"Trzęsące się dłonie, nie mogę złapać tchu.
Jest trzecia nad ranem, a ja jestem śmiertelnie przerażony.
Mój mrok powraca, paraliżuje mnie...Nikt nie wie, co znajduje się wewnątrz mnie.
Za późno, żeby się dopasować, więc nawet nie śmiem udawać.
Wiesz, jak to jest, oglądać świat, będąc pogrzebanym żywcem?"
Zignorowałam
pukającą do drzwi Larissę, zapewne zaalarmowaną hałasem powstałym przy rozbijaniu
przeze mnie lustra, i zanurzyłam się po samą szyję w wannie pełnej gorącej
wody. Przymknęłam powieki, rozkoszując się przyjemnym ciepłem, które
momentalnie ogarnęło całe moje ciało. Miałam nadzieję, że długa, relaksująca
kąpiel pozwoli mi wyrzucić z głowy Cole’a i nasza okropną kłótnię. Mogłam
wmawiać nam obojgu, że kompletnie mu nie ufałam, ale prawda prezentowała się
zupełnie inaczej. I chyba właśnie to bolało mnie najbardziej.
Cole
nie był ideałem. Ten zadufany w sobie dupek wielokrotnie wystawiał moje
zaufanie na próbę, sprawdzając, jak wiele potrzeba, by nasza łatana na siłę
więź ostatecznie pękła. Nic więc dziwnego, że teraz, w sytuacji kryzysowej i
tak odmiennej od tych wszystkich, w których zwykliśmy siedzieć razem, nie
potrafiłam się przed nim całkowicie otworzyć. Widziałam w nim kandydata na
sprzymierzeńca, wiedziałam, że w ramach zemsty zrobiłby dla mnie wszystko. Ja
jednak potrzebowałam czegoś więcej, jeśli miałam go ponownie na stałe
wprowadzić do mojego życia. Jeśli chciał stać się dla mnie kimś wyjątkowym,
musiał zasłużyć się czymś innym, lepszym – na tę chwilę spełniał te same
warunki, co reszta moich poddanych.
Nie
chciałam go zranić. Możliwe, że zbyt pochopnie pozwoliłam sobie wypowiedzieć
tych kilka słów, które nas poróżniły, lecz dopiero teraz zaczynało to do mnie
docierać. Nie wiedziałam, gdzie jest, wyszedł bez słowa, bez jakiegokolwiek
pożegnania. Nie zniosłabym, gdyby już więcej nie wrócił. Z jakiegoś powodu nie
mogłam tak po prostu puścić go wolno. Był świadectwem tego wszystkiego, co
utraciłam, tej lepszej części mojej mrocznej przeszłości. Nie potrafiłam tak
łatwo z niego zrezygnować.
Ale po co miał wracać, skoro osoba, w
której pokładał wszelkie nadzieje, nie obdarowała go nawet zaufaniem?
Wyciągnęłam
z wody lewą rękę i dokładnie przyjrzałam się przegubowi. Na nadgarstku
wciąż był widoczne dwie maleńkie blizny – ślady po kłach Cole’a. Przetarłam po
nich kciukiem, tym samym ścierając resztę wody z alabastrowej skóry. Na samo
wspomnienie bólu wywołanego ukłuciem zrobiło mi się słabo. Nie żałowałam jednak
tego, że między mną a Turnerem doszło do wymiany krwi. Moja posoka dała mu
szansę na nowe, lepsze życie. A, chcąc nie chcąc, to przeze mnie utracił to
stare.
–
Catherine? Mogę wejść? Co się tam dzieje?
Wzięłam
głęboki wdech, po czym zatrzymałam powietrze w płucach i zanurzyłam się
całkowicie w wodzie. Miałam nadzieję, że dzięki temu chociaż na moment odetnę
się od zatroskanych głosów moich poddanych. Niestety nawoływania nie zniknęły –
choć przytłumione i zniekształcone, wciąż do mnie docierały.
Wynurzyłam
się z wody w tym samym momencie, w którym Larissa rzuciła się w kierunku wanny,
by mnie z niej wyciągnąć. Wampirzyca spojrzała na mnie wstrząśnięta i wyrzuciła
ramiona w górę, dając upust swojej irytacji.
–
Czyś ty zwariowała? Próbowałaś się utopić?!
–
Namaczałam włosy – wyjaśniłam zdawkowo, sięgając po szampon. – Nie wszczynaj
alarmu, nic się nie dzieje.
–
Nie odpowiadałaś, zaczęłam się niepokoić – zarzuciła sfrustrowana, spoglądając
w bok na podłogę usianą lustrzanymi odłamkami. – A to co?
Wzruszyłam
ramionami, wylewając nieco słodko pachnącego płynu na dłoń. Spieniłam go lekko,
po czym od razu nałożyłam na głowę i zaczęłam delikatnie ją masować. Od tak
dawna nie myłam włosów, że właściwie zapomniałam, jak przyjemne było to uczucie.
Larissa
może i nie należała do najcierpliwszych, ale była przy tym wyjątkowo niezłomna, co w tamtym
momencie nieszczególnie mi się podobało. Posyłała w moim kierunku naglące spojrzenia, które drażniły mnie bardziej niż
zazwyczaj. Obiecałam sobie jednak, że nie pęknę pierwsza. Miałam nadzieję, że
moje milczenie zniechęci Larissę.
–
Cole wyglądał na zdenerwowanego – rzuciła po chwili, od niechcenia zmiatając
lustrzane odłamki.
Odkręciłam
kran i podstawiłam pod niego głowę, by spłukać z włosów szampon.
–
Nie obchodzi mnie to.
–
O co wam poszło?
–
Iss, naprawdę nie chcę o tym gadać – oznajmiłam dobitnie, wykręcając z kosmyków
nadmiar wody.
–
Nie no, przecież i tak wiem, o co chodzi – mruknęła, wyrzucając fragmenty
lustra do worka na śmieci. – Ciężko zachować nieco prywatności w domu pełnym
wampirów, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć. Chciałam to jednak usłyszeć od
ciebie. Wiesz, może coś na temat twoich emocji… – Odwróciła się, kiedy
wychodziłam z wanny, zapewne bym nie posądziła jej o naruszanie mojej sfery
osobistej. Jakby nie patrzeć, i tak to robiła, grzebiąc w mojej relacji z
Cole’m. – Ostatnio dzieje się z tobą coś dziwnego. Myślałaś, że to przed nami
zataisz?
Owinęłam
się ciemnym, froterowym ręcznikiem, po czym wypuściłam wodę z wanny. Opuściłam
łazienkę, bez słowa kierując się w stronę garderoby. Przeglądając jej zawartość
w poszukiwaniu czegoś wygodnego, po raz kolejny przeklęłam w myślach Willa.
Cholernie tęskniłam za dżinsami i flanelowymi koszulami. Nie dość jednak, że w
tym klimacie noszenie ich byłoby głupotą, to teraz, w zastępstwie za moje
ulubione części garderoby, zmuszona byłam nosić sukienki. I to nie byle jakie,
żadna letnia spódnica z sieciówki nie sprostałaby wymaganiom mojego najwspanialszego
doradcy. W czterdziestostopniowym upale musiałam nosić te wszystkie niewygodne,
drapiące, wykonane z nieprzepuszczalnego powietrza materiału sukienki
koktajlowe. Wyglądało to trochę tak, jakbym w ogóle nie radziła sobie na
stanowisku Królowej, ale przynajmniej próbowała nadrabiać braki wyglądem.
Wyciągnęłam bandażową sukienkę w czerwonym kolorze, łudząc się, że dzięki nietypowemu krojowi łatwo przylegnie do ciała i da mi jako takie wytchnienie od
upału.
Podczas
gdy ja się ubierałam, Larissa kończyła sprzątać łazienkę. Nie kazałam jej
tego robić, lecz najwidoczniej sama doszła do wniosku, że moja niezdarność w
połączeniu z ostrymi krawędziami odłamków nie doprowadziłaby do niczego
dobrego.
–
Więc jak, Królowo, powiesz mi, co cię gryzie?
Westchnęłam
ciężko, zasiadając przed toaletką. Wampirzyca podeszła do mnie i zajęła się
moimi włosami – najpierw wtarła w nie nieco olejku jojoba, po czym zabrała się
za ich suszenie. Przez te dziesięć minut, w trakcie których suszarka
zagłuszałaby nasze rozmowy, zastanawiałam się, jak najlepiej byłoby spławić
Larissę. W pewnych sprawach potrafiła być nieugięta, dlatego przeczuwałam, że
czekało mnie niemałe wyzwanie.
–
Jak przygotowania do otwarcia hotelu? – zapytałam, kiedy wampirzyca zastąpiła
hałaśliwe urządzenie szczotką do włosów. – Może w czymś ci pomóc?
–
Nie próbuj usypiać mojej czujności, Cat – mruknęła, zawczasu przewidując moją
niecną zagrywkę. – Mów, co ci leży na wątrobie.
Westchnęłam
ciężko, sięgając po eyeliner. Szybko jednak zrezygnowałam z robienia sobie
kresek, gdyż moja ręka nieznacznie zadrżała, zwiastując nadejście większych
kłopotów. W zamian za to sięgnęłam po pomadkę, którą szybko i w miarę sprawnie
wypełniłam kontur moich ust.
–
Powiedzmy, że… mam pewne problemy z krwią.
–
Nie możesz ugasić łaknienia? Może należy zwiększyć codzienną dawkę?
Powstrzymałam
się przed odruchem zagryzienia dolnej wargi, w ostatnim momencie przypominając
sobie, że znajdowała się na nich szminka w jasnoróżowym kolorze.
–
Mój problem dotyczy raczej, hm, jej przyswajania
– odparłam, posyłając wampirzycy niemrawy uśmiech.
–
Czekaj, co? Nie piłaś krwi od… dziewięciu dni? – dodała, szybko podliczając,
jak wiele czasu minęło od opuszczenia przez nas Montany.
–
Siedmiu – sprecyzowałam. – Po przyjeździe Will ofiarował mi trochę swojej krwi.
Jednak potem… Próbowałam – wyjaśniłam szybko, widząc przerażoną minę Larissy. –
Po prostu mi nie podchodzi. Myślę że to kwestia zmiany klimatu, trybu życia i w
ogóle…
Wampirzyca
spojrzała na mnie, krzywiąc się wymownie.
–
Wiesz, że te wymówki brzmią cholernie kiepsko, prawda?
Wzruszyłam
ramionami, odwracając się do niej przodem. Larissa cofnęła się, by lepiej mnie
widzieć i skrzyżowała ramiona na piersi.
–
Nie wyszukuję wymówek. Po prostu próbuję to sobie jakoś tłumaczyć.
–
Wiesz, co się dzieje, kiedy wampir za długo nie przyjmuje krwi? – zapytała,
wzdrygając się na samą myśl. – Wysusza się. Zobrazuj to sobie, jeśli masz chęć
nie sypiać po nocach. Skóra zaczyna się łuszczyć, odpadać całymi płatami… To trochę
tak, jakby wystawić się dobrowolnie na słońce, jednak wszystkie te zmiany
zachodzą stopniowo.
Odwróciłam
się, odnajdując wśród rozmaitych tubek i słoiczków paletę cieni do powiek.
Podałam ją Larissie wraz z pędzlem do blendowania, tym samym sugerując, by
zamiast gadać, zaczęła mnie malować.
–
U mnie objawia się to nieco inaczej – sprostowałam, przymykając powieki, które
Larissa z niebywałą precyzją zaczęła pokrywać kolejnymi warstwami cieni. –
Można powiedzieć, że tracę zmysły. W sensie… no, po prostu wariuję – rzuciłam,
siląc się na lekki ton. – Zaczynam tracić kontrolę nad własnym ciałem, ale
również umysłem i popędami. To trochę tak, jakby… Jakby ona mnie zastępowała.
Nie
czułam pędzla na skórze, więc odważyłam się otworzyć oczy. Larissa odłożyła
paletkę na toaletkę i wróciła do mnie z eyelinerem, jednak nie zabrała się od
razu za tworzenie kreski. Przyglądała mi się w milczeniu, lecz nie sądziłam, by
robiła to po to, by ocenić postęp swojej pracy.
–
Jak to jest mieć ją…w sobie? – zapytała nagle, gestem nakazując, bym na powrót
zamknęła oczy.
–
Dziwnie to zabrzmiało – parsknęłam, starając się nieco rozluźnić atmosferę. – I
żeby nie było, ona nie „siedzi” we mnie – wyjaśniłam, tworząc przy słowach
kluczowych cudzysłów w powietrzu. – To coś raczej na kształt wspomnień, jej…
Sama nie wiem, myśli? – Pozwoliłam, by Larissa uniosła nieco moją głowę i
zamilkłam, kiedy dorabiała klasycznym kreskom namalowanym wzdłuż linii rzęs
jaskółki, by nie popsuć jej dzieła. – Ciężko mi to wyjaśnić. My po prostu…
Łączy nas więź – dodałam, licząc, że to pomoże Larissie zrozumieć moje
położenie.
Wampirzyca
nic nie powiedziała, co było do niej raczej niepodobne. Nie nakłaniałam jej
jednak do gadania, czując, że w tamtym momencie milczenie było jedyną rozsądną
reakcją. W końcu otworzyłam przed nią swoje serce, ot tak jej zaufałam,
wyznając swoje największe sekrety, chociaż niespełna godzinę temu o to samo
pokłóciłam się z Cole’m. Larissa musiała czuć się dziwnie ze świadomością, że
to właśnie ją obarczyłam taką wiedzą, ja sama nie byłam do końca pewna, czy
dobrze postąpiłam. Ale po tygodniu tłamszenia tego w sobie poczułam, że muszę
się komuś zwierzyć. A Larissa od początku sprawiała wrażenie godnej zaufania.
Nawet jeśli nie byłaby w stanie mi pomóc, bo nie sądziłam, by ktokolwiek
potrafił to uczynić, po prostu mnie wysłuchała, a ja wtedy chyba właśnie tego
najbardziej potrzebowałam.
Zrozumienie. Chociaż to nad zaufaniem trzeba długo pracować, o
nie jest równie ciężko. Możemy komuś ufać, ale możemy go nie rozumieć, dlatego
modliłam się, by tak nie było w przypadku mnie i Larissy. Pragnęłam jej
akceptacji. Gdyby z jakiejś przyczyny postanowiła mnie odtrącić, wróciłabym do
punktu wyjścia.
A
tego akurat chciałam uniknąć.
–
Powinnaś poinformować o tym Willa – oznajmiła po chwili głuchego milczenia. –
On był blisko z Kateriną, znał ją lepiej i…
–
A ty? – zapytałam, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie wiedziałam o
wampirzycy niczego konkretnego. – Znałaś ją?
–
Skądże! Sama jestem świeża w tych sprawach. No, wiesz, w byciu Nocnym i w
ogóle.
Spojrzałam
na nią, nawet nie próbując ukryć swojego zdumienia. Larissa słynęła z
gwałtowności, ale, kiedy zachodziła taka potrzeba, potrafiła się zachować.
Emanowała chłodem i powagą, z której słynęli ci wiekowi Nocni. Z tego też
względu podejrzewałam, iż chodziła po ziemi przynajmniej kilka długich wieków.
Nigdy nie podejrzewałabym jej o bycie żółtodziobem.
–
Kto cię przemienił? – zapytałam słabo, z jakiegoś powodu czując, że odpowiedź
mi się nie spodoba.
Wampirzyca
pokręciła głową.
–
Przykro mi, ale nie mogę o tym rozmawiać.
–
Nie możesz? – powtórzyłam zmieszana. Już miałam użyć nieśmiertelnego argumentu
odnoszącego się do mojego stanowiska, ale ugryzłam się w język, coś rozumiejąc.
– To był Mason, prawda?
Larissa
nie odpowiedziała słownie. Zwiesiła ramiona z przepraszającą miną, sugerującą,
że chociaż pragnie być godna mojego zaufania i wszystko wyśpiewać, coś ją
powstrzymuje.
–
Skoro to nie mój brat jest za to odpowiedzialny, to kto?
–
Catherine, naprawdę mi przykro – szepnęła płaczliwie wampirzyca, wlepiając wzrok
w podłogę. – Ale nie mogę ci nic więcej powiedzieć. I tak wiesz za dużo.
Przyjrzałam
się uważnie swojej podwładnej, jej zwieszonym bezwładnie ramionom i wyrażającemu
skruchę spojrzeniu czarnych oczu. Stosunkowo błaha sprawa nagle nabrała
znaczenia priorytetowej.
–
Czemu nie możesz nic więcej powiedzieć? Co cię powstrzymuje? – Wstrzymałam
oddech, nagle coś rozumiejąc. – Iss, kto cię
powstrzymuje przed powiedzeniem mi czegokolwiek?
Wampirzyca
jęknęła cicho, zagryzając wargi niemalże do krwi. Jej reakcja sugerowała, że
obrałam prawidłowy trop.
Moja
prawa dłoń zaczęła drżeć, utraciłam nad nią jakąkolwiek kontrolę. Próbowałam
zacisnąć ją w pięść, by ukryć drgawki, jednak bezskutecznie. Larissa
przypatrywała mi się szeroko otwartymi oczami, przesuwając spojrzenie z twarzy
bezpośrednio na rękę. Kiedy otworzyła usta, by kogoś zaalarmować, nie
wytrzymałam. Poderwałam się z taboretu jednym, zwinnym ruchem i owinęłam palce
zdrowej ręki wokół jej gardła. Zaatakowana wampirzyca spróbowała mnie
odepchnąć, wyrwać się, jednak mój wpływ na nią był zbyt silny. Szybko
zaprzestała prób wyzwolenia się, oddając mi kontrolę.
–
Nadal się z nią kontaktujesz? –
wysyczałam, tracąc panowanie już nie tylko nad prawą kończyną, ale również
będącymi do tej pory na uwięzi pierwotnymi instynktami Kateriny. – Jaką ona ma nad tobą kontrolę, co? Jakim
pieprzonym prawem sprzeciwiasz się moim rozkazom?!
–
Catherine, na Boga, wypuść ją! – wrzasnął William, materializując się obok nas.
Mimo że używał pod moim adresem ostrego tonu, jego twarz, a przede wszystkim
oczy, pozostawały spokojne. – Krzywdzisz ją!
Dopiero
widok posoki spływającej gęstym strumieniem po dekolcie wampirzycy otworzył mi
oczy. Przerażona swoją siłą i zniszczeniami, których dokonałam w tak krótkim
czasie, odepchnęłam ją od siebie. Larissa, odsunąwszy się na klęczkach pod
przeciwległą ścianę, uniosła dłonie do szyi, badając jej stan. Wzdrygnęła się,
kiedy pod palcami wyczuła lepkość krwi. W ciszy czekaliśmy, aż jej rozorana
skóra się zregeneruje. Ja przez cały ten czas desperacko starałam się podłapać
jej spojrzenie i chociaż mentalnie przekazać, jak bardzo mi przykro, lecz wampirzyca
celowo nie patrzyła w moim kierunku.
–
Catherine?
Zawstydzona
zakryłam lewą dłonią tę prawą, feralną pięść. Wiedziałam jednak, że Will swoje
zdążył zobaczyć i moje próby zamaskowania problemu były zbędne.
–
Ja… Przepraszam, poniosło mnie – wyszeptałam, zdając sobie sprawę z tego, jak
słabo to brzmiało.
William
ostrożnie wyciągnął ku mnie dłoń, sprawdzając, jak zareaguję na jego dotyk i
czy nie będę miała nic przeciwko naruszeniu mojej prywatności. Dzięki łączącej
nas więzi doskonale zdawałam sobie sprawę ze wszystkich jego obaw.
–
Już dobrze, najdroższa – oznajmił łagodnym tonem, nieznacznie zmniejszając
dystans między nami. – Musisz mi tylko powiedzieć, co się tu stało, okay? Na
spokojnie, bez nerwów i rozlewu krwi… – Kiedy zrobił ku mnie kolejny krok,
drgnęłam. Szybko się wycofał, nie chcąc mnie rozdrażnić. – Jak będzie,
kochanie? Zejdziemy na dół i porozmawiamy?
Poczułam
się jak małe, bezbronne dziecko. Zapragnęłam najzwyczajniej w świecie się
rozpłakać i, wtulona w tors Nocnego, opowiedzieć mu o wszystkich moich
problemach – poczynając na Danielu i Cole’u, na zalążkach wariactwa kończąc. Z
jakiegoś jednak powodu nie czułam się na to gotowa. Will był jednym z tych,
którzy potrafili znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Nie chciałam być jednak gorsza
od niego; tym bardziej, że byłam Królową. Może i z tego względu przysługiwały
mi całe zastępy doradców, ale to nie oni powinni byli być za wszystko
odpowiedzialni. Ja powinnam decydować za siebie. To było moje życie, moje
problemy…
Zresztą, skoro Larissa, niemalże moja
prawa ręka, tak srogo mnie zawiodła, czy miałam prawo ufać Williamowi? Co
czyniło go lepszym od innych?
Rozmasowałam
skronie, czując narastający ból w czaszce. Byłam rozdarta między swoją wiedzą a przeczuciami podsuwanymi mi przez Katerinę.
On tylko udaje zatroskanego. W
rzeczywistości naśmiewa się z mojej słabości…
–
Catherine, proszę… – zaczął kojącym głosem Will, wyczuwając zmianę w mojej
aurze.
–
Wszyscy coś przede mną ukrywacie! – wykrzyknęłam, mając nadzieję, że swoim
wrzaskiem jakoś zagłuszę uciążliwe szepty w mojej głowie. – Macie pretensje o
moje metody, nie wierzycie, kiedy mówię, że wszystko jest w porządku…
Podważacie mój autorytet! Kpicie z mego majestatu! Uważacie mnie za zbyt młodą
i szaloną… W ogóle mnie nie szanujecie! Naruszacie moją prywatność. – Wbiłam w
Williama rozżalone spojrzenie. – Miałam pełne prawo ją zabić. Zataiła przede
mną istnienie jedynej osoby zdolnej zagrozić mojej pozycji, nie mówi mi
wszystkiego… Kontaktuje się z nią!
Muszę ją zabić!
–
Catherine, nie zmuszaj mnie do użycia siły – wtrącił ostro William, na moment
wypadając z roli i tracąc swoją uspokajającą otoczkę. – W tym momencie nie
myślisz racjonalnie. Jesteś odwodniona i...
Gwałtownie
odwróciłam się w stronę Larissy, decydując się dokończyć to, co zaczęłam.
Wampirzyca jednak zniknęła; jedynym dowodem tego, co zaszło, była plama krwi na
jasnym dywanie.
–
Gdzie ona jest? – wysyczałam, doskakując do Willa. – Jak mogłeś pozwolić jej
uciec?!
–
Catherine, uspokój się, musisz…
Ale
ja już go nie słuchałam. Wybiegłam z pokoju, zanim ktokolwiek zdążył
zorientować się w moich działaniach i zawczasu mnie powstrzymać.
Długo
błąkałam się po mieście, próbując wyłapać pośród setek przeróżnych zapachów ten
konkretny, należący do Larissy. Choć obcowałam z jej krwią zaledwie przez kilka
minut, ten wonny aromat zapisał się na stałe w mojej pamięci. Jednak
odnalezienie jednej, zbłąkanej duszy w Mieście Grzechu nawet dla wampira o
ponadprzeciętnie wyostrzonych zmysłach zdawało się być zadaniem niemożliwym do
wykonania.
Po
kolejnej bezowocnej godzinie poszukiwań poddałam się i weszłam do napotkanego
po drodze pubu, mając nadzieję, że alkohol chociaż na chwilę przyćmi mój ból.
Rozejrzałam
się po świecącym pustkami wnętrzu baru, podejrzewając, iż to bezguście
dekoratora skłaniało klientów do omijania tego miejsca szerokim łukiem.
Zaniedbane, pełne wszystkich możliwych dekoracji i motywów pomieszczenie
prezentowało się wręcz kiczowato. Tego było za wiele nawet jak na Las Vegas –
miasta słynącego z wiązania w jedność różności.
Zdusiłam
odruch wymiotny na widok okropnego połączenia kolorów na ścianach i podeszłam w
stronę baru – jedynego miejsca, które w całym tym platiskowo-pluszowym
królestwie tandety wyglądało normalnie.
Smętny
barman wyglądał tak, jakby sam był już po kilku głębszych.
–
Zgubiłaś się? – burknął, skanując mnie wzrokiem.
Usiadłam
na barowym stołku, próbując nie zwracać uwagi na to, że siedzenie jest
podejrzanie lepkie. Uniosłam brew, nie rozumiejąc pesymistycznego nastawiania
barmana. Z tego co już zdążyłam zauważyć, nie miał zbyt wielu klientów; poza
mną był tu tylko jeden, brodaty mężczyzna, który musiał sączyć swoje piwo już
od bardzo dawna, bo przysnął nad kuflem. Zamiast więc wyczuć zbliżający się
zysk – w końcu miałam pieniądze i była bardzo zdeterminowana, by z pomocą
czystej wyciszyć uciążliwe szepty w mojej głowie – on zachowywał się gburowato.
–
Poproszę drinka – rzuciłam rzeczowym tonem, przyglądając się skąpym zapasom
alkoholu na półkach za jego plecami. – Coś mocnego, ale znośnego. Whiskey
zdecydowanie odpada.
–
Luxor jest po drugiej stronie miasta, złotko – warknął, wyraźnie zirytowany.
–
Co jest z tobą nie tak, do cholery? Chciałam się tylko napić!
–
Znam takie, jak ty – mruknął, patrząc na mnie z pogardą. – Ładne i seksowne,
pieprzone sukuby. Nie mam pieniędzy, nic ode mnie nie wyciągniesz!
Oparłam
obie dłonie na blacie i pochyliłam się ku niemu. Spróbowałam wysunąć kły, by
jeszcze mocniej go przestraszyć, jednak bezskutecznie; mrowienie w dziąsłach
skutecznie mi to uniemożliwiało. Wzrok barmana przebiegł po moich
nieszczególnie zadbanych dłoniach, teraz dodatkowo pokrytych zakrzepłą krwią.
Zamarł, przestając nerwowo szorować kufel, i popatrzył na mnie, nawet nie
kryjąc strachu.
–
Mam w nosie twoje złamane serduszko. Jeśli laska zostawiła cię, uprzednio
oskubawszy z jakichkolwiek oszczędności… – Wzruszyłam ramionami, dając mu do
zrozumienia, że to również mnie nie obchodziło. – Chcę się tylko napić. A jeśli
nie podasz mi drinka, będę musiała zadowolić się twoją krwią.
Barman
upuścił kufel; naczynie roztrzaskało się w drobny mak. Kiedy jednak nie ruszył
się, by nalać mi któregoś z alkoholi, a jedynie zaczął mruczeć coś o demonie,
westchnęłam przeciągle i wstałam, by obsłużyć się na własną rękę. Zdjęłam z
najwyższej półki nieco zakurzoną butelkę ginu. Szukałam czegoś, z czym mogłabym
go pomieszać, gdyż z doświadczenia wiedziałam, że pity samodzielnie jest zbyt
cierpki, ale nie znalazłam toniku, który by mnie zadowolił.
Z
racji, iż moja prawa dłoń znów zaczęła drżeć, postawiłam flaszkę na ladzie obok
szklanki i wiaderka z lodem. Po raz ostatni rozejrzałam się po skromnym
zaopatrzeniu baru. Kiedy już zaczynałam godzić się z myślą o piciu czystego
ginu, wpadłam na pewien pomysł. Z udawanym, uspokajającym uśmieszkiem podeszłam
do barmana, który przez cały ten czas nie drgnął choćby o milimetr, i przy
pomocy dość tępego noża do cytrusów nacięłam jego nadgarstek. Mężczyzna
krzyknął, kiedy brudne, nasączone cytrynowym kwaskiem ostrzem przecięło nie
tylko skórę, ale również znajdujące się pod nią tkanki. Udając, że nie słyszę
jego zawodzenia, podstawiłam szklankę pod jego ranę, wypełniając ją w trzech
czwartych gęstą posoką.
Poklepałam
bladego jak ściana barmana po ramieniu i obeszłam barową ladę, by usiąść na
stołku znajdującym się po jej przeciwnej stronie. Dopiero po zajęciu miejsca
doprawiłam drinka, uzupełniając wolne miejsce kostkami lodu i ginem. Napój
brzydko się rozwarstwił, więc sięgnęłam po nóż, którego używałam wcześniej, i
wymieszałam go, dzwoniąc metalem o brzegi szklanki.
–
Masz na stanie słomki? – zapytałam słodko, spoglądając z góry na barmana, który
z powodu strachu i wycieńczenia w skutek powolnego wykrwawiania się, osunął się
na podłogę. Drgnął, słysząc mój głos, i nieco mocniej zacisnął palce na
zranionym nadgarstku. – Okay, musisz odpocząć, rozumiem. Spokojnie, sama
znajdę.
Barman
jęknął boleśnie, dociskając zranioną rękę do piersi. Wzięłam pierwszy łyk
swojego improwizowanego drinka, nie spuszczając z niego rozbawionego
spojrzenia. Rzuciłam w niego znalezioną pod ladą ścierką.
–
Masz, zatamuj krwawienie – poleciłam. – Może dzięki temu pocierpisz jakiś
kwadrans dłużej.
Za
moimi plecami ktoś się poruszył. Wzięłam kolejny łyk posoki zmieszanej z ginem,
czerpiąc z tymczasowego przywileju braku odruchu wymiotnego, z rozbawieniem
nasłuchując, jak dotychczas drzemiący w kącie klient, próbuje się wymknąć
niepostrzeżenie.
–
Ani mi się waż nawiać – rzuciłam cicho, wiedząc jednak, że mężczyzna mnie
posłucha. – Chodź, napij się ze mną. Na koszt firmy. Barman jest dziś wyjątkowo
uprzejmy.
Przez
chwilę nic się nie działo, czułam jednak, że brodaty mężczyzna wciąż tu jest.
Jego serce, w porównaniu ze słabnącym tętnem barmana, biło szybko i donośnie.
–
Kim ty jesteś? – wyszeptał, zbyt przerażony, by podejść bliżej.
Z
westchnieniem odwróciłam się w jego stronę, porzucając drinka. Ludzka krew
sprawiała, że gin był jeszcze gorszy w smaku. Kiedy próbowałam tej mieszanki z
wampirzą – jeszcze na długo przed tym, jak mój organizm zaczął się buntować
przeciwko jej przyjmowaniu – smakowała o wiele bardziej znośnie.
–
Nie chcesz testować mojej cierpliwości, wierz mi.
Mężczyzna
po chwili wahania podszedł bliżej. Zajął sąsiadujący z moim stołek i skrzyżował
ramiona na piersi, zgrywając twardziela. Doceniałam ten gest, choć doskonale
zdawałam sobie sprawę z tego, że tylko udaje.
–
Napijesz się czegoś? – zapytałam uprzejmie, spoglądając na niego kątem oka.
Zacisnął
usta w wąską linię i gorączkowo pokręcił głową. Wbrew jego żądaniom podsunęłam
mu pod nos mojego niedopitego drinka. Na widok posoki, która osiadła na dnie
szklanki, pozostawiając wyraźne odcięcie między każdym składnikiem napoju,
wstrzymał oddech i nieznacznie się odsunął.
–
Tak, masz rację, smakuje okropnie. – Pokiwałam głową, sięgając po butelkę ginu.
– Podobnie jak to – dodałam, bez ostrzeżenia rozbijając flaszkę o bok kontuaru.
Alkohol
spłynął po oklejonej plakatami rockowych zespołów imitacji dębu. Przerażenie
siedzącego obok mnie mężczyzny przybrało na sile. Spojrzałam na niego ciepło,
ujmując lewą, sprawniejszą w tamtym momencie dłonią szyjkę stworzonego naprędce
szklanego tulipana.
–
Wiesz, że widziałeś za wiele, prawda? – wyszeptałam, zsuwając się z barowego
stołka. – Co powinnam z tobą zrobić? Jakieś pomysły, sugestie? Prośby? Jedno słowo,
a zrobię to bezboleśnie…
Mężczyzna
jęknął cicho, kuląc się na swoim krześle, jakby to miało go ochronić.
–
Mogłabym użyć na tobie perswazji – myślałam na głos, okrążając go. – Ale to nie
daje mi gwarancji. Wiesz, jak to mówią, tylko trupy potrafią zachować
milczenie.
–
Nic nie powiem! – pisnął mężczyzna, unikając mojego spojrzenia. – Nic,
absolutnie nic!
Westchnęłam
cicho, zażenowana faktem, że tak szybko się poddał i, niby od niechcenia, ostrą
krawędzią rozbitej butelki przecięłam jego tętnicę szyjną. Odskoczyłam na bok w
momencie, gdy krwistoczerwona ciecz pod dużym ciśnieniem wytrysnęła z jego
rany, dzięki czemu uniknęłam poplamienia. W końcu miałam jeszcze misję do
wypełnienia, nie mogłam paradować po mieście w zakrwawionych ciuchach…
Zlizałam
z palca pojedynczą kropelkę krwi i wychyliłam się za kontuar, by sprawdzić, w
jakim stanie znajdował się barman. Jego tętno słabło z minuty na minutę, co
oznaczało, że nie pozostało mu zbyt wiele życia. Wyciągnęłam z torebki studolarowy banknot i położyłam na blacie, dochodząc do wniosku, że i tak za
bardzo się zasiedziałam.
–
Nie musisz dziękować za solidny napiwek – rzuciłam lekko, z uśmiechem
spoglądając na obu mężczyzn leżących w kałużach swojej krwi. – Potraktuj to
jako rekompensatę za… hm, straty.
Przeszłam
ponad ciałem brodatego mężczyzny, który już dawno przestał szamotać się w
konwulsjach i na dobre zszedł z tego świata. Szklane odłamki zachrzęściły pod
moimi butami, dlatego następne kroki stawiałam ostrożniej, postanawiając nie
roznosić brudu po podłodze.
Od
razu po wyjściu z baru spróbowałam uspokoić swoje myśli – w tym te triumfalne,
podsyłane mi przez Katerinę – i odnaleźć nić świadczącą o moim przywiązaniu do
Larissy. Dotychczas skupiałam się na jej zapachu, zapomniałam jednak, że
wiązało mnie z nią coś o wiele silniejszego. Powiedzenie po nitce do kłębka z miejsca nabrało dla mnie zupełnie innego
znaczenia.
Ruszyłam
w dół ulicy, stukając obcasami. Dzielnica, w której się znalazłam, nie należało
do najprzyjemniejszych, jednak z oczywistych względów nie bałam się poruszać
nią samotnie w środku nocy. Otoczenie zamiast przerażenia wywoływało u mnie
jedynie obrzydzenie. A kiedy w jednej z bocznych uliczek usłyszałam żerujące
szczury, nieznacznie przyśpieszyłam, chcąc jak najszybciej przedostać się do
nieco bardziej cywilizowanej części miasta.
Obejrzałam
się przez ramię, nie mogąc wyzbyć się wrażenia, że ktoś mnie śledzi. Początkowo
zganiałam to uczucie na stres i odwodnienie, kiedy jednak zaczęło przybierać na
sile, spanikowałam. Zazwyczaj potrafiłam wyczuć i namierzyć ofiarę bez żadnego
problemu; nawet jeśli ktoś mnie śledził, nie miałam trudności z tym, by go
wykryć. Jednak tym razem było inaczej. Trochę tak, jakby napastnik zbliżał się…
zewsząd.
Stłumiłam
chęć wykrzyknięcia w nicość infantylnego pytania kto tam? i uważniej rozejrzałam się wokół. Otoczenie wciąż pozostawało
obskurne i zaniedbane, jednak jego aura uległa zmianie. Jak zwykle wyczułam ją
z opóźnieniem.
Kątem
oka wyłapałam jakiś ruch po prawej stronie. Zawahałam się przed ruszeniem w
tamtym kierunku. Ostatnim razem, kiedy zaufałam instynktom, dałam się bratu
podejść i wrobić w morderstwo.
Pozwolisz, żeby jakiś dureń bawił się
z tobą w kotka i myszkę? Z Królową?
Wtłoczona
do mojej głowy przez Katerinę myśl podziała niczym kubeł zimnej wody. Zerwałam
się do biegu, nie myśląc o konsekwencjach tak impulsywnych działań. Przedarłam
się przez mur stworzony z nadpleśniałych kartonów do bocznej uliczki, w której
jeszcze minutę temu ktoś się poruszył. Wyczuwałam energię, którą po sobie
zostawił, nikły zapach… coś jakby trawa cytrynowa? Cytrusowy zapach przełamywał
ostrzejszy, ziołowy… nie potrafiłabym pomylić go z żadnym innym. Zbyt dobrze go
znałam, by nie wiedzieć, do kogo należał.
–
Nie – wyszeptałam w pustkę, bezradnie zwieszając ramiona. Powaga tej sytuacji
osiadła na moich barkach, praktycznie wbijając mnie w ziemię. – To się nie
dzieje naprawdę. Nie ma takiej opcji.
Nawet
jeśli cała ta sytuacja, a właściwie ta osoba
miała być jedynie wymysłem mojego chorego umysłu, coś ciepłego trąciło moje
pokryte lodem serce.
Oparłam
się ręką o wilgotny mur, czując, że zawroty głowy przybierają na sile. Musiałam
ostro się skupić, żeby dopatrzeć schyloną za kontenerem postać. Cień poruszył
się, ale nie wyszedł do światła, a kiedy na nogach jak z waty zaczęłam się ku
niemu zbliżać, zerwał się do biegu.
–
Zaczekaj! – wykrzyknęłam spanikowana, próbując go dogonić. Nie mogłam jednak
nie myśleć o tym jak o pogoni za nieistniejącym, nierealnym… za duchem.
–
Catherine! – Znajomy, kojący głos dotarł do mnie z przeciwnej strony, przedarł
się przez kurtynę i ściągnął mnie z powrotem na ziemię.
Zatrzymałam
się i obejrzałam przez ramię zdeterminowana, by odnaleźć w całym tym
szaleństwie kogoś żywego, namacalnego.
Kogoś, kto uratowałby mnie przede mną samą.
–
Will! – wysapałam, z ulgą wpadając w jego objęcia. – Pogarsza mi się,
Williamie. Nie kontroluję tego. To jest silniejsze ode mnie. Ja… I te
halucynacje!
Nocny
objął mnie i uspokajająco pogładził po plecach. Chociaż byłam zbyt
roztrzęsiona, by odczytać jego intencje, by w ogóle go wyczuć w sposób inny niż
ten fizyczny, ufałam, że dobrze wybrałam. Will nie mógłby mnie zdradzić czy
porzucić. Był tym najwierniejszym, najwytrwalszym…
Czy aby na pewno? Ile razy będę
musiała się zawieść, by ostatecznie zrozumieć, że w tych okrutnych czasach mogę
ufać tylko sobie?
–
Och, przestań mi mieszać w głowie! – wrzasnęłam, dociskając pięści do skroni. –
Will, zabierz to, zabierz ją ode
mnie!
–
Cicho, najdroższa, już jesteś bezpieczna. Nie pozwolę, by cokolwiek ci się
stało… – wyszeptał kojąco, gładząc mnie po głowie. – Zabiorę cię do domu,
dobrze?
Otarłam
niewiadomego pochodzenia łzy i pokiwałam głową. Siła i potęga, którą czułam
zaledwie kwadrans temu w barze, przeminęła. Nie byłam już nieustraszoną
Królową, a zwykłą wariatką, która widziała…
–
Widziałam go – wyszeptałam, odważając
się spojrzeć przez ramię na pełen śmieci kontener – miejsce, z którego jeszcze
nie tak dawno spoglądał na mnie cień. – Czułam,
Will. Czułam go i widziałam.
Zaniepokojony
Nocny dotknął mojego czoła, jakby sprawdzając, czy przypadkiem nie majaczę w gorączce.
Oparł dłonie na moich policzkach, zmuszając tym samym, bym przestała wodzić
rozbieganym wzrokiem po otoczeniu i spojrzała prosto na niego.
–
Oddychaj, najdroższa – polecił, gładząc kciukiem linię mojej żuchwy. – Uspokój
się i powiedz mi, co widziałaś, żebym chociaż wiedział, z czym walczymy,
dobrze?
Zacisnęłam
usta, walcząc ze łzami.
–
Z moją największą słabością, Williamie. Z jedynym, który byłby w stanie mnie z
tego bagna wyciągnąć… ale też jedynym, który mógł mnie w nie wepchnąć.
Modliłam
się, żeby Will zrozumiał i nie zmuszał mnie do wypowiedzenia na głos jego
imienia, jednak tak się nie stało. Nocny ponowił pytanie, praktycznie
wymuszając na mnie odpowiedź.
–
Daniela – wypaliłam łamiącym się od łez głosem. – To niedorzeczne, chore i z
całą pewnością niemożliwe, ale… Ale
widziałam Daniela.
†††††
Tam tam taaaam!
Dobry wieczór!
Rozdział ze sporym opóźnieniem, zważywszy na fakt, że przecież w wakacje miałam pisać więcej, jednak okazało się, że kiedy już mam czas, to nie mam absolutnie żadnych chęci i weny do tworzenia. Nie chciałam jednak przyjść do Was z czymś, co nie satysfakcjonowałoby mnie w takim stopniu, jak właśnie ten rozdział, stąd ten drobny poślizg. Ostatnio sporo improwizuję, jeśli chodzi o AC, dlatego też każdą akcję muszę dokładnie przemyśleć, aby przypadkową sceną nie spieprzyć sobie pierwotnego zamysłu.
Jak to jest z tym szaleństwem Catherine? Skąd to, po co, na co... Co też ta Klaudia odwala, huh?
Spontany, wszędzie spontany! Spontany są dobre, nie...?
Do napisania! xo
Hej :D
OdpowiedzUsuńCzytałam już wczoraj, ale tak źle się czułam, że napisanie komentarza po prostu mnie przerosło. Zresztą do tej pory mam mętlik w głowie, ale o tym za chwilę. Na początku piosenka, którą wielbię, odkąd wleciała na kanał, więc naprawdę cieszę się widząc ją tutaj. Cudna, nie? Swoją drogą, tylko mnie kojarzy się ze Skilletem? Konkretnie z „Awake and alive”? ^^
Catherine szaleje – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Wiedziałam, że rozmowa z Colem wytrąciła ją z równowagi, ale to coś więcej. Jasne, wiem co poniekąd jest tego przyczyną, ale… i tak niezłe rzeczy się tutaj dzieją o.O Swoją drogą, uwielbiam Larissę, naprawdę. Dziewczyna jest taka szczera, bezpośrednia, a przy tym po prostu wydaje się idealna na przyjaciółkę. Tęsknię za Kiełkiem, ale Larissa musi mi na razie wystarczyć :D
Powiem tak… Poniekąd nie dziwię się Cat, że zaalarmował ją fakt, że jej podobno wierna podwładna coś ukrywa. To ona jest królową, tak? Też nie byłabym zachwycona, wiedząc, że są kwestie o których nie wiem, chociaż powinnam. Ale sposób w jaki ona zareagowała… Auć. Katerina coraz częściej dochodzi do głosu i to widać. Nic tylko czekać na moment, aż te dwie naprawdę na poważnie zaczną ze sobą walczyć – w końcu to dwa różne charaktery, a Catherine… Cóż, czuje się zagubiona. I żeby tylko.
William *-* Ja tam zawsze się cieszę, kiedy on się pojawia, choćby na chwilę. Swoją drogą, nawet jeśli względem niego Cat zaczyna mieć wątpliwości, to dzieje się źle. Albo nawet bardzo źle, patrząc na scenę w barze, chociaż… Kurde, to było genialne! Uwielbiam takie akcje, nawet jeśli bohaterka odwaliła tu niezłą psychodelę. Spontany są najlepsze, więc rozdział jak najbardziej na plus, a ja – jak wspominałam – mam pustkę w głowie. Bo częściowo wiem, co się dzieję, co innego jeszcze podejrzewam, ale… i tak to nie wszystko, a Ty wciąż potrafisz mnie zaskoczyć. Oby więcej tego, naprawdę, bo takie opisy wychodzą Ci świetnie. I wtedy zdecydowanie warto poczekać na kolejny rozdział, by otrzymać taką perełkę.
I teraz jeszcze ta końcówka. O Boże… Widziała Daniela. Naprawdę albo wyrzuty sumienia i całe to szaleństwo z Kateriną dają jej się we znaki. Z jakiegoś powodu kojarzy mi się „Makbet” i szaleństwo jego żony, która była pewna, że ciągle ma krew na rękach. Ewentualnie ktoś nieźle miesza Cat w głowie, żeby zrobić z niej wariatkę, bo chyba nawet Nocni nie przyjęliby władzy stukniętej królowej. Tutaj może chodzić o cokolwiek, chociaż kto wie, co Ty tam wymyśliłaś ;> Swoją drogą, moment w którym Cat prosi Williama, żeby „zabrał” Katerinę ma w sobie coś rozbrajającego, bo ona wtedy wydaje się taka… bezbronna.
Jak zwykle czekam na więcej :D Weny, czasu i… prądu, bo on też najwyraźniej bywa kapryśny xD
Nessa.
O widzisz, wiedziałam, że ta piosenka z czymś mi się kojarzy! Teraz jak jej słucham, dostrzegam wyraźne powiązanie - i to już od pierwszej nuty! Nawet tematyka jest podobna, cholera. Chyba muszę przypomnieć sobie coś niecoś od Skillet, bo aż wstyd zapomnieć o takiej perełce.
UsuńAch ten "Makbet", chyba nigdy się go nie wyzbędę. Jeden z lepszych dramatów Szekspira, mój zdecydowany ulubieniec. Podebrałam stamtąd już tyle motywów, że głowa mała. I to kompletnie nieświadomie! :p
Ech, nie przypominaj mi o prądzie. Pół dnia bez cywilizacji - chyba najgorsza kara z możliwych. Dzięki Bogu ten etap już za mną. Teraz znów walczę z brakiem weny xD
Ściskam!
Klaudia
hej czytam od jakiegoś czasu "Akademiez Ciemnosci" i jestem nią zafascynowana, każdy rozdział wzbudza u mnie coraz większe emocje.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział pozdrawiam Gosia
OdpowiedzUsuńCześć, witam serdecznie w moich skromnych progach! Bardzo cieszę się, że historia Catherine i Nocnych Ci się podoba. A już tym bardziej, że postanowiłaś się ujawnić w komentarzach ;) Mam nadzieję, że trzecia, ostatnia i, moim zdaniem, najbardziej wyrazista część tej opowieści również przypadnie Ci do gustu.
UsuńPozdrawiam!
Klaudia
Witam!
OdpowiedzUsuńJuż od dawna chciałam skomentować jakiś rozdział jednak piszę dopiero teraz i w sumie mnie to nawet cieszy. Zanim o Twoim cudownym rozdziale, powiem tylko że czytam twój blog od niemal samego początku, wtedy jeszcze dodawałam komentarze i sama próbowałam coś tworzyć. Nie miałam jednak zupełnie w tym doświadczenia no i wszystko spaprałam. Usunęłam mój blog i przestałam czytać AC. Wróciłam do niej całkiem niedawno i przeczytałam wszystkie rozdziały od samego początku (i moje stare komentarze też ;) )
No więc....Chcę powiedzieć, że przez te wszystkie pięćdziesiąt sześć rozdziałów niesamowicie się rozwinęłaś. Czytając tą historię bardzo łatwo jest mi się wczuć w Cat i jej bóle oraz rozterki. Wszelkie opisy są niemal doskonałe i naprawdę kiedy czytam widzę ten świat Catherine.
Udało ci się wykreować niesamowite postacie chociaż wiem, że z początku aż tak Ci to nie szło i bałaś się, że zepsułaś postać np. Daniela. Kiedy przeczytałam wszystkie rozdziały po pewnym czasie też dostrzegałam że Cole, którym dawniej się zachwycałam był zwykłym yhmm.. dupkiem.
Moim skromnym zdaniem najlepszą postacią jaką wykreowałaś był/jest Daniel Shane i kiedy czytałam rozdział jego śmierci płakałam jak bóbr (tak się mówi, prawda?). Szczerze to tylko raz w życiu popłakałam się czytając książkę ze wzruszenia. To był drugi raz i zdecydowanie zasługiwał na to bardziej niż moja niegdyś ukochana książka.
Co do tego rozdziału to...Cholernie się boję o Catherine. Zastanawiam się czym jeszcze mnie tutaj zaskoczysz, staram się myśleć i główkować ale nic z tego bo Ty nagle wyskakujesz z jakimś nowym pomysłem jak Filip skądś tam.
Ale żeby tyle nie słodzić to powiem, że William nie jest moją najbardziej ulubioną postacią.
Dobra trochę się go boję! Przyznaję bez bicia, jest przerażający (dla mnie).
Pozdrawiam i życzę mnóstwo wolnego czasu na pisanie oraz nadmiaru weny
Hope.
Ps.
W związku z tym, że przeczytałam wszystkie rozdziały jeszcze raz i wszystkie notki odautorskie mam wrażenie, że w pewnej zdradziłaś coś czego nie chciałaś i ja teraz wiem ale nie powiem jeszcze co takiego wiem dopóki się to nie sprawdzi. A wtedy powiem, że a już dawno to wiedziałam :)
UsuńCześć!
Zmieniłaś też nick, prawda? Albo po prostu o Tobie zapomniałam... Teraz, kiedy już sprawdziłam Twój profil to przypominam sobie, że faktycznie znałam kogoś, kto pisał o Czkawce i Astrid. Coś mi dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele, za co bardzo przepraszam! Najważniejsze jednak, że Ty przypomniałaś sobie o AC i wróciłaś :)
Nawet nie wiesz, ile radości sprawił mi Twój komentarz. Naprawdę, jestem jednocześnie zaskoczona i mile połechtana komplementami. AC nigdy nie było (i nigdy nie będzie!) idealne, a od czasu, kiedy wraz z moją wspaniałą Betą (buziaki, F!) zabraliśmy się za korektę początkowych rozdziałów, dociera to do mnie tym dotkliwiej. Na tyle na ile mogłam, wyprostowałam wszystkie braki. Wciąż zdarzają mi się wpadki, ale mimo to jestem dumna ze świata, który wykreowała, i który rozrósł się już do takich rozmiarów!
Cieszę się, że nawet po dłuższej przerwie udało Ci się wczuć w klimat AC i nadrobić wszystkie rozdziały. Śmierć Daniela... Wciąż nad nią ubolewam, ale była ona niezbędna do wprowadzenia trzeciej części. Wielu czytelników nie zrozumiało moich działań i poddało się, dochodząc najpewniej do wniosku, że teraz nie będę miała już nic do pokazania. Nie winię ich za to, bo może faktycznie można było rozegrać to inaczej. (A może jeszcze nie wszystko stracone, huh? ;) Cieszę się więc, że Ty nie tylko wróciłaś, ale również postanowiłaś zostać.
Z czym się znowu wygadałam? Cholera, ja i ten mój niewyparzony język...
Jeszcze raz dziękuję, cieszę się, że wróciłaś :)
Ściskam mocno!
Klaudia
Szczerze to kiedy czytałam ostatnie rozdziały drugiej księgi przeczuwałam, że może stać się coś bardzo złego i kiedy w końcu się to stało i już sobie poryczałam to stwierdziłam, że już nie będę tego więcej czytać ale później gdy już to sobie przemyślałam i ochłonęłam chciałam znać zakończenie tej historii.
UsuńNo i oczywiście to co napisałaś w jednej z notek odautorskich trzyma mnie na duchu ;) I nie powiem o co chodzi bo to tak jak z życzeniem urodzinowym. Kiedy się je wypowie nikłe szanse na spełnienie.