"W moich ramionach będziesz bezpieczna.
Nigdy nie pozwolę ci odejść.
Powróci wszystko to, co straciłaś. Tylko ze mną zostań.
Nigdy więcej nie patrz wstecz. To koniec.
Wszystko się kończy tu, w moich ramionach..."
†
Daniel †
Stojąc
pośrodku bałaganu powstałego z mojej ręki, jak w transie przyglądałem się
niedomkniętym drzwiom. Chciałem do nich podejść, zatrzasnąć je, przekręcić
klucz, upewnić się, że to wszystko było tylko iluzją, załamaniem
rzeczywistości, snem, koszmarem… czymkolwiek, ale nie prawdą. Zbyt szybko
jednak dotarło do mnie, że stwierdzenie „Nadzieja matką głupich” nie jest
przypadkowe.
Opadłem
ciężko na zasłaną kryształowymi odłamkami podłogę i ukryłem twarz w dłoniach.
Czułem się dziwnie otępiały i pusty – zupełnie jakby Cat wyciągnęła ze mnie to,
co najlepsze, i zadeptała, przechodząc przez te pieprzone drzwi. Wiedziałem, że
muszę coś zrobić, dokonać ostatecznego wyboru, jednak jedyne, na co było mnie
stać, to nieudolne próby wzięcia się w garść. Każdy kolejny wdech paraliżował
mnie, ale nawet wtedy byłem zbyt dumny na to, by tak po prostu się poddać i
zaprzestać wykonywania jednej z podstawowych życiowych czynności. Możliwe, że
podświadomie wiedziałem już, co stanie się za kilka minut.
Rozejrzałem
się po zdemolowanym wnętrzu, próbując oddychać przez nos. Nie dość, że wszystko
mi ją przypominało, to w powietrzu wciąż dało się wychwycić intensywny zapach
jej szamponu i żelu pod prysznic. Nie lubiłem rozdrapywać starych ran, jednak
widok jej białej, zakrwawionej sukienki wciśniętej pod łóżko sprawił, że moje
serce nieznacznie się skurczyło. Z zakręconymi włosami, lekkim makijażem i w
szpilkach wyglądała w niej jak anioł – kto by pomyślał, że kilka godzin później
zrzuci albę i aureolę, przemieniając się w łaknącego zemsty potwora.
Zawsze
była impulsywna. Jeszcze na długo przed tym, jak klątwa zaczęła mieszać w jej
życiu, wszyscy łączyli jej imię z tym przymiotnikiem. Cat buntowniczka. Cat
impulsywna wariatka. Ta, która wiecznie próbuje nawiać. Nie znałem jej
osobiście, ale dzięki plotkom stworzyłem sobie w głowie jej obraz. Dopiero
kiedy przez przypadek nasze drogi się skrzyżowały, uświadomiłem sobie, jak
bardzo się myliłem. Była impulsywna, to fakt. I to nie tylko za sprawą klątwy
czy Kateriny, która wiecznie mieszała jej w głowie. Ale przy tym była bardzo
wrażliwa, delikatna. Zagubiona.
Dopóki nie opowiedziała mi o tym, co ją spotkało w młodości, obwiniałem za jej
skrytość i buńczuczność jakiegoś chłopaka, pierwszą miłość, która przebiegła
nie tak, jak się spodziewała. Jej problem był jednak o wiele bardziej złożony,
a nawet ja, podobnie doświadczony przez los chłoptaś, nie potrafiłem jej pomóc.
Starałem się, ale każda próba zawiązania z nią jakiejkolwiek więzi, kończyła
się tym samym. Im bardziej się zbliżałem, tym dalej ona odchodziła, zamykając
się w swojej skorupie i nikogo pod nią nie wpuszczając.
Początkowo
myślałem, że to Cole będzie tym, który ją naprawi. Mój przyjaciel był zepsuty
do cna i sama świadomość, że ktoś jego pokroju miałby tak bardzo zbliżyć się do
mojej Catherine, była dołująca. Niemniej widziałem, jak się dogadują. Między
nimi było coś… jakby więź, promień niemego porozumienia. Pozwalałem więc na ich
poufałość, wierząc, że wyjdzie z tego coś dobrego. Turner potrafił ją rozbawić,
wzruszyć. Przy nim Cat wyraźnie promieniała, odprężała się. Zapominała o
ciążących na jej barkach problemach. Potrzebowała go, tak jak on potrzebował
jej.
Ale wtedy
coś się popsuło, a ja dopiero z czasem zrozumiałem co. Cole był ekstrawagancki
od małego. Lubił błyszczeć. A Cat mu to zapewniała. Będąc blisko niej,
znajdował się w centrum uwagi. Zawsze i wszędzie; gdzie Cat, tam Cole. Kiedy
Katerina zaczęła mieszać, spychając Catherine na krawędź szaleństwa, wszystko
się zmieniło. Pojawiły się trudności, schody, pierwsze ofiary, zmiany nawyków
żywieniowych, koszmary. Podczas gdy my wszyscy dzielnie znosiliśmy kolejne
przemiany, Cole po prostu się wystraszył. Jako ten, który uwielbiał łatwe,
szybkie i bezbolesne rozwiązania, poczuł, że tego typu sytuacja najzwyczajniej
w świecie go przerasta. Postanowił więc usunąć się w cień. Jak zwykle troszczył
się tylko o siebie. Świadomość, że złamał Cat serce, prawdopodobnie wcale go nie
obeszła.
W tamtym
okresie naprawdę martwiłem się o Catherine. Na nowo zaczęła budować wokół
siebie mur, próbując pozbierać się po odejściu Cole’a. Odpychała nawet mnie, bo
wiedziała znacznie więcej ode mnie. Jednak już wtedy miałem świadomość tego, co
do niej czuję. Nie zamierzałem tak łatwo się poddać. Naciskałem na nią,
wierząc, że terapia szokowa pomoże. Pomogła, ale tylko na chwilę. A teraz
siedziałem tu, w pustym pokoju, całkiem sam, otoczony szklanymi odłamkami i
ulotnym zapachem truskawek. Straciłem ją, mojego najlepszego przyjaciela,
samego siebie. Nie pozostało mi nic. A mimo to wciąż chciałem walczyć – nawet
jeśli ostateczny wybór miał wiązać się z masą wyrzeczeń i poświęceń.
Dopóki jej
nie poznałem, nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo życie potrafi się
skomplikować. Myślałem, że utrata siostry jest uosobieniem prawdziwego bólu i
tragedii. Ale wtedy Cat wpadła w moje ramiona, zmieszała z błotem, by miesiąc
później całować się ze mną na poddaszu Akademii, igrając z moimi emocjami.
Złamała mnie, a ja jak głupi jej na to pozwalałem. Kiedyś obiecywałem sobie, że
dla żadnej kobiety nie wejdę pod pantofel. A co zrobiła ze mną ta filigranowa
blondyneczka? Osłabiła mnie, zniszczyła. Zabiła.
A ja wciąż kochałem ją jak głupi. Lgnąłem do niej jak ćma do światła, chociaż
doskonale wiedziałem, jak toksyczna może być jej miłość. Ostrzegałem Cat przed
Cole’m, a sam nie wykazałem się chociażby krztą rozwagi. Chciałem spróbować,
chciałem ją zmienić, chciałem walczyć… Więc zrobiłem to. I nawet mimo
zaliczenia sromotnej porażki, niczego nie żałowałem. Gdybym mógł cofnąć czas,
wrócić się do tej zimowej nocy, postąpiłbym identycznie.
Między
nami nigdy nie było kolorowo. Nasza więź była skomplikowanym, wiecznie poplątanym
tworem, który na zmianę nadrywaliśmy kolejnymi słowami czy gestami, sprawdzając
jego wytrzymałość. Chociaż mogłoby się wydawać inaczej, ona nigdy nie pękła.
Była między nami nawet wtedy, gdy w nią wątpiliśmy. I chociaż byłem wdzięczny
komuś na górze za to, że zesłał mi na własność kogoś tak wspaniałego jak
Catherine, wiedziałem też, że gdybyśmy nigdy się nie spotkali, moje życie
byłoby inne. Pewnie nadal spędzałbym wieczory z Enzem, pijąc tanie wino, paląc
ruskie papierosy i planując zemstę na sukinsynie, który wykorzystał naiwność
mojej słodkiej Alisson. Nadal mieszkałbym w klitce na ostatnim piętrze męskiego
akademika, trenował nocami, przysypiał na wykładach. Znosiłbym gadatliwą
Sophie, która za wszelką cenę próbowałaby się do mnie przykleić, wiecznie
zachwyconą moimi wynikami Marlene i Johna, który już grzał mi miejsce w
rządzie. Żyłbym swoim zaplanowanym już od dawna życiem, słuchał przełożonych,
grzecznie się uczył i odliczał dni do zakończenia roku szkolnego. A tak… tak
wszystko stało się zbyt gwałtowne i intensywne. Nawet spanie przy Catherine
było wyzwaniem – w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy miotana złym snem, przywali
ci w zęby. Musiałem mieć oczy dookoła głowy, uważać na nią, jej jedzenie, dawki
krwi. Pilnować jej nawet wtedy, gdy tego nie chciała, doradzać, kiedy olewała. Już dzieci były mniej wymagające…
Mimo to
nie żałowałem żadnej wspólnie spędzonej z nią chwili. Nawet kłótnie coś wniosły
do mojego życia. Catherine nauczyła mnie na przykład cierpliwości. Na Boga, z
tą kobietą nawet dalekowschodnie triki na uspokojenie się i rozluźnienie
zdawały się być nic niewartymi ćwiczeniami! Dzięki niej zrozumiałem również,
jak to jest kochać kogoś mimo jego wad. Była chodzącą katastrofą, a ja
i tak byłem gotowy oddać za nią życie. Catherine pomogła mi lepiej zrozumieć
samego siebie i ból, który towarzyszył mi od lat. Nie poradziłbym sobie bez
niej. Była tą, której mogłem się wygadać, by sobie ulżyć. Wszystko z nią
dzieliłem. Dlaczego ona musiała podzielić nas?
Wstałem,
nie do końca orientując się w tym, co robię. Zmieniłem zakrwawiony mundur z
herbem na wygodniejsze ubrania, a ze specjalnie przeznaczonej na to szuflady
wyciągnąłem kilka sztyletów i w pełni naładowany pistolet. Wsunąłem broń za
pasek, dwukrotnie sprawdzając, czy jest odpowiednio zabezpieczona. Po raz
ostatni rozejrzałem się po pokoju, zakodowując w pamięci wszystkie związane z
nimi wspomnienia i ruszyłem w stronę drzwi. Niepewnie, nieco chwiejnie. Jednak
kiedy już owinąłem palce wokół klamki, wiedziałem, że czynię słusznie. Przekroczenie
progu było więc bułką z masłem.
Mając
dotkliwą świadomość tego, że przez swoją słabość straciłem kilka cennych minut,
przyśpieszyłem, podążając za coraz słabszym zapachem truskawek. Zdziwiło mnie,
że przed wejściem do naszej sypialni nie postawili nikogo na straży. Pamiętając
o zachowaniu wszelkich środków ostrożności, zacząłem skradać się w dół schodów.
Dywan idealnie wyciszał kroki, jednak musiałem pamiętać o starych, nadpróchniałych
stopniach, które lubiły skrzypieć w najmniej odpowiednim momencie. Dla pewności
ominąłem te, które najbardziej narażały mnie na zdemaskowanie. Pod gabinetem
dyrektorki również nie dostrzegłem żadnych strażników. Korytarz był pusty,
podobnie jak hol na parterze. Starając się rozgryźć tok myślenia Johna,
ruszyłem w stronę kuchni. O tej porze pomieszczenie, które w ciągu dnia tętniło
życiem, było puste i ciche. Dodatkowym przywilejem było ogromne okno wychodzące
wprost na tyły Akademii.
Catherine
nie była głupia – ucieczka główną bramą z wiadomych przyczyn odpadała. A jako
ten, który zdawał sobie sprawę z jej zamiłowania do drzewnych wspinaczek,
przeczuwałem, gdzie ją znajdę.
Pod osłoną
nocy puściłem się biegiem w kierunku majaczących na horyzoncie starych jabłoni.
Pusty teren z każdą sekundą coraz bardziej mnie niepokoił. Nie wiedziałem, jak
wyglądała sytuacja przed główną bramą, niemniej wierzyłem, że John nie jest
idiotą. Zawsze myślał strategicznie. O co więc chodziło mu tym razem?
Usłyszałem
szelest po swojej prawej stronie, więc instynktownie padłem na kolana,
ukrywając się za jednym z elementów pola do minigolfa. Wstrzymałem oddech,
nasłuchując. Zabrakło mi jednak ułamków sekundy, by zlokalizować napastnika,
ponieważ ten jako pierwszy zaatakował. Ktoś od tyłu unieruchomił moje ręce i
pchnął na plastikową konstrukcję.
– Zgubiłeś
ją?! – wycharczał znajomy głos do mojego ucha.
– Puść
mnie, Cole. To nie tak, jak myślisz.
– Ach tak?
Więc oświeć mnie. Gdzie jest ta mała suka? No gdzie?!
Szarpnąłem
się, próbując się uwolnić, jednak stalowy uścisk Cole’a nadal mnie ograniczał.
– Nie
wiem, okay? Myślisz, że co robię na zewnątrz o tej porze? Żaden ze mnie
romantyk, gwiazdy mogłem pooglądać z balkonu.
– Łżesz.
Pomogłeś jej nawiać.
Wykorzystałem
moment, w którym Cole lekko się uchylił, zmieniając pozycję, i uwolniłem lewą
dłoń. Potem wszystko poszło gładko. Wystarczył jeden półobrót, byśmy zamienili
się zarówno miejscami, jak i rolami.
– W niczym
jej nie pomagałem – warknąłem. – Oboje wiemy, jak to jest z Cat.
– Więc co
tu robisz?
Westchnąłem,
zastanawiając się nad odpowiedzią.
No bo też właśnie… Co ja tu
robiłem?
– Chciałem
odejść razem z nią. Bez niej nic mnie tu nie trzyma.
–
Pieprzenie – parsknął. Przestał się szarpać, więc delikatnie poluzowałem
uścisk, dając mu do zrozumienia, że jeśli będzie zachowywał się przyzwoicie,
będzie mógł się uwolnić. – Czy ty nie rozumiesz, że ta dziewczyna jest
potworem? Takim samym jak ten, który omamił i zabił Alisson?
– Więc co
ty tu robisz?
Cole
odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość i rozmasował nadgarstki.
–
Patroluję tę strefę.
Ach, więc to tak sobie John
wymyślił.
– Więc
chyba kiepsko ci idzie, bo przegapiłeś pewną filigranową blondyneczkę z kłami
splamionymi krwią twojej laski.
–
Niemożliwe, żeby przedarła się przez ochronę w Akademii.
Zmarszczyłem
brwi.
– Jaką
znowu ochronę? Korytarze są puste.
Tym razem
to Cole wyglądał na zaskoczonego. Sięgnął po przyczepioną do paska
krótkofalówkę i zaklął pod nosem, dostrzegając, że nie działa.
– Niech to
szlag. Nikt nie pilnował sprzętu. Odłączyła zasilanie. Musiała też użyć
perswazji na strażnikach z Akademii. Pieprzona spryciara.
Nie
potrafiłem ukryć triumfalnego uśmiechu.
– Znowu
nas przechytrzyła. Ale to oznacza… – Rozejrzałem się wokół. – Musi być gdzieś
niedaleko.
– Skoro
rozpieprzyła sprzęt… – zaczął Cole, synchronizując się z moim tokiem myśli.
– Wyłączyła
kamery. Główna brama nie jest już chroniona.
Niemalże
równocześnie zerwaliśmy się do biegu. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłem
go jednak wyprzedzić. Jak zwykle utrzymywaliśmy ten sam poziom. We wszystkim
zawsze byliśmy równi. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że to kobieta będzie tą,
która poróżni mnie z moją bratnią duszą, szczerze bym go wyśmiał.
Przebiegliśmy
przez dziedziniec, nie martwiąc się tym, że ktoś nas zdemaskuje. Większość
strażników była albo pod urokiem Cat, albo walczyła z nawalającym sprzętem. Już
stąd widziałem, że przy głównej bramie kręciło się ich niewielu. Catherine
miała ich wszystkich w garści. Było to równocześnie przerażające, co
imponujące.
– Cole?
Dlaczego opuściłeś swoją strefę? – zapytał jeden ze strażników, lustrując go
uważnym spojrzeniem. Jednak to dopiero widok mnie wprawił go w osłupienie. –
Shane? Co ty tu robisz?
– Ja…
– Carter
go zastąpił na warcie – wszedł mi w słowo Cole. – Ja potrzebowałem go tutaj.
– My
pilnujemy bramy – zauważył Malcolm.
– Już nie.
Szef potrzebuje was w środku.
– Ale…
– Niech
zostanie tylko Peter – zarządził Cole, kiwając w kierunku rudowłosego chłopaka,
który nigdy nie grzeszył otwartością. Jak na przyszłego strażnika był zbyt
cichy i nieśmiały. – Poradzimy sobie we trójkę.
– No nie
wiem. A co jeśli…
– Nie
wyrokuj, Malcolm – uciął dyskusję Cole, podczas gdy ja nadal stałem z boku,
przysłuchując się w zdumieniu tej zwariowanej wymianie zdań. – Zawijaj się.
Natychmiast.
Trójka
dotychczasowych strażników spojrzała po sobie. Ostatecznie jednak zrezygnowali
w dopatrywaniu się przekrętu, bo ruszyli z powrotem w stronę Akademii. Ledwo
odeszli wystarczająco daleko, by nas nie słyszeć, a Cole zdzielił niewinnego
Petera rękojeścią sztyletu przez głowę. Chłopak z jękiem upadł na ziemię.
– Co ty
odwalasz?! – wybuchnąłem, coraz mniej rozumiejąc z postępowania przyjaciela.
– Nie
potrzebujemy świadków.
– Ale…
– Nie mamy
wiele czasu – przerwał mi. – Lada moment zorientują się, że to był przekręt. To
twoja chwila, Shane. Co robisz? Zostajesz? Czy lecisz za swoją panienką?
Otworzyłem
usta, ale szybko je zamknąłem, bo dotarło do mnie, że nie wiem, co powiedzieć.
Spoglądałem na Cole’a, zastanawiając się, co nim kieruje. Zawsze był dla mnie
jak brat, jednak teraz… Pomoc mi w ucieczce ściągnęłaby na niego masę
problemów. To nie było poświęcenie z rodzaju tych, które łatwo się obiera. Ono
do czegoś zobowiązywało. A ja nie byłem gotowy zaciągnąć dług zaufania u
kolejnej osoby.
– Przecież
dopiero co mówiłeś, że…
– Sytuacja
między mną i Cat jest skomplikowana. To temat na dłuższą pogawędkę, a już na
pewno nie na trzeźwo. Wiesz jak to jest,kiedy kogoś nienawidzisz, ale
jednocześnie nie możesz bez niego żyć? – zapytał, nie oczekując jednak
odpowiedzi. – No też właśnie. Dlatego nie przeciągajmy. Sam tego nie otworzę.
– To wiele
dla mnie znaczy, wiesz? Nasza przyjaźń była… jest… dla mnie bardzo ważna.
– Jeszcze
zdążymy się pożegnać, Shane – mruknął Cole, powierzchownie jak zwykle dumny i
obojętny, niemniej po tylu latach znajomości bez trudu dostrzegłem błysk
wzruszenia w jego zielonych oczach. – A teraz pomóż mi z tą bramą.
Gdzieś
nieopodal trzasnęła gałązka, stawiając mnie i Cole’a na baczności. W wyrobionym
przez lata odruchu momentalnie stanęliśmy odwróceni do siebie plecami,
rejestrując otoczenie, a w razie czego kryjąc drugiego. Ja dostrzegłem
zagrożenie jako pierwszy. Przełamałem barierę i biegiem ruszyłem w stronę
pobliskich drzew. W ostatniej chwili przechwyciłem w powietrzu spadającą
postać, ratując ją przed doszczętnym pogruchotaniem kości.
– To są
chyba jakieś jaja – parsknąłem, mocniej obejmując dziewczynę, która niczym
małpka uczepiła się mojej bluzy.
– Co
najwyżej déjà vu – podsunęła rozpromieniona Catherine. Otarcie na jej policzku
zasklepiło się na moich oczach.
– A czy
nie mówiłem, że beze mnie nie dasz sobie rady?
–
Następnym razem nie pozwól mi odejść – wyszeptała, a jej nieziemskie oczy w
kolorze świeżych fiołków wypełniły się łzami.
– Już
nigdy więcej, księżniczko. Obiecuję.
–
Zakochańce – przerwał nam Cole, przestępując nerwowo z nogi na nogę. – Może
wrzucilibyście chociaż drugi bieg, huh? Czas się kończy. Nie chcę mieć was na
sumieniu.
Postawiłem
Catherine na ziemi, ale nie puściłem jej dłoni. W sumie nie miałem za bardzo
wyboru. Dziewczyna kurczowo uczepiła się mojego boku, jakby bojąc się, że tym
razem to ja będę tym, który ucieknie.
Bo ucieknę. Ale z nią.
– Dzięki,
stary – rzuciłem, uśmiechając się. Chociaż znajdowaliśmy się w jednej z
najbardziej popieprzonych sytuacji ostatnich czasów, ja czułem się naprawdę
szczęśliwy. – Za wszystko. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
– Po
prostu się stąd zawiń.
Parsknąłem,
ciągnąc Catherine w stronę bramy.
– Jesteś
tego pewna, księżniczko?
Wampirzyca
mocniej ścisnęła moją dłoń.
– Teraz
już tak.
Po raz
ostatni spojrzałem na majaczący w tle gmach Akademii, na Cole’a, który uporał
się z bramą sam, na Catherine, która mimo zapewnień, że wszystko jest w
porządku, emanowała strachem i niepewnością.
A potem wystąpiłem
do przodu. W bezbrzeżną, nieznaną ciemność z Catherine przy boku, pozostawiając
swoje stare, podporządkowane zemście życie w tyle. I dopiero wtedy poczułem się
prawdziwie wolny.
***
Puk-puk! Jest tu ktoś jeszcze?
Wiem, że dawno nie było rozdziału. Wiem, że ten nie jest spełnieniem marzeń ani pod względem fabuły, ani długości. Ale ostatnio nie mam na nic czasu. Pisanie jest luksusem, na który nie mogę sobie pozwolić, wiecznie zakuwając o protistach, wirusach, tkankach roślinnych, miękiszu asymilacyjnym czy gametangiogamii. (Nie, ja w sumie też nie wiem, czego te wszystkie pojęcia dotyczą). Do tego dochodzi polski i masa lektur - w tym II i III część Dziadów - co już samo z siebie pozbawia mnie życia prywatnego. Dlatego wybaczcie, ale rozdziały będą się pojawiały sporadycznie. Myślę że jakoś dam radę dobrnąć do dwóch w miesiącu, ale gwarancji nie daję. Ten pisało mi się przyjemnie i miło, ale to tylko dlatego, że przez chorobę musiałam zrobić sobie kilka dni wolnego. Niepoganiana przez nikogo wystukałam rozdział, z którego mimo wszystko jestem zadowolona. Niemniej nie zawsze jest u mnie tak uroczo. Więc wybaczcie spóźnienie i masę innych niedociągnięć, ale szkoła jest dla mnie ważniejsza.
Dziękuję wszystkim wytrwałym za obecność. Kocham Was - nawet za napastowanie wiadomościami z pytaniem o kolejny rozdział.
Do napisania!
Klaudia99
OMFG, Daniel jest zajebisty. Nie no, Catherine. Spadaj stąd xD
OdpowiedzUsuńTen rozdział był taki kochany... Lofciam ich z całego serduszka, dzisiaj mnie upilas ich miłością. Nie zmienia to faktu, ze mam cholerny mind fuck. Katerina miała być zła! Ale jednocześnie jest Catherine, która jest dobra! I kochana!
A Daniel... Cud, miód, orzeszki. Jak tacy faceci istnieją, to zdecydowanie juz nie chce być lesbijką xD
Przeprszaszam, ze tak krótko i niewdziecznie, ale tak mnie napieprza gardziel, ze chyba nadszedł juz mój czas... Tak.
L,k,f.
Gab
Hej, przez przypadek natknęłam się na twoją historię. I powiem Ci oczarowała mnie ona całkowicie. W pięć dni (wcale nie zarwałam jednej nocy aby czytać) przeczytałam wszystkie rozdziały i nie żałuję.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że czasami miałam momenty, że byłam strasznie wkurzona na Catherine za jej wybory, Cole mnie strasznie irytował, a Daniel, cóż... Jestem nim tak jak całą historią oczarowana (zaraz wyjdzie, że innych słów nie znam). I wiedziałam, że oni ze sobą będą.
Zbierałam się chyba 2 godziny, żeby ochłonąć po przeczytaniu dwóch ostatnich rozdziałów. Nawet się popłakałam!
A ten rozdział, przeczuwałam, że Cat ucieknie w końcu, ale tego, że Daniel pójdzie za nią no nie. No nie powiem zaskoczyłaś mnie. Już się nie mogę doczekać kolejnego! O.A.Ł
Kiedy nastepny rozdzial?
OdpowiedzUsuńPerspektywa Daniela… Och, podobała mi się i to bardzo. Catherine to ból, wieczne rozdarcie i tyle nienawiści do samej siebie, że chwilami przytłacza. W sumie pod tym względem są z Danielem bardzo podobni, a przynajmniej mam takie wrażenie, ale pomimo tego jemu o wiele łatwiej podjąć działanie. Poza tym jego przemyślenia rzuciły trochę światła na coś, co teoretycznie wiedzieliśmy, ale tym razem wyszło z jego strony – bo czym innym patrzeć na ich zawiły związek przez pryzmat odczuć Cat, a czymś zgoła odmiennym poznać, jak to wygląda z perspektywy Daniela.
OdpowiedzUsuńCole mnie zaskoczył. Wciąż mam mieszane uczucia, bo ta jego bliskość z Catherine była mocno naciągana, przynajmniej dla mnie. Ale z motywami chłopaka Daniel już moim zdaniem trafił w sedno – przynajmniej po części, bo nawet mimo wątpliwości do miłości, nie powiedziałabym, że Cole był z dziewczyną tylko dla własnych korzyści. Może początkowo, ale tam jednak był zarodek czegoś więcej i on niejako to teraz stwierdził. Po prostu był zbyt wielkim tchórzem, by po pojawieniu się komplikacji otworzyć się na to aż do tego stopnia, co i Daniel.
Nie sądziłam, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment, Cole podejmie taką decyzję, ale to dobrze. U mnie zapunktował =P I podoba mi się to, że nie zrobiłaś z niego aż takiego dupka, bo nie sądzę, żeby istniały osoby tylko i wyłącznie zepsute. W przyjaźń Cole'a i Daniela akurat wierzę, więc tym bardziej cieszy mnie, że dla tego pierwszego ta relacja wciąż coś znaczy. No i ładnie poprowadzona przemiana, to jak podjął decyzję… Wydaje mi się, czy on na swój sposób żałuje tego, jak traktował Cat i jego relacji z Sophie? Nie chcę wyrokować, poza tym chętnie poczytałabym coś z jego perspektywy, bo to mogłoby trochę rozjaśnić… ;>
I końcówka, która jest ładnym nawiązaniem do początku – to, jak ona wpada mu w ramiona. Są jednością. Jedno bez drugiego nie przetrwa i oboje to wiedzą. Cat mogła próbować odciąć się i uciec, ale prawda jest taka, że to dla niej coś nienaturalnego. Drugi raz nie potrafiła go odepchnąć i całe szczęście, bo osamotniona i rozbita nie osiągnęłaby nic.
Lecę do ostatniego. Szybko zleciało, a wydawało mi się, że mam aż tyle zaległości… ;-; Ale wierzę, że uda Ci się wrócić do stałego rytmu, prędzej czy później, zresztą na te rozdziały warto czekać ^^
Nessa.
PS. Moje kochane Dead by April <333
Kocham ten rozdział !!! Mimo, że tak się go bałam, ale w końcu było to coś innego, uczucia kogoś innego, rozdział pisany z perspektywy Daniela genialne!! Miód na moje serce! Uwielbiam Cię za tą chwilę radości i iskierkę nadziei :) Jestem też roztrzęsiona tym co Daniel czuje...
OdpowiedzUsuńCo do Cola... nie wiem co myśleć o nim, niby pomógł, ale ja nie jestem do końca przekonana jak to będzie wyglądało jak John i Marlene się dowiedzą... pewnie znów stchórzy i powie że go omamiła... Czas pokaże jak będzie i czy moja intuicja dobrze mi podpowiada...
Końcówka genialna! Bardzo mi się podobała :) Lecę do ostatniego jak na razie rozdziału i bd czytać z zapartym tchem :)
Muzyka super! Lubię ten zespół:)
Sahdow
O jaki śliczny gif na górze. :3
OdpowiedzUsuńWidzisz, jestem też i tutaj. Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać dziś pozostałe rozdziały, dopóki nie muszę się ruszać z łóżka trzeba korzystać i czytać, prawda?
Perspektywa Daniela to miła odskocznia od tego co się dzieje z Catherine. Jest ona mieszanka tak różnych i sprzecznych ze sobą uczuć, że momentami człowiek może mieć tego już dość. Nie zrozum mnie tutaj źle, bo nie mam na myśli tutaj tego, że czytając perspektywę Catherine jest źle, wręcz przeciwnie. Po prostu dobrze od czasu do czasu przeczytać coś innego. :3 Ale perspektywa Daniela zachwyca, nawet bardzo. Te jego przemyślenia, dowiedziedzielismy się też co i on czuje w tej całej pokręcony sytuacji. A to ważne, żeby pokazywać też innych bohaterów i nie skupiać się tylko i wyłącznie na głównej postaci. W końcu nie tylko ona jest w to wszystko zamieszana, prawda? ;)
Dobra, pojawienie się Cole mnie wkurzyło, słownik automatycznie mi poprawił to słowo na bardziej wulgarne, a to chyba taki drobny znak, że pora przestać używać tyłu zakazanych słów. xD Jednak mimo to, że nie lubię jego postaci podoba mi się to, że pomógł im w ucieczce. Teraz brakuje jeszcze tęczy na niebie, różowego pegaza i wróżek, które sprawią, że będzie tam cukierkowo. No i jeszcze się zachód słońca przyda, aby efekt był jeszcze lepszy. Just kidding :D Rozdział mi się bardzo podobał i przeczytałam go znacznie szybciej niż poprzedni, ale od czego to zależy to sama już nie wiem. Można się w tym pogubić nieco. ;)
Lece dalej^^
Gabi