sobota, 20 stycznia 2018

Rozdział 64



 "Ona przyciąga spojrzenia, ma chłopców na zawołanie
 Ale wymieniłaby to wszystko na serce, które jest całe
 Boże, uchowaj Królową Balu, ma zaledwie osiemnaście lat
 A już przemienia łzy w diamenty do swojej korony..."




Mimo że udało mi się przespać kilka godzin, wcale nie czułam się należycie wypoczęta. Raz po raz wybudzałam się ze swojej drzemki, dręczona koszmarami minionej nocy. Znużona takim obrotem sprawy koło południa ostatecznie zwlokłam się z łóżka i ruszyłam pod prysznic. Pozbywszy się wczorajszego makijażu i zniszczonej suknie ślubnej przynajmniej fizycznie poczułam się lepiej.
Związując wciąż wilgotne włosy w wysoki koński ogon, przemierzałam korytarz w kierunku schodów. Panująca w hotelu cisza przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Wiedziałam jednak, że moim poddanym nic nie jest; wyczuwałam ich obecność za każdymi z mijanych drzwi. Z reguły jednak o tej porze dom zaczynał już tętnić życiem, wypełniony sprzeczkami niemogących się doczekać nocnego polowania Nocnych. Zwyczajnie nie przywykłam do pustych korytarzy. A ta zmiana, choć niewątpliwie mogła przynieść zbawienny wpływ moim zszarganym nerwom, była co najmniej niepokojąca.
Główny hol został skrupulatnie wyczyszczony pod moją nieobecność. Zniknęły kandelabry z na wpół wypalonymi świecami i czerwony dywan. Chociaż chciałam sprawdzić, jak mają się sprawy w salonie, zabrakło mi odwagi. Ufałam jednak, że Larissa należycie wypełniła powierzone jej zadanie. Ostatnim, czego potrzebowaliśmy, był stos trupów na środku naszego pokoju wypoczynkowego.
Po drodze do gabinetu wstąpiłam do kuchni, gdzie przyrządziłam swojego specjalnego drinka; jak się okazało, mieszanie wszystkich typów krwi działało jeszcze lepiej na mój organizm, niż tylko jeden wybrany. Zwierzęca dla dziecka, ludzka i wampirza dla mamy – wszyscy szczęśliwi.
Siorbiąc swoją codzienną dawkę AB, wyjrzałam przez znajdujące się w kuchni okno. Specjalne, przyciemniane szyby, które zostały zamontowane, ledwo się tu wprowadziliśmy, skutecznie odcinały nas od znajdującego się na zewnątrz skwaru. Im dłużej jednak przyglądałam się przestrzeni za oknem – a już przede wszystkim tym radosnym, korzystającym z uroków lata w Vegas ludziom – tym boleśniejsza stawała się myśl, że mimo dobrych chęci, z naszego idealnego, wyimaginowanego domu tak naprawdę stworzyłam więzienie. Może i zamiary miałam dobre, w końcu pragnęłam jak najlepiej zadbać o ich bezpieczeństwo, wykreować sprzyjające ich naturze środowisko, ale gdybym się tylko postarała, mogłabym im wszystkim ofiarować wolność, której tak bardzo pragnęli bez stosowania tak tanich chwytów. Byłby to co prawda czasochłonny i dość bolesny proces, ale czyż nie po to zostałam stworzona? Jak długo mogłam zaspokajać ich potrzeby półśrodkami?
A, co ważniejsze: jak długo te półśrodki będą ich satysfakcjonować?
Na moment pozwoliłam odpłynąć myślom, po raz kolejny od tygodni zastanawiając się, co by było, gdybym jednak została w Akademii. Po zbrodniach, których się dopuściłam, niekoniecznie tylko z mojej winy, Marlene i ludzie Johna, podobnie jak przedstawiciele Rady, zrezygnowaliby zapewne z moich usług, zarządzając egzekucję. Skończyłabym marnie, nie doczekawszy nawet swoich osiemnastych urodzin. Nigdy nie zaszłabym w ciążę, Daniel by nie zginął, mój brat by nie zwariował. Nie poznałabym Dehlii, Larissy i moich pozostałych podwładnych. Oni wszyscy wiedliby zapewne lepsze, spokojniejsze życie.
Ale co ze mną? Tak bardzo pragnęłam ich poznać; tęskniłam za nimi nawet wtedy, gdy moja przyszłość nie była do końca znana. Kim byłabym bez nich? Czy moje życie w ogóle miałoby sens, gdybym pewnego dnia nie musiała stanąć na ich czele?
Może i śmierć nie była ostatecznym wyjściem. Gorzej, jeśli okaże się, że będzie tym najlepszym.
Trzaśnięcie drzwi wejściowych wyrwało mnie z zamyślenia. Odwróciłam się w stronę hałasu, chcąc wyłapać jak najwięcej. Jednocześnie jednak, zupełnie machinalnie, przybrałam pozycję obronną. Dopiero kiedy wyczułam, kim jest intruz, nieco się rozluźniłam. Naraz jednak przypomniałam sobie wydarzenia wczorajszej nocy, a lodowaty dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa.
Ledwo Cole przeszedł przez próg drzwi prowadzących do kuchni, cisnęłam w jego kierunku pustą szklanką. Zdumiony Turner uchylił się, a naczynie roztrzaskało się na sąsiedniej ścianie, brocząc resztkami swojej zawartości fragment futryny.
– Halo, Królowo, rozumiem hormony, ale żeby tak witać swojego narzeczonego?
– Przyznaj się – wycharczałam. – Przyznaj się, a może nie ukarzę cię zbyt srogo.
Cole zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany. Ja jednak nie zamierzałam dać mu się tak łatwo zwieść.
Nigdy więcej.
– Przyznać się do czego? Cat, ja wiem, że źle zrobiłem, wychodząc, ale w ramach rekompensaty przyprowadziłem jeńca, który…
Prychnęłam, czym tylko pogłębiłam jego konsternację.
– Kolejnego bezużytecznego śmiecia, który nic nie będzie w stanie na Jej temat powiedzieć, bo chroni go jakieś idiotyczne zaklęcie, klątwa, czy Bóg wie co jeszcze?
Zapewne wyczuwając, że nie jestem w najlepszym nastroju na pertraktacje, tylko skinął głową, nieznacznie się wycofując. Jego zachowanie było co najmniej podejrzane. Cole, którego znałam, nie poddawał się tak łatwo. A już na pewno nie odpuszczał kłótni ze mną.
A może to ja stawałam się paranoiczką i we wszystkim zaczynałam się doszukiwać drugiego dna?
– Cole, chociaż raz zachowaj się odpowiedzialnie – westchnęłam, próbując nie wypaść z roli. Ten facet miał w sobie coś takiego, co mimo usilnych starań i tak przebijało się przez moją zbroję i kruszyło lód okalający moje serce. – Proszę, przestań to utrudniać.
– Powiedz tylko, o co chodzi, kotku. – Turner pokonał dzielący nas dystans, a ja, z racji że nie miałam zbyt dużego pola manewru, nie wycofałam się. – Co się stało pod moją nieobecność?
Uniosłam dłoń i powiodłam kciukiem wzdłuż krzywizny jego dolnej wargi.
– Kiedy mnie pocałowałeś… – wyszeptałam, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Chciałam wychwycić jakąkolwiek oznakę poczucia winy, która by go zdradziła. – Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś.
Cole, mimo chwilowego zmieszania, szybko przybrał ten znajomy, krzywy uśmieszek drania, którym zwykł łamać serca dziewczynom z Akademii.
– Jesteś moją narzeczoną, lada moment urodzisz moje dziecko. Chyba mam prawo cię pocałować, czyż nie?
– Wiesz, że nie o to pytałam.
– Boisz się mnie? – zapytał nagle, niezbyt płynnie zmieniając temat. – Twój puls przyśpieszył.
– Boję się, że cię tracę – sprostowałam, zręcznie unikając odpowiedzi. – Dlatego pytam jeszcze raz, Cole. Dlaczego, do jasnej cholery, mnie wtedy pocałowałeś?
– Gdybym wiedział, że zaczniesz robić aferę o jeden, nic nieznaczący pocałunek, powstrzymałbym się – mruknął.
Już otworzyłam usta, gotowa go zbesztać i zarzucić mu kłamstwa, gdy zrozumiałam, że on… On naprawdę nie wiedział.
– Więc jeśli to nie byłeś ty… – westchnęłam, zrezygnowana kręcąc głową. – Kto więc mnie otruł?
Cole zamarł, a coś w jego spojrzeniu uległo zmianie. Nagle porzucił maskę flirciarza i lekkoducha, zdradzając swoje prawdziwe emocje – w tym strach. O mnie? Czy może jednak jego niepokój wywoływały inne pobudki? Tego akurat nie potrafiłam rozgryźć.
– Jak ktoś w ogóle śmiał podnieść rękę na Królową? Boże, przecież… Jak wy się czujecie? – Cole jedną dłonią dotknął mojej twarzy, drugą zaś, ku mojemu zaskoczeniu, oparł na brzuchu. – Catherine, tak mi przykro. Przepraszam, że mnie przy was nie było…
– Poradziłam sobie – odparłam, ucinając wszelkie dyskusje. Przezornie pominęłam również temat dziecka, o którym nagle Cole zaczął wypowiadać się z taką czułością.
Turner zamilkł, nieznacznie przechylając głowę. Dopiero po chwili zrozumiałam, co robił – nasłuchiwał zarówno mojego, jak i jej pulsu. Moja wypowiedź musiała zabrzmieć dla niego dwuznacznie, choć nie taki był mój zamysł.
– Dzięki Bogu nic jej nie jest – wyszeptał, przymykając powieki. Lekko pogładził mój brzuch, a ja dzięki łączącej nas więzi byłam zmuszona podzielić jego wzruszenie. – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby którejś z was coś się stało. Myślałem, że już to ustaliliśmy, kotku – dodał, spoglądając na mnie wymownie. – Jak w ogóle mogłaś pomyśleć, że chciałbym cię skrzywdzić?
Spróbowałam się uśmiechnąć, ale w ostateczności wyszedł z tego niewyraźny grymas.
– Ostatnio sporo się dzieje, Cole. Możliwe, że nieco wyolbrzymiam pewne sytuacje…
– Will mówił, że za wami nieciekawy ranek – westchnął, przesuwając kciukiem po moim policzku. – To wszystko prawda?
Słowa potwierdzenia nie przeszły mi przez usta, dlatego też tylko skinęłam głową. W odpowiedzi dłoń Cole, ta, którą dociskał do mojego brzucha, drgnęła i zwinęła się w pięść. Gdybym nie znała go tak dobrze, pomyślałabym, że z jakiegoś powodu ta sytuacja go zirytowała. Jednak Cole Turner właśnie w ten sposób dał upust swojemu zaskoczeniu. Przez jego twarz przetoczył się cały wachlarz emocji, jednak to szok był tym przodującym.
– Nasz Daniel… jest tutaj? Żywy?
Zagryzłam dolną wargę, próbując się nie rozpłakać. Nadmiar emocji przypływających do mnie od Cole’a, wprawiał mnie w koszmarny, wręcz melancholijny nastrój. Myśl, że to ja powinnam była tak zareagować na powrót mojego ukochanego, zaczynała stawać się nie do zniesienia. To mnie wypadało być rozdartą, czuć radość pomieszaną z szokiem. Jednak wszystkie te uczucia nie należały do mnie, a do Cole’a, najlepszego przyjaciela Shane’a, którego tamtej nocy o mało nie poświęciłam, gotowa obronić mężczyznę, którego rzekomo kochałam. Mojej reakcji było więc dalece do ogólnie przyjętych przez społeczeństwo norm.
– Jest w gabinecie – odparłam, siląc się na uśmiech. – Możesz zaprowadzić tam również swojego jeńca. Kto wie, może uda nam się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu?
Cole’owi nie potrzeba było dwa razy powtarzać. Podczas gdy on zniknął za drzwiami, gotowy spotkać się z przyjacielem, którego uznał za zmarłego, ja przeżyłam mini załamanie nerwowe.
Bo niby jak, do jasnej cholery, mogłam kolejny raz dać tak mu się podejść? Miałam być oschła i nieczuła na jego wymówki, obiecałam sobie również, że jeśli zajdzie taka potrzeba, wyciągnę z niego całą prawdę siłą. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w głąb tych jego przeklętych, jadeitowych oczu, bym ponownie przepadła.
Nie wiedzieć czemu, nabrałam okrutnego przekonania, że zgubi mnie to szybciej, niż mogłam przypuszczać.



Kiedy weszłam do gabinetu, przywitała mnie dziwna, przytłaczająca wręcz cisza. Spodziewałam się po Cole’u czegoś więcej, może niekoniecznie okrzyków radości, ale przynajmniej całej masy pytań o samopoczucie Daniela, bądź też o to, co się z nim działo przez te ostatnie tygodnie. Chłopcy jednak tylko na siebie patrzyli, jakby to mogło wynagrodzić im cały czas rozłąki.
Nie chcąc wchodzić między nich, w końcu sporo między nimi zdążyłam już namieszać, skupiłam całą swoją uwagę na przyprowadzonym przez Cole’a jeńcu. Mężczyzna mógł nie mieć więcej niż dwadzieścia lat – przynajmniej cieleśnie. Ledwo spojrzałam w jego oczy, zrozumiałam, że ma za sobą całe stulecia. Mimo swojego  niedogodnego położenia, wyszczerzył się perfidnie na mój widok i w prześmiewczym geście skłonił głowę, witając mnie. Z kącika jego napuchniętej, zranionej wargi pociekła krew, jednak zdawał się nawet nie zwracać na to uwagi.
Z premedytacją, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego, wyprostowałam się i uśmiechnęłam z wyższością, chcąc mu pokazać, że jego tanie zagrania kompletnie mnie nie ruszają. On również nie wyglądał na przejętego, ale wychwyciłam drobną zmianę w jego pulsie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że tym razem to ja jestem górą.
Jak gdyby nigdy nic zaczęłam przeglądać stos ułożonych na krawędzi biurka listów. Doszukałam się jednak tylko kilku ponagleń do zapłaty. Słowem nic, co mogłoby mnie zainteresować, tym bardziej że od tych spraw miałam Williama. Mimo iż nie pochodził z tych czasów, o wiele lepiej orientował się w biurowych kwestiach, dlatego nie zamierzałam mu się w nic wcinać.
Z racji, iż cisza pomału zaczynała mnie przytłaczać, znów całą uwagę skupiłam na przyprowadzonym przez Cole’a jeńcu.
– Jak masz na imię?
– A czy to istotne? – Zmarszczył brwi, widocznie zmieszany. Prawdopodobnie nie spodziewał się po mnie tego rodzaju pytań.
– Nie, chciałam po prostu zacząć temat – wyznałam, wzruszając ramionami. Uśpienie jego czujności było na ten moment moim priorytetem.
– Imiona mają wielką moc – stwierdził filozoficznym, nieco wyniosłym tonem. – Nie zdradzę ci swojego, bo możesz wykorzystać je przeciwko mnie.
Prychnęłam, dając upust swojej rosnącej irytacji.
– Chryste, czego ona wam o mnie naopowiadała? Jeszcze chwila a dowiem się, że zabijam wzrokiem niczym Bazyliszek.
– No, wiesz, miewasz humorki… – zaczął zaczepnie Cole, posyłając w moją stronę promienny uśmiech.
Wywróciłam oczami, udając, że jego przytyk wcale mnie nie rozbawił, jednak część jego wesołości udzieliła się również mnie.
– Nie myśl sobie, że wszystkie przewinienia zostały ci wybaczone.
– Kotku, siedzi przed tobą Nocny, który uprowadził twojego brata. Myślę, że to wystarczające zadośćuczynienie.
Wyprostowałam się gwałtownie, zaskoczona jego lekkim tonem, tak sprzecznym z wagą słów, które przed chwilą padły z jego ust. Właśnie to od zawsze irytowało mnie w Turnerze – nie wiedział, kiedy odpuścić. Kompletnie nie rozróżniał, kiedy sytuacja wymagała powagi, a kiedy mógł sobie pozwolić na uszczypliwości i dwuznaczne żarciki.
– Dopiero teraz mi o tym mówisz? – warknęłam, obrzucając Cole’a wzburzonym spojrzeniem.
Wampir wzruszył ramionami, nadal stanowiąc idealne uosobienie opanowania i spokoju. Miałam ogromną ochotę chwycić go za ramiona i porządnie nim potrząsnąć. A potem dla pewności, że wystarczająco się otrząsnął, cisnąć nim o ścianę.
– A niby kiedy? Przed tym, nim cisnęłaś we mnie szklanką i zaczęłaś mnie oskarżać o nie wiadomo co, czy może raczej po?
– Uduszę cię we śnie – wymamrotałam, wnosząc oczy do nieba.
Przepraszam bardzo, jak długo jeszcze miałam udawać w nim zakochaną?
– Tak szybko planujesz owdowieć? A co z dzieckiem? – prychnął i, zupełnie nieświadomy tego, że właśnie bezczelnie mnie sprzedał, skubał dalej wystającą przy kciuku skórkę.
W gabinecie zapadła cisza. Co prawda poza mną i Cole’m nikt dotychczas się nie odzywał, ale w tamtym momencie nawet nasze pulsy przycichły. Atmosfera zgęstniała. Mój wzrok skakał od Turnera do nieznajomego Nocnego, oddech zaś uwiązł mi w gardle i nie byłam w stanie wykrztusić choćby słowa na swoją obronę. Dlatego też celowo pomijałam w tamtym momencie Daniela. Mogłam udawać nie wiadomo jak silną i niezależną, ale jego spojrzenie mogło mnie tylko zgubić.
– Fajnie, że się tu zadomowiłaś, księżniczko – wychrypiał Daniel, brzęcząc kajdanami. – Teraz, gdy odhaczyłaś już ostatni z punktów klątwy, co planujesz?
Podeszłam do jedynego w gabinecie okna, okręcając wokół palca wskazującego sznureczek rolety. Z racji, iż w tym pomieszczeniu urzędował głównie Will, wampir któremu słońce nie było straszne, mogliśmy zrezygnować z zewnętrznych żaluzji. Jak raz miałam okazję to wykorzystać.
– Do czego potrzebujecie mojego brata? – Postanowiłam bezczelnie porzucić niewygodny dla mnie temat ciąży. Bo i po co rozprawiać na ten temat przy nieznajomym? – On nic nie wiem. Jest chory i potrzebuje…
– No, czego? A może raczej: kogo? – parsknął Nocny, a coś w jego tonie skłoniło mnie do tego, by na niego spojrzeć. – Nie masz zielonego pojęcia, co się wokół ciebie dzieje. Spodziewasz się tych samych, beznadziejnych zagrywek, które stosowała Katerina. Zwiodę cię, aniołku, ale minęło prawie dwieście lat od tamtej wojny. Od tamtego czasu sporo się zmieniło. Technika poszła do przodu, zaś wy…
– My?
Nocny uśmiechnął się z wyższością, dumny z tego, że wie coś, czego nie wiedziałam ja. Chociaż miałam cholerną ochotę zetrzeć mu tę wesołość z twarz, powstrzymałam się, gdyż w odpowiedniej chwili uzmysłowiłam sobie, że to moja jedyna okazja, by poznać prawdę. A przynajmniej jej znaczącą część. Kolejne sekrety i tajemnice pomału wycieńczały mnie psychicznie.
– Ty i Mason. Nie sądzisz, że to nieco podejrzane, że w tej samej rodzinie, w której na świat przyszedł sobowtór, pojawiło się jeszcze jedno dziecko? W takim razie zapytuję: co z klątwą pierworództwa?
Odebrałam jego słowa niczym uderzenie obuchem. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na Cole’a, bym przypomniała sobie okoliczności jego niedawnej przemiany. Do tej pory nie ustalono, czy może chodzić w słońcu, ponieważ w jego organizmie znajdowała się moja krew, czy raczej była to zasługa endorfin zawartych w płynach ustrojowych Masona. Tych samych płynach, które najpierw wprowadziły Turnera w stan agonalny...
„Ja też swoje potrafię. I wierz mi, nie jest to nic przyjemnego…”
Co tak naprawdę potrafił mój brat? I w jak dużym stopniu mogło to zostać wykorzystane przeciwko mnie? Na te pytania wciąż nie znałam odpowiedzi. I coś mi mówiło, że przyjdzie mi poznać je zbyt późno…
– To jeszcze o niczym nie świadczy – wychrypiałam, wiedząc doskonale, że moje kłamstwa nie sprawią, że przestanę tkwić na przegranej pozycji.
– Skoro tak uważasz, Królowo. – Mój szlachetny przydomek w jego ustach brzmiał wręcz prześmiewczo.
Pod wpływem impulsu pociągnęłam za sznurek rolety. Zasłona uniosła się nieznacznie, a przez powstałą szparę do gabinetu dostały się promienie popołudniowego słońca. Granica między nimi a ubezwłasnowolnionym Nocnym zmniejszyła się do minimum.
Cole wystąpił o krok do przodu, chcąc zapewne powstrzymać mnie przed zrobieniem czegoś, czego z całą pewnością później bym żałowała, ale sama doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, kiedy przestać. Sznurek rolety wysunął mi się spomiędzy palców, kiedy poluzowałam uścisk, a następnie z cichym szelestem uderzył o ścianę. Przez chwilę niczym zahipnotyzowana przyglądałam się, jak wprawiony w ruch buja się w iście wahadłowy sposób.
– Kotku, pamiętaj, że nie potrzebujemy tu jeszcze większego bałaganu.
Nieszczególnie przejęłam się jego słowami. Byłam gotowa podjąć się największego ryzyka. Wszystko, byleby tylko w końcu poznać prawdę na temat mojego pochodzenia i przyszłości.
– Wiesz, jak ciężko jest przebić się przez żebra? – zapytałam, oglądając się przez ramię na nieznajomego Nocnego. – W książkach to prezentuje się tak łatwo… „Chwyć pewnie sztylet, wymierz, a następnie zadaj cios. Nie wahaj się…” – wyrecytowałam z pamięci jedną z namiętnie powtarzanych przez Cody’ego czy Shane’a regułek. – Według wszystkich moich poprzednich nauczycieli największa siła tkwi w nogach. W końcu to nimi zadajemy ciosy, a nawet uciekamy, jeśli zachodzi taka potrzeba. Zaś jeśli dobrze się zaprzemy, jesteśmy w stanie wygrać pojedynek. Jest w tym nieco racji – przyznałam, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. – Uważam jednak, że w walce o wiele ważniejszy jest rozum. Jeśli nie jesteś wystarczająco zdeterminowany, by zabić, teoria ci nie pomoże. Nogi cię zawiodą. A o wiele silniejszy psychicznie przeciwnik zada ten ostateczny cios.
– Po co mi to mówisz? Próbujesz mnie nastraszyć? Nie żeby coś, ale średnio ci idzie, aniołku – dodał, uśmiechając się z drwiną.
Kiedy znów wprawiłam w ruch sznureczek rolety, usłyszałam, że jego puls przyśpiesza. Chociaż twierdził inaczej, w rzeczywistości pomału zaczynał panikować.
– Możesz się dalej ze mnie naśmiewać, nazywać aniołkiem i nie okazywać ani grama szacunku. – Zmniejszyłam dzielący nas dystans, ku wyraźnemu niezadowoleniu Cole’a, a następnie oparłam obiema dłońmi o krzesło, na którym siedział. – Ale na moich dłoniach znajduje się więcej krwi, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Zabijałam równych sobie. Wiesz jednak, co w tym wszystkim jest najlepsze?
Drgnął nerwowo, mimo że jego twarz dalej nie zdradzała żadnych, choćby najmniejszych emocji.
– To, że niczego nie żałujesz?
Uśmiechnęłam się, mile połechtana faktem, że trafił mi się tak inteligentny rozmówca.
– Dokładnie tak. Odkąd moje człowieczeństwo szlag jasny trafił, jestem niczym perfekcyjna, pozbawiona skrupułów maszyna do zabijania. A ty chyba nie chcesz stać się moją ofiarą, prawda?
– Nie mogę o niej mówić – wyszeptał, z udawaną odwagą wciąż patrząc mi prosto w oczy.
Spróbowałam użyć na nim perswazji, ale zdawał się działać na zupełnie innych falach. Moja moc na niego nie działała. Czułam go, ale nie potrafiłam chwycić. Jakkolwiek bym się nie starała, moje wpływy były drastycznie ograniczone.
Zaskoczona tym odkryciem na moment wypadłam z roli. Nocny musiał to wyczuć, bo na jego wargi powrócił krzywy, pełen drwiny uśmieszek.
– Czyżbyś jednak nie była aż tak nieustraszona?
Przesunęłam jedną z dłoni na jego tors, sunąc nim w dół aż do miejsca, w którym ostatnie z żeber zbiegało się do jednego, głównego miejsca – mostka.
– Czujesz ten punkt? – zapytałam, mocniej dociskając paznokieć do jego ciała. – Wystarczy pchnąć tu, a następnie wykręcić dłoń tak, by przedostać się pod mostek. To wbrew pozorom znacznie łatwiejsza technika. Przebijając się bezpośrednio przez kości, możesz samemu się zranić. A tego właśnie należy unikać w walce, nieprawdaż?
– Śmiało – wycharczał, odrzucając do tyłu głowę. – Zabij mnie. I tak nic ci nie powiem.
Wolną dłonią wyciągnęłam telefon z jego kieszeni. Obruszył się, wyraźnie rozsierdzony tym, że w tak bezczelny sposób naruszam jego prywatność.
– Ty nic mi nie powiesz. Ale on – dodałam, z triumfalnym uśmieszkiem machając mu telefonem przed oczami – a i owszem.
– Zostaw go! – żachnął się, nieudolnie próbując uwolnić dłonie. – Nie możesz…
Roześmiałam się, ponownie stając obok okna. Wpadające do pomieszczenia promienie popołudniowego słońca musnęły tył moich łydek.
– Nie mogę? Aniołku, jestem Królową. Mogę wszystko.
To powiedziawszy, odsunęłam roletę do samego końca.
Oślepiony na moment Cole nawet nie zdążył doskoczyć do Nocnego, by go uratować. Płomienie zaczęły pochłaniać go niemalże od razu, wytwarzając między nim a Turnerem wyraźną granicę, która uniemożliwiała dotarcie do niego.
– Zwariowałaś? – wykrzyknął Cole, spoglądając na mnie. – To był nasz jedyny świadek, Mógł posiadać naprawdę cenne informacje. A co, jeśli na jego telefonie nic nie znajdziesz? Co wtedy?

– Nie mam pojęcia – mruknęłam, mimo wszystko niewzruszona jego zarzutami. – Ale przynajmniej widowisko mamy przednie, czyż nie?




†††††††††††



Dobry wieczór! Jak Wam mija sobota/niedziela/każdy inny dzień tygodnia? Bo ja coraz mocniej zaczynam rozważać zakup dębowej trumny. Tak na wszelki wypadek, w razie gdyby przygotowania do matury wykończyły mnie szybciej, niż wszyscy zakładają.
Tak długo miałam w głowie ten rozdział... Niby nie wyszedł źle, ale wciąż mam wrażenie, że to wciąż nie to, zaś ja sama za bardzo krążę. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mam z tym walczyć. To już trzecia część, drugi rok mojej pisarskiej kariery, a ja wciąż nie wiem, kiedy przestać. Może kiedyś się tego nauczę, kto wie.
Dziękuję Wam za obecność. Ja wiem, że się powtarzam, ale to naprawdę miłe mieć w Was aż takie oparcie. Pojawiam się i znikam, ale Wy wciąż gdzieś się tu czaicie - i to jest piękne.

Do napisania!
Klaudia

5 komentarzy:

  1. O, stara. Dzisiaj było czuć Katerinę. I to jak cholera. Szczególnie w ostatnich linijkach, ale może nie będę pisać tak od dupy strony i wrócę do tego na koniec komentarza.
    Zatem na samym początku coś, w czym jesteś absolutną mistrzynią, czyli opisy uczuć i inne bzdety, których ja nie potrafię z siebie wykrzesać. Może mnie kiedyś nauczysz, co? Jakiś kurs jak nie myśleć tylko o walkach i zabójstwach kolejnych bohaterów? XD Na serio, podziwiam cię za to, bo zawsze mogę poczuć Cat i jest mi bliższa. Fajnie, że powiedziałaś też więcej o codziennym życiu w tym hotelu, bo miło jest wiedzieć jak to wygląda, gdy akurat nie ma balu i nie morduje się kopa wampirów.
    Dalej jest Cole, który się jakiś taki opiekuńczy zrobił... A czy ja wiem, jakoś go nie lubię i mu nie ufam.
    I przesłuchanie, cudowne przesłuchanie. Ubawiłam się jak nigdy, przysięgam. Uwielbiam momenty, w których Cat tryumfuje, właśnie takie jak przed chwilą. Oczywiście, moje serca i dusza radowały się, gdy mówimy o śmierci, ale to, że się będę tym jarać mogłaś przewidzieć.
    Daniel się dowiedział o małym bejbi-bubu. Na razie jeszcze o tym nie gadali, ale już mam ciarki. On póki co nic nie wie, nic nie wie... Ale będzie jazda, stara! Czuję to w kościach, słowo daję.
    ... Zjarała go! Japierdziele, ona go zjarała! Wyobrażałam sobie, że będzie go smażyć stopniowo, po kawałku, ale nie! Zrobiła widowisko i kocham ją za to. Na szczęście nie ja pisałam ten fragment, bo pewnie zamieściłabym długi opis grillowanego wampira. A tak było bardzo poetycko... Zresztą, dobrze zrobiła. Najprawdopodobniej i tak nic by jej nie powiedział, bo ma związane usta jakimiś czarami, czy cholera wie czym. A telefon to zawsze coś!

    A dobrze się miewam, nie ukrywam. Nadchodzi ostatni tydzień męczarni, a potem może już wrócę do regularnego pisania... Już mi się czerep kopci od nadmiaru pomysłów. Pisać chcę, pisać!
    Jeszcze mogłabym cię pomęczyć swoją obecnością, ale akurat usłyszałam zawołanie na posiłek, więc spadam, bo dziś schabowe. :DD
    Lofki, kiski, forewerki <33
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Halo, halo. Stara, ja wiem. Studniówki, huje moje i dzikie densy, ale zaklinam cię, na Boga! Opamiętaj się, zostaw te matury czy jakieś tam te twoje i pisz tego rozdziała!
      Gabriela Stilinski

      Usuń
    2. Ejejej jeszcze nie minęło tak dużo czasu! Bywało gorzej...

      No ale postaram się go dzisiaj skończyć. Nie wiem czy pojawi się dziś, czy dopiero w sobotę, ale raczej na pewno jeszcze w tym tygodniu.
      Będziesz pierwszą, która dowie się o nowym rozdziale. Jak zwykle zresztą.

      LKF

      Usuń
    3. O, stara. Ostatnio mam fazę na czytanie, więc przybędę w podskokach 😏😏 Czekam z niecierpliwością i liczę, że spełnisz me marzenia!
      LKF

      Usuń
  2. Nie wiem czy wspominałam, ale kocham tę piosenkę. Miałam przerwę w czytaniu, ale piosenki, które wrzucałaś do rozdziałów, sprawdzałam na bieżąco. A tę dręczyłam tyle razy, że aktualnie mam ją gdzieś w najczęściej odtwarzanych, o napisaniu pewnego dodatku do Alyssy w rytm tego cuda nie wspominając. :D
    Rozdział był cudowny. Znaczy ucieszyłabym się bardziej, gdyby na miejscu gościa z krzesła znalazł się Cole (kij, że on nie płonie – znalazłaby jakiś sposób!), ale już trudno. Nie można mieć wszystkiego, nie?
    Daniel wypał dość milczącą w tym rozdziale. Był, ale jakby go nie było. Cole w sumie trochę mnie zaskoczył, nie tylko tym, że najpewniej jednak nie zawinił. Co nie zmienia faktu, że cholerze nie ufam i tyle. :V Tak czy siak, ta jego troska o dziecko, była interesująca. Chociaż to dalej nieodpowiedzialny dzieciak i zdania raczej nie zmienię.
    To przesłuchanie... Cudo, o początku do końca. Z naciskiem na koniec, bo miałam nadzieję, że ona to zrobi. Cóż, nie zawiodłam się. ;> Taka miła odmiana od wyrywania serc... Pytanie teraz, co z Masonem i co wyczytają w tym telefonie. Ale fakt, przynajmniej widowisko było cudowne...

    Nessa

    OdpowiedzUsuń