sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 49


Równie dobre w wersji akustycznej! *-*

"Wszystko co mam, to ostatnia szansa.
Nie zamierzam się od ciebie odwrócić.
Weź moją dłoń, pociągnij mnie w dół.
Jeśli ty upadniesz, ja również.
Nie mogę stawić czoła ciemności bez ciebie..."




Daniel wiele razy przeklinał moją impulsywność i głupotę, lecz po raz pierwszy to ja sama doszłam do wniosku, że powinnam zacząć się leczyć. Jakby to powiedziała Lydia: „Na nogi, bo na głowę już za późno”. Jakby nigdy nic przemierzałam lasy Montany za obcą staruszką tylko dlatego, że znała Katerinę. Zaufałam obcej kobiecie, bo z jej ust padło to nieszczęsne, znienawidzone przeze mnie imię. I na dodatek wciągnęłam w to całe bagno Daniela. Tak po prostu.
Było ze mną jeszcze gorzej, niż przypuszczałam!
Nie szliśmy długo, jednak ja odbierałam każdą kolejną minutę marszu jak lata. Wszystkiemu winne było milczenie. Dehlia skrupulatnie zbywała mnie i moje pytania, brnąc przed siebie. Niejednokrotnie chciałam wygarnąć jej, co sądzę o takim zachowaniu, wykorzystać swoje stanowisko i autorytet, który budziłam, jednak ostatecznie się powstrzymywałam, dochodząc do wniosku, że to jej należy się szacunek. Szłam więc w milczeniu, bijąc się z myślami. W mojej głowie kłębiła się masa pomysłów i zapatrywań na pewne sytuacje. Nieświadomie wracałam pamięcią do pewnych zdarzeń, rozpamiętując je i oceniając z innej perspektywy: śmierć Seana, nagłe pojawienie się Masona (to musiał być on, nie było opcji, bym się pomyliła!), a także o wiele przyjemniejsze wątki jak spotkanie z rodzicami Daniela czy babskie wieczory z Lydią. Żałowałam, że poświęcałam jej tak mało czasu, że zwykle to ja się żaliłam, zamiast od czasu do czasu posłuchać o jej problemach. Tęskniłam za nią, choć wiedziałam, że to niewłaściwe. Nigdy tak naprawdę się nie pożegnałyśmy i chyba to najbardziej mnie bolało. Nie byłam wielką fanką łzawych rozstań i czułam, że zostawienie jej nie przyszłoby mi łatwo, ale mimo to pragnęłam ją przytulić i przeprosić za bycie koszmarną przyjaciółką. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe, nie teraz, nie… nigdy. Teraz moją jedyną szansą na zobaczenie Lydii miał być moment, w którym przyjdzie nam walczyć naprzeciw siebie o Akademię.
Westchnęłam, czym przykułam uwagę Daniela. Na jego pytanie, o co chodzi, jedynie wzruszyłam ramionami. Byłam zmęczona ciągłymi tłumaczeniami.
– Przecież widzę, że coś cię gryzie. – Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. – No, dalej, kochanie, wyrzuć to z siebie.
Kochanie. Chyba nigdy do tego nie przywyknę.
– Po prostu… To wszystko stało się tak szybko. Ta cała sprawa z Sophie i jej przyjaciółkami, nasza ucieczka z Akademii… a potem śmierć Seana. Nawet go nie znałam, ale nie potrafię przestać o nim myśleć. To takie frustrujące. Czuję, że coś mi umyka. Dlaczego Mason miałby robić nam zdjęcie? To głupie.
– Rozgryziemy to – wyszeptał Daniel, całując mnie w czubek głowy.
Nie powiedziałam nic o tym, że nie pozostało nam wiele czasu. Ani słowem nie wspomniałam o moich obawach. Po prostu skinęłam głową, po czym objęłam go w pasie i kontynuowałam marsz wtulona w jego bok. Były sprawy, o których Daniel nie musiał wiedzieć. Sprawy, z którymi ja sama wciąż się nie oswoiłam.
Spojrzałam kątem oka na Daniela, który dzielnie kroczył przed siebie, nie zważając na dodatkowy ciężar, jakim byłam ja, desperacko uczepiona jego boku. Postronny obserwator uznałby, że zacięta mina jest wynikiem obojętności na otoczenie i wszystkie problemy, swoistego poczucia wyższości. Sama tak kiedyś myślałam – chłodny, nieczuły dupek Shane. Dopiero z czasem dostrzegłam, że za tą grubą, skutą lodem powłoką kryje się zraniony, wrażliwy chłopak gotowy walczyć za tych, których kocha. Nawet jeśli z początku jego mrok mnie odrzucał, tak odkryta z czasem odwaga i niezłomność imponowały mi. Daniel stał się dla mnie swego rodzaju wzorem. To dzięki niemu odkryłam, kim naprawdę jestem. Pomógł mi zrozumieć, że mimo wszystko nie jestem Nią, lecz sobą. Nieco zagubioną, zranioną i pokrzywdzoną przez los, lecz wciąż sobą. Przy nim stawałam się tą „lepszą” wersją siebie. Tylko Daniel był w stanie wyciągnąć ze mnie to, co najlepsze i sprowadzić z powrotem na „dobrą” stronę, tą pełną światła i nadziei. Niezłomnie napawał mnie przekonaniem, że jestem lepsza, niż myślę, za co w tych mrocznych czasach byłam mu naprawdę bardzo wdzięczna. Wierzył we mnie, gdy inni przestali. Kochał i dostrzegał we mnie prawdziwe piękno, kiedy cała reszta spisała mnie na straty, widząc we mnie jedynie bezdusznego potwora. A mimo to ja wciąż nie potrafiłam mu się należycie za to odpłacić.
Miłość dla Daniela była… Po prostu była. Shane wiedział, że mnie kocha, dlatego otwarcie wyrażał swoje uczucia. W tej kwestii diametralnie się różniliśmy. Ja wolałam nie obnosić się ze swoimi odczuciami. Nigdy nie byłam szczególnie wylewna, co nie przeszkadzało mi w zachowywaniu dobrych kontaktów międzyludzkich. Rodzice nie potrzebowali tego typu zapewnień, podobnie jak Mason. Moje grono znajomych nie było zbyt liczne, podboje miłosne pozostawiały wiele do życzenia. Nigdy nie czułam potrzeby, by otwarcie wyznać komuś miłość.
Dopóki nie spotkałam Daniela.
Nie było jak na filmach, nie strzelił piorun, nie zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Irytował mnie, drażnił. Wielokrotnie miałam ochotę go zabić, a nie ucałować. Jednak z czasem mi przeszło. Shane stał się moim przyjacielem, powiernikiem sekretów. Czułam się przy nim swobodnie; nie bez przyczyny więc widział mnie zapłakaną i osłabioną. To była naprawdę dobra, trwała relacja, która przetrwała nawet moje liczne wyskoki.
Wszystko się jednak popsuło, gdy Daniel się we mnie zakochał. Kiedy on zaczął postrzegać mnie inaczej i ja musiałam zmienić swój punkt widzenia. Nie mogłam powiedzieć, że przestałam w nim mieć oparcie, bo w tej roli wciąż sprawdzał się idealnie. Jednak wtedy każdy dotyk, nawet ten najmniejszy, zaczął nabierać innego znaczenia. Pragnienia Daniela obudziły moje, co doprowadziło nas do miejsca, w którym znajdowaliśmy się obecnie: on zakochany w największym potworze wszech czasów, gotowy oddać za niego życie, a ja… No właśnie.
To nie była nienawiść. Przeskoczyliśmy też etap „lubienia się”, następnie sympatii… Czy więc mogłam mówić o miłości? Czułam do Daniela coś, jednak czy to było to? Z Nocnymi sprawa prezentowała się jasno i klarownie. Wiedziałam, że ich kocham, darzę uczuciem bezwarunkowym i na tyle silnym, bym umierała z tęsknoty za nimi. Ale czy kochałam Daniela? Dotychczas zarzucałam sobie, że nie pokocham nikogo, bo moje serce w całości oddane jest Nocnym. Potem jednak pojawił się Daniel i… tak to jakoś wyszło. Nie wiedziałam, jak nazwać to, co czułam, ale, cholera, coś czułam. I nie mogłam już przechodzić obok tego obojętnie, tym bardziej, że nie pozostało nam wiele czasu razem.
– Danielu?
Chłopak spojrzał na mnie zaniepokojony.
– Coś nie tak?
Uśmiechnęłam się delikatnie, ale szczerze, jak jeszcze nigdy wcześniej.
– Po prostu… cieszę się, że jesteś tu ze mną.
Daniel rozluźnił się. Objął mnie ramieniem, po czym pochylił się, by odcisnąć krótki pocałunek na moim czole.
– Już to mówiłaś, księżniczko.
– Może i tak – mruknęłam, nie bardzo jednak przypominając sobie ów moment. – Ale naprawdę tak jest. Jesteś cholernym, skretyniałym kretynem, bo dla mnie porzuciłeś znajomych i rodzinę… Jednak nie wyobrażam sobie siebie bez ciebie. Czy to brzmi głupio?
Daniel parsknął cicho, spoglądając na Dehlię, która zdawała się kompletnie nie zwracać na nas uwagi.
– Odrobinkę. Ale to nie żadna nowość, to nie pierwszy raz, gdy klątwa miesza ci w głowie.
– To nie klątwa – burknęłam, wyraźnie wkurzona tym, że nabija się ze mnie w chwili, kiedy starałam się przekazać mu coś prosto z serca.
Daniel posłał mi przenikliwe spojrzenie, które pozbawiło mnie resztek pewności siebie.
– Czyżbyś coś sugerowała, księżniczko?
Wzruszyłam ramionami, modląc się w duchu, byśmy jak najszybciej skończyli ten nieprzyjemny temat. Dopiero gdy udało mi się go poruszyć, zrozumiałam, dlaczego nie robiłam tego wcześniej – wstydziłam się jak cholera, że ktoś mógłby poznać mnie z tej jeszcze słabszej strony. Strony, której nie prezentowałam nawet Danielowi.
– Może tak. A może jednak to nic wielkiego?
Podłapałam ostatni, lekki uśmiech Daniela, po czym wbiłam wzrok w swoje stopy. Poczułam się nieswojo, nadal go obejmując, ale jednocześnie było mi dobrze w jego objęciach. Poza tym wiedziałam, że gdybym teraz go odtrąciła, poczułby się urażony. A ja mimo wszystko nie chciałam go ranić.
Dlaczego to było tak popieprzone?
Drgnęłam, czując przy uchu ciepły oddech Daniela. Przymknęłam na moment powieki, walcząc z samą sobą. Nie chciałam okazywać, jak wpływa na mnie jego bliskość.
– Ja ciebie też, maleńka – wyszeptał, czym kompletnie zbił mnie z pantałyku.
– Ale przecież ja…
– Catherine – przerwał mi ze śmiechem. – Siebie możesz okłamywać, ale ja za dobrze cię znam.
Podniosłam głowę, już otwierając usta, by sprzedać mu jakąś złośliwą ripostę, ale na moje nieszczęście nie znalazłam żadnej. W zamian pozwoliłam sobie choćby po raz ostatni utonąć w jego oczach. Tych pięknych, czarnych jak onyks oczach, które w niczym nie przypominały tych Nocnych. Ich barwa była inna, jakby cieplejsza, a błysk nie świadczył o żądzy krwi, lecz niezłomnej miłości. Widziałam w nich wszystko to, co pragnęłam dostrzec u siebie – troskę, wiarę, ciepło i piękno. Oczy Daniela były doskonałym odbiciem jego duszy i serca; według jego zapewnień, całkowicie oddanemu mnie. To było szalone i dość śmiałe jak na mnie stwierdzenie, ale ja naprawdę kochałam jego czułe spojrzenie.
– Nie chciałabym przerywać – wtrąciła Dehlia, a mnie z trudem udało się powrócić do rzeczywistości – ale jesteśmy na miejscu.
Oderwałam się od Daniela i rozejrzałam się po polanie, na którą sprowadziła nas Dehlia. Obejrzałam się, lecz nie byłam w stanie dojrzeć dwupasmówki, co świadczyło o tym, że znajdowaliśmy się spory kawałek od cywilizacji. Tym większe było moje zniesmaczenie, kiedy staruszka zaczęła kierować się ku, hm, chatce (to było jedyne cenzuralne słowo, jakie udało mi się odnaleźć w swoim słowniku; w grę wchodziła jeszcze chałupa lub co-to-ma-być-za-stodoła), która chwile swej świetności musiała przeżywać… dawno. Pokryty strzechą budynek, który wyglądał, jakby w każdym momencie miał się zapaść, sprawiał wrażenie, no cóż, przerażającego. Choć z reguły to, co małe, bywało urocze i przytulne, nie czułam tego w przypadku chatki Dehlii. Na myśl o wilgoci i leśnych zwierzątkach, które na pewno szukały tam schronienia, przechodziły mnie ciarki.
Chyba za bardzo wczułam się w rolę Królowej.
Nie byłam typem, który musi otaczać się luksusowym sprzętem, by poczuć się szczęśliwie. Ale życie w Akademii chyba nieco mnie rozleniwiło…
– Liczyłaś na prysznic? – zażartował Daniel, dostrzegając moją minę. – Wannę z hydromasażem?
– Spieprzaj. Gdybyś nie rozwalił samochodu…
– To ty polazłaś za tą babą do lasu!
– Młodzieńcze. – Daniel wyprostował się, gdy Dehlia się do niego zwróciła. Momentalnie spąsowiał, uświadamiając sobie, co powiedział. – Poszedłbyś po drewno do kominka? Noc może być chłodna.
Chwila, co? Że ja mam tu zostać na noc?
– Ja… – Spojrzał na mnie, jakby pytając się, czy dam sobie radę. Musiałam nie wyglądać zbyt pewnie, bo się zawahał.
– Przecież jej nie zjem! – burknęła oburzona Dehlia. – To potomkini mojej Kateriny, nie śmiałabym.
Zabrzmiało to tak, jakby każdego innego zbłąkanego wędrowca osuszała z krwi. Przestałam martwić się o siebie; zaczęłam dla odmiany niepokoić się o żywot Daniela.
– Oczywiście. – Daniel pierwszy otrząsnął się z odrętwienia. – Zaraz wrócę, Cat – dodał ciszej, na odchodnym całując mnie w czoło.
Niemrawo skinęłam głową, odprowadzając go spojrzeniem. Kiedy jego sylwetka zniknęła mi gdzieś między drzewami, nieco niepewnie podążyłam za Dehlią do chatki.
Wnętrze nie wyglądało tak surowo i strasznie, jak się tego spodziewałam. Kuchnia, bo to ona stanowiła główne pomieszczenie, sprawiała wrażenie naprawdę przytulnej, choć jednocześnie nie mogłam pozbyć się odczucia, że znajduję się w domu jakiejś leśnej wiedźmy. Z sufitów zwisały kępy ususzonych kwiatów i traw, na półkach poustawiane były słoiczki z nieznanymi mi przyprawami i dodatkami. Wizję tę dopełniał ogromny kocioł zwisający nad paleniskiem. Był tu jednak normalny stół i trzy krzesła, a na dodatek w całym pomieszczeniu unosił się przyjemny, lekko mięsny zapach, przez co poczułam się bardziej jak w domu niż w szopie.
Nie wiedziałam, jak prezentowała się reszta, niemniej jednak jak na razie byłam mile zaskoczona.
– Wyglądasz na przerażoną, aniele. – Przestałam lustrować otoczenie, skupiając się całkowicie na osobie Dehlii. – Wszystko gra?
Staruszka, początkowo dziwna i nijaka, teraz nabrała nieco kolorów. Wbrew sobie zaczęłam nawet pałać do niej swego rodzaju sympatią. Dehlia była niską, ale krzepką kobietą o miłej, poznaczonej siateczką zmarszczek twarzy. Kiedy się uśmiechała, wszystkie znamiona starości uwidaczniały się, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego; kobieta miała w końcu swoje lata. Mimo lekko przygarbionej postawy, zdawała się być silna i wytrzymała. Wyczuwałam w niej jakiś nadnaturalny pierwiastek, jednak nie mogłam określić, do której z grup należała. Nic nie wskazywało na to, by była Nocną – jej oczy miały przyjemną, błękitno-zieloną barwę, mogła bez problemu poruszać się w dziennym świetle. Jednocześnie jednak coś w jej sposobie bycia sugerowało, że nie jest Dzienną – miała w sobie coś… królewskiego. Jej postawa, sposób poruszania się – to wyraźnie świadczyło o jej przynależności do Nocnych. Żaden Dzienny nie zachowywał się tak specyficznie i wyniośle.
– Tak – odparłam cicho, wciąż niepewnie. Nie miałam pojęcia, jak zachowywać się przy staruszce, by brała mnie na poważnie. – Jestem po prostu nieco… zagubiona.
– To zrozumiałe, kochanie. Twoja sytuacja jest wyjątkowa.
Łagodnie mówiąc.
– Pomóc pani? – zapytałam, widząc, jak staruszka męczy się z mosiężnym czajnikiem.
– Żadna tam pani – prychnęła, nalewając do naczynia wody z małej kwarty. – Mów mi po imieniu, aniele.
– Żaden tam ze mnie anioł – rzuciłam tym samym tonem co Dehlia, nieco się rozluźniając.
Staruszka spojrzała na mnie z pobłażaniem, sięgając po kubki.
– A widziałaś ty się w lustrze, kochanieńka?
– Uroda to nie wszystko – zauważyłam, niepewnie przysiadając na jednym z krzeseł. Mebel nawet nie skrzypnął, co wzięłam za dobry znak.
– Ale nawet upadłe anioły były piękne, moja droga. O ile nie piękniejsze.
Spojrzałam na nią, rozmyślając nad tym, co powiedziała. Dehlia w tym czasie krzątała się po kuchni, parząc w dwóch kubkach jakieś zioła. Jej wiek zdradzały jedynie siwe włosy i widocznie spracowane dłonie. Miała w sobie krzepę, której niejedna kura domowa powinna jej pozazdrościć.
– Nie chciałabym nadwyrężać twojej gościnności – zaczęłam powoli, ważąc słowa. – Ale może powinnyśmy przejść do konkretów? Mówiłaś, że Katerina…
– Skoro dotarłaś aż tu, musisz wiedzieć sporo, prawda? – Dehlia postawiła przede mną kubek, którego zawartość pachniała jak rumianek i świeżo skoszona trawa. – Na temat klątwy, swoich zdolności, przeznaczenia…
– Wydaje mi się, że wiem wszystko, jednak zawsze okazuje się, że to niewystarczająco – dodałam, spoglądając na nią wymownie. Wiadomość, że Dehlia jest córką Kateriny, nieco zbiła mnie z pantałyku. – Mówiłaś, że Katerina była twoją... matką. Sądziłam jednak, że Dominique, dziecko Kateriny, nie posiadało wampirzego pierwiastka.
– Ach, słodka, mała Tessa – westchnęła Dehlia, pociągając solidny łyk ze swojego kubka.
– Tessa? – powtórzyłam.
Dehlia machnęła ręką, jakby odganiając jakąś natrętną muchę.
– Tego dowiesz się w swoim czasie. Ale tak Tessa, albo też mała Dominique, była stuprocentowym człowiekiem. No, oczywiście pomijając jej moc.
– Więc ty… – Spojrzałam na nią, szukając pomocy. Naprawdę niewiele rozumiałam.
– Nie jestem, hm, zrodzoną córką Kateriny – odparła. – Raczej taką, no, jak to się mówi… O, Stworzoną!
– Ach, Stworzoną
W udawanym zrozumieniu pokiwałam głową. Próbowałam połączyć wątki, ale średnio mi to szło. Dehlia chyba zorientowała się, że kiepsko idzie mi rozumowanie, bo roześmiała się serdecznie.
– Och, aniele, naprawdę wiesz niewiele.
Posłałam staruszce nieco przesłodzony uśmiech. Trafiłam na swoją własną żyłę złota. Nie zamierzałam tak łatwo odpuścić.
– Nie pogardziłabym wyjaśnieniami.
Dehlia westchnęła, przygotowując się do dłuższej historyjki. Mimowolnie pochyliłam się ku niej. Pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej, dlatego też skupiłam się najlepiej, jak umiałam. Przestał mi nawet przeszkadzać okropny smród ziółek, które przygotowała dla mnie Dehlia.
– Wiesz, aniele, byłam z Kateriną naprawdę blisko. – Coś w jej rozmarzonym spojrzeniu mi się nie podobało. Naprawdę nie byłam gotowa na opowieść o lesbijskim romansie mojej prapraprababki, która wkopała mnie w całe to bagno... – Już za życia, kiedy mnie wybrała. Nie posiadałam się ze szczęścia. W Katerinie było coś… niesamowitego. Nie chodziło tylko o jej oczy i zdolności. Ona była… Po prostu była. I nikt się temu nie sprzeciwiał.
Katerina była niesamowita, piękna, wspaniała… Bla, bla, bla. Jakbym tego nie wiedziała.
– Za życia – podłapałam, próbując jakoś nakierować Dehlię. Miała dość niewygodną skłonność do zmieniania tematu w najmniej oczekiwanym momencie. – Czy to znaczy, że…
– Byłam człowiekiem? Oczywiście. A Katerina ofiarowała mi to, co najpiękniejsze: nieśmiertelność.
Zmarszczyłam brwi, przez chwilę rozważając, czy się przypadkiem nie przesłyszałam.
– Nieśmiertelność? Z całym szacunkiem, ale masz już swoje lata.
– Mam sto osiemdziesiąt lat, aniele. A dalsze życie bez niej nie ma sensu. Dlatego jakiś czas temu postanowiłam, że zestarzeję się i w spokoju umrę tu, gdzie wszystko się zaczęło.
– Postanowiłaś? Czyli że wy możecie, hm, wybrać?
Dehlia skinęła głową, nie okazując ani grama irytacji moimi durnymi pytaniami.
– Tak. To jeden z plusów bycia Stworzonym.
Zamilkłam, łącząc w całość to, czego dowiedziałam się dotychczas. Nie było tego wiele, niemniej jednak miałam wrażenie, że mój mózg zamienił się w sieczkę i nie jest w stanie przyswoić tych informacji. Nieśmiertelne wampiry, które jednak mogą się zestarzeć jak normalni ludzie, gdy tylko zechcą? Dobry Boże.
– Okay – zaczęłam powoli, kiwając głową w takt poszczególnych sylab. – Jakie są inne plusy?
– Możemy chodzić za dnia, jednocześnie przy tym żywiąc się ludzką krwią.
– O chol… Znaczy kurde. No, kurde.
Dehlia roześmiała się, widząc moje zmieszanie.
– Z Kateriną łączyła nas naprawdę specyficzna więź. To, co czujesz do Nocnych, a oni w stosunku do ciebie, jest niczym w porównaniu z tym, co związywało Katerinę i jej Stworzonych. Była nam bardziej jak Matka niż Królowa.
– Czyli w pewnym sensie Katerina miała więcej dzieci niż Dominique – zauważyłam. – Czemu nie ma o was wzmianki w historii?
– Katerina stworzyła swoją małą, prywatną armię liczącą piętnastu żołnierzy. – Dehlia westchnęła, z rozmarzeniem wyglądając przez małe okienko wychodzące na, niespodzianka, las. – Po Wielkiej Wojnie zostałam tylko ja.
– Okropne – szepnęłam.
Staruszka pokiwała głową, nie patrząc na mnie. Skupiła się na zaciekach pokrywających ściany jej kuchni, jadalni i salonu w jednym. Wyglądała na nieco rozbitą i rozproszoną, jakby była przy mnie jedynie ciałem. Poczułam się podle, bo naprawdę chciałam wycisnąć z niej resztę informacji, nie dbając przy tym o jej uczucia.
– Nie musisz mi na razie więcej opowiadać, jeśli nie chcesz – zaproponowałam, choć serce łamało mi się na myśl, że ciekawość będzie musiała zżerać mnie aż do rana.
– Och, aniele. – Na bladą, wypraną z emocji twarz Dehlii wstąpił uśmiech. Staruszka wyciągnęła ku mnie dłoń, więc niepewnie podałam jej swoją. Ścisnęła ją mocno, co - ku mojemu ogromnemu zdziwieniu - podniosło na duchu nas obie. – Jesteś taka sama jak ona. Troskliwa i opiekuńcza. Emanujesz bezwzględną miłością i oddaniem. Taka piękna…
– Przykro mi z powodu twojej straty – wyszeptałam, chcąc w jakiś sposób przerwać milczenie.
Dehlia spojrzała na mnie czule, klepiąc prawą dłonią wierzch mojej lewej. Nawet jeśli podejrzewałam, że jakiekolwiek bliższe kontakty z tą kobietą będą krępujące, myliłam się. Dehlia, choć tak niepodobna Nocnym, oddziaływała na mnie podobnie – a nawet bardziej. Nie przeszkadzał mi jej wiek czy tak odwrotne mojemu spojrzenie na życie. Czułam, że gdyby zaszła taka potrzeba, umarłabym za nią.
– Już się pozbierałam. Utrata rodziny odcisnęła bolesne piętno na mojej duszy, jednak z czasem przyzwyczaiłam się do bólu. Nie zignorowałam go całkowicie, lecz odrobinę wyciszyłam. Wszystko po to, by odzyskać swoje dawne życie. Szkoda tylko, że bez pewnych osób ono po prostu nie istnieje…
– Naprawdę chcesz umrzeć? Tak po prostu zamierzasz się poddać?
Mnie samej niewiele brakło, by zrezygnować i zrzucić problemy na innych, nie martwiąc się o konsekwencje. Jednak w porę zrozumiałam, że byłaby to jedna z najbardziej samolubnych rzeczy, jakie kiedykolwiek przyszłoby mi zrobić. Nie mogłam zapominać o tym, że nie żyłam tylko dla siebie. Byłam Królową. A kiedyś, kto wie, również Matką. W takiej sytuacji musiałam po prostu schować dumę do kieszeni i przyjąć gardę.
– Dwudziesty pierwszy wiek nie ma dla mnie nic dobrego, aniele. Jest zbyt głośny, energiczny i plastikowy. Pogodziłam się z myślą, że na mnie już czas.
Wraz z taboretem przysunęłam się bliżej staruszki. Emanowała takim typowym, rodzinnym ciepłem, za którym szczerze tęskniłam.
– Ale dopiero cię znalazłam i…
– Och, nie zapominaj o swoim Jonathanie… Jest coś na rzeczy, prawda? – dodała, spoglądając na mnie spod zmrużonych rzęs. – Przemienisz go ty czy pozwolisz zrobić to jakiemuś Nocnemu?
– To jest Daniel – sprostowałam. – I nie, nie przemienię go.
– Jak to? Jak ty sobie wyobrażasz waszą wspólną przyszłość? A dziecko?
– Hola! – krzyknęłam, wyraźnie zniesmaczona. – Nie będzie żadnego dziecka.
– Oczywiście nie teraz, ale kiedyś… – zaczęła tłumaczyć, ale jej przerwałam.
– Nie będzie dziecka – powtórzyłam odrobinę ostrzej, niż zamierzałam. – Dziecko świadczyłoby o mojej porażce, przerzuceniu klątwy na następne pokolenia. A ja chcę, żeby to cholerstwo zakończyło się na mnie.
– Przecież musisz mieć jakieś wyjście awaryjne…
– Sama się podłożę, jeśli będzie trzeba – warknęłam. – Nie wplączę w to Daniela. A już tym bardziej dziecka. Wiem, jak to jest, kiedy babka zrzuca na ciebie swoje gówno, bo sama nie dała rady. Wybacz, że nie chcę tego samego dla mojej córki.
Drzwi skrzypnęły, gdy ktoś z zewnątrz je uchylił. Daniel zlustrował zaniepokojonym spojrzeniem najpierw Dehlię, potem mnie.
– Córki? Evans, powinienem o czymś wiedzieć?
Wyszłam bez słowa na zewnątrz, bardziej niż kiedykolwiek potrzebując odetchnąć. Jeszcze tylko brakowało tego, by Daniel zaczął sobie wyobrażać nie wiadomo co.
Byłam zmęczona. Cholernie, niewyobrażalnie zmęczona – nie tyle fizycznie, co psychicznie. Może moje ciało posiadało odporność na ból i urazy, przez co byle uderzenie nie było w stanie mnie złamać. Jednak mojej psychice brakowało tego typu wytrzymałości. Setki tajemnic i kłamstw, niedokończonych spraw i niedomówień – to wszystko odcisnęło na mnie swoje piętno. Mogłam stwarzać pozory wyluzowanej i pewnej siebie, grać Królową, którą wszyscy chcieli we mnie widzieć. W głębi byłam jednak tą samą zalęknioną Catherine, co zawsze. Słabą i udręczoną, w której ktoś niechybnie posiada nadzieje na lepsze jutro. Jak mogłam jednak zagwarantować je komukolwiek, skoro moja własna przyszłość była niestabilna?
Moje życie nigdy nie było usłane różami. Miałam problemy, pewnie jak każda nastolatka. Moją największą zmorą był mój wampiryzm – ludzie wyczuwali we mnie nadnaturalny pierwiastek, dlatego skrupulatnie mnie od siebie odsuwali. Były jednak osoby, którym mogłam ufać, jednak teraz, przytłoczona o wiele poważniejszymi sprawami, nawet nie pamiętałam ich imion. Żyłam dla Nocnych, nie dla siebie. Moja przeszłość przestała mieć znaczenie. Była tylko złudną iluzją, którą przyszło mi żyć blisko szesnaście lat. Z dnia na dzień straciłam rodziców, brata, a następnie siebie. Przyjęłam tożsamość Kateriny, bo tak było łatwiej. Najzwyczajniej w świecie chciałam być kimś. Teraz robiło mi się słabo na myśl, co jeszcze mnie czeka i jak wiele będę musiała poświęcić, by odzyskać chociaż ułamek mojego dawnego życia.
Wyczułam za sobą obecność Daniela, więc westchnęłam, by dać mu do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany.
– Chcę pobyć przez chwilę sama.
– Oboje wiemy, jak kończą się twoje chwile w samotności. – Kiedy spojrzałam na niego gniewnie, tylko wzruszył ramionami. – No co? Albo kogoś zabijasz, albo zaczynasz świrować. Wybacz więc, że wolę mieć cię na oku.
– Od zawsze z ciebie taki dowcipniś czy teraz dostałeś takiego natchnienia?
Daniel prychnął, opierając się ramieniem o ścianę chatki. Chciałam powiedzieć, żeby tego nie robił, bo jego ciężar może wpłynąć niekorzystnie na konstrukcję, jednak ostatecznie spasowałam. Gdyby zamienił domek w ruinę, nie musielibyśmy zostawać na noc. I tak, jak w dziennym świetle chatka nie prezentowała się źle, tak nocą musiała wyglądać upiornie.
– Nie bądź uszczypliwa, Cat. Martwię się o ciebie, to wszystko.
– Ach tak? – parsknęłam. – Dlaczego więc się ze mnie nabijasz? Wiesz, że robię to wszystko wbrew sobie.
Daniel zamilkł, lustrując wzrokiem otoczenie. Zaniepokojona powiodłam spojrzeniem w tamtym kierunku. Jednak zamiast Masona albo armii Marlene dostrzegłam małego króliczka, kicającego na skraju polany w poszukiwaniu jedzenia.
– Och, poczułeś zew natury? Śmiało, kowboju, zapoluj sobie. To może być spektakularne widowisko…
Daniel westchnął, po czym wywrócił oczami.
– To chyba właśnie tobie przydałaby się dzienna dawka AB minus, słońce.
Daniel niewątpliwie miał rację, lecz nie chciałam przyznawać się do tego głośno. Chociaż czterdzieści osiem godzin temu przyswoiłam mnóstwo krwi, zaczynałam pomału odczuwać skutki jej niedoboru. Spacerki po lesie robiły swoje, podobnie jak walka w zaułku. Przełączenie się na kanał zagłady i destrukcji było kwestią dni, o ile nie godzin. Już zaczynałam robić się drażliwa i złośliwa, co stanowiło zaledwie wierzchołek góry lodowej moich zdolności na głodzie.
Jeszcze się trzymam, nie panikuj – mruknęłam, obejmując się ramionami. Wiatr, który zawiał z zachodu, przywiódł ku mnie zapach Daniela. Nie chciałam dać po sobie poznać, jak bardzo mną wstrząsnął, dlatego też zacisnęłam powieki i odwróciłam się do niego plecami.
– Skoro tak twierdzisz. – Westchnął, kończąc spór. – A teraz powiesz mi, co tak bardzo tobą wstrząsnęło?
– Ona we mnie nie wierzy! – warknęłam, tracąc zahamowanie i odwracając się gwałtownie w jego stronę. Dopóki nie znalazłam ujścia dla mojego gniewu, nie przypuszczałam, że jest tak silny i głęboko zakorzeniony. – Otwarcie powiedziała, że powinnam rozmyślać nad planem B, czyli spłodzeniem córki, która przejmie po mnie pałeczkę.
Daniel zmarszczył brwi, przyglądając mi się w milczeniu.
– Nie sądziłem, że aż tak bardzo zależy ci na zwycięstwie.
Otworzyłam usta, zbyt zaskoczona tym, co powiedział, by odpowiedzieć czymś sensownym. Z miejsca cały mój gniew wyparował, zaś jego miejsce zastąpiły wyrzuty sumienia. Dotychczas nie byłam świadoma wagi myśli, które kłębiły się w mojej głowie. Dopiero Daniel pokazał mi, że zbytnio się zapędziłam, marząc o podboju Akademii.
– Co? Ja nigdy… Nigdy… – Urwałam, czując, że jakiekolwiek tłumaczenia nie będą miały sensu. Bezradnie spojrzałam na Daniela, szukając u niego wsparcia i zrozumienia. – Tak mi przykro, Danielu. Tak mi przykro…
Shane zacisnął wargi, od razu rozumiejąc, do czego piję. Byłam głodna i roztrzęsiona, przez co bardziej podatna na Jej ataki. Poza tym znajdowałam się daleko od domu, nie wiedziałam, co przyniosą następne godziny. Kiedy wszystko się skumulowało, ja utraciłam rezon i wpuściłam Ją za zasłonę. Nim się spostrzegłam, przejęła kontrolę, podsuwając mi takie, a nie inne myśli.
Mieliśmy jeszcze mniej czasu, niż początkowo zakładałam…
Wzięłam głęboki wdech, by unormować przyśpieszone tętno. Ostatnim, czego w tamtym momencie potrzebowałam, to kompletnego załamania się i łez, które i tak do niczego nie prowadziły, lecz co najwyżej jeszcze bardziej mnie wyniszczały.
Daniel nadal milczał, a ja nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym powiedzieć, by go udobruchać. Wiedział, do czego to wszystko zmierza, oboje wiedzieliśmy. Było więc za późno na przeprosiny czy żal. Mogliśmy co najwyżej odklepać suche, bezuczuciowe pożegnanie, by przyćmić wyrzuty.
Gdybym nigdy na niego nie wpadła, wszystko byłoby łatwiejsze. A tak… Och, Katerina uwielbiała sobie gmatwać życie.
– Może to właśnie najlepsze pora na to, żebyś… odszedł? – Zawahałam się nieco przy ostatnim słowie, co nie uszło jego uwadze. – Możesz sprzedać Marlene bajeczkę, że cię wykiwałam, że… cokolwiek. Mógłbyś wrócić do Akademii, odebrać dyplom i wyjechać choćby do Europy. Rzym – rzuciłam, walcząc ze łzami. – Zawsze chciałeś odwiedzić Rzym, prawda?
Zdawałam sobie sprawę z tego, że mówię jak połamana, chwytając się pierwszych lepszych myśli niczym koła ratunkowego, ale nie widziałam innego wyjścia. Tonęłam, a jedyne, na co było mnie stać, to nieskładne pieprzenie o lepszym życiu Daniela beze mnie.
– Po co mam wracać do Akademii, Cat? – wychrypiał. – Chyba tylko po to, by za jakiś czas stanąć naprzeciw ciebie na polu bitwy.
– Przecież mógłbyś wyjechać, zwiedzić świat. Nie musisz być strażnikiem. Przecież wiem, że cholernie tego nienawidzisz. Masz szansę, by się uwolnić.
– I spędzić resztę życia jako zbieg?
Jęknęłam zirytowana jego wolą walki.
– Dlaczego musisz być taki uparty? Wiem, że spieprzyłam ci życie. Teraz jednak próbuję ci je zwrócić. Dlaczego, do cholery, nie chcesz tego wykorzystać?
Daniel w milczeniu wyciągnął z tylnej kieszeni spodni nieco pomiętą paczkę papierosów. Nie palił już tak dawno, że widok jego z fajką w ustach nieco mnie zszokował. Jak zahipnotyzowana podziwiałam wzorki, w które układa się wydychany przez niego dym, jednocześnie czekając na jego odpowiedź z sercem w gardle.
– Rzym będzie pusty bez ciebie.
Wstrzymałam oddech, szukając w jego wypowiedzi podwójnego dna. Niestety, nie można go było opacznie zrozumieć. Daniel już podjął decyzję; wyjeżdżał, choć oboje nie chcieliśmy przyjąć tego do wiadomości.
– Raczej nie będziesz chciał, żebym wpadła w odwiedziny – szepnęłam, siląc się na uśmiech.
Daniel rzucił peta w trawę.
– Czyli nie mam co liczyć na to, że pojedziesz tam ze mną?
Chciałam podejść do niego, jednak coś nakazało mi stać w miejscu. Żadne z nas nie pokonało dzielącego nas dystansu. Wpatrywaliśmy się w siebie, ale nie reagowaliśmy. Przestałam nawet płakać, mój głos był wyprany z wszelkich emocji. Stopniowo zaczęła do mnie docierać powaga tej sytuacji.
– Mam dość uciekania, Danielu. Jestem tym zmęczona.
Skinął głową, nadal tkwiąc pod ścianą, tak daleko ode mnie.
– W takim razie ja też nigdzie nie jadę – zadecydował, tym samym wprawiając mnie w konsternację. – W okresie wakacyjnym Rzym na pewno będzie przeludniony. Pojadę w październiku.
Rozchyliłam wargi, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Chciałam zapytać, czy to kolejny głupi żart, a jeśli tak, to zganić go, by przestał nabijać się z moich uczuć. Jednocześnie pragnęłam mu wygarnąć, aby w tej chwili spakował manatki i odszedł, póki jeszcze nie było za późno. Nie zrobiłam jednak żadnej z tych rzeczy, zbyt rozproszona przez przyjemne ciepło, które rozlało się w mojej piersi, by należycie zareagować. Zamiast tego po prostu odwzajemniłam jego uśmiech.
– Dobry Boże, co ja w tobie widzę?
Daniel parsknął, niwelując dystans między nami. Objął mnie ramionami w talii, przyciągając do siebie. Ufnie wtuliłam się w jego tors, odsuwając od siebie wyrzuty sumienia. Chciałam cieszyć się tą chwilą, czerpać z niej to, co najlepsze. Miałam na głowie wystarczająco dużo trosk.
– Powinienem zapytać o to samo.
– Twoja lista zażaleń na pewno przerosłaby moją – prychnęłam.
– Och, nie przesadzajmy, chyba zmieściłbym się w setce…
Uderzyłam go w ramię, zanosząc się śmiechem.
– Nie bądź taki do przodu, z pozytywami też miałbyś problem.
Daniel uśmiechnął się, obejmując mnie ciaśniej.
– Coś by się znalazło, nie martw się.
– Chcę poznać poszczególne punkty z tej listy? – zażartowałam, unosząc brew.
Shane pochylił się, odciskając szybki pocałunek na moich wargach. Zaskoczył mnie, dlatego nie zdążyłam przejąć inicjatywy i go pogłębić.
– Znasz każdy, księżniczko. Nie potrafię mieć przed tobą tajemnic.
Och, skoro o tym mowa…
– Wracajmy do środka – zasugerowałam. – Zaczyna się ściemniać. Wierzę w twoje zdolności, skarbie, jednak w starciu z żarłocznymi królikami byłbyś bezradny.
Daniel parsknął, puszczając mnie wolno. Nie na długo jednak; szybko odnalazł moją dłoń i splótł nasze palce. Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi na ten gest, choć czułam się podle ze świadomością, że podczas gdy on mówi mi o wszystkim, ja zostawiam dla siebie co większe sekrety.
Odwróciłam się dyskretnie, lustrując stopniowo pogrążające się w mroku otoczenie. Spomiędzy drzew nadal wyzierały ostatnie, złoto-pomarańczowe płomienie, jednak temperatura znacząco spadła, sugerując nadejście nocy. Wzdrygnęłam się lekko, zaskoczona subtelnym ukłuciem w piersi – nie pierwszym i nie ostatnim podczas tego wieczoru. Choć wiedziałam, że moje chwile z Danielem są policzone, chciałam odsuwać od siebie tę świadomość. Sama myśl, że już jutro wszystko miało się zmienić, przyprawiała mnie o ciary.
– Kochanie?
Zamrugałam, otrząsając się z tymczasowego otępienia. Spojrzałam na Daniela, siląc się na uśmiech.
– Jest okay, chodźmy.
Daniel przepuścił mnie w drzwiach, po czym zatrzasnął je, następnie według zaleceń Dehlii zasuwając rygiel. Wiedziałam jednak, że to była marna ochrona przed tym, co nieubłaganie się zbliżało.

†††††


Dzień-dobry wieczór! Dziś krótko, bo w sumie nie wiem, o czym mogłabym się rozwodzić. Rozdział pisało mi się dość przyjemnie, choć nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś pogmatwałam. I nie podoba mi się ostatnia scena. Jest taka... wymuszona. Ale może to tylko moje odczucia, sama nie wiem. Jak zwykle to do Was należy ostateczny werdykt.
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze. Uprzejmie witam również nowych czytelników! Niezmiennie każda nowa duszyczka sprawia, że uśmiecham się do monitora jak wariatka. Dziękuję Wam za to, że jesteście i nie pozwalacie mi w siebie zwątpić. Kocham Was za to!
Do napisania, kochani. Naprawdę znajdujemy się już na półmetku drugiej części!

Klaudia


5 komentarzy:

  1. Taki piękny rozdział. Tyle miłości. A ja mam taką cholerną ochotę na rzeź krew i śmierć. Wiem, ze nie będzie corki, ale... Wiem, ze będzie rzeź, krew i śmierć. Mam nadzieję, ze szybko bo moje łaknienie wzmaga sie xdd

    Kocham ich milosc. Są razem tacy piekni, doskonali wprost. A ta stara baba mnie zaskoczyła. Spodziewałam sie złej czarownicy a nie w miarę milej babeczki z Rancza.
    O 23.07 nie mam nic więcej do powiedzenia. Chciałam jeszcze tylko powiedzieć, ze nawalilam... Dodalas rozdział tydzień temu, a ja jestem tu dopiero teraz. Przepraszam za moje spoznienie i rozstrzepanie. Jestem zaciekawiona i nie mogę sie doczekać następnym i kolejnych i kolejnych rozdziałów. I kiedy Cat zacznie pic krew Daniela. Tylko pozostaje mu czekać

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dłgo mnie tu nie było bo czekałam na kolejne rozdziały aż w końcu przegapiłam.. ale jestem dziś i czytam :D dwa rozdziały za mną, lecę do następnych... czuję jakie będzie zakończenie i wcale mi się to nie podoba... aczkolwiek póki co cieszę się tym co jest teraz :D Chciałabym żebyś przed rozstaniem dała nam więcej Daniela i Cat :D
    Zaskoczyła mnie postać staruszki :D jestem ciekawa co będzie dalej :)
    Troszkę denerwuje mnie że Cat nie jest do końca szczera wobec Daniela... kurcze powinna mu powiedzieć że koniec się zbliża szybciej niż myśli...
    Dobra nie smęcę już :D Lecę czytać dalej :D

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  4. Bry. ❤

    Jeszcze zanim zacznę - jest późno, więc wybacz za komentarz, który może być bez ładu i składu. ;< 

    Jak mówiłam tak jestem. Co prawda trochę później, ale jednak. Gif z rzwsliczma Phoebe na górze mnie rozwala. Jeden z moich ulubionych. *.* 

    Powiedzenie Lydii jest jednym z ulubionych mojej cioci, która mi często w ten sposób dokucza, ale chyba nie można się z nią nie zgodzić. Zwłaszcza, że po części to trochę prawda. :D No i przy Catherine trochę też, kto normalny podąża za totalnie obca baba? 

    Mam przez Daniela i Catherine strasznie mieszane uczucia. Uwielbiam ich razem naprawdę. Tak strasznie chce, aby mu też to samo powiedziała, aby w końcu zrozumiała co do niego czuje, ale z drugiej lubię jak to ciągniesz. Catherine nie jest pewna tego, że go kocha w gamie sposób w jaki kocha Nocnych. I pewne jest to, że to inny rodzaj miłości, która zgaduje pokażesz nam za kilka rozdziałów, tak przynajmniej sądzę. Ale to jak się dopełniają. Jeśli oni nie zostali dla siebie stworzeni, to ja nie wiem co. 

    Kocham Cie, wiesz o tym? XD Lesbijski romans wygrywa wszystko.♡ 

    Daniel ma oczywiście genialne wyczucie czasu. XD Gdyby jednak między nimi doszło do czegoś więcej nic tylko miziania mógłby zacząć się martwić. Ale podejrzewam, że teraz się martwi. Może nawet bardziej, niż gdyby to nie istniejące dziecko miało być jego. ;D  

    Ja Ci dam wymuszona scenę. Wyszło bardzo naturalnie, nawet nie wiesz jak mnie ta scena ucieszyła. Chyba jestem jednak zbyt zmęczona, żeby się z niej cieszyć i raczej z mojego komentarza nie wynika jak bardzo się z niej cieszę, ale to robię. ❤  Rozdział był taki... przyjemny w odczuciu. Jak czytałam to miałam właśnie takie wrażenie, że jest przyjemny. 

    Resztę nadrobię jutro, bo dziś już ledwo widzę na oczy i pisze głupoty. 

    Weny kochana, 

    Ściskam mocno. 


    Gabi. 

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział przyjemny, dokładnie tak, jak napisałaś. Nie wiem czy krótki, bo u Ciebie każdy wydaje mi się kończyć zbyt szybko – chwila moment i ramka. Oczywiście wszystko stąd, że zawsze coś się dzieje, a Ty masz taki lekki styl, że właściwie czyta się samo.
    Potwierdzam, że piosenka jest cudowna w każdej wersji. Breaking Benjamin ma to do siebie, że zawsze da się znaleźć jakąś perełkę <3
    Wracając do rozdziału, zarówno rozmowa z Dehlią, jak i relacja Cat z Danielem, były ciekawe ;> Pomysł ze Stworzonymi i cała ta rozmowa… Wciąż zaskakujesz, w pozytywnym sensie zresztą. Nie wiem, co powinnam sądzić o przemienionej córce Kateriny, zwłaszcza po sposobie, w jaki rozmawiała z Catherine. Miła staruszka, bardzo oddana swojej stwórczyni, ale… No właśnie, wydaje się sugerować, że to Nocni są pisani każdej potomkini. Nic dziwnego, że Cat się zdenerwowała, tym bardziej, że ona chce czegoś więcej. Nie wiem też, skąd to samobiczowanie z jej strony, kiedy Daniel stwierdził, że się zapędziła. Co w tym dziwnego, że nie chce obarczać kolejnych pokoleń klątwą, która dla niej jest tak wielkim ciężarem? Na jej miejscu sama chciałabym, żeby wszystko zakończyło się na mnie…
    Niektóre przemyślenia Cat są trochę przerażające. To, jak wraca pamięcią do przyjaźni, jak na każdym kroku wydaje się godzić ze sobą i żegnać z Danielem… Ona już wie. Podoba mi się sposób, w jaki budujesz napięcie i dajesz nam do zrozumienia, że wkrótce COŚ się wydarzy. Ta niepewność, jej rozterki… One po prostu musiały się pojawić, a przynajmniej mnie wydają się czymś absolutnie naturalnym w obecnej sytuacji.
    Jej rozterki względem uczucia, którym darzy Daniela również są dla mnie zrozumiałe. Ich relacja od samego początku była trudna, te wszystkie problemy i etapy przez które przeszli… Nie sztuką jest powiedzieć „kocham cię”. Dużo trudniej powiedzieć, czy to uczucie jest szczere. Cat zresztą już dawno zwątpiła, czy pisane będzie jej takie życie, jakie chciałby stworzyć dla niej Daniel. Ona słucha, ale nie wierzy, bo zbyt wiele razy się rozczarowała. Jest jeszcze Katerina, która raz po raz daje o sobie znać – to oraz miłość do Nocnych, która już zawsze będzie ją prześladować. Dla niej to naturalne, tak sądzę. Początkowo się buntowała, ale wydaje mi się, że w pewnym momencie podjęła decyzję, choć wciąż nie jest tego świadoma.
    Na koniec dodam, że ich przekomarzania są cudowne xD Uwielbiam Twoje porównania, a po scenie z króliczkiem jeszcze długo będę zastanawiać się nad tym, jak wyglądałby polujący Daniel. Swoją drogą, ciekawe ile razy ona jeszcze będzie kazać mu odejść, zanim w końcu dotrze, że chłopak nie ma takiego zamiaru. I dobrze – niech jej nie zostawia, bo ta dziewczyna sama nie wie, czego tak naprawdę chce. A może po prostu nie dopuszcza do świadomości, że mogłaby być od kogokolwiek zależna – a zwłaszcza od mężczyzny, którego można uznać za jej zdrowy rozsadek ;>
    Chyba zaczynam bredzić od rzeczy xD Lecę do następnego, bo wiem, że będzie ciekawie! :D

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń