"A może jest to jakiś nowy początek piękna i złości?
Kiedy ta pasja zniknęła? Kiedy tak zbladłem?
Kiedy ta pasja zniknęła? Kiedy tak zbladłem?
Bez ciebie mój świat jest ciemnością.
Tym razem już nie pozwolę ci odejść..."
Usiadłam
za biurkiem, kompletnie ignorując zgromadzonych w gabinecie. W gniewnym, nie do
końca zależnym ode mnie odruchu zaczęłam machać bosą stopą, od czasu do czasu
uderzając piętą o podłogę. Jednocześnie skubałam zakrwawiony materiał spódnicy, próbując
zebrać w logiczną całość wydarzenia, które miały miejsce zaledwie godzinę temu.
Starałam się przeanalizować każdą minutę balu, chcąc dojrzeć, w którym momencie
popełniliśmy błąd. Pomijając oczywiście to, że w ogóle nie spodziewaliśmy się
ataku – bo, jakby nie patrzeć, przede wszystkim to nas zgubiło. Z tego też
względu dostanie się do hotelu nie stanowiło dla naszych wrogów najmniejszego
problemu. Wkradli się w nasze łaski, uśpili czujność… I zaatakowali, kiedy
najmniej się tego spodziewaliśmy. Zabili kilkoro Nocnych, którzy stanęli na ich
drodze, stając w mojej obronie, porwali bogu ducha winnego Masona. My w zamian
dostaliśmy jedynie dwóch jeńców – z czego jeden z nich był martwy, a drugi…
Cóż, drugi podszywał się pod mojego zmarłego kochanka.
Bo przecież i bez tego w moim życiu wręcz
wieje nudą...
Spojrzałam
na siedzącego naprzeciwko mnie nie-Daniela, zastanawiając się, jakim cudem mógł
tak bardzo go przypominać. Głos, nawet przydomek, którego użył, zwracając się
do mnie… Albo byłam tak odwodniona i zmęczona, że zaczynałam świrować, albo
naprawdę coś było na rzeczy.
Tyle
że jedynym możliwym scenariuszem, który mogłabym przyjąć, było to, że przede
mną naprawdę siedział ten Daniel. Ale
czy mogłam w ogóle brać to pod uwagę, skoro przed dwoma tygodniami na własne
oczy widziałam, jak mój ukochany umiera, a wraz z nim resztki mojego
człowieczeństwa?
Dobry Boże, miej litość nad moją
zbłąkaną duszą…
–
Trzeba uprzątnąć ciała z salonu – wyszeptałam, nie podnosząc wzroku na żadnego
z moich poddanych. Myślenie o śmierci naszych pobratymców niezmiennie
wywoływało we mnie wyrzuty sumienia.
–
Larissa wszystkim się zajęła – oznajmił łagodnie William, ostrożnie pokonując
dzielący nas dystans.
–
A co z trupem z izolatki? – Dopiero teraz odważyłam się spojrzeć na Nocnego. Z
jego posępnej miny nie dało się jednak wyczytać więcej niż z napływających od
niego emocji. – Powinien spojrzeć na niego ktoś, kto zna się na rzeczy, zanim
wywalicie go w samo południe przed dom.
–
Z izolatki? – Przez twarz Williama przebiegł grymas zdziwienia. – Czy to…
–
Mason zniknął – ucięłam, ponownie spuszczając wzrok na szkarłatną plamę szpecącą
przód mojej sukni ślubnej. Westchnęłam ciężko, kładąc dłonie płasko na udach. –
Nasze położenie prezentuje się coraz gorzej, Williamie.
Spojrzeliśmy
po sobie, bezgłośnie próbując zdecydować, co zrobić najpierw. Will był zdania,
że nie ma sensu odkładać przesłuchania na później. Oboje doskonale zdawaliśmy
sobie sprawę z tego, że później może wcale nie być nam dane – tak jak w
przypadku Masona. Tygodniami zwlekałam z rozmową z bratem, a teraz mogłam już
nigdy więcej go nie zobaczyć. Straciliśmy jedynego informatora. Może nie był
zbytnio wiarygodny, szczególnie w ostatnim czasie, ale przynajmniej Ją znał,
wiedział jak funkcjonuje. A może nawet również zdawał sobie sprawę z tego,
dlaczego ta tajemnicza Ona próbuje zająć moje miejsce.
–
Na pewno dobrze się czujesz, najdroższa? – zapytał ostrożnie William. Po moim
wybuchu sprzed kilku minut naprawdę wolał nie nadwyrężać mojej cierpliwości. –
Straciłaś mnóstwo krwi. W twoim stanie…
–
Ktoś mnie otruł, Williamie – wyszeptałam, ze znużeniem kręcąc głową. – Gorzej
nie będzie.
Nocny
wyprostował się jak struna, słysząc moje słowa. Jego oczy momentalnie
pociemniały jeszcze bardziej, przysłonięte szkarłatną, gniewną mgiełką.
–
Kto w ogóle miał czelność otruć Królową?! Niech go tylko dorwę…
Wystarczyło
tylko jedno spojrzenie, by ostudzić zapał wampira do siania terroru. Przycichł,
ponownie oddając dowodzenie mnie. Doceniałam gest, nawet jeśli z wielką chęcią
zrzekłabym się całej odpowiedzialności i zwyczajnie poszła się położyć.
Przestałam
machać stopą. W zamian tego uniosłam dłoń do ust i przesunęłam kciukiem po
dolnej wardze. Raz i drugi, za każdym wspominając słodki pocałunek, który
złożył na niej Cole. Zdawał się być nieznaczący i do niczego
niezobowiązujący, jednak im dłużej nad tym wszystkim myślałam, tym realniejszy
stawał się rozpościerający się w mojej głowie scenariusz. W końcu nie byłby to
pierwszy raz, gdyby mężczyzna, którego kochałam, próbował się mnie w ten sposób
pozbyć…
Ponownie
spojrzałam na nie-Daniela, który od piętnastu minut nie zmienił pozycji.
Chłopak, jakby wyczuwając na sobie mój wzrok, również zadarł głowę do góry.
Przez krótką chwilę po prostu na siebie patrzyliśmy – ja oceniająco, on zaś
pewnie i zadziornie. Najbardziej frustrujące w tym wszystkim nie było to, że
mimo swojego położenia, ten nie przestawał się uśmiechać, zaś to, że nie czułam
z nim żadnej, chociażby najmniejszej nici porozumienia. Przez to, że nie byłam
w stanie odbierać jego emocji, nie potrafiłam go rozgryźć. Kim był i dlaczego
pojawił się akurat teraz, wciąż pozostawało dla mnie zagadką.
–
Gdzie go znaleźliście? – zapytałam Willa, nie odrywając przy tym wzroku od
podejrzanego. Liczyłam na to, że w końcu coś go zdradzi, jakiś gest, chociażby
mrugnięcie. Miałam jednak do czynienia z naprawdę trudnym zawodnikiem.
Nie tak łatwo jednak oszukać oszusta,
czyż nie?
–
Kręcił się nieopodal hotelu. Nalegał na audiencję – dodał Nocny z kpiną. –
Skoro sam się o to prosił… Kim jestem, by mu odmawiać?
–
Ja go przesłucham – westchnęłam, zmieniając pozycję. Wyprostowałam się na
fotelu, plecy wygodnie opierając o zagłówek. Miałam nadzieję, że dzięki temu
przestanę wyglądać jak zagubiona i udręczona życiem. – Ty znajdź dla mnie
Cole’a.
William
drgnął, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Powiodłam spojrzeniem w
jego stronę, unosząc jedną brew. Chociaż bardzo starał się nad sobą panować, w
końcu pękł, zarzucając mi swoistą nieodpowiedzialność.
–
Już wzeszło słońce, najdroższa – mruknął, choć oboje zdawaliśmy sobie sprawę z
tego, że był to marny argument.
–
Zupełnie jakby ciebie, albo co dopiero jego, było ono w stanie powstrzymać.
–
Nie powinienem zostawiać cię samej – bronił się dalej, próbując nakłonić mnie
do zmiany decyzji. Sporo ryzykował, ale intencje miał dobre. – Ostatnim razem
nie skończyło się to najlepiej…
Założywszy
nogę na nogę, znów zaczęłam wymachiwać bosą stopą. Do tej pory nawet nie
zdawałam sobie sprawy z tego, jak dobry był to sposób rozładowywania napięcia i
złości.
–
Ochronisz mnie, sprowadzając tu mojego narzeczonego.
Najlepiej w jednym kawałku – dodałam wymownie. Nie od dziś było wiadomo, że
tych dwoje zwyczajnie za sobą nie przepadało.
Czekając
na odpowiedź Willa, kątem oka spojrzałam na nie-Daniela, którego wzmianka o
moich zaręczynach wyraźnie poruszyła.
Ach, więc to tak…
–
Potrzebujemy go tutaj – dorzuciłam ciszej, mając nadzieję, że Will da się
nabrać na mój udawany, czuły ton i pozwoli mi działać.
Mimochodem
zsunęłam lewą, naznaczoną pierścionkiem dłoń na mój ukryty pod poplamioną
suknią brzuch, wciąż nadzwyczaj płaski nawet mimo siedzącej pozycji, tym samym
ubarwiając moje drobne kłamstewko.
Willowi
nie potrzeba było więcej. Na jego wargi wpłynął szeroki uśmiech, kiedy
zrozumiał, do czego zmierzam. Wystarczyła tylko odrobina sprytu i fałszywych
zapewnień, by zwieść nawet najmniej podatnego na mój urok wampira.
–
Oczywiście. – Złożył w moją stronę głęboki, może nieco zbyt nadgorliwy ukłon. –
Zrobię, co w mojej mocy, by sprowadzić do was Turnera.
–
Zacznij od przeczesywania okolicznych barów – westchnęłam, tym samym
zatrzymując go w drzwiach. – Jego ambiwalencja jest aż nader wymowna.
–
Myślisz, że byłby na tyle głupi, by znów to zrobić?
–
A czego niby się po nim spodziewałeś? Przecież to Cole.
W
odpowiedzi Will jedynie wywrócił oczami. Upewniwszy się, że na pewno nic mi nie
grozi, a w pomieszczeniu poza mną i nie-Danielem znajdują się również inne
wampiry, skierował się do wyjścia.
Powiedzieć,
że odetchnęłam z ulgą, kiedy zniknął z zasięgu mojego wzroku, byłoby
niedopowiedzeniem roku. Na co dzień nie przeszkadzała mi jego obecność, jednak
dziś jego mądrości zaczynały mnie powoli przytłaczać.
Na
moment przymknęłam powieki, starym sposobem próbując odepchnąć mrok i wyrzuty
sumienia jak najdalej od siebie, przynajmniej na chwilę. Jeśli chciałam
porządnie przeprowadzić tę rozmowę, nic nie mogło mnie rozpraszać. A wryty w
moją podświadomość obraz zdobiących mój salon trupów nieszczególnie pomagał mi
w zgrywaniu twardej i nieugiętej Królowej.
–
Wyjść – rzuciłam oschle, wodząc spojrzeniem po zgromadzonych. – Natychmiast.
Usłyszę chociaż jedno ale, a naprawdę
nie ręczę za siebie.
Nocni
drgnęli, wyraźnie rozdarci między tym, co powinni, a tym, co im przykazałam. W
przypadku moich odwiedzin u Masona było identycznie; ktokolwiek nie stałby na
straży, miał obiekcje przed tym, by puścić mnie do niego samotnie. Ich
nadopiekuńczość naprawdę zaczynała mnie drażnić.
A ja myślałam, że to w Akademii mnie
tłamszono…
–
Czy naprawdę muszę się powtarzać? – warknęłam, zrywając się z fotela. Nie
wyszłam jeszcze co prawda zza biurka, ale nawet nie było takiej potrzeby. Nocni
jeden po drugim zaczęli opuszczać gabinet, zostawiając mnie sam na sam z
więźniem.
Nie-Daniel
obejrzał się przez ramię, chcąc zapewne sprawdzić, czy wszyscy moi poddani
dostosowali się do rozkazu. Skrzywił wargi w uśmiechu, kiedy jego wzrok
natrafił na szczelnie zamknięte drzwi. Mimo bólu, jaki powodowały u niego
kajdany, usiadł wyżej na fotelu, tym samym jeszcze mocniej wykręcając sobie
ręce.
Położyłam
obie dłonie płasko na blacie biurka i pochyliłam się delikatnie do przodu,
zmniejszając dzielący nas dystans.
–
Gramy na moich zasadach, jasne? Ja zadaję pytania, ty grzecznie odpowiadasz. I żadnego plucia krwią i srebrem – dodałam, wiedząc, że załapie iluzję. – Na
pewno da się jakoś obejść tę waszą idiotyczną sztuczkę, a ty wyglądasz na
oczytanego. Jakby co, jestem skłonna podrzucić ci jakiś synonim. Niemniej chcę
wiedzieć wszystko. Co, jak, kiedy, z kim. Inaczej zrobi się nieprzyjemnie.
Wampir
przygryzł dolną wargę, próbując mnie tym samym wyprowadzić z równowagi. Swoje
jednak już widziałam; byle sztuczki nie były w stanie doprowadzić mnie do ostateczności.
W końcu niełatwo było wykiwać Królową.
–
Lubię cię w bieli, wiesz? – oznajmił, lustrując wzrokiem moją sylwetkę. – Gdyby
okoliczności były bardziej sprzyjające, moglibyśmy zrobić z tej sukni pożytek.
–
Mam ważniejsze sprawy na głowie niż hajtanie się w którejś z podrzędnych
kapliczek Vegas – zauważyłam kwaśno, ponownie zasiadając w fotelu.
–
Właśnie widzę. – Nie-Daniel w zamyśleniu pokiwał głową. – Naprawdę się tu
odnajdujesz. To niesamowite. Masz zaledwie siedemnaście lat, a rządzisz jednym
z największych w tej części Stanów klanem.
–
Rządzę wszystkimi klanami – sprostowałam, dumnie zadzierając głowę. – No, może
poza tym należącym do niej. Ale i to
się wkrótce zmieni.
Nie-Daniel
przechylił głowę, wskutek czego kilka przydługich kosmyków jego grzywki
zasunęło mu się na oczy.
–
Czyżby?
–
Dysponuję bronią, o jakiej ona może jedynie pomarzyć – wyznałam, tylko w
niewielkim stopniu naginając prawdę. – Straci poparcie wśród swoich
popleczników szybciej, niż się tego spodziewa.
–
Nie masz jej niczego do zaoferowania – prychnął. Jego kajdanki brzęknęły
nieprzyjemnie, kiedy się poruszył.
–
Na ten moment nie – odparłam, uśmiechając się tajemniczo. Plan, który pomału
zaczynał tworzyć się w mojej głowie, nabierał konkretniejszych zarysów z każdą kolejną minutą. – Ale za kilka tygodni…
Nie-Daniel
zamilkł, najwidoczniej po tych słowach tracąc zapał do dyskusji. Zamiast tego
po prostu mi się przyglądał. Coś w tych jego pustych, ciemnych oczach wciąż
mnie niepokoiło.
Nieśpiesznie
podniosłam się z fotela, jednocześnie znudzona i nieco przytłoczona jego
niemożliwymi do zinterpretowania spojrzeniami. Zaczęłam przechadzać się po
gabinecie, tak naprawdę dopiero po raz pierwszy go zwiedzając. Większość spraw
załatwiałam albo w salonie, albo po prostu w mojej sypialni. Rzadko kiedy
wchodziłam do tego skrzydła. Tylko dzięki Williamowi to pomieszczenie wciąż
tętniło życiem. Biurko zasłane było planami i mapami, oznaczonymi jego
skrupulatnie notowanymi wskazówkami i poradami. Dopiero uważnie przyglądając się temu
miejscu zrozumiałam, że przez ostatnie dwa tygodnie to właśnie on zrobił
najwięcej w sprawie moich poddanych i Wielkiej Wojny, jak to zwykł ją nazywać.
Podczas gdy ja tylko użalałam się nad sobą, on nie stawał w miejscu. Kopał
głębiej, próbując opracować plan, który miał zapewnić nam bezapelacyjne
zwycięstwo.
Obiecałam
sobie, że kiedy wróci, należycie go przeproszę. Zarzuciłam mu lekkomyślność,
chociaż sama zachowywałam się jak skończona hipokrytka, nie wiedząca tak
naprawdę, czego chcę od życia. Wmawiałam sobie i wszystkim wokół, że jestem
Królową, ale rzeczywistość prezentowała się o wiele mniej barwnie. Byłam
zwyczajną małolatą, którą ktoś zmusił do włożenia ładnych ubrań i korony. Nie
wiedziałam, jak rządzić. Sam oschły, władczy ton nie gwarantował utrzymania pozycji.
Jeden
dzień. Zaledwie jeden dzień z dala od tego chaosu byłby wystarczający.
Dwadzieścia cztery godziny pozbawione intryg, wyrzutów sumienia, krwi i siania
terroru. Żadnych wojen, nieudolnego panowania, zwariowanych starszych braci
uprowadzanych przez łaknące władzy potwory... Tylko ja, może jakaś dobra
książka, film czy muzyczna składanka i kubek gorącej czekolady, którą kiedyś
tak bardzo uwielbiałam.
Jak widać była to jednak zbyt duża
prośba.
–
Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? – zapytałam, na moment odrywając wzrok od
papierów, które przeglądałam.
–
Naprawdę pytasz, księżniczko? Myślałem, że to oczywiste.
–
Oczywiste jest to, że osoba, za którą się podajesz, zginęła śmiercią tragiczną
przed dwoma tygodniami – wycedziłam, pomału tracąc kontrolę nad swoim tonem. –
Paradoksalnie to ja, osoba która przyrzekła go chronić, doprowadziła do jego
ostatecznego upadku, także bądź łaskaw nigdy więcej o nim nie wspominać.
Nie-Daniel
westchnął, jednak wcale nie dlatego, że poczuł się winny i zrozumiał, jak głupio
uczynił, powołując się na mojego zmarłego kochanka.
–
Żyjemy w świecie, w którym potrafią dziać się naprawdę dziwne rzeczy,
księżniczko. Ty sama potrafisz robić większość z tych rzeczy – dodał
wymownie.
Zabębniłam
palcami o blat biurka, próbując zrozumieć ukryty sens jego wypowiedzi. Myśl,
która nieoczekiwanie pojawiła się w mojej głowie, nie chciała mi jednak przejść
przez usta, a tym samym – urzeczywistnić się. Wolałam więc trwać w błogiej
niewiedzy, dalej zaprzeczając faktom.
–
To niemożliwe – ucięłam krótko. – Widziałam jego ciało.
–
Ciało, w którym płynęła twoja krew.
Spojrzałam
na niego kątem oka, próbując wybadać, czy kłamie. Jego zeznania, choć
chaotyczne i w dużej mierze przepełnione metaforami, zawierały w sobie również
sporo prawdziwych informacji, o których tak naprawdę wiedziało niewielu, co
chcąc nie chcąc dodawało jego wypowiedzi realizmu.
–
Nawet gdybyś naprawdę był nim… – przyznałam niechętnie, przekrzywiając lekko
głowę. – Czemu wróciłeś? Mój… Tamten
Daniel nie był idiotą. Doskonale wiedział, kiedy sprawa jest przegrana i kiedy
należy się wycofać.
Kłamałam
jak z nut, próbując go podejść. I tylko prawdziwy Daniel mógł o tym wiedzieć.
Może i Shane, którego znałam, był inteligentny i świetnie radził sobie z
planowaniem rozmaitych akcji, jednak jeśli w grę wchodziła miłość…
Improwizował. A to, jak wiadomo, nie wyszło mu na dobre.
Podobnie zresztą jak mnie.
–
Oj, Cat – westchnął wampir, a na jego wargach zamajaczył cień uśmiechu. – Znam
doskonale wszystkie twoje sztuczki. Wiem, do czego zmierzasz. I mogę ci
zaręczyć, że w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Jeśli mi nie zaufasz…
–
Tamtemu Danielowi nigdy nie zaufałam.
Dlaczego więc miałabym uwierzyć właśnie tobie?
–
Jak mam ci udowodnić, że naprawdę jestem tym Danielem Shanem, któremu pewnej, zimowej
nocy ofiarowałaś swoje krwawiące serce, dzieląc się z nim jednym ze swoich
najmroczniejszych sekretów?
Zacisnęłam
powieki, mając nadzieję, że nie dojrzał w nich bólu, który niepostrzeżenie
zacisnął swoje lodowate łapska na moim sercu. Wspomnienie śmierci rodziców
wciąż bolało, bez względu na to, jak dużo czasu by nie minęło od tej tragedii.
–
Powiedz coś, co mógł wiedzieć o mnie tylko mój Daniel – wyszeptałam, wbrew
sobie i wszelkim instynktom zachowawczym momentalnie mięknąc.
Nie-Daniel
milczał przez zdecydowanie zbyt długą chwilę. Kiedy już myślałam, że udał mi
się go zdemaskować, on uniósł głowę i, patrząc mi w oczy, wyszeptał:
–
Tylko raz wyznałaś mi miłość. W domku Dehlii, chwilę po tym, gdy my…
Nie
musiał kończyć. Wspomnienie, które przywołał, samo w sobie wystarczyło, bym się
zarumieniła. I choć świadomość, że osoba siedząca przede mną jest tą samą,
której dziecko nosiłam tuż pod sercem wręcz mnie paraliżowała, paradoksalnie
odczułam również ulgę.
–
Dwa – sprostowałam cicho, wbijając wzrok w podłogę. – Dwa razy wyznałam ci
miłość.
Daniel
pokręcił głową, zapewne myśląc, że cały czas mu nie wierzę i próbują go
podejść.
–
Tylko raz, Catherine. Jeden, jedyny raz.
Nie
ciągnęłam tematu, nie próbowałam też dłużej wyprowadzać go z błędu. To nie było
najważniejsze. Upór, z jakim obstawał przy swoim stanowisku, był wystarczającym
potwierdzeniem. Nieświadomie rozwiał wszystkie moje obawy. Ten Daniel nie mógł przecież pamiętać tych dwóch,
krótkich słów wypowiedzianych przeze mnie właściwie samym ruchem warg na chwilę
przed opuszczeniem chatki Dehlii i moim oddaniem się w ramiona mroku.
–
Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? – zapytałam, unosząc brew w wyrazie
konsternacji. – Wróciłeś, by mnie dręczyć? Nawrócić?
–
Chcę walczyć u twojego boku – oznajmił, na co prychnęłam gorzko.
–
W to akurat nigdy nie uwierzę.
–
Catherine. – Jego ciężkie westchnienie przywiodło mi na myśl wszystkie te
momenty z przeszłości, w których go zawiodłam, a on w podobny sposób zaczynał
prawić swoje kazania. – Sytuacja się zmieniła. Sojusznicy stają się wrogami,
wrodzy zaś – sojusznikami. Im szybciej to do ciebie dotrze, tym lepiej obronisz
się przed tym, co nadchodzi.
Okrążyłam
biurko, stając naprzeciwko niego. Oparłam się bokiem o kant blatu i, założywszy
ramiona na piersi, posłałam w jego stronę chłodne spojrzenie.
–
Wiem, jakimi prawami rządzi się ten świat. Każdy może zdradzić każdego –
podsumowałam, wciąż mu się przypatrując. Mięsień w jego szczęce drgnął, ale nie
odezwał się. – Zaufanie w tych czasach nie jest już rzeczą bezcenną, a
zwyczajnie zbędną. Tutaj ukochany może wbić ci nóż w plecy, a najgorszy wróg pomóc
podnieść się po upadku.
–
Więc nie ufasz swoim poddanym?
Właśnie
o tym mówiłam – sztylet między łopatki.
Uśmiechnęłam
się wrednie, nieznacznie pochylając się w jego stronę. Z tej odległości o wiele
łatwiej było mi zauważyć, że dziwne, puste spojrzenie Daniela powodowały soczewki,
które założył, chcąc ukryć swoją prawdziwą barwę oczu.
Nie był Nocnym, nie był też
Mieszańcem stworzonym z mojej krwi. Czym więc był?
–
Ważne, żeby oni ufali mnie. Na niczym innym mi nie zależy.
–
A czy to nie zaufanie buduje zaufanie?
–
Nie w tym świecie, kochanie – odparłam, z pobłażaniem kręcąc głową. – Tutaj o
wiele skuteczniejszy jest strach. Jeśli jesteś w stanie wzbudzić w kimś
respekt, jesteś godny zaufania.
Daniel
nieznacznie skinął głową, jakby przyjmując do wiadomości tę okrutną prawdę.
Znałam go jednak zbyt słabo, jeśli myślałam, że teraz tak po prostu mi odpuści,
pozwalając wygrać tą słowną potyczkę.
–
A co z tobą, księżniczko? Jesteś w stanie wzbudzić wśród swoich poddanych
respekt?
–
Uważaj, żebyś się nie sparzył – wysyczałam, prostując się. – Igranie z ogniem jeszcze nikomu nie przyniosło
niczego dobrego.
–
Więc dlaczego ciebie jeszcze nie strawiły płomienie?
Wzruszyłam
ramionami, udając, że jego przytyk w ogóle mnie nie dotknął.
–
Najwidoczniej to prawda, kiedy mówią, że złego diabli nie biorą.
Daniel
przechylił lekko głowę, próbując zapewne odciążyć zesztywniały od trwania w
niewygodnej pozycji kark. Przez głowę przeszła mi nawet myśl, by go uwolnić – w
końcu skoro pojawił się tu dobrowolnie, zapewne nie miał w planach rychłej ucieczki.
Nie mogłam jednak zapominać o tym, z kim się zbratał. Jeśli przybył tu, by
szpiegować nad od wewnątrz, musieliśmy zachować wszelkie środki ostrożności.
Ten dom przeżył w ostatnim czasie zbyt wiele. Nie potrzebowaliśmy powtórki z
rozrywki.
–
Może oni to kupują, Catherine, ale ja znam cię lepiej – wyszeptał. – Przecież widzę, że tylko udajesz.
–
Twoja Catherine nie żyje. Resztki
mojego człowieczeństwa zostały raz na zawsze pogrzebane razem z tobą na tamtej
łące w Montanie. Pogódź się z tym, a może zaczniesz spokojniej przesypiać noce –
parsknęłam, odpychając się dłońmi od blatu.
–
A jeśli dam radę udowodnić ci, że gdzieś głęboko pod tym przebraniem lodowej
królowej wciąż kryje się jakaś cząstka dawnej ciebie?
Jego
niezłomność, choć wzbudzała mój podziw, pomału zaczynała mnie irytować. Był moim
więźniem; osobą, której los leżał w moich rękach. A mimo to wciąż starał się
mnie podejść, nagiąć zasady, które ustaliłam, chcąc mi tym samym pokazać, że nie
nadawałam się do roli Królowej, gdyż nie byłam wystarczająco przebiegła, by
zasiadać na tronie.
Najwidoczniej
jednak on również nie znał mnie tak dobrze, jak myślał.
–
Możesz próbować, wyciągnąć ze mnie to, co najlepsze, ale wierz mi, szkoda
twojego czasu. Nie ma we mnie ani odrobiny światła, które kiedyś tak bardzo
kochałeś.
Zamiast
ponownie spróbować mi się postawić, wstał, brzęcząc kajdanami, a potem jak
gdyby nigdy nic docisnął swoje wargi do moich.
Tak
naprawdę nawet nie byłam zaskoczona jego śmiałym zagraniem. Może i nie potrafiłam
odbierać jego emocji, ale spędziłam z nim wystarczająco dużo czasu, by
zorientować się, w jaki sposób działał. Był idealnym strategiem, ale gdy w grę wchodziły
uczucia… W tej bitwie poległ. Nie miał nawet szansy, by odbić się od dna, zanim
ponownie upadł. Ja miałam ten luksusowy przywilej całkowitej uczuciowej znieczulicy. Brak człowieczych odruchów w tej walce stał się więc
zarówno moją bronią, jak i tarczą.
Pozwoliłam
sobie odwzajemnić jego pocałunek, tym samym dając mu złudną nadzieję na rychłą
wygraną. Tak jak podejrzewałam, kiedy się odsunęłam, na jego wargach zagościł
delikatny, choć triumfalny uśmiech. Dalej go zwodząc, musnęłam palcami jego
obity policzek.
–
Och, kochanie, tak wiele jeszcze musisz się nauczyć – westchnęłam, z
pobłażaniem kręcąc głową. Daniel otworzył swoje sztucznie przyciemniane i
pozbawione białek oczy, spoglądając na mnie ze zdumieniem. – Na własne życzenie
wpakowałeś się w sam środek piekła. Uważaj jednak, żebyś podczas obcowania z innymi
potworami sam przypadkiem nie stał się jednym z nich…
†††††††
Serdeczne dobry wieczór w ten paskudny, świąteczny weekend!
Dawno mnie tu nie było, przyznaję, ale koniec końców z rozdziału jestem względnie zadowolona, więc chyba nie ma tego złego. Tym bardziej, że w końcu przeszliśmy do tej części historii, którą darzę największym uczuciem. Ta scena przechodziła w mojej głowie setki metamorfoz. I choć końcowy efekt diametralnie odbiega od pierwowzoru, uważam, że właśnie teraz zawarłam w nim wszystko to, co powinnam. W tej części Catherine ponownie się zmieniła, ku niezadowoleniu niektórych, dlatego też muszę uważać na to, co robi i mówi - w końcu nie jest już tą samą, sarkastyczną dziewczyną z Akademii.
Korzystając z okazji, bo w sumie rzadko udaje mi się wszystko zaplanować tak, by wyrobić się w czasie, chciałabym Wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Bogatego Mikołaja, jaki i świąt spędzonych w miłej, rodzinnej atmosferze. Dużo zdrowia, szczęścia, miłości i pomyślności na Nowy Rok. Wesołych! 💚
Do napisania,
Klaudia
Dzięki za spoiler w gifie! Mogłam wybrać KAŻDY pocałunek, ale postanowiłaś wstawić właśnie ten, aby mnie przygnębić! Dziękuję XDD
OdpowiedzUsuńNo i piosenka... Słucham jej odkąd dodałaś rozdział (zaczęłam komentować w pierwszy dzień świąt wieczorem, ale właśnie przyjechała rodzina. WSPANIALE!) i jestem w niej zakochana. KOCHAM JĄ!
Bałam się czytać. Cholernie się bałam, ale wcale a wcale się nie zawiodłam.
William w tym rozdziale strasznie mnie denerwował. Nigdy nie lubiłam nadopiekuńczych fagasów, ale on mnie tym razem zirytował wyjątkowo. Cat sobie poradzi, nie jest małą dziewczynką.
Daniel. W KOŃCU DANIEL. MOJA MIŁOŚĆ JEDYNA PRAWDZIWA. AAAAH! I to w jakim stylu! Kocham tę dwójkę. Ich rozmowa wywołała ciarki n całej powierzchni ciała. Nawet nie wiesz, jak zdenerwował mnie koniec! CO TU ROBIĄ TE CHOLERNE KRZYŻYKI?! (Teraz wstawić piosenkę "If i had a heart"... GIVE ME MORE, GIVE ME MORE, GIVE ME MOOORE....)
Próbuję się uspokoić, ale mi nie wychodzi. Końcówka była... Jezusku brodaty, brak mi słów. Nie mogłaś tego lepiej skończyć. Żaden cukrowy pocałunek by tego tak nie załatwił. Uwielbiam takie suki jak Cat w tamtym momencie. Czytam i czytam to w kółko i cały czas podoba mi się to bardziej. Takiego rodzaju chwyty to moje ulubione zagrywki. Ogólnie kocham zamkowe intrygi, a takie są najlepsiejsze. Nie mogę się doczekać kolejnych momentów Datherine... Które już dłużej nie jest takie samo. Ale babo popierdzieliłaś. Jak mina Daniela na wieść o zaręczynach śmiesznie wyglądała w mojej głowie! A jak będzie wyglądała jego twarz, gdy dowie się, że zmajstrował Cat małego potworka?
Czekam z WIEEELKĄ niecierpliwością. Zarówno na AC, jak i na zaginione SM
Gabryjel
#teamJezuskuBrodaty XDD
UsuńTak btw. Kiedy nowy rozdział? Pisze tu, żeby ci nabić komentarzy i wyświetleń. XDD
UsuńJezusku Brodaty, Ty weź tam czytaj to "Nad Niemnem", a nie porządnym obywatelom życie zatruwasz!
UsuńAle i tak cię kc xo
Czytam, skarbie. Elizka jest spoko babka, ale jak się za długo z nią siedzi, to można globusa dostać.
UsuńŻeby mi ten rozdział był na weekend! Komentarza może nie spodziewaj się od razu, ale przysięgam, że moje lepkie lapki dobiorą się do Datherine chwilkę po premierze.
Lofkii
Również czekam na nastepny !
OdpowiedzUsuńMożliwe że pojawi się w weekend ;)
UsuńI znów Red. <3 Widzę, że nie tylko ja zarzucam piosenkami o nich, gdzie tylko się wpasują.
OdpowiedzUsuńCo tu się wydarzyło? Ten rozdział aż boi, w teorii w pozytywnym sensie, bo raczej taki miałaś zamiar, ale... No ale, no ale... O___O
Daniel wrócił. I chociaż wiedziałam, że do tego dojdzie, to cieszę się jak głupia. Pytanie tylko, co się wydarzyło? To nie Nocny, nie hybryda, nie cholera wie co. Może Bóg istnieje, ale to nadal nie tłumaczy niczego, więc jestem aktualnie zagubiona równie mocno, co i Cat.
Tak, nich William przyprowadzi Cole'a! A potem niech wspólnie go zjedzą, zdradliwą cholerę, no. Trzy księgi na to czekam. ;________;
Ta ich rozmowa, ten pocałunek na końcu... To było okrutne, ale w sumie tak jest lepiej. Podejrzewam, że dokopywanie się do jej człowieczeństwa – bo coś nie wierzę, by zniknęło całkowicie – chwilę potrwa. No ale czas pokaże, nie?
Nessa