Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Księga druga - Kiedy zapadnie noc. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Księga druga - Kiedy zapadnie noc. Pokaż wszystkie posty

sobota, 15 kwietnia 2017

Rozdział 52



"Moja najlepsza obrona - ucieczka od Ciebie.
Nie mogę Ci się oprzeć, zabierz ode mnie to, czego potrzebujesz.
Przecież wiesz, że oddałbym Ci wszystko, nawet duszę.
A teraz nie mam już nic do stracenia.
To koniec. Już po wszystkim..."






Popchnęłam Williama w kierunku wyjścia, siłą zmuszając go do wykonaniu jakiegoś manewru, lecz ten mimo wszystko ani drgnął. Presja czasu i świadomość, że mój brat w żadnym wypadku nie da nam kolejnej taryfy ulgowej, wcale nie pomagały mi się skupić. Zaklęłam głośno, niemalże czując na karku oddech Masona. Dopiero wtedy Will oprzytomniał. Nim zdążyłam zrozumieć, co się dzieje, Nocny przepchnął mnie za siebie, osłaniając własnym ciałem przed ewentualnym atakiem ze strony mojego brata. Przeczuwając, że kłótnia nie byłaby najlepszym rozwiązaniem naszego dość niedogodnego problemu, zaczęłam po omacku kierować się w stronę wyjścia. Bez jakiegokolwiek oświetlenia korytarz spowijała wręcz nierealnie gęsta ciemność, która mamiła nawet moje nadnaturalnie wyostrzone zmysły.
Potknęłam się, klnąc pod nosem. Zmotywowana dźwięcznym śmiechem brata, który rozniósł się echem po tunelu, przyśpieszyłam, lekceważąc tym samym ból kostki.
Był bliżej, niż sądziłam…
– Oj, Kitty. – Westchnął niemalże czule, sprawiając, że wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz – Od zawsze byłaś niezdarą, co? A gdzie twoje królewskie geny?
– Nie zbliżaj się do niej – warknął Will.
– Waruj, psie. Rozmawiam z siostrą.
Kiedy usłyszałam, że William się zatrzymał, zrobiłam to samo. Było mi słabo, a moje donośnie walące ze strachu serce zagłuszało nawet chaos w mojej głowie, jednak wiedziałam, że to nie pora na okazywanie słabości. Dla zachowania równowagi podparłam się rękoma śliskiej, chropowatej ściany jaskini. Spróbowałam odetchnąć głęboko, ale przesiąknięte wilgocią powietrze jedynie podrażniało moją śluzówkę, powodując mdłości.
– Mason… – rzuciłam, wychwytując pośród ciemności jakiś gwałtowny ruch. – Nie rób mu krzywdy. Błagam.
– Błagasz? – parsknął. Usłyszałam, jak Will gwałtownie wciąga powietrze, a chwilę później coś twardego z donośnym trzaskiem zderzyło się ze ścianą jaskini. – Królowa nie błaga, Kitty.
– Will? – pisnęłam, słysząc, jak jego ciało z łoskotem upada na podłogę. – Will!
– Och, przestań skomleć! – mruknął Mason, przeskakując nad czymś, co najpewniej było truchłem jednego z najbardziej oddanych mi Nocnych. – Tylko skręciłem mu kark.
Mocniej wczepiłam się palcami w chropowatą powierzchnię ściany, by nie upaść.
– Czemu ty mi to robisz, Mas?
Usłyszałam szelest jego ubrania, trzy długie, sprężyste kroki, które poniosły się echem ku wyjściu z jaskini. Zaledwie ułamek sekundy zajęło mu pokonanie dzielącego nas odcinka i zaciśnięcie dłoni na moim gardle.
– Czemu? – parsknął, popychając mnie na ścianę. Podczas gdy ja szamotałam się, próbując uwolnić z jego uścisku, on pozostawał nieruchomy i spokojny. – Mógłbym zadać to samo pytanie tobie.
– Mnie? – wycharczałam. – Mas…
– Przestań skracać moje imię! – wrzasnął nagle, puszczając mnie przy tym wolno. Zaskoczona gwałtownością jego ruchu nie dałam rady utrzymać się w pionie. Upadłam na kolana, łapczywie chwytając oddech. – Myślisz że to wystarczy, żeby mnie udobruchać? Trochę łzawych gadek, wyciągania brudów z przeszłości… To ma być twoja taktyka? Patrz na mnie, jak do ciebie mówię!
Na swoje nieszczęście nie zdążyłam uchylić się przed ciosem. Moja głowa wskutek uderzenia gwałtownie odskoczyła do tyłu, zahaczając przy tym o jedną z ostrzejszych krawędzi znajdującej się za mną ściany. W dusznym, wilgotnym pomieszczeniu natychmiast rozniósł się słodki zapach mojej krwi.
Wstrzymałam oddech, spodziewając się najgorszego. Jeśli myślałam, że do tej pory pokazał wszystko, na co go stać, grubo się myliłam. Opętany żądzą krwi mógł stać się jeszcze mniej obliczalny.
Muszę się stąd wydostać. Natychmiast.
– Ach, więc to za tym tak wszyscy szaleją? – mruknął Mason obojętnie, biorąc głęboki wdech. – To sprawia, że jesteś taka wyjątkowa? Za to giną Nocni?
Nie odpowiedziałam, za bardzo bojąc się, że nie zapanuję nad swoim głosem i zdradzi mnie jego drżenie.
– Boże, to takie niedorzeczne – kontynuował Mason, mimo małej przestrzeni spacerując w tę i we w tę. – Dlaczego niby ktoś tak… słaby ma nam przewodzić? Ty byś muchy nie zabiła! Nadal zastanawia mnie, jak udało ci się przełknąć obrzydzenie i wyrwać serce tamtemu Nocnemu z zaułka.
– Sean – wyrwało mi się. – Mój niewinny Sean. Widziałeś to! To ty go zabiłeś – dodałam z naciskiem.
Mason przestał nerwowo krążyć. Ponownie zbliżył się i przykucnął obok mnie. Czułam jego chrapliwy oddech tuż przy twarzy.
– Ty to zrobiłaś, maleńka. Ja tylko pomogłem ci zadecydować.
– Miał mnie zabić, prawda? Nasłałeś go na mnie?
– Potrzebowaliśmy dowodu, że ci na nas kompletnie nie zależy, że troszczysz się tylko o siebie… Nie sądziłem, że zagrasz aż tak dobrze – parsknął, klepiąc mnie po policzku.
Z odrazą odwróciłam twarz, tym samym odtrącając jego dłoń.
– Dopiąłeś swego. Dostałeś dowód. Tylko dlaczego tak wielu Nocnych nadal pragnie mojego przywództwa? Nie oprą się. Byle zdjęcie nie będzie w stanie sprawić, że się ode mnie odwrócą, kiedy już się spotkamy.
Mason milczał. Nieznacznie się skuliłam, obawiając się, że mój brat szykuje się do zadania mi kolejnego ciosu.
– Właśnie to mnie zastanawia. Bo jak można być aż tak ślepo komuś oddanym? Ciężko to nazwać po prostu chorym… To wręcz toksyczne.  Popieprzone.
– Klątwa rządzi się swoimi niedorzecznymi prawami. Oni po prostu muszą mnie kochać. A ja muszę kochać ich.
– A dlaczego ja oparłem się tej durnej, nadnaturalnej sile, hm?
Zamilkłam, nie znając odpowiedzi na to pytanie. Mimo że była to dość interesująca kwestia, miałam nadzieję, że wyjątki w postaci osób skłonnych nie ulec prawom klątwy nie zdarzały się często. Dopiero wtedy mogłoby się zrobić nieprzyjemnie… Co prawda nie chciałam – wręcz nie potrafiłam – wątpić w oddanie Nocnych, lecz bądź co bądź z moją lojalnością też nie zawsze było najlepiej. Ludzie w końcu się zmieniali, byle impuls był w stanie odmienić decyzję o sto osiemdziesiąt stopni. A ja dałam Nocnym zbyt wiele powodów, by mnie nienawidzili. Klątwa, którą od zawsze uważałam za swoje przekleństwo, teraz była moją jedyną nadzieją na przetrwanie.
– To wszystko mogło być moje – wyszeptał Mason, zwieszając ramiona. – Jak możesz marnować taki potencjał, Kitty?
– A więc o to ci chodzi? – parsknęłam, odzyskując swój typowy cięty język. – Chcesz władzy? Armii? Królestwa?
– To ja jestem pierworodnym dzieckiem! A mimo to od samego początku musiałem skakać nad tobą i twoimi zdolnościami, z których nawet nie zdawałaś sobie sprawy. Na co to wszystko było, za co niby zginęli rodzice, skoro ty, zamiast wypełnić przeznaczenie, ukrywasz się ze swoim kochankiem?
Drgnęłam, do głębi zraniona nie tyle samym przytykiem, co wspomnieniem osoby Daniela. Wciąż miałam przed oczami jego obraz, a w uszach dzwoniły mi te dwa słowa, które w przypadku innych par zobowiązywały do wspólnej przyszłości, lecz w naszym stanowiły jeden z głównych powodów rozstania. Kochałam go. Tak cholernie go kochałam, że to aż bolało. Nawet rozłąka nie była w stanie przyćmić moich uczuć do niego.
Wzmianka o rodzicach dotarła do mnie z opóźnieniem. Dopiero po chwili zrozumiałam sens wypowiedzi brata. Mason otwarcie zarzucił mi, że to przeze mnie zginęli rodzice – w dodatku na marne.
– Mama kazała mi się przed nimi ukryć – wyszeptałam, drżąc na samo wspomnienie zbroczonej krwią moich najbliższych kuchni. – Nauczyła mnie, że są źli i muszę się ich wystrzegać. Dlaczego więc mówisz, że zginęła na darmo? Broniła mnie!
– Jak my wszyscy – burknął Mason, wstając. – I zobacz, gdzie skończyliśmy. Kochanie ciebie jest bardziej destrukcyjne, niż ktokolwiek śmiałby przypuszczać.
Drżącą dłonią sięgnęłam za siebie, by wydobyć nóż. W tamtym momencie naprawdę nie myślałam o konsekwencjach mojego czynu. Po prostu działałam, motywowana nieszczególnie ciepłymi emocjami, które wzbudziło we mnie wyznanie brata. Mogłam mu uwierzyć we wszystko – po przemianie jego zdolności manipulatorskie gwałtownie wzrosły – ale nie w to, że rodzice zginęli na darmo. Może i moje teraźniejsze działania sprzeciwiały się z zasadami, w których wierze zostałam wychowana, ale nie mogłam powiedzieć, że sprzeciwiałam się woli mamy i taty. Walczyłam zbyt długo z czymś, czego nawet nie rozumiałam. Nie znaczyło to jednak, że teraz się poddawałam – po prostu oddawałam własnemu przeznaczeniu. Rodzice popełnili błąd, nie mówiąc mi o klątwie. Gdybym wiedziała wcześniej więcej, może i nie musiałabym wylewać łez na ich pogrzebie. Zrobili jednak to, co uważali za słuszne, bo mnie kochali. A ja teraz postępowałam podobnie względem brata.
Kochałam go. I nie była to miłość taka, jaką żywiłam do Nocnych. Mason w moim sercu pozostał tym samym nadopiekuńczym starszym bratem, który uprzykrzał mi dzieciństwo, łażąc za mną krok w krok czy zabraniając wielu rzeczy. Nawet teraz nie potrafiłam spojrzeć na niego jak na bezwzględnego potwora, którym sama poniekąd byłam. Kochałam go.
I dlatego musiał zginąć.
Pamiętasz, co mi kiedyś powiedziałeś? – zapytałam, wstając.
– Przez te piętnaście wspólnych lat rozmawialiśmy na wiele tematów, Kitty.
Tylko dzięki intuicji udało mi się odnaleźć go pośród tych ciemności. Słysząc jego ciężki oddech tuż obok siebie, ścieśniłam uścisk na rękojeści sztyletu.
– Ta jedna rozmowa była szczególna. Wróciłeś z tatą na święta, po kolacji zostawiliśmy rodziców samych i udaliśmy się do salonu. Siedzieliśmy na podłodze przed kominkiem. Piliśmy gorącą czekoladę… Boże, gorąca czekolada. Tęsknię za tym smakiem, a ty? – rzuciłam, jednak nie czekałam na odpowiedź z jego strony. – Opowiedziałeś mi wtedy historię swojego partnera, Teda.
– Teda? Tego, który został przemieniony na jednej z akcji?
– Tak, dokładnie tego.
Mason zamilkł, czekając na kontynuację mojej przemowy. Ja jednak nie byłam w stanie wykrztusić nic więcej. Za bardzo skupiłam się na tym, by sztylet nie wypadł mi spomiędzy spoconych, drżących palców. Odczuwalna jeszcze przed chwilą pewność siebie z miejsca wyparowała, kiedy Mason nieznacznie się pochylił, a w moje nozdrza uderzył zapach jego słodkiej krwi.
– Ach, chyba wiem, do czego zmierzasz, Kitty – odezwał się po chwili. – Chodzi ci o to, że go zabiłem, tak? Bo mu to obiecałem. Bo nie chciałem… – Zaśmiał się cicho. – Oboje woleliśmy skończyć martwi, niż żyć dalej jako Nocni. Ale teraz mi się to nawet podoba – dodał, kiedy ja znajdowałam się o włos od wyciągnięcia dłoni i zadania mu tego ostatecznego ciosu. – Te wyostrzone zmysły… Myślisz, że nie widzę, że w ręku trzymasz nóż? Och, Kitty…
Zaskoczona cofnęłam się o krok, a ostrze wypadło mi z dłoni.
Gdybym się nie wahała…
– Tak będzie lepiej, Mas. Wiesz o tym.
– Boże, ty naprawdę chcesz, żebym cię zabił – parsknął Mason, z lekkością odbijając się od ściany jaskini i zmierzając w moją stronę. Nadal niewiele widziałam, obraz zastępowały mi inne zmysły. – A mojej królowej może się to nie spodobać…
– Twojej królowej? – podłapałam, na moment zapominając o tym, że brat otwarcie mi grozi. – Komu?
– Jest wspaniała, Kitty – westchnął, a ja z przerażeniem rozpoznałam w jego głosie… czułość. Nie taką udawaną, sztuczną, jaką prezentował w stosunku do mnie, ale tą prawdziwą, wynikającą z jakichś głębszych uczuć. – To ona powinna nam przewodzić. Jest odważna, pewna siebie, mądra. To ona to wszystko zaplanowała. Bez niej nie byłbym tym, kim jestem.
– Nocnym? To ona cię przemieniła?
– Ona nauczyła mnie, jak być Nocnym – sprostował. – Tylko z nią u boku byłem w stanie osiągnąć tak wiele.
Nie miałam pojęcia, o kim mówił Mason. Na dobrą sprawę naprawdę ciężko było mi sobie wyobrazić samą Nocną płci żeńskiej. O wiele częściej spotykałam się męskimi osobnikami tego gatunku wampirów. Sama myśl, że była jakaś inna niż ja kobieta, która pretendowała do miana Królowej, była nieznośna.
– Gdzie ona jest? Chciałabym poznać dziewczynę, która namieszała w głowie mojemu bratu.
Mason prychnął speszony.
– Nie śmiałbym… Przecież ona…
– Bo jeszcze pomyślę, że się jej boisz – parsknęłam, próbując go zirytować.
Mason był jednak sprytniejszy, niż sądziłam. Najgorszy w tej całej porąbanej sytuacji był fakt, że kompletnie nie znałam mojego brata. Albo przynajmniej tego czegoś, co miało głos i wygląd Masona.
– Jest tu gdzieś w pobliżu – zaręczył pewnie. – Czai się, obserwuje. Czeka na odpowiedni moment, by zaatakować.
Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz. Robiło się coraz gorzej. A ja nie miałam żadnego planu.
 Och, już czas! – wykrzyknął Mason. – Chodź, Kitty. Musisz to zobaczyć.
Z opóźnieniem dotarło do mnie polecenie brata. Ruszyłam za nim truchtem w kierunku wyjścia, rozumiejąc z tej porąbanej sytuacji jeszcze mniej niż kwadrans wcześniej.
Czy on… Nie chciał mnie przypadkiem zabić? Nie żebym się przypominała czy coś…
Polana, na której jeszcze nie tak dawno sprzeczałam się z Willem, teraz była pełna Nocnych. Na sam widok ich udręczonych, poobijanych twarzy robiło mi się słabo. Moje serce z miejsca zalała fala żalu i tęsknoty, z którą dłużej nie potrafiłam walczyć. Byłam bliska poczucia tego, o czym mówiła Dehlia – prawdziwie matczynej, bezwarunkowej miłości. A to dawało mi nadzieję.
– A gdzie nasza niespodzianka? – zapytał Mason, przyglądając się twarzom zebranych. – Larisso?
Tłum rozstąpił się, przepuszczając rozczochraną brunetkę do wnętrza okręgu. Za nią posłusznie kuśtykała jakaś zgarbiona postać. Nie poznałam jej od razu, jednak podświadomie czułam, że to ktoś znajomy. Słaby, zagłodzony i poobijany, ale znajomy.
I w dodatku bardziej ludzki od pozostałych.
– Dzienny? – wypaliłam. – Co tu robi jakiś Dzienny? Dlaczego mieszacie w nasze sprawy jakieś podgatunki?
Mason odwrócił się, by na mnie spojrzeć. Jego usta wygięły się w drapieżnym uśmiechu, który zmroził krew w moich żyłach.
– Zawaliłaś próbę z Seanem. Ale – dodał głośniej i zaczął spacerować po średnicy wytworzonego przez Nocnych okręgu – postanowiliśmy dać ci możliwość zreflektowania się.
– I niby jak on ma w tym pomóc? – mruknęłam, skinieniem wskazując na wyczerpaną, korzącą się u stóp brunetki postać.
– Och, Kitty, trochę wiary w brata. Przecież wiesz, że nie pozwoliłbym, żebyś musiała uczestniczyć w czymś nudnym. Chcesz poznać zasady? – zapytał, w ułamku sekundy znajdując się naprzeciwko mnie.
– Chcę poznać Nocną, która to wszystko zaplanowała. Czy to ona?
Mason powiódł za moim spojrzeniem, po czym parsknął śmiechem. Podobnie zareagowała brunetka o burzy rozczochranych, splątanych loków. Mnie jednak nie było do śmiechu.
– Larissa? O, błagam! Ona sprawdza się przy brudnej robocie, ale na pewno nie przy planowaniu.
– Och, już tak mi nie schlebiaj – sarknęła wampirzyca, kopiąc Dziennego po żebrach, kiedy ten spróbował się podnieść. – Czego nie zrozumiałeś w prostej komendzie? Waruj.
– Daj mu spokój – mruknęłam. – Facet ledwo oddycha.
– A co, zależy ci na nim?
Wytrzymałam pod naciskiem jej ciemnego, przepełnionego nienawiścią i jadem spojrzenia, jednocześnie szukając odpowiedniej riposty.
– Ty…
– Dziewczęta – wszedł mi w słowo Mason. – Miłujmy się.
Wampirzyca parsknęła, po czym zaserwowała Dziennemu kolejny cios, tym razem kompletnie bez powodu.
– To z miłości – wyjaśniła, dostrzegając moją zniesmaczoną minę.
Tak bardzo skupiłam się na Larissie i jej próbach zakatowania niewinnego, że nawet nie zauważyłam, gdy Mason do mnie podszedł. Objął mnie ramieniem i zmusił do towarzyszenia podczas jego idiotycznego spaceru w tę i we w tę. Chciałam jakoś zareagować, strącić jego dłoń, ale zawczasu to przewidział, mocniej mnie ściskając.
– Zasady – oznajmił, kompletnie nie zwracając na moje próby wyzwolenia się – są bardzo proste, Kitty. Otóż masz dwa wyjścia: zabić go albo, jak to masz w zwyczaju, odwrócić się i nawiać.
– Gdzie jest haczyk?
Mason zatrzymał się, zmuszając mnie do tego samego. Wedle jego życzenia spojrzałam mu prosto w oczy, choć sporo mnie to kosztowało.
– Jeśli nawiejesz, nie masz po co wracać. Jeśli tym razem się odwrócisz, będzie to oznaczało, że odwracasz się od nas na dobre. Sama skażesz się na wieczną, samotną tułaczkę. Nie będziesz Królową, a zwykłym tchórzem. A my i tak zabijemy tego przygłupa – dodał, jak gdyby nigdy nic wzruszając ramionami.
Zaskoczona spojrzałam przez ramię na Dziennego. Aż tutaj słyszałam jego ciężki, chrapliwy oddech i coraz częstsze pojękiwania z bólu.
Zabijałam już wcześniej. To nie mogło być trudniejsze od poprzednich razów, prawda?
Nie byłam głupia, wiedziałam, co spotka mnie, jeśli się poddam. Nie chodziło tylko o samotną tułaczkę, choć to samo w sobie brzmiało już niewiarygodnie boleśnie. Pozbawiona tronu i korony przestałabym cokolwiek znaczyć dla Nocnych. A wtedy nie byłoby dla mnie żadnego ratunku, żadnej nadziei. Zabiliby mnie przy pierwszej lepszej okazji jak każdego innego. Nasza miłość wypaliłaby się tak, jak wszystkie inne nic niewarte miłostki.
Bez słowa strzepnęłam z ramienia dłoń Masona i ruszyłam w kierunku Dziennego. Doskwierał mi brak ostrza podprowadzonego Danielowi. Z nim przy boku czułam się pewniejsza. Nóż został jednak gdzieś w jaskini koło ciała Williama, a ja byłam zmuszona dokonać mordu standardowymi metodami.
Otarłam drżącą dłoń o nogawkę spodni i przykucnęłam naprzeciwko swojej ofiary. Spocony i noszący wyraźne znaki katowania mężczyzna trząsł się niczym w delirium, mamrocząc przy tym pod nosem coś, co brzmiało jak modlitwy. Przełykając obrzydzenie i wyrzuty sumienia, ujęłam go pod brodą, by zobaczyć jego twarz.
I to był błąd.
Z moich ust wydobył się urwany okrzyk, kiedy pod warstwą zakrzepłej krwi i siniaków udało mi się zlokalizować dwoje znajomych, jadeitowych oczu. Przypatrujący się uważnie moim poczynaniom Mason parsknął.
– Nikt nie mówił, że będzie łatwo, Kitty.
– Cole? Cole, słyszysz mnie?
Turner wymamrotał coś niezrozumiałego, próbując skupić na mnie rozbiegane spojrzenie. Ostatecznie jednak poddał się fali zmęczenia, która ogarnęła jego ciało, i zwiesił ramiona. Zadrżałam na widok ran i siniaków porywających jego szyję i kark.
– Co oni ci najlepszego zrobili? – wyszeptałam, z niedowierzaniem kręcąc głową.
– Tik-tak, tik-tak – zanucił Mason, klękając na trawie obok mnie. – Czas ucieka, księżniczko.
Poczułam się co najmniej tak, jakby brat zdzielił mnie prosto w twarz. Przydomek, którego użył, na nowo rozpalił mój gniew, ale również tęsknotę. Jednym słowem sprawił, że znów poczułam się rozdarta i niepewna, po której ze stron powinnam się opowiedzieć.
Nocni. Przyszłam tu dla Nocnych.
Daniel należał do tej lepszej części mojej przeszłości. Musiałam skupić się na tym, co tu i teraz, jeśli chciałam przeżyć i odzyskać swoich poddanych,
Musiałam udowodnić, że byłam godna ich miłości.
– Jeśli go zabiję – zaczęłam powoli, odpowiednio dobierając słowa – zanikną wszelkie podziały, tak? Przystaniecie na moje przywództwo?
Mój brat posłał szybkie spojrzenie w kierunku Larissy, która, wypatrzywszy coś lub kogoś daleko poza okręgiem stworzonym przez Nocnych, skinęła głową. Dopiero zyskawszy jej aprobatę, Mason skupił się z powrotem na mojej osobie.
– Oczywiście, że tak, Kitty.
Wzięłam głęboki wdech, próbując uspokoić rozszalałe tętno. Wiedziałam, co powinnam zrobić, tym razem nie stały mi na przeszkodzie żadne „ale”. Jedynym, co mnie powstrzymywało przed zadaniem tego ostatecznego ciosu, były wspomnienia. Te wszystkie niedoskonałe momenty, które wraz z nim spędziłam. Cole był moim pierwszym w wielu kategoriach. Kto by przypuszczał, że pewnego dnia zostanie również tym ostatnim.
– Nawet nie wiesz, jak wiele razy życzyłam ci śmierci, Cole – wyszeptałam. – No i proszę, doczekałeś się. A ponoć złego diabli nie biorą…
Jednym, pewnym ruchem przewróciłam Dziennego na plecy, w pewien sposób obnażając jego klatkę piersiową. Dotknęłam prawą dłonią miejsca, w którym teoretycznie znajdowało się serce, co sprawiło, że ten z miejsca przestał drżeć. Jego jadeitowe oczy na moment utraciły ten dziwny, szalony błysk i skupiły się konkretnie na mnie. Pozbawianie go życia właśnie w takich okolicznościach było jeszcze gorszą zbrodnią niż zabijanie bezbronnego i umierającego.
Poderwałam głowę do góry, wyczuwając rozproszenie pośród Nocnych. Zebrane w kręgu wampiry rozglądały się nerwowo wokół, wyczuwając coś, czego ja nie byłam w stanie ani dostrzec, ani usłyszeć. Larissa jako pierwsza poderwała się do biegu. Obnażyła kły, sycząc wściekle na coś, co tylko ona zdążyła wypatrzeć. Nim ktokolwiek z nas zdążył się zorientować, opuściła okręg wyznaczany przez Nocnych i odbiła lekko w prawo, kierując się ku skupisku krzewów. Wróciła po chwili, popychając przed sobą zgarbiony cień.
Dziwna, paraliżująca obawa zacisnęła swoje kościste palce na moim gardle.
Wiedziałam, kim była tajemnicza postać, jeszcze zanim podniosła głowę. Nie minęło wcale tak dużo czasu, od kiedy piłam krew Daniela; wciąż czułam na języku słodko-metaliczny posmak jego krwi. Z tego też tytułu o wiele łatwiej było mi go wyczuć.
– Och, Shane – westchnęłam żałośnie, ukrywając twarz w dłoniach.
Po polanie rozniósł się radosny rechot Masona.
– Ty to potrafisz robić show, sis – parsknął. – Improwizujesz? Bo nieźle ci to idzie.
– Puśćcie go wolno, on nie jest nam potrzebny.
Mason spojrzał na mnie, ze zdumieniem unosząc brew.
– Przypałętał się aż tutaj, co znaczy, że mu zależy. Nie mogę tak po prostu puścić go wolno.
– Więc co zrobisz?
– Jak to co zrobię? – prychnął Mason, rozkładając ramiona. – Przecież to oczywiste. Urządzę konkurs na Jonathana roku.
Zerwałam się na równe nogi, rozumiejąc, do czego zmierza.
– Zapomnij! Nie mieszaj w to Daniela. Jego nie uwzględniały twoje durne zasady!
– Kitty – rzucił miękko, dotykając mojego policzka. – W końcu zasady są po to, żeby je łamać, czyż nie?
Spojrzałam na Daniela, który skorzystał z momentu nieuwagi Larissy i Masona, by sprawdzić, co z Colem. Klęczał obok przyjaciela, badając jego siniaki. Grymas, który przeciął jego twarz, świadczył o tym, że było jeszcze gorzej, niż początkowo zakładałam.
– Jestem Królową – oznajmiłam z naciskiem, gromiąc brata wzrokiem. – Nie zamierzam brać udziału w twoich durnych gierkach.
– Więc odejdź – odparł spokojnym tonem. – Droga wolna. Nie wiń mnie jednak, jeśli chwilę później obaj twoi kochankowie padną trupem.
Pod wpływem emocji pchnęłam brata w pierś. Zatoczył się lekko do tyłu, jednak nie stracił równowagi.
– Ty zwyrodnialcu! Na niczym już ci nie zależy?!
– Och, Kitty – westchnął, spoglądając na mnie z pobłażaniem – jeśli pytasz o to, czy zależy mi na tobie, odpowiedź brzmi nie.
Zacisnęłam usta, przełykając wszystkie obelgi, które chciałam wygłosić pod adresem brata. A przynajmniej osoby, która nosiła jego rysy. Mój Mason był dobry i czuły, troszczył się o mnie, a nie zmuszał do uczestnictwa w jakichś chorych gierkach. Osoba przede mną była pozbawiona jakichkolwiek człowieczych cech.
Czy ja też miałam tak skończyć?
– Jak brzmią te zasady? – wymamrotałam, zaciskając pięści. Miałam nadzieję, że uda mi się je jakoś obejść, ratując tym samym obu Dziennych. – Nie mamy zbyt wiele czasu na pokazówki, zaraz wzejdzie słońce.
Mason nieśpiesznie rozciągnął wargi w uśmiechu. Był wyraźnie zadowolony z faktu, że dzięki niemu znalazłam się w sytuacji bez wyjścia.
– Spodobają ci się, są o wiele lepsze od poprzednich. Uwierzysz, jeśli powiem, że jednego z nich możesz uratować?
– Jak?
– Mas – odezwała się Larissa. Była wyraźnie niezadowolona z takiego obrotu sprawy. – Jej się to nie podoba.
– A to niby dlaczego? – obruszył się mój brat, zamiast na brunetkę, patrząc gdzieś w nicość za plecami Nocnych. – Wypełniam twój rozkaz, czyż nie?
Wytężyłam słuch, spodziewając się jakiejś odpowiedzi, ale poza rzężeniem Cole’a i typowymi odgłosami lasu w środku nocy nic nie usłyszałam.
– Zasady – odezwał się ponownie Mason, przenosząc wzrok prosto na mnie – jak już wspominałem, ulegają drobnej zmianie. Ale nic się nie bój, Kitty, przeżyje ten, którego kochasz najbardziej.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Mimo że nie miałam wątpliwości odnośnie tego, którego z tej dwójki byłabym skłonna ocalić, wiedziałam, że gdybym zabiła Cole’a na oczach Daniela, ten nigdy by mi tego nie wybaczał. I najpewniej o to chodziło Masonowi – chciał nas skłócić, wywołać jeszcze większy skandal wokół mojej osoby.
– A co z tym drugim? – zapytałam.
– Tu niczego nie zmieniamy. Podoba mi się wizja ciebie zabijającej jakiegoś Dziennego w sposób, w jaki zrobiłaś to Seanowi.
Mimowolnie się wzdrygnęłam, gdyż mnie taki obraz absolutnie nie przypadł do gustu.
– W takim razie konflikt zażegnany, wypuść Daniela – oznajmiłam, spoglądając w kierunku Shane’a, który tępym wzrokiem przyglądał się ugryzieniom na szyi swojego przyjaciela.
Ku mojemu zaskoczeniu Mason się roześmiał. Kiedy posłałam mu pełne niezrozumienia spojrzenie, zaczął chichotać jeszcze bardziej. W pewnym momencie nawet zgiął się w pół, opierając przy tym dłonie na kolanach, jakby potrzebował złapać oddech.
– Jesteś rozkoszna, Kitty. Naprawdę myślałaś, że przez „uwolnię” mam na myśli puszczenie go wolno?
– Tak, Mas, mniej więcej to właśnie znaczy to słowo.
– Mniej więcej – podłapał, uśmiechając się szyderczo. – W moim odczuciu znaczy to mniej więcej tyle co „napój swoją krwią i przemień”.
Nie zdołałam zapanować nad swoją żuchwą, która spektakularnie niczym winda w szybie zjechała na dół, zdradzając moje zaskoczenie. Wrażenie to szybko jednak zostało wyparte przez strach.
– Nie – wykrztusiłam, przyłapując się na tym, że patrzę wprost na zdruzgotanego takim obrotem sprawy Daniela. – Nie.
– Mam rozumieć, że wybierasz trzecią opcję, tak? – Mason uśmiechnął się triumfalnie. – Uciekasz?
Ktoś obrabował mnie z całego słownika, nie byłam w stanie wykrztusić choćby słowa. Potrafiłam tylko patrzeć na Daniela, szukając w jego oczach odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Shane był jednak równie zdezorientowany co ja. Wiedział, że na jego przemianie miało się nie skończyć. Prawdopodobnie po tym Mason zmusiłby nas, abyśmy razem poderżnęli Cole’owi gardło.
To koniec. Byliśmy w kropce.
– Och, Danielu, gdybyś chociaż raz mnie posłuchał i został z Dehlią – wymamrotałam, kręcąc głową.
Nader wyraźnie pamiętałam dzień, w którym pozbawiłam życia Colina, jak i rozmowę, którą tamtego wieczoru przeprowadziłam z Danielem. Zobowiązał mnie wówczas do czegoś, do czego nie byłam gotowa.
„Obiecaj, księżniczko, że nie pozwolisz mi zostać Nocnym. Obiecaj.”
A ja mu to obiecałam, bo nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała wypełnić dane mu słowo. Miałam nadzieję, że uda mi się go ochronić, utrzymać z dala od wszystkich przykrości związanych z kochaniem mnie…
I jak zwykle zawiodłam.
– Co zyskasz, jeśli go przemienię? – wyszeptałam, spoglądając na brata. – Aż tak bawi cię uprzykrzanie mi życia? Próbujesz mnie zniszczyć, odczłowieczyć? Tego właśnie chcesz?!
– Chcę po prostu, żebyś miała przy sobie na wieczność swojego ukochanego – oznajmił spokojnym tonem Mason, z udawaną skromnością rozkładając ramiona. – Czy to źle?
– Daniel jest moim człowieczeństwem – odparowałam. – Nie pozbawisz mnie ludzkich uczuć, jeśli pozwolisz mi zabrać go ze sobą.
Mason milczał przez chwilę. Czułam jednak, że to, co powie, wcale nie przypadnie mi do gustu. Coś w wyrazie jego oczu sugerowało, że mimo nagłych zmian, które musiał nanieść, aby jego plan się powiódł, wszystko toczyło się po jego myśli.
 – Może w takim razie to nie tego Jonathana powinnaś uratować, hm?
Larissa, która sprawiała wrażenie zrezygnowanej, nagle się ożywiła.
– Nie, Mas, nie możesz do tego dopuścić.
– A to niby dlaczego, Lar? – prychnął, nawet na nią nie patrząc. – Skoro Ona nie chce choćby kiwnąć palcem, ja muszę przejąć brudną robotę.
– Mason, do jasnej cholery!
– Catherine! – huknął Mason, odwracając się w moją stronę, a tym samym dając Larissie wyraźny przekaz odnośnie tego, gdzie ma ją i jej zdanie. – Masz minutę. Bierz się do roboty. Albo poderżnę gardło im obu.
Podłapałam przerażone spojrzenie Nocnej, która z miejsca z mojego największego wroga awansowała do swoistego sprzymierzeńca. Z Masonem działo się coś, czego żadna z nas nie rozumiała. Coś niedobrego.
– Mason…
– Pięćdziesiąt dziewięć, pięćdziesiąt osiem…
Drgnęłam, spoglądając to na brata, to na Larissę. Ruszyłam dopiero, kiedy dziewczyna ponagliła mnie gestem. Daniel poderwał się do pionu, widząc, że się ku nim zbliżam. Stanął przed skulonym Colem, osłaniając go własnym ciałem.
– Nie zrobisz tego, Catherine. Nie pozwolę ci na to.
– Nie zmuszaj mnie do użycia siły, Danielu – wyszeptałam znużona, opuszczając ramiona wzdłuż tułowia. – Nic nie poczujesz, zapewniam cię…
– On kazał ci zabić Cole’a! – wykrzyknął, zdruzgotany faktem, że nie rozumiem powagi sytuacji. – Naszego Cole’a, Cat. Jesteś gotowa to zrobić?
Nie musiałam długo namyślać się nad odpowiedzią.
– Żeby cię obronić? Oczywiście.
Daniel przymknął powieki, pozwalając, aby uczucia przejęły nad nim kontrolę. Widziałam, że znajduje się na skraju załamania. Był rozdarty między miłością do mnie a uczuciami, które żywił w stosunku do swojego najlepszego przyjaciela. Podejrzewałam, że gdyby Cole wielokrotnie nie złamał mi serca, sama nie potrafiłabym tak pochopnie podjąć decyzji.
– Przemiana nie jest wyjściem, księżniczko. Wiesz, że nie mogę się na nią zgodzić. Nie mogę…
– Dzienni i ich pieprzenie o zasadach – mruknął wkurzony Mason. – Myślisz, stary, że ktokolwiek z nas chciał zostać Nocnym? To wyszło samo. Dopiero z czasem rozumiemy, że to najlepsze, co mogło nas w życiu spotkać.
– Widziałem, co klątwa robiła z Cat – mruknął Daniel, spoglądając z pogardą na mojego brata. – Nie wmówisz mi, że to coś dobrego.
Mason wywrócił oczami, po czym ponownie utkwił we mnie spojrzenie.
– Kitty, mogłabyś… Proszę, pokaż, że w chociaż ty w tym związku masz jaja.
Przygryzłam dolną wargę, czując mrowienie w górnym dziąśle. Moje kły były bardziej niż ja gotowe do zadania śmierci.
A właściwie to nawet dwóch.
Nie raz przeszło mi przez myśl, jakby to było, gdyby Daniel stanął u mojego boku. Sama nie zamierzałam wychodzić z inicjatywą, szanowałam jego uczucia. Teraz jednak miałam pretekst, by przekonać się, jakby to wyglądało. Co prawda Daniel mógłby nigdy nie wybaczyć mi tego, że w chwili, kiedy potrzebował mnie najbardziej, postawiłam swoje pragnienia ponad jego wolę, ale w tamtym momencie najmniej mnie to trapiło. Jakkolwiek egoistycznie nie miało to zabrzmieć, chciałam, by był moim Nocnym.
My razem, na zawsze przewodzący cichej armii urodzonych zabójców… Właśnie o tym śniłam od chwili, gdy dowiedziałam się o okrutnych prawach rządzących klątwą.
Przywdziewając maskę chłodnej obojętności, spojrzałam na brata.
– Mas, mógłbyś…
Nocny bez słowa pokonał dystans dzielący go od Dziennego i złapał go za ramiona, unieruchamiając. Daniel zaczął się szarpać, wyraźnie zmieszany faktem, że sprzeciwiłam się jego woli i poparłam brata. Nie chciałam jednak zniszczyć swojej lodowatej pozy, zagłębiając się w sferę uczuć. W zamian podeszłam do Shane’a i podsunęłam mu swój przegub tuż pod nos.
– No dalej, kochanie – wyszeptałam, przesuwając najwrażliwszym punktem mojego nadgarstka po jego ustach. – Zabierz, co twoje.
Daniel poderwał głowę, odsuwając ją z dala od mojego przedramienia. Mason złapał go za włosy i szarpnął, nakazując stać nieruchomo. Shane chcąc nie chcąc tkwił w bezruchu z nosem przyciśniętym do mojego przegubu.
– Będzie dobrze, Danielu, obiecuję.
Chłopak warknął cicho, obnażając kły. Był szczerze wstrząśnięty tym, do czego go zmuszałam. Jego przerażenie sięgnęło apogeum, kiedy dotarło do niego, że nie bez przyczyny stanęłam na palcach, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.
On mi tego nigdy nie wybaczy…
– Pij, Danielu – oznajmiłam, wspomagając się perswazją.
Mimo walki, którą wytrwale toczył z samym sobą, ostatecznie się poddał i zatopił kły w moim przegubie. Spodziewałam się bólu, jednak nie czegoś tak… intensywnego. Daniel dosłownie pozbawiał mnie duszy, odrywał ją kawałek po kawałku. Nazwanie tego uczucia bolesnym było właściwie niedopowiedzeniem. O ile samo ugryzienie było względnie znośne, tak z każdym kolejnym branym przez niego łykiem uciekało ze mnie życie. Płomienie ognia przesuwały się w górę moich ramion, dążąc do serca. A chociaż pragnęłam je powstrzymać, nie potrafiłam. Umierałam w milczeniu, cierpiąc przy tym katusze. A ponieważ nie krzyczałam, nikt tak naprawdę nie wiedział, co działo się w mojej głowie.
Mason jednym ruchem oderwał usta Daniela od mojego przedramienia, kiedy uznał, że ten wypił już wystarczająco. Przerywając połączenie, Nocny jednocześnie uwolnił mnie od piekielnych tortur. Wyczerpana upadłam na kolana, dociskając krwawiącą rękę do brzucha. Zewnętrzna rana szybko się zasklepiła, wnętrze jednak nadal ubolewało nad stratą.
Nigdy wcześniej nikogo nie karmiłam swoją krwią. Teraz już wiedziałam, dlaczego miałam przed tym jakiekolwiek obiekcje.
– Catherine? Trzymasz się?
Nie odpowiedziałam, zbyt skupiona na liczeniu kolejnych oddechów.
– Sis, bo jeszcze musisz zabić tego tam. Podnieś się. No, dalej.
Wstałam, ignorując zawroty głowy wywołane niedoborem krwi i z obrzydzeniem spojrzałam na brata. Nawet jeśli przed chwilą byłam skłonna przystanąć na jego propozycję, byleby tylko uratować Daniela, teraz zaczęłam dostrzegać minusy jego „planu”.
Moja krew ponoć działała cuda. Ale czy mogła przemieniać Dziennych w Nocnych? Przecież do tego był potrzebny jad, w dodatku nie każdy wampir potrafił przetrwać przemianę. A co, jeśli zadziałałam zbyt pochopnie i naraziłam Daniela na śmierć?
Wstrzymałam oddech, lustrując Shane’a uważnym spojrzeniem. Zamroczony endorfinami zawartymi w mojej krwi stracił przytomność, tylko dzięki Masonowi utrzymywał się w pionie. Nie wyglądał jednak na kogoś przechodzącego przemianę.
– Dlaczego krew? Czy to wystarczy? Nic mu nie będzie? – zapytałam.
Mason wywrócił oczami.
– Przestań skomleć. Skończ robotę i spadamy.
Rozejrzałam się wokół, szukając wśród zgromadzonych Nocnych poparcia i aprobaty. Tylko w nielicznych twarzach odnalazłam odzwierciedlenie targających mną uczuć, większość z nich wciąż była rozdarta. Rozumiałam ich niepewność, choć niezmiennie mnie ona raniła. Szczególnie teraz, w chwili kiedy najbardziej potrzebowałam ich poparcia.
Moją bohaterką okazała się Larissa, która wystąpiła do przodu, stając naprzeciwko nas z pewną miną. Odrzuciła do tyłu splątane loki, odsłaniając chorobliwie pobladłą twarz i wydatne usta rozciągnięte w drapieżnym półuśmiechu odsłaniającym kły.
– Sam zdechnie. Masz, czego chciałeś. Spadamy.
Mas nie wyglądał jednak na przekonanego. Nadal ściskał Daniela za ramiona, nie pozwalając mu upaść. W jego geście było wręcz coś… zaborczego.
– Cat ma wypełnić zadanie. Nie będę ciągnął za sobą półtrupa.
– Zeżrą go jakieś zwierzęta – zniecierpliwiła się dziewczyna. – Spadamy, zanim wzejdzie słońce.
– A może Cat napoiłaby nas wszystkich swoją krwią i nie musielibyśmy więcej uciekać, hm? Pomyślałaś o tym?
Zamarłam, zdumiona pewnym, wręcz pretensjonalnym tonem głosu brata. Mówił o zamordowaniu mnie z taką lekkością, że aż mnie zemdliło.
– Pomyślimy o tym później, okay? – westchnęła Larissa, spoglądając na mnie kątem oka. – Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ona też. Zresztą, oddanie tyle krwi za jednym zamachem zabiłoby ją. Tego chcesz?
Mason uśmiechnął się, opierając podbródek na ramieniu Daniela. Wyglądali razem co najmniej komicznie. Z jakiegoś jednak powodu Mas wciąż ściskał Shane’a, nie pozwalając mu upaść.
– No dalej – wymamrotał nagle Mason, gwałtownie potrząsając ciałem Daniela. – Jasna cholera…
Spojrzałam na brata, marszcząc brwi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co miał na myśli. Głos uwiązł mi w gardle, kiedy uświadomiłam sobie, że serce Daniela tak po prostu przestało bić. Chciałam do niego podbiec, ale Larissa w porę chwyciła mnie za nadgarstek.
– Przechodzi transformację. To część przemiany – dodała, ale zabrzmiało to tak, jakby sama próbowała w to uwierzyć.
Na polanie zapadła cisza. Nikt nie śmiał się choćby odezwać. Wszyscy chcieli wierzyć, że są świadkami cudu. Liczyliśmy na to, ja nawet mocniej niż pozostali, że Daniel nagle otworzy szkarłatne niczym świt oczy, uśmiechnie się drapieżnie, odsłaniając dwa rzędy ostrych jak brzytwy kłów… jednak czas mijał, a serce Daniela nadal trwało w bezruchu.
– Popsuł się – parsknął gorzko Mason, po raz ostatni nim potrząsając. – Twoja krew nie ratuje, a zabija, Kitty.
Docisnęłam dłoń do ust, tłumiąc szloch. Wszystko nagle przestało istnieć – Nocni, rzężący gdzieś z tyłu Cole czy nowa pretendująca do miana Królowej. Liczył się tylko Daniel. I myśl, że lada chwila jego piękne oczy z powrotem się otworzą.
Nim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, Mason jednym płynnym ruchem skręcił Danielowi kark. Jego bezładne ciało opadło na trawę w akompaniamencie mojego mrożącego krew w żyłach wrzasku pełnego rozpaczy.
Chwilę po tym, jak Mas wypuścił Shane’a, Larissa zrobiła ze mną to samo. Nie wyczuwając już jej żelaznego uścisku na nadgarstku, upadłam na kolana, momentalnie tracąc władanie w nogach. Spróbowałam się przeczołgać w kierunku Daniela, ale byłam jak sparaliżowana. Potrafiłam tylko patrzeć na jego nienaturalnie wygięte ciało i płakać. Nie był to jednak zwykły płacz. Znałam ból, poznałam też smak cierpienia i żałoby. Tym razem doświadczyłam jednak czegoś zupełnie innego, o wiele bardziej intensywnego. Poczułam, jak coś się we mnie wypala, bezpowrotnie obraca w popiół, niszcząc przy okazji wszystko inne na swojej drodze.
Umierałam… Nie, nie ja. Ja byłam martwa w środku od miesięcy. Tym razem wypaliła się ostatnia żywa cząstka mnie, w ostatnim czasie nad wyraz rozpieszczana i pielęgnowana – moje człowieczeństwo. Poza tym nie miałam już nic, dzięki czemu mogłabym się hamować.
Bez Daniela nie byłam skłonna do ludzkich odruchów.
Masonowi od początku właśnie o to chodziło. Chciał mnie naprawić. Naiwnie łudziłam się, że po prostu chciał mnie zabić i przejąć pałeczkę, należne mu dziedzictwo. Niestety z nas dwojga to ja byłam tą, która lubiła chodzić na skróty. Dziś nareszcie dopadły mnie konsekwencje mojego lenistwa.
Gdybym tak łatwo nie uległa wizji podsuniętej przez Masona…
Mas miał rację: kochanie mnie było toksyczne i destrukcyjne. Nic dziwnego, że moja krew, zamiast lekarstwem, okazała się najgorszą z możliwych trucizn.
Powoli rozchyliłam powieki, przyzwyczajając się do zwiększającej się ostrości. Mój ból zelżał, tym samym pozwalając mi wrócić do siebie. Od razu otarłam policzki, nagle zniesmaczona swoim położeniem. Było mi niemalże wstyd, że na oczach poddanych okazałam słabość.
Nocni musieli wyczuć nagłą zmianę, która we mnie zaszła, bo powstało niemałe zamieszanie, zewsząd zaczęły dochodzić podekscytowane szepty, co niektórzy cicho skandowali moje imię.
– Zaraz wzejdzie słońce – oceniłam, spoglądając na niebo. – Powinniśmy ukryć się w jaskini.
– Kitty?
Wytarłam brudne od ziemi i trawy dłonie o materiał spodni, po czym podeszłam do brata, robiąc jeden wielki krok ponad ciałem Daniela. Bez słowa chwyciłam Masona za ramiona i zmusiłam do utrzymania ze mną kontaktu wzrokowego.
– Ani mi się waż nawiać – warknęłam, wspomagając się perswazją. – Rozprawię się z tobą na miejscu.
– A gdzie idziemy? – zdziwił się.
Uśmiechnęłam się, rozczulona jego pytaniem.
– A gdzie mielibyśmy iść? Do domu, Mas. Idziemy do domu.
Ruszyłam w kierunku włazu jaskini, słysząc za sobą ciche kroki Nocnych. Idąc, jednocześnie przeczesywałam wzrokiem pobliskie drzewa, wypatrując kobiety, którą był tak oczarowany mój brat. Nikogo jednak nie dostrzegłam, przez co wywnioskowałam, że wampirzyca najzwyczajniej się poddała i uciekła. Oczywistym było, że w obliczu teraźniejszych wydarzeń poniosła sromotną porażkę.
– Um… Katerino?
Odwróciłam się, podłapując skruszone spojrzenie Larissy.
– A co z ciałem? – zapytała cicho, jakby obawiając się mojej reakcji.
Nawet nie spojrzałam na miejsce, w którym leżał Daniel. Teraz, kiedy było już po wszystkim, było mi obojętne, co się z nim stanie.

– Niech spoczywa w pokoju.



KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ





††††††



Także no... Um, cześć?
Koniec kolejki chętnych chcących spuścić aŁtorce lanie w tamtą stronę ---------->
Ja właściwie sama nie mam nic więcej do powiedzenia. Co miało być, to się stało, czy jak to tam szło. Tak zaplanowałam, tak wyszło. Ubolewam nad tym strasznie, do końca jeszcze nie wiem, jak dzisiaj zasnę. Ale mówi się trudno.
Rozdział ze specjalną dedykacją nie tylko dla tych, którzy dotrwali aż do tego momentu, ale również Frixa, który jeszcze zaledwie dwadzieścia minut temu (wczoraj, Klaudia, po prostu wczoraj...) świętował swoje osiemnaste urodziny. Nadal nie wiem, co mogłabym Ci życzyć, staruszku! :'))

Dzięki za wszystko, robaczki. Kocham Was, mam nadzieję że Wy mnie również. Mimo wszystko.

             Klaudia

sobota, 18 marca 2017

Rozdział 51


RED - Falling Sky

"Wszystko dookoła upada.
Czy naprawdę myślałem, że zdołam uciec?
Teraz dopada mnie wojna, na którą zasłużyłem.
Mój los upada niczym popiół.
Rytmiczne bębnienie, wzmożony grzmot, burza.
Nadchodzi wojna. To koniec, koniec.
Groza się urzeczywistnia..."





Wyplątanie się z bezpiecznych objęć Daniela było trudniejsze, niż zakładałam. Nie tylko przez fakt, że starałam się zrobić to jak najdelikatniej, by go nie obudzić, ile świadomość, że już nigdy nie będzie mi dane poczuć się w ten sposób. Serce pękało mi na myśl, że podczas gdy on spał w błogiej nieświadomości, ja planowałam go zdradzić. Mimo to wiedziałam, że robię to dla jego dobra – klątwa była bytem niepewnym i zmiennym, choć wydawać by się mogło, że jest inaczej. Nie chciałam takiego życia dla mojego Daniela. Zasłużył na coś więcej niż ból, śmierć, strach i niepewność. Powinnam była już dawno odciąć go od tego bagna. Pech chciał, że w tych niesprawiedliwych czasach zapałałam miłością do osoby, od której powinnam była stronić.
Odnalazłam swoje porozrzucane po różnych kątach kuchni ubrania, po czym pośpiesznie je na siebie włożyłam. Przez cały czas starałam się nie spoglądać w stronę śpiącego obok paleniska Daniela. Było to jednak o wiele trudniejsze, niż myślałam. Chęć, by zakopać się w pościeli obok niego wzrastała nieubłaganie z każdą chwilą. Próbowałam z nią walczyć, jednak bezskutecznie. Na palcach podeszłam do miejsca, w którym spał, i przyklęknęłam na twardym klepisku. Ignorując impuls, by odgarnąć mu z czoła zbłąkany kosmyk, przyglądałam mu się przez krótką, bolesną chwilę. Chciałam jak najlepiej zapamiętać jego twarz, jej każdy mankament i wypukłość na wypadek, gdyby moja pamięć okazała się być zbyt ulotna. Patrzyłam na Daniela, jednocześnie dziękując niebiosom za jego twardy sen. Na samą myśl, że mielibyśmy rozstawać się w innych warunkach, robiło mi się słabo.
– Dziękuję – wyszeptałam, próbując się uśmiechnąć. – Dałeś mi więcej, niż byłam gotowa przyjąć. Troszczyłeś się o mnie. Wspierałeś. Teraz moja kolej, by się odwdzięczyć.
Przesunęłam palcami po podłodze, zatrzymując je milimetry od dłoni Daniela. Nie odważyłam się jednak go dotknąć. Byłam w stanie tylko na niego patrzeć i przełykać gorące łzy płynące w dół moich policzków. W końcu udało mi się dźwignąć do pionu. Ledwo to zrobiłam, odsunęłam się na bezpieczną odległość, by nie kusić losu. Zgarnęłam ze stołu jego sztylet i wsunęłam go sobie do tylnej kieszeni spodni. Znajdowałam się już przy otwartych na oścież drzwiach (wychwalajmy niebiosa za nieskrzypiące, naoliwione zasuwki!), kiedy pozwoliłam sobie rzucić ostatnie, szybkie spojrzenie w kierunku Daniela. Nadal spał na plecach, cicho pochrapując, na widok czego moje serce zatrzepotało w piersi.
Nie, Catherine. To koniec.
– Kocham cię. – To już nawet nie był szept, ostatnie słowa praktycznie wypowiedziałam samym ruchem warg.
Odwróciłam się na pięcie, po czym sprintem ruszyłam przez polanę. Chciałam jak najszybciej oddalić się od chatki Dehlii. Raz na zawsze uciec od bólu, łez i straty. Od Daniela.
Czy mogłam nas uratować? Starałam się. Niczym paranoiczka próbowałam wymyślić obiecujący scenariusz zwieńczony happy endem dla naszej dwójki. Jednak bez skutku. Znajdowaliśmy się w porąbanej sytuacji bez wyjścia, w której jedyną perspektywą szczęścia była śmierć któregoś z nas, ewentualnie wieczna rozłąka. Razem byliśmy toksyczni. Nasza miłość nie była w stanie przetrwać w takich warunkach, a już na pewno przynieść cokolwiek dobrego.
Wiedziałam, że czyniłam słusznie. Jednak nawet przeświadczenie, że tak należało zrobić, nie było w stanie przyćmić mojego bólu. W połączeniu z tęsknotą odczuwalną względem Nocnych stanowił iście wybuchową mieszankę dla mojego nadwrażliwego serca. Dlatego upewniwszy się, że znajduję się wystarczająco daleko, by Daniel nie mógł mnie usłyszeć, upadłam na kolana i zaszlochałam gorzko. Przeczuwałam, że jest to moja ostatnia okazja, by okazać słabość, dlatego też postanowiłam należycie ją wykorzystać.
Po serii wstrząsających spazmów rozpaczy ponownie dźwignęłam się do pionu i ruszyłam przed siebie. Nie potrzebowałam detektywistycznych zdolności, by wiedzieć, gdzie odnajdę Nocnych. Po prostu to czułam. Wyczuwałam ich w okolicy kawałek na północny zachód, dlatego też bezmyślnie obrałam ten kierunek, postanawiając polegać na intuicji. Droga przez las w środku nocy, szczególnie po niemalże całodobowej sesji płaczu, nie należała do najłatwiejszych. Nie mogłam wyzbyć się myśli, że gdyby był przy mnie Daniel, trzymał mnie za rękę i prowadził, nie potykałabym się o te przeklęte gałęzie i korzenie raz za razem.
Musisz się uspokoić, Catherine. W tym stanie na nic im się przydasz.
Wzięłam głęboki wdech, brnąc dalej przed siebie. Byłam zdeterminowana, by dotrzeć na miejsce spotkania przed wschodem słońca – ostatnie, czego potrzebowałam, to uprażenie moich oddanych, lojalnych poddanych.
Coraz lepiej szło mi godzenie się z myślą, że od dziś moją przyszłością miała być przeszłość Kateriny. Wizja objęcia tronu Nocnych, nawet jeśli wyimaginowanego, napawała mnie dumą. Czułam się dobrze z tą świadomością, nie bałam się również mówić o tym głośno. Byłam tą wybraną, wyjątkową. Tą, której dane jest dokonywać wielkich, przełomowych rzeczy. Co mogło pójść źle?
Coś po mojej prawej stronie zatrzeszczało, więc zatrzymałam się w pół kroku, nasłuchując. Znów pozwoliłam sobie wytrącić się z równowagi, zamyślić, przez co ponownie mogłam wpakować się w jakieś gówno. Kiedy jednak zagrożenie nie nadeszło, ruszyłam dalej z przeświadczeniem, że za hałas odpowiedzialne jest jakieś leśne zwierzątko. Nie zaszłam daleko, gdy dźwięk się powtórzył.
– Dehlia? – wykrztusiłam, dostrzegając w zaroślach nieco zgarbioną sylwetkę. – Oszalałaś? Co ty tutaj robisz?
Jeśli przywiało tutaj ją…
– Twojego kochasia nie ma ze mną, spokojnie. Wyszłam jeszcze przed tobą.
Spojrzałam na nią zmieszana.
– Co? Kiedy? – Nagle jednak zamarłam, uświadomiwszy sobie pewien krępujący fakt. – Czy ty…
– Wyszłam przez okno w mojej sypialni, aniele, nie obawiaj się.
Zażenowana spuściłam wzrok. Nigdy nie podejrzewałam, że znajdę się w tak krępującej sytuacji. Nie wiedziałam, jak zareagować. Powinnam raczej zmienić temat czy przeprosić ją za to, że… nas poniosło?
– Skąd wiedziałaś, że ucieknę? – Postawiłam na pierwszą taktykę, wierząc, że wyjdę na tym lepiej. Nie potrzebowałam wywodu na temat tego, jak to będzie wspaniale powitać na świecie kolejną przodkinię Iwanowów. Wystarczyło, że byłam wystarczająco przerażona perspektywą posiadania jej. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, a konkretnie mój kalendarzyk, nie wskazywały jednak na to, by dziś był ten dzień. Domyślałam się jednak, że w naszym przypadku lepiej dmuchać na zimne. Ciężko jednak było o zabezpieczenie w starej chatce w środku lasu. – Jak mnie tu znalazłaś?
– Trochę dzięki więzi, trochę dzięki zapachowi. Nawet nie wiesz, jak na nas oddziałujesz!
– Wystarczy, że wiem, jak wy oddziałujecie na mnie – mruknęłam, machinalnie dociskając dłoń do piersi. – Planujesz pójść tam ze mną?
Dehlia zaśmiała się, co przez wzgląd na nasze położenie zabrzmiało nieco upiornie.
– To nie moja walka, aniele. Chciałam ci tylko przekazać, że w razie potrzeby możesz się do mnie zgłosić. Nikt nie znał Kateriny tak bardzo jak ja.
Pod wpływem impulsu chwyciłam staruszkę za dłoń. Pod palcami wyczułam jej miękką, choć pomarszczoną skórę.
– Łatwiej byłoby, gdybyś od razu do nas dołączyła.
– Podróże mi nie służą, kochanieńka. – Dehlia z czułością poklepała mnie po ręku. – Wierzę jednak, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Przez chwilę milczałyśmy, mierząc się spojrzeniami. Nie trwało to jednak długo. Moje nadwrażliwe serce nakazało mi przerwać ciszę.
– Zatroszczysz się o niego? – zapytałam szeptem. – Wyjaśnij mu, że… Zresztą, on to wie. Po prostu przekaż mu, żeby mnie nie szukał. I że Rzym jest piękniejszy o tej porze roku.
– Nie zadręczaj się, aniele. To silny chłopak, poradzi sobie.
Pytanie tylko, czy ja poradzę sobie bez niego.
– Dziękuję za wszystko, Dehlio. Otworzyłaś mi oczy na pewne kwestie.
– To ja dziękuję, kochanie – rzuciła czule, tuląc mnie nieporadnie. – Dzięki tobie mogłam zobaczyć ją jeszcze raz zobaczyć. Taka piękna…
Poklepałam kobietę po plecach, sugerując, że to dobra pora, by się od siebie odsunąć. Nienawidziłam pożegnań, a Dehlia dodatkowo wszystko utrudniała.
– Postaram się nie popełniać jej błędów – obiecałam. – Zaprowadzę porządek, jakiego pragnęła.
– Pamiętaj tylko, aby nie zatracić się we własnych żądzach – wymamrotała, odsuwając mnie od siebie. Uśmiechnęła się szeroko, tym samym odsyłając w zapomnienie drętwy nastrój. – Niech żyje Królowa!
Zaśmiałam się cicho, rozkoszując się tym ciepłem, które wybuchło w mojej piersi.
– I oby długiego panowania.
– I miłości, aniele – dodała wampirzyca, posyłając mi blady uśmiech. – Tej prawdziwej, zasłużonej i bezwzględnej.
– Zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć – obiecałam, cofając się o krok, potem kolejny. – Do zobaczenia, Dehlio.
Staruszka odwróciła się na pięcie, po czym chwatko ruszyła w kierunku, z którego ja nadeszłam. Już miałam startować w przeciwnym, kiedy odwróciła się, wołając moje imię.
– Krew – rzuciła cicho, przez co musiałam skupić się, by wyłapać resztę. – Krew jest odpowiedzią na większość twoich zmartwień.
– Moja? – spytałam zaskoczona. Jej wypowiedź nie miała absolutnie żadnego sensu.
– Jest wyjątkowa – przytaknęła, po czym odwróciła się i ponowiła marsz. – Nie spieprz tego, Królowo! – dodała przez ramię, po czym zniknęła pomiędzy drzewami.
Okay, to była nad wyraz dziwna rozmowa.
Jeszcze przez chwilę tępo wpatrywałam się w linię drzew, lecz ostatecznie udało mi się otrząsnąć i ponowić marsz. Im bardziej oddalałam się od miejsca spotkania z Dehlią, tym mocniej zaciskał się mój żołądek. Dlatego też kiedy nagle nawierzchnia się zmieniła, a ja pod stopami wyczułam trawę, nie odczułam ulgi. Bałam się, chociaż nie wiedziałam do końca czego. Urodziłam się, by im przewodzić. Co mogło pójść nie tak?
Rozejrzałam się wokół, rejestrując niewiele więcej niż do tej pory  trochę krzewów, drzew i innych drobnych, leśnych roślinek. Polana, na której się znalazłam, była nieco większa od tej, na której została wybudowana chatka Dehlii, wrażenie to dodatkowo pogłębiała porastająca ją bujna roślinność. Na jej skraju znajdowała się niewielka jaskinia i to właśnie ku niej skierowałam swoje kroki. Poza tym miejsce niczym się nie wyróżniało, dlatego też na moment zwątpiłam w moją teorię, jakoby to właśnie tutaj mieli oczekiwać mnie Nocni. Jednak im bardziej zbliżałam się do jaskini, tym mocniejsza stawała się tęsknota.
– Will? – wychrypiałam. – Halo?
Z wnętrza groty wydobył się jakiś szmer. Zamarłam w pół kroku, nasłuchując. Czułam się trochę jak aktorka niskobudżetowego horroru, która wchodząc do pustego, ciemnego pomieszczenia na chwilę po tym, gdy usłyszała niepokojący dźwięk, nawołuje swojego potencjalnego mordercę, jakby ten miał się tak po prostu przed nią zdradzić.
– Katerina!
Odetchnęłam z ulgą, dostrzegając znajomą, piekielnie bladą w tym świetle twarz Williama. Miałam ogromną ochotę podbiec do niego i rzucić mu się na szyję, lecz coś w jego oczach, jakiś nieznany dotychczas ostrzegawczy błysk, nakazało mi zostać w miejscu. Zazwyczaj nie miałam problemu z rozróżnianiem jego emocji. Tym razem czułam, że coś mi się nie zgadza, jednak nie rozumiałam, skąd brało się to przeświadczenie.
– Williamie? O co chodzi? – zapytałam, marszcząc brwi.
– Czekaliśmy na ciebie, Katerino. Jak dobrze, że udało ci się dokonać ostatecznego wyboru.
– Przecież obiecałam wam, że wrócę – rzuciłam miękko, wyciągając ku niemu dłoń. Kiedy ani drgnął, poczułam się jeszcze bardziej niepewnie. – Williamie, naprawdę martwi mnie twoje zachowanie. O co chodzi? Coś się stało?
Nocny nie odezwał się, ale coś w jego spojrzeniu nie dawało mi spokoju. Wiedziałam, że w ten sposób próbuje coś mi przekazać, przed czymś mnie ostrzec, jednak nie miałam pojęcia, o co tak naprawdę mu chodzi. Mimo wszystko nie znałam go tak dobrze jak Daniela, z którym bez trudu porozumiewałam się bez słów.
Powiodłam spojrzeniem ku wejściu do groty, lekko mrużąc oczy, by dostrzec to, co kryło się w ciemnościach. Choć wyczuwałam Nocnych, nadal ich nie widziałam, co było dość dziwne. Podczas naszych ostatnich spotkań gotowi byli zaryzykować wszystkim, byleby tylko móc mnie zobaczyć. Dlaczego więc teraz nawet nie wyściubili nosa z jaskini? Cała ta sytuacja zdawała mi się coraz bardziej podejrzana i niepokojąca.
– Gdzie twój Jonathan, moja słodka?
Nie patrząc na Willa, przeszłam kilka kroków w stronę jaskini. Prawą dłoń machinalnie przesunęłam do tyłu, gotowa w każdej chwili chwycić sztylet i odeprzeć atak.
– Został z Dehlią. Uznałam, że nie ma sensu go w to wciągać.
– Dehlią? – powtórzył oszołomiony William. – Ta Dehlia? – dodał, kładąc nacisk na pierwszy człon pytania. – Jest tutaj?
Kiedy Nocny nieumyślnie pozbawił się swojej obojętnej maski, którą przywdział ze wciąż nieznanych mi pobudek, udzielił mi się jego wzruszony, czuły ton.
– Znałeś ją? Wtedy… – Czasem tak łatwo było mi zapomnieć, że Will pamiętał czasy panowania Kateriny. – Teraz już byś jej nie poznał. Zestarzała się.
– I tak długo wytrzymała – wyszeptał. – Była najbardziej do niej przywiązana. Bez Kat zwyczajnie… zwiędła.
W zamyśleniu pokiwałam głową. Już z samego sposobu, w jaki Dehlia wypowiadała się o swojej Królowej i Matce, można było wywnioskować, że łącząca je więź była nad wyraz silna i wyjątkowa. O wiele bardziej specyficzna nawet od tej, która łączyła mnie z Nocnymi czy Danielem.
– Dowiedziałam się od niej wielu ciekawych rzeczy – rzuciłam buńczucznie, nawet nie kryjąc się z tym, że jego niesubordynacja mnie raniła. – Czemu je przede mną przemilczałeś?
William posłał mi kolejne spojrzenie, którego nie potrafiłam zinterpretować. Kiedy się odezwał, z jego głosu zniknęła wszelka czułość. Na powrót zaczął zachowywać się jak wyprany z emocji automat, tak niepodobny do Williama, którego znałam: tego szarmanckiego, nieco staroświeckiego wampira, który niejednokrotnie zawrócił mi w głowie.
– Myślę, że powinniśmy się zbierać, Królowo.
– Ale…
– Natychmiast.
Nie spodobał mi się ten rozkazujący ton. William wyglądał tak, jakby sam nie był zadowolony z faktu, że podniósł na mnie głos.
– Co się z tobą dzieje? – ponowiłam pytanie, tym razem nie tyle zmieszana, co zaniepokojona. – Gdzie reszta? Dlaczego zachowujecie się tak dziwnie?
– Katerino, nalegam…
– Odpowiedz mi! – warknęłam, nieczuła na jego protesty. W obecności Nocnych o wiele łatwiej ulegałam instynktom.
William skulił się nieznacznie. Spuścił głowę, wytrwale unikając mojego palącego spojrzenia.
– Zaraz zacznie świtać – wyszeptał, nadal na mnie nie patrząc. – A ostatnim, czego pragniesz, słodka Katerino, to spędzenie kilkunastu godzin w tej ciasnej, wilgotnej jaskini.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo, które padło z jego ust. Co prawda Will nie kłamał – był na to zbyt dobrze wychowany – jednak też nie mówił mi wszystkiego, co w gruncie rzeczy było jeszcze gorsze. Otwarcie mydlił mi oczy, wytrwale próbując zataić przede mną jakiś istotny fakt.
Albo ukryć przede mną obecność kogoś niepożądanego.
Myśl, która nagle zaświtała mi w głowie, sprawiła, że na krótką chwilę utraciłam rezon. Za bardzo ufałam Willowi, by teraz tak po prostu zwątpić w jego dobre intencje, jednak wizja dezertera w moich szeregach niepokoiła mnie. Tym bardziej, że jako Królowa byłam o wiele bardziej narażona na wszelkiej maści zamachy i ataki będące wyrazem buntu przeciwko mojej władzy. Nie minęło wcale tak dużo czasu od nieszczęsnej, wciąż niezrozumiałej dla mnie pod względem intencji, szarpaniny w zaułku w rodzinnym mieście Daniela. Wbrew pozorom nie wszyscy Nocni byli skłonni zaakceptować moje rządy. A imię jednej z takich osób martwiło mnie podwójnie.
Skierowałam się prosto ku wejściu do jaskini, nie zważając na protesty Williama. Nie dane było mi jednak zajść daleko. Ledwo w moje nozdrza uderzył zapach wilgoci i mchu, Will odciągnął mnie od włazu. Pchnął mnie na kamienną ścianę jaskini z siłą, która zwykłemu człowiekowi pogruchotałaby kości. Ja nie doznałam jednak choćby najmniejszego uszczerbku na ciele, a wywołane uderzeniem zawroty głowy szybko minęły.
– Co ty robisz? – warknęłam, obnażając kły.
Co ty robisz?! – Docisnął moje nadgarstki do chropowatej nawierzchni, nie dbając o to, że zadaje mi tym samym ból. – Musisz uciekać, nie rozumiesz?
Ponad ramieniem Willa zlustrowałam otoczenie, jednak nie dostrzegłam niczego, co by mnie usatysfakcjonowało. Nie udało mi się również pojąć pokrętnej logiki Nocnego, z czego nie był on szczególnie zadowolony.
– Ich już nie uratujesz – mruknął, puszczając wolno tylko jedną moją dłoń. Drugą ścisnął mocno na wysokości nadgarstka i szarpnął mną, zmuszając, bym podążyła za nim ku wyjściu z polany.
– O czym ty mówisz, do cholery? Will! – sapnęłam, potykając się o wystający korzeń. Jednak nawet mój nierozwinięty zmysł równowagi nie był w stanie nakłonić Williama do zwolnienia tempa. – Zatrzymaj się. To nie jest prośba! – dodałam, mając nadzieję, że zabrzmiało to groźnie.
Niewystarczająco.
– Nie mamy czasu do stracenia. Było ich zbyt wielu. Nie wiem, jak długo naszym uda się odpierać atak.
– Atak? – powtórzyłam wstrząśnięta. – Kto? Dlaczego?
William łypnął na mnie groźnie, nie zaprzestając marszu.
– A skąd mam wiedzieć kto? Nocni, tego akurat jestem pewny. Nie wyglądali jednak na twoich sympatyków, co poniekąd jest odpowiedzią na twoje drugie pytanie.
– Nocni – wymamrotałam. – Liczba mnoga. Cały oddział. O mój Boże.
Wciąż zastanawiało mnie, jak niektórzy Nocni mogli przeciwstawiać się prawdom klątwy. Ja nie byłam w stanie brzydzić się nawet największym zbrodniarzem, wybaczyłam chociażby Sean’owi, który był przecież w stanie bez skrupułów poderżnąć mi gardło, byleby tylko zdobyć moją krew. Jakim więc cudem oni mogli mnie nienawidzić? Zapłaciłabym każde pieniądze za taką umiejętność!
– Jest gorzej, niż myśleliśmy – przytaknął Will poważnie. Zbyt długo kazałaś nam na siebie czekać.
– Dlaczego wyczuwam Nocnych, ale nie słyszę odgłosów walki? Mówiłeś, że walczą w jaskini…
– Tego nie powiedziałem, moja słodka – żachnął się. – Skoro już musisz wiedzieć, pod polaną znajduje się sieć tuneli. W jaskini mieści się jedno z wielu wyjść. Nie możemy więc ryzykować twoją obecnością tutaj. Naprawdę musimy się zbierać, Katerino – dodał wymownie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy się zatrzymaliśmy. A choć wydawało mi się, że szliśmy wieki, wciąż jeszcze znajdowaliśmy się na polanie.
Z dozą rezerwy przyjrzałam się jaskini, która z tej perspektywy wyglądała bardziej jak kupa kamieni porośnięta mchem, jakbym spodziewała się, że lada chwila ktoś wyskoczy z jej wnętrza i zaatakuje, by jednym, sprawnym ruchem pozbawić mnie całej mojej wyjątkowości – krwi.
– Nic nie czuję – wyszeptałam. – Zero bólu, tęsknoty.
– Bo wciąż coś cię rozprasza.
W głosie Williama nie pobrzmiewał żal, niczego też mi nie zarzucał. Ja jednak mimo wszystko poczułam się do głębi dotknięta. Starałam się. Naprawdę się starałam, chociaż wielu mogło uważać inaczej. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, by zadowolić jednych, drugich jednocześnie ratując. Nieważne było to, że tego typu zabiegi zadawały mi ból. Moje posiniaczone ego było nieistotne. Liczyli się tylko Nocni. Szkoda tylko, że moje poświęcenie okazało się niewiele warte w obliczu ich żarliwości. Ginęli za mnie, podczas gdy ja nie byłam nawet zdolna podzielić ich bólu.
Wzięłam drżący oddech, próbując się uspokoić. Cała ta sytuacja szczerze mi się nie podobała. Nie wiedziałam jednak, co jeszcze mogłabym zrobić. Will mimo wszystko miał trochę racji – ja byłam w tym całym bagnie najważniejsza. Nie chciałam jednak mieć ich wszystkich na sumieniu. Ich życie za moje – to absolutnie nie wchodziło w grę.
– Spróbuję ich przekupić – zadecydowałam, od razu kierując swoje kroki w stronę jaskini.
– Czy ty jesteś niepoważna?! – wykrzyknął William, szarpnięciem zmuszając mnie, bym ponownie się zatrzymała i spojrzała na niego. – Nie rozumiesz wagi tej sytuacji? Swojej wagi? My jesteśmy nieistotni! Twoja krew…
– Moja krew może kupić nam nieco czasu – mruknęłam. – A teraz łaskawie mnie puść. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Kim jesteś, by rozkazywać swojej Królowej?
Will zmieszał się. Przez chwilę tylko na mnie patrzył, niepewny jak zareagować. Wyglądał, jakby oczekiwał, że lada chwila wybuchnę śmiechem, obracając wszystko w żart. Sytuacja była jednak o wiele zbyt poważna, by ją przeciągać, a co dopiero z niej drwić.
– Ja… Wybacz mi, moja słodka. To wina emocji. Za bardzo pragnę cię chronić.
– Wiem, że strata Kateriny odbiła się na was bardziej, niż przyznajecie. Ale ja nie jestem nią. No, przynajmniej teoretycznie sporo nas różni – sprecyzowałam, krzywiąc się.
Will westchnął. Wyciągnął opuszczone dotychczas wzdłuż tułowia dłonie i objął nimi moją twarz.
– Masz rację, nie jesteś nią. Co nie zmienia faktu, że obie za bardzo pragnęłyście wszystkich uszczęśliwiać. A już tym bardziej nas.
– Nie mogę pozwolić na rozłamy w naszym społeczeństwie, Williamie. Nie wiem, jakimi motywami kierują się Rebelianci, ale nie spocznę, póki nie przeciągnę ich na swoją stronę. To wbrew naturze, wbrew prawom klątwy – zauważyłam.
– Masz okazję złamać klątwę – podsunął Will. – Skup się na tym.
– Giną nasi, najdroższy – wyszeptałam. – A przecież nie po to zostali stworzeni.
Ostrożnie wysunęłam się z objęć Williama i bez słowa odwróciłam się na pięcie. Szłam szybko, jednocześnie nasłuchując, czy nie podąża za mną, by znów mnie powstrzymać przed wzięciem udziału w samobójczej misji. Kiedy znalazłam się w pobliżu włazu jaskini, spojrzałam na niego przez ramię. Stał nieruchomo na skraju polany, patrząc na mnie błagalnie. W odpowiedzi na jego niemą prośbę jedynie lekko pokręciłam głową i weszłam w głąb jaskini, nie chcąc tracić ani chwili dłużej.
Wybrałam, ostatecznie zadecydowałam. Przyszła pora, by to udowodnić.
Szłam dziarsko przed siebie korytarzem skąpanym w gęstym mroku. Żeby uniknąć potknięć, ale też wspomóc swój zmysł orientacji, przez cały czas trzymałam się ściany jaskini. Jej chropowata, wilgotna powierzchnia przyprawiała mnie o ciary, lecz starałam się nie zastanawiać, skąd brała się owa wilgoć. Czułam się o wiele pewniej, kiedy wmawiałam sobie, że to nie krew a zwykła woda.
Słysząc czyjeś zbliżające się kroki, zamarłam. Bez zastanowienia wyciągnęłam sztylet z kieszeni, wierząc, że gdy zajdzie taka potrzeba, odparuję cios w tej ciasnej, ciemnej przestrzeni jak należy.
Tego typu sytuacji nie przerabiałam z Danielem na treningach!
– Katerina?
Zaklęłam siarczyście, próbując uspokoić rozszalały puls.
– Jasna cholera, Will, tak się nie robi!
Usłyszałam trzask zapalniczki, a chwilę później przestrzeń w promieniu jakichś pięciu metrów rozjaśnił ciepły płomień.
– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć.
– Może i mam zdolności, jakich nie posiada nikt inny, ale w tym tunelu jestem ślepa jak kret – burknęłam, odbijając się od ściany. Bez słowa ruszyłam przed siebie, wierząc, że tym razem Will już mnie nie wystawi.
– Pocieszę cię, jeśli powiem, że w tych ciemnościach sam niewiele widzę?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Serio?
– Właściwie to nie. Znaczy… to jak patrzenie przez noktowizor.
– I tak jest przez cały czas? – Wzdrygnęłam się na samą myśl.
William parsknął.
– Nie, skądże. W dzień widzimy zupełnie normalnie. No, nieco lepiej niż przeciętne jednostki, ale poza tym całkowicie normalnie. Jednak co nam po tym, skoro naszym przeznaczeniem jest nocny tryb życia?
– Słyszałeś to? – syknęłam, nagle się zatrzymując.
William spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Jesteś przewrażliwiona. Znajdujemy się za daleko od miejsca bitwy, by cokolwiek słyszeć.
– Ale ja nie miałam na myśli…
W korytarzu przed nami rozbłysło ostre, białe światło, które zniknęło równie szybko, co się pojawiło. Nie miałam jednak najmniejszych wątpliwości co do jego pochodzenia. Zbyt wiele czasu w dzieciństwie zmarnowałam, by z nieskrywanym uwielbieniem przyglądać się, jak Mason z niebywałą precyzją fotografuje różne rzeczy, by nie rozpoznać błysku flesza.
– Och, Kitty.  Fotograf roześmiał się. – Niefotogeniczna jak zawsze. Czemu tak dziwnie się marszczysz? Dostaniesz na starość zmarszczek. Ach! – wykrzyknął, wciąż śmiejąc się z własnego żartu. – Przecież ty się nie zestarzejesz.
– Mason. – Chociaż bardzo się starałam stłamsić emocje i nie okazać mu nic więcej poza lodową, iście królewską pozą, z moich ust wyrwał się cichy jęk. – O mój Boże.
Korytarz ponownie wypełnił się perlistym śmiechem, który tak dobrze zapamiętałam ze wspólnych zabaw z bratem.
– Och, Kitty – westchnął, podchodząc bliżej, dzięki czemu i jego objął płomień świecy, więc mogłam mu się dokładnie przyjrzeć. Na widok mojego brata, który tak naprawdę w niczym już nie przypominał mojego brata, moje serce zamarło. – Wiedziałem, że któregoś dnia ta twoja wrażliwość cię zniszczy. Po jaką cholerę ty żeś tu wlazła, co? – Brzmiał tak, jakby naprawdę było mu mnie żal. – Ech, teraz będę musiał cię zabić…
Zadarłam głowę do góry, mając nadzieję, że Mas nie zdążył dostrzec pojedynczej łzy, która spłynęła w dół mojego policzka.
– Porozmawiajmy.
– Straciłaś swoją szansę na pertraktacje, Kitty. – Na jego ustach zamajaczył lekki, nieco zadziorny uśmieszek. – Ale wiesz, co ci powiem? Gdybyś tylko… – Mason spojrzał na mnie nagląco, wykonując przy tym gest, jakby odganiał natrętną muchę. – To ten moment, w którym uciekasz z wrzaskiem – dodał scenicznym szeptem. – Nie widzisz, że specjalnie przeciągam? Dziewczyno, jakim cudem my jesteśmy rodzeństwem? – Westchnął, przykładając dłoń do czoła. – No, dalej. Wiej!
Niewiele myśląc, po prostu się dostosowałam.




†††††



Dzień dobry! Dziś o nietypowej jak na ten blog porze, ale z weną nie ma co dyskutować. Co prawda zeszło mi nieco z tą notką (miesiąc, jeśli już mam być szczera) niemniej nie potrafiłam się do niej zebrać. Nadal kompletnie mi się nie podoba, ale stwierdziłam, że na nic lepszego aktualnie mnie nie stać. Świadomość, że to jeden z ostatnich rozdziałów (właściwie to PRZEDOSTATNI) wcale nie pomagał mi się zebrać. Jednocześnie chcę i nie chcę zakończyć tę część. Nie wiem, czy uda mi się przeżyć jeszcze raz zakończenie. (Jakby ktoś pytał, to na co dzień nie jestem masochistką, takie rzeczy tylko na AC). Może to głupie, ale mimo wszystko mam swoisty sentyment właśnie do tego tomu. Wiadomo, w dużej mierze jest to zasługa moich dwóch robaczków - Cat i Daniela. Zresztą CZĘŚĆ DRUGA brzmi o wiele lepiej niż CZĘŚĆ TRZECIA, która nosi również synonimiczne, zastępcze miano CZĘŚĆ OSTATNIA...

Boże, to za dużo jak dla mnie. Jakby mnie kto szukał, płaczę skulona w kącie...

Nie ma co marudzić, lecę pisać ostatni rozdział tej części AC!
Ściskam, Klaudia