała. Z tego też powodu nie
była w stanie wykarmić swoją krwią całej armii. Mimo że była skłonna oddać
wiele swoim poddanym, nie mogła tak ryzykować. Tym bardziej, że była już
wówczas w ciąży. I choć amia Mieszańców niewątpliwie zwiększyłaby jej szanse na
przeżycie, w tej konkretnej kwestii musiała działać ostrożnie.
Mnie
nie zależało na dziecku, nie było u mojego boku żadnego Jonathana. Nie
zamierzałam się więc w żadnym stopniu oszczędzać.
Kasyno
Luxor było chyba jednym z najbardziej
rozpoznawalnych w Vegas. Wszystkiemu winny był niekonwencjonalny kształt
budowli, która z zewnątrz przypominała egipską piramidę. Odwiedzenie tego
miejsca było jednym z moich priorytetów jeszcze za czasów szkolnych, kiedy to
jako zbuntowana nastolatka planowałam w zaciszu swojego okropnego pokoiku w
Akademii, gdzie udam się po ucieczce. I choć w Vegas mieszkałam już od kilku
tygodni, wciąż nie miałam okazji, by odwiedzić upragnione kasyno. Dzisiejsza
noc, a właściwie dzisiejszy cel, był ku temu idealny, dlatego bez wyrzutów
sumienia poprosiłam Williama, by podwiózł mnie właśnie w to miejsce.
Gra
barw i świateł urzekła nawet mnie, nieczułego na punkcie architektury i stylu
wampira. Przez kilka nieprzyzwoicie długich chwil chłonęłam widoki, pozwalając
sobie kompletnie się zatracić. Mimo iż byłam dość rozrywkową osobą, nigdy
jeszcze nie miałam przyjemności znaleźć się w miejscu tak nietypowym i
magicznym jak Luxor. Na moją korzyść
przemawiał jednak fakt, że miałam zaledwie siedemnaście lat i w tamtym życiu
miejsca jak te zwyczajnie nie były dla mnie dostępne.
Przekroczyłam
próg kasyna, rozglądając się z zaciekawieniem i fascynacją, jakiej mogliby
pozazdrościć mi turyści zwiedzający paryski Luwr. Możliwe że swoją postawą
tylko przykuwałam uwagę, ale w tym życiu, gdzie odgrywałam rolę dumnej i
potężnej Królowej, opinia innych już mnie tak bardzo nie martwiła.
Kiedy
wystarczająco się napodziwiałam, skierowałam się w stronę baru, by należycie
skupić się na swoim zadaniu. Główna sala kasyna skąpana była w papierosowym
dymie i miękkiej, żółtawej poświacie lamp. W połączeniu tworzyło to nietypowy
nastrój rodem ze starych, czarno-białych filmów. Przyglądając się tym wszystkim
oddanym hazardowym rozrywkom ludziom naprawdę czułam się trochę tak, jakbym
przeniosła się w czasie. W porównaniu z tym, czym żyłam na co dzień, Luxor zdawał się być kompletnie odcięty
od rzeczywistości. Jeszcze chyba w żadnym miejscu w Vegas nie czułam się tak
dobrze i bezpiecznie, jak właśnie w tym kasynie.
Zajęłam
jeden z wolnych stołków przy barze. Był to jeden z lepszych punktów
obserwacyjnych na sali. Mogłam bezkarnie przyglądać się zebranym, nie
wyglądając przy tym podejrzanie.
Wypatrzenie
ofiary na dzisiejszą noc nie zajęło mi wiele czasu. Co prawda przyszłam tu z
założeniem, by znaleźć kogoś masywnego i silnego, ale wszelkie moje plany szlag
jasny strzelił, kiedy wypatrzyłam go w kącie sali. Jego przesiąknięte
bezradnością i smutkiem oczy zdawały się mnie wręcz hipnotyzować.
Niewiele
myśląc zamówiłam drinka identycznego jak on i zsunęłam się z barowego stołka,
planując się do niego dosiąść. Zanim jednak pokonałam dzielącą nas odległość,
najdyskretniej jak potrafiłam upuściłam do szklanki z whiskey kilkanaście
kropel swojej krwi. Płyn pociemniał znacząco w połączeniu z posoką, miałam
jednak nadzieję że dzięki przyciemnionym światłom nieznajomy tego nie
dostrzeże.
Jeszcze
chociażby rok wstecz na samą myśl o podobnej sytuacji zrobiłoby mi się
niedobrze. Niby jak to tak podejść do obcego faceta w barze i do niego zagadać?
Teraz jednak sytuacja prezentowała się inaczej. Ja byłam inna. Po tych wszystkich latach zyskałam o wiele
poważniejsze powody do niepokoju niż odrobina niezobowiązującego flirtu.
–
Czy to miejsce jest wolne? – zapytałam, spoglądając na blondyna z góry.
Chłopak
oderwał wzrok od swojej na wpół opróżnionej literatki i spojrzał na mnie.
Doskonale wychwyciłam moment, w którym jego źrenice znacząco się rozszerzyły.
Szybko skinął głową, widocznie zbyt zdumiony, by od razu mi odpowiedzieć. Mój
uśmiech jedynie subtelnie się poszerzył, gdy uświadomiłam sobie, że
nieświadomie go speszyłam.
–
Jestem Catherine – rzuciłam lekkim tonem, próbując rozpocząć rozmowę.
Mężczyzna
zamrugał, pomału wychodząc ze wstępnego szoku. Cokolwiek w tamtym momencie
myślał na mój temat, niewątpliwie mi schlebiało.
Nieznajomy
ujął moją wyciągniętą dłoń i z prawdziwą galanterią ucałował jej wierzch. Kiedy
się wyprostował i znów na mnie spojrzał, w jego bursztynowych oczach
dostrzegłam coś o wiele bardziej pożądliwego niż smutek – podziw.
–
A ja James. Niebywale miło mi cię poznać, Catherine.
–
Ciężka noc? – zagadnęłam, spoglądając na jego prawie opróżnioną szklankę.
Jego
spojrzenie nieznacznie pociemniało. Przechyliłam lekko głowę, by uważniej mu
się przyjrzeć. Musiałam przyznać, że coś w typie jego urody naprawdę mnie
przyciągało. Możliwe że wszystkiemu były winne wysokie kości policzkowe,
nadające rysom twarzy nietypowej ostrości. To jednak jego bursztynowo-złote
oczy były punktem, w który wpatrywałam się najchętniej.
–
Czasem zdarza się każdemu.
W
odpowiedzi tylko parsknęłam cicho. Na temat „ciężkich nocy” wiedziałam naprawdę
wiele. Prawdopodobnie więcej niż powinna wiedzieć osoba w moim wieku. Takie
jednak były uroki prowadzenia nocnego trybu życia.
–
Czego taka kobieta szuka w takim miejscu? – zapytał, odstawiając prawie pustą
literatkę na blat.
–
Jak tandetnie to zabrzmi, jeśli odpowiem, że właśnie ciebie? – Oparłam łokieć na
stole i wsparłam policzek na dłoni, tym samym nieco zmniejszając dystans między
nami.
James
zaśmiał się cicho, mile połechtany komplementem. Korzystając z momentu jego
nieuwagi zamieniłam nasze drinki – ja przejęłam jego prawie pustą szklankę z
resztą rozwodnionej whiskey na spodzie, on zaś tą zakrapianą krwią.
–
Co się dzisiaj stało? – zapytałam, świdrując go wzrokiem.
Mężczyzna
był lekko podpity, co tylko ułatwiło mi nakłonienie go do zwierzeń. Do końca
nie wiedziałam nawet czemu, ale desperacko pragnęłam poznać jego historię.
Smutek w jego oczach był zbyt żywy i hipnotyzujący, bym mogła tak po prostu mu
się oprzeć i puścić go wolno.
Chciałam
jego i tylko jego…
James
napił się z mojej szklanki, nawet się przy tym nie krzywiąc. Najwyraźniej
alkohol dobrze maskował posmak posoki.
–
To nie jest coś, czym powinienem się chwalić przed piękną, nowopoznaną kobietą.
–
Dlaczego?
–
Nie chcę cię przestraszyć – odparł cicho, zwieszając ramiona.
Przesunęłam
opuszkami palców po jego lewej dłoni, szukając obrączki. To, że nie miał jej
teraz, nie znaczyło przecież, że nie nosił jej wcale. Wyczuwałam jednak, że za
jego smętnym spojrzeniem kryje się coś więcej niż utrata ukochanej.
–
Wierz mi, skarbie, nie tak łatwo wyprowadzić mnie z równowagi.
James
uśmiechnął się, ale był to gest wymuszony i nieszczery.
–
Wyglądasz na silną kobietę, Catherine, ale to… To złamałoby nawet ciebie.
I
wtedy zrozumiałam. Poczułam się tak, jakby ktoś nagle przerzucił jakiś przełącznik
w mojej głowie. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie
elementy układanki trafiły na swoje miejsce.
–
Zabiłeś kogoś – wyszeptałam, uśmiechając się delikatnie. – Po raz pierwszy?
James
wyglądał na wstrząśniętego.
–
Catherine, nie sądzę…
–
Tak, to był twój pierwszy raz – osądziłam, przyglądając mu się, kiedy nerwowo
popijał drinka. – Jednak nie sam fakt popełnienia zbrodni cię dręczy, prawda?
Tobie się to podobało.
James
drgnął, odsuwając się nieznacznie do tyłu. Jego plecy gwałtownie zderzyły się z
obiciem kanapy, zaś drink, który dzierżył w dłoni, wysunął mu się spomiędzy
drżących palców. Szklanka roztrzaskała się o posadzkę, a reszta zawartości
literatki zmoczyła szklane odłamki.
–
Skąd ty… Jakim cudem… Kim ty jesteś? – wymamrotał, przyglądając mi się z
trwogą.
–
Och, James – westchnęłam, wstając z miejsca. Okrążyłam roztrzaskaną na podłodze
szklankę i stanęłam naprzeciwko niego. James skulił się w kącie kanapy, robiąc
mi tym samym miejsce obok siebie. – Wiem dokładnie, jak się czujesz – wyszeptałam,
opierając dłoń na jego udzie, gdy drgnął, próbując zapewne poderwać się do
pionu. Ten dość poufały gest mimo wszystko pozwolił mi utrzymać go w miejscu. –
Znam to obezwładniające uczucie euforii, dumy i potęgi. Ta moc… ta moc jest nam
pisana, najdroższy.
James
nerwowo pokręcił głową. Jego próby przeciwstawiania się prawdzie szczerze mnie
bawiły.
–
Ja nie… to nieprawda! – wymamrotał. – Jestem policjantem. A on był przestępcą.
Musiałem to zrobić. Musiałem, bo…
–
Bo był przestępcą? – parsknęłam. – Bo był zły? A co pozwala ci uważać się za
lepszego od niego?
James
nie odpowiedział. W nerwowym odruchu zacisnął wargi, pozwalając, by wyrzuty
sumienia zżerały go od środka.
–
Należysz do mnie, najdroższy – wyszeptałam, mimowolnymi ruchami gładząc jego
udo. – Należysz do cienia, podobnie jak ja. Przestań udawać, że jest inaczej.
Mrok od zawsze cię pociągał, czyż nie? Powiedz to – zażądałam, ściskając jego
nogę. – Przyznaj mi rację. Wystarczy jedno twoje słowo, James, a uczynię cię
silniejszym. Lepszym…
Blondyn
wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Na pewno nie
spodziewał się, że nasza niepozorna rozmowa przerodzi się w coś tak
niebezpiecznego i mrocznego.
–
Ja… Gdybym zyskał okazję, zrobiłbym to ponownie – wyszeptał, nie spuszczając ze
mnie uważnego spojrzenia. Uważnie badał każdą moją reakcję. – Gdybym mógł
cofnąć czas i naprawić swoje błędy… – Przełknął ślinę. – Nic bym nie zmienił.
Może poza tym, że zamiast jednej kulki wpakowałbym w sukinsyna cały magazynek.
Niemalże
pisnęłam radośnie, słysząc jego szczere wyznanie. Świadomość, że mam przy sobie
kogoś, kto do złudzenia przypomina mi mojego ukochanego Colina, działała na
mnie motywująco.
–
Ufasz mi? – zapytałam, dotykając jego policzka.
James
skinął głową. Wyrzuty sumienia i smutek wciąż czaiły się w jego oczach, ale
wiedziałam, że to po prostu jego ludzka natura nie pozwala mu całkowicie z nich
zrezygnować.
–
Chodź za mną – szepnęłam, wstając. James bez zbędnych sprzeciwów ujął moją dłoń
i pozwolił się prowadzić.
Po
kilku minutach znaleźliśmy się w jednej z licznych sypialni znajdującego się
nad kasynem hotelu. James, błędnie analizując moje działania, pociągnął mnie w
kierunku łóżka. Pozwoliłam, by ułożył mnie na hotelowej pościeli, a następnie
nakrył swoim ciałem. Może to wina mojej krwi krążącej w jego obiegu, a może
tych hipnotyzujących oczu, ale nie potrafiłam tak po prostu go od siebie
odepchnąć.
James
pochylił się i złożył delikatny pocałunek na moim ramieniu. Mimowolnie wypięłam
ku niemu klatkę piersiową. Wiedziałam jednak, że poza kilkoma nic nieznaczącymi
całusami nie mogłam pozwolić mu na więcej. Byłam w ciąży z innym facetem, w
dodatku tego samego dnia pokłóciłam się z innym. Nasze żałosne trio nie
potrzebowało nikogo innego do kompletu.
Przesunęłam
dłońmi w górę jego torsu, zatrzymując je na karku. Wykorzystując swoją wampirzą
sprawność przewróciłam nas o sto osiemdziesiąt stopni. James ze zduszonym
westchnieniem wylądował na plecach, ciągnąc mnie za sobą. Siedziałam na
wysokości jego talii z nogami wspartymi po obu stronach jego ciała, jednak nie
czułam się niekomfortowo. Jego bliskość działała na mnie kojąco, a świadomość,
że między nami przed kilkoma minutami doszło do wymiany krwi, nadawała całej tej
sytuacji jeszcze intymniejszego wymiaru.
Złożyłam
delikatny pocałunek w kąciku jego ust, układając obie dłonie na jego karku.
–
Witaj i żegnaj, najdroższy – wyszeptałam.
A
następnie, bez zbędnych uprzejmości, bezceremonialnie skręciłam mu kark.
††††††††
Dobry wieczór! Powracam co prawda z jednodniową obsuwą, ale jak na razie moje postanowienie, by wrzucać rozdział maksymalnie co dwa tygodnie zdaje się sprawdzać. Zobaczymy, jak długo uda mi się utrzymać tę zależność.
Czekałam na ten rozdział, odkąd zaczęłam pisać trzecią część. Ciężko było mi się do niego zabrać, ale jak już przyszło co do czego... Już dawno nie pisało mi się tak sprawnie i lekko. Niebywale mnie to cieszy, bo jest to niewątpliwie jeden z tych ważnych i przełomowych rozdziałów. Co lepsze jestem z niego nawet zadowolona, a to u mnie niewątpliwy wyczyn.
Następny powinien pojawić się równie szybko. Mam ostatnio wenę na AC.
Zapraszam również na mojego reaktywowanego bloga: Śmierć w lustrzanych odłamkach Trochę mi to zajęło, ale udało mi się powrócić i do tej historii. Tym razem w planach zero porzucania, mam pięćdziesiąt procent szans, że uda mi się wytrwać w postanowieniu ;)
Do napisania,
Klaudia
Dobra, po kolei. Bo znów się dzieje i wypadałoby zacząć od początku, chociaż najchętniej przeskoczyłabym od razu do środka – bo tam uśmiechałam się jak głupia, najpewniej wiesz czego. Tak, tak! Jakby jeszcze coś Cole'a tam zjadło, byłoby idealnie. :D
OdpowiedzUsuńAle od początku.
Evanescence zdecydowanie Ci służy. Ten kawałek jest szczególny, a sama słuchałam go tyle razy, że już od dawna lecę tę perełkę z pamięci. No i, naturalnie, pasowała idealnie. <3
Scena z Williamem zawsze na plus. Serio go lubię, a kiedy tak ojcuje Cat, to już w ogóle. Jego rola ogólnie jest świetna – oczywiście wtedy, gdy trzymać go w ryzach i nie pozwolić za bardzo się panoszyć. Ogólnie było uroczo, a jak wyskoczył z tym, jak miały się sprawy między Danielem a Cole'em, to już w ogóle złoto.
Cóż, po zaręczynach. I tak, jestem tym usatysfakcjonowana, co chyba już na początku jasno wyraziłam. Bo owszem, to egoista. I jak niejeden na jego miejscu już dawno by zmądrzał, Cole wydaje się tak zapatrzony w siebie i oporny, że w sumie nie ma co się cackać. Cat też już nie ma do niego siły. Teraz tylko obawiam się, co ten geniusz ze złamanym sercem może zrobić, zwłaszcza że jakoś tak łatwo wyobrazić mi go sobie w roli zdrajcy... Męska duma i te sprawy.
Co planuje Catherine? o_O Na pewno chce stworzyć mieszańca, co samo w sobie brzmi niepokojąco. Rozmowa z Dehlią była urocza, ale to wstęp do czegoś, co wyszło Ci genialnie, choć na swój sposób przerażająco. Ta zmiana w Catherine jest aż nadto wyczuwalna, a relacja z Jamesem, którego zna zaledwie chwilę... Ich rozmowa była fascynująca. Kij, że facet był podpity – liczy się, że aż za dobrze się rozumieli. Mam wrażenie, że to na swój sposób ludzka natura w pigułce, bo każdego z nas w jakimś stopniu ciągnie do tego, co złe. Jednych bardziej, drugich mnie, ale jednak.
Mogłabym spróbować się rozpisać, ale że zbytnio korci mnie, by czytać dalej... Swoją drogą, świetna sprawa z tym kasynem. Te przejścia między scenami wyszły Ci świetnie, tak jak i sam opis miejsca. Przynajmniej ja wczułam się w klimat. Zresztą obie wiemy, że kocham dobre opis. :D
Nessa
A już myślałam, że skoro 69 to będzie na koniec ruchańsko... Meh, muszę w końcu dorosnąć :'(
OdpowiedzUsuńDopiero zauważyłam ten komentarz XDD
UsuńOj Gabryś, dojrzała czy nie, i tak cię kocham jak stąd na księżyc <3
Wróciłam po długiej przerwie do czytania :D Długo mnie nei było ale szczerze nie miałam niestety czasu na czytanie, do tego popsuł mi się komputer i nie miałam jak Cię czytać, nie pomyślałam że przecież mogę na telefonie :D mniejsza :) wróciłam i wkręciłam się na nowo w historię... miałam żal o usmiercenie Daniela ale potem się przyzwyczaiłam do tej mysli że musiał odejśc a tu bach znów wraca :D Cieszy mnie to nie zmiernie :D Wkurza mnie Cole i cieszę się ze w końcu Cat powiedziała mu co myśli o nim :D Ten rozdział bardzo interesujący:D coś mi si ę wydaje że z tym mężczyzną będzie coś więcej :D aczkolwiek mogę się mylić :D Lecę do następnego rozdziału :D
OdpowiedzUsuńPs-Nie wiem jak Ty to robisz ale muzyka jest idealna do tej historii :)
Shadow
Haha mam wyjątkowe szczęście do muzyki - tego typu perełki same mnie znajdują. Poza tym duże zasługi mają w tym moi przyjaciele, który doskonale wiedzą, kiedy podrzucić mi coś nowego, by zmotywować mnie do pisania :)
Usuń