sobota, 18 marca 2017

Rozdział 51


RED - Falling Sky

"Wszystko dookoła upada.
Czy naprawdę myślałem, że zdołam uciec?
Teraz dopada mnie wojna, na którą zasłużyłem.
Mój los upada niczym popiół.
Rytmiczne bębnienie, wzmożony grzmot, burza.
Nadchodzi wojna. To koniec, koniec.
Groza się urzeczywistnia..."





Wyplątanie się z bezpiecznych objęć Daniela było trudniejsze, niż zakładałam. Nie tylko przez fakt, że starałam się zrobić to jak najdelikatniej, by go nie obudzić, ile świadomość, że już nigdy nie będzie mi dane poczuć się w ten sposób. Serce pękało mi na myśl, że podczas gdy on spał w błogiej nieświadomości, ja planowałam go zdradzić. Mimo to wiedziałam, że robię to dla jego dobra – klątwa była bytem niepewnym i zmiennym, choć wydawać by się mogło, że jest inaczej. Nie chciałam takiego życia dla mojego Daniela. Zasłużył na coś więcej niż ból, śmierć, strach i niepewność. Powinnam była już dawno odciąć go od tego bagna. Pech chciał, że w tych niesprawiedliwych czasach zapałałam miłością do osoby, od której powinnam była stronić.
Odnalazłam swoje porozrzucane po różnych kątach kuchni ubrania, po czym pośpiesznie je na siebie włożyłam. Przez cały czas starałam się nie spoglądać w stronę śpiącego obok paleniska Daniela. Było to jednak o wiele trudniejsze, niż myślałam. Chęć, by zakopać się w pościeli obok niego wzrastała nieubłaganie z każdą chwilą. Próbowałam z nią walczyć, jednak bezskutecznie. Na palcach podeszłam do miejsca, w którym spał, i przyklęknęłam na twardym klepisku. Ignorując impuls, by odgarnąć mu z czoła zbłąkany kosmyk, przyglądałam mu się przez krótką, bolesną chwilę. Chciałam jak najlepiej zapamiętać jego twarz, jej każdy mankament i wypukłość na wypadek, gdyby moja pamięć okazała się być zbyt ulotna. Patrzyłam na Daniela, jednocześnie dziękując niebiosom za jego twardy sen. Na samą myśl, że mielibyśmy rozstawać się w innych warunkach, robiło mi się słabo.
– Dziękuję – wyszeptałam, próbując się uśmiechnąć. – Dałeś mi więcej, niż byłam gotowa przyjąć. Troszczyłeś się o mnie. Wspierałeś. Teraz moja kolej, by się odwdzięczyć.
Przesunęłam palcami po podłodze, zatrzymując je milimetry od dłoni Daniela. Nie odważyłam się jednak go dotknąć. Byłam w stanie tylko na niego patrzeć i przełykać gorące łzy płynące w dół moich policzków. W końcu udało mi się dźwignąć do pionu. Ledwo to zrobiłam, odsunęłam się na bezpieczną odległość, by nie kusić losu. Zgarnęłam ze stołu jego sztylet i wsunęłam go sobie do tylnej kieszeni spodni. Znajdowałam się już przy otwartych na oścież drzwiach (wychwalajmy niebiosa za nieskrzypiące, naoliwione zasuwki!), kiedy pozwoliłam sobie rzucić ostatnie, szybkie spojrzenie w kierunku Daniela. Nadal spał na plecach, cicho pochrapując, na widok czego moje serce zatrzepotało w piersi.
Nie, Catherine. To koniec.
– Kocham cię. – To już nawet nie był szept, ostatnie słowa praktycznie wypowiedziałam samym ruchem warg.
Odwróciłam się na pięcie, po czym sprintem ruszyłam przez polanę. Chciałam jak najszybciej oddalić się od chatki Dehlii. Raz na zawsze uciec od bólu, łez i straty. Od Daniela.
Czy mogłam nas uratować? Starałam się. Niczym paranoiczka próbowałam wymyślić obiecujący scenariusz zwieńczony happy endem dla naszej dwójki. Jednak bez skutku. Znajdowaliśmy się w porąbanej sytuacji bez wyjścia, w której jedyną perspektywą szczęścia była śmierć któregoś z nas, ewentualnie wieczna rozłąka. Razem byliśmy toksyczni. Nasza miłość nie była w stanie przetrwać w takich warunkach, a już na pewno przynieść cokolwiek dobrego.
Wiedziałam, że czyniłam słusznie. Jednak nawet przeświadczenie, że tak należało zrobić, nie było w stanie przyćmić mojego bólu. W połączeniu z tęsknotą odczuwalną względem Nocnych stanowił iście wybuchową mieszankę dla mojego nadwrażliwego serca. Dlatego upewniwszy się, że znajduję się wystarczająco daleko, by Daniel nie mógł mnie usłyszeć, upadłam na kolana i zaszlochałam gorzko. Przeczuwałam, że jest to moja ostatnia okazja, by okazać słabość, dlatego też postanowiłam należycie ją wykorzystać.
Po serii wstrząsających spazmów rozpaczy ponownie dźwignęłam się do pionu i ruszyłam przed siebie. Nie potrzebowałam detektywistycznych zdolności, by wiedzieć, gdzie odnajdę Nocnych. Po prostu to czułam. Wyczuwałam ich w okolicy kawałek na północny zachód, dlatego też bezmyślnie obrałam ten kierunek, postanawiając polegać na intuicji. Droga przez las w środku nocy, szczególnie po niemalże całodobowej sesji płaczu, nie należała do najłatwiejszych. Nie mogłam wyzbyć się myśli, że gdyby był przy mnie Daniel, trzymał mnie za rękę i prowadził, nie potykałabym się o te przeklęte gałęzie i korzenie raz za razem.
Musisz się uspokoić, Catherine. W tym stanie na nic im się przydasz.
Wzięłam głęboki wdech, brnąc dalej przed siebie. Byłam zdeterminowana, by dotrzeć na miejsce spotkania przed wschodem słońca – ostatnie, czego potrzebowałam, to uprażenie moich oddanych, lojalnych poddanych.
Coraz lepiej szło mi godzenie się z myślą, że od dziś moją przyszłością miała być przeszłość Kateriny. Wizja objęcia tronu Nocnych, nawet jeśli wyimaginowanego, napawała mnie dumą. Czułam się dobrze z tą świadomością, nie bałam się również mówić o tym głośno. Byłam tą wybraną, wyjątkową. Tą, której dane jest dokonywać wielkich, przełomowych rzeczy. Co mogło pójść źle?
Coś po mojej prawej stronie zatrzeszczało, więc zatrzymałam się w pół kroku, nasłuchując. Znów pozwoliłam sobie wytrącić się z równowagi, zamyślić, przez co ponownie mogłam wpakować się w jakieś gówno. Kiedy jednak zagrożenie nie nadeszło, ruszyłam dalej z przeświadczeniem, że za hałas odpowiedzialne jest jakieś leśne zwierzątko. Nie zaszłam daleko, gdy dźwięk się powtórzył.
– Dehlia? – wykrztusiłam, dostrzegając w zaroślach nieco zgarbioną sylwetkę. – Oszalałaś? Co ty tutaj robisz?
Jeśli przywiało tutaj ją…
– Twojego kochasia nie ma ze mną, spokojnie. Wyszłam jeszcze przed tobą.
Spojrzałam na nią zmieszana.
– Co? Kiedy? – Nagle jednak zamarłam, uświadomiwszy sobie pewien krępujący fakt. – Czy ty…
– Wyszłam przez okno w mojej sypialni, aniele, nie obawiaj się.
Zażenowana spuściłam wzrok. Nigdy nie podejrzewałam, że znajdę się w tak krępującej sytuacji. Nie wiedziałam, jak zareagować. Powinnam raczej zmienić temat czy przeprosić ją za to, że… nas poniosło?
– Skąd wiedziałaś, że ucieknę? – Postawiłam na pierwszą taktykę, wierząc, że wyjdę na tym lepiej. Nie potrzebowałam wywodu na temat tego, jak to będzie wspaniale powitać na świecie kolejną przodkinię Iwanowów. Wystarczyło, że byłam wystarczająco przerażona perspektywą posiadania jej. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, a konkretnie mój kalendarzyk, nie wskazywały jednak na to, by dziś był ten dzień. Domyślałam się jednak, że w naszym przypadku lepiej dmuchać na zimne. Ciężko jednak było o zabezpieczenie w starej chatce w środku lasu. – Jak mnie tu znalazłaś?
– Trochę dzięki więzi, trochę dzięki zapachowi. Nawet nie wiesz, jak na nas oddziałujesz!
– Wystarczy, że wiem, jak wy oddziałujecie na mnie – mruknęłam, machinalnie dociskając dłoń do piersi. – Planujesz pójść tam ze mną?
Dehlia zaśmiała się, co przez wzgląd na nasze położenie zabrzmiało nieco upiornie.
– To nie moja walka, aniele. Chciałam ci tylko przekazać, że w razie potrzeby możesz się do mnie zgłosić. Nikt nie znał Kateriny tak bardzo jak ja.
Pod wpływem impulsu chwyciłam staruszkę za dłoń. Pod palcami wyczułam jej miękką, choć pomarszczoną skórę.
– Łatwiej byłoby, gdybyś od razu do nas dołączyła.
– Podróże mi nie służą, kochanieńka. – Dehlia z czułością poklepała mnie po ręku. – Wierzę jednak, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Przez chwilę milczałyśmy, mierząc się spojrzeniami. Nie trwało to jednak długo. Moje nadwrażliwe serce nakazało mi przerwać ciszę.
– Zatroszczysz się o niego? – zapytałam szeptem. – Wyjaśnij mu, że… Zresztą, on to wie. Po prostu przekaż mu, żeby mnie nie szukał. I że Rzym jest piękniejszy o tej porze roku.
– Nie zadręczaj się, aniele. To silny chłopak, poradzi sobie.
Pytanie tylko, czy ja poradzę sobie bez niego.
– Dziękuję za wszystko, Dehlio. Otworzyłaś mi oczy na pewne kwestie.
– To ja dziękuję, kochanie – rzuciła czule, tuląc mnie nieporadnie. – Dzięki tobie mogłam zobaczyć ją jeszcze raz zobaczyć. Taka piękna…
Poklepałam kobietę po plecach, sugerując, że to dobra pora, by się od siebie odsunąć. Nienawidziłam pożegnań, a Dehlia dodatkowo wszystko utrudniała.
– Postaram się nie popełniać jej błędów – obiecałam. – Zaprowadzę porządek, jakiego pragnęła.
– Pamiętaj tylko, aby nie zatracić się we własnych żądzach – wymamrotała, odsuwając mnie od siebie. Uśmiechnęła się szeroko, tym samym odsyłając w zapomnienie drętwy nastrój. – Niech żyje Królowa!
Zaśmiałam się cicho, rozkoszując się tym ciepłem, które wybuchło w mojej piersi.
– I oby długiego panowania.
– I miłości, aniele – dodała wampirzyca, posyłając mi blady uśmiech. – Tej prawdziwej, zasłużonej i bezwzględnej.
– Zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć – obiecałam, cofając się o krok, potem kolejny. – Do zobaczenia, Dehlio.
Staruszka odwróciła się na pięcie, po czym chwatko ruszyła w kierunku, z którego ja nadeszłam. Już miałam startować w przeciwnym, kiedy odwróciła się, wołając moje imię.
– Krew – rzuciła cicho, przez co musiałam skupić się, by wyłapać resztę. – Krew jest odpowiedzią na większość twoich zmartwień.
– Moja? – spytałam zaskoczona. Jej wypowiedź nie miała absolutnie żadnego sensu.
– Jest wyjątkowa – przytaknęła, po czym odwróciła się i ponowiła marsz. – Nie spieprz tego, Królowo! – dodała przez ramię, po czym zniknęła pomiędzy drzewami.
Okay, to była nad wyraz dziwna rozmowa.
Jeszcze przez chwilę tępo wpatrywałam się w linię drzew, lecz ostatecznie udało mi się otrząsnąć i ponowić marsz. Im bardziej oddalałam się od miejsca spotkania z Dehlią, tym mocniej zaciskał się mój żołądek. Dlatego też kiedy nagle nawierzchnia się zmieniła, a ja pod stopami wyczułam trawę, nie odczułam ulgi. Bałam się, chociaż nie wiedziałam do końca czego. Urodziłam się, by im przewodzić. Co mogło pójść nie tak?
Rozejrzałam się wokół, rejestrując niewiele więcej niż do tej pory  trochę krzewów, drzew i innych drobnych, leśnych roślinek. Polana, na której się znalazłam, była nieco większa od tej, na której została wybudowana chatka Dehlii, wrażenie to dodatkowo pogłębiała porastająca ją bujna roślinność. Na jej skraju znajdowała się niewielka jaskinia i to właśnie ku niej skierowałam swoje kroki. Poza tym miejsce niczym się nie wyróżniało, dlatego też na moment zwątpiłam w moją teorię, jakoby to właśnie tutaj mieli oczekiwać mnie Nocni. Jednak im bardziej zbliżałam się do jaskini, tym mocniejsza stawała się tęsknota.
– Will? – wychrypiałam. – Halo?
Z wnętrza groty wydobył się jakiś szmer. Zamarłam w pół kroku, nasłuchując. Czułam się trochę jak aktorka niskobudżetowego horroru, która wchodząc do pustego, ciemnego pomieszczenia na chwilę po tym, gdy usłyszała niepokojący dźwięk, nawołuje swojego potencjalnego mordercę, jakby ten miał się tak po prostu przed nią zdradzić.
– Katerina!
Odetchnęłam z ulgą, dostrzegając znajomą, piekielnie bladą w tym świetle twarz Williama. Miałam ogromną ochotę podbiec do niego i rzucić mu się na szyję, lecz coś w jego oczach, jakiś nieznany dotychczas ostrzegawczy błysk, nakazało mi zostać w miejscu. Zazwyczaj nie miałam problemu z rozróżnianiem jego emocji. Tym razem czułam, że coś mi się nie zgadza, jednak nie rozumiałam, skąd brało się to przeświadczenie.
– Williamie? O co chodzi? – zapytałam, marszcząc brwi.
– Czekaliśmy na ciebie, Katerino. Jak dobrze, że udało ci się dokonać ostatecznego wyboru.
– Przecież obiecałam wam, że wrócę – rzuciłam miękko, wyciągając ku niemu dłoń. Kiedy ani drgnął, poczułam się jeszcze bardziej niepewnie. – Williamie, naprawdę martwi mnie twoje zachowanie. O co chodzi? Coś się stało?
Nocny nie odezwał się, ale coś w jego spojrzeniu nie dawało mi spokoju. Wiedziałam, że w ten sposób próbuje coś mi przekazać, przed czymś mnie ostrzec, jednak nie miałam pojęcia, o co tak naprawdę mu chodzi. Mimo wszystko nie znałam go tak dobrze jak Daniela, z którym bez trudu porozumiewałam się bez słów.
Powiodłam spojrzeniem ku wejściu do groty, lekko mrużąc oczy, by dostrzec to, co kryło się w ciemnościach. Choć wyczuwałam Nocnych, nadal ich nie widziałam, co było dość dziwne. Podczas naszych ostatnich spotkań gotowi byli zaryzykować wszystkim, byleby tylko móc mnie zobaczyć. Dlaczego więc teraz nawet nie wyściubili nosa z jaskini? Cała ta sytuacja zdawała mi się coraz bardziej podejrzana i niepokojąca.
– Gdzie twój Jonathan, moja słodka?
Nie patrząc na Willa, przeszłam kilka kroków w stronę jaskini. Prawą dłoń machinalnie przesunęłam do tyłu, gotowa w każdej chwili chwycić sztylet i odeprzeć atak.
– Został z Dehlią. Uznałam, że nie ma sensu go w to wciągać.
– Dehlią? – powtórzył oszołomiony William. – Ta Dehlia? – dodał, kładąc nacisk na pierwszy człon pytania. – Jest tutaj?
Kiedy Nocny nieumyślnie pozbawił się swojej obojętnej maski, którą przywdział ze wciąż nieznanych mi pobudek, udzielił mi się jego wzruszony, czuły ton.
– Znałeś ją? Wtedy… – Czasem tak łatwo było mi zapomnieć, że Will pamiętał czasy panowania Kateriny. – Teraz już byś jej nie poznał. Zestarzała się.
– I tak długo wytrzymała – wyszeptał. – Była najbardziej do niej przywiązana. Bez Kat zwyczajnie… zwiędła.
W zamyśleniu pokiwałam głową. Już z samego sposobu, w jaki Dehlia wypowiadała się o swojej Królowej i Matce, można było wywnioskować, że łącząca je więź była nad wyraz silna i wyjątkowa. O wiele bardziej specyficzna nawet od tej, która łączyła mnie z Nocnymi czy Danielem.
– Dowiedziałam się od niej wielu ciekawych rzeczy – rzuciłam buńczucznie, nawet nie kryjąc się z tym, że jego niesubordynacja mnie raniła. – Czemu je przede mną przemilczałeś?
William posłał mi kolejne spojrzenie, którego nie potrafiłam zinterpretować. Kiedy się odezwał, z jego głosu zniknęła wszelka czułość. Na powrót zaczął zachowywać się jak wyprany z emocji automat, tak niepodobny do Williama, którego znałam: tego szarmanckiego, nieco staroświeckiego wampira, który niejednokrotnie zawrócił mi w głowie.
– Myślę, że powinniśmy się zbierać, Królowo.
– Ale…
– Natychmiast.
Nie spodobał mi się ten rozkazujący ton. William wyglądał tak, jakby sam nie był zadowolony z faktu, że podniósł na mnie głos.
– Co się z tobą dzieje? – ponowiłam pytanie, tym razem nie tyle zmieszana, co zaniepokojona. – Gdzie reszta? Dlaczego zachowujecie się tak dziwnie?
– Katerino, nalegam…
– Odpowiedz mi! – warknęłam, nieczuła na jego protesty. W obecności Nocnych o wiele łatwiej ulegałam instynktom.
William skulił się nieznacznie. Spuścił głowę, wytrwale unikając mojego palącego spojrzenia.
– Zaraz zacznie świtać – wyszeptał, nadal na mnie nie patrząc. – A ostatnim, czego pragniesz, słodka Katerino, to spędzenie kilkunastu godzin w tej ciasnej, wilgotnej jaskini.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo, które padło z jego ust. Co prawda Will nie kłamał – był na to zbyt dobrze wychowany – jednak też nie mówił mi wszystkiego, co w gruncie rzeczy było jeszcze gorsze. Otwarcie mydlił mi oczy, wytrwale próbując zataić przede mną jakiś istotny fakt.
Albo ukryć przede mną obecność kogoś niepożądanego.
Myśl, która nagle zaświtała mi w głowie, sprawiła, że na krótką chwilę utraciłam rezon. Za bardzo ufałam Willowi, by teraz tak po prostu zwątpić w jego dobre intencje, jednak wizja dezertera w moich szeregach niepokoiła mnie. Tym bardziej, że jako Królowa byłam o wiele bardziej narażona na wszelkiej maści zamachy i ataki będące wyrazem buntu przeciwko mojej władzy. Nie minęło wcale tak dużo czasu od nieszczęsnej, wciąż niezrozumiałej dla mnie pod względem intencji, szarpaniny w zaułku w rodzinnym mieście Daniela. Wbrew pozorom nie wszyscy Nocni byli skłonni zaakceptować moje rządy. A imię jednej z takich osób martwiło mnie podwójnie.
Skierowałam się prosto ku wejściu do jaskini, nie zważając na protesty Williama. Nie dane było mi jednak zajść daleko. Ledwo w moje nozdrza uderzył zapach wilgoci i mchu, Will odciągnął mnie od włazu. Pchnął mnie na kamienną ścianę jaskini z siłą, która zwykłemu człowiekowi pogruchotałaby kości. Ja nie doznałam jednak choćby najmniejszego uszczerbku na ciele, a wywołane uderzeniem zawroty głowy szybko minęły.
– Co ty robisz? – warknęłam, obnażając kły.
Co ty robisz?! – Docisnął moje nadgarstki do chropowatej nawierzchni, nie dbając o to, że zadaje mi tym samym ból. – Musisz uciekać, nie rozumiesz?
Ponad ramieniem Willa zlustrowałam otoczenie, jednak nie dostrzegłam niczego, co by mnie usatysfakcjonowało. Nie udało mi się również pojąć pokrętnej logiki Nocnego, z czego nie był on szczególnie zadowolony.
– Ich już nie uratujesz – mruknął, puszczając wolno tylko jedną moją dłoń. Drugą ścisnął mocno na wysokości nadgarstka i szarpnął mną, zmuszając, bym podążyła za nim ku wyjściu z polany.
– O czym ty mówisz, do cholery? Will! – sapnęłam, potykając się o wystający korzeń. Jednak nawet mój nierozwinięty zmysł równowagi nie był w stanie nakłonić Williama do zwolnienia tempa. – Zatrzymaj się. To nie jest prośba! – dodałam, mając nadzieję, że zabrzmiało to groźnie.
Niewystarczająco.
– Nie mamy czasu do stracenia. Było ich zbyt wielu. Nie wiem, jak długo naszym uda się odpierać atak.
– Atak? – powtórzyłam wstrząśnięta. – Kto? Dlaczego?
William łypnął na mnie groźnie, nie zaprzestając marszu.
– A skąd mam wiedzieć kto? Nocni, tego akurat jestem pewny. Nie wyglądali jednak na twoich sympatyków, co poniekąd jest odpowiedzią na twoje drugie pytanie.
– Nocni – wymamrotałam. – Liczba mnoga. Cały oddział. O mój Boże.
Wciąż zastanawiało mnie, jak niektórzy Nocni mogli przeciwstawiać się prawdom klątwy. Ja nie byłam w stanie brzydzić się nawet największym zbrodniarzem, wybaczyłam chociażby Sean’owi, który był przecież w stanie bez skrupułów poderżnąć mi gardło, byleby tylko zdobyć moją krew. Jakim więc cudem oni mogli mnie nienawidzić? Zapłaciłabym każde pieniądze za taką umiejętność!
– Jest gorzej, niż myśleliśmy – przytaknął Will poważnie. Zbyt długo kazałaś nam na siebie czekać.
– Dlaczego wyczuwam Nocnych, ale nie słyszę odgłosów walki? Mówiłeś, że walczą w jaskini…
– Tego nie powiedziałem, moja słodka – żachnął się. – Skoro już musisz wiedzieć, pod polaną znajduje się sieć tuneli. W jaskini mieści się jedno z wielu wyjść. Nie możemy więc ryzykować twoją obecnością tutaj. Naprawdę musimy się zbierać, Katerino – dodał wymownie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy się zatrzymaliśmy. A choć wydawało mi się, że szliśmy wieki, wciąż jeszcze znajdowaliśmy się na polanie.
Z dozą rezerwy przyjrzałam się jaskini, która z tej perspektywy wyglądała bardziej jak kupa kamieni porośnięta mchem, jakbym spodziewała się, że lada chwila ktoś wyskoczy z jej wnętrza i zaatakuje, by jednym, sprawnym ruchem pozbawić mnie całej mojej wyjątkowości – krwi.
– Nic nie czuję – wyszeptałam. – Zero bólu, tęsknoty.
– Bo wciąż coś cię rozprasza.
W głosie Williama nie pobrzmiewał żal, niczego też mi nie zarzucał. Ja jednak mimo wszystko poczułam się do głębi dotknięta. Starałam się. Naprawdę się starałam, chociaż wielu mogło uważać inaczej. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by zadowolić jednych, drugich jednocześnie ratując. Nieważne było to, że tego typu zabiegi zadawały mi ból. Moje posiniaczone ego było nieistotne. Liczyli się tylko Nocni. Szkoda tylko, że moje poświęcenie okazało się niewiele warte w obliczu ich żarliwości. Ginęli za mnie, podczas gdy ja nie byłam nawet zdolna podzielić ich bólu.
Wzięłam drżący oddech, próbując się uspokoić. Cała ta sytuacja szczerze mi się nie podobała. Nie wiedziałam jednak, co jeszcze mogłabym zrobić. Will mimo wszystko miał trochę racji – ja byłam w tym całym bagnie najważniejsza. Nie chciałam jednak mieć ich wszystkich na sumieniu. Ich życie za moje – to absolutnie nie wchodziło w grę.
– Spróbuję ich przekupić – zadecydowałam, od razu kierując swoje kroki w stronę jaskini.
– Czy ty jesteś niepoważna?! – wykrzyknął William, szarpnięciem zmuszając mnie, bym ponownie się zatrzymała i spojrzała na niego. – Nie rozumiesz wagi tej sytuacji? Swojej wagi? My jesteśmy nieistotni! Twoja krew…
– Moja krew może kupić nam nieco czasu – mruknęłam. – A teraz łaskawie mnie puść. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Kim jesteś, by rozkazywać swojej Królowej?
Will zmieszał się. Przez chwilę tylko na mnie patrzył, niepewny jak zareagować. Wyglądał, jakby oczekiwał, że lada chwila wybuchnę śmiechem, obracając wszystko w żart. Sytuacja była jednak o wiele zbyt poważna, by ją przeciągać, a co dopiero z niej drwić.
– Ja… Wybacz mi, moja słodka. To wina emocji. Za bardzo pragnę cię chronić.
– Wiem, że strata Kateriny odbiła się na was bardziej, niż przyznajecie. Ale ja nie jestem nią. No, przynajmniej teoretycznie sporo nas różni – sprecyzowałam, krzywiąc się.
Will westchnął. Wyciągnął opuszczone dotychczas wzdłuż tułowia dłonie i objął nimi moją twarz.
– Masz rację, nie jesteś nią. Co nie zmienia faktu, że obie za bardzo pragnęłyście wszystkich uszczęśliwiać. A już tym bardziej nas.
– Nie mogę pozwolić na rozłamy w naszym społeczeństwie, Williamie. Nie wiem, jakimi motywami kierują się Rebelianci, ale nie spocznę, póki nie przeciągnę ich na swoją stronę. To wbrew naturze, wbrew prawom klątwy – zauważyłam.
– Masz okazję złamać klątwę – podsunął Will. – Skup się na tym.
– Giną nasi, najdroższy – wyszeptałam. – A przecież nie po to zostali stworzeni.
Ostrożnie wysunęłam się z objęć Williama i bez słowa odwróciłam się na pięcie. Szłam szybko, jednocześnie nasłuchując, czy nie podąża za mną, by znów mnie powstrzymać przed wzięciem udziału w samobójczej misji. Kiedy znalazłam się w pobliżu włazu jaskini, spojrzałam na niego przez ramię. Stał nieruchomo na skraju polany, patrząc na mnie błagalnie. W odpowiedzi na jego niemą prośbę jedynie lekko pokręciłam głową i weszłam w głąb jaskini, nie chcąc tracić ani chwili dłużej.
Wybrałam, ostatecznie zadecydowałam. Przyszła pora, by to udowodnić.
Szłam dziarsko przed siebie korytarzem skąpanym w gęstym mroku. Żeby uniknąć potknięć, ale też wspomóc swój zmysł orientacji, przez cały czas trzymałam się ściany jaskini. Jej chropowata, wilgotna powierzchnia przyprawiała mnie o ciary, lecz starałam się nie zastanawiać, skąd brała się owa wilgoć. Czułam się o wiele pewniej, kiedy wmawiałam sobie, że to nie krew a zwykła woda.
Słysząc czyjeś zbliżające się kroki, zamarłam. Bez zastanowienia wyciągnęłam sztylet z kieszeni, wierząc, że gdy zajdzie taka potrzeba, odparuję cios w tej ciasnej, ciemnej przestrzeni jak należy.
Tego typu sytuacji nie przerabiałam z Danielem na treningach!
– Katerina?
Zaklęłam siarczyście, próbując uspokoić rozszalały puls.
– Jasna cholera, Will, tak się nie robi!
Usłyszałam trzask zapalniczki, a chwilę później przestrzeń w promieniu jakichś pięciu metrów rozjaśnił ciepły płomień.
– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć.
– Może i mam zdolności, jakich nie posiada nikt inny, ale w tym tunelu jestem ślepa jak kret – burknęłam, odbijając się od ściany. Bez słowa ruszyłam przed siebie, wierząc, że tym razem Will już mnie nie wystawi.
– Pocieszę cię, jeśli powiem, że w tych ciemnościach sam niewiele widzę?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Serio?
– Właściwie to nie. Znaczy… to jak patrzenie przez noktowizor.
– I tak jest przez cały czas? – Wzdrygnęłam się na samą myśl.
William parsknął.
– Nie, skądże. W dzień widzimy zupełnie normalnie. No, nieco lepiej niż przeciętne jednostki, ale poza tym całkowicie normalnie. Jednak co nam po tym, skoro naszym przeznaczeniem jest nocny tryb życia?
– Słyszałeś to? – syknęłam, nagle się zatrzymując.
William spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Jesteś przewrażliwiona. Znajdujemy się za daleko od miejsca bitwy, by cokolwiek słyszeć.
– Ale ja nie miałam na myśli…
W korytarzu przed nami rozbłysło ostre, białe światło, które zniknęło równie szybko, co się pojawiło. Nie miałam jednak najmniejszych wątpliwości co do jego pochodzenia. Zbyt wiele czasu w dzieciństwie zmarnowałam, by z nieskrywanym uwielbieniem przyglądać się, jak Mason z niebywałą precyzją fotografuje różne rzeczy, by nie rozpoznać błysku flesza.
– Och, Kitty.  Fotograf roześmiał się. – Niefotogeniczna jak zawsze. Czemu tak dziwnie się marszczysz? Dostaniesz na starość zmarszczek. Ach! – wykrzyknął, wciąż śmiejąc się z własnego żartu. – Przecież ty się nie zestarzejesz.
– Mason. – Chociaż bardzo się starałam stłamsić emocje i nie okazać mu nic więcej poza lodową, iście królewską pozą, z moich ust wyrwał się cichy jęk. – O mój Boże.
Korytarz ponownie wypełnił się perlistym śmiechem, który tak dobrze zapamiętałam ze wspólnych zabaw z bratem.
– Och, Kitty – westchnął, podchodząc bliżej, dzięki czemu i jego objął płomień świecy, więc mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Na widok mojego brata, który tak naprawdę w niczym już nie przypominał mojego brata, moje serce zamarło. – Wiedziałem, że któregoś dnia ta twoja wrażliwość cię zniszczy. Po jaką cholerę ty żeś tu wlazła, co? – Brzmiał tak, jakby naprawdę było mu mnie żal. – Ech, teraz będę musiał cię zabić…
Zadarłam głowę do góry, mając nadzieję, że Mas nie zdążył dostrzec pojedynczej łzy, która spłynęła w dół mojego policzka.
– Porozmawiajmy.
– Straciłaś swoją szansę na pertraktacje, Kitty. – Na jego ustach zamajaczył lekki, nieco zadziorny uśmieszek. – Ale wiesz, co ci powiem? Gdybyś tylko… – Mason spojrzał na mnie nagląco, wykonując przy tym gest, jakby odganiał natrętną muchę. – To ten moment, w którym uciekasz z wrzaskiem – dodał scenicznym szeptem. – Nie widzisz, że specjalnie przeciągam? Dziewczyno, jakim cudem my jesteśmy rodzeństwem? – Westchnął, przykładając dłoń do czoła. – No, dalej. Wiej!
Niewiele myśląc, po prostu się dostosowałam.




†††††



Dzień dobry! Dziś o nietypowej jak na ten blog porze, ale z weną nie ma co dyskutować. Co prawda zeszło mi nieco z tą notką (miesiąc, jeśli już mam być szczera) niemniej nie potrafiłam się do niej zebrać. Nadal kompletnie mi się nie podoba, ale stwierdziłam, że na nic lepszego aktualnie mnie nie stać. Świadomość, że to jeden z ostatnich rozdziałów (właściwie to PRZEDOSTATNI) wcale nie pomagał mi się zebrać. Jednocześnie chcę i nie chcę zakończyć tę część. Nie wiem, czy uda mi się przeżyć jeszcze raz zakończenie. (Jakby ktoś pytał, to na co dzień nie jestem masochistką, takie rzeczy tylko na AC). Może to głupie, ale mimo wszystko mam swoisty sentyment właśnie do tego tomu. Wiadomo, w dużej mierze jest to zasługa moich dwóch robaczków - Cat i Daniela. Zresztą CZĘŚĆ DRUGA brzmi o wiele lepiej niż CZĘŚĆ TRZECIA, która nosi również synonimiczne, zastępcze miano CZĘŚĆ OSTATNIA...

Boże, to za dużo jak dla mnie. Jakby mnie kto szukał, płaczę skulona w kącie...

Nie ma co marudzić, lecę pisać ostatni rozdział tej części AC!
Ściskam, Klaudia





10 komentarzy:

  1. Jak mogłaś tam zostawić samego Daniela? Pff
    Super rozdział. Czekam na next
    Pozdrawiam i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak,jestem zla, że mi nie powiedziałaś o rozdziale.
    Tak,to było zajebiste
    Tak, czytam to w stanie niegodnego uspienia.
    I znów chciałabym jakoś określić słowami jak bardzo związałam się z tą historią. Ale co ja mogę mówić. Już mówiłam. A jest jeszcze lepiej... I lepiej będzie. Ja już widzę na horyzoncie epicki koniec. Czytałam prolog, wiem co się stanie. A i tak już teraz szykuje się na ból psychiczny i traume do końca życia.
    Tak lubię twoje komentarze u siebie, ale ciągle nie potrafię ci się odwdzięczyć. Nie umiem pisać takimi wzniosłymi słowami, pięknie układać zdań. Jesteś w swoich wypowiedziach jak Jace i tylko mnie zawstydzasz, bo jestem w stanNie powiedzieć jakieś tam słowa bez głębi. A kocham całym serduszkiem! Mam nadzieję, że mi wierzysz, miłości. :'(

    NA ZAWSZE NIEWOLNICA TWA I CIERPIĄCA Z POWODU ŻAŁOŚNIEJ EGZYSTENCJI SWOJEJ

    GABRYJELA BERYNASI.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma niewolnico, wybacz, żem Cię tak okrutnie potraktowała. Zginę w czeluściach Tartaru za to moje haniebne zaniedbanie. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Bądźże łaskawa dla kogoś, kto pała do Ciebie tak wielką i niezłomną miłością.


      Z pokorą i uniżeniem,
      Twoja Klaudia

      Usuń
  3. Hej. Czytam twoje opowiadanie od jakiegoś już czasu. Piszesz świetnie. Nie myślałaś o tym aby wydać je w formie papierowej. Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Bardzo mi miło to wszystko słyszeć. Naprawdę się cieszę, że Akademia Ciemności przypadła Ci do gustu i z niecierpliwością oczekujesz kolejnych rozdziałów. Co do pomysłu wydania tej historii w formie papierowej... Cóż, może kiedyś. Jest to na pewno jedno z wielu moich marzeń, zobaczymy jednak, jak to wszystko się potoczy ;))

      Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Hej. Czytam twoje opowiadanie od jakiegoś już czasu. Piszesz świetnie. Nie myślałaś o tym aby wydać je w formie papierowej. Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  5. W takim razie mam nadzieję,że Twoje marzenie się spełni prędzej niż później. Bede trzymać kciuki. A Ty pisz dalej bo naprawdę dobrze to robisz. Trzymaj się ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  6. W takim razie mam nadzieję,że Twoje marzenie się spełni prędzej niż później. Bede trzymać kciuki. A Ty pisz dalej bo naprawdę dobrze to robisz. Trzymaj się ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  7. To musiało się prędzej czy później stać, prawda? Sugerowałaś to niemalże na każdym kroku, chociaż to wcale nie uczyniło spraw łatwiejszymi. Teoretycznie wszystko w Cat krzyczało, że dokona takiego wyboru, a jednak… Ech, chwilami to po prostu do mnie nie dociera ;–; Chociaż zarazem nie wyobrażam sobie, że mogłaby po kres wieczności uciekać, walczyć z przeznaczeniem i udawać, że jej związek z Nocnymi nie istnieje. To byłoby kłamstwo, bo pewne rzeczy od samego początku w niej były – zakorzenione gdzieś głęboko, przez co nie mogła ot tak ich zignorować.
    Tak… Więc nie jestem zaskoczona, że odeszła. Chyba już zaczynam przywykać do ich ciągłych pożegnań – tego, że pomimo potrzeby bliskości i bycia z Danielem, zawsze wydarzy się coś, co ich rozdzieli. I naprawdę nie ma znaczenia, że tym razem decyzję podjęła sama Catherine.
    Urocza była scena z Dehlią. Jej miłość i oddanie do Kateriny… To czuć, a samo uczucie wciąż mnie urzeka. Dała Cat wsparcie w momencie, który uznałabym za ostateczny, że tak się wyrażę. Chociaż naprawdę trudno stwierdzić, co tak naprawdę kryje się za słowami tej staruszki, a tym bardziej jakie są jej intencje, to mimo wszystko jestem oczarowana. Tak po prostu, bo mam wrażenie, że Dehlia była i do samego końca będzie jedną z najbardziej oddanych Katerinie osób. Reakcja Williama, a także to, że ostatecznie zdecydowała się zestarzeć, jedynie to potwierdzają.
    Och, Will <3 Moja miłość wróciła :D Od samego początku było widać, że coś jest na rzeczy. Jego zachowanie… Nic dziwnego, że Cat się zaniepokoiła, chociaż jestem zdziwiona, że tyle czasu zajęło jej połączenie faktów. Ja wiem, że zmęczenie, strach i rozpacz, ale jednak… Serio, aż czekałam na moment, w którym William jej przyłoży i oznajmi, że trzeba uciekać.
    Reakcja Cat… Odważna i głupia zarazem. Ale jestem w stanie ją zrozumieć – to, że ona traktuje ich jak swoje dzieci, które pragnie chronić. A matka zawsze poświęci się dla swoich dzieci. Poruszyłaś ten motyw miłości, który przez historie przewija się od wieków – tego najczystszego, najbardziej wartościowego uczucia. Widać to po tym, jak wiele wątpliwości ma względem Daniela, podczas gdy jej więź z Nocnymi od początku była oczywista. Nie trzeba dodawać niczego więcej; ta miłość była od początku i nie musiałaś jej tłumaczyć.
    W końcu pojawił się Mason. Mam mętlik w głowie, jeśli chodzi o tę postać. To, jak on traktuje Cat… Czego tak naprawdę chce? Dlaczego mówi o śmierci, skoro chwilę później daje jej szansę na ucieczkę? To tak, jakby on również walczył – jakby ta dobra cząstka wciąż gdzieś tam była, ale… I aparat. Nawiązanie do przeszłości, czy ma w tym swoje cele? Nie wiem, ale chętnie się dowiem, dlatego lecę do finału, chociaż nie wiem czy jestem na niego gotowa psychicznie. Cóż, trudno :’)

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wpadłam po dłuższym czasie bo brak komputera, obrona pracy magisterskiej nie pozwoliła mi wpaść szybciej :D Ale cieszę się bo mam dwa rozdziały do przeczytania :)

    Co do rozdziału bardzo mi się podobał... muzyka którą dajesz w tle jest niesamowita nastraja :) Tak mi szkoda Daniela... serce mi pęka, że Cat musiała go zostawić :( Mam nadzieję że nic mu się nie stanie... ale obawiam się że nie bd tak kolorowo...
    Co do Cat.. wiedziałam, że w końcu wybierze...szkoda że to tak się skończyć musi..
    Mam nadzieję że Mason jej nie zabije... tzn pewnie teraz tego nie zrobi... kurde nie rozumiem jego zachowania.... lecę do następnego rozdziału :)


    Pozdrawiam,

    Shadow

    OdpowiedzUsuń