Bogini *o*
"Wszystko, co robię, robię z myślą o Tobie.
Nie wiem, co mogłabym innego robić.
Masz mnie, kochany, masz mnie.
Wszystko, co tworzę, tworzę tylko dla Ciebie.
Kochany, miej do mnie cierpliwość.
I proszę, nie zakochaj się w kimś innym.
Obiecuję, że pewnego dnia do Ciebie wrócę."
Uniosłam
dumnie brodę i otarłam ją z krwi. Zebrani w półokręgu strażnicy drgnęli na ten
gest. Uśmiechnęłam się do nich, wychodząc z cienia, który zapewniała mi wnęka
pod schodami. Nieśpiesznie przeciągnęłam się, rozluźniłam napięte od siedzenia
w jednej pozycji mięśnie. Znowu gdzieś zgubiłam buty; marmurowe płytki
chłodziły moje stopy. Ale poza tym czułam się wspaniale. Wypita przed momentem
krew przyjemnie rozchodziła się po moim żołądku, regenerując wszystkie wywołane w moim
organizmie straty.
Kilka
minut zebranym zajęło połapanie się w sytuacji. Pierwszy wątki połączył Daniel –
dostrzegłam tę zmianę w jego oczach. Następny był John, który drżącymi dłońmi
wystukał numer do Marlene. Nikt jednak ani drgnął, nie do końca wiedząc, jak
zareagować. Prawdopodobnie nie chcieli mnie drażnić. Wszyscy więc w milczeniu
czekaliśmy na nadejście dyrektorki. Lustrowałam zebranych wzrokiem, szukając
twarzy, która wplątała mnie w całe to bagno. Dostrzegłszy skuloną za Eloise
Hope/Spencer, uśmiechnęłam się.
– Twój
strach bardzo mi schlebia, słoneczko, ale mogłabyś się nieco kontrolować? Ten
zapach mnie drażni.
Dziewczyna
zalała się świeżymi łzami. Równie wystraszona pielęgniarka objęła wampirzycę
ramieniem i, szepcząc słowa pocieszenia, wyprowadziła ją na dziedziniec.
Ruszyłam za nimi, ale jeden ze strażników zastąpił mi drogę. Spojrzałam na
niego, kpiąco mrużąc oczy.
–
Naprawdę? Tak chcesz to rozegrać?
Chłopak
zacisnął wargi, nie przesuwając się ani o milimetr. Parsknęłam, z
niedowierzaniem kręcąc głową. Jego odwaga mi imponowała. A przynajmniej to, jak
ją udawał. Choć jego serce wściekle waliło w piersi, a tętno szalało, na
zewnątrz udawało mu się bezbłędnie zachowywać pozory względnego spokoju.
– To
urocze – skwitowałam, przesuwając palce wzdłuż jego szczęki. Zatrzymałam je dopiero
pod uchem, w tym delikatnym wgłębieniu, gdzie znajduje się najlepszy punkt do
zatopienie kłów. Dzięki temu wyraźnie poczułam, jak drży jego grdyka, gdy
przełyka ślinę. – Ciekawe, ile potrzeba bólu, by cię złamać.
Strażnik
drgnął, a strach po raz pierwszy wykrzywił pokerową maskę, którą przybrał.
Spanikowanym spojrzeniem obrzucił swoich towarzyszy, ale żaden z nich nie
ruszył z odsieczą. Roześmiałam się, widząc, jak chłopak stopniowo godzi się z
porażką.
– Możemy
to rozegrać inaczej – wyszeptałam, pochylając się w jego stronę. – Wystarczy,
że się przesuniesz i dasz mi skończyć robotę.
– Dość
Dziennych już zabiłaś – odezwał się damski, tylko z pozoru mocny głos za mną. –
Odsuń się od niego.
Westchnęłam,
muskając nosem delikatną skórę na szyi strażnika. Chwilę rozkoszowałam się
bijącym spod niej ciepłem i słodkim zapachem, po czym wyprostowałam się i
nieśpiesznie odwróciłam w stronę Marlene.
– Nie
wiem, o czym mówisz. Zarzucasz mi coś, czego się nie dopuściłam. Oj, Marlene,
Marlene… – Pogroziłam jej palcem. – Jak przykład dajesz?
Dyrektorka
wyglądała na niewzruszoną.
– Czyją
krew masz na sobie? Nie ty zabiłaś Sophie i Hope?
Pozwoliłam,
by moje kły z powrotem się wsunęły.
– Zabić. Źle to brzmi, nie sądzisz?
Tak… niewybaczalnie. – Przeczesałam splątane, pokryte krwią włosy palcami,
kilka z nich nieumyślnie wyrywając. Zrzuciłam je na podłogę. – A ciężko nie wybaczyć komuś tego, że działał w obronie
własnej, prawda?
– Sophie
była lojalna. Nie zaatakowałaby cię, gdybyś nie dała jej ku temu powodów.
– Była aż
zbyt lojalna. I w tym problem.
Marlene
zmarszczyła brew. Kiedy chciała, potrafiła być naprawdę mało domyślna.
– To
znaczy? Od zawsze miałyście ze sobą na pieńku, ale nie sądziłam, że…
– Nie ma
go tutaj. A szkoda. – Rozejrzałam się wokół, krzyżując ręce na piersi. –
Chciałabym teraz zobaczyć jego minę.
– Kogo?
– Zdrajcy –
odparłam tonem sugerującym, że to przecież oczywiste. – Gdyby nie on, Sophie
nie wiedziałaby, kim jestem i nie zaatakowałaby mnie.
Spod
schodów wyszło dwoje strażników. Na noszach nieśli nieruchome i sztywne ciała
Sophie i tej drugiej, Hope. Dziewczyny wyglądały, jakby spały. Dopiero wprawne
oko dostrzegłoby dwie mikroskopijne dziurki po kłach. Zebrani zamarli na ten
widok. Mnie rozpierała duma, której nawet z grzeczności nie starałam się
ukrywać.
– Nie
zmarnowałam ani kropli…
–
Myślałam, że się kontrolujesz, Catherine! Mówiłaś, że…
– Tak
było, dopóki mnie nie zaatakowała! – wykrzyknęłam wyraźnie zirytowana. –
Porwała mnie. Groziła mi. Uderzyła. Wbiła sztylet w pierś! – Wskazałam na
sporych rozmiarów plamę zdobiącą przód sukienki. – Albo ona, albo ja.
Postawiona pod ścianą dokonałam ostatecznego wyboru.
– Kiedy to
takie… – Marlene westchnęła. Założyła za ucho zbłąkany kosmyk, który wysunął się
z jej koka i ostrożnie zaczęła iść w moją stronę. – To nie jesteś ty,
Catherine. Może mogłabyś…
– Nie
przeciągaj, Marlene. Nie ma sensu.
Dyrektorka
zamarła w pół kroku. Przyjrzała mi się, nawet nie kryjąc przerażenia.
– Więc co
chcesz zrobić?
Wzruszyłam
ramionami. Było mi naprawdę wszystko jedno. Życie tu było mordęgą. A teraz
wcale nie miało się zrobić lżej. Nie sądziłam, by ktokolwiek wybaczył mi tak
haniebny czyn, jakim było uśmiercenie Dziennego. Byłam skazana na porażkę w
każdym względzie. A poza murami Akademii czekało na mnie prawdziwe szczęście.
To wymarzone, przeznaczone.
– Odejść.
Dopiero to
wyznanie wywołało poruszenie wśród zebranych. Strażnicy instynktownie
zacieśnili krąg. Nawet Daniel przestał się we mnie jedynie tępo wpatrywać, a
przysunął się bliżej, jakby chcąc się upewnić, że nie palnę już tego typu
głupoty.
– Wiesz,
że nie możemy do tego dopuścić, Catherine – oznajmił szorstkim głosem John. –
Jesteśmy za ciebie odpowiedzialni.
Pociągnęłam
za skrawek zakrwawionej spódnicę, śmiejąc się.
– I
zobaczcie, do czego doprowadziliście. Nie umiecie upilnować nastolatki.
– To nie
jest śmieszne, Catherine. Ufaliśmy ci. Ofiarowaliśmy ci wolność, której
pragnęłaś…
– Wolność –
parsknęłam gorzko, przerywając mdły monolog dyrektorki. – To nazywasz
wolnością? Luksusowy pokój nie sprawi, że poczuję się wolna, Marlene.
– Wiesz, o
czym mówię – żachnęła się.
– Ach, no
tak, bo przecież mogłaś mnie więzić na strychu jak Katerinę. Nierzadko
zagłodzoną, związaną…
–
Catherine – syknęła przez zęby, piorunując mnie spojrzeniem. – Dość dziś
namieszałaś. Nie próbuj jeszcze ze mnie zrobić swojego wroga.
– Jak ty
to sobie wyobrażasz, Marlene? Że pozwolę, byś znów pogłaskała mnie po główce,
naopowiadała, jaka to mogę być dobra, jeśli się postaram? – Prychnęłam, kiedy
Marlene wzruszyła ramionami, rozważając i taką opcję. – Bądźmy realistami. Właśnie
zabiłam Dzienną. A nawet dwie. Bo miałam takie widzimisię.
– Mówiłaś,
że zrobiłaś to w obronie własnej… – zaczęła Marlene pojednawczo.
Zagryzłam
wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Nie wiedziałam już, czy Marlene próbowała zgrywać miłosierną, czy była po prostu aż tak naiwna. Jej niezłomna wiara w to,
że mogłam być lepszym człowiekiem, niezmiennie mnie bawiła. Wybaczała mi kolejne
występki, jak ojciec marnotrawnemu synowi, podobnie jak ja nie ucząc się na
błędach.
– A kto
powiedział, że możesz mi ufać?
Marlene momentalnie
pobladła, jej zacięta mina zniknęła. Była na skraju wyczerpania – nie tylko
fizycznego. Chyba nie byłam jedyną, która to zauważyła, bo Daniel wyrwał do
przodu, by ją podtrzymać. Dyrektorka kurczowo uczepiła się jego koszulki i
zaczęła szlochać. Myślała, że tym mnie
ruszy?
– Wiem, że
jest ci ciężko, Catherine… – wyłkała. – Ale nie odtrącaj nas. Chcemy ci pomóc.
Jesteśmy twoją rodziną…
Schowałam
dumę do kieszeni i podeszłam do niej. W jej załzawionych oczach czaił się
strach. Wrażenie to tylko się pogłębiło, kiedy pochyliłam się w jej stronę.
Daniel momentalnie przejął kontrolę nad sytuacją, bo obrócił się bokiem, zasłaniając
Marlene swoim ramieniem. Posłałam mu długie spojrzenia, którym nieszczególnie
się przejął, bo nie zmienił pozycji.
– Ja nigdy nie miałam wyboru. Katerina
mnie go pozbawiła. Ale nie zostawiła mnie samej i bezbronnej. Za to ty, Marlene…
– Wyciągnęłam dłoń, ale opuściłam ją pod naciskiem spojrzenia Shane’a. –
Przykro mi, że byłaś zmuszona się z tym mierzyć. To wszystko było zbyt dużą
odpowiedzialnością jak dla jednej osoby. Spisywałaś się świetnie, ale… – Nie
mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu. – Ostatecznie to ja okazałam się tą, hm, „lepszą”.
Wyprostowałam
się, odrzucając włosy na plecy. Czułam się brudna. Ostatnim, czego pragnęłam, były bezcelowe pogawędki w holu.
Niespiesznie podeszłam więc do tego samego strażnika, prosząc, by grzecznie
ustąpił mi miejsca. Zadrżała mu powieka, ale sam nie przesunął się ani o
centymetr. Przygryzłam dolną wargę, odwracając się w stronę Johna.
– Mogę już
iść do siebie, prawda? Każ mu się przesunąć, Johnny.
Szef
ochrony drgnął. Mocniej ujął rączkę wiszącej u jego paska pałki, jakby
zastanawiając się, czy będzie mu potrzebna.
–
Dopuściłaś się przestępstwa, Catherine. Nie możemy puścić cię wolno. Daniel
zawiódł. Spuścił cię z oka na minutę.
A ty w tym czasie zdążyłaś zabić dwie Dzienne.
–
Zabiłabym trzecią, gdyby nie nawiała.
John
zacisnął usta.
– Poniekąd
sama odpowiedziałaś na swoje pytanie.
– Och,
Johnny…
– Nie
życzę sobie takiej poufałości! – warknął. Jego irytacja jedynie mnie rozbawiła.
– Johnny, kochany,
piłam twoją krew. Dalej chcesz się licytować?
John
momentalnie spasował. Kiwnął na strażnika za mną, który jak na zawołanie się
wycofał. Wyszłam z półokręgu, niby to przypadkiem ocierając się ramieniem o spiętego
chłopaka. Ten ze zdumieniem wypuścił powietrze z płuc, czekając na mój kolejny
ruch. Jego źrenice się rozszerzyły, prawie całkowicie zlewając się z ciemnymi
tęczówkami. Bardziej przypominał przerażoną sarnę oślepioną przez reflektory
aniżeli dumnego, odważnego strażnika. Ja jednak tylko się do niego uśmiechnęłam
i ruszyłam w stronę schodów, wyzywająco kręcąc biodrami. John wydawał szeptem
polecenia o podwojeniu ochrony, myśląc zapewne, że nie słyszę.
Wygrałam
bitwę. Zbliżająca się wojna miała być bułką z masłem.
Wyszłam z
łazienki, wykręcając nadmiar wody z włosów w ręcznik. Wilgotny materiał
odrzuciłam na łóżko i chwyciłam za szczotkę, by rozczesać niesforne kosmyki.
Siedzący na kanapie Daniel nawet na mnie nie spojrzał. Udawał wielce
zainteresowanego wieczornymi wiadomościami. Zwróciłam na siebie jego uwagę dopiero,
kiedy wysypałam wszystkie książki ze szkolnej torby i zaczęłam do niej pakować
o wiele bardziej osobiste przedmioty jak bielizna czy pieniądze.
– Co ty
robisz?
Nieco
wilgotny materiał bluzki zsunął mi się z ramienia, kiedy lekko nimi wzruszyłam,
nie przerywając metodycznego pakowania tego, co uważałam za najpotrzebniejsze.
– A nie
widać?
– I
oczekujesz, że tak po prostu pozwolę ci stąd wyjść?
– Nie
stanąłeś w mojej obronie, ba, nawet nie zareagowałeś, gdy wszyscy mnie
oczerniali. Jak myślisz, czego oczekuję?
– Uważam,
że nieco naginasz prawdę. Nikt cię nie oczerniał. Marlene chciała ci pomóc –
dodał, a w jego głosie wyraźnie pobrzmiewała irytacja. – A ty zmieszałaś ją z błotem.
– Wielkie
rzeczy – prychnęłam.
–
Przestań, Catherine. Po prostu przestań.
Nieco zbyt
agresywnym gestem odrzuciłam ciemną koszulkę do torebki tylko po to, by potem
ją z niej wyjąć. Momentalnie doszłam do wniosku, że ubrania nie są mi
potrzebne. Tylko by mnie niepotrzebnie obciążały.
– Co mam
przestać? Być sobą?
– To nie
jesteś ty, do cholery! – Usłyszałam, że wstał. – Mogłabyś na mnie spojrzeć?
Uparcie
zacisnęłam powieki, kiedy za mną stanął. Ostatecznie wrócił na kanapę, po
drodze wyładowując swoją złość na stoliku do kawy. Kryształowy wazon, w którym
znajdował się bukiet dziwnie pachnących kwiatów, roztrzaskał się w drobny mak,
kiedy przewrócił mebel. Dopiero wtedy się odwróciłam, by zobaczyć, jakich
zniszczeń dokonał.
– Co się z
tobą stało, Catherine? – Daniel pokręcił głową. Wyglądał na zmęczonego. –
Obiecałaś, że będziesz z tym walczyć. Zaufałem ci. Dałem ci wolność, której
pragnęłaś. A ty…
– Kim dla
ciebie w końcu jestem?! – wykrzyknęłam, do głębi poruszona jego słowami. – Wymagasz
ode mnie nie wiadomo czego. To ja ci zaufałam. Otworzyłam się dla ciebie. Zmieniłam. Cholera jasna, wszystko robiłam
dla ciebie! I chcesz mi powiedzieć, że po tym, co przeszliśmy, w twoich oczach
wciąż jestem tylko podopieczną? – Gula w gardle utrudniała mówienie. Próbowałam
ją przełknąć, jednak bezskutecznie. – Tylko tyle dla ciebie znaczę? Po co było
to wszystko, Shane?
Daniel
zacisnął dłonie w pięści i wbił wzrok w podłogę. Widząc, w jakim znajduje się
stanie, ciężko było mi zwalczyć impuls, by podejść do niego i przytulić. Wiedziałam
jednak, że musiałam być twarda. Zbyt długo próbowałam odnaleźć swoje szczęście
pośród Dziennych, chociaż wiedziałam, że tylko wśród Nocnych mogę osiągnąć
spełnienie. Powoli zaczynałam godzić się z myślą, że może tak jest dobrze. Że
może lepiej zakończyć to teraz, póki jeszcze na dobre się nie zaczęło.
Ale czy aby na pewno tak było?
Wszystko,
co osiągnęłam, zawdzięczałam Danielowi. Pokazał mi, że nawet pośród mroku można
odnaleźć ciepło i dobro. Dał mi więcej, niż byłam gotowa brać. Nauczył, jak
cieszyć się chwilą. Udowodnił, że to właśnie podjęte spontanicznie decyzje,
zatwierdzone nie przez rozum, a serce są najlepsze. Cierpliwie wdrażał mnie we
wszystko, co sam umiał. To z nim zgłębiałam kolejne punkty mojej klątwy, w jego
rękaw wypłakiwałam się podczas bezsennych nocy. Był, kiedy innych zabrakło.
Jako jeden z nielicznych pokochał mnie wraz ze wszystkimi mankamentami i
wadami. Czy mogłam więc mówić o świeżej relacji? Nasz związek może i taki był.
Ale opierał się na solidnych, budowanych miesiącami fundamentach. Nasza
przyjaźń miewała lepsze i gorsze momenty, ale przetrwała każdą z możliwych
prób. Zawsze mogłam na niego liczyć. W czym więc tkwił problem? Gdzie
popełniliśmy błąd?
– Chodzi o
Allison? – zapytałam, w końcu zbierając się na odwagę. Ta myśl chodziła mi po
głowie od dłuższego czasu. – Dzięki mnie… Przeze mnie chciałeś dorwać mordercę
swojej siostry? Dlatego… Dlatego dopuściłeś mnie tak blisko?
Cisza z
jego strony była aż nazbyt wymowna. Każda kolejna sekunda zwłoki wbijała nową
szpilkę w moje serce.
– Och –
wykrztusiłam. Moje gołe nogi pokryły się gęsią skórką. – Wystarczyło poprosić.
Myślałam, że się przyjaźnimy. A może w tej kwestii też kłamałeś?
Odpowiedział
mi trzask zapalanej zapalniczki. Chwilę potem po pokoju rozniósł się nieprzyjemny
zapach dymu nikotynowego.
Wbijałam
wzrok w prawy profil Shane’a, mając nadzieję, że w końcu na mnie spojrzy.
Chciałam, żeby patrzył mi w oczy; może mogłabym wyczytać z nich, że kłamie. Że
to wszystko jest nieprawdą. Pragnęłam kłamstwa jak nigdy wcześniej.
Ale nie
dostałam od niego choćby grama pieprzonej uwagi. Zupełnie jakby mnie tu nie
było. Całym sobą udowadniał, że w niczym się nie pomyliłam. Nie zależało mu na
mnie. Byłam dla niego potworem bez serca, pomiotem nawet gorszym od Nocnego.
Mimo łez
spływających po moich policzkach szybko i mechanicznie pakowałam do znoszonej
listonoszki najpotrzebniejsze rzeczy. Spięłam mokre włosy na czubku głowy,
wiedząc, że nie mam czasu na ich suszenie i układanie. Starałam się nie patrzeć
na Daniela, nie dawać mu tej satysfakcji. Zranił mnie, ale to nie oznaczało, że
mógł się chełpić widokiem moich łez. Raz po raz jednak uciekałam wzrokiem w
jego stronę – chociażby po to, by sprawdzić, czy zwróciłam na siebie jego
uwagę. Ilekroć przyłapywałam go na wlepianiu spojrzenia w migocący płomień
zapalniczki, moje serce od nowa rozsypywało się na miliony kawałeczków.
– Ucałuj
ode mnie Lydię – poprosiłam, wciąż w skupieniu pakując przeróżne drobiazgi. – I
przeproś albo… albo najlepiej nie mów nic. Prawdziwi przyjaciele rozumieją się
bez słów.
– Gdzie ty
się tak w ogóle wybierasz?
Drgnęłam,
słysząc jego zachrypnięty od dymu głos.
– Przed
siebie. Jak najdalej stąd.
– Do nich?
Wzruszyłam
ramionami, choć miałam nader dotkliwą świadomość, że on tego nie zobaczy.
– Może.
Nie wiem. Najpierw muszę się wydostać z Akademii.
– I
myślisz, że tak po prostu dam ci wyjść, nie alarmując nikogo o twojej ucieczce?
– parsknął.
Postawiłam
torbę na łóżku. Zagapiłam się na satynową, ciemną pościel, z którą to wiązało
się tyle wspomnień. Musnęłam ją opuszkami palców, a w kącikach moich oczu
zebrały się świeże łzy. Zamrugałam, pozwalając im spłynąć w dół policzków.
– Jeśli
będziesz się sprzeciwiał, załatwię to po mojemu. W końcu jestem bezdusznym
potworem. Jedna ofiara więcej nie zrobi mi różnicy.
Kiedy po
raz kolejny odpowiedziała mi cisza, nie wytrzymałam. Odwróciłam się w jego
stronę, ignorując ból i łzy, które mógł dostrzec.
– O co ci
chodzi, do cholery? Tyle wspólnie przetrwaliśmy! A ty zaczynasz traktować mnie
jak śmiecia, bo co? Bo zabiłam twoją byłą? Groziła mi, Shane. – Wyrzuciłam ręce
w górę, czując, że to sformułowanie wymaga wyraźnego podkreślenia. – Związała
mnie i torturowała. Postawiła sprawę jasno: albo ona, albo ja. Okazałam się być
szybsza.
– Czego
ode mnie oczekujesz? – Kiedy w końcu na mnie spojrzał, poczułam się tylko
gorzej. Wszystko, w co wierzyłam, legło w gruzach, roztrzaskało się jak ciepło
i piękno w jego oczach. – Że pogłaszczę cię po głowie, powiem, jakie to
wszystko jest super, a następnie pomogę ci nawiać? A może najlepiej, żebym
uciekł razem z tobą? Ty, ja i Nocni. Uroczy obrazek wieńczący klątwę Kateriny –
prychnął gorzko, roztrzaskując zapalniczkę na ścianie. – Jasna cholera!
Skuliłam
się pod wpływem siły jego głosu. Zawsze był oazą spokoju, tym, który wycierał
moje łzy i szeptał słowa pociechy. Teraz oboje byliśmy na tyle wyczerpani
niestabilną teraźniejszością, że lawirowaliśmy na krawędzi szaleństwa.
– Nie
chcesz być częścią mojego życia, rozumiem. Ale przynajmniej mnie nie oceniaj.
Wiesz, że nie mam na to wpływu.
– Boże,
jesteś taka niedomyślna – jęknął, przeczesując włosy palcami.
– Dam
sobie radę bez ciebie – wyszeptałam, kurczowo zaciskając dłonie na pasku torby.
– Jedyne, o co proszę, wręcz błagam,
to puszczenie mnie wolno. Tobie może na mnie nie zależeć, ale ja… Nie chcę cię
krzywdzić.
Daniel
zaklął pod nosem. Podszedł do drzwi prowadzących na balkon i zamknął dłoń wokół
klamki. Nie szarpnął nią jednak, a pozostał w środku, miotając się między mną a
wyjściem na zewnątrz.
– Ja nie
dam sobie rady bez ciebie, Cat. – Chociaż stał do mnie odwrócony tyłem, a czoło
opierał o powierzchnię drzwi, słyszałam go wyraźnie. – Zostań tu ze mną.
Wszystko się jakoś ułoży i…
– Przecież
powiedziałeś, że…
– Nic nie
powiedziałem! – wykrzyknął, odwracając się ku mnie. Na jego twarzy malowała się
udręka. Tylko raz widziałam go w takim stanie. – Sęk w tym, że ty tak to
odebrałaś. A ja stwierdziłem, że tak będzie lepiej. Że łatwiej będzie mi cię
ochronić, jeśli mnie znienawidzisz…
– Więc
Alisson… – Otwierałam i zamykałam usta, ale nie potrafiłam sklecić żadnego
sensownego zdania. – Nie zależy ci na zemście?
– Zależy –
odparł spokojniej. – Ale to ciebie kocham. Ally już nie ma. Pomszczę ją, gdy
nadarzy się okazja. Chcę teraz ruszyć dalej. Z tobą.
W
pierwszym odruchu myślałam, że się przesłyszałam. Ale w oczach Daniela
dostrzegłam coś naglącego – jakby oczekiwał, że odpowiem tym samym. Wtedy do mnie
dotarło, że to naprawdę się stało. Daniel
Shane wyznał mi miłość. Dopóki tego nie powiedział, desperacko
tego pragnęłam, wierząc, że to będzie dobre. Jednak gdy te dwa krótkie słowa
zawisły między nami, poczułam się przytłoczona. W naszym przypadku nawet
pierścionek nie zwiastowałby happy endu.
– Kiedy ja
nie potrafię… kochać – wykrztusiłam. – Istnieję dla Nocnych. Moje serce jest im
całkowicie oddane i…
– Nie
możesz spróbować? – W jego tonie pobrzmiewała desperacja. Niemal podbiegł do
mnie i z żarliwością, o którą jeszcze przed momentem go nie podejrzewałam, ujął
moje dłonie. – Dla mnie? Dla nas?
– Muszę
uciec. Zabiłam Dziennego. Nic mnie tu nie trzyma.
Daniel
zatoczył się do tyłu, jakbym zdzieliła go w brzuch z pięści.
– Nic?
– Sam
powiedziałeś, że nienawiść jest najlepszym rozwiązaniem – wyszeptałam,
wyczerpana opadając na łóżko. Od nadmiaru emocji kręciło mi się w głowie. –
Mamy zbyt dużo do stracenia, Danielu. Chcesz dla mnie ryzykować? Nie jestem
tego warta. Nie za taką cenę.
–
Próbowałem cię nienawidzić. I zobacz, gdzie skończyłem. – Pokręcił głową, jakby
sam w to nie wierzył. – Kajam się przed tobą, błagając o twoją toksyczną
miłość.
– To
klątwa. Zmusza nas do robienia rzeczy, których normalnie byśmy się nie podjęli.
Daniel
wyciągnął dłoń, dotykając mojego policzka. Na moment się zapomniałam i
zatraciłam w jego czarnym spojrzeniu.
–
Pokochałem cię mimo zagrożenia. Nie wmówisz mi, że to, co do ciebie czuję, nie
jest prawdziwe.
– Przestań
– jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. Każde jego wyznanie raniło mnie tak
samo. – Musimy to zakończyć. Przecież wiesz.
– Wiem.
Ale nie chcę.
Oblizałam
suche wargi, próbując zebrać kotłujące się w mojej głowie myśli. Tego było
jednak zdecydowanie zbyt wiele. Chciałam go dotknąć. Bóg mi świadkiem, że
powaga i zdrowy rozsądek były jedynie farsą, którą chciałam z siebie zrzucić
wraz z warstwą ubrań. Nie wyszłam jednak naprzeciw swoim marzeniom, bo za bardzo
się bałam.
– Może
kiedyś… Teraz nie jestem gotowa. – Wypowiedzenie tych przypadkowo wylosowanych
słów akurat w takiej kolejności sporo mnie kosztowało. – Oboje powinniśmy
ruszyć naprzód… osobno…
–
Potrzebujesz mnie. Nie zaprzeczaj – dodał szybko, widząc, że otwieram usta. –
Oboje wiemy, że tak jest.
Mimochodem
pomyślałam o tych wszystkich nocach, które spędziłam w jego objęciach, łzach,
którymi moczyłam jego bluzki i słowach, które padały z jego ust. Jeden jego
uśmiech wystarczył, bym poczuła się lepiej. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
Tak cholernie i rozpaczliwie, że nie potrafiliśmy teraz od siebie odejść, choć
wiedzieliśmy, że jesteśmy bezpieczniejsi osobno.
– Nie
utrudniaj tego, Danielu, błagam…
Chłopak
westchnął, posyłając mi długie, niewyrażające nic poza dozgonną miłością
spojrzenie. Moje serce pękało na pół tylko po to, by znów się zasklepić i zadać
mi ból, ponownie się rozpadając. Żadne z nas nic nie powiedziało, ponieważ
słowa były zbędne i prowadziły jedynie do nowych nieporozumień.
Tak będzie lepiej. Musi być.
– Wiesz,
jak to się skończy – jęknęłam. – A ostatnim, czego oboje pragniemy, jest twoja
przemiana. Tym bardziej, że obiecałam ci… Nie stawiaj mnie w tej sytuacji,
Danielu. Zlituj się nade mną. Nie każ mi być tą, która skaże cię na życie w
mroku tylko po to, by kwadrans potem przebić cię sztyletem. Danielu…
– Gdyby
wcześniej do mnie dotarło, jak toksyczna jest twoja miłość… Gdybyśmy poznali
się wcześniej… Gdybyśmy…
– Nie
zmarnowali tyle czasu? – Mój szept brzmiał niewyraźnie i drżąco, ale Daniel
ledwo zauważalnie skinął głową, przez co wywnioskowałam, że mnie słyszał. –
Gdybym ja go nie zmarnowała, nie odpychała cię i…
Wstałam,
podchodząc na niego na miękkich nogach i z policzkami mokrymi od łez. Sam nie
prezentował się lepiej, chociaż w moich oczach nadal był tak samo idealny co
zwykle. Gdyby jednak ktoś patrzył na nas z boku, nie powiedziałby, że byliśmy
tą samą parą, która godzinę temu była pierwszoplanowymi bohaterami w napisanej
i wyreżyserowanej przeze mnie szopce. Przy Danielu słabłam i nic nie potrafiłam
z tym zrobić.
–
Przepraszam. Zasługujesz na znacznie więcej, ale… Nie ja jestem tą, która
powinna ci to zagwarantować. I przede wszystkim za to cię przepraszam.
Cholernie, rozpaczliwie i szczerze przepraszam cię za to, że tej pieprzonej
nocy wpadłam w twoje ramiona i nieświadomie powiązałam naszą przyszłość, raz na
zawsze niszcząc ci życie.
–
Najgorsze jest to, że nie zniszczyłaś mi życia, a pomogłaś mi je odnaleźć. Przed
tobą nie miałem niczego. Błądziłem oślepiony żądzą odwetu. Dopiero przy tobie
zrozumiałem, że się marnuję, że…
– Nie
przedłużajmy – zasugerowałam, ocierając część łez. – Po prostu… – Urwałam,
smakując to gorzkie, krótkie słowo na języku. – Żegnaj.
Daniel
przymknął powieki, co poniekąd ułatwiło sprawę, bo nie mogłam znieść
wyzierającego z jego oczu bólu. Pochylił się i odcisnął krótki pocałunek na
moim czole. Wyciągnęłam szyję, spoglądając na jego usta, jednak koniec końców
się wycofałam. Poprawiłam torbę na ramieniu, otarłam policzki, spojrzałam na
Daniela, który już nie patrzył na mnie, i ruszyłam w stronę drzwi. Każdy kolejny
krok niemiłosiernie mi się dłużył, nogi z czasem zaczęły mi się plątać. Ale
dotarłam do celu. Zacisnęłam dłoń na klamce, wstrzymując oddech. Już raz
przyszło mi zostawiać w podobnej sytuacji chłopaka. Jednak do tamtego nie
czułam nawet w połowie tego, co do Daniela.
Niepewnie
jak małe dziecko ruszyłam przed siebie, po raz pierwszy w życiu czując się tak
bardzo bezbronnie i słabo.
***
Cześć. Witam!
...i to by było na tyle, jeśli chodzi o komentarz do rozdziału. Czuję się... dziwnie. tak, to odpowiednie słowo. Dziwnie odrętwiała i pusta, jeśli czepiamy się szczegółów. Zaplanowałam o wiele gorsze sceny, ale ta... Chociaż czuję, że jest niedopracowana, nieidealna to płakałam podczas pisania. Wydawało mi się, że sytuacja z Datherine na balu, kiedy to przy dźwiękach epickiego 'Cold' ich godziłam, była uczuciowa, ale to... Płakałam, czytając swoje wypociny. A to oznacza jedno - ostatecznie zwariowałam. A wszystkiemu winna BANKS z linku u góry, bo to przez nią takie kwiatki odstawiam.
Do napisania, kochani. Moja dalsza paplanina nie ma najmniejszego sensu.
Wasza Klaudia99
COOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?!
OdpowiedzUsuńEj, nie bawię się tak. Jak mogłaś mi coś takiego zrobić. A ja ci ufałam! ZOBACZYSZ, ODDAM CI! JESZCZE BĘDZIESZ RYCZEĆ!
Okej, spróbuję od początku, ale moje myśli są tak chaotyczne, że nie jestem w stanie... egh, zabiję cię.
...
10 minut później
...
Hej! :)
Tak to ja. Mój pierwszy normalny komentarz tutaj, ale niestety nie będzie on długi, ja już to czuję. Po prostu nie wiem jak skomentować to, co wydarzyło się na górze. Ale pozwól mi zacząć od początku.
Przeżyłam niezwykłą przygodę czytając to cudo, zaczęłam to robić na wakacjach i zamiast leżeć odwłokiem do góry i nie martwić się niczym, postanowiłam przeczytać tego bloga. No i się wpakowałam, mogłam zapomnieć o normalnych wakacjach. Boże, ja nie czytałam, ja CHŁONĘŁAM jak gąbka każdy następny rozdział, dzień po dniu, słowo po słowie. Z ogrzewanej słońcem plaży przenosiłam się tu - w świat tak niezwykły, że aż niemożliwe, że wykreowany przez siedemnastolatkę. I czytając ten rozdział, kończący pewien etap w historii, ale też w moim czytaniu, stwierdzam, iż twoja książka będzie niesamowita i nie powinna być stłumiona przez nasz kraj, który nie pozwoli ci zajść tak daleko, jak na to zasługujesz. Wszystkie twoje opisy, wtrącenia, dialogi to arcydzieło, tort, którym delektuję się jak prawdziwy koneser. Moja propozycja, którą będę chciała ci złożyć jutro wydaję się być nie na miejscu, kiedy ty jesteś kimś tak genialnym. Proszenie cię o coś takiego będzie dla mnie nowym doświadczeniem, ale nie wiem, czy się zgodzisz.
Przechodząc do końca wstępu chciałam ci podziękować za tę niesamowitą przygodę z wampirami, mam nadzieję, że dalsze rozdziały również będą mnie tak wciągać, zaskakiwać i wzruszać jak poprzednie. 44 części czegoś, co na pewno w jakiś sposób mnie zmieniło.
Jeśli chodzi o bohaterów to moje serce zdobył Daniel i Will, są to postacie, które lubię najbardziej. Daniel ujął mnie tym, że jest szczery, że pali papierosy (taka badgirl ze mnie xD Nie no, nie znoszę fajek, jak patrzę na palących to widzę w ich płucach taką ciapowatą smołę... blech, blech), kocha Cat mimo tego, jaka jest, a może dlatego jaka jest? Kij wie, ta Klątwa to jeden wielki węzeł gordyjski, nie dość, że nie do rozwikłania, to jeszcze dwa końce mieszają się w jedną składną kupę, sprawiającą, że nie zawsze wiem, co, gdzie, kiedy i jak. Ale do tego wątku przejdziemy później.
Daniel nie był dla mnie taki idealny od początku. Kiedy po raz pierwszy o nim wspomniałaś to raczej go nie lubiłam. Ale i Cat wtedy była inna. Wszystkich ta historia zmieniła.
Will za to jest taki mroczny, nieodgadniony. Kocha Katerinę, troszczy się o nią, pomaga jej, jest cierpliwy.
Obaj są do siebie podobni, a jednak zupełnie różni.
No własnie. Jeśli chodzi o Nocnych i Dziennych... Wiem, wiem. Od początku obstawiałaś, że tych pierwszych popieram całą sobą, walę do nich drzwiami i oknami, jednak ja cały czas nie mogę się zdecydować. Kiedy słyszę o Willu to nie wiem, jak można w ogóle być im przeciwnym, ale kiedy do gry wchodzi Mason...
Tak samo mam z Dziennymi. Daniel? Jasna sprawa, Nocni, chowajcie się do swoich nor. Cole? Na pożarcie.
Wracając do Klątwy. Wielokrotnie mylnie ją postrzegałam. Jako rozdwojenie jaźni, dwie zupełnie inne osoby w jednym ciele. To jednak nie to. Ten rozdział mi to uświadomił. Cat mówi o zabiciu Sophie mimochodem w tym samym momencie troszcząc się, co myśli o niej Daniel. Nie ma wyrzutów sumienia, ale go... kocha? No dobra, tego nie jestem pewna, raczej stwierdzam, że tak nie jest, ale załóżmy, że tak jest.
Dziś przekonałam się, że Klątwa nie jest czymś co zmienia Cat, tylko czymś, co powoli się ujawnia, dojrzewa w jej środku zabijając jej wcześniejsze "ja".
Mówiłaś mi, że Catherine nigdy nie było. To nie prawda, ona nie jest też Kateriną. Obie to zupełnie inne osoby, żyjące kiedy indziej. Mają tylko podobne historie. Katrina też kiedyś była małą, uczącą się w Akademii dzienną. Może też ubierała się na czarno? To co się dzieję to jakby choroba, która pęta ich umysły, zaciera granice między tym co dobre, a co złe.
Katerina odeszła, a Klątwa była zapowiedzią, że to się powtórzy. Obie czują dokładnie to samo. Taka jest przynajmniej moja teoria tego, jak wygląda to przekleństwo w praktyce. One nie są złe, kochają. Może nie tylko Nocnych?
UsuńTeraz już przejdę dokładnie do rozdziału 44. Jest on przełomowy, zresztą pisałaś o tym kiedyś. Teraz wszystko będzie wyglądać inaczej. Aż mnie coś wierci w środku na myśl o kolejnej części. I o tym bezczelnym spoilerze, kto umrze. Boże, za co mnie skarałeś twoimi spoilerami. Zabiję cię kiedyś, Staruszku.
Tym bardziej po tym rozdziale! Ja wiem, że to było konieczne, wiem, że był potrzebny i nieunikniony. Co i tak nie zmienia faktu, że dostałam prosto w serce, a ty mi zrobiłaś najgorszą rzecz, jaką na razie w tej historii mogłaś. Nic mnie w nim nie zadziwiło, po prostu zraniło.
Wiesz, ja już będę kończyć. Moje życie nie ma sensu bez Datherine, a ty zgnijesz w Piekle, za to co chcesz zrobić i co robisz! ZABIJĘ CIĘ, RUDZIELCU PRZEBRZYDŁY, PODŁY JEDEN TY! TY, TY, TY! OOO TY!
Przepraszam, musiałam podzielić :/ Durne ograniczenia bloggerowe!
Miłej końcówki wakacji! :*
Twoja najwierniejsza z wiernych fangirlów
Gabciaczek Berwarnieczek Biczka <3
Niesamowite ile uczuć oddajesz w swoim pisaniu czytam to nawet tu w pracy miejscu którego nie lubi chyba większość z nas wiesz co ujęłalas mnie za serce bede śledzić losy twoich bohaterów choć ty jesteś największym z nich bo piszesz pięknie
OdpowiedzUsuńO Boże, bardzo miło mi to wszystko słyszeć/czytać! Miałam ciężki dzień, ba, w sumie to tydzień, ale po przeczytaniu Twojego komentarza zrobiło mi się tak jakoś cieplej i lżej :))
UsuńMam nadzieję, że przez czytanie AC w pracy nie miałaś żadnych problemów ;)
Jeszcze raz dziękuję!
Ściskam,
K.
hejj kocham to opowiadanie i wiem że się będę powtarzać ale kiedy next już dawno nie było
OdpowiedzUsuńTak, wiem, że nawalam, ale mam ostatnio sporo na głowie. W poniedziałek pojawi się urodzinowa notka. A rozdział... Cóż, mam nadzieję że w niedalekiej przyszłości.
UsuńCieszę się, że mimo wszystko czekasz na dalsze losy Cat. Dziękuję! :))
Buziaki,
K.
Słucham sobie Structure (nie zniosłabym pozbawionego głosu wyjca z góry, zwłaszcza przy tym rozdziale ;-;) i próbuję jakoś uporządkować mętlik w głowie. Nie po raz pierwszy przy tym opowiadaniu, ale chyba do samego końca się do tego nie przyzwyczaję. Tak wprawnie jeździsz po emocjach, że to wręcz zadziwiające, a ja nie dziwię się, że na koniec sama nie byłaś pewna, jak tę część skomentować.
OdpowiedzUsuńCóż, ja spróbuję. Chociaż może być nieskładnie, zarówno przez późną porę, jak i ogólne rozbicie. Mam wrażenie, że pomiędzy Danielem i Catherine od zawsze więcej jest bólu niż radości. To tak skomplikowana, trudna relacja… Dlatego nie byłabym w stanie uwierzyć, że on to robił tylko po to, żeby zbliżyć się do Cat i wykorzystać ją, by zemścić się za śmierć siostry. Nie on, bo takich uczuć nie można udawać, a żadna zemsta nie jest warta tyle bólu i trwania przy kimś, kogo by się nienawidziło. Och, to zdecydowanie toksyczne uczucie, które wciąż próbuję zrozumieć, zresztą jak i sami zainteresowani.
Catherine coraz mniej przypomina siebie. To, jak zachowywała się względem strażników i zwracała do Marlene… Ale mam wrażenie, że ona próbuje dokładnie tego samego, co przez pewien czas robił Daniel. Nienawiść jest prosta, tak… Odcina ich od siebie, żeby pozwolili jej odejść, bo teraz zmieniło się wszystko – zabiła, a to na pewno zmieni stosunek już i tak chwiejnej rady. W gruncie rzeczy ucieczka jest jedynym rozwiązaniem.
To zadziwiające, jak łatwo uzależnić się od drugiej osoby i to do tego stopnia, żeby lgnąć do niej nawet po tym, jak zostanie się po raz kolejny zranionym. Ich rozstanie przyszło w bólach, a ja czuję, że Cat popełniła błąd, tak po prostu go zostawiając – bo to tak, jakby wyrzekła się tego, co w niej ludzkie. Bez Daniela nie jest pełna i oboje to czują. Pytanie dokąd ich to zaprowadzi…
Nessa.
Nie wiem co napisać.... rozwaliłaś mnie... moje serce jest roztrzaskane... nie spodziewałam się tego chociaż wiedziałam że ta chwila kiedyś nastąpi...po płakałam się... jeny tak mi jest żal Daniela... chociaż on dobrze wiedział jak to się skończy ale jak widziałam, tak sprawnie to opisałaś że widziałam jak on cierpi, z jakim bólem patrzy na Cat... serce mnie boli... ale wiem że ona musi uciec, po tym co zrobiła...nie ma wyjścia... idę do kolejnego rozdziału chociaż się boję...
OdpowiedzUsuńShadow
Dzień dobry. :3
OdpowiedzUsuńMinęło już naprawdę dużo czasu od mojego ostatniego pojawienia się tutaj. Pozostaje mi mieć nadzieję, że wybaczysz mi ta długa zwłokę. Leżę w ciepłym łóżku, dwukilogramowy kot na nogach i ciepła herbatka z boku i można w spokoju czytać zaległości na blogach, które mi się namnożyły. Dalej nie wiem czemu tyle zwlekałam z czytaniem, ale teraz już jestem. Nie ma co obiecywać, że będę regularnie, bo ze mną różnie bywa. Ale prędzej czy później w końcu się pojawię na blogu i zostawię po sobie małą pamiątkę w kształcie komentarza. ;)
Nie dziwię się, że płakałaś w trakcie rozdziału. Mnie samej zrobiło się strasznie przykro czytając to co zapisałaś. Przez chwile myślałam, że Daniel faktycznie zrobił to wszystko tylko po to, aby zemścić się za siostrę, ale coś mi tu nie pasowało. A mianowicie te wszystkie momenty, które spędzili razem. Takich rzeczy nie da się udawać, prawda? Te wszystkie słowa, pocałunki i noce spędzone razem. Po prostu się nie da udawać. Wyznał jej miłość. Serce mi zabiło mocniej, uśmiech na twarzy i... Zeszłam później na ziemię po odpowiedzi Catherine. Myślałam, że może odpowie mu to samo, ale nie. Ich relacja robi się jeszcze bardziej skomplikowana, nie wiadomo jak się potoczą sprawy między nimi później. Pamiętam, że mi coś tam wspominałaś, ale teraz nie jestem w stanie sobie niczego przypomnieć z naszych rozmów o Twoim blogu. ;_; Ale to dobrze, hah, będę miała niespodziankę czytając. ;D
Myślałam, że po tym jak Catherine zachowała się na placu do końca rozdziału taka będzie. Oczekiwałam tego, naprawdę. Zwłaszcza, że dziewczyna w takiej wredne wersji bardzo mi się spodobała, a tymczasem dostaliśmy stara Catherine. Nie mówię, że to źle, bo tak nie jest. Dziewczyna jest bardzo zagubiona. Dlatego też takie mieszanie osobowości jest jak najbardziej na miejscu. Podoba mi się. =)
No to mi chyba pozostaje powiedzieć jeszcze, że rozdział był świetny, a ja żałuję, że tyle zwlekałam z czytaniem. ;) Uciekam do następnego, a Tobie kochanie dużo weny i czasu!^^
Ściskam mocno,
Gabi