piątek, 26 maja 2017

Rozdział 54


"Oni sprowadzą cię na dno, w ciemność.
Tak, oni sprowadzą cię na dno, przez nich upadniesz.
I nie będziesz nigdy więcej mógł się czołgać.
Więc tak, moje słodkie kochanie, idziemy na dno..."



   
Usiadłam na blacie w kuchni, próbując się otrząsnąć po dość burzliwej rozmowie z bratem – a właściwie jeśli tak można było nazwać to, do czego doszło między nami przed kilkoma minutami. Wiedziałam, że Mason jest nieobliczalny i że jego stan uległ znaczącemu pogorszeniu w ciągu ubiegłego tygodnia, nie spodziewałam się jednak, że dożyję dnia, w którym brat rzuci mi się do gardła, wypominając przy tym nie tyle moje przewinienia, co Kateriny.
Nie było możliwości, by tych dwoje kiedykolwiek się poznało. Nie rozumiałam więc, dlaczego Mas miał czelność cokolwiek zarzucać naszej przodkini – w końcu to na mnie spadło brzemię klątwy, nawet jeśli to on nosił zaszczytny tytuł pierworodnego Evansa. Poza tym jego zarzuty nie były jasne, jego wypowiedzi ogólnie były pozbawione sensu. Mimo to wzmianka o moim upadku dotknęła mnie do żywego. Mason jednym krótkim stwierdzeniem pozbawił mnie jakichkolwiek nadziei na to, że moja historia zakończy się inaczej niż ta Kateriny.
– Catherine? Wszystko w porządku? – Do pomieszczenia wparował Cole. Jego włosy wciąż były lekko wilgotne po prysznicu. – Poszłaś do Masona beze mnie? – dodał, a w jego głosie zamiast zawodu pobrzmiewała złość. – Przecież prosiłem, żebyś na mnie poczekała…
– Przestań mną rządzić – mruknęłam, zeskakując z blatu. – Umiem o siebie zadbać.
– To, że jesteś Królową, jeszcze o niczym nie świadczy. Przecież wiesz, że chcę ci tylko pomóc…
– Czyżby?
Cole w odpowiedzi posłał mi zdumione spojrzenie. Wiedziałam, że nieszybko przywyknę do widoku jego czarnych, pozbawionych białek oczu. Piękne, lśniące, jadeitowe spojrzenie dotychczas było znakiem rozpoznawczym Cole’a Turnera.
– Nie sądziłem, że mogłabyś wątpić w szczerość moich intencji.
Wyminęłam go bez słowa, kierując się w stronę lodówki. Otworzyłam ją, choć właściwie nie wiedziałam po co; niemożliwym było, bym zastała w niej coś innego poza światłem. Nikt w tym domu nie potrzebował normalnego jedzenia, do picia krwi z torebek również nie potrafiłam ich przekonać. Ostatecznie więc lodówka jedynie na próżno ciągnęła prąd.
Z ogromnej, przestronnej kuchni ogólnie mało kto korzystał.
– Słuchaj, Turner, ludzie już wystarczająco cię nienawidzą. Jak zaczniesz pretendować do miana Króla, zjedzą cię żywcem.
– Umiem o siebie zadbać – mruknął, opierając się biodrem o jeden z grafitowych blatów. Skrzyżował ramiona na piersi, spoglądając na mnie wymownie. – To o ciebie powinniśmy się martwić. Te siniaki na twoich ramionach… Mason ci je zrobił?
Bezwiednie przesunęłam dłonią po zadanych mi przez brata ranach. Wywołany atakiem ból już dawno zniknął, ślady znęcania się również powoli zaczęły odchodzić w zapomnienie. Jednak wzbudzony słowną agresją niesmak pozostał, paraliżując mnie i raniąc do głębi.
– To nic…
– Nic? – prychnął prześmiewczo Cole. – Dobre sobie. Gdzie był ten młody strażnik, kiedy byłaś w potrzebie?
– Kazałam mu się na moment oddalić. Wystarczająco się nasiedzi pod tą izolatką, nie sądzisz?
Cole w odpowiedzi jedynie wywrócił oczami. Sama dopiero teraz rozumiałam mój błąd. Powinnam była poczekać na Turnera, ewentualnie zabrać ze sobą kogoś innego. Niestety zwyciężyła moja niezłomna wiara w brata i myśl, że chociażby przez wzgląd na łączące nas więzy krwi nie zrobi mi krzywdy. Dzisiejsze wydarzenie po raz kolejny udowodniło mi jednak, że nikomu nie mogłam w pełni ufać, nawet rodzonemu bratu. Na życie Królowej czyhało wielu, a sprzymierzeniec łatwo mógł przeobrazić się w największego wroga.
– Kiedy dotrze do ciebie, jak istotna jesteś w całej tej historii? Cat, nie możesz działać aż tak lekkomyślnie!
– Teraz to już wszystko jedno, skoro Mas przewidział mój upadek.
Cole posłał mi pytające spojrzenie. W odpowiedzi na jego niemą prośbę o złożenie jakichkolwiek wyjaśnień jedynie wzruszyłam ramionami. Nie byłam gotowa na zwierzenia, gdyż chcąc nie chcąc sama potrzebowałam kogoś, kto przetłumaczyłby mi pozbawione sensu wizje Masona i pomógł przełożyć je na rzeczywistość.
– To wariat – skwitował w końcu Cole, próbując mnie pocieszyć. – Nie przejmuj się jego teoriami. On po prostu próbuje uśpić twoją czujność.
W zamyśleniu pokiwałam głową. Czułam, że w słowach Masona kryła się odrobina prawdy, nie miałam jednak pojęcia, skąd brało się to przeczucie. Chociaż na własne oczy widziałam, że mój brat zaczął tracić rozum, wierzyłam w jego przepowiednie. Instynkt podpowiadał mi, że ta sytuacja była o wiele bardziej złożona i skomplikowana, aniżeli to sobie początkowo wyobrażałam. Coś mi najzwyczajniej w świecie uciekało; szczegół, ale niebywale istotny, wręcz niezbędny do zrozumienia całej tej popieprzonej historii.
– Znajdziesz dla mnie Williama? – zapytałam, postanawiając, że najlepszym rozwiązaniem będzie porzucenie dociekań na tę chwilę.
Cole uśmiechnął się. Mimo zupełnie innej barwy oczu, w jego uśmiechu wciąż pozostało coś z dawnej kurtuazji.
– Chcesz i masz, Królowo.
Kiedy przechodził obok mnie w kierunku wyjścia, otarł się barkiem o moje ramię. Nie odpowiedziałam jednak na jego zaczepkę, zbyt pochłonięta własnymi myślami. Próbowałam się już nastroić na rozmowę z Williamem. Wiedziałam, że wyciągnięcie z niego czegokolwiek będzie niebywale trudne, wierzyłam jednak, że i tym razem mój urok osobisty sporo pomoże. Na moje nieszczęście jednak Will był nie tylko skryty, ale również odporny na czar Kateriny. Poza odrobiną szczęścia potrzebowałam też ogromnych pokładów cierpliwości. Rozmowy z tym szarmanckim, lecz niezwykle pewnym siebie Nocnym zawsze kosztowały mnie mnóstwo nerwów. Will miał w zwyczaju mówić to, o czym on chciał dyskutować, rzadko kiedy nawiązując do tego, o czym pragnął słuchać jego współrozmówca.
Westchnęłam ciężko, spoglądając na swoje dłonie. Prawa zaczęła nieznacznie drżeć, zwiastując powrót jednej z moich największych słabości. Od kilku dni symptomy zdawały się objawiać coraz wyraźniej, teraz dodatkowo bałam się, że rozmowa z Masonem nieco przyśpieszyła proces.
– Słyszałam, że Mason pokazał pazurki.
Podskoczyłam w miejscu, nieco zaskoczona nagłym pojawieniem się wampirzycy. W głosie Larissy dało się wyczuć znajomy, skory do żartów ton. Mnie jednak absolutnie nie było do śmiechu.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, chcąc ukryć drżenie dłoni.
– Chyba raczej kiełki – mruknęłam, lustrując ją uważnym spojrzeniem. Spięła swoje spektakularne, choć wiecznie splątane loki na czubku, tym samym odbierając sobie część uroku. Domyślałam się jednak, że z szopą, która gościła na jej głowie, w typowym dla tego klimatu upale musiało być jej niebywale gorąco. – A tak w ogóle matka cię nie nauczyła, że to nieładnie plotkować?
– Kiedy ja nie plotkuję, przyszłam tylko prosto do źródła naprostować fakty – parsknęła.
– Stracił kontrolę, zaatakował mnie, zmieszał z błotem… – Wzruszyłam ramionami, udając, że bagatelizuję sprawę. Jednak dzięki łączącej nas więzi, Issa doskonale zdawała sobie sprawę z moich prawdziwych uczuć. – Nic nowego.
– Nie rozumiem, jakim cudem jesteście spokrewnieni – mruknęła wampirzyca, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Nie zapominaj, że ja nie ukończyłam chociażby jednego roku w Akademii – zaśmiałam się. – Moja wiedza w dziedzinie genetyki jest równie skąpa, co i twoja.
Mój wiek pozostawiał wiele do życzenia. Niektórzy Nocni mieli pewne zastrzeżenia ku temu, by niepełnoletnia, niewykształcona dziewucha nimi rządziła. W rzeczywistości jednak czułam się równie stara jak oni. Choć może nie tyle stara, co zwyczajnie… doświadczona. Nawet jeśli większość mojej wiedzy nie pochodziła bezpośrednio ode mnie lecz od Kateriny, to nie umniejszało mojej wartości. Wiedziałam, że mogę traktować Nocnych jak równych sobie, bo tak podpowiadał mi instynkt, tyle potrafiłam wyczytać ze wspomnień Dominique. I nie zamierzałam słuchać przepełnionych zazdrością przytyków dotyczących mojego młodego wieku.
– Niewiarygodne – westchnęła Larissa, rozglądając się po pomieszczeniu. – Wiesz, powinniśmy je jakoś zagospodarować. Te lodówki chodzą na darmo.
– Jakoś nie wyobrażam sobie nas wszystkich siedzących grzecznie przy tym blacie i pałaszujących warzywka.
– No ale wiesz, gdybyśmy tak przywrócili hotel do użytku? – W czarnych oczach wampirzycy zamigotał ten znajomy błysk podniecenia. Larissa należała do tych, którzy nieco zbyt szybko się fascynowali. – My mielibyśmy karmicieli tuż pod nosem, nie byłoby tylu rzezi na mieście – kusiła, wymieniając kolejne plusy jej dość szalonego pomysłu. – Mogłabyś mieć wszystko pod kontrolą. A ja miałabym szansę skorzystać z tych ogromnych garnków i przygotować enchiladias. Albo chili. Och, albo guacamole! Cat, błagam, pozwól mi!
Roześmiałam się, szczerze rozczulona jej podekscytowanym tonem. Wyglądała trochę jak mały piesek, który z radością domaga się uwagi, skacząc wokół właściciela.
– A co z… z nami? – zapytałam. – Nie wiem, czy wiesz, ale wyglądasz dość przerażająco z tymi swoimi czarnymi oczami.
– A co z twoimi oczami? – zripostowała. – W razie problemów one załatwią całą robotę. Zresztą, jakby co, mogę poderżnąć delikwentowi gardło. Mam wszystko zaplanowane, Catherine! Nie bądź taka.
Ta dziewczyna potrafiła jednocześnie mnie intrygować i przerażać.
– Jakoś nie czuję się przekonana… Wiesz, Iss, że teraz musimy szczególnie uważać. A ty chcesz wpuszczać pierwszych lepszych ludzi z ulicy do naszego domu.
Wampirzyca nieco posmutniała, jej zapał przygasł. Mimo to starała się robić dobrą minę do złej gry. I chyba właśnie za to pozytywne podejście do życia lubiłam ją najbardziej.
– Oczywiście, rozumiem. Bezpieczeństwo przede wszystkim.
– Jednak myślę, że pozytywnie rozpatrzę wniosek odnośnie karmicieli – rzuciłam po chwili, uśmiechając się chytrze. – Cóż, im mniej rozrób na mieście, tym większa szansa, że oddziały Marlene nie odnajdą nas przed czasem.
– Tęsknisz czasem? – zapytała Larissa, nagle i bez zapowiedzi zmieniając temat.
– Za Akademią?
Wampirzyca skinęła głową. Był to tak energiczny ruch, że kilka skrupulatnie upinanych sprężynek wyślizgnęło się z koka i opadło jej na czoło. Meksykanka spróbowała je zdmuchnąć, jednak te wciąż wpadały jej do oczu.
– Za przyjaciółmi, życiem, jakie tam wiodłaś. Za nim – dodała ciszej, spuszczając wzrok. – Niby odbieram twoje emocje, jednak są one przytłumione, jakby dochodziły z oddali. A ty masz teraz tyle na głowie… Jak więc się trzymasz? – zapytała czule, niwelując dzielący nas dystans. – Bo wiesz, że gdybyś chciała pogadać…
Wzruszona pokiwałam głową. Wsparcie Larissy było nieocenione. Nigdy nawet nie śmiałam przypuszczać, że wśród tak podłych i krwiożerczych istot uda mi się znaleźć również ucieleśnienia samych aniołów. Ilekroć któryś z Nocnych okazywał mi miłosierdzie i życzliwość, zastanawiałam się, dlaczego przez szesnaście lat swojego życia wierzyłam w te wszystkie brednie odnośnie ich nieczułej, drapieżnej natury.
– Przypominasz mi ją. Lydię – sprecyzowałam, przypominając sobie, że przecież Larissa nie mogła wiedzieć, kogo miałam na myśli. – Była moją współlokatorką przez jakiś czas. Lyd jest… Cóż, to naprawdę dziwny i specyficzny, ale pełen życia wampir bez kła.
Iss zaśmiała się, zaciekawiona wzmianką o braku w uzębieniu mojej przyjaciółki.
– Jak ona tego dokonała?
– Wypadek w dzieciństwie. Ach, z Lydii była urodzona łamaga – westchnęłam, uśmiechając się bezwiednie do własnych wspomnień. – Gdyby nie ta durna zasada Dziennych dotycząca obowiązkowej edukacji i służby pierworodnego dziecka z każdej rodziny, mała, urocza aparatka na pewno nie trafiłaby do tak okropnego miejsca, jakim jest Akademia.
– Skoro to takie okropne miejsce, to po co to wszystko?
Wzruszyłam ramionami i zażenowana spuściłam wzrok. Sama nie do końca rozumiałam motywy, którymi kierowała się Katerina. Niektórzy mówili, że zależało jej na zemście, inni zaś twierdzili, że robiła to dla Nocnych, aby podarować im dom, którego nigdy tak naprawdę nie mieli. Jednak nawet ja, osoba najbardziej z nią zżyta, nie potrafiłam do końca odkryć jej motywów. Jedyne, czego byłam pewna, to tego, że muszę wypełnić swoje przeznaczenie. Cena nie grała roli.
– Żebyśmy w końcu stali się rodziną, zyskali własne miejsce na ziemi. Dzienni źle zrobili, obierając siebie za panów świata. Bo niby co oni mają takiego, czego nie mamy my? – prychnęłam. – Musimy pozbyć się podziału na Złych i Dobrych, Iss. Przede wszystkim o to w tym chodzi.
– Nie o zemstę? – upewniła się. – Nie masz im za złe przetrzymywania, podcinania skrzydeł… Niczego?
– Jak mogę nie mieć im tego za złe? Marlene i jej próby utrzymania mnie przy sobie kosztowały mnie więcej bólu i cierpienia niż przyłączenie się do was.
– Po prostu nie chcę, żebyś zapomniała o własnych potrzebach – wyjaśniła, uśmiechając się lekko. – Poświęcasz nam już tak wiele… Straciłaś rodzinę, brata, chłopaka. My nie mamy nic do stracenia. A co z tobą?
– Oni nigdy nie byli moją rodziną. Jedynie  ją udawali, zwodzili mnie przez lata, udając, że właśnie tak jest dobrze. Teraz liczycie się dla mnie tylko wy. Jeśli wy będziecie szczęśliwi, ja również – dodałam z mocą, teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem wierząc, że to prawda.
Larissa westchnęła, odwracając się na pięcie i kierując do wyjścia.
– Boję się, że pewnego dnia twoja miłość do nas doprowadzi do twojej zguby. Za mocno w nas wierzysz, Cat.
– A to niedobrze, że pokładam w swoich dzieciach tak wielkie nadzieje?
W odpowiedzi wampirzyca jedynie wzruszyła ramionami. Wyszła z kuchni, pozostawiając mnie samą z masą kolejnych pytań.
Tak źle i tak niedobrze…
Rozejrzałam się po kuchni, rozmyślając nad pomysłem Larissy. Mimo wielu plusów miał też kilka niedociągnięć, o których w naszej sytuacji wypadało jednak pamiętać. Dom pełen wampirów był dość pusty, szczególnie nocą, kiedy wszystkie wybywały na żer. Ludzie nieco ożywiliby atmosferę, dodali pikanterii naszemu pogrążonemu w mroku życiu. Wątpiłam jednak we wstrzemięźliwość Nocnych. Stosy trupów na zapleczu hotelu nie prezentowałyby się zbyt dobrze, nie wspominając już o tym, że sanepid mógłby się przyczepić…
– Myślisz, że powinniśmy wznowić działalność? – zapytałam, wyczuwając za plecami obecność Williama.
– Najdroższa, nie dajesz sobie rady z Nocnymi, a chcesz podołać hordzie ludzi?
Odwróciłam się do niego przodem, wzruszając ramionami.
– To mogłoby być ciekawe doświadczenie.
William mimo wszystko nie wyglądał na przekonanego. W milczeniu podwijał rękawy swojej białej koszuli, dokładnie wygładzając przy tym mankiety.
– Chyba nie o tym chciałaś ze mną rozmawiać, prawda?
– Przejdźmy się – zaproponowałam, bardziej niż zazwyczaj świadoma tego, że ściany mają uszy.
– Chyba nawet znam cel naszej przechadzki – mruknął Will, z niechęcią skanując moje ciało spojrzeniem. – Ile razy mam ci powtarzać, że tego typu ubrania nie pasują do Królowej?
Westchnęłam ciężko. Od tygodnia zmagałam się z podobnymi wzmiankami, nie tylko z ust Williama. Ufałam mu jednak wystarczająco, by wiedzieć, że zmiana wizerunku może korzystnie wpłynąć na moją reputację. W obcisłej sukience koktajlowej o wiele łatwiej będzie mi udawać królową niż w postrzępionych, dżinsowych spodenkach.
– Okay – spasowałam, unosząc dłonie w geście kapitulacji. – Idź wyprowadzić samochód, ja skoczę na górę po torebkę.
– Kobiety – westchnął, wznosząc oczy do nieba.
Pobiegłam na górę, zbierając po drodze kilka ukłonów. Szybko zatrzasnęłam za sobą drzwi, odcinając się od wścibskich spojrzeń. Czułam, że to nadchodzi. Nie chciałam więc, by ktokolwiek towarzyszył mi w chwili mojej słabości.
Weszłam do łazienki i ochlapałam spoconą twarz chłodną wodą. Spojrzenie dziewczyny, której odbicie podłapałam w lustrze, nie mogło należeć do mnie. Oczy blondynki po drugiej stronie błyszczały niebezpiecznie, zdradzając oznaki zbliżającego się szaleństwa. A ja, choć z trudem, wciąż utrzymywałam swoje emocje na wodzy.
Prawa dłoń zaczęła mi nieznacznie drżeć, kiedy uniosłam ją, by odgarnąć zbłąkany kosmyk sprzed oczu. Szybko zacisnęłam ją w pięść, jakby w obawie, że ktokolwiek za chwilę wejdzie i dostrzeże ten drobny, lecz mimo wszystko znaczący szczegół. Przymknęłam powieki, w myślach odliczając od dziesięciu w tył, by uspokoić rozkołatane serce. Powtórzyłam ten zabieg trzy razy. Dopiero wtedy zyskałam stuprocentową pewność, że ciemność odeszła.
Przynajmniej na razie.
Rozpostarłam dłoń, dostrzegając po jej wewnętrznej stronie rząd krwawych półksiężyców, które powstały przez zbyt mocne wbijanie paznokci w skórę. Ponownie umyłam ręce, zmywając z nich krew, a tym samym przyśpieszając gojenie, po czym w milczeniu zeszłam na dół, by dołączyć do zniecierpliwionego Williama.
Mój mały sekret na chwilę obecną był całkowicie bezpieczny...



– Słuchaj, Catherine, to nie tak, że oni ci nie ufają – zapewnił William, przepuszczając mnie w drzwiach butiku, którego nazwy nie potrafiłam przeczytać, a co dopiero wymówić. – Wiesz, co czujesz do nas i mogę cię szczerze zapewnić, że z naszej strony są to nie mniej silne uczucia. Oni po prostu… Cóż, nie przywykli do życia w gromadzie. Daj im trochę czasu.
– O ile do tego czasu któryś z nich nie napoi mnie krwią z arszenikiem – mruknęłam gorzko. – Co robię nie tak, Will? Pomagałeś już jednej Królowej. Wiesz na pewno więcej na ten temat niż ja. Może mógłbyś mi coś podpowiedzieć, doradzić…?
Will westchnął ciężko, zsuwając okulary przeciwsłoneczne z nosa. Założył je sobie na głowę, tym samym nieco mierzwiąc idealnie zaczesane do tyłu włosy.
– Czas, najdroższa. Czas jest twoim największym sprzymierzeńcem.
– Żebym go tylko miała – burknęłam, wchodząc głębiej do sklepu. Mdliło mnie od samego zapachu farby do tkanin i tafty. Na myśl, że przez kilka najbliższych tygodni przyjdzie mi paradować w bufiastych kreacjach rodem z moich najgorszych koszmarów, robiło mi się wręcz słabo. – Halo, jest tu kto? Potrzebuję sukienki.
– Trafiła pani idealnie – roześmiała się brunetka w schludnym uniformie oznaczonym logiem butiku. – W czym mogę…
Dalszą część jej wypowiedzi zagłuszył krzyk. Żeby było ciekawiej – jej własny. Zaskoczona spojrzałam na Williama, który w odpowiedzi na moje niezadane pytanie jedynie uniósł brew. Zrozumiałam z całej tej sytuacji o wiele więcej, kiedy ekspedientka bezceremonialnie docisnęła do mojej piersi pozłacany koniec parasolki, którą zwinęła z wystawy.
Och, uroczo. Dzienna.
– To Nocny – wyszeptała wstrząśnięta. – Dlaczego nie płonie na słońcu? Dlaczego ty z nim trzymasz? – Jej źrenice rozszerzyły się nieznacznie, kiedy spojrzała prosto w moje fioletowe oczy. – Co z tobą, u diabła, jest nie tak?
Nieco znudzona chwyciłam za koniec parasolki i odciągnęłam ją od swojego ciała. Dopiero upewniwszy się, że ekspedientka mnie nie zrani – to była moja jedyna cała koszulka, mogłam jej jeszcze potrzebować – gwałtownie pociągnęłam za jej nieudolną broń, zmniejszając tym samym dystans między nami.
– Słonko – ten przydomek pod adresem Dziennego brzmiał wręcz śmiesznie – naprawdę nie chcesz, żebym pokazała, na co mnie stać, dlatego schowaj tę… parasolkę i obsłuż nas jak normalnych klientów. Bo my przecież jesteśmy normalnymi klientami – dodałam, wspomagając się perswazją. – Tylko takimi z zamiłowaniem do nieco ekstrawaganckich soczewek.
Ekspedientka niepewnie skinęła głową, według mojego polecenia wycofując się i odkładając narzędzie z powrotem za witrynę. Mimo swoim wcześniejszym sprzeciwom, teraz jak gdyby nigdy nic zachęciła nas do wejścia głębiej i zapoznania się z asortymentem.
– Poproszę szampana – rzucił Will, uśmiechając się do brunetki. – I kilka sukienek dla tej pani. Nic krzykliwego. Och, no i oczywiście żadnej żółci. W tym kolorze moja pani wygląda nieprzyzwoicie blado.
Nie musiałam posiadać daru czytania w myślach, by wiedzieć, że ekspedientce właśnie przeszło przez głowę, że moja karnacja nie tyle była nieprzyzwoicie blada, co wręcz chorobliwie biała. W tym rejonie na pewno rzadko kiedy spotykało się osoby o cerze tak porcelanowej jak moja.
Will rozsiadł się na jednej z kanap i założył nogę na nogę. W odpowiedzi na moje przesiąknięte sceptycyzmem spojrzenie jedynie wzruszył ramionami.
– No co? Czeka nas tu dłuższe posiedzenie. A szampan w gruncie rzeczy nie jest taki zły.
– Przecież dla ciebie nie ma on żadnego smaku – mruknęłam.
Jakaś inna ekspedientka, tym razem rudowłosa, przyniosła na tacy szampana i dwa kieliszki. Will podziękował jej promiennym uśmiechem, który kobieta odwzajemniła z dozą rezerwy. Zaraz po tym czmychnęła, mamrocząc pod nosem coś na temat tego, że czekają na nią inni klienci.
– Trochę wyobraźni, maleńka. – Will puścił mi oczko, po czym wlał nieco musującego wina do swojego kieliszka.
Nie musieliśmy długo czekać na objętą moim czarem perswazji brunetkę. Na specjalnym wieszaku na kółkach przytargała kilka wieczorowych kreacji. Wraz z Williamem dokonaliśmy wstępnej selekcji, odrzucając to, w czym żadne z nas nie chciałoby mnie zobaczyć. Z pozostałymi sukniami udałam się do przebieralni.
– Och, na dziewiąty krąg Piekła – syknął Will, z brzdękiem odstawiając kieliszek na tacę, kiedy weszłam na podest, by zaprezentować mu się w pierwszej z kreacji. – Wykluczone. Ta sukienka ukazuje twoje obojczyki! Zmień ją w tej chwili.
– Anne – zwróciłam się do ekspedientki – najlepiej od razu przynieś mi jakiś wór pokutny, gdyż mój towarzysz nie rozumie współczesnej mody i nie zaakceptuje żadnej z sukienek, które dla mnie przygotowałaś.
Sprzedawczyni drgnęła, nie wiedząc z początku czy to żart, czy prawdziwy rozkaz. Machnęłam więc ręką, przepędzając ją. Mnie samej nieszczególnie przypadły do gustu sukienki, które wybrała; były zbyt sztywne i eleganckie. A ja w całym swoim życiu tylko trzy razy ubrałam coś innego niż dżinsy. Taki styl więc kompletnie do mnie nie pasował.
– Obojczyki – powtórzyłam dobitnie, chcąc nieco podrażnić Nocnego. – Chwała niebiosom, że przynajmniej kolana mam zakryte.
Złapałam kilka wierzchnich warstw spódnicy, by unieść ją nad ziemią. Bez butów na wysokim obcasie poruszanie się w tego typu tiulowej bezie było wręcz niewykonalne. Nic więc dziwnego, że schodząc z podestu zachwiałam się, ostatecznie kompletnie tracąc równowagę. Gdyby nie William, który w odpowiedniej chwili zareagował, runęłabym jak długa.
– Hej – szepnął łagodnie Nocny, dotykając mojego policzka. – Wszystko w porządku?
Przymknęłam powieki, czując wzbierające na sile zawroty głowy. Nie zamierzałam jednak okazywać słabości. Nigdy więcej.
– Tak, dzięki. To przez tę spódnicę.
William nie wyglądał na przekonanego, jednak roztropnie nie ciągnął tematu. Pomógł mi się wyprostować i pewnie stanąć na nogach. Kiedy upewnił się, że potrafię samodzielnie utrzymać się w pionie, nieznacznie się odsunął. Pozostał jednak w zasięgu dłoni, by w razie czego ponownie mi pomóc.
– O ile to możliwe, zbladłaś jeszcze bardziej – zauważył, lustrując mnie troskliwym spojrzeniem. – Jadłaś coś dzisiaj?
Wzruszyłam ramionami. Ten dzień był tak zwariowany, że kompletnie wyleciało mi to z głowy.
– Nadrobię po powrocie – obiecałam, wiedząc, że tylko ten argument go przekona.
Pozostawiona bez odpowiedzi, wycofałam się z powrotem do przebieralni, by zrzucić z siebie tę warstwę tiulu i koronek. Rozbierałam się powoli, licząc, że dzięki temu zawroty głowy wywołane niedoborem krwi miną.
Z czasem przekonałam się jednak, że moja mała dysfunkcja miała o wiele bardziej złożone podłoże. A przepowiednia Masona miała w sobie więcej prawdy, niż pierwotnie zakładałam...



††††


Dobry wieczór! 
Rozdział o dość nietypowej jak na mnie porze, a w dodatku z około miesięcznym opóźnieniem, ale maj to jeden z najgorszych miesięcy w roku szkolnym. Bez przerwy coś, ktoś, gdzieś, po coś... Pocieszam się jednak myślą, że do wakacji zostało mi tylko coś koło dwóch tygodni - potem adios, zobaczymy się dopiero we wrześniu, szkoło! 
A od września klasa maturalna, to dopiero będzie zabawa... Heh.
Kolejny dziwny, przejściowy rozdział, ale musicie mi wybaczyć - dopiero wdrażam się w tę część historii, próbuję, jak to zwykle przy początku bywa, znaleźć dla niej odpowiednie tempo. Postaram się jednak jak najszybciej ogarnąć, w końcu mam już w tej kwestii niezłą wprawę ;)
Gabi B, rozdział speszyl for ju, cobyś narzekać nie musiała. KC.
Ach, no i oczywiście z racji 26 maja pod dedykację podpinam moją Mamę, od której właściwie wszystko się zaczęło - moja przygoda z czytaniem fantastyki, a w końcu jej pisaniem. A przynajmniej próbowaniem swoich sił w pisaniu ;))

Do napisania, 
Klaudia.









3 komentarze:

  1. Hej :D
    Jest rozdział! I dużo Williama <3 Może i przejściowy, ale czytało się lekko i przyjemnie, więc tym bardziej warto było czekać. No i ta wymowna końcówka, która może oznaczać tylko jedno… ;>
    Ale po kolei.
    Nic dziwnego, że Cat przejmuje się bratem. Może i Daniel nie żyje, a jej człowieczeństwo w znacznym stopniu zniknęło, ale ona wciąż czuje – a to jej jedyna rodzina. Zresztą powiedział jej tyle przykrych rzecz, że byłabym zaskoczona, gdyby reagowała inaczej. Martwi się o wszystko, aż zaniedbuje siebie, nie pierwszy raz zresztą.
    Cole wciąż mnie denerwuje >.< Rządzi się i w ogóle nie wiem, dlaczego ona go trzyma. Pozostaje mi wciąż ufać, że jego bycie Nocnym ma jakiś cel, który szybko zrealizuje i coś go zeżre, chociaż wątpię, żeby ktokolwiek był aż na tyle zdesperowany, by go kijem tknąć xD Ech, mam wrażenie, że on prędzej czy później kogoś sprowokuje, bo skoro próbuje wchodzić w paradę Królowej, to daleko nie zabrnie.
    Lubię Issę :D Chociaż fakt, jest przerażająca. Cat w sumie też dowcip się wyostrzył – śmiechłam przy wzmiance o sanepidzie. Tak, w wykorzystywaniu ludzi i ewentualnych mordach to jest największym problemem =P Ciekawie jest poczytać o ich codzienności, tym jak wygląda rutyna w hotelu… Uwielbiam takie motywy, bo akcja akcją, ale też dobrze wiedzieć jak wygląda świat, kiedy jest spokój. Oni są niemal ludzcy, przynajmniej do czasu, aż mówią o zabijaniu :) I szkoda mi się robi Nocnych za każdym razem, kiedy wspominasz, że zostali wyparci ze społeczeństwa… Właściwie za co? Są inni, ale mają uczucia – z tym, że im łatwiej je kontrolować.
    William <3 Uwielbiam faceta coraz bardziej z każdym kolejnym pojawieniem się. Jest troskliwy, chociaż trudny, a ta scena w sklepie… Reakcja na sukienkę wygrała wszystko :V Przypomina mi zachowanie jednej mojej postaci – Gabi na pewno wie której. Także miłość z mojej strony tym większa =P
    Czekam, aż do Cat dojdzie co tak naprawdę jej dolega. Wtedy dopiero zrobi się gorąco…
    Weny! I czasu, bo niedługo będzie go o wiele więcej. Byle do wakacji ^^

    Nessa.

    PS. Zakochałam się w tej piosence <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam za komentarz. Tata twierdzi,że razem z włosami obcieli mi mózg. Cóż. Nie sposób się nie zgodzić...
    Uwielbiam tę część. Wiedziałaś, że tak będzie, no bo wrodzona złość istot nieludzkich to coś co wprawia mnie w zachwyt i wzruszenie.

    Cole mnie brzydzi, jak wcześniej. Straszny z niego dupeks, taki irytujący gimbus. Jeszcze zacznie rzucać tekstami z podtekstami. Ogólnie coś mu zostało z bycia Dziennym. To w końcu ta sama osoba, może jeszcze nie przywykl do tej ciemniejszej strony. Jakby nie rozumiał, ze dawnych Cat i Cole'a już nie ma.

    Ta meksykanska podroba Lydii nie jest taka zaś znowu zła (jak na okrutnego potwora nocy, który chce pożreć wszystkich ludzi na ziemi i zabić dziennych z akademii). Jej pomysł jest uroczy, ale plamy czerwieni i zwloki mogłyby popsuć wystrój tego domu.

    Jak dla mnie Cat powinna kupić obcisłą czarną kiecke z dupą na wierzchu. KRÓLOWA ŻYCIA. W końcu to szalona, krwiożercza, okrutna i przeklęta kobieta w ciąży. Nalezy jej się. Może jak dostanie 500+ to sobie pojedzie na jakieś Kanary i się opali i upierdliwej ekspedientce nie będzie przeszkadzała bladość mojej Catutini.

    A teraz na serio- will jest super. Naprawdę go uwielbiam, choć na początku chyba mi w czymś podpadł. O dziwo, nie przeszkadza mi brak krwi, flakow, śmierci, bitwy i takich tam. Jest OK. Choć to napięcie w dwóch ostatnich rozdzialach...
    Brakuje mi Shane'a jak cholera. Doskwiera mi to tym bardziej, ze poznałam Adriana i się w nim zakochałam :P
    Ale teraz mam co chciałam. Zło itd. I MOJE SERCE JEST PRZEPELNIONE RADOŚCIĄ WIEKUISTĄ. AMEN

    Znowu krótko ci skomentowalam i bez sensu, ale oprócz braku weny na komentarz mam inne usprawiedliwienie. Pisze na telefonie, bo system w moim prehistorycznym laptopie w końcu skonal i mam już dość durnej autokorekty, a jak ją wylacze to zupełnie nic nie zrozumiesz,bo nie umiem pisać xD


    DZIĘKUJĘ ZA ROZDZIAŁ, NIE BĘDĘ NARZEKAĆ PRZEZ TYDZIEŃ.
    KIEDY CYCKI?!?!?!?

    Twoja niewyżyta Gab 💗❤💗❤💗❤💗❤💗❤😊😊😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Twój styl pisania jest genialny, a szablon śliczny. Taka ja zaczęła czytać od końca... Czemu nie :')
    Lecę zacząć od początku, więc stwierdziłam, że Cię o tym poinformuję ^^

    OdpowiedzUsuń