wtorek, 27 września 2016

Rozdział 45



"W moich ramionach będziesz bezpieczna.
Nigdy nie pozwolę ci odejść.
Powróci wszystko to, co straciłaś. Tylko ze mną zostań.
Nigdy więcej nie patrz wstecz. To koniec.
Wszystko się kończy tu, w moich ramionach..."



† Daniel †

Stojąc pośrodku bałaganu powstałego z mojej ręki, jak w transie przyglądałem się niedomkniętym drzwiom. Chciałem do nich podejść, zatrzasnąć je, przekręcić klucz, upewnić się, że to wszystko było tylko iluzją, załamaniem rzeczywistości, snem, koszmarem… czymkolwiek, ale nie prawdą. Zbyt szybko jednak dotarło do mnie, że stwierdzenie „Nadzieja matką głupich” nie jest przypadkowe.
Opadłem ciężko na zasłaną kryształowymi odłamkami podłogę i ukryłem twarz w dłoniach. Czułem się dziwnie otępiały i pusty – zupełnie jakby Cat wyciągnęła ze mnie to, co najlepsze, i zadeptała, przechodząc przez te pieprzone drzwi. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, dokonać ostatecznego wyboru, jednak jedyne, na co było mnie stać, to nieudolne próby wzięcia się w garść. Każdy kolejny wdech paraliżował mnie, ale nawet wtedy byłem zbyt dumny na to, by tak po prostu się poddać i zaprzestać wykonywania jednej z podstawowych życiowych czynności. Możliwe, że podświadomie wiedziałem już, co stanie się za kilka minut.
Rozejrzałem się po zdemolowanym wnętrzu, próbując oddychać przez nos. Nie dość, że wszystko mi ją przypominało, to w powietrzu wciąż dało się wychwycić intensywny zapach jej szamponu i żelu pod prysznic. Nie lubiłem rozdrapywać starych ran, jednak widok jej białej, zakrwawionej sukienki wciśniętej pod łóżko sprawił, że moje serce nieznacznie się skurczyło. Z zakręconymi włosami, lekkim makijażem i w szpilkach wyglądała w niej jak anioł – kto by pomyślał, że kilka godzin później zrzuci albę i aureolę, przemieniając się w łaknącego zemsty potwora.
Zawsze była impulsywna. Jeszcze na długo przed tym, jak klątwa zaczęła mieszać w jej życiu, wszyscy łączyli jej imię z tym przymiotnikiem. Cat buntowniczka. Cat impulsywna wariatka. Ta, która wiecznie próbuje nawiać. Nie znałem jej osobiście, ale dzięki plotkom stworzyłem sobie w głowie jej obraz. Dopiero kiedy przez przypadek nasze drogi się skrzyżowały, uświadomiłem sobie, jak bardzo się myliłem. Była impulsywna, to fakt. I to nie tylko za sprawą klątwy czy Kateriny, która wiecznie mieszała jej w głowie. Ale przy tym była bardzo wrażliwa, delikatna. Zagubiona. Dopóki nie opowiedziała mi o tym, co ją spotkało w młodości, obwiniałem za jej skrytość i buńczuczność jakiegoś chłopaka, pierwszą miłość, która przebiegła nie tak, jak się spodziewała. Jej problem był jednak o wiele bardziej złożony, a nawet ja, podobnie doświadczony przez los chłoptaś, nie potrafiłem jej pomóc. Starałem się, ale każda próba zawiązania z nią jakiejkolwiek więzi, kończyła się tym samym. Im bardziej się zbliżałem, tym dalej ona odchodziła, zamykając się w swojej skorupie i nikogo pod nią nie wpuszczając.
Początkowo myślałem, że to Cole będzie tym, który ją naprawi. Mój przyjaciel był zepsuty do cna i sama świadomość, że ktoś jego pokroju miałby tak bardzo zbliżyć się do mojej Catherine, była dołująca. Niemniej widziałem, jak się dogadują. Między nimi było coś… jakby więź, promień niemego porozumienia. Pozwalałem więc na ich poufałość, wierząc, że wyjdzie z tego coś dobrego. Turner potrafił ją rozbawić, wzruszyć. Przy nim Cat wyraźnie promieniała, odprężała się. Zapominała o ciążących na jej barkach problemach. Potrzebowała go, tak jak on potrzebował jej.
Ale wtedy coś się popsuło, a ja dopiero z czasem zrozumiałem co. Cole był ekstrawagancki od małego. Lubił błyszczeć. A Cat mu to zapewniała. Będąc blisko niej, znajdował się w centrum uwagi. Zawsze i wszędzie; gdzie Cat, tam Cole. Kiedy Katerina zaczęła mieszać, spychając Catherine na krawędź szaleństwa, wszystko się zmieniło. Pojawiły się trudności, schody, pierwsze ofiary, zmiany nawyków żywieniowych, koszmary. Podczas gdy my wszyscy dzielnie znosiliśmy kolejne przemiany, Cole po prostu się wystraszył. Jako ten, który uwielbiał łatwe, szybkie i bezbolesne rozwiązania, poczuł, że tego typu sytuacja najzwyczajniej w świecie go przerasta. Postanowił więc usunąć się w cień. Jak zwykle troszczył się tylko o siebie. Świadomość, że złamał Cat serce, prawdopodobnie wcale go nie obeszła.
W tamtym okresie naprawdę martwiłem się o Catherine. Na nowo zaczęła budować wokół siebie mur, próbując pozbierać się po odejściu Cole’a. Odpychała nawet mnie, bo wiedziała znacznie więcej ode mnie. Jednak już wtedy miałem świadomość tego, co do niej czuję. Nie zamierzałem tak łatwo się poddać. Naciskałem na nią, wierząc, że terapia szokowa pomoże. Pomogła, ale tylko na chwilę. A teraz siedziałem tu, w pustym pokoju, całkiem sam, otoczony szklanymi odłamkami i ulotnym zapachem truskawek. Straciłem ją, mojego najlepszego przyjaciela, samego siebie. Nie pozostało mi nic. A mimo to wciąż chciałem walczyć – nawet jeśli ostateczny wybór miał wiązać się z masą wyrzeczeń i poświęceń.
Dopóki jej nie poznałem, nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo życie potrafi się skomplikować. Myślałem, że utrata siostry jest uosobieniem prawdziwego bólu i tragedii. Ale wtedy Cat wpadła w moje ramiona, zmieszała z błotem, by miesiąc później całować się ze mną na poddaszu Akademii, igrając z moimi emocjami. Złamała mnie, a ja jak głupi jej na to pozwalałem. Kiedyś obiecywałem sobie, że dla żadnej kobiety nie wejdę pod pantofel. A co zrobiła ze mną ta filigranowa blondyneczka? Osłabiła mnie, zniszczyła. Zabiła. A ja wciąż kochałem ją jak głupi. Lgnąłem do niej jak ćma do światła, chociaż doskonale wiedziałem, jak toksyczna może być jej miłość. Ostrzegałem Cat przed Cole’m, a sam nie wykazałem się chociażby krztą rozwagi. Chciałem spróbować, chciałem ją zmienić, chciałem walczyć… Więc zrobiłem to. I nawet mimo zaliczenia sromotnej porażki, niczego nie żałowałem. Gdybym mógł cofnąć czas, wrócić się do tej zimowej nocy, postąpiłbym identycznie.
Między nami nigdy nie było kolorowo. Nasza więź była skomplikowanym, wiecznie poplątanym tworem, który na zmianę nadrywaliśmy kolejnymi słowami czy gestami, sprawdzając jego wytrzymałość. Chociaż mogłoby się wydawać inaczej, ona nigdy nie pękła. Była między nami nawet wtedy, gdy w nią wątpiliśmy. I chociaż byłem wdzięczny komuś na górze za to, że zesłał mi na własność kogoś tak wspaniałego jak Catherine, wiedziałem też, że gdybyśmy nigdy się nie spotkali, moje życie byłoby inne. Pewnie nadal spędzałbym wieczory z Enzem, pijąc tanie wino, paląc ruskie papierosy i planując zemstę na sukinsynie, który wykorzystał naiwność mojej słodkiej Alisson. Nadal mieszkałbym w klitce na ostatnim piętrze męskiego akademika, trenował nocami, przysypiał na wykładach. Znosiłbym gadatliwą Sophie, która za wszelką cenę próbowałaby się do mnie przykleić, wiecznie zachwyconą moimi wynikami Marlene i Johna, który już grzał mi miejsce w rządzie. Żyłbym swoim zaplanowanym już od dawna życiem, słuchał przełożonych, grzecznie się uczył i odliczał dni do zakończenia roku szkolnego. A tak… tak wszystko stało się zbyt gwałtowne i intensywne. Nawet spanie przy Catherine było wyzwaniem – w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy miotana złym snem, przywali ci w zęby. Musiałem mieć oczy dookoła głowy, uważać na nią, jej jedzenie, dawki krwi. Pilnować jej nawet wtedy, gdy tego nie chciała, doradzać, kiedy olewała. Już dzieci były mniej wymagające…
Mimo to nie żałowałem żadnej wspólnie spędzonej z nią chwili. Nawet kłótnie coś wniosły do mojego życia. Catherine nauczyła mnie na przykład cierpliwości. Na Boga, z tą kobietą nawet dalekowschodnie triki na uspokojenie się i rozluźnienie zdawały się być nic niewartymi ćwiczeniami! Dzięki niej zrozumiałem również, jak to jest kochać kogoś mimo jego wad. Była chodzącą katastrofą, a ja i tak byłem gotowy oddać za nią życie. Catherine pomogła mi lepiej zrozumieć samego siebie i ból, który towarzyszył mi od lat. Nie poradziłbym sobie bez niej. Była tą, której mogłem się wygadać, by sobie ulżyć. Wszystko z nią dzieliłem. Dlaczego ona musiała podzielić nas?
Wstałem, nie do końca orientując się w tym, co robię. Zmieniłem zakrwawiony mundur z herbem na wygodniejsze ubrania, a ze specjalnie przeznaczonej na to szuflady wyciągnąłem kilka sztyletów i w pełni naładowany pistolet. Wsunąłem broń za pasek, dwukrotnie sprawdzając, czy jest odpowiednio zabezpieczona. Po raz ostatni rozejrzałem się po pokoju, zakodowując w pamięci wszystkie związane z nimi wspomnienia i ruszyłem w stronę drzwi. Niepewnie, nieco chwiejnie. Jednak kiedy już owinąłem palce wokół klamki, wiedziałem, że czynię słusznie. Przekroczenie progu było więc bułką z masłem.
Mając dotkliwą świadomość tego, że przez swoją słabość straciłem kilka cennych minut, przyśpieszyłem, podążając za coraz słabszym zapachem truskawek. Zdziwiło mnie, że przed wejściem do naszej sypialni nie postawili nikogo na straży. Pamiętając o zachowaniu wszelkich środków ostrożności, zacząłem skradać się w dół schodów. Dywan idealnie wyciszał kroki, jednak musiałem pamiętać o starych, nadpróchniałych stopniach, które lubiły skrzypieć w najmniej odpowiednim momencie. Dla pewności ominąłem te, które najbardziej narażały mnie na zdemaskowanie. Pod gabinetem dyrektorki również nie dostrzegłem żadnych strażników. Korytarz był pusty, podobnie jak hol na parterze. Starając się rozgryźć tok myślenia Johna, ruszyłem w stronę kuchni. O tej porze pomieszczenie, które w ciągu dnia tętniło życiem, było puste i ciche. Dodatkowym przywilejem było ogromne okno wychodzące wprost na tyły Akademii.
Catherine nie była głupia – ucieczka główną bramą z wiadomych przyczyn odpadała. A jako ten, który zdawał sobie sprawę z jej zamiłowania do drzewnych wspinaczek, przeczuwałem, gdzie ją znajdę.
Pod osłoną nocy puściłem się biegiem w kierunku majaczących na horyzoncie starych jabłoni. Pusty teren z każdą sekundą coraz bardziej mnie niepokoił. Nie wiedziałem, jak wyglądała sytuacja przed główną bramą, niemniej wierzyłem, że John nie jest idiotą. Zawsze myślał strategicznie. O co więc chodziło mu tym razem?
Usłyszałem szelest po swojej prawej stronie, więc instynktownie padłem na kolana, ukrywając się za jednym z elementów pola do minigolfa. Wstrzymałem oddech, nasłuchując. Zabrakło mi jednak ułamków sekundy, by zlokalizować napastnika, ponieważ ten jako pierwszy zaatakował. Ktoś od tyłu unieruchomił moje ręce i pchnął na plastikową konstrukcję.
– Zgubiłeś ją?! – wycharczał znajomy głos do mojego ucha.
– Puść mnie, Cole. To nie tak, jak myślisz.
– Ach tak? Więc oświeć mnie. Gdzie jest ta mała suka? No gdzie?!
Szarpnąłem się, próbując się uwolnić, jednak stalowy uścisk Cole’a nadal mnie ograniczał.
– Nie wiem, okay? Myślisz, że co robię na zewnątrz o tej porze? Żaden ze mnie romantyk, gwiazdy mogłem pooglądać z balkonu.
– Łżesz. Pomogłeś jej nawiać.
Wykorzystałem moment, w którym Cole lekko się uchylił, zmieniając pozycję, i uwolniłem lewą dłoń. Potem wszystko poszło gładko. Wystarczył jeden półobrót, byśmy zamienili się zarówno miejscami, jak i rolami.
– W niczym jej nie pomagałem – warknąłem. – Oboje wiemy, jak to jest z Cat.
– Więc co tu robisz?
Westchnąłem, zastanawiając się nad odpowiedzią.
No bo też właśnie… Co ja tu robiłem?
– Chciałem odejść razem z nią. Bez niej nic mnie tu nie trzyma.
– Pieprzenie – parsknął. Przestał się szarpać, więc delikatnie poluzowałem uścisk, dając mu do zrozumienia, że jeśli będzie zachowywał się przyzwoicie, będzie mógł się uwolnić. – Czy ty nie rozumiesz, że ta dziewczyna jest potworem? Takim samym jak ten, który omamił i zabił Alisson?
– Więc co ty tu robisz?
Cole odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość i rozmasował nadgarstki.
– Patroluję tę strefę.
Ach, więc to tak sobie John wymyślił.
– Więc chyba kiepsko ci idzie, bo przegapiłeś pewną filigranową blondyneczkę z kłami splamionymi krwią twojej laski.
– Niemożliwe, żeby przedarła się przez ochronę w Akademii.
Zmarszczyłem brwi.
– Jaką znowu ochronę? Korytarze są puste.
Tym razem to Cole wyglądał na zaskoczonego. Sięgnął po przyczepioną do paska krótkofalówkę i zaklął pod nosem, dostrzegając, że nie działa.
– Niech to szlag. Nikt nie pilnował sprzętu. Odłączyła zasilanie. Musiała też użyć perswazji na strażnikach z Akademii. Pieprzona spryciara.
Nie potrafiłem ukryć triumfalnego uśmiechu.
– Znowu nas przechytrzyła. Ale to oznacza… – Rozejrzałem się wokół. – Musi być gdzieś niedaleko.
– Skoro rozpieprzyła sprzęt… – zaczął Cole, synchronizując się z moim tokiem myśli.
– Wyłączyła kamery. Główna brama nie jest już chroniona.
Niemalże równocześnie zerwaliśmy się do biegu. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłem go jednak wyprzedzić. Jak zwykle utrzymywaliśmy ten sam poziom. We wszystkim zawsze byliśmy równi. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że to kobieta będzie tą, która poróżni mnie z moją bratnią duszą, szczerze bym go wyśmiał.
Przebiegliśmy przez dziedziniec, nie martwiąc się tym, że ktoś nas zdemaskuje. Większość strażników była albo pod urokiem Cat, albo walczyła z nawalającym sprzętem. Już stąd widziałem, że przy głównej bramie kręciło się ich niewielu. Catherine miała ich wszystkich w garści. Było to równocześnie przerażające, co imponujące.
– Cole? Dlaczego opuściłeś swoją strefę? – zapytał jeden ze strażników, lustrując go uważnym spojrzeniem. Jednak to dopiero widok mnie wprawił go w osłupienie. – Shane? Co ty tu robisz?
– Ja…
– Carter go zastąpił na warcie – wszedł mi w słowo Cole. – Ja potrzebowałem go tutaj.
– My pilnujemy bramy – zauważył Malcolm.
– Już nie. Szef potrzebuje was w środku.
– Ale…
– Niech zostanie tylko Peter – zarządził Cole, kiwając w kierunku rudowłosego chłopaka, który nigdy nie grzeszył otwartością. Jak na przyszłego strażnika był zbyt cichy i nieśmiały. – Poradzimy sobie we trójkę.
– No nie wiem. A co jeśli…
– Nie wyrokuj, Malcolm – uciął dyskusję Cole, podczas gdy ja nadal stałem z boku, przysłuchując się w zdumieniu tej zwariowanej wymianie zdań. – Zawijaj się. Natychmiast.
Trójka dotychczasowych strażników spojrzała po sobie. Ostatecznie jednak zrezygnowali w dopatrywaniu się przekrętu, bo ruszyli z powrotem w stronę Akademii. Ledwo odeszli wystarczająco daleko, by nas nie słyszeć, a Cole zdzielił niewinnego Petera rękojeścią sztyletu przez głowę. Chłopak z jękiem upadł na ziemię.
– Co ty odwalasz?! – wybuchnąłem, coraz mniej rozumiejąc z postępowania przyjaciela.
– Nie potrzebujemy świadków.
– Ale…
– Nie mamy wiele czasu – przerwał mi. – Lada moment zorientują się, że to był przekręt. To twoja chwila, Shane. Co robisz? Zostajesz? Czy lecisz za swoją panienką?
Otworzyłem usta, ale szybko je zamknąłem, bo dotarło do mnie, że nie wiem, co powiedzieć. Spoglądałem na Cole’a, zastanawiając się, co nim kieruje. Zawsze był dla mnie jak brat, jednak teraz… Pomoc mi w ucieczce ściągnęłaby na niego masę problemów. To nie było poświęcenie z rodzaju tych, które łatwo się obiera. Ono do czegoś zobowiązywało. A ja nie byłem gotowy zaciągnąć dług zaufania u kolejnej osoby.
– Przecież dopiero co mówiłeś, że…
– Sytuacja między mną i Cat jest skomplikowana. To temat na dłuższą pogawędkę, a już na pewno nie na trzeźwo. Wiesz jak to jest,kiedy kogoś nienawidzisz, ale jednocześnie nie możesz bez niego żyć? – zapytał, nie oczekując jednak odpowiedzi. – No też właśnie. Dlatego nie przeciągajmy. Sam tego nie otworzę.
– To wiele dla mnie znaczy, wiesz? Nasza przyjaźń była… jest… dla mnie bardzo ważna.
– Jeszcze zdążymy się pożegnać, Shane – mruknął Cole, powierzchownie jak zwykle dumny i obojętny, niemniej po tylu latach znajomości bez trudu dostrzegłem błysk wzruszenia w jego zielonych oczach. – A teraz pomóż mi z tą bramą.
Gdzieś nieopodal trzasnęła gałązka, stawiając mnie i Cole’a na baczności. W wyrobionym przez lata odruchu momentalnie stanęliśmy odwróceni do siebie plecami, rejestrując otoczenie, a w razie czego kryjąc drugiego. Ja dostrzegłem zagrożenie jako pierwszy. Przełamałem barierę i biegiem ruszyłem w stronę pobliskich drzew. W ostatniej chwili przechwyciłem w powietrzu spadającą postać, ratując ją przed doszczętnym pogruchotaniem kości.
– To są chyba jakieś jaja – parsknąłem, mocniej obejmując dziewczynę, która niczym małpka uczepiła się mojej bluzy.
– Co najwyżej déjà vu – podsunęła rozpromieniona Catherine. Otarcie na jej policzku zasklepiło się na moich oczach.
– A czy nie mówiłem, że beze mnie nie dasz sobie rady?
– Następnym razem nie pozwól mi odejść – wyszeptała, a jej nieziemskie oczy w kolorze świeżych fiołków wypełniły się łzami.
– Już nigdy więcej, księżniczko. Obiecuję.
– Zakochańce – przerwał nam Cole, przestępując nerwowo z nogi na nogę. – Może wrzucilibyście chociaż drugi bieg, huh? Czas się kończy. Nie chcę mieć was na sumieniu.
Postawiłem Catherine na ziemi, ale nie puściłem jej dłoni. W sumie nie miałem za bardzo wyboru. Dziewczyna kurczowo uczepiła się mojego boku, jakby bojąc się, że tym razem to ja będę tym, który ucieknie.
Bo ucieknę. Ale z nią.
– Dzięki, stary – rzuciłem, uśmiechając się. Chociaż znajdowaliśmy się w jednej z najbardziej popieprzonych sytuacji ostatnich czasów, ja czułem się naprawdę szczęśliwy. – Za wszystko. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
– Po prostu się stąd zawiń.
Parsknąłem, ciągnąc Catherine w stronę bramy.
– Jesteś tego pewna, księżniczko?
Wampirzyca mocniej ścisnęła moją dłoń.
– Teraz już tak.
Po raz ostatni spojrzałem na majaczący w tle gmach Akademii, na Cole’a, który uporał się z bramą sam, na Catherine, która mimo zapewnień, że wszystko jest w porządku, emanowała strachem i niepewnością.

A potem wystąpiłem do przodu. W bezbrzeżną, nieznaną ciemność z Catherine przy boku, pozostawiając swoje stare, podporządkowane zemście życie w tyle. I dopiero wtedy poczułem się prawdziwie wolny.

***

Puk-puk! Jest tu ktoś jeszcze?
Wiem, że dawno nie było rozdziału. Wiem, że ten nie jest spełnieniem marzeń ani pod względem fabuły, ani długości. Ale ostatnio nie mam na nic czasu. Pisanie jest luksusem, na który nie mogę sobie pozwolić, wiecznie zakuwając o protistach, wirusach, tkankach roślinnych, miękiszu asymilacyjnym czy gametangiogamii. (Nie, ja w sumie też nie wiem, czego te wszystkie pojęcia dotyczą). Do tego dochodzi polski i masa lektur - w tym II i III część Dziadów - co już samo z siebie pozbawia mnie życia prywatnego. Dlatego wybaczcie, ale rozdziały będą się pojawiały sporadycznie. Myślę że jakoś dam radę dobrnąć do dwóch w miesiącu, ale gwarancji nie daję. Ten pisało mi się przyjemnie i miło, ale to tylko dlatego, że przez chorobę musiałam zrobić sobie kilka dni wolnego. Niepoganiana przez nikogo wystukałam rozdział, z którego mimo wszystko jestem zadowolona. Niemniej nie zawsze jest u mnie tak uroczo. Więc wybaczcie spóźnienie i masę innych niedociągnięć, ale szkoła jest dla mnie ważniejsza.
Dziękuję wszystkim wytrwałym za obecność. Kocham Was - nawet za napastowanie wiadomościami z pytaniem o kolejny rozdział. 
Do napisania!

Klaudia99

6 komentarzy:

  1. OMFG, Daniel jest zajebisty. Nie no, Catherine. Spadaj stąd xD
    Ten rozdział był taki kochany... Lofciam ich z całego serduszka, dzisiaj mnie upilas ich miłością. Nie zmienia to faktu, ze mam cholerny mind fuck. Katerina miała być zła! Ale jednocześnie jest Catherine, która jest dobra! I kochana!

    A Daniel... Cud, miód, orzeszki. Jak tacy faceci istnieją, to zdecydowanie juz nie chce być lesbijką xD
    Przeprszaszam, ze tak krótko i niewdziecznie, ale tak mnie napieprza gardziel, ze chyba nadszedł juz mój czas... Tak.
    L,k,f.
    Gab

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, przez przypadek natknęłam się na twoją historię. I powiem Ci oczarowała mnie ona całkowicie. W pięć dni (wcale nie zarwałam jednej nocy aby czytać) przeczytałam wszystkie rozdziały i nie żałuję.

    Przyznam, że czasami miałam momenty, że byłam strasznie wkurzona na Catherine za jej wybory, Cole mnie strasznie irytował, a Daniel, cóż... Jestem nim tak jak całą historią oczarowana (zaraz wyjdzie, że innych słów nie znam). I wiedziałam, że oni ze sobą będą.
    Zbierałam się chyba 2 godziny, żeby ochłonąć po przeczytaniu dwóch ostatnich rozdziałów. Nawet się popłakałam!
    A ten rozdział, przeczuwałam, że Cat ucieknie w końcu, ale tego, że Daniel pójdzie za nią no nie. No nie powiem zaskoczyłaś mnie. Już się nie mogę doczekać kolejnego! O.A.Ł

    OdpowiedzUsuń
  3. Perspektywa Daniela… Och, podobała mi się i to bardzo. Catherine to ból, wieczne rozdarcie i tyle nienawiści do samej siebie, że chwilami przytłacza. W sumie pod tym względem są z Danielem bardzo podobni, a przynajmniej mam takie wrażenie, ale pomimo tego jemu o wiele łatwiej podjąć działanie. Poza tym jego przemyślenia rzuciły trochę światła na coś, co teoretycznie wiedzieliśmy, ale tym razem wyszło z jego strony – bo czym innym patrzeć na ich zawiły związek przez pryzmat odczuć Cat, a czymś zgoła odmiennym poznać, jak to wygląda z perspektywy Daniela.
    Cole mnie zaskoczył. Wciąż mam mieszane uczucia, bo ta jego bliskość z Catherine była mocno naciągana, przynajmniej dla mnie. Ale z motywami chłopaka Daniel już moim zdaniem trafił w sedno – przynajmniej po części, bo nawet mimo wątpliwości do miłości, nie powiedziałabym, że Cole był z dziewczyną tylko dla własnych korzyści. Może początkowo, ale tam jednak był zarodek czegoś więcej i on niejako to teraz stwierdził. Po prostu był zbyt wielkim tchórzem, by po pojawieniu się komplikacji otworzyć się na to aż do tego stopnia, co i Daniel.
    Nie sądziłam, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment, Cole podejmie taką decyzję, ale to dobrze. U mnie zapunktował =P I podoba mi się to, że nie zrobiłaś z niego aż takiego dupka, bo nie sądzę, żeby istniały osoby tylko i wyłącznie zepsute. W przyjaźń Cole'a i Daniela akurat wierzę, więc tym bardziej cieszy mnie, że dla tego pierwszego ta relacja wciąż coś znaczy. No i ładnie poprowadzona przemiana, to jak podjął decyzję… Wydaje mi się, czy on na swój sposób żałuje tego, jak traktował Cat i jego relacji z Sophie? Nie chcę wyrokować, poza tym chętnie poczytałabym coś z jego perspektywy, bo to mogłoby trochę rozjaśnić… ;>
    I końcówka, która jest ładnym nawiązaniem do początku – to, jak ona wpada mu w ramiona. Są jednością. Jedno bez drugiego nie przetrwa i oboje to wiedzą. Cat mogła próbować odciąć się i uciec, ale prawda jest taka, że to dla niej coś nienaturalnego. Drugi raz nie potrafiła go odepchnąć i całe szczęście, bo osamotniona i rozbita nie osiągnęłaby nic.
    Lecę do ostatniego. Szybko zleciało, a wydawało mi się, że mam aż tyle zaległości… ;-; Ale wierzę, że uda Ci się wrócić do stałego rytmu, prędzej czy później, zresztą na te rozdziały warto czekać ^^

    Nessa.

    PS. Moje kochane Dead by April <333

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham ten rozdział !!! Mimo, że tak się go bałam, ale w końcu było to coś innego, uczucia kogoś innego, rozdział pisany z perspektywy Daniela genialne!! Miód na moje serce! Uwielbiam Cię za tą chwilę radości i iskierkę nadziei :) Jestem też roztrzęsiona tym co Daniel czuje...
    Co do Cola... nie wiem co myśleć o nim, niby pomógł, ale ja nie jestem do końca przekonana jak to będzie wyglądało jak John i Marlene się dowiedzą... pewnie znów stchórzy i powie że go omamiła... Czas pokaże jak będzie i czy moja intuicja dobrze mi podpowiada...
    Końcówka genialna! Bardzo mi się podobała :) Lecę do ostatniego jak na razie rozdziału i bd czytać z zapartym tchem :)

    Muzyka super! Lubię ten zespół:)

    Sahdow

    OdpowiedzUsuń
  5. O jaki śliczny gif na górze. :3
    Widzisz, jestem też i tutaj. Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać dziś pozostałe rozdziały, dopóki nie muszę się ruszać z łóżka trzeba korzystać i czytać, prawda?
    Perspektywa Daniela to miła odskocznia od tego co się dzieje z Catherine. Jest ona mieszanka tak różnych i sprzecznych ze sobą uczuć, że momentami człowiek może mieć tego już dość. Nie zrozum mnie tutaj źle, bo nie mam na myśli tutaj tego, że czytając perspektywę Catherine jest źle, wręcz przeciwnie. Po prostu dobrze od czasu do czasu przeczytać coś innego. :3 Ale perspektywa Daniela zachwyca, nawet bardzo. Te jego przemyślenia, dowiedziedzielismy się też co i on czuje w tej całej pokręcony sytuacji. A to ważne, żeby pokazywać też innych bohaterów i nie skupiać się tylko i wyłącznie na głównej postaci. W końcu nie tylko ona jest w to wszystko zamieszana, prawda? ;)
    Dobra, pojawienie się Cole mnie wkurzyło, słownik automatycznie mi poprawił to słowo na bardziej wulgarne, a to chyba taki drobny znak, że pora przestać używać tyłu zakazanych słów. xD Jednak mimo to, że nie lubię jego postaci podoba mi się to, że pomógł im w ucieczce. Teraz brakuje jeszcze tęczy na niebie, różowego pegaza i wróżek, które sprawią, że będzie tam cukierkowo. No i jeszcze się zachód słońca przyda, aby efekt był jeszcze lepszy. Just kidding :D Rozdział mi się bardzo podobał i przeczytałam go znacznie szybciej niż poprzedni, ale od czego to zależy to sama już nie wiem. Można się w tym pogubić nieco. ;)
    Lece dalej^^

    Gabi

    OdpowiedzUsuń