poniedziałek, 31 grudnia 2018

Rozdział 77



Billie Eilish - Copycat

"Zobowiązałeś się, jestem twoją zbrodnią
Trzymasz palec na spuście, ale twój palec należy do mnie
Nie należę do nikogo, ale wszyscy znają moje imię
Czemu jesteś smutny? Nie możesz mieć tego, co moje
Lepiej mnie kochaj, w końcu jesteś tylko moim klonem..."







Powrót do rzeczywistości był powolny i bolesny. Przede wszystkim jednak z powodu odpowiedzialności, która miała na mnie spaść wraz z otworzeniem oczu. Podświadomie widziałam uśmiechniętą Larissę, próbującą wepchnąć mi dziecko w ramiona, albo Dehlię namawiającą mnie do rychłego nadania mu imienia z listy, którą od tygodni współtworzyła wraz z Williamem. Mentalnie czułam się więc rozbita i niestabilna, podczas gdy fizycznie bardzo szybko udało mi się dojść do siebie.
Poczułam, jak ktoś odgarnia mi włosy z czoła. Znajdowałam się na granicy świadomości, dlatego też bez trudu rozpoznałam troskliwy dotyk Williama. Dopóki trwałam w jego opiekuńczych objęciach, ból był mi niestraszny. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później będę musiała przestać udawać i dojść do siebie. W końcu teraz, kiedy ostatecznie pozbyłam się problemu, mogłam w pełni oddać się losom królestwa, czyż nie? Było tak, jak pragnęłam tego od początku.
Czemu więc nie potrafiłam przekonać do tego nawet samej siebie?
– Wracaj do nas, Królowo – wyszeptał William, dotykając mojego ramienia. – Nie mamy pojęcia, co robić dalej. A nie możemy zostać tutaj. To zbyt niebezpieczne.
Westchnęłam cicho, skupiając się na poszczególnych częściach mojego ciała. Od pasa w dół wciąż czuła się lekko odrętwiała, ale wiedziałam, że pełna regeneracja była kwestią jeszcze kilku minut bezczynnego leżenia. I ewentualnie szklanki krwi. W przeciwieństwie do innych kobiet nie musiałam zamartwiać się okrucieństwem połogu.
Will, jakby wyczuwając moje pragnienia, przystawił mi swój nadgarstek do ust. Tym razem w ogóle się nie wahałam. Podobnie zresztą jak moje kły, które wysunęły się automatyczne w reakcji na kuszący zapach posoki. Piłam, rozkoszując się przez kilka ostatnich sekund poczuciem bezpieczeństwa, jaką gwarantowała mi ciemność.
A potem otworzyłam oczy.
Ktoś mnie przeniósł. Myśl, że nie znajduję się już w pomieszczeniu pełnym krwi i poćwiartowanych trupów podziałała na mnie uspokajająco. Pokój co prawda nie wyglądał lepiej, była to zakurzona klitka przeznaczona dla pacjentów, ale panująca w nim aura i tak była o wiele bardziej sprzyjająca. Poza tym ktoś mnie ubrał. Podczas porodu nieszczególnie troszczyłam się o to, jak wyglądam, ale teraz świadomość, że mam na sobie spodnie, działała na mnie niezwkle budująco.
Zanim zdążyłam otworzyć usta i poprosić Willa o kilka chwil do siebie, w uchylonych drzwiach stanęła Dehlia. W jej ramionach znajdowało się skrupulatnie owinięte podartymi prześcieradłami dziecko. Zarówno staruszka jak i znajdująca się za nią Larissa, wpatrywały się w zawiniątko z namaszczeniem godnym samego królewskiego dziedzica.
– Spójrz tylko, kto się obudził, maleństwo – zagruchała Dehlia, lekko kołysząc zawiniątkiem w swoich ramionach. – Mama na pewno marzy o tym, by cię poznać!
Uniosłam lekko tułów, wspierając się na łokciach. Posłałam przerażone spojrzenie w kierunku podnoszącego się Williama, próbując zatrzymać go przy sobie samą tylko siłą woli. Zwykle troskliwy Nocny odwrócił się jednak ode mnie, w tej batalii obierając stronę Dehlii.
– Jak długo pozostawałam nieprzytomna? – zapytałam, grając na zwłokę.
– Kilka minut – oznajmiła Larissa, przejmując od Dehlii zawiniątko. – Zdążyliśmy w tym czasie zająć się maleństwem i przygotować je na powrót do domu.
Oparłam się plecami o ścianę, czując się na tyle dobrze, by pozostać w pionie. Zaczynałam coraz silniej odczuwać zbawienne działanie wypitej krwi. Mój wzrok, podobnie jak pozostałe zmysły, zaczął się wyostrzać, a odrętwienie w dolnych kończynach stopniowo odpuszczało.
– To dziewczynka – wyszeptała Dehlia, przerywając krępującą ciszę. – Silna i zdrowa mimo okoliczności, w których przyszło jej się urodzić.
Wymamrotałam cos pod nosem w odpowiedzi na jej relację. Miałam jednak szczerą nadzieję, że któreś z nich w końcu dostrzeże, że nie mam ochoty słuchać o cudownym royal baby i po prostu je stąd wyniesie.
– Catherine, powinnaś…
Z ust Dehlii i Larissy na przemian padały sugestie odnośnie tego, co powinnam zrobić, jak zareagować i jak nazwać córkę. Byłam tym wszystkim tak przytłoczona, że nie potrafiłam nawet patrzeć im w oczy podczas ich przemowy. Bezmyślnie gapiłam się w ścianę po lewej stronie, dopatrując się na niej coraz to nowszych pęknięć i odprysków farby.
– Larisso.
Nowy, męski głos sprawił, że obie kobiety urwały w pół słowa i obróciły się przez ramię.
– Zostawicie nas na moment – polecił Daniel, siląc się na swobodny ton.
Larissa nie wahała się chociażby przez chwilę. Kątem oka dostrzegłam, jak wręcza Danielowi białe zawiniątko, a następnie dyskretnie wycofuje się z izolatki. Na tyle, na ile było to możliwe, przymknęła za sobą drzwi, gwarantując nam namiastkę prywatności.
Nie drgnęłam, podczas gdy Daniel ostrożnie zbliżał się ku mnie. Zareagowałam dopiero wtedy, gdy zajął miejsce naprzeciwko mnie. Asekuracyjnie skrzyżowałam ramiona i docisnęłam je do klatki piersiowej, przybierając zamkniętą postawę ciała. Daniel jednak nie skomentował w żaden sposób mojego zachowania. Jak gdyby nigdy nic poprawiał układ własnych rąk, wygodniej układając dziecko w ramionach.
– Jesteś pewna, że nie chcesz jej potrzymać?
W odpowiedzi jedynie sztywno skinęłam głową. Nie miałam pojęcia, skąd brało się u mnie to paraliżujące przerażenie, ale przez nie nie byłam w stanie nawet poprawnie się wysłowić. Nie wspominając o tym, że nie potrafiłam chociażby na niego spojrzeć.
– Nic się nie martw, mała księżniczko – wyszeptał, kołysząc zawiniątkiem w swoich ramionach. – Kiedy mamusia otrząśnie się z szoku, zrozumie, jak wiele traci, odtrącając cię. Odtrącając nas oboje – dodał po chwili namysłu. – Będziemy na nią jednak czekać tak długo, jak będzie potrzeba, prawda? Ona wciąż jeszcze tego nie wie, ale jest warta całego tego czekania.
Zacisnęłam powieki i usta, powstrzymując się przed pełnym żalu okrzykiem. Kompletnie nie potrafiłam odnaleźć się w obecnej sytuacji. Czułam się trochę tak, jakbym przyglądała się wszystkiemu z boku. Wszystkie te sprawy dotyczyły mnie, ale jednocześnie ja nie potrafiłam ich należycie poczuć. Czułam jednak całą resztę. W tym ten bezbrzeżny, chorobliwie palący gniew. Był to ten rodzaj gniewu, który sprawiał, że pragnęłam krzyczeć i płakać do utraty tchu, a chwilę później rzucać się w wir kary i zemsty.
James, mój słodki James, nie żył. Cokolwiek go spotkało, było tragiczne i dotkliwe. Dotychczas się tym nie zadręczałam, ale kiedy fizyczne dolegliwości odpuściły, moja psychika zaczęła szwankować. Związana z żałobą gorycz zalała moje ciało, wypalając resztki ludzkich odruchów, jakie udało mi się zachować. Byłam bliższa niż zwykle kompletnej utracie zdrowych zmysłów.
– Jest idealna. – Kątem oka zarejestrowałam jego dumny półuśmiech. – Odkąd dowiedziałem się, że nosisz moje dziecko, nie potrafiłem w to uwierzyć. Udawałem, że sobie radzę, ale rzeczywistość i wizja nieuchronnie zbliżającego się rodzicielstwa mnie przytłaczała. Ale potem wziąłem ją w ramiona – wyszeptał po krótkiej pauzie – i zrozumiałem, że moje obawy były bezpodstawne. Nasza miłość przetrwała gorsze utrudnienia: kłamstwa, uboczne skutki klątwy, a nawet śmierć. A ona, nasza córka – podkreślił z namaszczeniem – nie jest żadną karą, a nagrodą. Kiedy to zrozumiesz…
– A kiedy ty zrozumiesz, że nie jestem zwolenniczką disneyowskiego i żyli długo i szczęśliwie? – warknęłam, posyłając w jego kierunku zrozpaczone spojrzenie.
Daniel oderwał wzrok od córki i spojrzał prosto na mnie. Nie wyglądał jednak na urażonego moim przytykiem. W jego spojrzeniu kryła się raczej pewność, a nawet swego rodzaju bezczelność.
– Może i nie żyliśmy długo, ale przynajmniej szczęśliwie. Temu nie zaprzeczysz, czyż nie?
– Okay, to fakt – przyznałam, unosząc dłonie w obronnym geście. – Przez jakiś wycinek wieczności może i byliśmy szczęśliwi. Ale potem umarłeś – dodałam, nie bawiąc się w grzeczności. – W gwoli ścisłości, to ja osobiście przyczyniłam się do twojej śmierci. Na podwalinach takiej oto przeszłości chcesz budować rodzinę?
Daniel wywrócił oczami. Najwyraźniej zawczasu przewidział, jak zareaguję na jego szczere wyznania.
– Jesteś niedorzeczna – skwitował.
– Ale w przeciwieństwie do ciebie wiem, kiedy złożyć broń.
Przyglądaliśmy się sobie w milczeniu przez kilka długich minut. Dopiero dźwięk, który był czymś z pogranicza pomruku a mlaskania, odwrócił uwagę Daniela ode mnie. Spojrzał w dół na zawiniątko w swoich dłoniach i uśmiechnął się delikatnie.
– Kocham cię, Catherine, ale w te jednej kwestii nie przyznam ci racji – westchnął, wstając.
Zawołana przeze mnie Larissa momentalnie zjawiła się w pokoju. Udawała skruszoną, ale wiedziałam, że z zaciekawieniem przysłuchiwała się naszej niezbyt przyjemnej wymianie zdań. Nie mogłam jej się jednak dziwić. Moi poddani po prostu chcieli wiedzieć, jak mają się losy królestwa teraz, kiedy na horyzoncie pojawił się królewski bękart.
– Co mogę dla ciebie zrobić, Królowo?
Źle czułam się z tym, że zakrwawiona i brudna półleżę na podłodze, zamiast jak przystało na Królową świecić przykładem, dlatego też spróbowałam się podnieść. Poszło mi to łatwiej, niż się spodziewałam. Zdrętwiałe nogi co prawda potrzebowały chwili, by przyzwyczaić się do nowej sytuacji, dlatego na wszelki wypadek podparłam się ramieniem o ścianę, ale poza tym wszystko zdawało wracać do normy. Może i wizualnie wciąż nie prezentowałam się najlepiej, ale starałam się nadrabiać wyniosłą miną.
Do pomieszczenia wpadł William, wodząc zaniepokojonym spojrzeniem po zebranych. Kiedy utkwił wzrok we mnie, odczułam niepokój. Jeśli istniało coś, co było w stanie wytrącić Nocnego z równowagi, była to moja nierozwaga. Tym razem jednak niczym nie zdążyłam zawinić, a mimo to William przybrał zaniepokojoną minę.
– Nie mogę skontaktować się z ludźmi z hotelu.
Wykonałam ostrożny krok w jego kierunku.
– Jak wielu ich tam pozostało?
– Około dwudziestu, najdroższa.
W porównaniu z armią, która zgromadziła się wraz ze mną w szpitalu, ta liczba zdawała się nic nie znaczyć. Jednak dla mnie, osoby, która tego dnia zdążyła swoje stracić, nawet taka garstka ludzi była istotna.
Potarłam lewą dłonią o przedramię, jednocześnie zmuszając szare komórki do współpracy. Niemalże słyszałam, jak poszczególne trybiki i zapadki w mózgu budzą się do życia.
– W końcu, jakby nie patrzeć, przejęliśmy ich teren – wymamrotałam, godząc ze sobą poszczególne fakty. – Nie znaleźliście tu nikogo obcego, prawda? Najwidoczniej sprawa z Jamesem była kolejną akcją, mającą za zadanie kupić Alison trochę czasu. Nie przewidziała jednak tego, że zacznę rodzić.
– Myślisz, że podczas gdy my… spędzaliśmy czas tutaj – wybrnął William – ona zaatakowała hotel?
– Najwidoczniej wiedziała, że na akcję zabrałam tylko mały oddział, resztę pozostawiając bez opieki. Zebrała swoją armię i najechała na nasz dom.
– Królowo! – Dało się słyszeć już korytarza. – Mamy nieproszonych gości.
Spojrzeliśmy po sobie z Williamem, desperacko zastanawiając się, co dalej. Mimo przewagi, na swój sposób byliśmy uwięzieni – w końcu znajdowaliśmy się na polu wroga. Jakiekolwiek typowe strategie wojenne odpadały, gdyż Alison i jej armia już z góry zdobywali dzięki temu nad nami przewagę.
Do pomieszczenia wpadła zdyszana Dehlia. Naręcze prześcieradeł, które trzymała w dłoniach, upadło na podłogę.
– Dziecko – wymamrotała. – Trzeba je stąd zabrać.
Zgromadzeni w szpitalnej klitce zaczęli przekrzykiwać się, uzgadniając plan działania. Pozostawałam jedyną niezaangażowaną w kłótnię. Mimo ogólnego harmidru spróbowałam się wyciszyć i w skupieniu zastanowić, co dalej. Ponaglające mnie okrzyki jednak w niczym nie pomagały.
– Cisza! – wrzasnęłam. Zbudzone hałasem dziecko zaczęło płakać. Larissa przejęła małą z ramion Daniela i zaczęła ją uspokajać. Napięta atmosfera nie była jednak sprzyjająca dla noworodka, bo mała nie przestawała szlochać. – Muszę pomyśleć, do cholery.
Z korytarza ktoś na bieżąco relacjonował przebieg wydarzeń. Na podjeździe roiło się od samochodów, ale jak na razie nikt nie wysiadł. Okres czajenia się i testowania napastnika był dla nas szansą na ułożenie względnie rozsądnego planu.
Mój wzrok mimowolnie padł na zdezelowaną, przykrytą zapleśniałym materacem leżankę. Ignorując biadolenie Dehlii podeszłam do łóżka i pochyliłam się, wyciągając spod niego coś, co dopiero przed chwilą rzuciło mi się w oczy. Kajdany były nieco zardzewiałe, a w dodatku wykonane w starym stylu, ale jako atrybut w przedstawieniu musiały wystarczyć.
Uniosłam je lekko w górę, pokazując zgromadzonym. Kiedy bransolety zderzyły się ze sobą i szczęknęły cicho, dziecko w ramionach Larissy cicho zakwiliło.
– Jest tylko jeden sposób, na pokonanie szaleńca – oznajmiłam cicho, świadoma tego, że ktoś niepowołany może nas podsłuchiwać. – Danielu – zwróciłam się do niego, ignorując pozostałych – weź Larissę, Dehlię i jeszcze kilku Nocnych, a następnie wymknijcie się stąd tylnym wyjściem.
– Zostaję z tobą – odparł niestrudzony.
Opuściłam dłoń, w której trzymałam kajdany.
– Musisz uratować córkę – przypomniałam ostro.
Larissa i Dehlia już w pośpiechu opuszczały pomieszczenie, planując, kogo ze sobą zabiorą i gdzie się udadzą po wyjściu.
Daniel nie zamierzał odpuścić. Podszedł do mnie, nie przestając świdrować mnie wzrokiem.
– To jest moja siostra, Catherine – wyszeptał. – Czy tego chcę czy nie, muszę przy tym być.
Wahałam się tylko przez ułamek sekundy. Po tym czasie zapięłam jedną z bransolet kajdan wokół jego nadgarstka, zaś drugą przymocowałam do swojego. Daniel nawet nie mrugnął, zupełnie jakby się tego spodziewał. Tylko William, jedyny pozostały w pomieszczeniu, gdyż Larissa z Dehlią zdążyły już się ulotnić, zaczął głośno oponować.
– To nie plan a misja samobójcza! Czy ty do reszty zwariowałaś?
Wolną dłoń wsunęłam we włosy i zmierzwiłam je jeszcze mocniej. Jak raz nie miałam co narzekać na moją marną aparycję i niekrólewski strój.
– Właśnie tak, Williamie. Zwariowałam – oznajmiłam, uśmiechając się szeroko. – I tym razem nie zamierzam tego ukrywać.




Korytarzem poniosły się czyjeś kroki. Były pewne i dość ciężkie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie mieliśmy do czynienia z kobietą. Ani z żadnym z Odmieńców, gdyż ich chód był o wiele bardziej posuwisty. Ku nam zbliżał się mężczyzna. Sądząc po częstotliwości kroków i sposobie, w jaki jego pięta uderzała o podłogę – bardzo rozgniewanym mężczyzną.
Kroki ucichły, kiedy nieznajomy zbliżył się na tyle, by dostrzec aulę w pełnej okazałości. Jak raz pożałowałam, że nie mogłam przyjrzeć się jego twarzy. Nawet bez patrzenia wiedziałam jednak, że był zaskoczony. W końcu kto by nie był? Taki widok potrafił na moment zbić z pantałyku.
Will jeszcze przed kilkoma minutami próbował wyperswadować mi, jak beznadziejny i lekkomyślny jest mój plan, jednak teraz cierpliwie czekał na ruch ze strony napastnika. Czy tego chciał czy nie, musiał się dostosować. W innym wypadku pociągnął by nas wszystkich na dno. A na to akurat był zbyt honorowy.
Czekałam w napięciu na jakiś ruch ze strony Alison. Nie podejrzewałam jej o to, by pojawiła się osobiście, przynajmniej nie od razu, ale błagałam w myślach o to, by ten moment nastąpił jak najszybciej. Chciałam dostrzec jej zdziwioną minę i móc zacząć chełpić się z powodu osiągniętej przewagi.
Nie przewidziałam jednak jednego.
– Kitty?
Daniel, jak zwykle bezbłędnie odgadując moje największe obawy, delikatnie pociągnął mnie za rękę. Dzięki łączącym nas kajdanom, mógł w skuteczny ale jednocześnie dyskretny sposób ustawić mnie do pionu. Kiedy poczułam napór zardzewiałego metalu na skórę, momentalnie otrzeźwiałam.
Cokolwiek by się nie działo, graj. Inaczej stracisz koronę!
Mason, mój uznany za zaginionego brat, raz jeszcze wypowiedział moje imię, skracając je do tego czułego zdrobnienia. Sprawił tym samym, że bezmyślne wgapianie się w podłogę zaczęło przychodzić mi z trudem. Zapragnęłam poderwać głowę do góry i na niego spojrzeć. Miałam do niego tak wiele pytań…
Do tej pory sądziłam, że Alison uprowadziła i przetrzymywała jako więźnia. O prawidłowości tego stwierdzenia mógł świadczyć chociażby fakt, że krew Masona miała magiczne właściwości – to dzięki niej mogła tworzyć swoich Odmieńców. Bazując jednak na samych wrażeniach słuchowych musiałam przyznać, że Mason wcale nie brzmiał na więzionego od tygodni. Jak zarejestrowałam wcześniej, jego chód był pewny i dostojny, nie powłóczył nogami, nie był niczym skrępowany. Chęć przyjrzenia mu się wzrastała z każdą chwilą. Wiedziałam jednak, że nie mogłam przez wzgląd na zwykłą ciekawość narażać całego planu. Czy mi się to podobało czy nie, musiałam czekać na odpowiedni moment.
Poczułam ukłucie w piersi, jednak nie było ono w żaden sposób powiązane z Nocnymi. Ból pojawił się, kiedy dotarło do mnie, że odpowiedzi, które od tygodni mi umykały, mogły być o wiele mniej skomplikowane, niż zakładałam. Odpychałam od siebie jednak najprostsze rozwiązania, myśląc, że po Alison Shane powinnam spodziewać się czegoś o wiele bardziej wyszukanego.
– Co wyście jej zrobili? Co się tutaj dzieje? – zapytał Mason, wykonując kilka ostrożnych kroków.
Kiedy ręka zaczęła mi drżeć, machinalnie zacisnęłam ją w pięść. Kajdany zgrzytnęły cicho, wchodząc w interakcję ze starą, wyłożoną gumą podłogą.
– Przychodzimy z propozycją do twojej królowej – oznajmił William, wcielając się w swoją rolę. – Możemy liczyć na osobiste pertraktacje?
W sali zapadła cisza. Zgromadzeni na auli Nocni wstrzymali oddech, czekając na odpowiedź. Chęć poznania osoby, która bawiła się nami od tygodni, była silniejsza niż strach. W tej kwestii kompletnie się z nimi zgadzałam.
– Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych rozwiązań, czyż nie?
Łagodny, żeński głos zdawał się dobiegać zewsząd, mimo iż akustyka auli nie zezwalała na powstawanie echa. Wśród moich poddanych nastało poruszenie. Słyszałam, jak obracają się, próbując odnaleźć wzrokiem właścicielkę tego głosu. Dopiero po upływie kilkunastu sekund dało się słyszeć kolejne kroki – tym razem delikatniejsze i lżejsze, bez wątpienia kobiece. Szybko jednak ten odgłos zaginął, zdominowany przez niezsynchronizowany tupot podążających korytarzem Odmieńców.
Doskonale wyłapałam moment, w którym w auli przybyło zgromadzonych, albowiem wraz z nadejściem Odmieńców, atmosfera zgęstniała a powietrze wypełniło się okrutnym zapachem rozkładającego się ciała.
– William Shepperd. – Głos Alison, mimo iż łagodny, zwiastował kłopoty. Ludzie używają podobnego tonu, by wciskać dzieciakom kłamstwa wszelkiej maści. – Trwałeś u boku aż dwóch legendarnych Królowych. Słyszałam o tobie naprawdę wiele dobrego. Miło poznać mi cię osobiście.
William odchrząknął. Kiedy się odezwał, próbował brzmieć uprzejmie, jednak dzięki łączącej nas więzi wiedziałam, że ledwo panuje nad gniewem. Tylko dzięki latom praktyki i studiowania królewskiej etykiety wiedział, jak utrzymać pokerową twarz,
– Wybacz, pani, ale nie powiem tego samego o tobie. Skrzywdziłaś wiele bliskich mi osób, w tym moją Królową.
– Skoro o tym mowa… To ona? Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie, ale muszę przyznać, że ta wizja o wiele bardziej mi się podoba.
Na sali ponownie zapadła cisza. Celowo brzęknęłam kajdanami, by ustawić Williama do pionu. Była to niecodzienna sytuacja, i z całą pewnością niełatwa, ale nie mogliśmy teraz tak po prostu się wycofać.
– Nie udało nam się uchronić jej przed nią samą – wyznał ze smutkiem William. – Nie możemy pozwolić, by dalej narażała nas wszystkich. Oferujemy więc ugodę: Królowa Katerina za całkowitą nietykalność dla jeszcze nie tak dawno kompletnie oddanych jej Nocnych.
Alison parsknęła. Poczułam, jak kulący się obok mnie Daniel wzdryga się na ten dźwięk. Byłam jednak skłonna zrozumieć, co czuje – w końcu jeszcze nie tak dawno sama dotkliwie przeżywałam pojawienie się mojego brata. Utrata bliskiego jest bolesna, a żałoba po nim zdaje się nigdy nie kończyć. Inaczej sprawy mają się w przypadku zdrady. Łatwiej jest pochować i ostatecznie pożegnać członka rodziny aniżeli go znienawidzić.
– Chcecie sprzedać swoją Królową za nietykalność? Co ona wam takiego zrobiła?
– Zaczęło się od zamordowania Cole’a, skończyło na utracie Jamesa i…
– I? – zapytała zaciekawiona.
To miała być najtrudniejsza część, przynajmniej w mniemaniu Williama. Jak sam twierdził, umiał bezbłędnie kłamać, ale powiedzenie tego zdania przerastało nawet jego. Jeśli potknie się w tym momencie, stracimy wszystko.
No, dalej, Will…
Ktoś raptownie się zachłysnął. Usłyszałam szelest ubrań, a następnie męski, zatrwożony szept:
– Dziecko.
Jak raz byłam wdzięczna za przenikliwość mojego brata. Dzięki niemu Will nie wypadł z roli.
– Nie słyszę… – Alison odchrząknęła. – Bicia serca dziecka. Co się z nim stało?
Milczenie ze strony Williama mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Musiałam mocniej skupić się na hamowaniu własnych odruchów, albowiem na myśl o zbliżającym się zwycięstwie mój puls przyśpieszył. Załkałam więc, aby jakoś ukryć swoją wpadkę, a następnie jeszcze mocniej pochyliłam do przodu, szczękając przy tym kajdanami. Chłód posadzki wpływał kojąco na moje napięte ciało.
– Chryste – wyrwało się mojemu bratu. – Alison, obiecałaś, że dziecku nic się nie stanie. Powiedziałaś, że nic mu nie zrobisz!
– Zamknij się – zbeształa go oschle. – Bękartowi nic nie zrobiłam. Dobrze wiesz, że był mi potrzebny. Co się stało? – zapytała po chwili, ponownie zwracając się do Williama.
– Okrutna śmierć jej pierworodnego Mieszańca okropnie nią wstrząsnęła. – W tym przypadku William nie kłamał. Mimo iż nie miałam czasu na kontemplowanie swojego żalu, od czasu, gdy w obskurnym kartonie znalazłam głowę mojego ukochanego Jamesa, miałam w sercu ogromną, niezasklepiającą się wyrwę. – Doszło do przyśpieszonego, stanowczo przedwczesnego porodu. Dziecko urodziło się martwe, najwidoczniej już w życiu płodowym odcięte od dostępu do tlenu.
Usłyszałam zbliżające się ku mnie kroki. Cała zdrętwiałam, oczekując następnego ruchu ze strony Alison. Narastająca z każdą chwilą przewaga mojego oddziału sprawiała jednak, że czułam się zmotywowana do stawienia jej czoła nawet w tak wstrętnym wydaniu – brudna, zakrwawiona i w dodatku przykuta do Shane’a.
Poczułam, jak Alison łapie mnie za włosy a następnie niezbyt delikatnie szarpie, odrywając moją głowę od posadzki. Obraz zafalował, więc zamrugałam, by pozbyć się jakichkolwiek wzrokowych niedogodności. Dopiero po chwili wizja wyostrzyła się na tyle, bym mogła bez problemu przyjrzeć się twarzy mojego wroga.
Alison była piękna. W przeciwieństwie do niemalże eterycznej urody Daniela, ta jej zdawała się być jednak zwodnicza. Smukła, niewysoka, z pozoru łagodna postać, która w bajkach zyskałaby miano dobrego charakteru, ze swoją alabastrową cerą, oczami Nocnych i zmierzwionymi, czarnymi włosami mogła uchodzić za wcielenie samej Królewny Śnieżki. W jej tęczówkach igrał jednak sam diabeł, co nieco psuło wyidealizowany, iście królewski wizerunek. Mogła zgrywać zimną jak lód, ale jej dotyk parzył. Im dłużej się jej przyglądałam, tym bardziej jej wizerunek się zacierał. Rozmyty zarys zaczął nabierać kształtów i krzywizn, o które od samego tylko patrzenia można było się pokaleczyć.
– Myślałam, że będziesz się stawiać – wyszeptała. – Walczyć do samego końca. Przyznaję, że mocno mnie rozczarowałaś, Królowo.
Czekałam tak długo na osobistą konfrontację… Pozwalałam, by od tygodni ze mną igrała i mordowała tych, których kocham, naiwnie wierząc, że kiedy nadejdzie chwila ostatecznego rachunku, bezczelnie napluję jej w twarz. W tamtej chwili nie mogłam sobie jednak na to pozwolić, gdyż na własne życzenie zakułam się i właściwie podałam jej na tacy. Jej kpiący ton nieszczególnie więc mi sprzyjał. Zachowanie pokerowej twarzy było trudniejsze niż sądziłam.
– Pomodlimy się? – zapytałam, lekko przechylając głowę. Kiedy nie zareagowała, szarpnęłam dłonią, dzwoniąc jednocześnie kajdanami. – Pomódlmy się!
Alison cofnęła się zmieszana.
– Ona jest wrakiem człowieka. Co wyście z nią najlepszego zrobili?
– My? – parsknął gorzko William.
Im dłużej ciągnęliśmy tą farsę, tym oczywistszym stawał się fakt, że udało nam się ją przechytrzyć. Z całą pewnością Alison nie tego się spodziewała, kiedy przekraczała próg szpitala. Spodziewała się wojny, a nie próby przekupstwa, łańcuchów i szaleństwa.
– Dlaczego jest przykuta do mojego brata?
Klęczący obok mnie Daniel westchnął. Obróciłam ku niemu twarz i uśmiechnęłam się szeroko.
– Twierdziłeś, że ona nie żyje. Zobacz, niespodzianka! Dokładnie tak, jak z tobą!
Kącik ust Daniela drgnął, jednak w ostatniej chwili udało mu się zwalczyć chęć uśmiechnięcia się. Miałam nadzieję, że poza mną nikt tego nie zauważył. Żeby odciągnąć od niego uwagę zebranych, ponownie szarpnęłam dłonią. Daniel, nie przewidziawszy mojego ruchu, zaklął cicho i poleciał do przodu. W ostatniej chwili udało mu się zamortyzować upadek poprzez wyciągnięcie przed siebie rąk.
– Hej – warknęła Alison, ponownie się ku nam zbliżając. – Rozkujcie ich. Zanim ta wariatka zrobi coś mojemu bratu.
– Już raz go zabiłam – oznajmiłam scenicznym szeptem. Widząc zmieszany wyraz twarzy Alison, parsknęłam donośnie. – A ty kogo zabiłaś, Ally?
– Dość tego – wtrącił Mason, występując przed szereg. Około dwudziestu Odmieńców dalej tkwiło pod przeciwległą ścianą, gotowi zaatakować w razie potrzeby. – To zaczyna wymykać się spod kontroli.
Spojrzenie, którym Alison uraczyła mojego brata, mówiło wszystko.
A ja nagle zrozumiałam, że mój plan podziałał jeszcze lepiej, niż bym sobie tego życzyła. Pierwotnie planowałam jedynie zaskoczyć Alison, zyskać na czasie, a gdy przyjdzie odpowiednia chwila – zaserwować jej kulkę w łeb. Poróżnienie tej dziwacznej wersji Romea i Julii nie było moim zamierzeniem, ale skoro tak już się stało…
– Wy współpracujecie? – zapytał Daniel, posyłając mi przelotne spojrzenie. Najwyraźniej podzielał moje obawy i niepewności. – Założyliście jakiś popieprzony klub niedocenianych pierworodnych, czy jak?
Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam, słysząc to porównanie. Zważywszy jednak na moją widoczną dysfunkcję, nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Żeby jednak nie wyjść z roli, dalej uśmiechałam się do siebie, skubiąc przy tym zardzewiały brzeg kajdan.
– Życie w skórze nowoprzemienionego Nocnego nie jest łatwe – westchnął nieco melancholijnie Mason, spoglądając na mnie. Odpowiedziałam na jego gest, nie przerywając kontaktu wzrokowego ani na chwilę. Jeśli zorientował się, że tylko udaję wariatkę, w żaden sposób nie dał tego po sobie poznać. – Zginąłbym, gdyby nie Alison.
– A reszta sama się potoczyła – dopowiedziała za niego. – Dowiedzieliśmy się, że Catherine pogardza swoim dziedzictwem i odrzuca miłość Nocnych, więc postanowiliśmy… cóż, ja postanowiłam ją w tym wyręczyć – wyjaśniła, uśmiechając się przebiegle.
Alison nie wyglądała na wariatkę. Ja co prawda w swojej kreacji nieco popłynęłam, odbierając sobie prawdopodobnie aż za dużo klepek. Osoby chore psychicznie nie musiały wcale śmiać się głupio do siebie, nie rejestrować otoczenia czy zachowywać jak chodzące trupy. Ale siostra Shane’a w ogóle nie zdawała się być chora na umyśle. Co prawda jej działania pozostawiały sporo do życzenia, ale bardziej niż szaleństwem tłumaczyłabym to raczej żądzą krwi i chorobliwym popędem Nocnych. Możliwe jednak, że jej wariactwo objawiało się falowo i miewała lepsze i gorsze dni.
Dziś trafiliśmy na ten lepszy.
Kątem oka przyjrzałam się jej potworom. Nocni słynęli z bycia złymi charakterami, ale Odmieńcy sprawiali wrażenie ucieleśnienia najgłębszych i najmroczniejszych żądz, jakie tylko mogą targać człowiekiem. Skażeni i ponownie wzbudzeni do życia stanowili broń idealną. Alison jako ich stwórczyni łatwo mogła ich sobie podporządkować. Uzależnić od siebie do tego stopnia, że… No właśnie, jak silna była ich więź? Co miało się stać z jej Odmieńcami, kiedy jej zabraknie?
– Idzie ci równie fatalnie co mi, złotko – mruknęłam prześmiewczo, dźwigając się do pionu. Daniel, aby mi to ułatwić, wstał razem ze mną. – Ja na miejscu twoich uroczych, na wpółmartwych poddanych już dawno skręciłabym ci kark za plugawienie królewskich atrybutów.
Alison drgnęła, ostrożnie zwracając się w moją stronę. Do tego stopnia oddała się swojej opowieści, że zupełnie przestała zwracać na mnie uwagę. Kiedy zorientowałam się, że chce do mnie podejść, jednym szybkim gestem przyciągnęłam do siebie Daniela i docisnęłam jego plecy do swojej piersi, unieruchamiając go.
Zacmokałam cicho, drażniąc się z nią.
– Jeśli spróbujesz wykonać jakiś ruch, który mi się nie spodoba, przetrącę mu kark. Tym razem ostatecznie – dodałam.
Przewidziałam jej następny krok szybciej, niż ona zdążyła choćby pomyśleć o wcieleniu go w życie, ale nie zamierzałam jej powstrzymywać. Patrzyłam więc, jak w podobny sposób niewoli mojego brata, obnażając przy tym jego szyję. Mason nawet nie próbował się stawiać. Widziałam w jego oczach błysk czegoś, co z dwojga złego można by nazwać zawodem. Teraz już nie miałam okazji go o to wypytać, ale zakładałam, że naprawdę ją kochał. Jako jedyna okazała mu miłosierdzie w chwili, gdy naprawdę tego potrzebował. A to potrafi być zwodnicze. Jego tragiczna historia miłosna do złudzenia przypominała mi bowiem tą, którą przeżyłam u boku Cole’a Turnera. Ze względu na jedną dobrą rzecz, którą od niego otrzymałam, ślepo wybaczałam mu wszystkie te złe.
– Myślisz, że mnie to rusza? – prychnęłam. – Złotko, jeśli skręcisz mu kark, nie zapłaczę. Mason jest dla mnie martwy od lat.
– Nawiązaliście nić porozumienia, kiedy więziłaś go w hotelu – wypomniała mi.
– Nawiązałam nić porozumienia z Nocnym – sprecyzowałam. – Z demonem takim jak ja. Mimo że próbowałam, nie byłam w stanie dostrzec pod tą mroczną przykrywką mojego starszego brata.
Chyba tylko ja dostrzegłam grymas, który przebiegł przez twarz Masona. Nie zamierzałam jednak się tym zamartwiać. Byłam Królową, a ponadto – kobietą, która straciła zbyt wiele, ponieważ ufała niewłaściwym ludziom. Odwykłam od dawania drugich szans. Mój brat nie stanowił w tej kwestii wyjątku.
Koniec z tą zwodniczą pobłażliwością.
– Pogódź się z tym, że przegrałaś, Alison.
Siostra Daniela zmrużyła oczy, przyglądając mi się gniewnie. W tamtym momencie o wiele łatwiej było mi uwierzyć w jej niestabilność psychiczną. Chwila, w której miała wybuchnąć, zbliżała się nieubłaganie.
A ja swoim następnym krokiem miałam ją przyśpieszyć.
Puściłam Daniela i spojrzałam się na niego wymownie. Nie omawialiśmy tak zaawansowanych szczegółów planu, bo byłam przekonana, że wszystko samo się jakoś ułoży, jednak im dalej w to brnęłam, tym mocniej zaczynałam wątpić. Bo co, jeśli łącząca mnie z Danielem więź przestała już istnieć i ten nie zrozumie, o co mi chodzi?
Moje obawy zniknęły równie szybko, co się pojawiły, kiedy Shane niemalże równocześnie ze mną wyciągnął pistolet i wymierzył w kierunku Alison i Masona. Niespełna pół minuty później rozległy się dwa, zbiegające się w czasie wystrzały. Powstały w ten sposób huk wibrował mi pod czaszką niczym upiorne echo.
Dwa ciała upadły na podłogę jedne po drugim.
Mason – trafiony pociskiem Daniela, oraz Alison – postrzelona przeze mnie.





†††††††††††††




Dzień dobry!
Dziś długo, prawdopodobnie znów z jakimiś drobnymi gafami, które poprawię na dniach. Chciałam jednak, żeby ten rozdział pojawił się jeszcze w starym roku. Męczyłam go od paru dni i stwierdziłam, że jeśli nie wrzucę tego 31, to potem znowu zyskam parę dni poślizgu i ostatecznie nie zrobię tego wcale.
Nie wiem, czy tak to sobie planowałam, ale jestem względnie zadowolona. Jak już emocje opadną, pewnie zacznę żałować pewnych kwestii, ale dziś... Dziś jestem zadowolona.
Dziękuję za ten rok, kolejny spędzony wspólnie. 2018 był dla mnie ciężki i pełen nowości, które niekoniecznie przypadły mi do gustu... No ale Wy to Wy. Żałuję w swoim życiu wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że przed trzema laty odważyłam się opublikować prolog AC. Na pewno nie skłamię, jeśli powiem, że była to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek podjęłam.

Kocham! xox

8 komentarzy:

  1. Z niecierpliwoscia czekam na nastepny rozdzial:) Robi sie coraz ciekawiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział już się pisze, możliwe, że pojawi się w ten weekend. Chcę zdążyć z nim przed sesją :D

      Dziękuję za miłe słowa, pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ten rozdział był mega mega mega :D Normalnie rewelacja :D
    Uczucia Cat w stosunku do dziecka wcale mnie nie zdziwiły. od początku jej nie chciała i nie spodziewałam się że to się zmieni, wiedziałam że tak zareaguje nie zawiodłam się :D Plan genialny miała Cat no rewelacja, cieszę się że tak się to skończyło, że ich zabili, kurczę jakie to przewrotne Cat zabiła siostrę Daniela, a on jej brata... no ale tak to musiało być :) i się cieszę, jestem ciekawa co się dalej wydarzy, mam nadzieję że rozdział pojawi się szybko :)
    Czekam cierpliwie :D

    Pozdrawiam

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podoba!

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Nie wierzę, że oni umarli. A jeśli tak, to do zwycięstwa jeszcze kawałek. Ale jejku, ten rozdział mógłby nie mieć końca, tak zajebiscie się go czytało. ❤ Konfrontacja z Alison to było coś na co czekałam od tak dawna I wcale się nie zawiodłam. Opisiki cudowne, scena stanęła mi przed oczami, nie mogłam się oderwać, szczególnie przy końcówce. Czegóż więcej chcieć?
    Czekam na następny, ruszaj dupe I do pisania. Koniec Z imprezowaniem, AC samo się nie napisze!
    Twoja jedyna i wspaniała
    Gabz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebym ja jeszcze imprezowała, stara... Chyba że sesja-depresja to jedna wielka impreza, w której ja jednak nie potrafię odnaleźć przyjemności...

      Lofki, kiski, forewerki x

      Usuń
  4. Z czytaniem na bieżąco u mnie ciężko, ale za to regularnie sprawdzałam perełki, które dorzucałaś do rozdziałów. Tak więc już dawno temu podebrałam Ci ten kawałek i dalej uważam, że jest przecudowny.
    Rozdział pełen akcji i… och, szaleństwa. :D No ale po kolei, chociaż aż chciałoby się zacząć od tej cudnej końcówki.
    Cat nie dowierza i wcale mnie to nie dziwi. Ta jej niechęć do dziecka, obawy, cała ta otoczka… A teraz jeszcze Alison. Dziw, że po porodzie w ogóle była w stanie myśleć. No i zadziwia mnie sprawność z jaką Will (wciąż go wielbię, wspominałam?) i Daniel dopasowali się do planu, którego nawet nie miała szansy im przedstawić. Po prostu grali, chociaż widać, że sporo ich to kosztowało.
    Ach, Mason… To straszne, co miłość może zrobić z człowiekiem (albo wampirem). Z jednej strony rozumiem, z drugiej to cholernie przykre. Myślenie Cat też, choć również jest dla mnie zrozumiałe – straciła zbyt wiele i już przeszła żałobę, by bawić się w dawanie drugiej szansy. Chociaż ten jego żal na myśl, że dziecko faktycznie umarło, był na swój sposób pocieszający. Zdradził czy też nie, jakaś jego cząstka była Masonem… Albo teraz doszukuję się dziury w całym.
    Końcówka doskonała. Wzajemnie „rozwiązali” swoje problemy. Swoją drogą, Cat i jej gra aktorska to złoto. Ten gif na górze też. Z czego to cudo, hm? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gif jest z trzeciego sezonu serialu "Od zmierzchu do świtu" :D

      https://www.filmweb.pl/serial/Od+zmierzchu+do+%C5%9Bwitu-2014-700087

      Usuń