"Ona przyciąga spojrzenia, ma chłopców na zawołanie
Ale wymieniłaby to wszystko na serce, które jest całe
Boże, uchowaj Królową Balu, ma zaledwie osiemnaście lat
Ale wymieniłaby to wszystko na serce, które jest całe
Boże, uchowaj Królową Balu, ma zaledwie osiemnaście lat
A już przemienia łzy w diamenty do swojej korony..."
Mimo
że udało mi się przespać kilka godzin, wcale nie czułam się należycie wypoczęta.
Raz po raz wybudzałam się ze swojej drzemki, dręczona koszmarami minionej nocy.
Znużona takim obrotem sprawy koło południa ostatecznie zwlokłam się z łóżka i
ruszyłam pod prysznic. Pozbywszy się wczorajszego makijażu i zniszczonej suknie
ślubnej przynajmniej fizycznie poczułam się lepiej.
Związując
wciąż wilgotne włosy w wysoki koński ogon, przemierzałam korytarz w kierunku
schodów. Panująca w hotelu cisza przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Wiedziałam
jednak, że moim poddanym nic nie jest; wyczuwałam ich obecność za każdymi z
mijanych drzwi. Z reguły jednak o tej porze dom zaczynał już tętnić życiem,
wypełniony sprzeczkami niemogących się doczekać nocnego polowania Nocnych.
Zwyczajnie nie przywykłam do pustych korytarzy. A ta zmiana, choć niewątpliwie
mogła przynieść zbawienny wpływ moim zszarganym nerwom, była co najmniej
niepokojąca.
Główny
hol został skrupulatnie wyczyszczony pod moją nieobecność. Zniknęły kandelabry
z na wpół wypalonymi świecami i czerwony dywan. Chociaż chciałam sprawdzić, jak
mają się sprawy w salonie, zabrakło mi odwagi. Ufałam jednak, że Larissa
należycie wypełniła powierzone jej zadanie. Ostatnim, czego potrzebowaliśmy,
był stos trupów na środku naszego pokoju wypoczynkowego.
Po
drodze do gabinetu wstąpiłam do kuchni, gdzie przyrządziłam swojego specjalnego
drinka; jak się okazało, mieszanie
wszystkich typów krwi działało jeszcze lepiej na mój organizm, niż tylko jeden
wybrany. Zwierzęca dla dziecka, ludzka i wampirza dla mamy – wszyscy
szczęśliwi.
Siorbiąc
swoją codzienną dawkę AB, wyjrzałam przez znajdujące się w kuchni okno. Specjalne,
przyciemniane szyby, które zostały zamontowane, ledwo się tu wprowadziliśmy,
skutecznie odcinały nas od znajdującego się na zewnątrz skwaru. Im dłużej
jednak przyglądałam się przestrzeni za oknem – a już przede wszystkim tym
radosnym, korzystającym z uroków lata w Vegas ludziom – tym boleśniejsza
stawała się myśl, że mimo dobrych chęci, z naszego idealnego, wyimaginowanego
domu tak naprawdę stworzyłam więzienie. Może i zamiary miałam dobre, w końcu pragnęłam
jak najlepiej zadbać o ich bezpieczeństwo, wykreować sprzyjające ich naturze środowisko,
ale gdybym się tylko postarała, mogłabym im wszystkim ofiarować wolność, której
tak bardzo pragnęli bez stosowania tak tanich chwytów. Byłby to co prawda
czasochłonny i dość bolesny proces, ale czyż nie po to zostałam stworzona? Jak
długo mogłam zaspokajać ich potrzeby półśrodkami?
A,
co ważniejsze: jak długo te półśrodki będą ich satysfakcjonować?
Na
moment pozwoliłam odpłynąć myślom, po raz kolejny od tygodni zastanawiając się,
co by było, gdybym jednak została w Akademii. Po zbrodniach, których się
dopuściłam, niekoniecznie tylko z mojej winy, Marlene i ludzie Johna, podobnie
jak przedstawiciele Rady, zrezygnowaliby zapewne z moich usług, zarządzając egzekucję. Skończyłabym marnie, nie doczekawszy
nawet swoich osiemnastych urodzin. Nigdy nie zaszłabym w ciążę, Daniel by nie
zginął, mój brat by nie zwariował. Nie poznałabym Dehlii, Larissy i moich
pozostałych podwładnych. Oni wszyscy wiedliby zapewne lepsze, spokojniejsze
życie.
Ale
co ze mną? Tak bardzo pragnęłam ich poznać; tęskniłam za nimi nawet wtedy, gdy
moja przyszłość nie była do końca znana. Kim byłabym bez nich? Czy moje życie w
ogóle miałoby sens, gdybym pewnego dnia nie musiała stanąć na ich czele?
Może
i śmierć nie była ostatecznym wyjściem. Gorzej, jeśli okaże się, że będzie tym najlepszym.
Trzaśnięcie
drzwi wejściowych wyrwało mnie z zamyślenia. Odwróciłam się w stronę hałasu,
chcąc wyłapać jak najwięcej. Jednocześnie jednak, zupełnie machinalnie,
przybrałam pozycję obronną. Dopiero kiedy wyczułam, kim jest intruz, nieco się
rozluźniłam. Naraz jednak przypomniałam sobie wydarzenia wczorajszej nocy, a
lodowaty dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa.
Ledwo
Cole przeszedł przez próg drzwi prowadzących do kuchni, cisnęłam w jego
kierunku pustą szklanką. Zdumiony Turner uchylił się, a naczynie roztrzaskało
się na sąsiedniej ścianie, brocząc resztkami swojej zawartości fragment
futryny.
–
Halo, Królowo, rozumiem hormony, ale żeby tak witać swojego narzeczonego?
–
Przyznaj się – wycharczałam. – Przyznaj się, a może nie ukarzę cię zbyt srogo.
Cole
zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany. Ja jednak nie zamierzałam dać mu się tak
łatwo zwieść.
Nigdy więcej.
–
Przyznać się do czego? Cat, ja wiem, że źle zrobiłem, wychodząc, ale w ramach
rekompensaty przyprowadziłem jeńca, który…
Prychnęłam,
czym tylko pogłębiłam jego konsternację.
–
Kolejnego bezużytecznego śmiecia, który nic nie będzie w stanie na Jej temat powiedzieć, bo chroni go jakieś
idiotyczne zaklęcie, klątwa, czy Bóg wie co jeszcze?
Zapewne
wyczuwając, że nie jestem w najlepszym nastroju na pertraktacje, tylko skinął
głową, nieznacznie się wycofując. Jego zachowanie było co najmniej podejrzane.
Cole, którego znałam, nie poddawał się tak łatwo. A już na pewno nie odpuszczał
kłótni ze mną.
A może to ja stawałam się paranoiczką
i we wszystkim zaczynałam się doszukiwać drugiego dna?
–
Cole, chociaż raz zachowaj się odpowiedzialnie – westchnęłam, próbując nie
wypaść z roli. Ten facet miał w sobie coś takiego, co mimo usilnych starań i
tak przebijało się przez moją zbroję i kruszyło lód okalający moje serce. –
Proszę, przestań to utrudniać.
–
Powiedz tylko, o co chodzi, kotku. – Turner pokonał dzielący nas dystans, a ja,
z racji że nie miałam zbyt dużego pola manewru, nie wycofałam się. – Co się
stało pod moją nieobecność?
Uniosłam
dłoń i powiodłam kciukiem wzdłuż krzywizny jego dolnej wargi.
–
Kiedy mnie pocałowałeś… – wyszeptałam, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.
Chciałam wychwycić jakąkolwiek oznakę poczucia winy, która by go zdradziła. –
Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś.
Cole,
mimo chwilowego zmieszania, szybko przybrał ten znajomy, krzywy uśmieszek
drania, którym zwykł łamać serca dziewczynom z Akademii.
–
Jesteś moją narzeczoną, lada moment
urodzisz moje dziecko. Chyba mam
prawo cię pocałować, czyż nie?
–
Wiesz, że nie o to pytałam.
–
Boisz się mnie? – zapytał nagle, niezbyt płynnie zmieniając temat. – Twój puls
przyśpieszył.
–
Boję się, że cię tracę – sprostowałam, zręcznie unikając odpowiedzi. – Dlatego
pytam jeszcze raz, Cole. Dlaczego, do jasnej cholery, mnie wtedy pocałowałeś?
–
Gdybym wiedział, że zaczniesz robić aferę o jeden, nic nieznaczący pocałunek,
powstrzymałbym się – mruknął.
Już
otworzyłam usta, gotowa go zbesztać i zarzucić mu kłamstwa, gdy zrozumiałam, że
on… On naprawdę nie wiedział.
–
Więc jeśli to nie byłeś ty… – westchnęłam, zrezygnowana kręcąc głową. – Kto
więc mnie otruł?
Cole
zamarł, a coś w jego spojrzeniu uległo zmianie. Nagle porzucił maskę flirciarza
i lekkoducha, zdradzając swoje prawdziwe emocje – w tym strach. O mnie? Czy
może jednak jego niepokój wywoływały inne pobudki? Tego akurat nie potrafiłam
rozgryźć.
–
Jak ktoś w ogóle śmiał podnieść rękę na Królową? Boże, przecież… Jak wy się
czujecie? – Cole jedną dłonią dotknął mojej twarzy, drugą zaś, ku mojemu
zaskoczeniu, oparł na brzuchu. – Catherine, tak mi przykro. Przepraszam, że
mnie przy was nie było…
–
Poradziłam sobie – odparłam, ucinając wszelkie dyskusje. Przezornie pominęłam
również temat dziecka, o którym nagle Cole zaczął wypowiadać się z taką
czułością.
Turner
zamilkł, nieznacznie przechylając głowę. Dopiero po chwili zrozumiałam, co
robił – nasłuchiwał zarówno mojego, jak i jej
pulsu. Moja wypowiedź musiała zabrzmieć dla niego dwuznacznie, choć nie taki
był mój zamysł.
–
Dzięki Bogu nic jej nie jest – wyszeptał, przymykając powieki. Lekko pogładził
mój brzuch, a ja dzięki łączącej nas więzi byłam zmuszona podzielić jego
wzruszenie. – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby którejś z was coś się stało.
Myślałem, że już to ustaliliśmy, kotku – dodał, spoglądając na mnie wymownie. –
Jak w ogóle mogłaś pomyśleć, że chciałbym cię skrzywdzić?
Spróbowałam
się uśmiechnąć, ale w ostateczności wyszedł z tego niewyraźny grymas.
–
Ostatnio sporo się dzieje, Cole. Możliwe, że nieco wyolbrzymiam pewne sytuacje…
–
Will mówił, że za wami nieciekawy ranek – westchnął, przesuwając kciukiem po
moim policzku. – To wszystko prawda?
Słowa
potwierdzenia nie przeszły mi przez usta, dlatego też tylko skinęłam głową. W
odpowiedzi dłoń Cole, ta, którą dociskał do mojego brzucha, drgnęła i zwinęła
się w pięść. Gdybym nie znała go tak dobrze, pomyślałabym, że z jakiegoś powodu
ta sytuacja go zirytowała. Jednak Cole Turner właśnie w ten sposób dał upust
swojemu zaskoczeniu. Przez jego twarz przetoczył się cały wachlarz emocji,
jednak to szok był tym przodującym.
–
Nasz Daniel… jest tutaj? Żywy?
Zagryzłam
dolną wargę, próbując się nie rozpłakać. Nadmiar emocji przypływających do mnie
od Cole’a, wprawiał mnie w koszmarny, wręcz melancholijny nastrój. Myśl, że to
ja powinnam była tak zareagować na powrót mojego ukochanego, zaczynała stawać
się nie do zniesienia. To mnie wypadało być rozdartą, czuć radość pomieszaną z
szokiem. Jednak wszystkie te uczucia nie należały do mnie, a do Cole’a,
najlepszego przyjaciela Shane’a, którego tamtej nocy o mało nie poświęciłam,
gotowa obronić mężczyznę, którego rzekomo kochałam. Mojej reakcji było więc
dalece do ogólnie przyjętych przez społeczeństwo norm.
–
Jest w gabinecie – odparłam, siląc się na uśmiech. – Możesz zaprowadzić tam
również swojego jeńca. Kto wie, może uda nam się upiec dwie pieczenie na jednym
ogniu?
Cole’owi
nie potrzeba było dwa razy powtarzać. Podczas gdy on zniknął za drzwiami,
gotowy spotkać się z przyjacielem, którego uznał za zmarłego, ja przeżyłam mini
załamanie nerwowe.
Bo
niby jak, do jasnej cholery, mogłam kolejny raz dać tak mu się podejść? Miałam
być oschła i nieczuła na jego wymówki, obiecałam sobie również, że jeśli
zajdzie taka potrzeba, wyciągnę z niego całą prawdę siłą. Wystarczyło jednak
jedno spojrzenie w głąb tych jego przeklętych, jadeitowych oczu, bym ponownie
przepadła.
Nie
wiedzieć czemu, nabrałam okrutnego przekonania, że zgubi mnie to szybciej, niż
mogłam przypuszczać.
Kiedy
weszłam do gabinetu, przywitała mnie dziwna, przytłaczająca wręcz cisza.
Spodziewałam się po Cole’u czegoś więcej, może niekoniecznie okrzyków radości,
ale przynajmniej całej masy pytań o samopoczucie Daniela, bądź też o to, co się
z nim działo przez te ostatnie tygodnie. Chłopcy jednak tylko na siebie
patrzyli, jakby to mogło wynagrodzić im cały czas rozłąki.
Nie
chcąc wchodzić między nich, w końcu sporo między nimi zdążyłam już namieszać,
skupiłam całą swoją uwagę na przyprowadzonym przez Cole’a jeńcu. Mężczyzna mógł
nie mieć więcej niż dwadzieścia lat – przynajmniej cieleśnie. Ledwo spojrzałam
w jego oczy, zrozumiałam, że ma za sobą całe stulecia. Mimo swojego niedogodnego położenia, wyszczerzył się
perfidnie na mój widok i w prześmiewczym geście skłonił głowę, witając mnie. Z
kącika jego napuchniętej, zranionej wargi pociekła krew, jednak zdawał się
nawet nie zwracać na to uwagi.
Z
premedytacją, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego, wyprostowałam się i
uśmiechnęłam z wyższością, chcąc mu pokazać, że jego tanie zagrania kompletnie
mnie nie ruszają. On również nie wyglądał na przejętego, ale wychwyciłam drobną
zmianę w jego pulsie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że tym razem to
ja jestem górą.
Jak
gdyby nigdy nic zaczęłam przeglądać stos ułożonych na krawędzi biurka listów.
Doszukałam się jednak tylko kilku ponagleń do zapłaty. Słowem nic, co mogłoby
mnie zainteresować, tym bardziej że od tych spraw miałam Williama. Mimo iż nie
pochodził z tych czasów, o wiele
lepiej orientował się w biurowych kwestiach, dlatego nie zamierzałam mu się w
nic wcinać.
Z
racji, iż cisza pomału zaczynała mnie przytłaczać, znów całą uwagę skupiłam na
przyprowadzonym przez Cole’a jeńcu.
–
Jak masz na imię?
–
A czy to istotne? – Zmarszczył brwi, widocznie zmieszany. Prawdopodobnie nie
spodziewał się po mnie tego rodzaju pytań.
–
Nie, chciałam po prostu zacząć temat – wyznałam, wzruszając ramionami. Uśpienie
jego czujności było na ten moment moim priorytetem.
–
Imiona mają wielką moc – stwierdził filozoficznym, nieco wyniosłym tonem. – Nie
zdradzę ci swojego, bo możesz wykorzystać je przeciwko mnie.
Prychnęłam,
dając upust swojej rosnącej irytacji.
–
Chryste, czego ona wam o mnie naopowiadała? Jeszcze chwila a dowiem się, że
zabijam wzrokiem niczym Bazyliszek.
–
No, wiesz, miewasz humorki… – zaczął zaczepnie Cole, posyłając w moją stronę
promienny uśmiech.
Wywróciłam
oczami, udając, że jego przytyk wcale mnie nie rozbawił, jednak część jego
wesołości udzieliła się również mnie.
–
Nie myśl sobie, że wszystkie przewinienia zostały ci wybaczone.
–
Kotku, siedzi przed tobą Nocny, który uprowadził twojego brata. Myślę, że to
wystarczające zadośćuczynienie.
Wyprostowałam
się gwałtownie, zaskoczona jego lekkim tonem, tak sprzecznym z wagą słów, które
przed chwilą padły z jego ust. Właśnie to od zawsze irytowało mnie w Turnerze –
nie wiedział, kiedy odpuścić. Kompletnie nie rozróżniał, kiedy sytuacja
wymagała powagi, a kiedy mógł sobie pozwolić na uszczypliwości i dwuznaczne
żarciki.
–
Dopiero teraz mi o tym mówisz? – warknęłam, obrzucając Cole’a wzburzonym
spojrzeniem.
Wampir
wzruszył ramionami, nadal stanowiąc idealne uosobienie opanowania i spokoju.
Miałam ogromną ochotę chwycić go za ramiona i porządnie nim potrząsnąć. A potem
dla pewności, że wystarczająco się otrząsnął, cisnąć nim o ścianę.
–
A niby kiedy? Przed tym, nim cisnęłaś we mnie szklanką i zaczęłaś mnie oskarżać
o nie wiadomo co, czy może raczej po?
–
Uduszę cię we śnie – wymamrotałam, wnosząc oczy do nieba.
Przepraszam
bardzo, jak długo jeszcze miałam udawać w nim zakochaną?
–
Tak szybko planujesz owdowieć? A co z dzieckiem? – prychnął i, zupełnie
nieświadomy tego, że właśnie bezczelnie mnie sprzedał, skubał dalej wystającą
przy kciuku skórkę.
W
gabinecie zapadła cisza. Co prawda poza mną i Cole’m nikt dotychczas się nie
odzywał, ale w tamtym momencie nawet nasze pulsy przycichły. Atmosfera
zgęstniała. Mój wzrok skakał od Turnera do nieznajomego Nocnego, oddech zaś
uwiązł mi w gardle i nie byłam w stanie wykrztusić choćby słowa na swoją
obronę. Dlatego też celowo pomijałam w tamtym momencie Daniela. Mogłam udawać
nie wiadomo jak silną i niezależną, ale jego spojrzenie mogło mnie tylko
zgubić.
–
Fajnie, że się tu zadomowiłaś, księżniczko – wychrypiał Daniel, brzęcząc
kajdanami. – Teraz, gdy odhaczyłaś już ostatni z punktów klątwy, co planujesz?
Podeszłam
do jedynego w gabinecie okna, okręcając wokół palca wskazującego sznureczek
rolety. Z racji, iż w tym pomieszczeniu urzędował głównie Will, wampir któremu
słońce nie było straszne, mogliśmy zrezygnować z zewnętrznych żaluzji. Jak raz
miałam okazję to wykorzystać.
–
Do czego potrzebujecie mojego brata? – Postanowiłam bezczelnie porzucić
niewygodny dla mnie temat ciąży. Bo i po co rozprawiać na ten temat przy
nieznajomym? – On nic nie wiem. Jest chory i potrzebuje…
–
No, czego? A może raczej: kogo? – parsknął Nocny, a coś w jego tonie skłoniło
mnie do tego, by na niego spojrzeć. – Nie masz zielonego pojęcia, co się wokół
ciebie dzieje. Spodziewasz się tych samych, beznadziejnych zagrywek, które
stosowała Katerina. Zwiodę cię, aniołku, ale minęło prawie dwieście lat od
tamtej wojny. Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Technika poszła do przodu,
zaś wy…
–
My?
Nocny
uśmiechnął się z wyższością, dumny z tego, że wie coś, czego nie wiedziałam ja.
Chociaż miałam cholerną ochotę zetrzeć mu tę wesołość z twarz, powstrzymałam
się, gdyż w odpowiedniej chwili uzmysłowiłam sobie, że to moja jedyna okazja,
by poznać prawdę. A przynajmniej jej znaczącą część. Kolejne sekrety i
tajemnice pomału wycieńczały mnie psychicznie.
–
Ty i Mason. Nie sądzisz, że to nieco podejrzane, że w tej samej rodzinie, w
której na świat przyszedł sobowtór, pojawiło się jeszcze jedno dziecko? W takim
razie zapytuję: co z klątwą pierworództwa?
Odebrałam
jego słowa niczym uderzenie obuchem. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na
Cole’a, bym przypomniała sobie okoliczności jego niedawnej przemiany. Do tej
pory nie ustalono, czy może chodzić w słońcu, ponieważ w jego organizmie
znajdowała się moja krew, czy raczej była to zasługa endorfin zawartych w
płynach ustrojowych Masona. Tych samych płynach, które najpierw wprowadziły
Turnera w stan agonalny...
„Ja też swoje potrafię. I wierz mi,
nie jest to nic przyjemnego…”
Co
tak naprawdę potrafił mój brat? I w jak dużym stopniu mogło to zostać
wykorzystane przeciwko mnie? Na te pytania wciąż nie znałam odpowiedzi. I coś
mi mówiło, że przyjdzie mi poznać je zbyt późno…
–
To jeszcze o niczym nie świadczy – wychrypiałam, wiedząc doskonale, że moje
kłamstwa nie sprawią, że przestanę tkwić na przegranej pozycji.
–
Skoro tak uważasz, Królowo. – Mój szlachetny przydomek w jego ustach brzmiał
wręcz prześmiewczo.
Pod
wpływem impulsu pociągnęłam za sznurek rolety. Zasłona uniosła się nieznacznie,
a przez powstałą szparę do gabinetu dostały się promienie popołudniowego
słońca. Granica między nimi a ubezwłasnowolnionym Nocnym zmniejszyła się do
minimum.
Cole
wystąpił o krok do przodu, chcąc zapewne powstrzymać mnie przed zrobieniem
czegoś, czego z całą pewnością później bym żałowała, ale sama doskonale
zdawałam sobie sprawę z tego, kiedy przestać. Sznurek rolety wysunął mi się
spomiędzy palców, kiedy poluzowałam uścisk, a następnie z cichym szelestem
uderzył o ścianę. Przez chwilę niczym zahipnotyzowana przyglądałam się, jak wprawiony
w ruch buja się w iście wahadłowy sposób.
–
Kotku, pamiętaj, że nie potrzebujemy tu jeszcze większego bałaganu.
Nieszczególnie
przejęłam się jego słowami. Byłam gotowa podjąć się największego ryzyka.
Wszystko, byleby tylko w końcu poznać prawdę na temat mojego pochodzenia i
przyszłości.
–
Wiesz, jak ciężko jest przebić się przez żebra? – zapytałam, oglądając się
przez ramię na nieznajomego Nocnego. – W książkach to prezentuje się tak łatwo…
„Chwyć pewnie sztylet, wymierz, a następnie zadaj cios. Nie wahaj się…” –
wyrecytowałam z pamięci jedną z namiętnie powtarzanych przez Cody’ego czy Shane’a
regułek. – Według wszystkich moich poprzednich nauczycieli największa siła tkwi
w nogach. W końcu to nimi zadajemy ciosy, a nawet uciekamy, jeśli zachodzi taka
potrzeba. Zaś jeśli dobrze się zaprzemy, jesteśmy w stanie wygrać pojedynek.
Jest w tym nieco racji – przyznałam, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. –
Uważam jednak, że w walce o wiele ważniejszy jest rozum. Jeśli nie jesteś
wystarczająco zdeterminowany, by zabić, teoria ci nie pomoże. Nogi cię zawiodą.
A o wiele silniejszy psychicznie przeciwnik zada ten ostateczny cios.
–
Po co mi to mówisz? Próbujesz mnie nastraszyć? Nie żeby coś, ale średnio ci
idzie, aniołku – dodał, uśmiechając się z drwiną.
Kiedy
znów wprawiłam w ruch sznureczek rolety, usłyszałam, że jego puls przyśpiesza.
Chociaż twierdził inaczej, w rzeczywistości pomału zaczynał panikować.
–
Możesz się dalej ze mnie naśmiewać, nazywać aniołkiem i nie okazywać ani grama
szacunku. – Zmniejszyłam dzielący nas dystans, ku wyraźnemu niezadowoleniu Cole’a,
a następnie oparłam obiema dłońmi o krzesło, na którym siedział. – Ale na moich
dłoniach znajduje się więcej krwi, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Zabijałam równych sobie. Wiesz jednak, co w tym wszystkim jest najlepsze?
Drgnął
nerwowo, mimo że jego twarz dalej nie zdradzała żadnych, choćby najmniejszych
emocji.
–
To, że niczego nie żałujesz?
Uśmiechnęłam
się, mile połechtana faktem, że trafił mi się tak inteligentny rozmówca.
–
Dokładnie tak. Odkąd moje człowieczeństwo szlag jasny trafił, jestem niczym
perfekcyjna, pozbawiona skrupułów maszyna do zabijania. A ty chyba nie chcesz
stać się moją ofiarą, prawda?
–
Nie mogę o niej mówić – wyszeptał, z udawaną odwagą wciąż patrząc mi prosto w
oczy.
Spróbowałam
użyć na nim perswazji, ale zdawał się działać na zupełnie innych falach. Moja
moc na niego nie działała. Czułam go,
ale nie potrafiłam chwycić.
Jakkolwiek bym się nie starała, moje wpływy były drastycznie ograniczone.
Zaskoczona
tym odkryciem na moment wypadłam z roli. Nocny musiał to wyczuć, bo na jego
wargi powrócił krzywy, pełen drwiny uśmieszek.
–
Czyżbyś jednak nie była aż tak nieustraszona?
Przesunęłam
jedną z dłoni na jego tors, sunąc nim w dół aż do miejsca, w którym ostatnie z
żeber zbiegało się do jednego, głównego miejsca – mostka.
–
Czujesz ten punkt? – zapytałam, mocniej dociskając paznokieć do jego ciała. –
Wystarczy pchnąć tu, a następnie wykręcić dłoń tak, by przedostać się pod
mostek. To wbrew pozorom znacznie łatwiejsza technika. Przebijając się
bezpośrednio przez kości, możesz samemu się zranić. A tego właśnie należy
unikać w walce, nieprawdaż?
–
Śmiało – wycharczał, odrzucając do tyłu głowę. – Zabij mnie. I tak nic ci nie
powiem.
Wolną
dłonią wyciągnęłam telefon z jego kieszeni. Obruszył się, wyraźnie rozsierdzony
tym, że w tak bezczelny sposób naruszam jego prywatność.
–
Ty nic mi nie powiesz. Ale on – dodałam, z triumfalnym uśmieszkiem machając mu
telefonem przed oczami – a i owszem.
–
Zostaw go! – żachnął się, nieudolnie próbując uwolnić dłonie. – Nie możesz…
Roześmiałam
się, ponownie stając obok okna. Wpadające do pomieszczenia promienie
popołudniowego słońca musnęły tył moich łydek.
–
Nie mogę? Aniołku, jestem Królową. Mogę wszystko.
To
powiedziawszy, odsunęłam roletę do samego końca.
Oślepiony
na moment Cole nawet nie zdążył doskoczyć do Nocnego, by go uratować. Płomienie
zaczęły pochłaniać go niemalże od razu, wytwarzając między nim a Turnerem
wyraźną granicę, która uniemożliwiała dotarcie do niego.
–
Zwariowałaś? – wykrzyknął Cole, spoglądając na mnie. – To był nasz jedyny
świadek, Mógł posiadać naprawdę cenne informacje. A co, jeśli na jego telefonie
nic nie znajdziesz? Co wtedy?
–
Nie mam pojęcia – mruknęłam, mimo wszystko niewzruszona jego zarzutami. – Ale
przynajmniej widowisko mamy przednie, czyż nie?
†††††††††††
Dobry wieczór! Jak Wam mija sobota/niedziela/każdy inny dzień tygodnia? Bo ja coraz mocniej zaczynam rozważać zakup dębowej trumny. Tak na wszelki wypadek, w razie gdyby przygotowania do matury wykończyły mnie szybciej, niż wszyscy zakładają.
Tak długo miałam w głowie ten rozdział... Niby nie wyszedł źle, ale wciąż mam wrażenie, że to wciąż nie to, zaś ja sama za bardzo krążę. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mam z tym walczyć. To już trzecia część, drugi rok mojej pisarskiej kariery, a ja wciąż nie wiem, kiedy przestać. Może kiedyś się tego nauczę, kto wie.
Dziękuję Wam za obecność. Ja wiem, że się powtarzam, ale to naprawdę miłe mieć w Was aż takie oparcie. Pojawiam się i znikam, ale Wy wciąż gdzieś się tu czaicie - i to jest piękne.
Do napisania!
Klaudia
O, stara. Dzisiaj było czuć Katerinę. I to jak cholera. Szczególnie w ostatnich linijkach, ale może nie będę pisać tak od dupy strony i wrócę do tego na koniec komentarza.
OdpowiedzUsuńZatem na samym początku coś, w czym jesteś absolutną mistrzynią, czyli opisy uczuć i inne bzdety, których ja nie potrafię z siebie wykrzesać. Może mnie kiedyś nauczysz, co? Jakiś kurs jak nie myśleć tylko o walkach i zabójstwach kolejnych bohaterów? XD Na serio, podziwiam cię za to, bo zawsze mogę poczuć Cat i jest mi bliższa. Fajnie, że powiedziałaś też więcej o codziennym życiu w tym hotelu, bo miło jest wiedzieć jak to wygląda, gdy akurat nie ma balu i nie morduje się kopa wampirów.
Dalej jest Cole, który się jakiś taki opiekuńczy zrobił... A czy ja wiem, jakoś go nie lubię i mu nie ufam.
I przesłuchanie, cudowne przesłuchanie. Ubawiłam się jak nigdy, przysięgam. Uwielbiam momenty, w których Cat tryumfuje, właśnie takie jak przed chwilą. Oczywiście, moje serca i dusza radowały się, gdy mówimy o śmierci, ale to, że się będę tym jarać mogłaś przewidzieć.
Daniel się dowiedział o małym bejbi-bubu. Na razie jeszcze o tym nie gadali, ale już mam ciarki. On póki co nic nie wie, nic nie wie... Ale będzie jazda, stara! Czuję to w kościach, słowo daję.
... Zjarała go! Japierdziele, ona go zjarała! Wyobrażałam sobie, że będzie go smażyć stopniowo, po kawałku, ale nie! Zrobiła widowisko i kocham ją za to. Na szczęście nie ja pisałam ten fragment, bo pewnie zamieściłabym długi opis grillowanego wampira. A tak było bardzo poetycko... Zresztą, dobrze zrobiła. Najprawdopodobniej i tak nic by jej nie powiedział, bo ma związane usta jakimiś czarami, czy cholera wie czym. A telefon to zawsze coś!
A dobrze się miewam, nie ukrywam. Nadchodzi ostatni tydzień męczarni, a potem może już wrócę do regularnego pisania... Już mi się czerep kopci od nadmiaru pomysłów. Pisać chcę, pisać!
Jeszcze mogłabym cię pomęczyć swoją obecnością, ale akurat usłyszałam zawołanie na posiłek, więc spadam, bo dziś schabowe. :DD
Lofki, kiski, forewerki <33
xoxo
Halo, halo. Stara, ja wiem. Studniówki, huje moje i dzikie densy, ale zaklinam cię, na Boga! Opamiętaj się, zostaw te matury czy jakieś tam te twoje i pisz tego rozdziała!
UsuńGabriela Stilinski
Ejejej jeszcze nie minęło tak dużo czasu! Bywało gorzej...
UsuńNo ale postaram się go dzisiaj skończyć. Nie wiem czy pojawi się dziś, czy dopiero w sobotę, ale raczej na pewno jeszcze w tym tygodniu.
Będziesz pierwszą, która dowie się o nowym rozdziale. Jak zwykle zresztą.
LKF
O, stara. Ostatnio mam fazę na czytanie, więc przybędę w podskokach 😏😏 Czekam z niecierpliwością i liczę, że spełnisz me marzenia!
UsuńLKF
Nie wiem czy wspominałam, ale kocham tę piosenkę. Miałam przerwę w czytaniu, ale piosenki, które wrzucałaś do rozdziałów, sprawdzałam na bieżąco. A tę dręczyłam tyle razy, że aktualnie mam ją gdzieś w najczęściej odtwarzanych, o napisaniu pewnego dodatku do Alyssy w rytm tego cuda nie wspominając. :D
OdpowiedzUsuńRozdział był cudowny. Znaczy ucieszyłabym się bardziej, gdyby na miejscu gościa z krzesła znalazł się Cole (kij, że on nie płonie – znalazłaby jakiś sposób!), ale już trudno. Nie można mieć wszystkiego, nie?
Daniel wypał dość milczącą w tym rozdziale. Był, ale jakby go nie było. Cole w sumie trochę mnie zaskoczył, nie tylko tym, że najpewniej jednak nie zawinił. Co nie zmienia faktu, że cholerze nie ufam i tyle. :V Tak czy siak, ta jego troska o dziecko, była interesująca. Chociaż to dalej nieodpowiedzialny dzieciak i zdania raczej nie zmienię.
To przesłuchanie... Cudo, o początku do końca. Z naciskiem na koniec, bo miałam nadzieję, że ona to zrobi. Cóż, nie zawiodłam się. ;> Taka miła odmiana od wyrywania serc... Pytanie teraz, co z Masonem i co wyczytają w tym telefonie. Ale fakt, przynajmniej widowisko było cudowne...
Nessa