"Gdybyś mógł zrozumieć znaczenie tragedii
Na pewno byłbyś zdumiony, że to ja i ty.
Gdy przychodzi co do czego, nie dajesz nic od siebie.
Więc płakałam, płakałam, płakałam.
A teraz żegnam się.
Nie dam robić z siebie głupca.
Nie nazywaj tego miłością.
Och, jesteś moją tragedią..."
Miałam
wrażenie, że nawet powietrze w sali przestało drżeć. Świat stanął w miejscu -
jak za pierwszym razem, gdy się całowaliśmy. Starałam się, ogromnie się
starałam nie zwracać na niego uwagi. Na to, w jaki sposób czarna koszulka
opinała jego muskularne, muśnięte opalenizną ramiona, jak jego jadeitowe oczy
błyszczały w świetle jarzeniowych lamp. A nawet na te idealnie wykrojone wargi
w brzoskwiniowym kolorze, które delikatnie rozszerzyły się na mój widok.
Unikałam go cały dzień. Nie było
to trudną sztuką, bo on również nie był tym, który chciałby mnie odnaleźć. Więc
teraz wpatrywaliśmy się w siebie - zaskoczeni, zawiedzeni, wściekli. Moje emocje
były lustrzanym odbiciem tych jego. Naraz poczułam zimny i gorący podmuch.
Zrobiło mi się słabo, ale dzielnie trzymałam się na nogach.
Jak powinnam zareagować? Nie,
Evans, nie będziesz płakać. Rzadko kiedy płaczesz. A na pewno nie przez faceta.
Odpuść.
Przybrałam więc obojętną minę i
usiadłam na przyniesionym przez Cody'ego krześle, wyciągając z kieszeni bluzy
telefon.
Czułam na sobie czujne spojrzenie
Daniela, więc podniosłam wzrok - tylko na niego. Nie uśmiechnęłam się, ale chyba
dostrzegł w moich oczach, że mój stan jest stabilny, bo lekko się odprężył.
I stanął na macie naprzeciwko
Cole'a.
Och, no jasne. Bo mało mam wrażeń
jak na jeden dzień. Boże, dlaczego faceci są takimi
idiotami?
Żeby zająć czymś ręce i przestać
nerwowo zerkać w stronę rozgrzewających się chłopców, napisałam do Lydii SMS'a.
Miałam nadzieję, że jeszcze nie śpi.
Ratuj,
Kiełku. Cole przyszedł na Nocny Trening.
JESTEŚ NA NOCNYM TRENINGU?!
Nie mówiłam ci? Gdzie ja, tam i
Shane. I odwrotnie.
No i jak tam jest? Faceci
pozdejmowali koszulki?
Panienko Sky, wcale mi panienka
nie pomaga!
Och, no dawaj. Nie trzymaj mnie
w niepewności!
Ja też chcę mieć tej nocy
kolorowe sny!
Ja rozumiem, że już jest późno,
ale naprawdę,
nie miałam cię za taką!
To nie ja śpię w jednej
sypialni z facetem rzeźbionym
przez samego Rafaela Santi!
Chwila. Widziałaś Daniela
nago?!
No a ty nie?
Parsknęłam
śmiechem, co przykuło uwagę kilku walczących. Zarumieniłam się i spuściłam
wzrok z powrotem na swoje dłonie i trzymany w nich telefon.
Dobra,
Kiełku. Teraz to serio mnie przerażasz.
Dobra, wracamy do Cole'a. Co
zrobiłaś, jak go zobaczyłaś?
Wybiegłaś z płaczem?
Twoja wiara we mnie jest
imponująca.
ZMIENIASZ TEMAT!
Ach, tak? To nie ja zaczęłam!
Mam ci pomóc czy nie?
TAK!
Moja rada: Tylko się nie
rozbecz.
Mam nadzieję, że tylko wyrwana
z łóżka trochę
po północy dajesz takie durne
rady.
Twoja wiara we mnie jest
imponująca.
Wiesz, że nadal nie wiem, co
zrobić, prawda?
Ja nawet nie wiem, o co wam
poszło.
Powiedziałam, że albo zostanie
ze mną,
ale ja niczego mu o sb nie
zdradzę, albo odejdzie.
I odszedł.
Tak właściwie to ja wyszłam.
Ale on mnie nie
zatrzymywał.
Trochę dupa.
Łagodnie mówiąc.
Może najlepiej nic nie rób.
Swoje powiedziałaś.
Pora na jego ruch.
A jeśli on go nie wykona?
To odpuścisz. Szkoda czasu na
faceta,
który boi się zawalczyć o
kobietę.
Dobra, Kiełku. Idź spać.
Bredzisz.
Tak, Evans. Ja ciebie też.
Dobranoc :*
W odpowiedzi dostałam całe morze
całuśnych buziek i próśb o kilka fotek roznegliżowanych kolesi z sali.
Zbyłam ją prychnięciem.
Dobra. Okay. Nic nie robić. Pora na jego ruch. Przyjęłam.
Podniosłam wzrok i zlustrowałam spojrzeniem walczących.
Słabo mi się robiło, gdy widziałam te do perfekcji opanowane kocie ruchy. Ja
też miałam umieć tak walczyć? Czy ta gracja, lekkość jest zapisana w naszych
wampirzych genach? Z tańcem za dobrze mi nie szło. Jak więc miałam nauczyć się walczyć?
Pociągnęłam solidny łyk wody zostawionej mi przez Daniela.
Już zaczynałam się nudzić, a szyja bolała mnie od nakazywania sobie, by nie
spoglądać w prawo. Jak długo trwały Nocne Treningi? Kiedy ci ludzie w ogóle
spali?
Moje obawy miały zostać rozwiane, kiedy podszedł do mnie
Daniel i napił się z tej samej butelki co ja.
- Długo jeszcze? - spytałam.
- A co, zmęczona?
- Cóż, bycie nocnym markiem dwa dni pod rząd bywa nieco
uciążliwe.
- Jeszcze godzina, księżniczko. - Mrugnął do mnie,
odrzucając butelkę. - Wytrzymasz, czy rzucisz się któremuś z nas do gardła?
- Dzisiaj tylko ty jesteś na mojej liście, Shane.
- Cóż za zaszczyt, Evans.
Wywróciłam oczami, kiedy odchodził. Boże, ten facet
irytował mnie jak nikt inny!
- Jesteście blisko, co?
Zdumiona podniosłam wzrok na stojącą obok mnie Sophie.
O czym ta wymalowana paniusia do mnie mówiła?
- Dość - odparłam wymijająco. Zważywszy na to, że powiedział
mi o samobójstwie swojej siostry, chyba byliśmy na etapie bliższych relacji.
- I mieszkacie razem?
Przyjrzałam się jej z ukosa. Do czego piła? Czyżby chciała
wyciągnąć ze mnie trochę materiału na świeże ploteczki?
- Mieszkamy, ale wydaje mi się, że nie powinno cię to
interesować.
- Wiesz, Daniel to mój chłopak. - A jednak! - Chyba mam prawo
wiedzieć to czy tamto.
- Nie jestem ,,tym" czy ,,tamtym" -
zauważyłam szorstko.
Sophie rozciągnęła swoje muśnięte błyszczykiem wargi w
złośliwym uśmieszku.
- Cholera cię wie, Evans - oświadczyła. - Boisz się słońca,
teraz jeszcze Daniel łazi za tobą krok w krok. Co przeskrobałaś?
- Jeszcze nic. Ale uważaj na słowa, bo zajmę się twoją
upudrowaną buźką.
- Nie groź mi, Dziwko Nocnego - wysyczała. - Bo ja też mogę
zmienić twoje życie w koszmar.
- Za wiele w nim nie zmienisz, wierz mi.
- Wystarczająco jednak, byś odpieprzyła się od mojego
chłopaka.
- Sophie! - Do naszych uszu dotarł donośny krzyk Cody'ego. -
Wracaj do ćwiczeń!
- Nie ciesz się na zapas, Dziwko Nocnego - wyszeptała Sophie
na odchodnym. - Jeszcze będziemy miały okazję by... porozmawiać.
Miałam ogromną ochotę, by rzucić jej się do gardła.
Wiedziałam jednak, że w tej bitwie to ja bym poległa. W porównaniu z tą
wyszkoloną maszyną do zabijania, ja byłam dopiero żółtodziobem.
Więc spokojnie, Evans. Daniel cię rozniesie, jeżeli
skrzywdzisz innego ucznia, albo, w najmożliwszym przypadku - siebie.
Dostrzegłam zaniepokojone spojrzenie Daniela. Czyżby
wszystko słyszał? Nawet jeśli, nie przejął się tym zbytnio, bo powrócił do
treningu. Więc i ja postanowiłam nie martwić się dość przykrym przydomkiem,
którym uraczyła mnie Sophie.
Żeby nie musieć patrzeć na jej zmarszczoną w złośliwym
wyrazie twarz, spoglądałam w drugą stronę - na chłopców.
Kiedy patrzyłam na walczących uczniów czułam zachwyt i
podziw. Czułam również łączącą ich więź.
Dostrzegałam harmonię w ich ruchach. Chłopcy potrafili odgadywać na zmianę
swoje ciosy, przewidywali każdy swój wzajemny krok. Rozumieli się bez słów.
Mogłam mówić, że mnie i Daniela coś łączy. Jednak w porównaniu z więzią łączącą
tą dwójkę, nasza była niczym. Relacja tych dwojga była niesamowicie prawdziwa i
trwała, zawarta zapewne jeszcze na długo przed ich przystąpieniem do Akademii.
Nie zniszczył jej czas, odmienne style życia. Jedynym, co mogło ich poróżnić - i zrobiło to - byłam ja.
Turner był żywiołowy jak ogień a Shane - nieprzewidywalny jak
woda. W jakiś pokrętny sposób jednak stanowili całość. Dopełniali się. Jednak
czułam, że coś między nimi się zmieniło. Choć nadal byli gotowi oddać za siebie
życie, ich relacje się ochłodziły. Coś w spojrzeniu Cole'a mówiło, że czuje się
zraniony. Za co? Po co?
Daniel znów uraczył mnie przelotnym spojrzeniem. Cole
dostrzegł jego gest, a mięsień na jego policzku niebezpiecznie zadrżał.
Och, Turner, nie rób zadymy! Nie dziś! Za późno. Boże... Och Boże, za co?
Żaden ze stojących obok wampirów nie zdążył zorientować się
w sytuacji. Nawet Daniel, który znał przyjaciela na wylot, nie przewidział
tego, co się stanie. Nie minęła sekunda, a Shane leżał na macie, zaciskając
dłonie na i tak naruszonej dziś przeze mnie szczęce.
Zerwałam się z krzesła, ale byłam zbyt sparaliżowana, by
podejść do nich jak reszta grupy.
Czemu Daniel jest tak cicho? Co się stało?
Najgłośniej dramatyzowała Sophie. Podczas gdy opanowany
Cody wydawał polecenia i starał się ustalić, czy Daniel jest przytomny, ona
darła się wniebogłosy, zagłuszając go.
- Daniel? Daniel, kochanie, misiu, słyszysz mnie?
Misiaczku!
W końcu przełamałam się i podeszłam bliżej. Tłum rozstąpił
się, wpuszczając mnie do środka, jakbym mogła jakkolwiek pomóc poszkodowanemu.
Po chwili już wiedziałam, czemu tak zrobili.
- Cat? Cat, księżniczko?
Och, Shane, ty idioto! Musisz prowokować obu naszych
wrogów?
- Tak? - Delikatnie, acz stanowczo odepchnęłam od Daniela
Sophie, która zasyczała na mnie. W dupie cię mam, suko. On potrzebuje tlenu! -
Och, Shane, chyba porządnie zarobiłeś, skoro to mnie wołasz w takiej chwili.
Spróbował się uśmiechnąć, ale w konsekwencji tylko zawył z
bólu.
- Jeszcze nie umieram, Evans. Nie ciesz się.
- Ciii - szepnęłam. - Nic już nie mów.
- Żeby cię w ten sposób uszczęśliwić?
- Och, zamknij się w końcu, albo dołożę ci własnoręcznie -
zagroziłam.
- Trzymaj lód, Danielu. - Cody ukucnął obok nas i przyłożył
zimny woreczek do opuchlizny i rozcięcia na wardze, z którego powoli sączyła
się krew. - Jak się czujesz? Kręci ci się w głowie? Masz mroczki przed oczami?
Duszności?
- Chcę się tylko położyć - wychrypiał Shane. - Poza tym nic
mi nie jest.
- Więc niech ktoś odprowadzi go do sypialni - zarządził
Cody, po czym wskazał na chłopaka imieniem Enzo. - A ty, Cat, skołuj więcej
lodu. Gdyby mu się pogorszyło, od razu idźcie do pielęgniarki. Możecie mieć
ciężką noc.
- Nie pierwszą - mruknęłam, wstając.
Enzo pomógł Danielowi wstać i wyprowadził go z sali. Nie wyglądał tak źle, sam w końcu utrzymywał się w pionie. Ale czułam, że jest
wykończony. Cole rozdrażnił ranę, którą ja mu dziś zadałam. Opakowanie proszków
przeciwbólowych mogło mu nie wystarczyć, aby przetrwać noc.
Poczekałam aż sala opustoszeje i wróciłam po swój telefon.
Kierując się z powrotem na górę, pomyślałam o tym, żeby zabrać ubrania Daniela.
Wiązało się to jednak z wejściem do męskiej szatni.
I prawdopodobną konfrontacją z Cole'm. A teraz już nie wiedziałam, czy chciałam go oglądać.
Bądź dzielna, Evans!
Wparowałam do szatni, nawet nie pukając.
I, jasna cholera, znalazłam się w raju. Lydia mi nie
uwierzy, kiedy jej o tym opowiem.
Na moje (nie)szczęście chłopcy zdążyli rozebrać się tylko
do połowy. A przynajmniej ci, którzy byli na widoku. Słyszałam lecącą spod
pryszniców wodę. Czemu kabiny były gdzieś ukryte?
Skup się, Evans!
O, Cole. No jasne. Tylko tego mi brakowało. Jak kończyć
dzień, to z pompą.
- Przyszłam... - Odwróć wzrok, Catherine. Natychmiast. Nie
patrz na klatę Cole'a. On cię już nie interesuje, zapomniałaś? - Przyszłam po
rzeczy Daniela.
Dwunastu opalonych, muskularnych chłopców spojrzało na mnie.
- To tamta torba - wskazał skinieniem głowy jeden z nich.
Na nogach jak z waty podeszłam we wskazane miejsce i
zaczęłam pakować do sportowej torby ciemne dżinsy, koszulkę i buty Shane'a.
Przez cały ten czas czułam na sobie spojrzenia zebranych. Żaden z nich jednak
wcale się nie odezwał. Nawet Cole, chociaż on zawsze miał mnóstwo do gadania.
Ja jednak nie mogłam się powstrzymać.
- Brawurowa akcja, Turner - rzuciłam z przekąsem. - Prawy
sierpowy. Klasyka.
Ten nic nie odpowiedział. Ja wciąż byłam wkurzona. Za to
że mnie porzucił, a teraz jeszcze uderzył Daniela, roszcząc sobie do mnie
jakieś durne prawo. Agresywnym ruchem zbierając z ławki rzeczy Shane'a, mówiłam
dalej.
- Ulżyło ci przynajmniej? Bo nie widzę innego powodu, dla
którego mógłbyś uderzyć najlepszego przyjaciela.
- Ja widzę jeden. Nawet ładniutki - zarechotał ktoś.
Zważywszy na to, że stałam odwrócona do nich tyłem,
zignorowałam ten komentarz.
Przerzuciłam torbę Daniela przez ramię i ruszyłam do drzwi.
Zaciskając dłoń na klamce, dodałam ciszej:
- Jesteś skończonym dupkiem, Turner. Zmarnowałam na ciebie
zbyt wiele czasu.
- Przeproś go ode mnie - rzucił, kiedy już jedną nogą byłam
na korytarzu.
Odwróciłam się, oczekując czegoś więcej. Czegokolwiek. Już niekoniecznie przeprosin do mnie. Byłam gotowa nawet na kolejne wyrzuty i
zapewnienie, że on również zmarnował na mnie czas.
Nic. Cisza. Nawet na mnie nie spojrzał.
Ty suk...
Nie warto, Evans. Odpuść.
Spojrzałam na niego po raz ostatni - z nieskrywaną
niechęcią. A potem odeszłam, choć każdy kolejny krok łamał mi serce.
Weszłam do sypialni i zamknęłam drzwi kopniakiem. Zbyt
mocno, zbyt głośno. Mogłam w ten sposób kogoś zaalarmować. Ale miałam to
gdzieś. Dziś nie dbałam już o nic.
- Catherine?
Wdech. Wydech.
- Przyniosłam lód - oznajmiłam, unosząc w górę woreczek. - I
twoją torbę.
- A ja właśnie wysłałem po nią Enza.
- Zaoszczędziłeś mu ponownego spaceru - mruknęłam, zrzucając
bluzę na ziemię. - Czemu tu jest tak gorąco, u diabła?
- Enzo się o mnie zatroszczył. - Daniel skrzywił się lekko. -
I spodobało mu się wrzucanie kolejnych polan do kominka.
Podeszłam do drzwi balkonowych i otworzyłam je na rozcież. Do
środka wpadło mroźne, ostre powietrze.
- Jak się trzymasz? - zapytałam, przysiadając na oparciu
kanapy, tuż obok głowy Daniela. Miałam stąd widok na niezbyt atrakcyjne
zasinienie sięgające niemalże jego oka. Nawet przy szybszym zdrowieniu
Dziennych Daniel prędko nie pozbędzie się tej
opuchlizny.
- Bywało lepiej - przyznał, obracając twarz, by na mnie
spojrzeć. Skrzywił się z bólu, gdy raną musnął o poduszkę. - Cholera.
- Jak z dzieckiem - westchnęłam, przykładając mu woreczek z
lodem do twarzy. - Nie wierć się.
- Idź spać, księżniczko. Sam potrafię się o siebie
zatroszczyć.
- Właśnie widzę.
Przez długą chwilę trwaliśmy w błogiej ciszy. Zastanawiałam
się, czy powiedzieć mu o moim spotkaniu z Cole'm. Wyglądał na zmęczonego, ale
uważałam, że powinnam mu powiedzieć. Może wtedy mnie zrobiłoby się lżej.
- Cole kazał cię przeprosić - odezwałam się z nieskrywaną
pogardą. - Tylko tyle. Zachował się jak skończony tchórz.
- To Cole. Nie spodziewałbym się osobistego poniżenia i
przeprosinowego prezentu.
Wstałam i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju. Męczyła mnie
pewna myśl. Nie wiedziałam tylko, jak ją ująć w słowach.
Najprościej, Evans. Nie komplikuj sobie życia jeszcze
bardziej.
Przysiadłam na krawędzi biurka i zapatrzyłam się w
szamoczącą na wietrze firankę.
- To przeze mnie - wypaliłam. - Ja was poróżniłam. Prawda?
- Nie, Cat, nie. - Daniel chciał usiąść, ale skończyło się
to donośnym stęknięciem. - Chodź tu. Nie mogę mówić do ciebie, kiedy cię nie
widzę.
- Nie chcę żebyś na mnie patrzył, ale żebyś odpowiedział.
- Catherine...
- Proste pytanie, Shane - mruknęłam. - Tak czy nie?
Każda kolejna sekunda stawała się wiecznością.
- Nie, księżniczko. Między nami popsuło się już jakiś czas
temu - odparł cicho, jakby z ulgą.
- Moja osoba jednak przeważyła szalę.
- Może. Nie wiem.
Westchnęłam. Dobra, stało się. Ktoś w końcu powiedział to
głośno.
- Moje ,,zdolności Iwanowów" - w to sformułowanie
wrzuciłam tyle pogardy, ile tylko było możliwe - na nic się nie przydają. Tylko
wszystko niszczą. Relacje, moje życie. Pieprzyć takie atrakcje.
- Nie mów tak, księżniczko. Wiesz dokładnie, że jeszcze nie
rozpracowaliśmy mocy, które posiadasz - zauważył.
- Mogłabym cię chociaż uleczyć - szepnęłam zbolałym głosem.
Nienawidziłam czuć się niepotrzebna. - Nie wiem jednak jak.
- To nic, Catherine. Naprawdę. Bywałem gorzej ranny.
Kłamał, wiedziałam to. Ale byłam mu wdzięczna za te
desperackie próby poprawy mojego nastroju.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytałam. - Może chcesz jeszcze coś
przeciwbólowego?
- Tylko zamknij drzwi - poprosił. - I idźmy spać. Już późno.
Jedno spojrzenie na zegarek uświadomiło mnie, że dochodziła trzecia w nocy.
Właśnie z tego względu zrezygnowałam już nawet z przebierania
się w pidżamy. Za cztery godziny i tak musiałam wstać na zajęcia. Rzuciłam się
więc na łóżko tak jak stałam - w dżinsach i koszulce.
- Dobranoc, Shane. Gdybyś czegoś potrzebował...
- Śpij już, Evans - wymamrotał sennie. - Męczą mnie twoje
próby bycia altruistką.
- Wal się, kaleko.
- Dobranoc, księżniczko... A jeśli chodzi o Sophie...
- Nieważne - rzuciłam sztywno. - Serio, to nic.
- Nie powinna mówić tak do ciebie - wyszeptał.
- Miała prawo się zdenerwować. W końcu... W końcu jest
twoją dziewczyną - dodałam, a nie wiedząc czemu, serce ścisnęło mi się przy tych
kilku prostych słowach. Słowach, które nigdy nie powinny były wydostać się z
moich ust w takiej kombinacji.
- Sophie nie jest moją dziewczyną - wyjaśnił miękko Daniel. -
Nigdy nie była.
Niewidzialna dłoń, która zaciskała swoje lodowate szpony na
moim sercu, zniknęła.
- Och.
Tylko tyle. Facet mówi mi, że suka, która mnie obrażała nic
dla niego nie znaczy, a ja jestem w stanie wykrztusić tylko tyle.
Chociaż.... Daniel powiedział, że nigdy nie byli
razem. Ale nie wspominał ani słowem o tym, że słodziutka Sophie Holder nic dla
niego nie znaczy. Skoro ona traktuje go z taką czułością, to może coś jednak
ich łączyło? Albo wciąż łączy?
A czemu to cię w ogóle interesuje, co, Evans...?
***
Last Christmas I gave you my heart...
Och, ja już czuję ten świąteczny nastrój, a wy? :D Jestem właśnie po ubieraniu choinki, w domu pachnie pierniczkami! Achh, jeszcze tylko kilka dni!
Ocenki wystawione? :)
Co do rozdziału... Och, trudno mi powiedzieć cokolwiek. Jedyne co mi się podoba, to piosenka. Zakochałam się w niej. Nie mam pojęcia, dlaczego znalazłam ją tak późno! <3
Znowu dużo Datherine... No ale nic nie poradzę - lubię pisać o zawiązującej się miedzy nimi więzi. A tak, takowa się tworzy :) Czy ich relacja będzie zmierzać ku romantycznym rejonom... Tego nie powiem, bo sama nie wiem. Na razie, jak mówiłam, unikam miłosnych wątków.
Ale czy na pewno, skoro w tym rozdziale pojawił się Cole..?
Wiem, że dziś krótko. Ale następny rozdział może się pojawić nawet w Pierwszy Dzień Świąt. Jest już prawie napisany. I, muszę ogłosić to z ciężkim sercem, będzie to prawdopodobnie jeden z ostatnich rozdziałów CZĘŚCI I.
Ale tym się na razie nie martwcie :)) Trzymajcie się cieplutko, Kochani!
Wasza Klaudia99
Hejka świetny roździał ( zresztą jak każdy:)) już miałam iść spać a tu nagle mnie olśniło że przecież jest sobota i nowy roździał!!! Jej! Tylko czemu tak szybko się czyta :( mogłabym czytać twoje opowiadanie i czytać i czytać i czytać... I czytać. Czekam na next
OdpowiedzUsuńNati
Czemu tak szybko sie czyta? Pewnie dlatego, że rozdziały króciutkie :p
UsuńCieszę się, że Ci się podobało :)I o ile mnie pamięć nie myli, chyba wczesniej nie komentowałaś, co? ;) Miło jednak, że postanowiłaś wyrazić swoją opinię.
Ściskam!
Klaudia99
Wow, ale akcja! Myślałam, że Danielowi na serio coś strasznego się stało. A tu tylko porządny siniak. Catherine chyba coś do Daniela czuję jednak. Pozdrawiam i weny życzę.
OdpowiedzUsuńDaniel jest wytrzymały. Byle prawy sierpowy go nie powali :D
UsuńA czy Catherine coś czuje do Daniela... Hm, może. Amelka zmusza mnie do tego, bym zrobiła z nich parkę. Ale chwilowo nie wiem, czy to dobry pomysł... Może z czasem :)
Również serdecznie pozdrawiam. I ostrzegam, że lada chwila pojawi się u Ciebie komentarz ode mnie ;)
Klaudia99
Hejcia, jak obiecałam tak zrobiłam, więc oto jestem. Rozdział jest genialny, po prostu genialny. Szkoda, że Daniel nie miał jak oddać, a ten Cole to taki (mega sexowny) dupek i po prostu za takich bohaterów Cie kocham. Czekam na next chapter :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
~Lucy
Może i miał jak oddać, ale wolał unieść się honorem :)
UsuńCóż, cały Shane.
Cole Mega Seksowny Dupek. Spodobałyby mu się takie tytuły, na pewno :D Miał być taki nieco próżny, chamski. Namiesza w życiu Cat, tego możesz być pewna. Wiec niekoniecznie miał być postacią wzbudzającą sympatię. Ale co kto lubi ;)
Dziekuję za obecność :*
Również pozdrawiam!
Klaudia99
HEJO! Hadzia!!! Ninja! :D :D Dobra jak już ci pisałam na fejsie dlaczego mnie tak długo u ciebie, mycho nie byłoo.... :C Więc tero ni byde ci sie tłumoczyć xD :D A tak właśnie jak tam z tą twoją jednodniową cukrzycą?? XD
OdpowiedzUsuńDATHERINE, DATHERINE I JESZCZE RAZ DATHERINEE!!! <3 <33 Pozdrowionka mój "cukrzycowcu' :D :D :D Ameliaa ;*
Nie będzie Datherine! Koniec, kropka! Chyba że przestaniesz psioczyć na mojego cholernie rozkosznego Leosia <3
UsuńWtedy się zastanowię xd
Och, Leon... I nagle poziom cukru mi wzrasta! Lekarza! Insulinę!
Jak przez Ciebie wykituję to wiesz, Catherine się Tobą zajmie! xd
Buziaki mycha :* I pamiętaj- będzie dobrze! Trzymam za to kciuki!
Klaudia99
Czas w końcu dodać komentarz.
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny. :*
Bardzo fajnie się go czyta.
Co ten Daniel musi wytrzymywać. Twardy seksowny chłopak.
A Cody to seksowny dupek, którego średnio lubię.
Catherine i Daniel hmmm...
Czekam na next ♡
Cieszę się, że rozdział się podobał ;)
UsuńCatherine i Daniel hmmm... xd
Buziaki :*
Klaudia99
No, no... Relacje z Cole'm są dziwne, ale mnie jak najbardziej odpowiadają. Poza tym duża dawka testosteronu zawsze jest dobra, nawet jeśli jednego z facetów uważa się za dupka :D Niezależnie od wszystkiego, trudno nie docenić takiego zaangażowania w walce o Catherine. Dupek czy nie, niech będzie, że Cole się stara - taki tam samiec alfa.
OdpowiedzUsuńBieeeedny Daniel, przez tę dziewczynę kiedyś naprawdę mu się coś stanie. Dobrze, że wampiry się szybko regenerują, bo po kilku takich akcjach rodzona matka by go nie poznała. Chociaż ta scena, kiedy zaczął wołać Cat... No ja chcę zobaczyć minę Sophie, naprawdę! Podejrzewam, że bezcenna. Cała akcja była epicka xD
Lydia to bardzo pocieszna osóbka. Hm... Ale to dobrze, nie ma to jak przyjaciółka, nawet jeśli bywa irytująca. Poza tym to całkiem przyjemna odskocznia, że tak się wyrażę.
Cole jest zazdrosny, co nawet mnie nie dziwi. Żaden facet nie byłby zadowolony, gdyby jego dziewczyna mieszkała z innym, zwłaszcza jego kumplem. Niezależnie od intencji obu stron, taka reakcja jest zrozumiała... Jestem ciekawa, jak dalej poprowadzisz ich relacje, nie wspominając o sytuacji na linii Daniel-Catherine. Ona się o niego troszczy, a to już coś znaczy...
Tak swoją drogą... Ta czerwień w SMS-ach jest o wiele bardziej przystępna niż dominująca na blogu. Co ja bym dała, żeby to zmienić. Wtedy tekst byłby o wiele bardziej widoczniejszy i mniej męczył oczy ;)
Pędzę w końcu do ostatniego rozdziału, bo chcę być już na bieżąco :D
Nessa
Tak czytałam, a w myślach powtarzałam Cat, nie bądź taka głupia... zamknij się i nie zachowuj się jak typowa nastka... Jednak się tak zachowała... Najpierw go kocha, a w następnej chwili nienawidzi... Ach... jak ta granica jest krucha. :D Wcale się nie zdziwię, jak gdzieś tam dalej, Cole i Sophie zjednoczą siły, żeby on miał Cat, a ona Daniela, choć w sumie to właśnie oni (w sensie Cole i Sophie) pasują mi na idealną parę. ^^
OdpowiedzUsuń