"Krytyczne położenie i brudne konsekwencje.
Zapraszam Cię do osobistej destrukcji.
To krytyczny punkt, kolejne nieczyste sumienie.
I nie przestanę, dopóki nie staniesz się tym, czym jesteś po.
Kusiłeś los, teraz uważaj na to, czego chcesz.
Zabiorę Cię głębiej, odbierając Ci możliwość zbawienia.
Zabiorę Cię ze sobą na dno.
Nie będziesz mógł spać, nie będziesz mógł oddychać.
Poznałeś swojego wroga..."
Kolejny
tydzień minął szybko. Czas odliczałam poprzez obserwowanie stopnia gojenia się
siniaka Daniela. Bo ostatnie siedem dni spędzałam tylko z nim. Lydia wpadała i
wypadała, ale to na Daniela musiałam patrzeć dwadzieścia cztery na siedem. I za
każdym razem czułam te same wyrzuty sumienia.
To
twoja wina - wmawiałam sobie. - Ty
ich poróżniłaś, ty ich skłóciłaś.
Daniel
niejednokrotnie próbował mi wyjaśnić, że nic się złego nie dzieje, a przyjaźń
jego i Cole'a nie jest sprawą priorytetową. Fakt, może i mógł bez niego
oddychać, ale jednak... Źle czułam się z tym, że jestem jego jedynym
towarzystwem. Od kiedy Shane został moim strażnikiem, wszyscy jego dawni
znajomi odwrócili się od niego. Może nie miał ich zbyt wielu - serio, kto
chciałby przyjaźnić się z takim gburem? - ale to zawsze coś. Namawiałam go, by
wyszedł gdzieś beze mnie, nawet na ten pieprzony Nocny Trening. On jednak
uparcie ciągnął mnie wszędzie za sobą. W ten sposób niszczył wszelkie relacje,
jakie udało mu się zawrzeć w Akademii.
No,
może poza tą z Marlene. Dyrektorka była wręcz dumna z faktu, że Daniel jest
taki dojrzały i odpowiedzialny. Jasne, był. Nikt jednak nie zwracał uwagi na
to, że ja się duszę w tym "związku". Taka już była moja natura.
Uwielbiałam samotność. A teraz bez przerwy ktoś ze mną był. A chociaż
przyjemnie było zasypiać z przeświadczeniem, że jest przy mnie ktoś, kto odgoni
potwory spod mojego łóżka, potrzebowałam również chwili wytchnienia.
A
ostatnio nawet z łazienki nie mogłam korzystać w spokoju. Wczoraj wieczorem,
kiedy podczas relaksującej kąpieli w pianie goliłam nogi - teraz swoją
maszynką! - zacięłam się. Polała się krew, normalka. Jednak zaalarmowany Daniel
bez pukania wpadł mi do łazienki. Myślał, że coś mi się stało albo znów
zaczęłam się ciąć. Dobra, był troskliwy i opiekuńczy. No ale, cholera, bez
przesady!
Ten
dzień miał być jednak inny. Po powrocie z lekcji znalazłam małą paczuszkę na
łóżku. Z piskiem euforii powiadomiłam Daniela, że to popołudnie spędzam samotnie. Nie sprzeciwiał się,
bo po wczorajszym incydencie zdecydował się wyluzować i przestać kontrolować
KAŻDY mój ruch.
Dzięki
temu mogłam zafarbować włosy w samotności.
Zmoczyłam
kosmyki i wypakowałam z kartonika wszelkie tubki, saszetki i przyrządy
potrzebne do zabiegu koloryzacji. W skupieniu nakładałam brejowatą, silnie
pachnącą chemią maź na moje cienkie włosy. Kiedy każde pasmo było pokryte
farbą, nałożyłam na głowę czepek, następnie okręciłam ją ręcznikiem i przysiadłam
na parapecie okna, by rozkoszować się ulotną chwilą samotności.
Szybko
jednak uświadomiłam sobie, że wieczne towarzystwo Daniela wcale nie było takie
straszne. Przynajmniej...
Przynajmniej
tyle nie myślałam.
Unikałam
tematu Dominique, klątwy i naszego podobieństwa jak ognia. Kiedy tylko
zaczynałam rozważać jakąkolwiek związaną z nią kwestię, wyciągałam Daniela na
trening. Wyładowywałam swoją złość i bezradność na worku treningowym bądź moim strażniku. Tak było łatwiej. A ponieważ i tak potrzebowałam treningów, by rozwijać
swoje zdolności, Daniel nie pytał o powód moich nalegań.
Teraz
jednak nie miałam wyjścia. Musiałam pomyśleć o tym i owym. Nie było już żadnego
sensownego argumentu na zamykanie kotłujących się we mnie od tygodni myśli.
Musiałam się z nimi zmierzyć.
Pierwsza
kwestia: Jak długo ludzka krew
będzie satysfakcjonowała mój organizm?
Bałam
się momentu, który niewątpliwie nadchodził. Już nie raz przyłapywałam się na
tym, że w nocy przysłuchiwałam się nie tyle spokojnemu oddechowi Daniela, co jego
równomiernemu pulsowi. Nie mówiłam mu o moich obawach, ale takowe się
pojawiały. Kontrolowałam się. Jeszcze. Jednak na jak długo? Kiedy zapragnę
wampirzej krwi? Daniel był przy mnie zawsze. Był przez to najbardziej narażony.
Co by się jednak stało, gdyby w tym momencie go nie było? Czy zaatakowałabym
bezbronną Lydię?
Więcej
pytań... Cholera.
Druga
kwestia: Czy ból przemiany
jeszcze kiedyś powróci?
Na
myśl o tym uczuciu, tym cierpieniu, aż się wzdrygałam. Czegoś takiego nie
życzyłam nawet najgorszemu wrogowi. Ten tępy ból rozsadzający czaszkę, uczucie
niewładności w ciele, mrowienie kłów. To był tylko przedsmak atrakcji, jakich
doświadczyłam. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że ból nie pochłania tylko
mnie, ale również moją duszę. Chwilami nie byłam sobą - ból przejmował nade mną
kontrolę. Cierpiałam, wariowałam. Czy to miało powrócić?
Trzeci
problem, nurtujący mnie od dłuższego czasu: Jakie
zdolności już posiadam, a jakie dopiero się rozwiną? Czy i tym powinnam się
martwić?
Możliwości,
jakie stawiała przede mną klątwa, wcale mnie nie bawiły. Że niby mogłam
wskrzeszać ludzi? Albo ich uleczać? A jakieś skutki uboczne? Skoro spoglądanie
w przeszłość kosztowało mnie krwawieniem z nosa i utratą świadomości na krótką
chwilę, czym mogło się skończyć igranie ze śmiercią? Jak wielką ofiarę
musiałabym złożyć, by uratować choć jedno istnienie?
Niewątpliwie
czymś wyróżniać się musiałam. Czy miałam odziedziczyć wszystkie moce Dominique?
Jakie w ogóle te moce były? Marlene wspominała coś o tym, że Jej krew mogła
uratować Nocnego z życia w wiecznym mroku, o zdolności wskrzeszania i uleczania
oraz perswazji, czymkolwiek ona była. Czy ja już to potrafiłam? Jak miałam
poznać, kiedy moc nadejdzie?
Był
tylko jeden sposób, by poznać odpowiedzi na moje pytania.
Z
szuflady, w której trzymaliśmy czyste ręczniki, wyciągnęłam pamiętnik Kateriny.
Ukryłam go tutaj, uprzednio upewniając Daniela, że go spaliłam. Nie potrafiłam
jednak tego zrobić. Może to dziwne, ale czułam sentyment do tego zakurzonego, śmierdzącego wilgocią notesu. To był mój jedyny łącznik z kobietą, która
zrzuciła na mnie swoje brzemię. Mogłam jej nienawidzić, ale w głębi duszy
pragnęłam ją poznać.
Trzymałam
pamiętnik przez rękawy swetra, bojąc się, że przy zetknięciu mojej skóry z
okładką, doznałabym wizji. Sam przebłysk przeszłości nie był taki zły - to zawsze
jakiś nowy trop. Jednak skutki uboczne tej mocy były nieco nieprzyjemne.
Zresztą, krew zaalarmowałaby Daniela, który na pewno pozbawiłby mnie mojego
tymczasowego przywileju samotności.
Przekartkowałam
strony, które znałam niemal na pamięć - te opisujące rozterki Dominique, te
dotyczące jej szaleństwa, jak i obaw związanych z uczestnictwem w
zabójstwie Drussili. Wiedziałam o niej tak wiele, a zarazem nadal tak niewiele. Znałam tylko początek
jej tragedii, powierzono mi suche fakty. Chciałam jednak wiedzieć znaczne
więcej - chciałam dowiedzieć się, co siedziało w głowie Kateriny. Pragnęłam wiedzieć,
dlaczego przyłączyła się do Nocnych, kto był ojcem jej dziecka, czemu przeklęła
cały ród. Coś musiało nią kierować. Dominique mogła ześwirować - tak twierdzili wszyscy. Mogła być zaślepiona żądzą zemsty. Mogła. Ale kierowało nią
coś jeszcze. Czułam to, patrząc na pożółkłe strony jej pamiętnika. Jak na razie
nie wiedziałam jednak, w jaki sposób rozszyfrować to przeczucie. Doznałam w życiu
strachu, bólu, ale i radości oraz szczęścia. Jednak impulsem do działań Kateriny
było coś zupełnie innego. Coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam.
Mając
jednak jakieś tam pojęcie o złożoności mojej klątwy, domyślałam się, że jeszcze
doznam tego ,,zaszczytu".
Uparcie
szukałam jakiegoś sensownego zapisu, takiego jak wcześniej - oznaczonego
datą, pełnego obaw Dominique. Nie znalazłam jednak niczego poza zabazgranymi
kartkami oznaczonymi jednym słowem: CIEMNOŚĆ. To też już wcześniej widziałam. Z
bezradności chciałam więc rzucić pamiętnikiem przez pomieszczenie, zbić nim lustro,
okno.
Nikt
nie mówił jednak, że będzie łatwo.
Już
miałam się poddać - tak dochodził czas spłukiwania farby z włosów- kiedy
dostrzegłam zdanie nakreślone maleńkim druczkiem na okładce pamiętnika. Pismo
na pewno nie należało do Dominique. Nie musiałam być jednak detektywem, by
wiedzieć, że to wyznanie napisał partner Kateriny, Jonathan.
,,A kiedy słońce zniknie z mego życia, odnajdę je w
Twoich oczach..."
On
już wtedy musiał wiedzieć, że Dominique go przemieni. Może nawet sam tego
chciał. Bo... Bo ją kochał....?
Czyżby
to miłość skłoniła Iwanównę do czynienia tak okropnych rzeczy?
Podeszłam
do lustra, otarłam je z pary rękawem swetra. Miałam przed sobą zmęczoną, bladą
dziewczynę, która wycierpiała już zbyt wiele. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe, ciemne kręgi pod oczami spowodowane brakiem snu i
niedomytym makijażem. W ciągu ostatnich miesięcy spoważniałam. Już nie
przypominałam w żaden sposób tej roześmianej dziewczyny z miasta, która
codziennie rano witała dzień uśmiechem. Ona umarła wraz z rodzicami i bratem
tego pewnego, zimowego wieczoru. A ta Catherine Evans z lustra marniała z
każdym dniem. Zmieniała się. Wszystko w jej ciele przechodziło metamorfozę -
prócz oczu. One pozostawały wciąż takie same, obojętne na uczucia
właścicielki, kolejne transformacje i odmienne stany. Pozostawały w kolorze świeżo
ściętych fiołków, wciąż błyszczące i radosne.
Bo
to nie były już moje oczy.
Nic
tak naprawdę nie było moje. Ciało, głos, oczy. Już była osoba o tym wyglądzie.
Ja miałam tylko ją udawać. Odegrać rolę w jej przedstawieniu.
Nagle
poczułam się słaba i niepotrzebna.
Żeby
więc zająć czymś dłonie, spłukałam farbę z włosów. Nadmiar wody wyżymałam z
powrotem do wanny, osuszyłam czuprynę ręcznikiem. Nieco niepewnie podeszłam do
lustra.
I
wrzasnęłam.
Mój krzyk zmusił wszystkich do zgromadzenia się w łazience. Daniel wpadł do niej
uzbrojony, Lydia ściskała w dłoniach paczkę misio-żelków, a Cole...
-
Co on tutaj robi?!
-
Czy to blond? - zapytał Turner w tym samym czasie, co ja.
-
Danielu, żądam wyjaśnień!
-
O mamusiu, mówiłem już, że lubię blondynki?
- Zamknij się, Turner! - krzyknęłam, po czym wbiłam wściekłe spojrzenie w
oniemiałego Daniela. - Co się tutaj odpier...
-
Catherine! - upomniał mnie Shane, nim zdążyłam dokończyć.
-
W dupie mam przedłużony trening! Co on tutaj robi?
-
On nadal tu jest - mruknął zniesmaczony Cole.
-
To niech on łaskawie wyjdzie, bo nie jest tu mile widziany! - wypaliłam.
-
Auć - syknął Turner, podkradając Lydii żelka. Lydii, która zamiast mnie
wspierać, obżerała się i obserwowała zaistniałą sytuację z durnym uśmieszkiem. -
Uważaj, bo się jeszcze obrażę.
-
Czy już wspominałam, że w dupie mam również twoje fochy?
-
Dobra, koniec! - rzucił Daniel, pragnąc zapobiec zbliżającej się tragedii. - Cole
przyszedł mnie przeprosić. Jasne? A teraz ty, księżniczko. - Daniel wskazał
palcem na moje włosy. - Co ty masz na głowie? Stóg siana?
Warknęłam
na niego, obnażając kły.
-
To wy mi na to pozwoliliście!
-
Wiesz, Evans...
-
Och, zamknij się, Sky! - żachnęłam się, podchodząc do lustra. Włosy na mojej
głowie aż błagały się o ścięcie i uwolnienie ich od tej tragedii. Były żółte
jak sycylijskie słońce. Serio. Miałam na głowie kosmyki koloru
spalonego słońcem siana. - To nie miało takie być - jęknęłam. - Przecież wszystko
zrobiłam dobrze! Dlaczego nie wyglądam jak panienka z pudełka?
-
Może... - Lydia zacisnęła wargi, kryjąc uśmiech. - Może je wysusz?
Pokazałam
jej środkowy palec.
-
Teraz to spadaj.
-
Będzie dobrze, Evans. - Daniel miał dziwną minę. Wydawało mi się, że był o krok od wybuchnięcia śmiechem. - Wysusz je.
-
Nienawidzę was - wysyczałam, podłączając suszarkę do kontaktu.
-
Trzymam kciuki! - krzyknęła Lydia, zatrzaskując drzwi.
Niemal
natychmiast rozległy się ich gromkie śmiechy.
Idioci!
Koniec
końców nie było jednak aż tak źle. Wysuszone i ułożone włosy prezentowały się
dobrze. Może i nie miały takiego koloru, jaki pragnęłam osiągnąć, ale efekt przypadł mi do gustu. Lekko rudawy odcień nieco ocieplił moją jasną cerę i rozjaśnił oczy.
Do
tego uczesałam się inaczej. Zrezygnowałam z tapirowania (no, tylko troszkę!). A
grzywkę rozczesałam, tworząc na środku głowy przedziałek. Nigdy nie lubiłam
odsłaniać czoła, ale tym razem czułam wewnętrzną potrzebę zmiany. I
wyglądałam naprawdę inaczej. Lepiej.
Jak
Ona.
Już
jako mała dziewczynka byłam blondynką. Potem włosy minimalnie mi ściemniały,
tworząc coś na kształt mysiego blondu. Kolor ten wydawał mi się koszmarnie
nudny i nijaki, więc zdecydowałam się na szaloną ,,Soczystą Wiśnię".
Był to wybór całkowicie przypadkowy, zupełnie jak teraźniejszy blond.
Towarzyszył mi jednak bardzo długo. A blond... Nagle przestał mi się podobać. Zupełnie
nieświadomie upodobniłam się do niej.
Po
chwili jednak uświadomiłam sobie, że wcale nie żałuję. Ostatnio już nie czułam
potrzeby, by się ukrywać. Soczewek nie zakładałam od zimowego balu, mój makijaż
nie był już tak wyzywający. Nadal ubierałam się głównie na czarno, ale to ze
względu na żałobę. A teraz... Czyżby zbuntowana sierota
przestawała być aż tak... zbuntowana?
Po
opuszczeniu łazienki zostałam przywitana gromkimi brawami. Cole nadal tu był, co momentalnie pozbawiło mnie dobrego humoru. Nie wiedziałam,
jak powinnam interpretować jego jadeitowe spojrzenie, które wodziło za mną krok w krok. Przywykłam już do tego, że nie ma go w moim życiu, że mnie
unika. A
teraz bezkarnie siedział na moim łóżku i wręcz rozbierał mnie wzrokiem.
-
Gdzie w buciorach! - warknęłam. - To satyna.
-
Nie stresuj się, kotku.
Och!
-
Widzisz, mówiłam, że będzie dobrze! - rzuciła radośnie Lydia, by przerwać ciszę.
Nie
zwracałam jednak na nią uwagi. Patrzyłam tylko na Daniela. Daniela, którego
czarne jak onyks oczy stwardniały na mój widok.
Tak. On też uświadomił sobie, że teraz już niczym się od niej nie różnię.
Tak. On też uświadomił sobie, że teraz już niczym się od niej nie różnię.
-
Fajnie tu macie - zagaił Cole. Chciałam mu rozwalić nos przy każdym słowie,
jakie wypadało z jego idealnych ust. - Śpicie razem w tym łóżku?
Daniel
podał negatywną odpowiedź, podczas gdy ja rzuciłam:
-
Może.
Obaj
zamilkli, mierząc mnie spojrzeniami.
-
Idziecie dzisiaj na trening? - spytała Lydia, usilnie starając się zmienić
temat.
-
Koniecznie - odparłam. - Teraz. Zaraz.
Daniel
się uśmiechnął.
-
Księżniczko...
-
No już, już, Shane. - Klasnęłam w dłonie. - Nim mnie zapał opuści.
-
Gdzie się tak spieszysz, kotku - mruknął Cole. - Posiedźcie jeszcze z nami.
A
myślisz, geniuszu, że dlaczego tak szybko chcę wyjść?
Zignorowałam
więc Turnera i wbiłam spojrzenie w Daniela.
-
Shane.
-
Evans - powiedział, przedrzeźniając mnie.
Zmrużyłam
oczy, próbując siłą woli przekazać mu, jak bardzo go w tej chwili nienawidzę.
-
Dobra - westchnął, ulegając. - Przebieraj się.
Ej,
gdzie Lydia? A,
w łazience. Cudownie. I co ja mam teraz zrobić? Hmmm....
Ujęłam
w dwa palce rąbek bluzki i ściągnęłam ją przez głowę. Próżne to jak cholera,
wiedziałam. Ale musiałam. Musiałam w jakiś sposób wyprowadzić z równowagi tego sukinsyna.
-
Emm, Evans? - zapytał Daniel.
Podchwyciłam
w lustrze jego zszokowane spojrzenie.
-
Nie ma tu niczego, czego żaden z was już by nie widział - mruknęłam, wciągając
przez głowę koszulkę przeznaczoną na treningi. Chciałam jeszcze zmienić
legginsy na dresy do jogi, ale to byłby już zbyt wielki szok. Odwróciłam się
w stronę chłopców, dyskretnie spoglądając na Cole'a. Był zdumiony.
Zwycięstwo. - Idziemy?
Daniel
skinął głową Turnerowi. Powiedział, że może tu zostać tak długo, jak chce, a
następnie niemalże wypchnął mnie z pokoju. Nalegałam szeptem, by w ramach
mojego przedstawienia zsunął dłoń z łopatek co najmniej na moje lędźwie, ale się nie
zgodził.
- Dopiero się pogodziliśmy - wysyczał, gdy znaleźliśmy się
poza zasięgiem jego słuchu. - Po co odstawiasz te cyrki?
- Bo pogodził się z tobą. Nie ze mną.
- Chciał i z tobą porozmawiać - zapewnił Daniel. -
Powiedziałem mu jednak, by jeszcze z tym zaczekał.
- Dlaczego? - spytałam wstrząśnięta. - Od tygodnia czekam, by
chociaż na mnie spojrzał!
- Nadal jesteś na niego zła - wyjaśnił spokojnie. - Taka
rozmowa nie miałaby sensu.
- Kiedy ja chcę mu wykrzyczeć w twarz wszystkie wyrzuty!
- Nie na tym polega rozmowa, księżniczko - przypomniał
Daniel łagodnie, zupełnie jakby tłumaczył małemu dziecku, że deptanie ślimaków
wcale nie jest niczym dobrym. - Szczególnie rozmowa mająca prowadzić do
pojednania.
- Nie chcę się z nim jednać - warknęłam. - Chcę, żeby zginął.
- Tym bardziej nie zostawię was samych choćby na pół
minuty.
Już byliśmy na parterze. Zamierzałam więc odbić w prawo - w
stronę zejścia do piwnicy. Daniel jednak pociągnął mnie do drzwi
wyjściowych, tym samym niwecząc moje plany.
- Idziemy pobiegać - oznajmił, dostrzegając moją minę.
Miałam na sobie tylko cienkie legginsy i równie ciepłą
bluzę narzuconą na niewiele grubszy top.
- Zamarznę! - wykrzyknęłam.
- To biegnij szybko.
- Ty...
Nie zdążyłam jednak dokończyć obelgi, bo Shane wystrzelił
do przodu, pozostawiając mnie w tyle.
Mogłam teraz zawrócić i wrócić do pokoju. Miałam jednak
świadomość tego, że Cole zapewne nadal tam siedzi. A, co zaskakujące,
towarzystwo Shane'a wydawało mi się o wiele bardziej interesujące. Zerwałam się więc do biegu, by dogonić Daniela i, przy
odrobinie szczęścia, ostudzić jego zapał do biegania przy pomocy śniegu.
Dzień był mroźny, a śnieg pokrywający ziemię grubą warstewką
sprawiał, że utrzymanie się w pionie było trudną sztuką. Raz po raz potykałam
się na skrzypiącym podłożu. Nie zamierzałam jednak się poddać. To
nie było w moim stylu. A Daniel już do końca życia wypominałby mi ten incydent.
- Co tak sapiesz, Evans?! - krzyknął, odwracając się w moją
stronę z ironicznym uśmieszkiem. Nadal biegł. Tym razem jednak tyłem. Jak on to
robił na tym przeklętym śniegu?!
- Odpieprz się.
- To co, księżniczko, trzy okrążenia wokół Akademii?
Z wrażenia aż się zatrzymałam.
- Powaliło cię? Łącznie to będzie z dziesięć kilometrów!
- W nagrodę nie będziesz musiała iść dziś ze mną na Nocny
Trening - kusił.
Ścisnęłam mocniej włosy gumką i ponowiłam bieg.
Biegaliśmy - w kółko, na mrozie, po śniegu, jak idioci - przez
około godzinę. Daniel ukończył wyścig dużo szybciej niż ja. Nie był też tak
bardzo zasapany. Ja miałam wrażenie, że się rozpadam. Z bólu już nie
wiedziałam, która część ciała na pewno należała do mnie.
Ale musiałam przyznać, że była to przyjemna odmiana bólu.
Taka... oczyszczająca. Poczułam się o wiele lepiej, choć moje ciało odmawiało
mi już posłuszeństwa.
- Brawo, Evans - rzucił z tym typowym sarkazmem. -
Wyprzedziłem cię dwukrotnie. Nie wydaje ci się to dziwne, skoro prowadziłem od
samego początku?
- Wa...l s..ię - wykrztusiłam, zginając się w pół. - Jezu,
um...mieram.
- Będzie lepiej. Jeszcze kilkakrotnie pokonasz ten dystans,
stopniowo będziemy go zwiększać. A wkrótce twoja kondycja zaskoczy ciebie samą.
Spojrzałam na niego mało przytomnym wzrokiem.
- Zwiększać?
- Tym się na razie nie martw, księżniczko - pocieszył mnie. -
Ale jutro...
- CO?!
Zacisnął wargi, ukrywając uśmiech.
- Może wracajmy do pokoju, co?
Spróbowałam się wyprostować. Naraz jednak znów zgięłam się
w pół. Poczułam tak silne ukłucie w piersi, że aż zabrakło mi tchu.
- Księżniczko?
- Umm - wykrztusiłam. - To chyba z przemęczenia. Nie byłam
przygotowana na taki wysiłek.
- Może faktycznie trochę przegiąłem - przyznał Daniel, z
zażenowaniem drapiąc się po karku. - Przepraszam.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Spoko. Jeszcze nie umieram.
Chyba. A zanim umrę...
Schyliłam się i nabrałam w garść trochę śniegu. Kiedy
Daniel odwrócił się w moją stronę, by sprawdzić, czy podążam za nim i nie leżę
gdzieś w zaspie, strzeliłam mu śnieżką prosto w twarz.
Tak! Zwycięstwo!
- A więc tak chcesz się bawić? - zapytał Daniel, ocierając
twarz. - W porządku.
Schylił się i uformował kulkę. W tym czasie ja zdążyłam
zrobić dwie następne, które trafiły go kolejno w plecy i pierś. Niedługi jednak
był czas mojego świętowania, bo i ja zarobiłam śniegiem. Śnieżka rozprysnęła
się na mojej twarzy i wpadła mi za koszulkę. Zaczęłam piszczeć, gdy poczułam
falę zimna na skórze. Wkurzona i przemoczona postanowiłam przestać bawić się w
lepienie kulek i rzuciłam się na Daniela. Wskoczyłam mu na plecy, a ciężar
mojego ciała sprawił, że przewróciliśmy się razem w pobliską zaspę.
Wybuchnęliśmy śmiechem, choć oboje byliśmy przemoczeni i zmarznięci do tego stopnia, że szczękaliśmy zębami.
- Dobra, wracamy do środka - rozkazał Daniel, podnosząc się.
Wyciągnął rękę w moim kierunku. - Koniec na dziś.
Kichnęłam.
- O cholera.
- Widzisz do czego doprowadziła twoja głupota?
Wbiegliśmy po schodach do Akademii. Ogarnęło nas przyjemne
ciepło. Z radości aż chciałam krzyczeć.
- Zajmuję łazienkę! - oznajmił Daniel, przepychając się obok
mnie na schodach.
- Wal się! - krzyknęłam, biegnąc za nim. Kolejny raz tego
dnia.
Ludzie, których mijaliśmy, patrzyli na nas jak na kretynów. Najdziwniej jednak przyglądali się mnie. I nie bez przyczyny. Byłam w końcu blondynką.
Daniel nie dał się wyprzedzić. Wpadł do pokoju pierwszy.
Zatrzasnął się w łazience, uprzednio pokazując mi język. Ja za to kopnęłam w
zamknięte drzwi, śląc w kierunku ukrytego za nimi chłopaka wiązkę przekleństw.
Zachowywaliśmy się jak para rozpieszczonych małolatów.
Gdyby ktoś nas zobaczył...
- Co wy odwalacie?
Krzyknęłam. Na łóżku nadal leżał Cole, czytał jedną z moich
gazet. A na kanapie Lydia obżerała się ciastkami i oglądała MTV, w niczym nie
przypominając tych zgrabnych lasek, tańczących w wyuzdanych kostiumach.
- Nadal tu jesteście? - wykrztusiłam.
Brawo, Evans. Za stwierdzanie faktów oczywistych należy ci
się jakaś nagroda!
- Jesteś cała mokra! - wykrzyknął Cole. Kolejny geniusz, ja pieprzę. - Właź pod kołdrę!
Prędzej umrę, nim położę się na łóżku obok niego!
Ignorując Turnera, podeszłam do kominka. Dorzuciłam trochę
polan do ognia, mając nadzieję, że zaraz przestanę drżeć.
Już miałam usiąść obok Lydii i okryć się kocem, gdy mój
wzrok padł na karton na stole.
- Co to?
Lydia wzruszyła ramionami, wpychając do ust kolejne
ciastko.
- Nie wiem. Marlene to przytachała i powiedziała, że gdy wrócicie,
masz to otworzyć.
- Nie lubię prezentów od Marlene - mruknęłam, rozrywając
taśmę.
Tym razem moje podejście do podarków od dyrektorki wcale
nie miało ulec zmianie.
W środku znalazłam sukienkę, botki na koturnie oraz męską
marynarkę z herbem naszej szkoły na piersi.
***
Cześć i czołem! Jak Wam minęły święta? Najedzeni? :D
Dobra, żarty na bok. Teraz krótka informacja. ZOSTAŁY NAM DO KOŃCA PIERWSZEJ CZĘŚCI DWA ROZDZIAŁY. Postanowiłam, że opublikuję je do Nowego Roku. Są już prawie skończone, więc to żaden problem. Zaraz po udostępnieniu ostatniego rozdziału- jeszcze nie wiem, czy będzie to epilog; pewnie po prostu rozdział 19 - znikam z blogosfery. Nie mam pojęcia na jak długo. Może dam o sobie znać dopiero w ferie. Reasumując, nie będzie mnie przynajmniej dwa tygodnie. Jakoś to przebolejecie ;)) Muszę sobie po prostu poukładać pewne sprawy z częścią drugą i trzecią. Pojawiły się pewne komplikacje - nie chcę teraz skończyć tego tak, jak już sobie zaplanowałam. Myślę jednak, że teraz nie ma już odwrotu... To jednak nie zmienia faktu, że potrzebuję chwili przerwy. Nie od pisania, nie od Was (broń Boże!) - tak po prostu. Chyba mnie za to żywcem nie zjecie ;)
Trzymajcie się cieplutko, bo choć śniegu nie ma (a ponoć ma się pojawić!) pogoda jest cholernie zmienna. A mnie już choróbsko bierze :x
Buziaki!!!
Wasza Klaudia99
Już prawie dotarłam do tego rozdziału :D Mam tylko prośbę, skoro już mowa o literkach... Mogłabyś wrócić do poprzedniego rozmiaru czcionki? Był cudny, a te dają po oczach tak, że ja nie wiem ;-; Z góry dziękuję.
OdpowiedzUsuńNessa.
Ta właśnie myślałam ;) Zaraz to zmienię.
UsuńKlaudia99
Będę baaardzo wdzięczna :D Bo chciałabym dzisiaj doczytać i skomentować ^^
UsuńNessa
Hej ^^
UsuńTak, tak - nie dość, że chyba jestem pierwsza, to w końcu udało mi się nadrobić całość :D Nie chcę za bardzo się powtarzać, bo opinię o kolejnych częściach wyraziłam pod każdą notką, więc i tym razem skupię się przede wszystkim na treści rozdziału.
Catherine się martwi i słusznie, bo coraz bardziej przypomina swoje krewne. Już kiedy sięgała po blond, miałam takie przeczucie, aczkolwiek teraz... Cóż, może to instynkt, może coś innego. Niemniej przyznaję, że efekt może być niepokojący.
Cole chce się godzić, dobrze zrozumiałam? Dobrze, że tak od razu się na to nie zgodziła - niech trochę chłopak pocierpi, chociaż nie miałabym nic przeciwko, gdyby zamiast niego... Och, tak tylko sugeruję ;P
Ha ha, musiałaś zrobić trochę zamieszania z farbą, prawda? :D Cóż, mogły wyjść zielone, więc i tak nie jest źle. Późniejszy trening i jeszcze więcej przekomarzanek słownych również przypadło mi do gustu. Nazwałabym to ciszą przed burzą, chociaż naturalnie mogę się mylić.
Końcówka jest intrygująca. Czego Marlene oczekuje tym razem? Cóż, powoli zbliżasz się do końca tej części, więc spodziewam się jakiegoś... wybuchu? Och, mam nadzieję.
Ogólnie nie żałuję, że przetrwałam tych kilka pierwszych rozdziałów. Rozwinęłaś i styl, i popracowałaś nad charakterami postaci, co bardzo mnie cieszy. Sama Cath jest bardziej przystępna, Daniela uwielbiam, a na Lydię patrzę z lekkim przymrużeniem oka - taka zabawna, aczkolwiek lojalna dziewczyna.
Sam wątek Dominique jest cudowny i to najsilniejsza strona tej historii. Klimat, budowanie napięcia, to wszystko... I wcale nie uważam, że wątek romansu wyszedł tu na pierwszy plan albo był jakkolwiek nieprzemyślany. Jedynie Cole jako Cole mi nie pasuje, bo zabrakło mi czegoś... głębokiego w ich relacji, ale poza tym nie masz powodów do obaw. Podoba mi się to, jak łagodnie rozwijasz relacje z Danielem i to rekompensuje wszelakie niedoskonałości w tej kwestii.
Jak na razie pozostaje mi czekać na kolejny rozdział. Jeśli coś będzie nie tak, możesz być pewna, że się o tym ode mnie dowiesz :P Ale jestem dobrej myśli, możesz mi wierzyć. Rozwijasz się, poza tym mam poczucie, że z każdej opinii - mniej lub bardziej krytycznej - jesteś w stanie wyciągnąć wnioski, dzięki czemu zmierzasz ku lepszemu, a to bardzo ważne :D
No cóż, a zostaję na dłużej ^^ Czekam na nn, a później na następną część. Swoją drogą, kończenie nawet "księgi" jest cudownym uczuciem, więc podejrzewam jak się z tym czujesz :D
Pozdrawiam i życzę dużo weny, żebyś wszystko uporządkowała sobie dokładnie tak, jak masz w planach - a może nawet lepiej.
Nessa.
PS. Chciałabyś może pogadać? Bo ja chętnie popisałabym nie tylko o opowiadaniu, chociaż i o tym chętnie. Jakby go, łap mnie pod gg: 4053520 ;)
Cieszę się, że niczego nie żałujesz, dobrnęłaś do konca i widzisz w moim opowiadaniu tyle pozytywów;) Co do związku Cole'a z Catherine... Cóż, nie będę go ciągnąć, nie tak, jak planowałam. Ich losy i tak będą się splatać - wiadomo Dominique lubiła mieszać i skubana robi to nawet po śmierci! Od początku nie miał to być romans stulecia, ale tak, pragnęłam żeby wyszło to lepiej. Skupiałam się jednak na czasie, nie na jakości. Efekty są widoczne. Tak, brakło czegoś głębokiego, wiem. Za szybko, zbyt zachłannie podeszłam do ich relacji. Ale, ku uciesz wielu, nie jest ona głównym wątkiem tego opowiadania. Catherine początkowo nie znała siebie. Miała zmienne humorki, które tez już zdążyłaś skrytykować ;) Jej stany pewnie wynikały też stąd, że ja sama nie znałam mojej postaci. Piszę w pierwszej osobie, ale trudno było mi się utożsamić z sierotą. Może stąd te niedociągnięcia, sama nie wiem. Teraz tez nie jest mi łatwo wczuwać sie w Cath. Nie mogę tez powiedziec, że Catherine w końcu zrozumiała i poznała siebie. Bo znalazła sie w trudnej sytuacji, gdzie dosłownie nie jest sobą. Ale myślę, że ostatnie wydarzenia nieco na nią wpłynęły. Sama mówiłaś, że udało mi się rozwinąć jej charakter. Stad tez wniosek, że jej romans z Colem nie mógł być czymś szczerym i głębokim, bo... Bo to był związek z Colem. Tym zadurzonym w sobie dupkiem. I tak jak Cole zna siebie doskonale, tak Cath jest w tej kwestii żółtodzióbem. Wydawało jej sie, ze znalazła bratnią duszę, ale w rzeczywistości kompletnie sie od siebie różnili. Brzmi to w ogóle sensownie? xd Chyba wystarczy mi lekarstw na dziś, marudzę :p
UsuńŚciskam! :*
Klaudia99
Nigdy nie wiem co napisać w komentarzach.
OdpowiedzUsuńAczkolwiek rozdział bardzo mi się podobał.
Uwielbiam zwariowaną Lydię.
(imię tak kojarzy mi się z Teen Wolfa xD, za to Catherine z Pamiętników Wampirów, Shane z ksiązki Wampiry z Morganville HxD)
O Cole nie zmieniłam o nim zdania.
Nawet nie wiem czy się cieszyc, że Cole i Daniel się pogodzili.
I serio Cath musiała się przefarbowac na blond? O jejku...
Kurde tylko 2 'odcinki' do końca 1 'sezonu'.
Tylko przynajmnien 2 tygodnie przerwy? Że co? Ale w sumie rozumiem przerwę.
No nic..
Podasz może swoje gg?
Czekam na next <3
Rozgryzłaś mnie w kwestii imion. Kurde, serio, ale to właśnie tymi postaciami inspirowałam się, szukając nazwisk dla swoich bohaterów :))
UsuńCole to Cole. On po prostu musi wkurzać. Albo się go lubi, albo po prostu nie :D
Mój nr gg podany jest w zakładce pytania ;) Serdecznie zapraszam!
Pozdrawiam!
Klaudia99
Wow. Coś rozgryzłam. Alleluja.
UsuńA resztę to nadal nwm.
Wiesz gdybym nie ogl, czytała to bym pewnie nie rozgryzłamał i nie rzuciły by mi się w oczy.
A Cole'a średnio lubię.
Wybacz błędy. Autokorekta wie lepiej.
UsuńPozdrawiam.
hejka, świetny rozdział, nic dodać, nic ująć. Jak ty to robisz? Piszesz genialne opowiadanie i dodajesz tak szybko rozdziały. Mi to zajmuje miesiąc XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :*
~Lucy
Hejka naklejka :D Jak to robię? A bo ja wiem? Cały tydzień skubię rozdział, co mi do łba wpadnie to dopisuję. I zwykle tak koło soboty mam juz całość :D
UsuńDziekuję za obecność! :))
Również pozdrawiam!
Klaudia99
Hej!! ;* I o taki rozdział mi chodziło! :D uuu.... Cat i Daniel sie do siebie zbliżają xd :D To dobrze czy źle? :D Nie wiem :) Super rozdział jak zwykle <3 <3 Amelia
OdpowiedzUsuńPS. Zrobisz większe literki w opowiadaniu? Jak moze nie wiesz noszę okulary i jestem ślepa jak kret xd :D Amelia
UsuńCześć, mycha :* Żeś sie uparła na to Datherine, no ja nie wiem! :D
UsuńCo do czcionki... Litery były nieco większe, ale wyglądało to tandetnie. Przebolejesz jakoś jeszcze dwa rozdziały? Potem zmienię szablon, albo wymyślę coś innego. Część druga wymaga ode mnie wieeeelu zmian :D
Buźka!!! :**
Klaudia99
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej Kiełku ;*
OdpowiedzUsuńCat ma pełno wątpliwości, pytań które pozostają bez odpowiedzi. Jedyną osobą, która może na nie odpowiedzieć jest Dominique, więc wcale się nie dziwię, że Cat nie zniszczyła tego pamiętnika ;)
Myślę, że na jej miejscu postąpiłabym tak samo ;D
Cat jest silną postacią, więc wierzę w to, że uda jej się udźwignąć cały ciężar, który zgotował dla niej los, a jeszcze gdy ma Shane'a przy sobie... ;D
Tylko proszę Cię, ja nie chcę, żeby ona pogodziła się z Colem.
Już myślałam, że on nie wróci, a tu masz ci los. Daniel jest moim ulubieńcem ;) Akceptuję Cola, ale nie przepadam za nim, bo martwię się,że Cat będzie jeszcze przez niego cierpieć, a i tak ma wiele zmartwień.
Sytuacja z włosami była świetna ;) Szczególnie rozbawiła mnie postawa Lydii, która wolała obżerać się niż pomóc przyjaciółce, no ale cóż, za to chyba tak bardzo ją kocham hehe ;D Dzięki niej nawet w trudnych chwilach można zobaczyć promyk słońca, a jej obecność urozmaica akcję ;D
Bardzo podoba mi się zakończenie ;)
Ich wspólne wygłupy, bieganina, można powiedzieć, że zachowują się jak dzieci i właśnie to jest najpiękniejsze ;D
Bardzo podoba mi się to jak rozwija się ta więź, która pojawiła się między Danielem a Cat ;)
Tu wszystko jest takie naturalne, rozwija się w odpowiednim czasie i nie ma żadnych naciąganych uczuć ;) No bo w końcu, żeby cokolwiek się rozwinęło, potrzeba na to czasu ;D A Ty dałaś im ten czas ;*
Kochanie Ty moje, pozbądź się Cola i rozwijaj akcje z Danielem ;D Takie tam moje marzenia ;D
Wiesz, że go uwielbiam ;D
Ściskam Cię mocno, Kiełku ;*
Tekst o dziecku depczącym ślimaki normalnie mnie ujął. <3 Niby takie nic, ale coś w tym zdaniu jest takiego, że zapamiętałam je i stwierdziłam, iż muszę napomknąć o nim w komentarzu. :)
OdpowiedzUsuńCole przyszedł przeprosić Daniela i pogadać z Cat – dziwne... czy tylko mnie to dziwi? Choć w sumie to bardziej podejrzane niż dziwne... Nom ale...
Osobiście nienawidzę biegać, serio. Raz nawet na siłowni pokłóciłam się z kolesiem (coś jak trener personalny), bo kazał mi biec na bieżni. Ostatecznie zrezygnował i ustawił mi bieżnię tak, że szłam po prostu pod górkę. xD Tak więc pewnie na miejscu Cat, zabiłabym Daniela albo ewentualnie schowałabym się w zaspie.
A w ogóle ciekawie musiało być, jak Cat goli nogi, a do łazienki wpada Daniem XDDDD
Blond... co wy wszyscy chcecie od blondu się pytam? Blond jest śliczny. ^^