sobota, 21 października 2017

Rozdział 60




"To tylko kolejny cierń w moim boku
 Próbuję znów i nie wychodzi
 Przypieczętowuję swój los, już prawie za późno
 Próbuję się trzymać, ale wyślizguje mi się, wyślizguje
 I buduję to wszystko, by zaraz patrzeć, jak upada
 Trzymaj mnie, nie pozwól mi spaść
 Bo nie mogę pozwolić, by to wszystko poszło na nic
Tracę kontrolę..."








– Larissa! – wykrzyknęłam uradowana, wyczuwając brunetkę za drzwiami. Zaprzestałam nieudolnych prób wykonania samodzielnie makijażu w stylu glamour i wybiegłam z pokoju, by uściskać wampirzycę. – Boże, tak bardzo cię przepraszam! Nie chciałam… Ja… O Boże.
Wampirzyca roześmiała się, czule mnie obejmując. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że już mi wybaczyła akcję sprzed kilku dni, kiedy to straciłam nad sobą panowanie i zaatakowałam ją. Wtedy jednak nie byłam sobą; niedobór krwi w moim organizmie zepchnął mnie ponownie na skraj szaleństwa. Dzięki Williamowi – i oczywiście zwierzęcej krwi – wracałam do zdrowia.
– Wszystkiemu winne royal baby, łapię – zażartowała, ukazując koniuszki kłów w uśmiechu. – Swoją drogą, jak się czujesz? Miałam przyjść rano, ale Will twierdził, że to nie była najlepsza pora…
Machnęłam dłonią, próbując zlekceważyć sprawę mojego drobnego załamania nerwowego. W końcu każdemu zdarza się czasem trochę popłakać nad rozlanym lakierem do paznokci, nie?
Cóż, nikt nie mówił, że połączenie wampiryzmu z ciążowymi humorkami przyniesie coś dobrego.
– To świeża sprawa, próbuję się z nią oswajać. A nie jest to łatwe – dodałam wymownie.
Larissa wesoło pokiwała głową. Szybko jednak spoważniała, rozumiejąc, że moja wypowiedź nie była zabarwiona sarkazmem. Zlustrowała mnie uważnym spojrzeniem, zatrzymując je przede wszystkim na płaskim, ukrytym pod materiałem koszulki brzuchu. Upewniwszy się, że przez te kilka dni, kiedy jej nie było, nie spuchłam jak balon, znów skupiła się na mojej twarzy.
– Te plamy na oczach to jakaś ciążowa zachcianka? Bal za kilka godzin, chcesz się tak pokazać gościom?
Uśmiechnęłam się krzywo, zażenowana faktem, że zostałam przyłapana na makijażowej wpadce. Nie musiała jednak nic mówić. Larissa ujęła mnie pod ramię i podprowadziła do stojącej w kącie pokoju toaletki. Szybko pozbyła się paskudnej imitacji makijażu i zabrała za nakładanie nowego.
– Gdzie byłaś przez te kilka dni? – zapytałam, posłusznie przymykając powieki, na których wampirzyca blendowała dwa podobne kolorystycznie cienie tak, by gładko w siebie przechodziły.
– Musiałam przemyśleć kilka spraw – rzuciła ogólnie Larissa. – Poza tym chciałam trochę odczekać. No, wiesz, żeby cię specjalnie nie drażnić.
Mimo jej sprzeciwów otworzyłam oczy i posłałam jej oburzone spojrzenie.
– Przecież ci mówiłam, że to nie była twoja wina. Oczywiście boli mnie, że masz przede mną jakieś sekrety… – Westchnęłam, chwytając ją za dłoń, w której dzierżyła pędzel. – Rozumiem jednak, że z jakiegoś powodu nie możesz mi ich wyjawić.
– Boję się, że przez to, że ci nie powiedziałam, stanie ci się krzywda – jęknęła, zaciskając powieki. – Ale słowa wyjaśnienia dosłownie nie mogą przejść mi przez gardło. Widziałam wampiry, który próbowały przeciwstawić się jej rozkazom – dodała ciszej, wyraźnie speszona. – Wierz mi, Cat, nie jest to nic przyjemnego.
– Co ta tajemnicza Ona ma w sobie, czego nie mam ja? – zapytałam, zanim przypomniałam sobie, że przecież miałam przestać drążyć.
– Problem polega na tym, że tak naprawdę niewiele was różni. Nawet kochacie tych samych mężczyzn – rzuciła tajemniczo, tym stwierdzeniem kończąc temat.
– Mój ukochany nie żyje – przypomniałam cierpko, podając jej eyeliner.
Larissa nie odpowiedziała na moje pytanie, co oznaczało, że i tak powiedziała mi o wiele więcej, niż powinna. Z trudem zrezygnowałam z dalszych dociekań i pozwoliłam, by w milczeniu dokończyła mój makijaż. Efekt końcowy jak zwykle mnie olśnił. Odrobina tuszu do rzęs czy cienia zmieniła mnie z niepozornej szarej myszki w prawdziwą Królową. Teraz przynajmniej mogłam wyglądać królewsko, bo z samopoczuciem różnie to bywało.
Podczas gdy ja rozczesywałam włosy i przygotowywałam je do kręcenia, Larissa wyciągnęła z szafy moją specjalnie przygotowaną na bal kreację. Na dobrą sprawę sama jej jeszcze nie widziałam. Jako że zakupy nigdy nie były moją mocną stroną, wybór odpowiedniej sukni pozostawiłam Willowi. Wierzyłam, że mnie nie zawiedzie; w końcu nigdy wcześniej tego nie zrobił.
Jakie też było moje zdumienie, kiedy po otwarciu pokrowca moim oczom ukazała się…
Dobry Boże.
– Czy to suknia ślubna? – zdziwiła się Larissa. – Jest piękna, bez dwóch zdań, ale jednak…
– To nie tak miało być – wymamrotałam pod nosem, ze zdumieniem wpatrując się w śnieżnobiały, koronkowy materiał wdzięcznie rozpostarty na moim łóżku. – To miał być tylko ustawiony bal z okazji naszych równie ustawionych zaręczyn. A tak… Co pomyślą inni? Jezu, a co jeśli on zorganizował bez mojej wiedzy całe wesele?
– Wierz mi, wiedziałabyś, gdyby tak było – uspokoiła mnie przyjaciółka, gładząc dłonią materiał spódnicy. – Przymierz ją – zasugerowała łagodnie, z szacunkiem podnosząc suknię z posłania. – Jeśli ci się nie spodoba, przebierzemy cię w coś mniej ślubnego.
Wciąż sceptycznie nastawiona pozwoliłam, by Larissa pomogła mi założyć to koronkowe, ale bądź co bądź ślubne cudo. Wszystkie obawy jednak wyparowały, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Suknia zdawała się być wręcz stworzona dla mnie. Subtelna koronka w połączeniu z prostym krojem odzwierciedlała moje łagodne usposobienie, ale to wycięcie na plecach mówiło o mnie najwięcej. Grzeczna, ale jednocześnie z pazurem. Gdyby tylko była czarna, byłabym nawet skłonna zaryzykować stwierdzeniem, że jest to suknia idealna.
Larissa bez słowa skanowała mnie wzrokiem, obmyślając, jakie dodatki powinna dobrać, by całość dobrze współgrała. Ku mojemu zadowoleniu postawiła na czarne szpilki i kolczyki, dzięki czemu w tej ślubnej kreacji mogłam się czuć nieco mniej onieśmielająco. Całość dopełniła ciemna, właściwie wpadająca w czerń szminka, która z miejsca skradła moje serce.
Wampirzyca kończyła układać moje włosy, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Wyczuwając, że to Cole, chciałam odmówić, ale ten jak zwykle nie zaczekał na moje pozwolenie, lecz bezkarnie władował się do środka. Wyglądał jednak tak dobrze w smokingu, że byłam skłonna wybaczyć mu ten brak poszanowania mojej prywatności.
– O cholera – syknął zdumiony, skanując mnie wzrokiem. – Chyba pomyliłem imprezy.
– Wierz mi, ja chyba też – parsknęłam gorzko, wygładzając materiał spódnicy. – Ale czego się nie robi dla dobra królestwa, nie?
Larissa wywróciła oczami i zabrała się za sprzątanie toaletki. Szybko jednak zrozumiała, że powinna się ulotnić, gdyż Cole chce ze mną porozmawiać na osobności. Bez słowa skinęła nam obojgu i praktycznie bezszelestnie opuściła sypialnię.
– Ostatnie dni były trudne – zaczął pojednawczym tonem Cole, pokonując dzielący nas dystans. – Przepraszam za bycie takim dupkiem. Po prostu… Cóż, zaskoczyłaś mnie.
– Mimo wszystko dziękuję, że się zgodziłeś. To dla mnie wiele znaczy.
Cole uśmiechnął się ciepło, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął małe, czerwone pudełeczko, na widok którego kolejny raz tego dnia zrobiło mi się słabo.
– Sporo nad tym myślałem, kotku i… – Westchnął ciężko, wolną dłonią drapiąc się po karku. – Jeśli chcemy wypaść wiarygodnie, powinniśmy to rozegrać jak należy, nie sądzisz?
– Cole, nie musisz…
Nie pozwolił mi jednak dokończyć. Upadł przede mną na jedno kolano, jednocześnie otwierając pudełeczko. Umiejscowiony pomiędzy fałdami czarnego, satynowego materiału pierścionek błysnął w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
– Catherine Victorio Evans, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją udawaną narzeczoną?
Zaskoczona byłam w stanie jedynie sztywno skinąć głową. Turner nie potrzebował jednak niczego więcej. W milczeniu wyciągnął pierścionek z pudełeczka i wsunął go na serdeczny palec mojej lewej dłoni. Dokładnie obejrzałam błyskotkę, nie potrafiąc zapanować nad wzruszeniem.
Pieprzone hormony!
Kiedy Cole wstał, rzuciłam się, by go objąć. Odwzajemnił mój gest bez cienie rezerwy, dzięki czemu o wiele łatwiej było mi uwierzyć w szczerość jego intencji.
– Kto by pomyślał, że pewnego dnia zdobędę cię naprawdę?
Uśmiechnęłam się lekko do swoich wspomnień, mile zaskoczona, że wciąż o tym pamiętał. Tego dnia, kiedy po raz pierwszy wyznał mi miłość – zaraz po tym, jak zarzucił mnie całą masą cytatów z ,,Małego Księcia” – oznajmił również, że chciałby mieć mnie naprawdę. Wtedy mu uwierzyłam. Teraz, mimo że nauczona doświadczeniem nie powinnam była tak naiwnie mu ulegać, postanowiłam ponownie zaryzykować.
– Masz mnie, Cole’u Turnerze. I chyba nigdy tak naprawdę nie przestałeś.



Kiedy w końcu uznałam, że nic więcej nie zrobię, by poprawić swój wygląd, z Colem u boku opuściłam sypialnię. Wsparta na jego ramieniu pokonałam odcinek dzielący nas od schodów. Nie stresowałam się; w końcu byłam Królową, a wystawne bale były poniekąd częścią mojej egzystencji. Poza tym obecność Nocnych, nawet jeśli w dużej mierze kompletnie mi obcych, nie czyniła już ze mnie nerwowej, nieśmiałej blondyneczki. Bałam się jednak, że coś pójdzie nie tak, że coś przegapiliśmy, jakiś istotny znak nadchodzącej katastrofy i będziemy zmuszeni zmienić charakter tak hucznie obchodzonej uroczystości.
Nawet jeśli sam Will obiecywał, że ma wszystko pod kontrolą, nie potrafiłam całkowicie mu uwierzyć. Nie w tej konkretnej kwestii. Chociaż często zwodniczy, szósty zmysł Kateriny zaprzeczał pomyślnym teoriom Nocnego, co napawało mnie niepokojem.
– Trzymasz się jakoś? – zapytał Cole, spoglądając na mnie z troską. Chociaż minęło już trochę czasu, nadal nie przywykła do tego, że jego oczy na powrót przybrały tę piękną, szmaragdowozieloną barwę. – Strasznie zbladłaś.
– To wina pudru – zełgałam. Wzięłam głęboki wdech, mając nadzieję, że w ten sposób chociaż na chwilę uda mi się uciszyć ten podstępny głosik zwiastujący moją dzisiejszą klęskę. – I całej masy innych kosmetyków. Po prostu, no wiesz…
– Niecodziennie wychodzi się za mąż – parsknął Cole, z udawanym zrozumieniem kiwając głową. – Jakby nie patrzeć siedzimy w tym razem.
– Nieszczególnie pocieszająca wizja.
Cole wyszczerzył się, nakłaniając mnie jednocześnie do wznowienia spaceru w dół schodów.
– Ja ciebie też, pani Turner. Ja ciebie też…
Brzmiało to tak niedorzecznie, że aż wstrzymałam się przed komentarzem. Po prostu mocniej zacisnęłam dłoń na jego przedramieniu, zganiając wszystko na wysokie obcasy, długą suknię i ciążę. Bo przecież wcale się nie stresowałam. Wcale.
Jako że cały dzisiejszy dzień spędziłam na górze, walcząc z ciążowymi humorkami, nie miałam jeszcze okazji przyjrzeć się metamorfozom, które przeszedł parter hotelu na rzecz dzisiejszej uroczystości. Na widok kwiatowych kompozycji w lobby i czerwonego dywanu prowadzącego wprost do lustrzanej sali restauracyjnej doznałam nieprzyjemnego uczucia déjà vu. Podobnie sprawa przedstawiała się w salonie. Gra błysków i kolorów przywodziła na myśl wspomnienia, o których wolałam nie pamiętać.
Dekorator praktycznie całkowicie zrezygnował ze sztucznego oświetlenia, stawiając na staromodne świece, które nadawały pomieszczeniu gromadzącemu wampiry z Las Vegas i okolic jeszcze mroczniejszego uroku. W ich poświacie nawet rozmieszczone po całym pokoju bukiety wyglądały groźniej i mniej eterycznie. Minimalizm w warstwie dekoracyjnej dopełniały wampiry. Pełne wdzięku i gracji rozmawiały, raz po raz błyskając w drapieżnym uśmiechu bielą wysuniętych kłów, korzystały z oferowanych przez zauroczonych przeze mnie kelnerów drinków, lub też pożywiały się na przyprowadzonych ze sobą karmicielach. Na widok panującej tu harmonii, mimo kilku dość dysfunkcyjnych elementów, wszelkie moje wcześniejsze obawy wyparowały.
Nasze nadejście spowodowało drobne rozproszenie. Zamilkły rozmowy, nawet muzycy na moment odłożyli swoje instrumenty, stawiając mnie i Cole’a w centrum uwagi. Turner, wyczuwając moje napięcie, uspokajająco pogładził mnie po dłoni, którą wciąż zaciskałam na jego przedramieniu. Ten gest nie ubiegł uwadze publiczności, która z nieskrywaną ekscytacją przyglądała się mojemu pierścionkowi zaręczynowemu. Nawet Will, który przecież musiał wiedzieć o tym drobnym spisku, wyglądał na żywo zainteresowanego.
W myślach modląc się o to, bym nie potknęła się na ostatnich metrach i nie zrobiła z siebie jeszcze większego pośmiewiska, podążyłam wraz z Cole’m na przygotowany dla muzyków podest. Przy pomocy mojego narzeczonego wspięłam się na podwyższenie. Z tej perspektywy miałam o wiele lepszy wgląd na zgromadzonych.
I, niech mnie cholera, nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że moja osobista tragedia zbierze tu aż tak wielu Nocnych.
– Na początek pragnęłabym, zarówno w imieniu swoim jak i mojego narzeczonego, podziękować wam za przybycie – zaczęłam, z trudem przypominając sobie poszczególne partie ćwiczonej od rana przemowy. – Wasza obecność w tym jakże szczególnym  dniu jest dla nas niebywale ważna. Cieszę się, że to właśnie z wami, moją ukochaną rodziną, mogę podzielić się tą cudowną nowiną. Mam nadzieję, że będę mogła korzystać z waszego nieocenionego wsparcia również potem, w chwilach na pewno nie tak radosnych. Spróbujmy jednak na ten jeden wieczór porzucić spowijający nas mrok ciążącej nad nami przyszłości i skupić tylko na tym, co tu i teraz. Bawmy się i integrujmy, a tym samym należycie powitajmy najmłodszą dziedziczkę Iwanow, która już za kilka tygodni pojawi się na tym świecie, na dobre jednocząc naszą rodzinę.
Moje ostatnie słowa nie zabrzmiały tak dumnie, jakbym sobie tego życzyła. Nie spotkałam się też z upragnionym aplauzem. Wpatrywałam się w zdumione twarze moich poddanych, oczekując najgorszej reakcji.
Wiedziałam, że wyjawienie im prawdy o ciąży nie przyniesie niczego dobrego!
Wtedy jednak z tłumu zaczęły się przedzierać pojedyncze oklaski, które z czasem przybierały na sile. Widząc, że większość dołączyła do aplauzu, pozwoliłam się sobie odprężyć. Uśmiechnęłam się do zebranych, jednocześnie sprawdzając, czy napływające od nich przez naszą więź emocje są prawdziwe.
– Niech żyje królowa!
Dumnie skinęłam głową, wychodząc naprzeciw kolejnej dawce ciepłych słów pod adresem mnie i dziecka. Początkowo odczuwany niepokój ulotnił się, a nowa fala pochlebnych okrzyków tylko zmotywowała mnie do działania.
– A nie mówiłem? – wyszeptał Cole wprost do mojego ucha, drażniąc ciepłem swojego oddechu wrażliwą skórę karku.
Z pomocą Cole’a udało mi się zejść ze sceny, nie tracąc przy tym resztek godności. Pomiędzy gośćmi zaczęli lawirować kelnerzy z tacami pełnymi drinków i szampana. Machinalnie sięgnęłam po kieliszek z tym drugim, jednak ktoś w ostatniej chwili wyrwał mi go z ręki. Zdumiona spojrzałam na Willa, który podmienił mój alkohol na coś, co zdecydowanie nie miało w sobie nic z procentami.
– Czyś ty zwariowała? – zbeształ mnie, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Sięgasz po alkohol? Przecież jesteś w ciąży!
– Mam przetrwać wieczór na trzeźwo? – jęknęłam niezadowolona, przyglądając się zawartości mojej szklanki. Wampirzątko raczej na pewno nie miało ochoty na sok pomarańczowy. – Nie dam rady!
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim..
– Zanim co? – prychnęłam. – Wcisnęłam się dobrowolnie w suknie ślubną i zaręczyłam z Turnerem?
Will wywrócił oczami, duszkiem dopijając podebranego mi szampana. Mogłam się założyć, że zrobił to z premedytacją na wprost mnie, aby mnie zdenerwować.
– Ja ci pierścionka na palec nie władowałem. Powinnaś więc się cieszyć, najdroższa, że Cole nareszcie się ogarnął i wziął sprawę na poważnie.
– To tylko do czasu porodu – mruknęłam, odwracając się. Próbowałam w tłumie nieznajomych odnaleźć Turnera, ale marnie mi to szło. – Potem…
– Potem co, Catherine? Nie od dziś wiadomo, że dziecko zbliża ludzi i…
– Tyle że żadne z nas nie chce tego dzieciaka – syknęłam cicho, chcąc jak najszybciej zakończyć niewygodny temat. Will i jego mądrości zaczynały pomału wyprowadzać mnie z równowagi. Odkąd tylko dowiedziałam się o ciąży, zaczął się zachowywać, jakby był nie wiadomo jakim znawcą i ekspertem w wychowywaniu dzieci. Jego porady z reguły jednak nijak miały się do tego, czego chciałam ja. Mówił o dobru dziecka, ale nigdy moim. – A już na pewno nie Cole.
– Przestań wypowiadać się o własnej córce takim tonem, jakby coś zawiniła. Dziecko nie odpowiada za głupotę jego rodziców, nie sądzisz?
Na moment straciłam nad sobą panowanie. Zamiast jednak wyżyć się na Williamie, po prostu zacisnęłam dłonie w pięści. Zapomniałam jednak o jednym drobnym, choć dość istotnym szczególe. Szklanka, którą dzierżyłam w prawej dłoni, pękła pod wpływem nacisku. Przez palce pociekł mi sok pomieszany z moją krwią. Szybko odrzuciłam od siebie szklane odłamki, nie chcąc dopuścić do powiększenia się rany. Mimo to kilkoro najbliżej stojących Nocnych obróciło się, szukając źródła słodkiego zapachu.
– I widzisz, co narobiłeś? – warknęłam, odwracając się na pięcie. Nie odpowiadając na żadne zaczepki, pognałam prosto do kuchni, gdzie w spokoju mogłam przeczekać proces gojenia.
Dokładnie umyłam dłonie, zmywając z nich resztki zakrzepniętej krwi. Rozcięcia na mojej skórze były już praktycznie niewidoczne. Od całkowitego zagojenia dzieliły mnie tylko minuty.
Kiedy wróciłam do salonu, ludzie zdawali się nie pamiętać o scenie, którą odstawiłam przy udziale Willa. Zmotywowana tą myślą postanowiłam zacząć proces poznawania nowych sprzymierzeńców.
– Królowo. – Czując czyjś dotyk na ramieniu, odwróciłam się w kierunku swojego nowego rozmówcy. – To zaszczyt w końcu poznać cię osobiście. Derek Smith, przywódca waszyngtońskiego klanu.
– Och, tak, słyszałam o was – przyznałam, uśmiechając się. – William dużo o tobie mówił. Ponoć znałeś Katerinę.
– Ach, cóż to była za kobieta – westchnął Derek, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. – Tym bardziej cieszę się, że mogę współpracować również z tobą, Królowo.
– W takim razie pozostaje mi mieć nadzieję, że pozostaniecie na dłużej w Vegas.
Derek uśmiechnął się tajemniczo, łapiąc z tacy przechodzącego kelnera szklankę whiskey.
– Kiedy już raz zasmakuje się Miasta Grzechu, nie sposób tak łatwo odpuścić, nieprawdaż?
Tylko skinęłam głową, po czym odeszłam, wymigując się innymi gośćmi. W ciągu kilu godzin poznałam kilkoro innych przywódców większych bądź mniejszych grup z całych Stanów, co było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Nigdy nie przypuszczałabym, że aż tak wielu Nocnych postanowi połączyć się w klany i zwyczajnie współpracować. Z doświadczenia wiedziałam, że nie były to stworzenia szczególnie stadne.
Z moich wstępnych obliczeń wynikało, że nasza skromna dotychczas armia wzbogaciła się o wielu dodatkowych, wartościowych żołnierzy. Chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam powstrzymać dumnego uśmieszku cisnącego mi się na usta. Nawet jeśli z początku byłam sceptycznie nastawiona do tej uroczystości, musiałam w końcu przyznać, że Will odwalił kawał dobrej roboty.
– Ach, tu jesteś, kotku. – Ktoś objął mnie od tyłu i złożył soczysty pocałunek na mojej skroni. Wstrzymałam oddech, czując bijący od Cole’a odór alkoholu. – Wszędzie cię szukałem.
– Mało ci po ostatniej akcji? – westchnęłam, kręcąc z politowaniem głową. – Nie pij tyle, najdroższy. Nie każ mi się o siebie martwić mocniej niż zwykle.
Nie wiedzieć czemu moje słowa sprawiły, że Turner się rozpromienił.
– Zależy ci na mnie?
– Cole… Po prostu nie pij już więcej, dobrze? – zapytałam, wierząc, że do końca balu uda mi się utrzymać go w ryzach. – Chodź, zatańczymy – zasugerowałam szybko, słysząc, że muzycy rozpoczęli grać kolejny, o wiele żwawszy od poprzedniego utwór.
Turner niechętnie podreptał za mną w stronę prowizorycznego parkietu. Przyciągnęłam go do siebie jak najbliżej, mając nadzieję, że jest wystarczająco trzeźwy, by nie pomylić podstawowych kroków. Na szczęście szybko udało nam się złapać wspólny rytm i z gracją odtańczyć cały kawałek. A potem kolejny. I jeszcze jeden. Dopóki melodie znów nie stały się melancholijne i smutne, nie rozumiałam, że ten dziwny, zamglony obraz spowodowany jest tym, że moje oczy przepełniły się łzami.
– Cat? Co się dzieje, kotku?
– Pomyśleć, że od naszego ostatniego, a zarazem pierwszego wspólnego balu minęło zaledwie osiem miesięcy – wyszeptałam, przyglądając się jego przystojnej, skupionej twarzy. Wszystko, poczynając od wyraźnie zarysowanych kości policzkowych na szmaragdowych oczach kończąc, choć wyglądało tak samo, wcale już takie nie było. Wystarczyło tylko kilka miesięcy, by oczy w których się zakochałam, zmieniły barwę na czerń typową dla Nocnych. I chociaż nasz wygląd nie uległ zbyt drastycznej zmianie, wewnątrz byliśmy zupełnie innymi ludźmi. – Tak wiele straciliśmy przez ten czas, najdroższy. Ale co zyskaliśmy, poza pięknymi, choć krótkotrwałymi wspomnieniami?
– Cat, jeśli chcesz stąd na chwilę wyjść i odpocząć… – zasugerował łagodnie Turner, przesuwając dłonią po wgłębieniu mojej talii. – To zrozumiałe, że tęsknisz. A uroczystości jak ta…
– To nie tęsknota, kochany – westchnęłam, gubiąc kroki. Zatrzymaliśmy się więc na środku parkietu i po prostu na siebie patrzyliśmy. – To po prostu…
Cole musnął dłonią mój policzek, zapewne ścierając z niego kilka zdradliwych łez. Uśmiechnęłam się smutno, na moment pozwalając sobie stać się tą pyskatą, choć naiwną Catherine w sukni z gorsetem, która wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką obżerała się babeczkami w szkolnej toalecie i zastanawiała się, czemu tak naprawdę zadurzyła się w Cole’u Turnerze.
– Żal? – zasugerował miękko, dostrzegając moje rozmyte spojrzenie.
Nie musiałam odpowiadać. Cole doskonale zdawał sobie sprawę z mojej odpowiedzi. A to wszystko dzięki łączącej nas więzi. Więzi, o której jeszcze osiem miesięcy temu żadne z nas by nawet nie pomyślało…
Cole pochylił się i złożył delikatny, całkowicie niezobowiązujący pocałunek na moich ustach. Uśmiechnęłam się lekko, obejmując go za szyję, dzięki czemu mogła chociaż na chwilę zatrzymać go tak blisko siebie. Nie mogłam zaprzeczyć myśli, że między nami jeszcze nigdy nie było tak dobrze.
Relacja moja i Cole’a była wielokrotnie wystawiana na próbę. Raz po raz raniliśmy siebie nawzajem, do końca nie rozumiejąc nawet dlaczego. Tym razem było jednak inaczej. Czułam, że tylko Cole jest w stanie zrozumieć mnie i moje prawdziwe potrzeby. Było tak, jak z Colinem – uzupełnialiśmy się. Tak zwyczajnie, bez zbędnych deklaracji czy nic niewartych słów. Lydia nazwałaby to pokrewieństwem dusz czy innym romantycznym banałem. Ja obstawałam przy tym, by to po prostu czuć, a nie nazywać.
A może Will miał rację również w tej kwestii…?
– Widzisz, już prawie koniec balu – zauważył Cole cicho, uśmiechając się wesoło. – A ty tak panikowałaś… Nie chciałaś wierzyć, kiedy mówiłem, że nic złego się nie stanie.
Otworzyłam usta, chcąc mu odpowiedzieć, ale rozproszona przez nagły zamęt na korytarzu zupełnie zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku, chcąc sprawdzić, co lub kto wywołał zamieszanie. Na widok grupy nowoprzybyłych wampirów serce dosłownie podeszło mi do gardła.
– Co oni tu robią? – zapytał ktoś z tłumu, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy. – I po co im te maski? To nie karnawał!
Nocni, którzy dopiero postanowili się pojawić na naszym zaręczynowym przyjęciu, rozpierzchli się na różne strony, próbując dogadać się z innymi gośćmi. I chociaż przyjęto ich dość ciepło jak na dziwnych, ubranych w karnawałowe maski spóźnialskich, ja nie mogłam się co do nich przekonać. Już nie chodziło nawet o to, że ich nie znałam, gdyż podobne uczucie towarzyszyło mi od początku balu. Bardziej martwiło mnie to mrowienie w brzuchu, ilekroć któryś z nich spojrzał w moją stronę. Coś w ich oczach i sposobie bycia zwyczajnie mnie niepokoiło.

Jak się z czasem okazało – niebezpodstawnie. Albowiem najlepsza zabawa miała się dopiero rozpocząć.




††††††



Witam ponownie po dłuższej przerwie! Przyznaję, troszkę tęskniłam za pisaniem. A nawet troszkę bardzo. I choć skubałam ten rozdział od tygodni, czego tak nawiasem szczerze nie znoszę, pisało mi się go nawet przyjemnie. Z reguły opisywanie jakichś większych, ważnych wydarzeń mi nie wychodzi, ale tym razem jestem nawet zadowolona. A już tym bardziej z kolejnego rozdziału, który jakiś czas temu zaczęłam. Jak myślicie, co się stanie? Znamy się nie od dziś, na pewno macie jakieś swoje teorie ;p
Kolejna okrągła liczba do odhaczenia. Ciekawe czy uda mi się kiedyś dobić do setki :') Tak w ogóle to dziwnym trafem w każdej z części jest jakiś bal. To chyba moje małe uzależnienie. Chyba tego typu wydarzenia zwyczajnie kojarzą mi się z wampirami. Nie tylko krew czy kły, ale również bale. I walc. Och, tak, walce od Petera Gundry i wampiry to najlepsze połączenie, jakie istnieje.
Na dziś to tyle. Z następnym postaram się wrócić wcześniej, choć nie ukrywam, że ciężko jest mi znaleźć czas na pisanie. Ponoć w czerwcu ma być łatwiej...

Do napisania!
Klaudia

2 komentarze:

  1. I znowu bezbłędnie. Ja już nie wiem, co ja mam pisać w komentarzu, jak ja żadnych uwag nie mam. Tylko chłonę kolejne rozdziały i nie mogę do niczego się przyczepić, prócz częstotliwości dodawnia kolejnych części.
    Ale tym razem nie będę o to krzyczeć, bo wiem, że masz zapiernicz jeszcze ostrzejszy niż mój prywatny. Tylko się będę cieszyć, ze w ogóle znalazlas na bloga czas 💗
    To ja zmykam do grzybów i porostów, przepraszam, że znów mało konkretnie, ale robię co mogę. 😃
    Lofki, kiski
    Gabbinka Wolowinka

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnam chyba polecieć po kolei, ale nie mogę. Bo kurde... Will, wtf? x"D Wyobrażam sobie minę Cat na widok sukni ślubnej i tak, to jest piękne.
    Larissa jest cudowna. To ten typ wiernej przyjaciółki, którego brakowało mi, odkąd nie ma Kiełka. I to aż przykre, co w sumie uświadomiłaś mi rozmyślaniami Catherine o tym, jak wiele uległo zmianie – i w niej, i w ich relacjach. O tak, przez trzy tomy zmieniło się naprawdę wiele. Jeszcze kwestia tej tajemniczej osóbki, o której mówiła Larissa... Ale ten temat przemilczę, obie wiemy czemu. ^^
    Wciąż nie trawię Cole'a. Nie ufałam mu i nie ufam, chociaż miał takie momenty, w których wydawał się znośny i praaaawie mu współczułam. Aczkolwiek to wciąż dupek Cole, którego widzę w roli takiego, co wykorzysta kobietę i ucieknie, bo może. Więc w kwestii tych zaręczyn – nawet udawanych – mam mieszane uczucia.
    William mnie rozbraja. W sumie Cat trafiła w sedno – zachowuje się jak znawca, jeśli chodzi o ciążę. Co mogłoby być całkiem urocze i przydatne, gdyby w tym wszystkim nie zapominał o matce. A to też ważne, nawet jeśli dziecko nie zawiniło. No sorry, ale niechciana ciąża, może wyniszczyć psychikę tak, że już się tego nie naprawi.
    Końcówka... Oczywiście, że musiało się coś sypnął. U Ciebie nie ma spokojnych bali. :V Kimkolwiek są Ci przybysze, będzie ciekawie, więc ja po prostu lecę dalej, co? :D
    A, no i jeszcze jedno: Red w soundtracku. <3

    Nessa

    OdpowiedzUsuń