piątek, 28 kwietnia 2017

Rozdział 53



CZĘŚĆ TRZECIA - "KRWAWY ŚWIT"



"Była to jedna z tych nocy, w których nie ma nadziei na świt..."
Antoine de Saint-Exupéry





Znajduję się w pomieszczeniu, które wygląda znajomo, jednak na pierwszy rzut oka nie potrafię stwierdzić, kiedy miałam okazję w nim przebywać. Kolejna scena otwiera mi jednak oczy – palenisko i leżąca obok niego szorstka narzuta w kolorze zgniłej zieleni przywodzą nader realistyczne wspomnienia. Kiedy podchodzę bliżej, dostrzegam na podłodze srebrny łańcuszek. Schylam się, by go sięgnąć, jednak moją uwagę przykuwa coś innego. Podchodzę do półki, dotykam glinianego kubka, muskając opuszkami palców zacieki zakrzepłej krwi. Odkładam go ostrożnie, bojąc się, że przez przypadek uszkodzę jego kruchą powierzchnię. Z jakiegoś powodu ma on da mnie szczególne znaczenie. Nie potrafię sobie jednak przypomnieć dlaczego.
Narzuta jest tak samo szorstka w dotyku jak to zapamiętałam. Odsuwam się od niej, z niechęcią wspominając jej dotyk na mojej nagiej skórze. O wiele milej myśli mi się o dotyku nie tyle czegoś, co kogoś
Przed oczami staje mi obraz Daniela Shane’a, chłopaka, dla którego gotowa byłam poświęcić wszystko – łącznie z Nocnymi i moją reputacją. Wyraźnie widzę jego nastroszone, ciemne włosy, niemalże czuję pod palcami, jak sztywne i suche są od żelu, którego zwykł używać. Poniżej linii włosów w moim umyśle dorysowuje się reszta jego twarzy – muśnięta cieniem zarostu szczęka sprawiająca wrażenia zbyt kanciastej, wręcz ostrej, nieco zadarty nos, wąskie usta, pomiędzy których połówki nierzadko wsunięty był papieros. Następnym punktem przykuwającym uwagę w jego wyglądzie są oczy. Czarne, głębokie, wręcz nierealnie bezdenne. Pamiętam, że w chwilach największego kryzysu to właśnie tych oczu wypatrywałam w tłumie.
Teraz jednak, kiedy patrzę prosto w nie, nie czuję nic.
Daniel z moich snów uśmiecha się zadziornie i wyciąga ku mnie dłoń.
A ja w odpowiedzi na jego gest wbijam mu nóż prosto w serce.


Gwałtownie otworzyłam oczy, jednocześnie ze świstem wciągając powietrze. Ostrożnie opadłam z powrotem na poduszki, dociskając dłoń do piersi na wysokości mostka. Jeszcze przez ułamek sekundy czułam przeszywające mnie na wylot ostrze. Potem jednak to wrażenie minęło, a ja nie mogłam powstrzymać się przed rozciągnięciem ust w nieznacznym uśmiechu.
Znowu zabiłam swoje człowieczeństwo. Tym razem w pełni samodzielnie.
Sny powracały co noc od dnia… cóż, nazwijmy rzecz po imieniu: tragedii. Choć od tamtego czasu minął zaledwie tydzień, wiele się pozmieniało. Poza przeznaczeniem, które bezpowrotnie związało mój los z Nocnymi, ja sama uległam kompletnej metamorfozie. Śmierć jedynej osoby, na której aprobacie i zadowoleniu niegdyś mi zależało, sprawiła, że podjęłam ostateczną decyzję, raz na zawsze opowiadając się po stronie mroku. Mimo wcześniejszych obiekcji, teraz nie potrafiłam uwierzyć, dlaczego tak długo z tym zwlekałam. Zapewnienia, jakobym sercem i duszą należała do Dziennych, były wyssanymi z palca bajeczkami. Nigdy nie czułam się dobrze wśród tych marnych wampirzych podrób. Dopiero teraz mogłam powiedzieć, że trafiłam do domu.
Nocni byli nieokrzesani i niezdyscyplinowani, ale kochali mnie równie mocno co ja ich, przez co naprawdę nietrudno było nam się dogadać. Pozwalałam im na pełną swobodę, kiedy jednak potrzebowali, mieli we mnie oparcie. Ufali mi i wiedzieli, że chwilowy kryzys – czy jakkolwiek inaczej nazwać okres, w którym otwarcie nimi gardziłam, a potem wypierałam się ich miłości – został definitywnie zażegnany. Nieba bym im uchyliła, a nawet ofiarowała jeszcze więcej. Will żartował, że zachowywałam się trochę jak nadgorliwa i zaborcza, świeżo upieczona mamuśka, która nikogo nie chciała dopuścić do swojego dziecka, jednocześnie samodzielnie je rozpieszczając. Ten instynkt był jednak silniejszy ode mnie.
Po mojej sypialni rozniosło się ciche pukanie do drzwi, co było naprawdę zbędnym zabiegiem, gdyż już z odległości kilkunastu metrów usłyszałam zbliżające się męskie kroki.
– Mogę wejść?
Westchnęłam, podpierając się na łokciach, aby utrzymać z wizytatorem względny kontakt wzrokowy.
– Już praktycznie jesteś w środku, Cole, także daruj sobie te uprzejmości.
Nocny wślizgnął się do środka, skrupulatnie omijając co jaśniejsze punkty na dywanie. Jego próby manewrowania pomiędzy promieniami wpadającymi przez okno były co najmniej zabawne. Cole jednak nie widział nic śmiesznego w swoim niedogodnym położeniu. Mimo to jego skwaszona mina tylko nadawała całej tej sytuacji komizmu.
– Ile razy prosiłem cię, żebyś zasuwała zasłony?
Prychnęłam pod nosem, siadając wyżej. Wsparta na poduszkach poklepałam miejsce na łóżku obok siebie, zachęcając Turnera do zajęcia miejsca. Ukryte w cieniu posłanie stanowiło dla niego jedyną bezpieczną przystań w sypialni niemalże w całości wypełnionej promieniami słonecznymi.
– Wystarczy, że w całym domu panuje kompletna ciemnica. Ja nadal potrzebuję witaminy D do przeżycia.
Cole przysiadł na krawędzi łóżka, spoglądając na mnie z uwagą. Wiedziałam, co chciał mi przekazać jeszcze na długo przed tym, zanim w ogóle tu przyszedł. Każdy poranek rozpoczynał tą samą śpiewką.
Przemiana Cole’a nie była zamierzona, ja sama do tej pory nie wierzyłam, że naprawdę udało mu się ją przetrwać. O jadzie w jego układzie krwionośnym Mason powiedział nam, kiedy było już za późno, by zareagować, bo Cole wszedł na ten poziom przemiany, który w głównej mierze składał się z bólu i wewnętrznych tortur. Wyczerpanego i poobijanego Turnera od razu więc spisaliśmy na straty – jak się jednak okazało niesłusznie, bo teraz oddychał i miał się nie najgorzej.
Z czasem zrozumiałam, że taki obrót sprawy nawet mi się podobał. Pozbawiłam Marlene dwojga najlepszych wojowników za jednym zamachem. W takich warunkach przejęcie Akademii miało być bułką z masłem.
– Mason chce się z tobą zobaczyć – oznajmił cicho Cole, nie patrząc na mnie. – Zapowiedział, że przestanie pić krew, jeśli z nim nie porozmawiasz.
– To wariat – skwitowałam. – Niech zdechnie, skoro chce. Droga wolna.
– To może być jeden z naszych lepszych sprzymierzeńców – sprostował, wzdychając. – Jak Larissa. Nie powiesz mi, że nie jest pomocna.
Wystarczyło wspomnienie imienia wampirzycy, bym poczuła wewnętrzne ciepło. Larissa była jedną z tych, której nie dało się nie kochać – radosna, żywiołowa, chętna do pomocy. Słynęła z tego, że potrafiła wszystko, przez co wszędzie musiało być jej pełno. Mimo dość nieszczególnych okoliczności, w których się poznałyśmy, teraz była jednym z najbliższych mi wampirów. Nie było zadania, którego by się nie podjęła, w przeciwieństwie do reszty nie spoglądała na mnie krzywo. Nie tolerowałam faworyzowania dzieci, ale ona bez dwóch zdań była moją ulubioną.
– Mason sam nie wie, czego chce. Jest rozchwiany i… popieprzony. Po prostu – dokończyłam, wzruszając ramionami. – Tym lepiej, że sam postanowił przejść na głodówkę, szkoda tracić na niego zapasy krwi.
– Catherine, wiesz, że tak nie można.
Wywróciłam oczami, wychwytując naganę w głosie Cole’a.
– Ty chcesz mi mówić, co można, a czego nie?
Turner momentalnie zamilkł, tracąc zapał do kłótni. Nawet on – osoba która przez wzgląd na naszą przeszłość powinna traktować mnie zupełnie inaczej  nie potrafił mi się sprzeciwić. Jak widać respekt do Królowej nie był nawykiem wrodzonym, co zwyczajnie wyuczonym. Nasza relacja opierała się na fundamentach dawnej znajomości, co nie podobało się moim większym sympatykom, ja jednak cieszyłam się, że w tym podłym, mrocznym świecie miałam kogoś, kogo mogłam obdarować bezgranicznym zaufaniem. Cole podpadł mi wiele razy. Wiedziałam jednak, że aby zachować dobre imię Daniela, zrobiłby dla mnie wszystko.
Chociaż oboje kochaliśmy Shane’a, tylko Turnerowi szkliły się oczy na samo wspomnienie przyjaciela. Dla mnie to imię nic już nie znaczyło. Dlatego dla bezpieczeństwa nas obojga ani słowem nie wspominaliśmy osoby, której Mason bezceremonialnie skręcił kark po nieudanym eksperymencie z moją krwią.
– Mason jest naszym najmniejszym zmartwieniem – przypomniałam łagodnie, dotykając zimnej jak lód dłoni Cole’a. – Musimy skupić się na tym, co naprawdę istotne. Jak choćby budowanie armii. Czy Nathan w końcu zrobił przegląd broni, którą znaleźliśmy w domu?
Znalezienie dla nas tymczasowego schronu początkowo zdawało się być zadaniem graniczącym z cudem. Musieliśmy zacząć więc od czegoś łatwego – jak na przykład wybór miasta. Pomysłów była masa, musieliśmy jednak liczyć się z tym, że słońce nie wpływało na naszą korzyść. Mimo moich początkowych obiekcji przeciwko opuszczaniu Montany, ostatecznie padło na Las Vegas. Teraz nie wyobrażałam sobie lepszego miejsca do życia. Wampiry i Miasto Grzechu, czyż nie brzmiało to pięknie? Za dnia Nocni co prawda musieli ukrywać się przed prażącymi promieniami słonecznymi, jednak nocą bez skrupułów mogli korzystać z przywilejów i uroków Vegas.
Wraz z Willem zwiedziłam każdy zakątek co bogatszych dzielnic miasta, szukając rezydencji, która byłaby w stanie zapewnić schronienie blisko pięćdziesiątce Nocnych. Żaden z domów jednak nie spełnił naszych oczekiwań. Kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo i wygoda mojej rodziny, stawałam się niezwykle wybredna. Nie mogłam w końcu pozwolić, by moje dzieci cisnęły się w zbyt małej willi.
Na szczęście William był osobą niebywale błyskotliwą i dzięki swoim genialnym pomysłom sprostał zarówno standardowym wymogom bezpieczeństwa, jak i moim oczekiwaniom. To on zaproponował, byśmy przy drobnej pomocy moich fioletowych oczu zadomowili się w którymś z licznych w tym mieście hoteli. Dzięki temu pod nosem mogliśmy mieć wszystko, co niezbędne – siebie nawzajem, masę przestrzeni i basen.
Cole i Larissa przemienili większość pracowników, dzięki czemu nasz mały sekret mógł pozostać bezpieczny. Poza tym w ten sposób pozyskaliśmy nowych sprzymierzeńców. Nie licząc faktu, iż od ponad tygodnia tkwiliśmy w miejscu, nie obmyślając choćby planu naszego ataku na Akademię, wszystko układało się fenomenalnie. Mieliśmy jednak dom, a miasto, w którym się zadomowiliśmy, dawało nam perspektywy, których potrzebowaliśmy, by rozwinąć skrzydła, więc byłam dobrej myśli.
– Nathan był zaledwie pracownikiem większej agencji ochrony, nie ma dostępu do takiej broni, jakiej potrzebujemy.
– W takim razie co mamy pod ręką? – mruknęłam.
– Nieco paralizatorów, pałek…
– Bezużyteczne – syknęłam, wygrzebując się z pościeli. – Potrzebujemy broni palnej. Nie sądzę, by Marlene przystanęła na naszą wizję walki na gołe pięści.
– Jesteśmy wampirami – zauważył Cole, spoglądając na mnie ze znużeniem. – Natura wystarczająco nas wyposażyła, nie potrzebujemy ludzkich wspomagaczy.
– Zamierzam doprowadzić tę wojnę do końca. A nie zrobię tego, licząc, tak jak Katerina, na łut szczęścia. Musimy się uzbroić.
Cole zamilkł na moment, przyglądając się, jak grzebię w praktycznie pustej szafie, (niestety nie udało mi się za wiele zgarnąć z Akademii, a na zakupy nie miałam czasu; bazowałam więc na tym, co znajdowało się w moim pokoju) szukając czegoś do ubrania. Na widok szortów i zwykłej koszulki zaczął mamrotać coś na temat tego, że Królowej tego typu zestaw nie przystoi, jednak zamilkł pod naciskiem mojego spojrzenia.
– Na zewnątrz jest ze czterdzieści stopni – burknęłam. – Wybacz, że nie wbiję się w jakąś suknię z tafty.
– Może i nie miałaś okazji być ostatnio na bieżąco z nowinkami modowymi, ale wierz mi, kobieta może wyglądać elegancko i jednocześnie się nie zagotować.
– Pójdę na zakupy, jak to wszystko się uspokoi – skwitowałam, zmierzając z naręczem ubrań do łazienki. Zamknęłam drzwi, ale nie do końca, pozostawiając między nimi a futryną szparę. Był to niepotrzebny zabieg, gdyż Cole teraz bez trudu mógł się ze mną porozumiewać przez ścianę. Pewnych nawyków trudno się jednak wyzbyć. – Musimy jeszcze pomyśleć, co z Masonem. Nie możemy wiecznie trzymać go w izolatce.
– Z tym akurat się zgodzę. Może i facet jest już popieprzony, ale ten pusty, biały pokój dodatkowo będzie go nakręcał.
– Tak cholernie nie chcę z nim rozmawiać… – Sięgnęłam po bawełniany top i naciągnęłam go na górę od kostiumu kąpielowego. – Czegokolwiek bym nie powiedziała, on odwraca to przeciwko mnie.
– Czarne charaktery mają to w zwyczaju.
Wróciłam do pokoju zaraz po tym, jak opłukałam twarz zimną wodą. Była to jedyna dobra rzecz, jaką podarowałam mojemu zmęczonemu ciału. Co prawda moim splątanym, nieco przyklapniętym włosom przydałoby się kilka chwil sam na sam z szamponem, jednak nie zamierzałam tracić czasu na zbędne zabiegi pielęgnacyjne. Zamiast więc je umyć, po prostu splątałam je bardziej, zbierając na czubku głowy w coś, co ładnie można było określić jedynie jako roztrzepany kok. W rzeczywistości o wiele bardziej przypominało to ptasie gniazdo.
– Jesteś strasznie blada – zauważył Cole, z ulgą wstając z łóżka, kiedy za sprawą zaciągniętych zasłon w pokoju znów zapanował przyjemny półmrok. – Jeszcze bardziej niż powinnaś. Na pewno coś spałaś?
– Mój wewnętrzny zegar wciąż się nie przestawił – mruknęłam, bagatelizując problem, który w obliczu tych prawdziwych właściwie nic nie znaczył. – Jest już siedemnasta, a ja dopiero wstałam z całodziennej drzemki. A właściwie teraz całonocnej…
Cole roześmiał się, podłapując moje spojrzenie w lustrze stojącej w kącie pokoju toaletki.
– Okay, zrozumiałem. Gdyby jednak coś się działo…
Odwzajemniłam jego uśmiech, odkładając szczotkę na blat.
– Będziesz pierwszym, którego o tym powiadomię.



Pokonałam całą drogę do zachodniego, szpitalnego skrzydła hotelu z dumnie uniesioną głową. Jednak mimo że z należytą dostojnością przyjmowałam kolejne pokłony i słowa powitania, w głębi byłam szczerze przerażona spotkaniem, które mnie czekało. Znałam Masona lepiej niż ktokolwiek inny, wiedziałam, jak z nim rozmawiać, by wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji. Tylko ja byłam w stanie nakłonić go do gadania. Mimo powszechnemu przekonaniu Mas nie był jednak aż tak głupi i szalony, by nie dopiec mi w sposób, którego nienawidziłam – odnosząc się do mojej przeszłości. Miałam gdzieś wzmianki o mojej szaleńczej miłości do Daniela Shane’a czy przyjaźni z Marlene Moon. Lecz Masona to nie zrażało. Potrafił tak dobierać słowa i wywlekać takie brudy, że znów czułam się słaba i niekochana.
Rozmowa z nim była równa samobójstwu.
Skinęłam głową Davidowi, strażnikowi tymczasowej celi mojego brata, który uradowany myślą, że choć na chwilę zwolnię go z nudnego stanowiska, zerwał się z krzesła. Było mi szkoda tego zapalczywego dzieciaka, którego Will wyznaczył do tej roli wbrew jego woli. Jednak według starszego wampira tylko on mógł należycie spełniać posługę strażnika, gdyż był najszybszy i najłatwiej ulegał pierwotnemu instynktowi. W rzeczywistości David okropnie się marnował – Mason może i był szalony, ale wiedział, że ucieczką nic nie wskóra. Na dobrą sprawę mogliśmy całkowicie pozbawić go ochroniarza; wzmocnione stalą drzwi stanowiły wystarczającą ochronę.
– Wasza Królewska Mość, to zaszczyt…
– Kitty? – rozległo się nawoływanie zza drzwi celi. – Och, siostrzyczko, przyszłaś!
Westchnęłam, spoglądając przez ramię. Cole’a nigdzie nie było widać. Poprosił, żebym na niego poczekała, jednak nie zamierzałam dłużej zwlekać.
– Mogę jeden? – zapytałam, skinieniem wskazując na sztylety, które David nosił wetknięte za specjalny pas.
Nocny przygryzł dolną wargę. Nie potrafił mi odmówić, chociaż powinien, bo Cole zakazał mu wpuszczać mnie do izolatki z jakimkolwiek ostrym narzędziem. Z góry założył, że zbyt szybko dam się wyprowadzić z równowagi i skończę, zatapiając sztylet w piersi brata.
– Tylko cię sprawdzam. – Wzruszyłam ramionami, posyłając niezdecydowanemu Nocnemu słaby uśmiech. – Turner może i za bardzo się rządzi, ale czasem ma rację. Mas jest nam potrzebny.
– Jak cudownie, że nadal się tak o mnie troszczysz, Kitty!
– Często tak marudzi? – zapytałam Davida, który w odpowiedzi jedynie pokręcił głową. – Gdyby ci się narzucał, powiedz. Odrobina perswazji załatwi ten problem.
David skinął z uniżeniem.
– Nie jestem godzien specjalnych warunków, Wasza Wysokość. Będę należycie wypełniał dane mi zadanie bez względu na niedogodności.
– Po prostu nie chcę, żebyś cierpiał – szepnęłam miękko, dotykając jego ramienia. – A teraz mnie przepuść, mam obowiązek do spełnienia.
David wycofał się, udostępniając mi przejście. Przekręciłam klucz w zamku, zwalniając jedyną blokadę oddzielającą mnie od brata. Wahałam się zaledwie sekundę. Po tym czasie po prostu pchnęłam drzwi, szykując się mentalnie na spotkanie z samym diabłem.
Mason leżał na wyłożonej gumolitem podłodze, nogi opierając na będącej jedynym wyposażeniem izolatki leżance. Na mój widok wyraźnie się rozpromienił. Zamiast jednak wstać i należycie się przywitać, poklepał miejsce na podłodze obok siebie, sugerując, bym się do niego przysiadła.
Mimo to nie ruszyłam się choćby o milimetr. Wyraźnie rozjuszony moim aktem ignorancji Mason usiadł i okręcił się o sto osiemdziesiąt stopni, zamiast stóp opierając o bok niewygodnego posłania plecy.
– Nie widzieliśmy się tyle czasu, Kitty – mruknął zasmucony. – Myślałem, że już nie gniewasz się za tego Damiena.
– Daniela – poprawiłam go mechanicznie, siadając pod drzwiami. Przyciągnęłam kolana pod brodę, by w ten sposób jakoś ochronić je przed chłodem bijącym od podłogi. – Ciężko, żebym nie złościła się za zabicie mojego człowieczeństwa, nieprawdaż?
Mason zacisnął dwa palce na grzbiecie nosa, wzdychając ciężko.
– Kiedy zrozumiesz, że poszedłem ci na rękę? Facet nie żył. I raczej by już nie ożył – dodał prześmiewczo. – Popłakałabyś sobie nad jego martwym ciałem, wyżaliła się… I musiałabyś go pochować. A tak… tak wyszłaś z całej tej sytuacji z twarzą.
– Nie wiem, co takiego niedorzecznego i niedopuszczalnego widzisz w rozpaczy nad ukochanym.
Mason posłał mi długie spojrzenie, którego nie potrafiłam do końca rozszyfrować.
– A teraz… Nadal go kochasz?
– Nie. – Odpowiedź była tak samo łatwa teraz, jak i wcześniej, jeszcze na tamtej polanie. – Pamiętam, że go kochałam, że był dla mnie ważny. Nie pamięta jednak, jak to było czuć do niego cokolwiek. Jak to było kochać Daniela Shane’a.
Mój brat uśmiechnął się, skubiąc jakąś niewidoczną nitkę wystającą z brzegu jego wygniecionego T-shirtu.
– No też właśnie…
– O co ci znowu chodzi? – mruknęłam, zirytowana faktem, że znowu się ze mnie wyśmiewa. Czasem naprawdę ciężko było mi przejrzeć jego kompletnie wyrwane z kontekstu gadki.
– Wiesz, jak to jest z nami, Nocnymi, po przemianie? – zapytał, po czym, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Nawet potwór może kochać, Kitty. Lecz tylko wtedy, jeśli prawdziwie kochał tę osobę za życia.
Spuściłam wzrok na swoje spierzchnięte dłonie, nie wiedząc, jak zareagować na jego niewypowiedziany zarzut. Byłam świadoma tego, że Mason nie kłamie, William już kiedyś mi to wyjaśniał. I chyba to, że nie miałam jak zaprzeczyć, bolało mnie najbardziej.
Kochałam Daniela Shane’a. Był moim człowieczeństwem, lepszą częścią mnie samej. Moim ocaleniem, ale też największą zgubą. Jakby tak na to spojrzeć, nic dziwnego, że wcale nie cierpiałam po jego śmierci.
– Chciałeś mnie zobaczyć – rzuciłam, kiedy nabrałam pewności, że mój głos w żaden sposób mnie nie zdradzi. – Chyba nie przyszłam tu tylko po to, by słuchać, jak mnie oczerniasz?
Mason dźwignął się do góry, wspierając się na ramie łóżka. Zaczął nieśpiesznie spacerować w tę i we w tę, sprawiając, że to małe pomieszczenie nagle zrobiło się zbyt tłoczne dla nas obojga.
– Po prostu tęsknię za tobą, Kitty.
– Jeszcze w Montanie dałeś mi znać, że kompletnie ci na mnie nie zależy.
– Bo wtedy jeszcze byłaś marnym, słabym człowieczkiem – zauważył, spoglądając na mnie przez ramię. – A teraz jesteś Królową.
– Na co więc liczysz? Na ułaskawienie?
Mason przystanął i zaczął drapać się po pokrytej cieniem zarostu brodzie.
– Moglibyśmy zacząć od zmiany pokoju. Piekielnie drażni mnie ta biel.
Parsknęłam, szczerze rozbawiona jego żądaniami. Był więźniem oskarżonym o wystąpienie przeciwko swojej Królowej, okrutnym manipulatorem i kłamcą, lecz wciąż miał czelność mi się stawiać.
Chyba musiałam trochę popracować nad wzbudzaniem respektu.
– Ciesz się, że kazałam zabić deskami okno – prychnęłam. Rolety nie wchodziły w grę. Istniała możliwość, że Mason je zedrze i wystawi się na działanie promieni słonecznych. – To jedyny luksus, na jaki zasłużyłeś.
– To chociaż załatw mi jakiś notes – jęknął. – Głowa mi pęka od tych wszystkich niewypowiedzianych myśli.
Spojrzałam na brata, marszcząc brwi. Może i nie gadał z sensem, co byłoby znaczącym ułatwieniem, ale coś w jego słowach mnie zaciekawiło.
– Co się dzieje, Mas? Przecież wiesz, że możesz mi ufać…
Dziwny, melancholijny wyraz twarzy Masona został wyparty przez standardowy, ironiczny uśmieszek.
– Mogę?
– Oczywiście. – Obcowanie z Nocnymi rozbudziło we mnie intryganckie zdolności. Mogłam wygrać z Masonem jedynie posługując się jego własną bronią. – Wątpiłeś w to, kochany? Przecież jesteś moim bratem. Moją krwią, moją rodziną…
Mason zatrzymał się nagle, kilka centymetrów przede mną. Patrzył na mnie z góry wyraźnie zmieszany. Nie sądził, że kiedykolwiek podobne słowa wyjdą z moich ust. Nocni rzadko kiedy powoływali się na swoją krew, była to zbyt poważna obietnica.
– Nie chcę twojej krwi. Gardzę nią – warknął, wznawiając marsz.
Mimo odtrącenia, którego tak naprawdę wcale się nie spodziewałam, postanowiłam się nie zrażać.
– Dlaczego?
– Zabiła twojego kochanka – parsknął gorzko. – I od lat zabija mnie. Także wybacz, ale podziękuję.
Mason przysiadł na krawędzi łózka i ukrył twarz w dłoniach. Dostrzegając swoją szansę, wstałam i zaczęłam kierować się ku niemu. Ostrożnie stawiałam kolejne kroki, obawiając się, że jakikolwiek nieprzemyślany ruch niepotrzebnie go wystraszy. W tamtym momencie o wiele bardziej przypominał mi spłoszone, zranione zwierzątko niż mojego nieustraszonego, pewnego siebie starszego brata.
– Mogę ci pomóc, Mas – wyszeptałam, ostrożnie dotykając jego ramienia.
– Już dość zrobiłaś, Katerino – wycedził. – Ty i twoja klątwa.
– Ale ja…
– Zadowolona jesteś z siebie?! – wykrzyknął, zrywając się z posłania. Wystraszona cofnęłam się o kilka kroków, jednak  zbyt szybko natrafiłam na ścianę. – Twoja klątwa niszczy ludzi! Zabija ich! A ty nadal ciągniesz te chore gierki. Wiesz, jak to się skończy tym razem? Znowu tak samo. I potem jeszcze raz, i kolejny. Ludzie będą za ciebie ginąć. A ty nic na to nie poradzisz.
Przymknęłam powieki, bojąc się chociażby odetchnąć. Mas nad sobą nie panował, najprawdopodobniej nie wiedział nawet, że zadaje mi ból. Nie chciałam jednak narażać się na dodatkową falę jego gniewu, dlatego ani słowem nie wspomniałam, by mnie puścił. W takich momentach nawet Królowa musiała się poddać.
– Widziałem twój upadek, siostrzyczko – wyszeptał. Jego głos wręcz ociekał samozadowoleniem. – Ciesz się swoją chwilą sławy, bo długo nie potrwa. Twoje dni już są policzone.
Mason uśmiechnął się słabo, poklepał mnie po brzuchu, po czym jak gdyby nigdy nic się wycofał. Położył się na łóżku i przymknął powieki, dając mi tym samym do zrozumienia, że to najwyższa pora, bym wyszła, bo nasze spotkanie właśnie dobiegło końca. 
Ale to nie znaczyło, że kolejne nie będzie miało miejsca. I to zdecydowanie szybciej, niż bym sobie tego życzyła.



††††††


Dzień dobry! Szybko wracam z trzecią częścią, bo naprawdę się na nią nastroiłam. Będą łzy, krew i flaki... Dla każdego coś dobrego 😅 Mam nadzieję, że jakoś Wam wynagrodzę ten nieszczególny finał drugiej części... 
Rozdział przejściowy, ale w moim odczuciu i tak dzieje się dość dużo. Nie wiem, czy nie spartolę postaci Masona... Mam wrażenie, że już za bardzo namieszałam. No ale zobaczymy, może co nieco rozjaśni Wam się w przyszłych notkach.
Jak Wam się podoba nowy szablon? Boże, jest przecudowny! Nessa, kochana, jak zwykle przeszłaś samą siebie. To jeden z moich piękniejszych prezentów urodzinowych! Dziękuję raz jeszcze! 💋
Korzystając z okazji chciałabym również podziękować pozostałym za życzenia urodzinowe, prezenty. Za pamięć. To naprawdę bardzo miłe, dziękuję! Uczyniliście ten jeden niepozorny, deszczowy dzień prawdziwie wyjątkowym 💕

Z całą moją dozgonną miłością,
Wasza stara, ale w końcu legalna (jak to uroczo zostałam dziś skwitowana) Klaudia

3 komentarze:

  1. Tak,tak,tak!
    Śmierć, krew, zło i potwory! Tyle na to czekałam!
    Ten rozdział jest naprawdę genialny, nie potrafię podać konkretnego powodu, podejrzewam tę pewność siebie Cat, która teraz.. Jezusie, jakie to jest dobre! Uwielbiam Cat taką, czuje ją teraz bardziej prawdziwą niż kiedykolwiek.
    A ty mi zakonczylas rozdzial kiedy już się tak wkrecilam. Teraz to wszystko jest coraz mocniejsze.
    Cole nocnym! Ciekawe zjawisko, fascynuje mnie ten świat coraz bardziej. Jak przykro będzie go opuścić, gdy już się skończy i to brutalnie, śmiercią Cat... Klątwa zatoczyło koło 😏😏

    Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, przez całą Polskę przesyłam całusy! I pisz, staruszku! Bo to jest epickie 💗

    OdpowiedzUsuń
  2. Bry! :D
    Po pierwsze, raz jeszcze wszystkiego najlepszego! Już składałam Ci życzenia, ale dla formalności nie zaszkodzi powtórzyć. Fajnie, że wzięłaś pod uwagę moją sugestię co do terminu rozpoczęcia trzeciej księgi. Nie ma nic złego w tym, żeby zrobić sobie prezent, bo w końcu czemu nie? ^^ No i wciąż nie wierzę, że ten szablon przydał się po roku, ale chyba trafiłam xD Nie wiedziałam czego spodziewać się po tej księdze, ale obserwując panią na zdjęciu po prostu widziałam Cat i…
    Ten jej sen, symboliczne zabijanie człowieczeństwa bez cienia żalu po Danielu… Zadziwiasz mnie tym, jak opisujesz emocje. Znaczy… To nic nowego, bo robisz to od bardzo dawna, ale wciąż jestem pod wrażeniem czytając o przemianach, które zachodzą w Catherine. Początkowo zarzucałam Ci niespójność i to, że ona właściwie nie miała żadnego charakteru, ale teraz… To wszystko naprostowało się z czasem, a Ty z każdym rozdziałem piszesz coraz lepiej. Również przedstawienie postaci się unormowało i teraz po prostu jest idealnie =) To wydaje się takie normalne – to, że z chwilą śmierci Daniela, a więc swojego człowieczeństwa, ona przestała czuć jakikolwiek związek z Dziennymi. Pewne zmiany zachodziły stopniowo już wcześniej, a teraz już nic ich nie blokuje.
    Po wejściu Cole’a, moją pierwszą myślą było „Dlaczego ta cholera musi mieć się dobrze?” :’) Chociaż rozbraja mnie tą żałobą, wciąż mam do gościa cholerny żal, choć on również się zmienił – i nie mam tutaj na myśli bycia Nocnym. Mam wrażenie, że Cole doświadczył dość, by zacząć pewne rzeczy rozumieć. To dupek, ale za to szczery przyjaciel, za Daniela dałby się pokroić. Z kolei między nim a Cat istnieje specyficzna więź, której chyba nigdy nie zrozumiem, chociaż ona tak czy inaczej jest. Zdradził ją, zranił, a jednak dziewczyna wciąż darzy go zaufaniem, z kolei Cole… Trudno mi wyciągnąć jakiekolwiek konkretne wnioski, zwłaszcza względem tego, czy on coś do niej czuje. Może. Na pewno teraz tym bardziej jest mu bliższa jako Królowa.
    Niektóre myśli Catherine przyprawiają o dreszcze. Ta obojętność, plany ataku na Akademię… A to wszystko ściera się z tak zadziwiającą miłością względem Nocnych. Nietypowa mieszanka, która zdecydowanie daje do myślenia. No i Will… Tak, muszę o nim wspomnieć xD Moje kochanie żyje!
    Na koniec wisienka na torcie: Mason, który sprawia, że niezmiennie mam mętlik w głowie. Taka niespójna postać, czyste szaleństwo… W pozytywnym sensie, bo akurat do takich wariatów mam słabość (LITT to wyjaśnia… Także tego xD). I po prostu go nie rozumiem. Z jednej strony ją prowokuje, żartuje sobie z niej, podkreśla, że zabił Daniela dla niej, ale… A potem ten wybuch. Czy to możliwe, żeby jednocześnie Cat kochał i nienawidził? Bo tak to wygląda. Facet sam sobie przeczy ;-; Może to po prostu szaleństwo, ale to raczej wygląda jakby w nim było to, czym gardzi – resztki człowieczeństwa, które nakazują mu mieć do niej żal, choć zarazem bycie Nocnym zobowiązuje go do wielbienia jej jako królowej. A może to ja bredzę od rzeczy.
    Kończę, bo boję się za bardzo popłynąć =P Lepiej jak poczekam z tym, co niejako wiem na odpowiednie rozdziały. Tak więc weny, kochana, bo zwłaszcza do finału całości się przyda! :D

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!
    Gdyby nie Nessa nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby sprawdzić czy rozdział jest. Myślałam, że na rozdział będziemy sobie musieli trochę poczekać, ale na szczęście nie musieliśmy. I to jeszcze w takim fajnym dniu go dostaliśmy. Zanim przejdę do opisywania jeszcze raz chciałabym Ci złożyć najserdeczniejsze życzenia. Więcej napisałam prywatnie, to tu się powtarzać nie będę. Tylko tak wspomnę. Lepszej daty na rozdział chyba wybrać nie mogłaś. Nie dość, że prezent dla nas to jeszcze sobie zrobiłaś. Zawsze lubiłam w jakieś ważne dla mnie daty wstawiać rozdziały, bo... No bez większego powodu. Po prostu lubię. :) A teraz kończę ten monolog... Chociaż nie! Moment, muszę tu coś pochwalić. ;> Nessa jak zawsze odwaliła kawał zajebistej roboty. *-* Naprawdę, zawsze mnie jej szablony zadziwiają, a tutaj takie cudeńko. *-* No brawa, brawa. :D
    Wracaj już do komentowania rozdziału.
    Cieszę się, że pojawił się on tak szybko, ciekawość mnie od środka zżerała, bo nie byłam pewna co wymyślisz. Zdziwił mnie trochę brak piosenki w rozdziale. Zwykle były, a teraz.. Hm, czyżbyś się przerzuciła na cytaty, które swoją drogą zawsze genialnie dobierasz do rozdziału? ^^ A teraz jestem jednocześnie zachwycona i przerażona. Ten sen Cat... Aż mnie ciarki przechodzą. Nie mogę się nadziwić jak wy pięknie wszystko opisujesz. Jak sobie pomyślę, że śmierć Daniela teraz nie ma dla niej żadnego znaczenia... Próbuję sobie wmówić, że wcale nie jest mi przykro. Ale tak naprawdę jest. A że dziś się odwaliłam, bo w końcu jak to tak siedzieć bez make-upu przed kompem, to nie będę sobie popłakiwać, bo najwyraźniej Cat tego nie może zrobić, bo ma totalnie wywalone. .-. To naprawdę przerażające, że po tak krótkim czasie ona ma wszystko głęboko. A raczej jego... Teraz jednak po rozmowie jej i braciszka odnoszę wrażenie, że Cat go tak naprawdę nie kochała. Ale to tylko moje takie spekulacje, więc nie bierz ich na poważnie. No i powiem Ci szczerze, że jestem nieźle wkurzona, kiedy zaczęłam rozdział. Ten najbardziej irytujący, któremu życzyłam i życzę, śmierci musiał cholera jasna przeżyć! Nie, nie polubię go. Nawet o tym niech nikt nie myśli, bo cholera, to się nie stanie. Niech dołączy do tej tamtej, którą rozszarpała Car. :3
    Rozmowa Catherine i Masona... Jezu, ten facet jest dwubiegunowy czy jak? XD Serio, odnoszę takie wrażenie, że jego emocje nie są uporządkowane. Zdecydowanie nie są, ale to mi się podoba. ;> Przez chwilę rozmowa idzie nawet w dobrym kierunku, a potem bam – dupa, nie ma. Hehe. :D
    Jestem zachwycona, czekam na dalsze rozdziały i bardzo mnie ciekawi jak ta wojna będzie wyglądała. Weny, weny, weny! <3
    I jeszcze raz sto lat. :*
    Ściskam,

    Gabi.

    OdpowiedzUsuń