sobota, 31 grudnia 2016

Rozdział 48



"Nienawidź mnie, złam mnie.
Pozwól mi poczuć się tak zranionym, jak ty.
Odepchnij mnie, zmiażdż, zniszcz.
Ale obiecaj mi, że nigdy z nas nie zrezygnujesz
A potem mnie uratuj, uratuj mnie..."



Biegłam, wciąż zmieniając kierunek. Wielokrotnie zawracałam, nie do końca wiedząc, czego pragnęłam – spotkania z Nocnymi czy raczej uniknięcia go? Przystanęłam, stając z dala od zdradliwego, rzucanego przez miejską latarnię słupa światła. Ukryta w cieniu, próbowałam wyrównać oddech i zdecydować, co dalej. Moje serce było jednak rozdarte między tym, co chciałam a tym, co powinnam; zresztą nie pierwszy raz. Nienawidziłam tych huśtawek nastrojów i nieodgadnionych pragnień – nie tyle moich, co Kateriny. Zarówno ona, jak i ja byłyśmy wychowywane w otoczeniu Dziennych, przez co obie miałyśmy wątpliwości, którą ze stron wybrać. Katerina zyskała w tej kwestii niewątpliwą przewagę, niemniej jej wszelkie rozterki przeszły na mnie wraz z klątwą. Chociaż serce pragnęło zjednoczenia z Nocnymi, zdrowy rozsądek dyktował coś kompletnie przeciwnego. Zbyt długo spoufalałyśmy się z tą „dobrą” stroną, żyłyśmy jej zasadami, znałyśmy jej członków. Kochałyśmy ich. Ilekroć zdawało nam się, że wiemy, jak powinien brzmieć ostateczny werdykt, coś mąciło nasze przekonania, sprowadzając nas z powrotem do punktu wyjścia. Niezrozumiały impuls pchał nas wprost w ramiona śmierci, pozbawiając wolnej woli i możliwości wybrania sprawiedliwie. Miłość do Nocnych była zaślepiająca i toksyczna – teraz to wiedziałam. Nie potrafiłam się jednak jej przeciwstawiać. Było w mroku coś urzekającego, coś… hipnotyzującego. Ciemność niosła za sobą sekrety, niebezpieczeństwo, ale również obietnicę lepszego jutra, imperium, mocy. Władzy.
Wśród Dziennych byłam tylko sierotą, wyrzutkiem o fioletowych oczach zbyt ostro podkreślonych czarną kredką. Dopiero opętana żądzą krwi czułam, że coś znaczę, że mogę dokonać czegoś przełomowego. Było to tak wszechogarniające uczucie, że aż niedorzeczne. Mimo iż zdawałam sobie sprawę z jego irracjonalności, nie potrafiłam mu nie ulec. W mojej duszy od zawsze było odrobinę ciemności, przez co poddawanie się złej naturze wychodziło mi tak łatwo. Walka była bezcelowa mimo licznych zapewnień Daniela, że jest inaczej. Mrok był mi pisany, czułam to każdą komórką ciała. Śniłam o nim, pragnęłam go. Łaknęłam władzy bardziej, niż powinnam. Shane miał rację, mówiąc, że powinnam przestać zrzucać wszystko na klątwę i Katerinę, która niefortunnie uległa nie tym instynktom, którym powinna. Problem tkwił we mnie. Od zawsze. Klątwa sprawiła jedynie, że zaczęłam to dostrzegać. Poza niestabilnością emocjonalną i ciągłym rozdrażnieniem, przyniosła mi również zrozumienie. Właśnie wtedy, gdzieś w centrum Missouli, kompletnie nieznanego mi miasta, zaczęłam wszystko postrzegać jaśniej. Siebie, swoje instynkty. Po miesiącach próbowania pojęłam swoje jestestwo.
Byłam zła. Gdzieś tam w środku już od urodzenia tkwiło we mnie coś zepsutego i mrocznego. Każdy kolejny grzech przybliżał mnie do granicy. Zbliżałam się nieubłaganie do punktu kulminacyjnego, miejsca z którego miało nie być powrotu. Już niewiele potrzebowałam, by przeważyć szalę na tą „złą” stronę i zająć należne mi miejsce. Nie pozostały mi miesiące, lecz dni; o ile nie godziny. Mogłam to odwlekać, przeciągać, ale ta walka była z góry przesądzona. Czy na moją korzyść, czy nie – to zależało już tylko od mojego podejścia.
Rozejrzałam się, próbując ustalić, z której strony przybiegłam. Mój zapach wciąż unosił się w powietrzu, jednak był zbyt słaby, by według niego ustalić trasę, którą przebyłam. Mimo to Nocni znajdowali się nieopodal, niezłomnie mnie poszukując. Ból w piersi wzrastał z minuty na minutę, pozbawiając mnie tchu. Tęsknota obezwładniała mnie, kruszyła moje wrażliwe i całkowicie oddane Nocnym serce, sprawiając, że traciłam wiarę w wiarygodność mojej walki. Pamiętałam jednak, że obiecałam Danielowi nigdy się nie poddać, walczyć mimo bólu i łez. Oboje wiedzieliśmy, że jestem zbyt słaba, by znieść presję czasu, lecz dla Shane’a byłam gotowa wszystko przeciągnąć – choćby tylko o kilka godzin.
Wstrzymałam oddech, koncentrując się na rozsadzającej moje serce tęsknocie. Za jej pomocą spróbowałam ustalić, gdzie znajdują się Nocni. Dzięki łączącej nas więzi nie było to wcale takie trudne – odrobina magii i wiatru z północnego wschodu podpowiedziało mi, że najbliższe mojej duszy wampiry znajdują się bliżej, niż pierwotnie zakładałam. Odbiłam w prawo, zdeterminowana, by wyjść im na spotkanie. Nie znałam ich intencji, jednak wiedziałam, że za wszelką cenę muszę odciągnąć ich na granicę miasta, tak jak nakazał mi Daniel. Nie mogłam ryzykować, by przez moją lekkomyślność coś stało się jego rodzicom.
Życie w mieście stopniowo zanikało, ulice pustoszały, co w obecnej sytuacji było niewątpliwym plusem. Przemierzałam kolejne uliczki ze spuszczoną głową, unikając spojrzeń ostatnich przechodniów zmierzających szybkim krokiem do domów. Nikt się mną nie interesował, co wzięłam za dobry znak. Nocni byli nieobliczalni, bałam się, co mogliby zrobić niewinnemu, który raczyłby nie tak potraktować ich Królową. Możliwe, że jak zwykle nieco wyolbrzymiałam, jednak wolałam dmuchać na zimne – nader dotkliwie zdawałam sobie sprawę z przywiązania, jakim darzyli mnie Nocni. Musiałam więc zadbać o każdy, choćby najmniejszy szczegół. Rozsierdzenie moich poddanych mogło skończyć się źle nie tylko dla przyziemnych, ale również dla mnie.
Drgnęłam, słysząc po swojej prawej stronie jakiś szmer. Z opóźnieniem zarejestrowałam, że dźwięk ten wywołała opuszczana roleta w witrynie sklepu mięsnego. Otrząsnąwszy się, ruszyłam dalej. Nie chciałam, żeby moje rozdrażnienie jakkolwiek wpływało na zmysł postrzegania rzeczywistości. Pozostanie w pełni świadomą stanowiło niewątpliwie mój jedyny priorytet. Nie mogłam sobie pozwolić na bycie rozproszoną, nawet z uporczywą tęsknotą miażdżącą mnie od wewnątrz. Byle przeoczenie mogło się źle skończyć.
Wyostrzyłam zmysł wzroku i słuchu, wyciszając uczucia, które powodował promieniujący w mojej piersi żal. Doskonale wiedziałam, czego szukam, dlatego postanowiłam w pełni skupić się na moim celu. Oddzielając zapach miasta od swojego, jak również dudnienie mojego serca od szumu metropolii, szłam przed siebie. Z każdą kolejną minutą śledzenie wychodziło mi sprawniej, a każdy następny krok był pewniejszy, a tym samym bardziej mechaniczny. Przestałam myśleć o tym, co robiłam, a po prostu zaczęłam to wykonywać. Gdyby Daniel mógł mnie wtedy zobaczyć, pękłby z dumy. Od początku roku pragnął nauczyć mnie czegoś więcej poza zwykłą walką – samej jej mentalności. W tamtym momencie naprawdę przyjęłam osobowość wojownika i łowcy. I to bez przełączenia się na tryb zniszczenia i destrukcji!
Na moment wytrąciłam się z rytmu, gdy w moje nozdrza uderzył słodki zapach posoki Nocnych. Pozwoliłam moim kłom nieznacznie się wysunąć. Wciąż jednak panowałam nad instynktami i żądzą krwi, która czaiła się gdzieś w mroku, gotowa przejąć kontrolę, gdy tylko jej pozwolę.
Ostro skręciłam w lewo, podążając za zapachem, który z każdym kolejnym krokiem przybierał na intensywności. Wzrastało również poczucie, że Nocni znajdują się niemalże na wyciągnięcie ręki, dzięki czemu stopniowo moje serce zaczęła opuszczać tęsknota. Szybko zastąpiła ją radość i miłość, nabrzmiewająca w mojej piersi niczym balon. Przyśpieszyłam kroku, nie mogąc się doczekać ponownego spotkania z istotami tak bliskimi mojej duszy.
Zarejestrowałam uderzenie dopiero, gdy z impetem zderzyłam się ze ścianą budynku. Nieco odrętwiała spróbowałam podnieść się do pionu, jednocześnie próbując zlokalizować napastnika. Z trudem udało mi się zwalczyć zawroty głowy i rozejrzeć. Kiedy nikogo nie dostrzegłam, zaczęłam pluć sobie w brodę, czy to wszystko aby na pewno mi się nie przyśniło. Sięgnęłam ręką do tyłu, dotykając głowy w miejscu, które najsilniej przyjęło cios. Syknęłam, wyczuwając pod palcami ciepłą, lepką ciecz. Nie tylko mnie zapach krwi wytrącił z równowagi. Nieopodal, tuż za starym kontenerem na śmieci coś się poruszyło. Momentalnie się wyprostowałam, przyjmując pozycję bojową. Ktokolwiek to był nie zamierzał czule mnie  przyjmować – nawet, jeśli wyraźnie pachniał Nocnym.
– Halo? – krzyknęłam, z miejsca czując się idiotycznie. Brakowało tylko, bym dorzuciła „Jest tam kto?”, jak te wszystkie głupiutkie blondyneczki z horrorów. – Wiem, że tam jesteś!
Odpowiedziała mi cisza, dlatego też postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę kontenera, ocierając dłoń z krwi o spodnie. Miałam nadzieję, że ten drobny zabieg nie rozsierdzi mojego przeciwnika, a zwyczajnie rozreguluje, sprawiając, że stanie się podatny na mój urok.
Szybko, zanim przyszło mi się rozmyślić i wziąć nogi za pas, zajrzałam za kontener, jednak poza gnijącymi resztkami, których ktoś nie wrzucił przepisowo do pudła, nic nie znalazłam. Zirytowana tą zabawą w kotka i myszkę zaklęłam pod nosem. Już miałam się poddać, kiedy usłyszałam za sobą jakiś szmer. Wstrzymałam oddech, upewniając się, czy aby na pewno i tym razem się nie przesłyszałam. Przeciwnik najprawdopodobniej uznał, że wciąż jestem lekko roztrzęsiona po upadku i jego uchybienie uszło mojej uwadze, bo odgłos się powtórzył – tym razem rozległ się bliżej mnie. Znieruchomiałam w oczekiwaniu na kolejny cios, próbując zawczasu zorientować się, z której strony padnie. Szum miasta utrudniał to zadanie, niemniej szybko zrozumiałam, że Nocny wykorzysta sytuację, atakując mnie od tyłu. Odczekałam jeszcze chwilę, dziękując w duchu za lekkomyślność mojego przeciwnika, po czym w ostatniej chwili odwróciłam się, wyciągając przed siebie prawą dłoń.
Nocny zmartwiał, orientując się, że tym razem to mnie udało się podejść jego. Spojrzał najpierw na mnie, a potem na moją dłoń, którą szczęśliwym trafem udało mi się usytuować perfekcyjnie na wysokości jego serca.
– Teraz porozmawiamy po mojemu – warknęłam, popychając go lekko do tyłu. Nocny nie sprzeciwiał się; posłusznie oparł się plecami o ścianę, ani na moment nie spuszczając wzroku z mojej ręki. – Kim jesteś?
– Jestem Sean – burknął, wyraźnie niezadowolony.
– Wiesz, że nie o to mi chodziło, Sean. – Spróbowałam złapać z nim kontakt wzrokowy i wspomóc się perswazją, jednak w tej kwestii Nocny był bardzo ostrożny. – Kto cię przysłał? I dlaczego mnie zaatakowałeś?
– Nie zamierzam o tym z tobą rozmawiać, ty…
Zacmokałam z dezaprobatą, nieco mocniej dociskając dłoń do jego piersi. O ile to możliwe, błyszczące głodem i wściekłością czarne oczy Nocnego zmatowiały.
– Hamuj się, kochanieńki. Chyba zapominasz, z kim rozmawiasz.
– No, dalej, zabij mnie! – warknął, dumnie zadzierając brodę. Przezornie zacisnął powieki. – Pokaż, jaka jesteś potężna, Królowo!
Ironia w jego głosie była niemalże namacalna. Wyraźnie zmieszana takim przebiegiem naszej rozmowy zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, co zrobiłam źle i kiedy popełniłam błąd. Przywykłam, że Nocni zwykli mówić o mnie z uwielbieniem. Sytuacja z Seanem była nowa i… dziwna. Najpierw ten atak, który początkowo wiązałam z żądzą, jaką wywoływała u nich moja krew, teraz to. Coś ważnego mi umykało.
– Nie chcę cię zabić – wyszeptałam, łagodniejąc. Choć nie wyczuwałam u Seana strachu, podejrzewałam, że to właśnie dlatego jest tak nieprzyjemny w obejściu. – Możesz mi zaufać. Chcę dla ciebie jak najlepiej.
– Akurat – parsknął gorzko.
– Puszczę cię – zaczęłam pojednawczym tonem, nieznacznie się odsuwając, by udowodnić mu, że nie kłamię. – Jeśli ty powiesz mi, kto cię tu przysłał.
– Nie wszyscy Nocni się grupują. Niektórzy z nas, tak jak ja, żyją na własny rachunek. Wyczułem cię w mieście, to tyle.
Nie uwierzyłam w ani jedno słowo. Jego lekceważąca postawa napawała mnie niepokojem.
– Czy ty… – urwałam, wiedząc, że zwykle to, co wypowiedziane na głos, szybko staje się prawdą. A ja nie byłam jeszcze gotowa na zmierzenie się z tą myślą. – Czemu mnie nienawidzisz? Zrobiłam ci coś? Jakoś skrzywdziłam?
– Po prostu gówniana z ciebie Królowa – mruknął, delikatnie występując do przodu. Pod wpływem impulsu ponownie docisnęłam go do muru, przez co z jego ust wydobyło się niekontrolowane warknięcie. – Że niby nie mam racji? Nie zamierzam pokładać nadziei w kimś, kto jest tak niezdecydowany.
– Spróbuj mnie zrozumieć. Znalazłam się w trudnej sytuacji i…
– Gówno prawda. Po prostu się boisz. A ja nie zamierzam słuchać tchórza.
Poczułam się tak, jakby wymierzył mi policzek. Nieco wytrącona z rytmu cofnęłam się, a on wykorzystał moment mojej nieuwagi na ucieczkę. W ułamku sekundy zamieniliśmy się miejscami; tym razem to ja byłam dociskana do zimnego, wilgotnego muru. Sean nie zamierzał jednak bawić się w uprzejmości. Wykręcił do tyłu obie moje dłonie, sprawiając mi ból. Unieruchomiona i bezradna mogłam jednie modlić się o jakikolwiek akt litości z jego strony. W końcu był Nocnym. Zbuntowanym, odwróconym ode mnie… Ale był nim. Musiał czuć to, co ja.
– Sean, słuchaj, to nie musi się tak skończyć – wykrztusiłam zdesperowana, czując, że jego usta znajdują się niebezpiecznie blisko mojej tętnicy. – Dogadajmy się. Pomogę ci, Sean. Zrobię, co tylko zechcesz.
– Korząca się Królowa – prychnął pogardliwie, łapiąc mnie za włosy i bolesnym szarpnięciem odsłaniając szyję. – Tego jeszcze nie grali.
– Sean, nie wiesz, co robisz. – Mimo łez cisnących mi się do oczu, spróbowałam zachować spokój. – Zsyłasz na siebie gniew setek Nocnych. Będziesz przez nich prześladowany i poszukiwany do końca życia. Nie oszczędzą cię, nie zlitują się nad tobą.
Czując koniuszki jego kłów muskających moją skórę, pisnęłam cicho. Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale zabrakło mi powietrza. Zapomniałam, jak się oddycha czy myśli. Potrafiłam skupić się tylko na jednym – przeświadczeniu, że to już koniec.
Poniekąd poczułam się lepiej. Śmierć w końcu miała przynieść mi upragnione ukojenie, spokój i wytchnienie, o którym marzyłam, od kiedy tylko na jaw wyszła prawda o moim powołaniu. Z drugiej jednak strony czułam, że nie mogę tak po prostu pozwolić się temu zakończyć. Nawet nie rozpoczęłam swojej misji. Świadomość, że mój gwałtowny koniec pozostawi Nocnych bezbronnych i osamotnionych napawała mnie bólem i poczuciem winy. W tamtym momencie nie myślałam o Danielu, który byłby równie zdruzgotany moim odejściem. Znaczenia nabrali Nocni, ich przyszłość beze mnie, wszystkie te obietnice bez pokrycia, które im złożyłam. Wiedziałam, że nie mogę ich tak po prostu zostawić. Moim przeznaczeniem było albo zaprowadzić Nocnych na wyżyny zwycięstwa, albo spłodzić córkę, która w przypadku mojej niedyspozycji miała przejąć panowanie i wypełnić ostatnią wolę Kateriny. Nikt nie stworzył innego scenariusza, a ja nie mogłam bawić się w improwizacje. Wóz albo przewóz.
– Sean – wyszeptałam. – Wybaczam ci.
Nocny zamarł, zdumiony moimi słowami. Nieznacznie się odsunął, na co odetchnęłam w duchu.
– Coś ty powiedziała?
– Wybaczam ci – powtórzyłam z mocą. – I za nic cię nie winię. Wierzę, że musisz postąpić tak, a nie inaczej.
– Dali mi ultimatum – wymamrotał, zupełnie nieświadomie puszczając mnie wolno. – Albo ty, albo ja.
Bardzo powoli odwróciłam się twarzą ku niemu. Był wyraźnie rozproszony, jakby zrozumiał, że dotychczas robił to wszystko wbrew sobie. Zapragnęłam go przytulić i w jakiś sposób uspokoić, jednak bałam się, że jakikolwiek gwałtowny ruch może go niepotrzebnie wystraszyć.
– Kto, najdroższy? Kto cię wykorzystuje?
– Uwierzyłem, że ty… Ale on mówił, że ty...
Sean przejechał dłonią po twarzy, na moich oczach rozpadając się na kawałki. Jeszcze nigdy nie widziałam tak zagubionego Nocnego. Znałam ich jako dumnych, krwiożerczych, bezwzględnych. Do głowy mi nie przyszło, że oni, istoty bez serca czy sumienia, również mogą cierpieć.
– Już dobrze, Sean – wyszeptałam, ostrożnie łapiąc go za nadgarstek. Drgnął zaskoczony, ale nie uciekł. – Jestem przy tobie.
I wtedy rozległ się strzał. Nie wiedziałam kto strzelił, skąd, ani w kogo celował. Jedyne, czego byłam pewna w tamtym momencie, to tego, że ciało postrzelonego Seana leżało u moich stóp. Kompletnie wyprowadzona z równowagi, nie miałam pojęcia, o co zatroszczyć się najpierw – o zranionego Nocnego czy kolejnego napastnika. Mijały jednak sekundy, a nikt więcej się nie pojawił. Ostatecznie uległam matczynemu instynktowi, rzucając się w kierunku postrzelonego. Nigdzie nie widziałam kuli ani rany postrzałowej, co mogło świadczyć tylko o tym, że ktoś zaaplikował mu śmiertelny strzał od tyłu. Wiedziałam, że jest za późno na pierwszą pomoc czy wyciąganie naboju z rany. Jego życie praktycznie przeciekało mi przez palce.
Moje spodnie nasiąkły jego krwią, dłonie, którymi ocierałam jego łzy, również były lepkie od posoki. Mimo to trwałam u jego boku, wsłuchując się w jego chrapliwy oddech i starając się wymyśleć, jak mu ulżyć.
– Tak mi przykro, Sean. Gdybym tylko mogła coś zrobić…
– Wybaczam ci – wycharczał, a z kącika jego ust pociekło nieco krwi.
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi. Nie byłam jednak głupia, dlatego dość szybko udało mi się połączyć wątki. Zrozumiawszy, o co mnie prosił, zamarłam.
– Nie, Sean, nie mogę. Przecież…
– Zrób… to.
Przymknęłam powieki, na oślep wyciągając dłoń i układając ją na unoszącej się w spazmatycznych oddechach piersi Seana. Nie myśląc o tym, co robię, po prostu przebiłam się przez kolejne warstwy tkanek i pogruchotałam kilka żeber, aby dostać się do serca. Wyciągnęłam je z jego piersi szybkim, gładkim ruchem. Z obrzydzeniem odrzuciłam śliski od krwi, niebijący narząd.
Nagle otoczenie na moment pojaśniało. Ostre, białe światło przywodziło mi na myśl tylko jedno skojarzenia – lampa błyskowa.
Co do…
Zerwałam się do pionu, zapominając o martwym Seanie. Jak paranoiczka zaczęłam się rozglądać, szukając nie tyle napastnika, co…
Zamarłam, wyczuwając nowy, ale jednocześnie tak bardzo znajomy zapach. Co prawda różnił się nieco od tego, który lata temu zapisałam w pamięci, bo teraz subtelna woń mięty i pieprzu podszyta była słodkim aromatem krwi Nocnych, ale… Nie było opcji, bym się pomyliła.
Na nogach jak z waty ruszyłam przed siebie, zdając się na swój instynkt. Drżąca i niepewna brnęłam naprzód, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości, że to wszystko było jedynie przewidzeniem wytworzonym przez udręczony umysł. Cień, którego do tej pory nie dostrzegałam, drgnął przyłapany i zerwał się do biegu.
– Poczekaj! – wrzasnęłam, goniąc go. – Poczekaj… Mason!
Poddałam się, kiedy cień zniknął w kolejnym zaułku. Upadłam na kolana, próbując unormować oddech. Cała lepka od krwi Seana starałam się zrozumieć, czego świadkiem byłam przed chwilą. Nie rozumiałam, dlaczego Sean został postrzelony na moich oczach, a kiedy poprosił mnie, bym skróciła jego męki jednym, szybkim ciosem, ktoś (Mason?) nas sfotografował. Kim był ten ktoś, kto zmusił Seana do zabicia mnie? W jakim celu zostało mu to zlecone? To wszystko było tak chore i niedorzeczne, że nie potrafiłam znaleźć powiązania.
W jaką chorą gierkę dałam się znów wciągnąć?



Miałam nadzieję, że przez granicę miasta Daniel rozumiał miejsce, które mijaliśmy, wchodząc do Missouli, bo to właśnie tam skierowałam swoje kroki, kiedy udało mi się ogarnąć i zamaskować ślady toczonej w zaułku walki. Z ciężkim sercem podpaliłam również ciało Seana, wiedząc, że choć pierwsze promienie słońca zrobiłyby to za mnie, nie było sensu pozostawiać go aż do rana na pastwę dzikich zwierząt.
Ledwo obok znaku informującego rozpoznałam znajomą sylwetkę, przyśpieszyłam. Daniel dostrzegł mnie z pewnym opóźnieniem, ale szybko się zrewanżował, niwelując dystans między nami. Zlustrował mnie szybkim, przerażonym spojrzeniem, po czym, mamrocząc coś o krwi, zamknął mnie w uścisku.
– Tak się martwiłem…
– Tak się bałam! – rzuciłam w tym samym momencie, ciasno obejmując go za szyję. – Twoi rodzice… Są bezpieczni? Nikt was nie atakował?
– Tak, wszystko w porządku… Ta krew… – dodał, troskliwie przesuwając dłońmi wzdłuż moich boków, jakby sprawdzając, czy nie noszę na ciele żadnych ran.
– Nie jest moja – odparłam szybko, wiedząc, że tak łatwo mi nie odpuści. – Pojawiły się pewne komplikacje, musiałam…
– Jesteś cała? Gdzie byłaś? Co się stało? – zasypał mnie lawiną pytań, na które nie byłam w stanie od razu odpowiedzieć; w końcu ja sama miałam mnóstwo wątpliwości co do wydarzeń z zaułka.
Odsunęłam się od niego, asekuracyjnie jednak trzymając go blisko. Rozłąka, choć konieczna, źle na mnie wpłynęła. Teraz myśl, że chciałam uciec z Akademii bez niego napawała mnie przerażeniem.
– Zabierajmy się stąd – zasugerowałam. – Nie jesteśmy tu bezpieczni.
– W co ty się znowu wkopałaś, księżniczko? – Westchnął, kręcąc głową.
Prowadząc go w stronę pobliskiego motelu, który najwyraźniej lata swojej świetności miał już dawno za sobą, bo na parkingu znajdowało się niewiele samochodów, pokrótce opowiedziałam mu o wszystkim, co mnie spotkało. Daniel jak zwykle słuchał w skupieniu, analizując wszystko po swojemu. Po wszystkim ze smutkiem poinformował mnie, że on sam niewiele z tego rozumie, ale zrobi, co tylko w jego mocy, by pomóc mi rozwikłać tę zagadkę.
– A tak w ogóle, co ty planujesz? – mruknął, spod przymrużonych powiek obserwując moje poczynania.
– Skombinować nam jakiś środek transportu – oznajmiłam tonem sugerującym, że to przecież oczywiste.
Daniel posłał mi wątpiące spojrzenie.
– A co potem? Kiepskie te twoje plany, wiesz?
Wzruszyłam ramionami, podchodząc do niego. Na moje nieszczęście żadne z aut nie spełniało wymogów Królowej. Zresztą, wątpiłam w zdolności Daniela. Nawet ja nie potrafiłam odpalić samochodu bez kluczyków.
– Ja wybieram stację w radiu, ty kierunek podróży. Stoi?
Daniel parsknął cicho, ujmując dłoń, którą wyciągnęłam w jego kierunku. Nie wyglądał na przekonanego, jednak przytaknął. Nie sprzeciwiał się też, kiedy pociągnęłam go w kierunku  klubu nocnego, które ostre światła i neony raziły mnie już z tej odległości.
– Zamierzasz prowadzić po pijaku? – sarknął.
– Ja? Przecież ja nawet nie mam prawa jazdy!
Shane potknął się. Kiedy udało mu się otrząsnąć z osłupienia, posłał mi pytające spojrzenie, zapewne sprawdzające, czy mówię szczerze, czy też raczej się z niego nabijam.
– Jak to? Ale przecież… Nie zdawałaś przed przyjazdem do Akademii, tak jak wszyscy?
– Rodzice zginęli na początku roku – przypomniałam, wzruszając ramionami. – Do września siedziałam na wsi z jakimiś znajomymi Marlene. Raczej nie myślałam wtedy o wyrobieniu prawka. W ogóle mało wtedy myślałam – dodałam głucho. – Ostatnie, czego potrzebowałam, to zakuwanie kodeksu drogowego.
– Co mi po prawie jazdy, skoro nie wziąłem go ze sobą? – mruknął Daniel żartobliwie, próbując rozładować atmosferę.
– Ty przynajmniej odróżniasz pedał gazu od sprzęgła – prychnęłam.
Daniel objął mnie ramieniem w talii i odcisnął krótki pocałunek na czubku mojej głowy.
– Jak tylko świat przestanie srać sam na siebie, nauczę cię prowadzić.
Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi. Podświadomie czułam, że lekcje nigdy miały nie nastąpić. Byłam jednak wdzięczna Danielowi za sprawianie pozorów i dawanie mi nadziei na lepsze jutro – choćby nie wiadomo jak złudnej.
– Idzie nasz szofer – mruknęłam konspiracyjnym szeptem, skinieniem głowy wskazując na lekko zataczającego się mężczyznę, który opuszczał klub. – Ciekawe, które auto… Och, cudownie!
Cmoknęłam Daniela w policzek, po czym pognałam w kierunku właściciela białego Audi. Mężczyzna był lekko zaskoczony moim widokiem. Nawet w stanie lekkiego upojenia alkoholowego zorientował się, że plamy na moim ubraniu nie powstały w skutek nieumyślnego picia wina. Drgnął lekko, wycofując się.
– Chyba nie chciałeś prowadzić w tym stanie, co? – zapytałam, bez problemu niwelując powstały między nami dystans. Podłapałam z delikwentem kontakt wzrokowy, nawet nieszczególnie się do tego przykładając. – Oddaj mi kluczyki, skarbie. Spacer dobrze ci zrobi.
Mężczyzna bez słowa wyciągnął przed siebie dłoń. Przejęłam od niego pęk kluczy, uśmiechając się z wdzięcznością.
Wróciłam do Daniela, nie przestając się szczerzyć. Mina Shane’a znacznie jednak ochłodziła mój dobry humor. Wywróciłam oczami, kiedy zaczął prawić mi kazania na temat przyzwoitości.
– No, dawaj, Panie Moralność – rzuciłam, podając mu kluczyki. Oczy momentalnie mi zabłyszczały, kiedy wśród kluczy zlokalizował brelok z emblematem Audi. – Nie powiesz mi, że nie chcesz się przejechać…
– Niech cię cholera, Evans – mruknął, zagryzając wargę. – Sprowadzasz  mnie na złą drogę.
„All that he invested in goes straight to hell, straight to hell...” * – zanuciłam cicho, uśmiechając się z triumfem.
Daniel tylko prychnął pod nosem, otwierając samochód autopilotem. Wskoczył na miejsce kierowcy, zapominając o swoim dobrym wychowaniu i zmuszając mnie do tego, bym sama sobie otworzyła. Nie miałam mu jednak tego za złe. Było naprawdę niewiele rzeczy, które potrafiły wpędzić Shane’a w dobry nastrój. Jeśli zaliczał się do nich drogi, kradziony samochód, nie mogłam narzekać, a jedynie uśmiechać się równie szeroko, co on.
– Nie wierzę, że naprawdę to robimy – mruknął, wsuwając kluczyk do stacyjki. Kiedy zbudzony silnik zamruczał cicho, Daniel westchnął. – O Boże. Pieprzyć cię, zdrowy rozsądku.
Parsknęłam śmiechem, przerywając na moment przeszukiwanie schowka.
– Jesteś nieźle rąbnięty, wiesz?
– Nie moja wina, że ten samochód to perfekcja. Zobacz! – wykrzyknął, a ja zaskoczona upuściłam znalezioną w schowku książeczkę czekową. – Ma podgrzewane fotele!
– Mamy czerwiec – przypomniałam, studząc jego zapał. – A teraz weź już odjeżdżaj, wywołujemy sensację – dodałam, skinieniem wskazując na dwójkę palaczy przyglądających nam się z uwagą.
– Okay, okay – burknął Daniel, wyraźnie niepocieszony. Jego dobry humor wrócił, ledwo wytoczył auto z parkingu i mógł je sprawdzić na pustej drodze.
– Co z twoimi rodzicami? – zapytałam, czyszcząc dłonie i twarz wilgotnymi chusteczkami, które znalazłam pod fotelem. – Nie chcesz się pożegnać?
Daniel odpowiedział mi dopiero po chwili, zbyt zaabsorbowany sprawdzaniem poszczególnych opcji oferowanych mu przez znajdujący się na kokpicie panel sterowania.
– Już to zrobiłem. Przewidziałem, że będziemy musieli zwiewać. Ach, tam jest twoja torba, zgarnąłem ją przed wyjściem – dodał, wskazując na tylne siedzenie.
Nieco zdziwiona sięgnęłam po znoszoną listonoszkę, szukając w niej czegoś przydatnego. Co prawda nie minęło wiele czasu, od kiedy ją pakowałam, jednak zapomniałam, co do niej wrzuciłam. Na szczęście wśród niepotrzebnych gratów i tuzina zakrwawionych chusteczek, które wepchnęłam do niej przed chwilą, udało mi się zlokalizować czystą koszulkę. Bez skrępowania zrzuciłam z siebie bluzę i zakrwawiony top, zastępując go czystym. Moje akrobacje nie spodobały się jednak Danielowi, który o mało nie uderzył w drzewo.
– Nie rozprasza się kierowcy podczas jazdy, tak? – syknął, posyłając w moim kierunku szybkie, skrępowane spojrzenie. – Życie ci niemiłe, Evans?
Wychyliłam się ponad skrzynię biegów, całując go w policzek. Albo wyolbrzymiałam, albo nasza rozłąka zrobiła ze mnie romantyczkę i sentymentalistkę. Do tej pory szczędziłam mu czułości, ograniczając się do absolutnego minimum nawet po oficjalnym zalegalizowaniu naszego związku.
Daniel chyba myślał podobnie, bo rzucił mi powłóczyste spojrzenie.
– Powinienem wiedzieć o czymś jeszcze?
Wzruszyłam ramionami, odwracając głowę w stronę okna. Skupiłam się na mijanych drzewach i krzewach, które przy naszej prędkości przypominały raczej ciemne, rozmyte kształty aniżeli leśną roślinność.
– Po prostu cieszę się, że jesteś tu ze mną.
Już przysypiałam, kiedy poczułam jego ciepły dotyk na moim kolanie. Uśmiechnęłam się sennie, na dobre oddając się w ramiona Morfeusza. Dopóki Daniel był przy mnie, mogłam czuć się bezpiecznie.


– To się nie dzieje – wymamrotał Daniel, uderzając w coś pięścią.
Zamrugałam, otrząsając się z resztek snu. Rozejrzałam się po jasnym wnętrzu nieznanego auta, stopniowo łącząc poszczególne wątki.
– Dlaczego stoimy? – mruknęłam, siadając prosto.
Uderzyła we mnie wszechobecna jasność sugerująca, że już od kilku godzin panował dzień. Rozejrzałam się, szukając punktu zaczepienia, dzięki któremu zorientowałabym się, gdzie jesteśmy. Pech chciał, że znajdowaliśmy się w środku lasu na jakimś pustkowiu, bez znaków wskazujących na najbliższą miejscowość.
– A bo ja wiem? Cholerne, drogie auta. Zawsze psują się w najmniej oczekiwanych momentach!
Dotknęłam ramienia Daniela, próbując go uspokoić. Chłopak był jednak ostro wkurzony i nieskory do współpracy. Czułam, że byle serdeczne gesty na niego nie zadziałają.
– W takim razie gdzie jesteśmy? Może niedaleko znajduje się jakieś miasto?
– Jakiś czas temu minęliśmy Jackson – mruknął. – Obstawiam jednak długi spacer.
Westchnęłam ciężko, sięgając do klamki.
– Jak widać, nie mamy innego wyjścia.
Daniel zaklął soczyście po raz ostatni, po czym poszedł w moje ślady i wyskoczył z auta. Przez chwilę człapał za mną w milczeniu, jednak szybko mu się to znudziło, bo dogonił mnie. Zmierzaliśmy ramię w ramię w kierunku miasta, którego wciąż nie widziałam, co było cholernie frustrujące, ale starałam się tego nie okazywać. Podczas gdy zły humor Daniela stopniowo wyparowywał, mój rozkwitał. Kiedy w pewnym momencie Shane złapał mnie za rękę, prawie na niego zasyczałam.
– Ej, to nie moja wina! – wykrzyknął. – Nie denerwuj się na mnie. Ja tylko prowadziłem…
– Na cholerę wciskałeś wszystkie możliwe guziczki?
– Ugh, ty tego nie zrozumiesz!
Wywróciłam oczami, nieznacznie przyśpieszając. Rozejrzałam się, lecz jak na złość na trasie nie pojawił się żaden samochód.
– Ucieczka pierwsza klasa – wymamrotałam.
Nagle zamarłam, wyczuwając jakiś ruch po swojej prawej stronie. Próbujący się tłumaczyć Daniel nie przestawał nadawać, więc perfidnie zatkałam mu usta dłonią, skinieniem wskazując na pobliskie drzewa. Shane zmrużył oczy, skanując teren uważnym spojrzeniem.
– Halo? – krzyknęłam w głuszę, nie po raz pierwszy w ciągu minionych dwunastu godzin czując się przez to jak kompletna idiotka.
– Och, moja słodka Katerina! – Zza drzewa wyłoniła się rozpromieniona staruszka. – Chodź tu, aniele, niech cię uściskam!
Spojrzeliśmy po sobie z Danielem, nawet nie kryjąc odczuwanego niepokoju. Wiedziałam, że w lesie można spotkać różnych ludzi, ale ludzie, którzy znali Katerinę, stanowili niewątpliwy wyjątek.
– Chyba mnie z kimś pani pomyliła – rzuciłam, nie dostosowując się do prośby staruszki i nadal tkwiąc na środku drogi z Danielem u boku.
– Po tylu latach człowiek może zapomnieć, że jego najbliżsi nie żyją od, hm, blisko dwóch wieków. – Staruszka nie przejęła się moimi słowami, ponownie wyciągając ku mnie dłoń. – Chodź, aniele. Powiedz mi, jak masz na imię?
– Ale ja naprawdę…
– Możesz zabrać ze sobą Jonathana – dodała, zupełnie nie zważając na moje protesty. – Ale pośpieszcie się, nie dojdziemy tam do zachodu słońca!
– Gdzie? – zapytałam zbita z tropu.
– Musimy porozmawiać, aniele. Nie po to fatygowaliście się taki kawał, prawda?
– Właściwie to jesteśmy przejazdem – odparł za mnie Daniel.
Staruszka machnęła ręką w geście lekceważenia, po czym znów poczęła poganiać nas gestem.
– Mniejsza o to. Najważniejsze, że tu dotarliście.
Wbrew sobie wykonałam pierwszy krok. A potem kolejny i następny. Nim się spostrzegłam, dreptałam za staruszką w głąb nieznanego lasu. Daniel przez cały ten czas trzymał mnie za rękę, jakby obawiając się, że zniknę, nim się obejrzy.
– O czym chce pani ze mną rozmawiać? – odważyłam się spytać, uważnie przypatrując się zgarbionej postawie staruszki, która mimo swojego wieku dzielnie przemierzała kolejne chaszcze.
– Och, gdzie moje maniery! – wykrzyknęła, łapiąc się za serce w teatralnym geście. – Jestem Dehlia, aniele. Katerina była moją przyjaciółką. A właściwie nie tyle przyjaciółką, co... matką.






* "Wszystko, w co zainwestował, poszło prosto do piekła, prosto do piekła..." - The Neighbourhood 'Wires'


†††††



Cześć i czołem praktycznie w nowym roku! Dziś mija dokładnie rok, od kiedy zakończyłam pierwszą część i porwałam się na drugą. Przyjęliście ją z mieszanymi uczuciami, podobnie jak ja. Wiele razy czegoś zabrakło, czasem było właśnie odwrotnie i pozwalałam sobie aż za bardzo popłynąć. Niemniej przetrwaliście wszelkie humorki Cat - wiecznie zmienne, lecz przy tym niezmiennie irytujące; Cole'a, który w gruncie rzeczy nie jest taki zły jak go malujecie; no i masę Datherine - łzawej, szczęśliwej, skłóconej. Bohaterowie przeżywali swoje wzloty i upadki, ten blog również je posiadał... Może to brzmi jak pożegnanie, ale nie, po prostu ten okres w roku wymaga pewnych podsumowań. Chciałam Wam ogromnie podziękować za ten rok. Był jaki był, niemniej za kilka minut dobiegnie końca, ofiarowując mi czystą kartę. Nie obiecuję poprawy, bo z moimi obietnicami bywa różnie. Ale skończę dla Was AC. Bo ja już znam zakończenie, swoje z tego powodu już przepłakałam. Teraz pragnę podzielić się nim z Wami.
Przed nami jeszcze kilka rozdziałów. Niewiele, jednak to nie koniec tego konkretnie rozdziału w życiu Cat. I jeśli myślałam, że ta część będzie stanowiła wyzwanie, byłam w błędzie. Bo to w trzeciej, na moje nieszczęście ostatniej, dzieje się najwięcej.
Na święta nic się nie pojawiło, dlatego też nie miałam okazji złożyć Wam życzeń. Przyjmijcie jednak moje pozdrowienia na nowy rok. Wszystkiego więcej: zdrowia, szczęścia, pewności siebie. Tego, czego pragniecie i potrzebujecie. Może to stereotypowe, ale to naprawdę dobra okazja, by zacząć ,,od nowa". Trzymam kciuki za wasze plany i nadzieje! 

Z całą mą dozgonną miłością,
Klaudia99

4 komentarze:

  1. To jest boskie!Kocham,kocham,kocham,kocham!!
    Uwielbiam każdą myśl,każde wachanie Cat.To jaka kest rozdarta między dwoma tak różnymi światami.Ciemność ją kusi i fascynuje(myślę że jednak przejdzie do nocnych) ale dzienni...Przyzwyczaiła się do nich i mimo wszystko nie chce ich zostawić.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.Jedyne co jednak mnie smmuci to to że jeśli będzie z noxnymi to co będzie z Lydią i Danielem?No bo raczej nie weźmie go ze sobą...Ale Lydia?Lubię ją ^^
    Weny,żebyś szybko dodała kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę bloggera. Mój piękny komentarz...
    Podsumuje tylko- ło kurwde. Córka. Nocny. Mason. Audi.
    Ło kurwde
    Dzień do- branoc

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. =)
    Mnie znowu tutaj dawno nie było. Wiem, że mi tą długą nieobecność wybaczysz. Gif na samej górze przyprawia mnie o dreszcze. Zwłaszcza, że wiem co się w tej chwili działo w serialu i po prostu, aż mi szkoda. Naprawdę. Jak sobie przypomnę co się właśnie wtedy działo... Ale odchodzę od tematu.
    Tak dawno tutaj nie zaglądałam, że zdążyłam nieco zapomnieć co się właściwie tu dzieje. Poczytałam swoje poprzednie komentarze i już jestem można powiedzieć na bieżąco z fabułą, mimo, że jeszcze mam do przeczytania następne trzy rozdziały, które mam nadzieję uda mi się dziś przeczytać. :)
    Dużo się działo w rozdziale, nawet więcej niż oczekiwałam. Zwłaszcza końcówka sprawiła, że mam jedno wielkie wow na twarzy. Naprawdę. Ale wracając do początku. Wydaje mi się, że z rozdziału na rozdział Catherine ma coraz większy dylemat przed tym kogo powinna w końcu wybrać. Dziennych czy Nocnych. Ostatnio sobie myślałam, jakim zaskoczeniem będzie, kiedy ostatecznie wybierze tych drugich. Zakładam, że większość spodziewa się dobrego zakończenia, gdzie Catherine wybierze Dziennych, zwalczy klątwę i będzie w związku z Danielem. Teraz wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby było zupełnie inaczej. Jakby poddała się klątwie, stanęła za Nocnymi. Bo być może, to jest właśnie szczęście zakończenie dla niej. To tylko takie moje spekulacje, więc nie bierzmy tego tak na poważnie. Ale tak szczerze, gdybyś zamierzała w taki, bądź podobny sposób zakończyć to opowiadanie, to kurka wodna nie masz pojęcia jaka byłabym szczęśliwa. Wiem, suszyłam Ci głowę o Datherine nie raz i nie dwa, ba prawie ciągle o tym mówiła, kiedy pisałam komentarze, ale teraz chyba właśnie do mnie dotarło, że to nie oni są najważniejsi. Catherine kocha Nocnych, widać jak bardzo ją do nich ciągnie.
    O mój jejku. Cath ma bardzo dobry gust muzyczny. Bardzo. Jeszcze bardziej ją lubię.
    Eh, baby i auta. XD
    Trochę jestem zdziwiona, że tak po prostu z nią poszli, ale podejrzewam, że tu chodzi o coś więcej, niż dobrą wolę i to wcale nie oni zdecydowali, że z nią pójdą.
    Nie mam pojęcia jak skomentować ostatnie zdanie. Serio. Ale jedno jest pewne – wyczekuj mnie jeszcze dziś, bo nie odpuszczę zanim się nie dowiem co dalej.
    Ściskam mocno i przesyłam buźki,

    Gabi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry!
    Znów narobiłam sobie zaległości, ale absolutnie tego nie żałuję – teraz przede moną kilka rozdziałów i finał księgi, o którym po prostu wiem, że będzie dobry. Również zachwycam się gifem, a przed oczami mam właściwą scenę z „Teen Wolf”. Co prawda serialu wciąż nie obejrzałam, ale wiem, co się wydarzyło i to wystarczyło, żebym spodziewała się ciekawej akcji również u Ciebie. Cóż, nie zawiodłam się :’)
    Uwielbiam opisy, co bez wątpienia wiesz. Tak więc cieszę się, że jest ich aż tyle, tym bardziej, że rozterki Cat przychodzą Ci zawsze tak naturalnie. Czuć jej rozdarcie, stopniowo przybierające na sile. Ten konflikt między rozsądkiem a sercem, bezskuteczne szukanie drogi wyjścia… Chciałaby od tego uciec, ale nie może, zresztą mam wrażenie, że ona sama już nie jest pewna, czy sprzeciwianie się klątwie ma sens. Jakaś jej cząstka pragnie to zaakceptować, choć zarazem czuje się zobowiązana wspomóc Dziennych, którzy przez tyle czasu byli jej rodziną. W zasadzie mam wrażenie, że dla niej najlepsze byłoby doprowadzenie do pojednania wszystkich wampirów, ale… No właśnie – to nie jest możliwe, tym bardziej, że w przeszłości wydarzyło się dość.
    Ta akcja z Seanem i Masonem… Dlaczego mam wrażenie, że brat Catherine od samego początku liczył, że to zakończy się w ten sposób? Był przygotowany, poza tym wydaje się znać siostrę wystarczająco dobrze, by przewidzieć jej ruchy. To zdjęcie wszystko skomplikuje i jestem tego pewna, tym bardziej, że u Ciebie komplikacje nie są niczym nowym :V To będzie niczym dowód dla innych Nocnych – patrzcie, ona jest przeciwko nam… A przynajmniej tak sądzę i wcale nie zdziwię się, jeśli kolejny raz nas zaskoczysz ;>
    Podobały mi się sceny z Danielem – swego rodzaju odskocznia i równowaga do tego, co miało miejsce w zaułu. Humorystyczny akcent z samochodem, ale… to zarazem jest przykre. Zwłaszcza kiedy Cat czuje, że obietnice przyszłości nie mają sensu. Ot taka namiastka planów, które mogliby mieć, a w które ona nie wierzy. I w takich chwilach naprawdę czuję, że ta historia nie może skończyć się dobrze – nie ma prawa, chociaż… Zależy co kto rozumie przez „dobre zakończenie”. Tak jak i Gabi mam wrażenie, że dla Cat może oznaczać to oddanie się nocy. To, co Dzienni uważają za tragedię, jej może przynieść ukojenie, chociaż…
    Końcówka doskonała. Pojawienie się córki Kateriny… Jestem ciekawa, jak wielkim przypadkiem musiałoby być to, że samochód popsuł się akurat tam. No i czego chce ta kobieta.
    Lecę do następnego ;>

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń