"Mogę być twoim lekarstwem, ofiaruję ci je, jeśli poprosisz.
Musze się tego trzymać, te uczucia nie odeszły - jesteś wszystkim, czego potrzebuję.
I możemy być związani, ale jeśli pragniesz korony, musisz pójść ze mną.
Zaufanie, moja droga, wpuść mnie poza swoje mury.
Zaufanie, moja droga, pozwoli mi ochronić cię przed wilkami..."
Zaufanie, moja droga, pozwoli mi ochronić cię przed wilkami..."
–
Catherine? Kiepsko wyglądasz. Na pewno wszystko w porządku?
Machnęłam
ręką, dając wampirzycy do zrozumienia, że moje samopoczucie nie jest istotne.
Może i nie spałam od czterdziestu ośmiu godzin, co odbiło się na mojej
nienagannej dotychczas cerze, jednak w obliczu ostatnich wydarzeń to nie był
powód do niepokoju. Co prawda od podobnie długiego czasu nie miałam w ustach
choćby kropli krwi, gdyż na sam jej widok mnie odrzucało – a to było już nieco
niepokojące. Nie chciałam jednak o tym mówić, by przypadkiem nie wyjść w oczach
Larissy na królową dramatów, która próbuje skupić całą uwagę tylko na sobie. To
był mój problem. I tylko ja mogłam się z nim zmierzyć.
–
Raport poproszę – mruknęłam. Usiadłam na ogromnej, narożnej kanapie i
wyciągnęłam przed siebie nogi.
–
Policja znalazła tylko dziesięć ciał tej nocy. Ale to nie nasi – uspokoiła mnie
szybko, widząc moją zaniepokojoną minę. – Napady, morderstwa… Ale żadnych
śladów kłów.
–
Świetnie. To znaczy, że posłuchali mnie w kwestii karmicieli.
–
Byłoby wygodniej, gdyby mogli przyprowadzać ich tutaj – przypomniała Larissa,
ponownie podczas ostatnich dwóch dni wspominając o swoim pomyśle oddania hotelu
do użytku. – Wiesz, sto procent pewności, że nie zostaną zdemaskowani, wszystko
działoby się pod twoim dachem, mogłabyś to kontrolować…
Jęknęłam
cicho, pocierając grzbietem dłoni o czoło. Byłam skłonna pozwolić jej na wszystko,
byleby tylko zostawiła mnie na chwilę samą. Od dwóch dni pracowałam na pełnych
obrotach, wiecznie było coś do załatwienia. Planowanie, układanie strategii,
wypady po broń do zaprzyjaźnionego sklepu z bronią… Niczego nie chciałam
zostawiać na ostatnią chwilę. Dlatego chociaż data ostatecznego starcia wciąż
nie została ustalona, ja stopniowo próbowałam nas do niej przygotować.
Do
tego dochodziły nasilające się symptomy zbliżającego się szaleństwa. Wiedziałam, że w ten sposób długo nie pociągnę, ale
starałam się, jak mogłam.
–
Niech będzie. O ile tylko sama się o wszystko zatroszczysz, możesz wznowić
działalność hotelu. Każdy może przygarnąć sobie na stałe jednego karmiciela – dodałam,
przymykając oczy. Od jakiegoś czasu moje źrenice stały się niebywale
nadwrażliwe na światło. – Ale jeśli okaże się, że ktokolwiek z nich wprowadzi na
mój teren wroga… – Nie musiałam kończyć groźby, Larissa doskonale zdawała sobie
sprawę z powagi moich słów.
–
Nie martw się tym, Królowo. Jeśli ktokolwiek złamie którykolwiek z twoich
zakazów, własnoręcznie złamię mu kark.
–
Mamy deficyt ludzi – przypomniałam. – Trzymaj emocje na wodzy, proszę.
Wampirzyca
gorliwie pokiwała głową, po czym bez słowa zerwała się z kanapy i wybiegła z
salonu. Wiedziałam, że prędko jej już nie zobaczę – poszła zaprzątnąć ludzi do
pracy, by jeszcze przed świtem przygotować hotel na powrót gości. Wciąż nie
czułam się w pełni przekonana co do tego pomysłu, jednak spasowałam, chcąc
zrobić Larissie przyjemność. Pomagała mi bardziej niż pozostali, była jedną z
tych najwierniejszych. Zasłużyła na nagrodę.
Westchnęłam
ciężko, rozglądając się po opustoszałym salonie. Słońce zaszło już jakiś czas
temu, więc większość Nocnych wypełzła z hotelu na żer. Bez nich dom wydawał się
dziwnie cichy i pusty. Wampiry z reguły zachowywały się nienagannie, próbując
uszanować siebie nawzajem, jednak mimo to jednym z kluczowych elementów każdego
dnia były kłótnie i bijatyki. Trzymanie ich wszystkich w zamknięciu było
niewątpliwym wyzwaniem. Nawet starania Larissy nie przyniosły zamierzonego
skutku – wampiry po prostu miały to w genach. Tym bardziej więc cieszyłam się
ciszą i spokojem po ich wyjściu. Kochałam ich, ale momentami
zachowywali się jak nieznośne, wiecznie kłócące się o duperele dzieciaki.
Dźwignęłam
się z kanapy i ruszyłam w kierunku kuchni, gotowa wykonać kolejne podejście do
napicia się krwi. Mój organizm wręcz wołał o odrobinę tej życiodajnej posoki.
Nie licząc problemów ze snem, ogólnego osłabienia i rozdrażnienia, objawy
zbliżającego się szaleństwa zaczynały
coraz bardziej dawać o sobie znać. Z każdym kolejnym razem trudniej było mi
zapanować nad drżeniem rąk. Jakimś jednak cudem wciąż udawało mi się utrzymywać
tę informację w tajemnicy. Ani Cole, ani nawet z reguły nadwrażliwy William nie
zauważyli żadnych z niepokojących objawów.
Otworzyłam
lodówkę i wyciągnęłam z niej plastikowy kubeczek, do którego jeszcze rano (rano dla nas, dla ludzi zapadał już
wieczór) William upuścił nieco swojej krwi. Biedak od tygodnia żył w
przekonaniu, że wypijałam każdą podsuwaną mi przez niego dawkę…
Wróciłam
z krwią do salonu i wygodnie rozsiadłam się na kanapie, stawiając kubeczek na
podłokietniku. Włączyłam telewizor, aby jakoś odciągnąć swoje myśli od
przykrego zapachu mrożonej posoki. Spróbowałam skupić się na wiadomościach i
informacjach ze świata, prezentowanych przez niezbyt przyjemnie wyglądającą
prezenterkę, ale na niewiele się to zdało. Mdłości wzrosły, kiedy tylko
uniosłam naczynie do ust.
–
Wampir, który brzydzi się krwią. Tego jeszcze nie grali – mruknęłam.
Zakręciłam
kubeczkiem w dłoni, brudząc jego ścianki posoką. Na samą myśl o tym, że kiedyś
narzekałam, otrzymując tak małą dawkę krwi na dzień, robiło mi się słabo. Tym
bardziej, że od jakiegoś czasu wypicie takiej ilości na tydzień wydawało mi się przegięciem.
Wstrzymałam
oddech, po czym wychyliłam zawartość plastikowego naczynia jednym haustem.
Dopóki nie myślałam zbyt intensywnie nad tym, co znajdowało się w moich ustach,
było dobrze. A kiedy krew już spłynęła przełykiem prosto do żołądka, poczułam
się jeszcze lepiej. Odchyliłam głowę do tyłu, wspierając ją na oparciu kanapy.
Patrzyłam w sufit, w ciszy oczekując zbawiennych skutków działania krwi na mój
umęczony organizm.
–
Catherine, wyjdziemy gdzieś później? – zapytał Cole, niemalże bezszelestnie
wchodząc do salonu. – Wszystko gra?
Zamrugałam,
nie do końca trzeźwym wzrokiem skanując sylwetkę Turnera.
–
To znaczy gdzie?
–
Jesteśmy w Las Vegas, kotku – parsknął, z typową dla Nocnych gracją wskakując
na kanapę. – Gdziekolwiek byśmy się nie udali, skończymy nawaleni, naćpani i w
dodatku biedniejsi o kilka stów. Także śmiało możemy wybrać miejscówkę na
wieczór za pomocą wyliczanki.
Prychnęłam
cicho, spoglądając na ekran telewizora. Pogodynka w krótkiej, obcisłej sukience
zapowiadała właśnie kolejną falę upałów.
–
Taki wypad dobrze ci zrobi – kusił dalej Cole, układając dłoń na moim
odsłoniętym kolanie. – Zresztą, ta czerwona sukienka, która wisi u ciebie w
szafie, aż prosi się o to, byś ją w końcu założyła.
–
Muszę w końcu porozmawiać z Masonem – westchnęłam cicho. – Issa mówiła, że znów
się głodzi.
Cole
wywrócił oczami. Kiedy się odezwał, w jego głosie można było wyczuć wyraźną
naganę.
–
Catherine, błagam, ileż można? Nie jesteś robotem, a my nie jesteśmy dziećmi.
Damy radę samodzielnie o siebie zadbać.
–
Ale broń…
–
Mamy w piwnicy cały arsenał, do cholery! – zirytował się. – Od kilku dni nie
robisz nic innego jak jeżdżenie po mieście i składowanie prochu.
Założyłam
ramiona na piersi, nieco dotknięta tym, że Cole, zamiast doceniać moją ciężką
pracę, najzwyczajniej w świecie ją krytykował.
–
Nie wiemy, co się stanie i kiedy.
–
Ale na razie jest dobrze, tak? – zapytał, posyłając mi wymowne spojrzenie. –
Spróbuj wyluzować, Catherine. Przecież jesteś Królową – dodał zmysłowym szeptem,
pochylając się ku mnie z szarmanckim uśmiechem. – Tobie wszystko wolno.
Wyciągnęłam
dłoń, dotykając szorstkiego od zarostu policzka Cole’a. Nocny przekręcił głowę
i złożył krótki pocałunek na moim przegubie. Wzdłuż mojego ramienia przebiegł
dreszcz podniecenia, ale nawet nie starałam się z tym walczyć.
Żadne
z nas nie odezwało się ani słowem. To był jeden z tych momentów, w których
wystarczał kontakt wzrokowy. Cole jak urzeczony wpatrywał się w cienką,
porcelanową skórę na moim nadgarstku, spod której wyraźnie prześwitywały
zielono-błękitne żyły. Ja w tym czasie przypatrywałam się jemu, pozwalając, by
moje kruche, tak wiele razy łamane serce, nabrzmiewało dumą i miłością.
Był mój. Tak niebezpieczny, tak…
idealny.
Przygryzłam
dolną wargę, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. Tym razem
oczekiwanie przynosiło mi ulgę, napawało spokojem, zaś każda sekunda zwłoki, zamiast mnie irytować, jedynie utwierdzała w przekonaniu, jak intymny i piękny
był to moment. Nie musieliśmy się spieszyć, cokolwiek sobie udowadniać.
Liczyliśmy się tylko my, łącząca nas więź i gest, który miał zmienić wszystko.
Cole
na moment podniósł głowę – tylko po to, by upewnić się, że ja sama naprawdę tego
chcę.
Tylko
raz pozwoliłam, by wampir napił się mojej krwi. Przed Danielem (a właściwie Masonem, który zainicjował taki
pomysł, ale kto by zawracał sobie głowę szczegółami) nikt nawet nie
wyszedłby z inicjatywą, by spróbować się nią poczęstować.
Krew dla innego wampira była świętością, zaś wymienianie się nią – aktem barbarzyństwa
i największym grzechem. W moim przypadku sprawa wyglądała jednak zupełnie
inaczej. Moja krew dawała życie, wyzwalała Nocnych z wieczności w mroku. Gdyby
tylko sam proces jej oddawania nie był tak bolesny, robiłabym to częściej.
Prawdopodobnie
nie powinnam była wtedy skinąć głową. Ale zrobiłam to, wierząc, że skutki mojej
lekkomyślności jakimś cudem ominą mnie szerokim łukiem.
Cole
ponownie przystawił usta do mojego przegubu, jednak tym razem nie w celu
ucałowania delikatnej skóry. Chociaż byłam przygotowana na ból, ten, który
odczułam, ledwo jego kły zanurzyły się w moim ciele, zwalił mnie z nóg.
Krzyknęłam cicho, więc Turner odruchowo przyciągnął mnie do siebie i delikatnie
przytulił. Wolną dłonią gładził mnie po włosach, próbując tym gestem chociaż
odrobinę złagodzić moje cierpienie. Dopóki jednak pozbawiał mnie jedynej
rzeczy, która była jednocześnie moją jedyną nadzieją i największym
przekleństwem, nie było mowy o tym, by jego zabiegi przyniosły mi upragnione
ukojenie.
Przymknęłam
powieki, wsłuchując się w coraz słabsze bicie własnego serca.
Nawet
kiedy wargi Cole’a oderwały się już od mojej skóry, a rana po kłach zasklepiła
się, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, ból nie odszedł do końca. Ćmiący
i drażniący czaił się w ukryciu, by wypełznąć, kiedy będę się tego najmniej
spodziewała.
Cole
westchnął cicho, ujmując moją twarz w dłonie. Rozczulony otarł kciukiem kilka
łez, które niepostrzeżenie spłynęły w dół mojego policzka. Nie odezwał się
jednak, nie chcąc psuć uroku tej chwili. Porozumiewaliśmy się jedynie za pomocą
swojej więzi, wzmocnionej po wymianie krwi, oraz emocji – tak sprzecznych, że
aż dziwne, iż żadne z nas nie zwariowało od ich natłoku. Podczas gdy ja
walczyłam z ociężałymi powiekami i zawrotami głowy, Cole cieszył się
perspektywą ponownego wyjścia na słońce. Co prawda odbierałam również jego żal
i wyrzuty sumienia, jednak te uczucia w dużej mierze wypierała radość.
–
Czujesz się inaczej? – zapytałam cicho, z ogromnym trudem dobierając słowa.
Cole
zaśmiał się cicho, głaszcząc mój policzek kciukiem.
–
Chodźmy, kotku, zaniosę cię do sypialni – zasugerował szeptem, bez problemu
biorąc mnie na ręce i unosząc z kanapy.
–
Nie, ja… – Cole musiał wziąć ode mnie nieco za dużo, bo język mi się plątał,
ciężko było mi sformułować jakiekolwiek pełne zdanie. Byłam nie tyle zmęczona,
co otępiała i odrobinę zamroczona. – Tylko pięć minutek, dobrze?
Turner
parsknął, otwierając drzwi kopniakiem. Westchnął cicho, jak zwykle przeklinając
mnie za skłonność do niezasuwania zasłon, po czym wzdłuż zacienionej ściany
przeniósł mnie do łóżka. Ledwo pamiętałam moment, w którym odkładał mnie na
poduszki – zaczęłam przysypiać w jego ramionach gdzieś w połowie drogi na górę.
–
Och, Catherine – westchnął, muskając wargami moje czoło. Spróbowałam unieść
ociężałe powieki i na niego spojrzeć, ale poddałam się po drugiej nieudanej
próbie. – Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?
–
Zostań – wymamrotałam, wyciągając przed siebie dłoń. Kończyna była jednak dla
mnie zbyt ciężka, dlatego szybko upuściłam ją z powrotem na poduszki.
Odpowiedź
nie zdążyła jednak paść z ust Cole’a na czas. Zasnęłam, wierząc, że Turner mimo
wszystko wysłucha mojej prośby i nie zostawi mnie z tym wszystkim samej. Potrzebowałam
go wtedy bardziej, niż był sobie w stanie wyobrazić.
Zerwałam
się z łóżka, uderzając przy tym nogą w coś lub kogoś. Nie zwracałam jednak
uwagi na otoczenie, zbyt skupiona na tym, by jak najszybciej dostać się do
łazienki. Mimo zawrotów głowy niebywale pomocne okazały się wampirze zdolności.
W ostatniej chwili udało mi się uchylić klapę toalety i pochylić nad muszlą.
Zakasłałam, wypluwając resztę krwi z moich ust. Krwi, która po tak długim
czasie już dawno powinna była trafić do mojego krwiobiegu, zamiast tkwić w
żołądku.
Otarłam
usta, z obrzydzeniem sięgając do spłuczki i wypłukując dowód mojej słabości z
białej porcelany. Spróbowałam dźwignąć się do pionu. Udało mi się to dopiero po
dłuższej chwili, kiedy wywołane osłabieniem organizmu zawroty głowy odpuściły
na tyle, bym potrafiła samodzielnie się utrzymać. Na nogach jak z waty
podeszłam do umywalki i opłukałam usta z nieprzyjemnego posmaku. Udało mi się
jednak powstrzymać przed ciekawskim spojrzeniem w lustro. Doskonale wiedziałam,
kogo tam zastanę – wrak człowieka, osobę znajdującą się na granicy obłędu.
Delikatne
pukanie do drzwi pozwoliło mi się otrząsnąć z resztek otępienia. Co prawda
krew, którą w niebywale spektakularny sposób przed chwilą zwróciłam, nie
zmieniła wiele w moim samopoczuciu, jednak kilka godzin snu okazało się mieć
zbawienny wpływ na mój organizm. Myślałam przejrzyściej, mogłam się utrzymać w
pionie. Dzięki temu mogłam chociaż na chwilę odegnać od siebie czarne
chmury.
–
Catherine? Wszystko gra?
–
Tak – odchrząknęłam. – Będę brała prysznic. Coś nie tak?
–
Nie słyszałem, jak wstałaś – oznajmił Cole, niepewnie wtykając głowę między
drzwi a futrynę. – Zszedłem na chwilę na dół, by przynieść ci trochę krwi.
Pomyślałem, że będziesz jej potrzebować. Teraz nawet bardziej niż zwykle.
Odsunęłam
sprzed oczu nieco wilgotne od potu kosmyki i spróbowałam się uśmiechnąć z
wdzięcznością do Turnera.
–
Dziękuję. Możesz ją zostawić na toaletce.
–
Na pewno wszystko gra? – upewnił się, skanując mnie uważnym spojrzeniem. – Jesteś
blada, bledsza niż zwykle.
–
To wina światła – zażartowałam, w duchu dziękując Katerinie za jej wrodzone
zdolności aktorskie. – A skoro o tym mowa…
Cole
momentalnie się rozpromienił. Wszedł głębiej do łazienki i oparł się o brzeg
wanny. Nie musiał nic mówić, wystarczyły mi jego emocje.
–
Musisz to zobaczyć, Cat – szepnął wzruszony. – Pokażę ci, jak tylko wzejdzie
słońce.
–
No chyba mi nie powiesz, że błyszczysz w słońcu jak wystawa sklepu jubilerskiego…
Cole
roześmiał się, podchodząc do mnie bliżej.
–
Nie, aż tak pięknie nie jest. Ale mimo to… Byłem zmuszony żyć w ciemności
niewiele ponad tydzień – podjął po chwili, łapiąc mnie za ręce. – Wierz mi lub
nie, ale odbierałem to jako całą wieczność. Coś okropnego. Dlatego dziękuję,
Catherine. Nawet nie wiesz, jak wiele dziś dla mnie zrobiłaś.
Nie
potrafiłam powstrzymać dumnego uśmiechu.
–
Zrobiłabym to dla każdego. Tylko gdyby nie ten ból…
Cole
momentalnie spoważniał. Dotknął mojego policzka i zmusił mnie do uniesienia
głowy. Wiedział, że nie potrafiłabym go okłamać, jednocześnie utrzymując z nim
kontakt wzrokowy.
–
Przepraszam, Catherine. Nie wiedziałem, że to tak wiele cię kosztuje.
–
Cóż, kiedy karmiłam swoją krwią Daniela, ty znajdowałeś się w pijackim półśnie
wywołanym jadem Masona. Nie mogłeś zdawać sobie z tego sprawy.
–
Daniela? – Zdziwienie w jego głosie uświadomiło mi, jak wielką gafę popełniłam.
– Naszego Daniela? Niby dlaczego?
Machnęłam
dłonią, jak zwykle próbując zbagatelizować sprawę. Cole jednak nie zamierzał
tak łatwo pozwolić się spławić. Mocniej zacisnął dłoń wokół mojego nadgarstka,
wręcz wymuszając na mnie odpowiedź.
–
Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? – warknęłam, szarpnięciem strzepując jego
rękę.
–
Czemu napoiłaś Daniela swoją krwią? Powiedziałaś, że Mason go zabił!
–
Bo zabił! – wykrzyknęłam, wyrzucając ramiona w górę. – Jednak najpierw zrobiła
to moja krew.
Cole
lekko zatoczył się do tyłu. Przysiadł na brzegu wanny i spojrzał na mnie
zbolałym wzrokiem.
–
Ale jakim cudem? Przecież ja żyję, ba, dzięki twojej krwi mogę wychodzić na
słońce!
Rozmasowałam
obolałe przedramię.
–
Najwidoczniej u Dziennych powoduje odwrotny efekt.
Cole
wyglądał na wstrząśniętego. Wiadomość, że jego przyjaciel nie umarł
przypadkiem, wyraźnie go poruszyła. Dzięki łączącej nas więzi, dodatkowo
wzmocnionej po popołudniowej wymianie krwi, odebrałam świeżą falę jego nienawiści
– już nie tylko pod adresem Masona, ale również mnie.
–
Czemu to zrobiłaś? – zapytał niepokojąco spokojnie.
Nie
odpowiedziałam od razu. Nie wiedziałam, jak najmniej boleśnie wyjaśnić mu reguły
chorej gry Masona. Cole’a wystarczająco bolała
świadomość bycia tym drugim. Gdybym
powiedziała mu, że postanowiłam go zabić w zamian za uwolnienie Daniela,
złamałabym mu tym serce.
–
Chciałam go ocalić – szepnęłam zbolałym głosem. Patrzenie w smutne oczy Cole’a
raniło mnie bardziej, niż powinno. – Mason powiedział, że to pomoże, że
wystarczy, jeśli napoję go swoją krwią i…
–
Zamierzałaś go przemienić? Daniela? Naszego Daniela?! Przecież wiedziałaś, jak
bardzo nienawidził Nocnych!
Zwiesiłam
ramiona, czując się co najmniej jak pomiędzy przysłowiowym młotem a kowadłem. Z
jednej strony nie mogłam wyznać Turnerowi całej prawdy, gdyż wiedziałam, że
przez to stracę całe jego zaufanie, jednak z drugiej nie chciałam też, by winił mnie za to, co stało się z
Danielem. Przecież gdyby nie Mason, coś takiego nigdy nie miałoby miejsca...
–
To było jedyne wyjście – wyjaśniłam ogólnikowo. Niepewnie zmniejszyłam dystans
między nami i spróbowałam oprzeć dłoń na jego ramieniu, próbując go tym samym
jakoś pocieszyć. Nie odepchnął mnie, co wzięłam za dobry znak. – Wiesz przecież, że zrobiłabym dla was wszystko.
–
Ach tak?
Ton
Cole’a mnie uraził, nie sądziłam, by kiedykolwiek odważył się odezwać do mnie w
podobny sposób.
Gdzie był mój idealny, zabawny i
szarmancki chłopiec o jadeitowych oczach?
–
Masz prawo winić mnie za to, że nie powiedziałam ci o tym wcześniej –
westchnęłam. – Ale zważaj na słowa, zwracasz się do swojej Królowej.
Cole
milczał, patrząc na swoje zaciśnięte w pięści dłonie. Chociaż próbowałam
wyczytać z jego emocji coś przydatnego, nie dane było mi odczytać nic poza
wyrzutami, wściekłością i żalem.
–
Mieliśmy swój czas na przeżywanie żałoby – zauważyłam cicho, klepiąc go po
ramieniu. – Ale przeszłość pozostanie przeszłością, najdroższy. Nawet ja nie
jestem w stanie tego zmienić.
Turner
wstał gwałtownie, strącając tym samym moją dłoń ze swojego ramienia. Stanął
blisko mnie, czym nieznacznie naruszył moją przestrzeń osobistą. Jednak w
porównaniu z naszym momentem na kanapie w salonie, ta bliskość absolutnie mi
się nie podobała.
–
Jak wiele sekretów przede mną ukrywasz, co, Cat?
Prawa
dłoń nieznacznie mi zadrżała, więc zacisnęłam ją w pięść i dyskretnie ukryłam
za plecami. To nie była odpowiednia pora na wyjawianie kolejnych sekretów.
–
Gdybyś wiedział o wszystkim, nie byłoby zabawy, prawda?
Cole
zacisnął szczęki, łypiąc na mnie gniewnie. Kiedy wyciągnął dłoń, by mnie
dotknąć, cofnęłam się.
–
Tylko mnie tknij – zaznaczyłam – a z pełną premedytacją podetnę ci żyły tępą
żyletką, by potem patrzeć, jak wykrwawiasz się na moich białych,
łazienkowych kafelkach.
–
To nazywasz zaufaniem? – warknął, z niesmakiem wskazując na przestrzeń między
nami.
–
A czy ktoś tu mówił, że ci ufam?
Cole
odwrócił się na pięcie i wyszedł z łazienki, trzaskając drzwiami. Przez chwilę
patrzyłam z przejęciem w ślad za nim, jednak kiedy zniknął z zasięgu mojego wzroku, wypuściłam soczystą wiązankę przekleństw. Czułam się bezradnie jak
jeszcze nigdy wcześniej. Energia, którą odczuwałam po wstaniu z łóżka,
opuściłam mnie, na powrót stałam się odwodnionym wrakiem człowieka.
Kiedy
się odwróciłam, patrzyłam prosto w swoje wyblakłe, fiołkowe oczy. W niczym nie
przypominałam Królowej, czy chociażby dziewczyny, którą zwykłam być. Nie
poznawałam siebie samej w lustrze, a to napawało mnie jeszcze gorszym uczuciem
niż kłótnia z Cole’m.
Moja
prawa dłoń na powrót zaczęła drżeć, zdradzając nadejście ciemności. Niewiele myśląc zacisnęłam ją w pięść i uderzyłam
centralnie w środek lustrzanej tafli. Szklane odłamki posypały się po podłodze,
raniąc nie tylko moje knykcie, ale również odsłonięte ramiona.
I
chociaż zewnętrzne rany szybko się zasklepiły, te na sercu i duszy pozostały.
†††††††
(Dzień) dobry wieczór!
Przyznaję, tego rozdziału nie było w planach. Znaczy był, no bo przecież notka miała się pojawić wcześniej bądź później... Ale miała ona wyglądać zupełnie inaczej. Niemniej no Boy Epic wypuścił tę piosenkę i nie mogłam się powstrzymać - słuchana na okrągło naprawdę zryła mi psychikę. Dlatego jeszcze chwilę musimy wytrzymać z nie-wiem-co-się-ze-mną-dzieje Catherine i Cole'm, który wiecznie jest niezadowolony z życia. Ale w następnym co nieco się wyjaśni, obiecuję!
Wychodzę na prostą. Zostały mi tylko dwa dni do wystawienia ocen. A wtedy nareszcie będę mogła w pełni oddać się pisaniu. I, kto wie, może w końcu wrócę do drugiego bloga ;)
Dziękuję za wyświetlenia, komentarze. Po zakończeniu drugiej części nie spodziewałam się, że tak wielu z Was ze mną zostanie. Niezmiennie mnie jednak zaskakujecie. Po tak długim czasie w blogosferze powinnam do tego przywyknąć, ale... No, nie przywykłam.
Rozdział ze szczególną dedykacją dla Nessy, która nie dość, że ma masę roboty ze swoimi blogami, to jeszcze zawsze pamięta o tym, by wrzucić na Katalog powiadomienie o moim nowym rozdziale :') Cóż, skończyłam osiemnaście lat, oficjalnie dopadła mnie skleroza. Ale to dobrze, że mam Ciebie, Ness! <3
Do napisania!
Ha! Jest! Widziałam na snapie, że się pisze, to co chwilę tu zagladalam :P
OdpowiedzUsuńNo, Klaudyn, ileż można cię chwalić. Ja już nie wiem ,co mam pisać, tych najlepszych słów przecież już używałam, a teraz jest jeszcze lepiej. Jestem zupełnie bezradna. Uwielbiam tego bloga i mega się cieszę, że planujesz ruszyć z tym drugim, do którego również mam wielki sentyment, bo w końcu od niego zaczynałam.
Cieszę się, ze masz zamiar więcej pisać. Ja bardzo za tym tęsknie. Pewnie wiesz, o czym mówię.
Co do rozdzialu, to zakochałam się w tym napięciu, jakie budujesz. Pewnie, gdybym czytala książkę, przeskoczylabym o parę rozdziałów, żeby sprawdzić o co chodzi. Ale nie! Muszę czekać i się niecierpliwic.
Cat jest mendą. A Cole jest bucem. Się dobrali. Tą rozmową w łazience oboje się popisali.
Jestem jakąś psychopatka (łał, przecież nikt się nie domyślił) ,ale uwielbiam gdy główni bohaterowie cierpią i nie znoszę happy endow. Dlatego jest mi niezmiernie miło, ze tak męczysz Cat. Miód na moje czarne serce! XDD
Przesylamy pozdrowienia razem z łopatą! Dziś znów były łowy ;)
...
XDD KC, biczko
Lofki, kiski, forewerki
Gapp
PS. W końcu ziemia nie jest zamarznieta w nocy i się fajnie kopie. Musimy kiedyś razem wyskoczyć na polowanie!
Hej :D
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, ta piosenka jest cudna. Zdecydowanie mnie ma, zresztą jak i większość tych, które wynajdujesz. Dzięki wielkie – dobra muzyka zawsze mile widziana ^^
O rany, mam mieszane odczucia do tego rozdziału. Nie, w tym momencie wcale nie mam na myśli tego, że cokolwiek jest źle, bo wyszło równie dobrze, co i zazwyczaj – w końcu AC to gwarancja najwyższej jakości =P Mam raczej na myśli moje odczucia względem zachowania bohaterów, ale to też dobrze! Cały sens kreowania postaci jest w tym, by byli ludzcy, jak najbardziej prawdziwy. A każdy z nas czasami robi coś, co innym wydaje się niewłaściwe. A tu zdecydowanie można mieć zastrzeżenia do sposobu, w jaki wzajemnie traktują się Catherine i Cole…
Poniekąd na początku podobało mi się to, jak się troszczył. Po Cat widać, że coś jest nie tak. Podkreślasz to od początku tej księgi, a teraz w rozmowie z Larissą. Źle się czuje, odrzuca ją od krwi (hmmm ;>) i tak dalej. Co więcej, nawet podejmowanie decyzji przychodzi jej z trudem, bo widać, że nie paliła się do zaakceptowania rozwiązania z otwarciem hotelu. Tak właściwie to ja też nie jestem przekonana, czy to rozsądne posunięcie, chociaż argumenty Larissy jak najbardziej do mnie przemawiaj. Ale… No właśnie, zarazem wiele rzeczy może pójść bardzo nie tak.
Wracając do Cat i Cola, to serio na początku ta troska mi się podobała. Co prawda widząc, że ona wygląda jak cień siebie, powinien od razu wygonić ją do łóżka albo sugerować krew, zamiast proponować wyjście na miasto i całe te „uroki” Vegas, ale niech mu będzie. W końcu to facet, na dodatek od początku trochę ciężko myślący (nie, dalej go nie lubię :V)… Ale takiej akcji z piciem jej krwi się nie spodziewałam. I, kurde, sama nie wiem czy powinnam mieć do Cole’a pretensje, ubolewając nad jego głupotą, czy może spróbować go zrozumieć. Cat się zgodziła, zresztą jej krew ich wszystkich pociąga, więc może chwila słabości… Pewnie też nie tak łatwo było przerwać, skoro już raz zaczął, ale i tak mam wątpliwości.
Och, scena w łazience była genialna. Po pierwsze, już właściwie wiadomo, co dzieje się z Cat – czekam tylko aż ona sama to zrozumie. A po drugie… No cóż, pokomplikowało się. Ma rację, znalazła się między młotem a kowadłem, bo cokolwiek by zrobiła, mogła pogorszyć sytuację. Ta więź z Colem wciąż jest dla mnie zagadką, ale nie da się zaprzeczyć, że facet ciągle się gdzieś przewija, zupełnie jakby byli sobie przeznaczeni. I chyba nawet szkoda mi się go zrobiło po ostatnich słowach. To wszystko się skomplikowało, a zaufanie… Cóż, towar deficytowy – i praktycznie go nie ma.
Czekam na kolejny rozdział. Obyś teraz, mając więcej czasu, wróciła do rytmu i drugiego bloga. Trzymam kciuki, bo wiem ile radości sprawia pisanie! :D
I nie dziękuj mi, tylko leć zgłosić ten rozdział na nowe posty :V
Nessa.
Każdy tak narzeka na Cole'a ale ja go lubię. On tęskni w końcu to był jego przyjaciel!! To że jest Nocnym nie sprawiło że zaczął skakać z radości. A Cath może i ze śmiercią Danirla straciła człowieczeństwo ale nadal ma uczucia,nie zamieniła się w bezdusznego potwora (?).
OdpowiedzUsuńMoże i nie kochała go ale byl jej p r z y j a c i e l e m!! Może każdy patrzy na to przez pryzmat "to tylko opowiadanie!", ale w prawdziwym życiu śmierć kogoś z kim spędzało się tyle czasu nie jest czymś przyjemnym. To rozpacz. A tutaj Cath zachowała się jakby miała go gdzieś... To po prostu... Pfff
Stała się zimna... :/