"To zaczyna się bólem, po którym następuje nienawiść
Nie, nie wierzę, że ludzie rodzą się, aby być mordercami
Nie wierzę, że świat nie może być ocalony
W jakim świecie my żyjemy, gdzie miłość podzielona jest przez nienawiść?
Sprzedając nasze dusze bez powodu, wszyscy musimy śnić o życiu daleko stąd
W tak zimnym świecie..."
Nazywam
się Catherine Evans, mam osiemnaście lat. I jestem morderczynią.
Brzmi
jak nieudolna parodia pierwszego spotkania anonimowych alkoholików, ale na moje
nieszczęście właśnie tak prezentuje się moja rzeczywistość. I to od kilku
dobrych miesięcy.
Najpierw
wywoływało to we mnie obrzydzenie. Gardziłam samą sobą, a już szczególnie tym,
kim byłam. Po uśmierceniu pierwszej ofiary to nie Katerinę uważałam za moje
największe przekleństwo, a mój wampiryzm. Przez bardzo długi czas nie
potrafiłam spojrzeć na siebie w lustrze. Z moją psychiką z dnia na dzień było
coraz gorzej. Przestałam przyjmować krew, jednak mimo to wciąż widziałam ją
wszędzie wokół – a przede wszystkim na moich dłoniach. Moje rozchwianie mogło
się jednak brać nie tyle z przeświadczenia, że zbrodni się dopuściłam, co po
prostu z faktu, że zamordowałam kogoś bardzo mi bliskiego. Colin, bo to on otrzymał
niezbyt zaszczytny tytuł mojej pierwszej ofiary, zaledwie w ciągu jednej nocy
wywrócił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Od tamtej pory nic nigdy
nie było już takie samo.
Prawdopodobnie
dlatego kolejnej zbrodni dopuściłam się już z pełną premedytacją.
Nie
planowałam uśmiercania Sophie. To była kompletnie spontaniczna decyzja, którą
starałam się odwlekać najdłużej, jak tylko potrafiłam. Ale to była tak
irytująca dziewczyna… Dodatkowo postawiła mnie w sytuacji bez wyjścia – albo
ona, albo ja. Nie mogłam ryzykować przegranej, to nie było w moim stylu. Kiedy
więc zaatakowała, odparłam atak. W konsekwencji brocząc jej słodką krwią moje
sumienie.
Zabójstwo
i morderstwo – zwroty, które nierzadko stosuje się wymiennie. Jednak dla mnie,
osoby, która dopuściła się jednego i drugiego, mają one zupełnie inne
znaczenie. Ich wydźwięk emocjonalny jest zupełnie inny. Zabiłam swoich
rodziców, ponieważ urodziłam się jako owoc klątwy Kateriny. To przeze mnie
Nocni ich wytropili i zabili. Zabójstwo z reguły bywa zbiorowe, ofiary
pozostają bezimienne i dość szybko zapomniane. Można też zabić kogoś w afekcie.
Morderstwo jednak z reguły bywa zaplanowane, dopracowane pod każdym kątem.
Zamordowałam więc Sophie, praktycznie bezimienną członkinię jej świty, a nawet
Colina czy Seana, Nocnego, który był jedynie kukiełką w przedstawieniu
wykreowanym przez mojego brata. Wystarczyło pół minuty bym z ofiary stała się
chłodnym, opanowanym, skupionym na przeciwniku katem.
−
Catherine, dobrze się czujesz?
Objęłam
się ciaśniej ramionami, czując, jak przechodzi mnie dreszcz. Mimo ogrzewania,
które na moją prośbę załączył Cole – co latem, w dodatku w Nevadzie, było dość niepokojące
– wciąż doskwierał mi przenikliwy chłód.
−
Możesz jechać szybciej? – westchnęłam, kątem oka spoglądając na licznik.
−
Wiozę Królową, wybacz, że wolę zachować najwyższe środki ostrożności – sarknął,
przerzucając bieg na wyższy.
−
To może trzeba było na akcję wyposażyć się w opancerzonego SUV-a a nie sportowe
autko – odgryzłam się, odwracając głowę w stronę szyby. Przewijający się za
oknem krajobraz przy tej prędkości przyprawiał mnie o mdłości. – Issa się
odzywała? – zapytałam, oglądając się przez ramię na Willa.
Nocny
zrezygnowany pokręcił głową i wsunął telefon do kieszeni. Dostrzegając jednak
moje spanikowane spojrzenie wyciągnął go ponownie i ułożył w dłoni tak, byśmy
oboje byli w stanie wychwycić moment, w którym czarny jak na razie ekran
rozświetli się, zwiastując nadejście połączenia.
Potarłam
dłońmi o siebie, próbując się rozgrzać. Z racji mojego mieszanego pochodzenia
nie powinnam być w stanie odczuwać chłodu. Jak dotąd nigdy nie był on dla mnie
aż tak dotkliwy. Powodem tego mogło być jednak to, że tym razem nie brał się on
z warunków atmosferycznych, a mojego wnętrza.
Byłam
przerażona. Świadomość, że Will miał rację i spotkanie w kościele było swoistą
zasadzką, paraliżowała mnie. Pędziliśmy teraz na łeb na szyję z powrotem do
Vegas, by sprawdzić, jak wielkich szkód dokonał wróg pod naszą nieobecność.
Bilecik z przestrogą, który znalazłam wśród szczątków świętej figurki wręcz
parzył mnie przez materiał spodni. Ja jednak nie chciałam nikogo słuchać, za
bardzo polegając na swojej intuicji, która, moim zdaniem, jeszcze nigdy mnie
nie zawiodła.
Że też akurat dziś musiało być
inaczej…
Przegrałam
już jedną bitwę. Dałam się zwieść, wskutek czego poległo wielu oddanych mi
ludzi. Teraz, kiedy ten sam przeciwnik wywołał wojnę, czułam się
nieprzygotowana. Przeświadczenie, że bezczynnie krążymy w kółko spędzało mi sen
z powiek. Byliśmy wiecznie obserwowani i sprawdzani. Wróg znał wszystkie nasze
słabości, wiedział jak i kiedy zaatakować, by osiągnąć swój cel. A ja nawet nie
zdawałam sobie sprawy, z kim przyszło mi się mierzyć. Kompletnie zignorowałam
pierwszą i najważniejszą zasadę, tą mówiącą o tym, by należycie poznać swego
wroga, bezmyślnie rzucając się w wir walki.
Teraz
musiałam płacić za swoją nieuwagę najwyższą cenę.
W
takich momentach uderzała mnie myśl, że byłam za młoda, by przewodzić tym
wszystkim ślepo oddanym mi ludziom. Nie znałam mechanizmów wojny, poruszałam
się po omacku z nadzieją, że tym razem uda mi się zrobić coś dobrze. Zdawałam
sobie sprawę jedynie z tego, że śmierć była jednym z przymiotów wojny i nie
dało się tego w żaden sposób obejść. Z dwojga złego wolałam być jednak tą,
która tę śmierć zadaje, nie zaś jest zmuszona mierzyć się z jej konsekwencjami.
−
Musisz się uspokoić, Catherine – odezwał się Will, ostrożnie dotykając mojego
ramienia. – Twoje kły…
Kiedy
mocniej zacisnęłam usta, poczułam, jak końcówki moich zębów wbijają się w
skórę. Spróbowałam je wsunąć, jednak bezskutecznie. Byłam zbyt zdenerwowana, by
należycie się wyciszyć. Kły w takich sytuacjach reagowały instynktownie. Z
drugiej jednak strony nie chciałam jeszcze ich chować. Z racji, iż ostatnio
żywiłam się krwią przetworzoną, nie potrzebowałam ich wysuwać. Zapomniałam
przez to, o ile bardziej potężna czułam się dzięki nim. To one sprawiały, że
byłam, kim byłam. Może zaczęłabym wywoływać wśród poddanych większy respekt,
gdybym częściej się z nimi obnosiła?
Ledwo
Cole zdążył zatrzymać auto na podjeździe, pognałam w kierunku wejścia do
hotelu. Larissa, wyczuwając, że przyjechaliśmy, wyszła mi naprzeciw. Jej
wyprana z emocji twarz była pierwszym, co ujrzałam.
A
potem poczułam krew.
Przepchnęła
się obok wampirzycy, podążając za nieprzyjemnym, nieco przegniłym zapachem.
Moje kroki do tej pory były pewne i sprężyste, jednak im bliżej znajdowałam się
salonu, tym szybciej opuszczała mnie odwaga. Ostatecznie tylko zajrzałam do
środka, podpierając się o futrynę. Na widok leżącego na stole ciała zakrytego
białym materiałem ogarnęły mnie mdłości.
−
David – wypaliłam, rozpoznając w fetorze śmierci domieszkę zapachu mojego
poddanego.
Kilku
zebranych wokół niego Nocnych podniosło głowy na dźwięk mojego głosu. Żaden z
nich się nie odezwał, jednak ze sposobu, w jaki na mnie patrzyli, sama
wyciągnęłam odpowiedź.
−
Królowo. – Larissa dość brutalnie szarpnęła mnie za ramię, nie pozwalając mi
tym samym odchylić materiału zakrywającego zwłoki. – Musisz coś wiedzieć, zanim
postanowisz go pożegnać.
Spojrzałam
wymownie na jej dłoń, która wciąć ciasno owijała się wokół mojego
przedramienia, dlatego też wampirzyca szybko się zreflektowała. Upewniwszy się,
że wysłucham tego, co ma mi do powiedzenia, nieznacznie się wycofała.
−
Musieliśmy to zrobić – wyszeptała. Dopiero kiedy wskazała na siebie,
dostrzegłam, że jej ubranie jest podarte i zakrwawione. – On nie dał nam
wyboru. Nie mogliśmy ryzykować i…
−
Co się stało? – przerwałam jej ostro.
Larissa
spuściła wzrok, jakby w obawie przed moim gniewem. Odwróciłam się więc w stronę
pozostałych Nocnych, chcąc wyciągnąć informacje od nich.
−
Zaatakował nas – wyznał Zach, wampir, który podobnie jak Issa należał do
szwadronu ratunkowego. Jak się okazało, nigdy nie mieli okazji, by wyjechać za
nami z Vegas. – Nie reagował na swoje imię.
−
Zupełnie, jakby nas nie rozpoznawał – dorzuciła blondwłosa, skulona za Zachiem
wampirzyca.
W
tłumie odszukałam wzrokiem Williama, na którego twarzy widoczny był sceptycyzm.
On również niewiele rozumiał z wypowiedzi moich poddanych.
−
To szaleństwo – mruknęłam, przyglądając się zebranym. – Nic, z tego, co
powiedzieliście, nie ma sensu.
−
A myślisz, że my coś z tego rozumiemy? – naskoczyła na mnie Larissa. –
Chciałabym, żeby brzmiało to logiczniej, ale najwidoczniej takie tłumaczenie w
ogóle nie istnieje.
Niewiele
myśląc, odsłoniłam płachtę. Miałam dość tłumaczeń, które i tak niczego nie
wnosiły.
Chciałabym
powiedzieć, że to widok trupa tak mną wstrząsnął, jednak z racji, iż był to
nieodłączny element mojej egzystencji, udało mi się nawet nie wzdrygnąć.
Czekałam na przypływ żalu czy bólu, ale nic takiego nie nastąpiło. A wszystko
dlatego, że na objętej zaawansowanym stadiem rozkładu twarzy nie potrafiłam
dostrzec rysów mojego poddanego.
−
Kto to jest, do cholery? – wyszeptał znajdujący się tuż za mną Will.
Ciało
było poszarzałe, w niektórych miejscach praktycznie nadgniłe. Odór
samotrawiącego się ciała nie pozwalał normalnie oddychać. Myśl, że jeszcze
godzinę temu ta kupa nadgniłego mięsa była moim poddanym była zbyt absurdalna
do zaakceptowania nawet przeze mnie – osobę, która widziała w swoim życiu
właściwie wszystko.
–
Spójrz – wyszeptał Will, stając obok mnie. Ostrożnie, z nieskrywanym
obrzydzeniem dotknął ciała, podwijając nieznacznie rękaw bluzy Davida.
Pochyliłam
się, by lepiej przyjrzeć się nabrzmiałym wręcz czarnym żyłom na jego
przedramionach.
–
Już to widzieliśmy – mruknęłam, dla pewności sprawdzając, czy wszystkie żyły na
ciele wyglądają podobnie. – U Cole’a, kiedy ktoś podał mu jad Masona. Wiem, co
chcesz powiedzieć – dodałam szybko, ostrzegawczo unosząc palec. – Ale to nie
jest zasługa Masona. Ktoś go wykorzystuje.
–
Myślicie, że tak bym skończył, gdyby Mas zawczasu nie podał mi swojej krwi? –
wtrącił cicho Cole, stając w bezpiecznej odległości od ciała. Dzięki łączącej
nas więzi doskonale wiedziałam o piekle, które na nowo rozgrywało się w jego
umyśle, ilekroć spoglądał na denata.
–
Ty dodatkowo miałeś w organizmie krew Catherine – oznajmił jak zwykle opanowany
William. – Nie wiemy, jakby to wszystko się potoczyło, gdybyś był pozbawiony
tego niewątpliwego przywileju.
–
Trzeba przebadać ciało, zanim rozłoży się całkowicie – przerwałam ich debatę,
spoglądając przez ramię na Larissę.
Odpowiedź
wampirzycy nawet mnie nie zaskoczyła. Czasem żałowałam, że tak rzadko okazuję
jej swoją wdzięczność. Mimo iż zaczynała, stając przeciwko mnie, teraz była tą
najbardziej mi oddaną.
–
Już zleciłam ekspertyzę. Powinniśmy otrzymać wyniki nazajutrz.
–
W takim razie nic tu po mnie – westchnęłam, po raz ostatni spoglądając na
ciało. – Witaj i żegnaj, towarzyszu – wyszeptałam, z niezrozumiałego dla mnie
powodu przechodząc na język bułgarski. – Twoje oddanie nie zostanie ci
zapomniane.
Will,
który chyba jako jedyny zrozumiał to, co powiedziałam, uśmiechnął się do mnie w
sposób, którego jak dotąd jeszcze mi nie prezentował – ciepło i czule. Znałam
go jako tego, który trzyma emocje na wodzy, kierującego się w życiu zasadami
stoików, dlatego też tak gwałtowna zmiana nieco mnie zaskoczyła.
–
Mamy go pogrzebać? – zapytał Zach.
Odwróciłam
wzrok od Williama, w pełni koncentrując się na moim drugim poddanym.
–
Spalić – sprostowałam. – Nie ma sensu bawić się w ceremoniały, które i tak na
nic się zdadzą. Nie ma co liczyć na odpuszczenie grzechów i zmartwychwstanie
ciała...
–
Mało ci na dziś atrakcji? – jęknął Will, drepcząc za mną w stronę gabinetu. –
Catherine, dopiero co pochowaliśmy jednego z naszych. Powinnaś trochę odpocząć,
okazać mu należny szacunek…
–
Nie mamy czasu nawet na pieprzoną minutę ciszy w imię zmarłego – warknęłam, z
łoskotem uchylając drzwi. – Jeśli myślisz, że zasnę ze świadomością, że ona… Co
ty tutaj robisz?
Daniel
bardzo powoli zadarł głowę do góry. Jego nieśpieszne ruchy nie brały się jednak
z tego, że próbował ze mną pogrywać, a po prostu z tego, iż jego organizm był
osłabiony. Na widok cieni pod jego oczami i jego zapadniętych policzków coś
mnie tknęło.
–
Chryste, nikt ci nie dał krwi, odkąd się tu znalazłeś? – mruknęłam, podchodząc
do niego. Nie bawiąc się w poszukiwania klucza, po prostu jednym szarpnięciem
zerwałam ciążące na jego nadgarstkach kajdany. – Chodź, ogarnę ci jakiś
prysznic i kolację. A ty – zwróciłam się do Willa – poproś kogoś o
przygotowanie izolatki na nowego rezydenta.
Nie
wiem, kto był zaskoczony bardziej – Will czy dopiero co uwolniony z więzów
Daniel. Mimo to żaden z nich nie zaoponował, co wzięłam za dobry znak.
Czułam
się dziwnie, przemierzając korytarze hotelu z Danielem obok. Chyba wciąż
podświadomie nie pogodziłam się z faktem, że on naprawdę tu był. Odkąd jednak
pojawił się w naszym domu, nie miałam chwili, by na spokojnie wszystko
przemyśleć. Przyjęłam do wiadomości jego obecność pod moim dachem, ale w głębi
duszy wciąż nie potrafiłam zaakceptować tego, że wrócił. Pozbawiona
człowieczeństwa przestałam przywiązywać do tego tak dużą wagę. Mijały dni, a ja
wciąż spoglądałam na Daniela jedynie jak na skorupę, znajomą powierzchnię, z
którą moje dawne ja wiązało tak wiele wspomnień. Doskonale pamiętałam naszą
pokręconą, miłosną historię, wszelkie wzloty, upadki i zawirowania.
Nie
pamiętałam tylko, jak to było kochać Daniela Shane’a. I chyba właśnie to w tym
wszystkim było najgorsze.
Oczywiście dla niego. Po mnie
spływało to jak po kaczce.
–
Czyste ręczniki znajdziesz w szufladzie – poinstruowałam go, otwierając przed
nim drzwi do mojej łazienki. Spojrzałam na leżącego na łóżku Cole’a, który
wyglądał na wyraźnie zaskoczonego widokiem nas dwoje w sypialni. – Za to w
szafce pod umywalką powinieneś znaleźć maszynki do golenia i pozostałe przybory
toaletowe. Nie będziesz miał nic przeciwko uszczknięciu twoich zapasów, prawda,
kotku? – zawróciłam się do narzeczonego z przesadzonym uśmiechem, próbując
desperacko zmniejszyć panujące między nami napięcie.
Cole
zamrugał, próbując zapewne oswoić się z sytuacją.
–
Pewnie, nie krępuj się.
Daniel
jedynie skinął przyjacielowi głową, po czym wyminął mnie bez słowa i zatrzasnął
się w łazience. Nie drgnęłam ani o milimetr, dopóki nie usłyszałam lecącej spod
prysznica wody. Dopiero wtedy się rozluźniłam.
–
Wyjaśnisz mi, co to wszystko ma znaczyć? – mruknął Cole, kiedy usiadłam na
łóżku obok niego.
–
Może i trochę mnie poniosło – przyznałam, wzdychając ciężko. – Ale chociaż tyle
jestem mu winna, nie?
–
Nic nie jesteś mu winna – sprostował Cole ostro. – To od teraz nasz wróg,
kotku. Wróg, dezerter i pozostałe zło wcielone.
Wywróciłam
oczami, po czym ułożyłam się na łóżku obok niego. Cole wyciągnął dłoń,
zachęcając mnie do tego, bym wsunęła się w jego objęcia, ale nie skorzystałam z
jego propozycji. Zamiast tego obróciłam się na plecy.
–
Chyba trochę przesadzasz – szepnęłam, mimowolnie układając dłoń na brzuchu. –
Jeśli dobrze wszystko poprowadzę, stanie się użyteczny.
–
Masz na myśli informacje? – parsknął. – Próbowałem, kotku. I nic z niego nie
wyciągnąłem.
–
Bo to nie ty nosisz pod sercem jego bękarta.
Cole
wsparł głowę na dłoni i spojrzał na mnie z góry.
–
Planujesz go uwieść? – mruknął, nawet nie kryjąc swojego sceptycyzmu. – A jeśli
się przeliczysz i tobie też odwali na jego punkcie?
–
Nie mam czasu na romansowanie – warknęłam, dotknięta do żywego jego przytykiem.
– Musimy działać szybko, jeśli chcemy objąć przewagę.
Cole
westchnął, wolną dłonią dotykając mojego brzucha. Musnął ostrożnie pasek nagiej
skóry, który ukazał się, kiedy podniosłam ręce, wskutek czego na moim ciele
pojawiła się gęsia skórka.
–
Myślałaś już nad imieniem? – zagadnął, asekuracyjnie zmieniając temat. Po tylu
wspólnych miesiącach doskonale nauczył się już, że życie ze mną jest
skomplikowane tylko wtedy, kiedy samemu się je sobie komplikuje. – W porównaniu
z innymi kobietami ty nie masz na to dziewięciu miesięcy.
–
To nie jest teraz istotne – mruknęłam.
Nie
lubiłam, kiedy ktoś poruszał ten temat. Drażniło mnie mylne przeświadczenie
ludzi z mojego otoczenia, że od teraz to cudowne maleństwo stanie się moim
jedynym priorytetem. W rzeczywistości w ogóle mnie nie obchodziło. Na dobrą
sprawę wciąż nawet nie czułam tego, że noszę je w sobie.
–
Powinnaś skupić się na dziecku, Cat. Czemu od razu zakładasz, że będzie ono
powodem twojej klęski?
–
Wystarczy spojrzeć na to, kto jest jego ojcem.
Drzwi
łazienki skrzypnęły cicho, kiedy Daniel je uchylił. Na jego widok machinalnie
zacisnęłam usta, nie chcąc palnąć czegoś głupiego. Strąciłam dłoń Cole’a z
mojego brzucha i wstałam, nie do końca wiedząc nawet, dlaczego. Czułam się jak
małolata przyłapana przez rodziców na robieniu czegoś niedozwolonego.
–
Cole, przyniesiesz Danielowi krew? – zagadnęłam, spoglądając na Turnera.
Nocny
skrzywił się, nawet nie próbując ukryć swojego zniesmaczenia. Mimo to wstał
posłusznie i skierował się w stronę wyjścia.
–
Jak wrócę, dokończymy rozmowę – zaznaczył, znikając za drzwiami.
Tylko
wywróciłam oczami na jego upór. Mógł gadać, co mu się podobało, ja jednak nie
zamierzałam dalej ciągnąć tematu mojego nienarodzonego bękarta.
–
Masz brudną tę koszulkę – mruknęłam, lustrując wzrokiem sylwetkę Daniela. – Kto
cię uderzył? – zagadnęłam, nawiązując do jego opuchniętej, naznaczonej strupem
dolnej wargi. Ze względu na niedobór krwi w jego organizmie nie regenerował się
tak szybko, jak powinien.
–
A obchodzi cię to?
–
W sumie nie – przyznałam. – Ale mam ochotę na kogoś nawrzeszczeć.
Podeszłam
do szafy i uchyliłam jej lewe skrzydło. Skrzywiłam się na widok panującego w
niej bałaganu. Rzeczy moje i Cole’a zmieszały się, tworząc kłębowisko głównie
ciemnych materiałów. Ze stosu udało mi się wygrzebać względnie niepogniecioną,
granatową koszulkę. Wręczyłam ubranie Danielowi, udając, że nie zauważyłam jego
zniesmaczonego spojrzenia.
–
Cole nieźle się tu zadomowił, co? – zagadnął, zdejmując przez głowę swoją
koszulkę.
Wywróciłam
oczami na ten infantylny pokaz męskości i przysiadłam z powrotem na materacu
łóżka.
–
A obchodzi cię to? – prychnęłam.
Daniel
włożył przez głowę świeże ubranie. Dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę,
aby odpowiedzieć.
–
W sumie to tak. Cholernie, żeby nie wyrazić się jeszcze dosadniej.
Zdusiłam
ironiczny uśmieszek, który cisnął mi się na usta. Z jakiegoś niezrozumiałego
dla mnie powodu jego zaangażowanie jedynie mnie bawiło.
–
Och, jakież to urocze. Będziecie się o mnie bić? Z chęcią popatrzę.
Daniel
skrzyżował ramiona na piersi, próbując przybrać obojętną minę. Widziałam
jednak, jak przez jego twarz przebiegł grymas bólu. To był zaledwie ułamek
sekundy, ale tyle wystarczyło, bym przekonała się o trafności mojej tezy.
–
Gdybyś wtedy nie fajtnął, wysoce prawdopodobne, że to ty grzałbyś lewą połowę
mojego łóżka – zauważyłam, dla własnej przyjemności drażniąc go jeszcze
bardziej.
–
Co się dziś stało, księżniczko? – zapytał nagle, zaskakując mnie zmianą tematu.
– Zachowujesz się… inaczej.
Tym
razem nie udało mi się powstrzymać uśmiechu.
–
W końcu coś zrozumiałam, Danielu. Coś, co zmieniło wszystko.
–
Coś, co zmieniło ciebie – sprostował, przyglądając mi się podejrzliwie.
W
odpowiedzi uśmiechnęłam się szerzej. Po raz pierwszy od bardzo dawna byłam
szczerze rozbawiona. Jeszcze trzy miesiące temu w taki stan potrafiła wprawić
mnie jedynie Lydia. Teraz wystarczyło, bym po raz kolejny złamała serce byłemu
kochankowi.
Ciekawa
odmiana, nie powiem, że nie.
–
To nie jesteś ty, księżniczko – westchnął, bezradnie opuszczając ramiona wzdłuż
boków.
–
Mylisz się, najdroższy. Jeszcze nigdy nie czułam się bardziej sobą.
Nazywam
się Catherine Evans, mam osiemnaście lat. I jestem morderczynią.
A
to dopiero początek mojej historii.
††††††††††††
Dobry wieczór!
Dziś znów krótko i właściwie niepotrzebnie, kolejny rozdział do kolekcji zapchajdziurę, ale jestem z niego wyjątkowo zadowolona. Jest taki... uczuciowy. Napisanie go zajęło mi zaledwie dwie godziny, a to nie zdarzyło się jeszcze nigdy. Z reguły skrobię rozdział całymi tygodniami. Jednak teraz tyle się we mnie tego wszystkiego zebrało, że machnęłam notkę w przeciągu jednego popołudnia.
To prawdopodobnie ostatni rozdział, jak tu wstawiam.Przez najbliższe dwa miesiące może tu zapanować podejrzana cisza. Nie mogę jednak odkładać przygotowań do matury w nieskończoność. W maju jednak wrócę do Was ze zdwojoną siłą, obiecuję! Poprzysięgłam sobie zakończyć AC przed trzecimi urodzinami tego bloga, także przede mną niemałe wyzwanie!
Dziękuję za obecność. Co tu dużo gadać - bez Was właściwie by mnie tu nie było.
Do napisania! xox
Czekam :)
OdpowiedzUsuńBardzo barwne opisy,ciekawa fabuła. Pisząc to dajesz innym alternatywę do spędzania wolnego czasu. Masz talent do pisania i umiesz go wykorzystać.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zachęcam do przeniesienia się w świat mojej książki, na blogu: http://mynewbook25.blogspot.com
Wielbię Cię za ten wstęp, wiesz? I jej przemyślenia. To jest tak inne, że wciąż nie mogę się przyzwyczaić. Jakoś przywykłam do miotającej się na prawo i lewo Cat, ale teraz... To Katerina, prawda? Pod każdym względem, chociaż... też niekoniecznie, bo ze wcześniejszych wzmianek pamiętam, że ona kochała Jonathana i jego dziecko. Cat po prostu całkowicie się wyłączyła – i to jest zarazem fascynujące, jak i przerażające.
OdpowiedzUsuńDziałanie tej trucizny, którą oberwał Cole... Czemu? ;____; Nie mógł być pierwszą ofiarą, zamiast tego biednego Nocnego? No nie mógł, zwłaszcza z tym swoim wysokim mniemaniem o sobie? Wiesz jak ja bym się ucieszyła?
Tak czy inaczej, pomysł genialny i wciąż myślę, do czego Ty zmierzasz. No i Daniel... Ja tam i tak jestem za tym, że facet postawi na swoim. Choć trochę, bo za wiele ich łączyło, by tak całkiem zapomnieć o tej relacji. Ona też nie potrafi, chociaż z uporem wmawia sobie coś innego.
Przemyślenia o ciąży też są ciekawe. Ta niechęć... Czekam aż coś drgnie, bo to mógłby być przełom.
Nessa