piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 47



"Każdej nocy o coś walczymy
Kiedy zachodzi słońce, jesteśmy tacy sami.
W połowie w cieniu, w połowie w płomieniach.
Po nic nie możemy się cofnąć.
Weź to, czego potrzebujesz, pożegnaj się.
Muszę to zakończyć, abyśmy mogli zacząć od nowa.
Bym za wszelką cenę uratował swoją duszę..."


Nie sądziłam, że ten gif kiedykolwiek mi się przyda :')
A już tym bardziej na AC!



Zaraz po fali uścisków i pytań o powód naszych odwiedzin zostaliśmy oddelegowani do łazienki. Tak po prostu, bez zbędnego ględzenia, kiedy Daniel rzucił hasłem ,,sytuacja kryzysowa", jego matka oznajmiła, że za piętnaście minut wyciąga zapiekankę z piekarnika, więc jeśli nie chcemy jeść zimnej, musimy się sprężyć. Prawdę powiedziawszy, to od osoby, której w tak okrutny sposób odebrano córkę, spodziewałam się nieco więcej, hm, dystansu. Oczywiście Daniel nie był nikim obcym i wpuszczenie go do środka czy zaoferowanie posiłku było wręcz czymś naturalnym. Ale co ze mną? Widziałam spojrzenie, którym matka Daniela mnie obrzuciła, nie byłam ślepa. Lecz mimo to Juliett wpuściła mnie do środka. Nie wiedziałam już, która z nas była głupsza – ja, narażająca rodzinę Shane'a na niebezpieczeństwo samą obecnością, czy Juliett, która pozwoliła przekroczyć próg domu istocie bliskiej tej, która odebrała jej jedyną córkę.
Usiadłam na krawędzi wanny, udostępniając Danielowi umywalkę. Podczas gdy ja rozczesywałam włosy, on próbował w jakimś stopniu zmyć z siebie zapach lasu, krwi i spalin. Żadne z nas się nie odzywało; jedynie szum wody mącił wszechobecną ciszę. Po chwili Shane zakręcił kurek i poprosił mnie, bym podała mu ręcznik. Zignorowałam jednak jego prośbę, skupiając się na uspokajających, niemalże mechanicznych ruchach dłoni. Moje milczenie miało jednak podwójne dno i Daniel doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Klęknął naprzeciwko mnie, odrzucając mokry ręcznik do znajdującego się w rogu pomieszczenia kosza na brudną bieliznę.
– Nie rób mi tego, Catherine. Nie odpychaj mnie znowu.
– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? – zapytałam wprost, unikając jego przenikliwego, czarnego spojrzenia.
Chwycił mój podbródek dwoma palcami, dając tym samym do zrozumienia, bym zakończyła wszelkie niemające znaczenia podchody i na niego spojrzała. Zrobiłam to, nie ukrywając przy tym swojej niechęci. Chciałam zgrywać twardą i pewną siebie, a szło mi to kiepsko, gdy świdrował mnie swoim przenikliwym wzrokiem.
– Wiem, co myślisz – oznajmił cicho. – Ale to tylko tak wygląda. Ja wcale…
– Myślałam, że się przyjaźnimy – przerwałam mu szorstko, coraz bardziej zirytowana. – Po co były te całe podchody?
Twarz Daniela przeciął grymas niezadowolenia. Wiedziałam, że się zapędziłam. Mimo to nie czułam się winna. Co najwyżej… zraniona. I zdradzona. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że to właśnie Daniel pewnego dnia zabawi się mną i wykorzysta moje uczucia do niego, by osiągnąć własny cel. Nawet ja, potwór bez serca i morderczyni, miałam opory przed tym, by użyć daru perswazji na którymkolwiek z najbliższych. A on… On ot tak zagrał na moich uczuciach i pozbawił wolnej woli.
– Po to były te wszystkie zapewnienia o miłości i przyjaźni, próby zbliżenia się do mnie? Od początku zamierzałeś mnie tu ściągnąć? – Mój głos niebezpiecznie zadrżał, zdradzając wszystko to, co tak skrupulatnie starałam się przed nim ukrywać pod maską gniewu. – Skłamałeś, gdy zapytałam, czy zależy ci na mnie tylko przez wzgląd na Alisson i twoje pragnienie pomszczenia jej?
Wymienienie imienia starszej córki Shane’ów w jej rodzinnym domu, i to w takiej sytuacji, było naruszeniem wszelkich zasad dobrego wychowania, lecz dotarło to do mnie dopiero wtedy, gdy za ścianą rozległ się brzęk tłuczonej porcelany.
Krępująca, paraliżująca cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Przerwało ją dopiero nieco ochrypnięte nawoływanie Juliett.
– Dzieciaki, kwadrans już dawno minął!
Posłałam Danielowi naglące spojrzenie. Podświadomie modliłam się o negatywną odpowiedź – nawet gdybym po raz kolejny miała zostać uraczona kłamstwem.
– Nie każmy jej czekać – wychrypiał w końcu, wstając.
Daniel wyciągnął rękę w moją stronę, ale zignorowałam go. Podniosłam się bez pomocy, unikając patrzenia w jego kierunku. Wygładziłam niewidzialne zagięcia na mojej bluzie, odrzuciłam włosy na plecy. I otarłam jedną zbłąkaną łzę z policzka. Dopiero wtedy wyszłam z łazienki, idąc za zapachem zapiekanki ziemniaczanej w kierunku kuchni.
Ledwo przekroczyłam próg, poczułam, że nie powinno mnie tu być. Prawda uderzyła we mnie gwałtownie, ale nie bezpodstawnie. Już sama świadomość, że znajdowałam się w czyimś domu, w kuchni…
Wstrzymałam oddech, uświadamiając sobie prawdziwy powód moich obaw. Nie miałam nic do Shane’ów, ich nadmiernej gościnności i łaskawości ani już tym bardziej do ich urządzonego w starym, ale przytulnym stylu domu. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że piętro wyżej ich córka odebrała sobie życie. Śmierć nie była mi straszna. Widziałam ją, zadawałam. Znałam, choć nie rozumiałam. Tak jak tego, że po tylu latach, tylu wylanych łzach i miesiącach zapominania, to właśnie biel ścian sprawiła, że odżyły wszystkie tak skrupulatnie ukrywane wspomnienia.
Oparłam się o futrynę, bojąc się, że nogi odmówią mi posłuszeństwa. Próbowałam walczyć, uniknąć ataku paniki, po raz kolejny odsunąć przeszłość i nie pozwolić jej mieszać, jednak bez większego skutku. Jedyne, co widziałam, to biel skąpaną w czerwieni.
– Dziecko, wszystko w porządku?
Wzięłam drżący oddech i zamrugałam. Wraz ze łzami pozbyłam się okrutnie żywych wspomnień z dnia, który odmienił wszystko. W którym straciłam wszystko.
– Catherine? Oddychaj, księżniczko. Wdech i…
– Nic mi nie jest – wtrąciłam, siląc się na uśmiech. – Bardzo przepraszam, pani Shane. – Mimo moich wszelkich starań Juliett wciąż przyglądała mi się nieufnie. W sumie jej się nie dziwiłam. – Jestem po prostu… wrażliwa.
– Oczywiście, rozumiem. Usiądź, proszę. Zanim wystygnie – dodała, wskazując na wolne nakrycie.
Nieco mechanicznie pokiwałam głową, zupełnie jakbym próbowała przekonać samą siebie, że to dobry pomysł. Jednak mimo moich najszczerszych chęci, ani drgnęłam. Strach, choć zupełnie niepodobny do tego, który odczuwałam, gdy któremuś z Nocnych działa się krzywda, paraliżował mnie tak samo.
– Kochanie. – Dopiero kojący dotyk Daniela pomógł mi się otrząsnąć z nieprzyjemnego letargu. – Na pewno wszystko gra? Chodzi o…
– Nie – zaprzeczyłam, doskonale wiedząc, że miał na myśli Nocnych. – Wszystko gra, naprawdę. Już się ogarniam.
Daniel zlustrował mnie uważnym, troskliwym spojrzeniem, a ja prawie zapomniałam o tym, że ściągnął mnie tu, by z pomocą moich zdolności poznać tożsamość mordercy Alisson. Prawie.
Na nogach jak z waty ruszyłam w kierunku stołu. Starałam się udawać opanowaną i spokojną, jednak przy tym godną zaufania i sympatyczną, lecz kiepsko mi to szło, gdy jednocześnie w myślach przeklinałam amerykańskie kuchnie, które zawsze wyglądały identycznie – bez względu na szerokość geograficzną czy stan materialny właścicieli.
Ten blat, choć ciemniejszy, wyglądał identycznie do tego, pod którym leżało ciało mamy…
Pan Shane, bo jego jeszcze nie miałam przyjemności poznać, wyglądał inaczej, niż sobie wyobrażałam. Spodziewałam się kogoś o głębokim, paraliżującym spojrzeniu i wyrazistych rysach; gustownego, poważnego człowieka z gazetą w dłoni, który gderliwym tonem komentowałby wszystko to, co aktualnie działo się w kraju. Jednak zamiast krzywym spojrzeniem ze strony ojca Daniela, zostałam powitana szerokim, ciepłym uśmiechem. I prośbą, bym zajęła miejsce obok niego.
Co było nie tak, z tymi ludźmi? Co było nie tak z Danielem? Dlaczego tylko on był w tej rodzinie dupkiem?
Nieco zdumiona usiadłam po prawej stronie Victora (co śmieszniejsze, kazał mi się zwracać do siebie po imieniu), odwzajemniając jego uśmiech. Mimo wszystkich złych emocji, które we mnie siedziały i kumulowały się, nie potrafiłam nie ulec tej beztroskości i radości, jaką emanował.
Rodzice zaczęli wypytywać syna o samopoczucie i egzaminy, które przez wzgląd na mnie miały go ominąć. Daniel jadł łapczywie, jednocześnie wszystko im tłumacząc – a przynajmniej tą „normalniejszą” część. Co jakiś czas spoglądał na mnie, jakby upewniając się, czy nie zdradził czegoś, czego bym sobie nie życzyła. Choć był to typowy odruch strażnika, w końcu nie bez przyczyny nie mógł im opowiedzieć o mnie wcześniej, czułam się lepiej ze świadomością, że liczy się z moim zdaniem – chociaż w tej kwestii.
Im dłużej przyglądałam się rodzinie Shane’a, tym intensywniej zastanawiałam się nad tym, skąd i dla mnie znalazło się miejsce w tym sielankowym obrazku. Mimo tragedii, która dotknęła ich przed laty, rodzice Daniela sprawiali wrażenie pogodnych i radosnych. Nikt co prawda nie mówił głośno o Alisson, ale można było wyczuć jej obecność – na lodówce wciąż wisiał lekko wyblakły portret rodzinny narysowany niewprawną ręką dziecka, a na blacie stał porcelanowy kubek oznaczony jej imieniem. Nikt jednak nie reagował na widok tych drobiazgów tak gwałtownie jak ja, co było jednocześnie dziwne i fascynujące.
Zanim poznałam Shane’ów, nie wierzyłam, że czas może leczyć rany. Teraz dostałam wręcz namacalny dowód na to, że się myliłam.
– Nałożyć ci, Catherine? – zapytała nagle Juliett, patrząc wymownie na mój pusty talerz.
Zaskoczona podniosłam głowę. Mama Daniela nie wyglądała ani na złą, ani tym bardziej zgorszoną moim brakiem manier. Na jej bladej, naznaczonej siateczką zmarszczek twarzy rozkwitł uśmiech. Niepewność, którą do tej pory przejawiała w stosunku do mnie bardzo dyskretnie, teraz całkowicie wyparowała.
– Och – wykrztusiłam, w nerwowym odruchu pocierając dłońmi o uda. – Ja nie będę jadła, dziękuję.
– Nie lubisz ziemniaków? – dociekała, lekko zbita z tropu. – W takim razie możesz zjeść samą pieczeń.
– Nie wygłupiaj się – dodał Victor, trącając mnie w ramię. – Przebyliście długą drogę. Na pewno umierasz z głodu. Nie musisz się wstydzić, głuptasie. Jesteś wśród swoich.
Otworzyłam usta, nie do końca wiedząc, jak powinnam zareagować. Nigdy nie byłam szczególnie elokwentną osobą, jednak w tamtym momencie po prostu zapomniałam, co znaczą poszczególne słowa i jak powinno się je zestawiać.
– Catherine nie je w ogóle – oznajmił w końcu Daniel, odchrząknąwszy.
– Anorektyczka? – zdziwiła się Juliett, marszcząc brwi.
Um, że co? Wyglądam aż tak źle?
– Nie – odparł, posyłając w moją stronę coś na kształt uśmiechu. Spuściłam wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć na wymalowaną na jego twarzy udrękę. – Po prostu jest wyjątkowa.
Prychnęłam. Było to niestosowne i niegrzeczne, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
– Więc może chociaż odrobinę krwi? – Troska Juliett była jednocześnie urocza i irytująca. Chyba wszystkie matki tak miały. – Na pewno jesteś spragniona. Mam jeszcze trochę AB w lodówce…
Na samo wspomnienie szkarłatnej cieczy – bez różnicy czy tej rozwodnionej i zwierzęcej, czy ludzkiej, prosto z tętnicy – robiło mi się niedobrze.
– Piłam niedawno – wyrzuciłam na bezdechu, spinając się. – Proszę się mną nie martwić, naprawdę.
– Źle się czuję z tym, że nie wiem, jak cię ugościć. Na pewno niczego nie potrzebujesz?
Pokręciłam głową, próbując unormować puls. Miałam wrażenie, że lada chwila serce po prostu wyskoczy mi z piersi.
– Wszystko jest w porządku, pani Shane.
– Mamo, nie męcz jej – odezwał się Daniel, kładąc dłoń na ramieniu rodzicielki. – Cat należy do tych osób, które potrafią sobie w życiu poradzić. Nie musisz tak nad nią skakać.
Juliett wzruszyła ramionami, puszczając do syna oczko.
– To źle, że chcę się zatroszczyć o dziewczynę mojego syna?
Pani Shane powiedziała to z taką lekkością i swobodą, że aż się zachłysnęłam.
– Nasza relacja jest o wiele bardziej skomplikowana – wykrztusiłam pod wpływem impulsu. W końcu nieskończony, ale jakże wymowny incydent sprzed pół godziny przeważył szalę.
– Och – wykrztusił Daniel. Usłyszałam, jak ze stukotem odkłada sztućce na talerz. – Myślałem, że w naszym życiu istnieją o wiele bardziej skomplikowane sprawy.
– Bo istnieją – przytaknęłam, od niechcenia wzruszając ramionami. Ciągnięcie tego tematu w obecności jego rodziców wydawało mi się niestosowne.
Daniel dopiero po chwili na powrót zainicjował rozmowę. Chociaż nie wciągał mnie do dyskusji, czułam na sobie jego wzrok. Nie chciałam jednak dawać mu tej satysfakcji i nie podniosłam głowy, lecz dzielnie wpatrywałam się w swój pusty, lekko wyszczerbiony na krawędzi talerz.
Rozmowa zaczęła toczyć się własnym rytmem; Juliett miała masę pytań odnośnie naszego przyjazdu. Wyczuwając, że Daniel zaczyna gubić grunt pod nogami, postanowiłam się włączyć. I chociaż pierwotnie planowałam sprzedać Shane’om jakieś tanie kłamstewko, ostatecznie z tego zrezygnowałam. Doszłam do wniosku, że zasłużyli na prawdę – nawet tak bolesną i okrutną.
– Zabiłam Dzienną – wyznałam, czym wywołałam kolejną krępującą ciszę. – Właściwie to dwie. Z tego też powodu to nie jest po prostu miłe spotkanie przy herbatce, pani Shane.
Victor, od samego początku uważający mnie za ucieleśnienie anioła, momentalnie pobladł. Juliett nie wyglądała lepiej. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że lada moment chwyci stojącą na kuchence patelnię i zdzieli mnie nią przez głowę. Daniel otworzył usta, ale nie wiedziałam, w jakim celu – możliwe, że chciał uspokoić rodziców albo zganić mnie za bezpośredniość. Ostatecznie to ja podjęłam wątek, tłumacząc im pokrótce moją historię. Pominęłam jednak co ciekawsze wątki, nie chcąc stracić w ich oczach jeszcze bardziej. Z jakiegoś powodu pragnęłam, aby mi ufali.
– Tak też znaleźliśmy się tutaj – zakończyłam cicho. – Ja jednak zmyję się zaraz po kolacji, proszę się tym nie martwić.
Pierwszy odezwał się Daniel. Jego rodzice wciąż nie wyszli z odrętwienia.
– Chyba chciałaś powiedzieć, że zmywamy się zaraz po kolacji.
Spojrzałam na niego, po raz ostatni pozwalając sobie utonąć w głębi jego czarnych tęczówek.
– Myślałam, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy.
– To tak jak ja. Jeśli więc oczekujesz, że tak po prostu pozwolę ci odejść…
– Nie z własnej woli – odparłam, wzruszając ramionami. – Ale z drobną pomocą moich wyjątkowych oczu…
– Nie zrobisz tego. – W jego głosie pobrzmiewała pewność, która nieco mnie zaskoczyła. – Obiecałaś.
– Ty też wiele obiecywałeś.
Tym razem nikt przez bardzo długi czas nie przerwał ciszy. Zdawała się ciągnąć w nieskończoność, po wielokroć raniąc mnie i Daniela. To nie pierwszy raz, kiedy okazywało się, że w sytuacji kryzysowej nie potrafiliśmy po prostu wziąć się w garść i powiedzieć tego, co nam ciążyło. Krążyliśmy wokół nieprzyjemnego tematu jak drapieżniki osaczające swoją ofiarę, jednak przy tym na tyle próżni i pewni swoich zdolności, by zwlekać z atakiem.
– Więc… – Juliett odchrząknęła, pozbywając się chrypki. – Daniel zostaje z nami?
– Jeśli zechce. Tu nasze drogi się rozchodzą.
– Przechodziliśmy już niejedno rozstanie – parsknął, posyłając mi gorzki uśmiech. – I zobacz, gdzie skończyliśmy.
To wina klątwy i…
– Nic tylko klątwa, Katerina, Nocni… – Daniel tak gwałtownie odsunął krzesło od stołu, że stojące na nim naczynia zadrżały. – Zrzucasz winę na to, kim jesteś, ale nie na to, jaka jesteś.
Zmarszczyłam brwi, do głębi dotknięta jego przytykiem.
– Czy ty sugerujesz, że problem tkwi we mnie? Że jestem niestabilna? Niezdecydowana? To ty się we mnie zakochałeś! – wykrzyknęłam.
– Dzieci, nie sądzę… – wtrącił Victor, jednak Daniel uciszył go gestem.
– Idźcie na spacer, okay? Poukładajcie sobie wszystko, dotleńcie się. Cokolwiek. My pozmywamy po obiedzie.
Juliett, pojąwszy aluzję, wstała szybko, ciągnąc za sobą męża. Na odchodnym, zapewne żeby rozluźnić atmosferę, rzuciła:
– Tylko ostrożnie, bo lubię tę zastawę.
Spróbowałam się uśmiechnąć, ale kiepsko mi to wyszło. W zamian za to skinęłam głową w jej kierunku, domyślając się, że robię to nie tyle w geście podziękowania, co pożegnania.
Ledwo usłyszałam trzask zamykanych drzwi, podniosłam się z krzesła i zabrałam za znoszenie brudnych naczyń do zlewu. Daniel przez cały ten czas tkwił w jednej pozycji i wodził za mną spojrzeniem. Dopiero kiedy odkręciłam kurek z ciepłą wodą i zabrałam się za zmywanie, wstał, by mi pomóc. W milczeniu wykonywaliśmy swoją pracę, uważając, by nie stanąć zbyt blisko siebie. Zachowywaliśmy się dziecinnie, ale były tego pewne plusy – nie kłóciliśmy się, a ulubiona zastawa Juliett przetrwała. Dopiero gdy zabrakło mi talerzy do mycia i byłam zmuszona zakręcić wodę, dotarło do mnie, jak blisko, a jednocześnie daleko znajduje się Daniel. Nie do końca wiedząc, co zrobić z mokrymi, lekko zaczerwienionymi od ciepła dłońmi, wsunęłam je do kieszeni bluzy.
Przez jedną krótką chwilę staliśmy obok siebie, wyglądając przez okno na zagracony zabawkami trawnik sąsiadów Shane’ów. Gdy obok mojego ucha rozległ się szept Daniela, wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz. Jednak poprzysięgłam sobie, że tym razem nie ulegnę mu tak łatwo i raz na zawsze zniknę z jego życia – równie nagle i gwałtownie, co do niego „wpadłam”.
– Zrobiłem to dla twojego dobra, księżniczko.
Wypowiedziany ciepłym tonem przydomek przywiódł na myśl wszystkie dobre wspomnienia i czas, który spędziliśmy wspólnie – bez stresu, nerwów, łez czy śmierci.
– A co z dobrem twoich rodziców? Ich bezpieczeństwem? – wyliczałam. – Nie możesz o tym zapominać. Nie ja jestem najważniejsza. Już nie jesteśmy w Akademii, nie musisz mnie chronić.
– A ty ciągle to samo – westchnął. – Kiedy zrozumiesz, że dla mnie jesteś najważniejsza?
Jesteś dla mnie najważniejsza.
Przymknęłam powieki, nie do końca rozumiejąc ciepło, które zalało moje ciało. Choć to dziwne wrażenie nie pojawiło się po raz pierwszy, wciąż mnie przerażało. Paraliżowało. Jak sama myśl, że ktoś, mnie, kiedykolwiek… Czy w ogóle zasłużyłam na to, by być dla kogoś najważniejszą? Robiłam różne rzeczy – wielu skrzywdziłam, złamałam, zniszczyłam. Zabiłam. Jak mogłam więc chociażby się łudzić, że zasługuję na którąkolwiek z rzeczy, które oferował mi Daniel?
– Wiesz, że nie chcę cię ranić – wyszeptałam, niepewna siły swojego głosu. – Ale ilekroć patrzę w twoje oczy…
– Co z nimi nie tak, Catherine?
Obrzuciłam ostrożnym spojrzeniem zatroskaną twarz Daniela.
– Mam… przeczucie – odparłam powoli, ważąc słowa. – Przewidziałam twoją śmierć, Danielu. Widziałam ją – dodałam łamiącym się głosem. – Raz cię ocaliłam. Ale skąd mam mieć pewność, że to już się nie powtórzy? A co, jeśli…
– Nie skrzywdzisz mnie, Catherine – oznajmił łagodnym tonem, jak zwykle od razu rozumiejąc, co miałam na myśli. Nie po raz pierwszy przeraziła mnie świadomość tego, jak dobrze mnie zna.
– Próbowałam. I to nieraz.
Daniel pokręcił głową z pobłażaniem. Ujął moje dłonie i ścisnął je lekko.
– To już nie ma znaczenia. Zmieniłaś się. Zrozumiałaś Katerinę, jej pragnienia…
– Sprzeciwiam się jej pragnieniom – przypomniałam szorstko. – I kiepsko mi to idzie.
Daniel westchnął, jeszcze bardziej zmniejszając dystans między nami. Błagałam w myślach, by mnie dotknął i zakończył cały ten cyrk, jednocześnie przeklinając go, by tego nie robił.
– Naprawimy to. Jak zawsze, księżniczko.
– Nie wiem, jak ty, ale ja wszystko niszczę – mruknęłam, odwracając się do niego plecami. Podeszłam do lodówki i zaczęłam przyglądać się przyczepionym do jej powłoki obrazkom i zdjęciom. – Gdyby nie moje pomyłki, nie byłoby nas tutaj.
– Nie chcę się znowu z tobą kłócić, Cat. – Spięłam się, wyczuwając go za sobą. – Ufasz mi?
Musnęłam palcem jedno ze zdjęć. Przedstawiało dwójkę małych, na oko ośmioletnich brzdąców w halloweenowych kostiumach. Co śmieszniejsze, maluchy przebrane były za wampiry.
– Nie wiem. Kiedyś. Może.
– Jakiś starszy chłopak chciał mi wtedy zabrać wszystkie cukierki – oznajmił, ignorując moją wypowiedź i koncentrując się na zdjęciu. – Ally ugryzła go, żeby się odwalił. Przez trzy dni chorowała, bo przez przypadek skosztowała jego krwi.
– Byliście sobie bliscy. To normalne, że chciała cię chronić.
– Ona ryzykowała dla mnie swoim zdrowiem i życiem. I to nieraz. A ja nie potrafiłem w porę zareagować…
Nie odwracając się, odnalazłam jego dłoń i ścisnęłam lekko, chcąc dodać mu otuchy. Wciąż miałam mu za złe to, że mnie okłamał i chciał podle wykorzystać, ale... rozumiałam. Mogłam nienawidzić Masona i wyzywać go od najgorszych, ale wskoczyłabym za nim w ogień, gdyby było trzeba.
Szkoda tylko, że teraz on chciał mnie w ten ogień w r z u c i ć.
– To nie tak, że pragnąłem cię tu ściągnąć, zmusić do małego czary-mary i porzucić – oznajmił cicho, przyciągając mnie do siebie. Oparłam się plecami o jego klatkę piersiową, pozwalając, by położył głowę na moim ramieniu. – W tej kwestii nie kłamałem. Kocham cię, Catherine. Mimo wszystko i ponad wszystko.
– Przepraszam. W łazience… trochę mnie poniosło. – Przymknęłam powieki, na moment zatracając się w zapachu Daniela, który owionął mnie całą. – Postaw się jednak w mojej sytuacji. Jak ty byś to odebrał?
– Przywykłem do twoich skłonności do wyolbrzymiania – parsknął cicho. – Ale następnym razem nie osądzaj mnie pochopnie, okay? Pragnę zemsty. Zabicie tego sukinsyna będzie niewątpliwą przyjemnością. Ale nigdy chociaż przez myśl mi nie przeszło, by uczynić to kosztem utraty ciebie.
Westchnęłam. Powiedzieć, że mi ulżyło, byłoby niedopowiedzeniem.
– Co będzie teraz? – zapytał Daniel, a ja wyczułam w jego głosie niepewność. – Co będzie… z nami? – uściślił po chwili wahania.
Powoli odwróciłam się przodem do niego. Złączyłam dłonie na jego karku, lekko wplątując palce w odrobinę przydługie włosy. Daniel uśmiechnął się, kiedy delikatnie, acz stanowczo nakazałam mu się pochylić.
– A co ma być? – mruknęłam. – Wszędzie za mną poleziesz.
Shane parsknął. Jego ciepły oddech połaskotał mnie w policzek.
– To co, teraz prosto do Piekła?
– Prowadź, kowboju.


Rodzice Daniela wrócili niedługo potem, odrobinę mniej bladzi i wystraszeni. Juliett dyskretnie poprosiła syna na rozmowę, a ja przez grzeczność starałam się nie podsłuchiwać. Co nieco jednak wyłapałam, bo z moją silną wolą nigdy nie było najlepiej.
– Jesteś pewny, Danielu? Wiem, że jesteś dorosły, dlatego nie będę ci mówić, co powinieneś, a czego nie. Po prostu chcę wiedzieć. – Juliett odetchnęła głęboko. – Wiesz, co robisz?
– Ja ją kocham, mamo – odparł po prostu Daniel, co - jak się okazało - ucięło wszelkie dyskusje.
Reszta wieczoru upłynęła nam w przyjemnej, rodzinnej wręcz atmosferze. Nikt nie patrzył na mnie jak na wyrzutka i dziwoląga, dlatego tym łatwiej było mi się zaadaptować. Zniknęły wszelkie bariery, granice zostały zatarte. Byliśmy po prostu my, zielona herbata, którą matka Daniela pochłaniała w hurtowych ilościach i rozmowy na przyziemne tematy. Nie było niepotrzebnych pytań, nikt nie wyciągał na wierzch niczyich brudów. Czas mijał nam zdecydowanie za szybko na dyskusjach o roślinach ogrodowych i pogodzie.
Dopóki Juliett nie zapytała, co dalej.
Spojrzałam na Daniela, delikatnie wzruszając ramionami. Znałam odpowiedź na to pytanie, przynajmniej do jakiegoś stopnia. Nie miałam jednak pojęcia, jak przekazać wieści rodzicom Daniela.
– Zostaniecie chociaż na śniadanie? – zapytała w końcu Juliett, wzdychając cicho.
Zmarszczyłam brwi, zaskoczona świadomością, że mój problem tak szybko się sam rozwiązał.
– Ale…
– Znam swoje dziecko, Catherine. – Juliett uśmiechnęła się do syna. – To jak będzie?
Poprawiłam się w fotelu, podkładając pod siebie zgiętą w kolanie nogę.
– Ja bardzo chętnie.
– To wspaniale. Lubisz… – Juliett zamilkła, nieznacznie marszcząc nos. – Nie lubisz, no tak.
Roześmiałam się. Podobał mi się sposób, w jaki rodzice Daniela reagowali na moją odmienność – żadnych krzyków, łez czy strachu, a w zamian za to swobodne żarciki i śmiech.
Lubię, ale nie mogę – sprecyzowałam.
– Krew ci wystarcza? – zdziwił się Victor, sięgając po swój kubek z na wpół dopitą herbatą.
Skinęłam głową.
– Od kilku miesięcy żywię się tylko nią.
– Naprawdę niesamowite… – wymamrotał pod nosem. – A te zdolności, o których wspominaliście przy stole…
– Nic wielkiego, naprawdę. Kilka drobnych darów. Czy moglibyśmy… – Uśmiechnęłam się niemrawo, posyłając tacie Daniela znaczące spojrzenie. – Proszę.
Juliett jako pierwsza pojęła aluzję. Zerwała się z miejsca i zaczęła sprzątać.
– Pewnie jesteście zmęczeni – oznajmiła. – Danielu, zaprowadź Catherine do sypialni Ally.
Zaskoczona zatrzymałam się w pół kroku.
– Nie trzeba. Ja…
– Wezmę ją do siebie – zadecydował Daniel, obejmując mnie ramieniem. – Cat męczą koszmary. Nie chcę, żeby była sama w obcym domu…
Daniel zrozumiał, że popełnił gafę, kiedy jego mama z wrażenia prawie roztrzaskała drogie filiżanki na podłodze. Oboje jednocześnie spojrzeliśmy w kierunku Victora, mając nadzieję, że jakoś nas wytłumaczy, jednak ten był zajęty tłumieniem śmiechu i ukrywaniem swojej wesołości przed wzburzoną żoną.
– W Akademii też spaliście razem?
– Nie! – odpowiedziałam w momencie, gdy Daniel podał twierdzącą odpowiedź.
Właśnie straciłam w oczach twojej matki, skarbie. Dzięki wielkie.
– Mieliśmy wspólny pokój – wykrztusiłam, mając nadzieję, że to pomoże.
– Nie sądzę, by to był dobry pomysł – odezwała się Juliett głosem pozbawionym emocji. – Catherine, prześpisz się w pokoju Ally, dobrze?
Posłałam pani domu najszerszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
– Oczywiście. Żaden problem. Może pani pomóc? – dodałam szybko, wskazując na tacę, którą dźwigała.
– Nie, poradzę sobie. Victor mi pomoże. – Wywołany drgnął, prawie wylewając resztkę herbaty na koszulę. – A wy idźcie spać. Osobno – rzuciła przez ramię, wychodząc.
– Boże – jęknęłam, urywając twarz w dłoniach. – To takie żenujące!
– Kiedy mnie nie o to chodziło – mruknął Daniel, drapiąc się po karku. Spojrzał na ojca, który zaczął na powrót przybierać normalne kolory zdrowego człowieka. – Wiesz o tym, nie?
Victor zagryzł wargę, a jego twarz znów poczerwieniała od wstrzymywanego chichotu.
– Chcąc nie chcąc, Catherine jest już legalna, więc…
– Och, no błagam! – wykrzyknęłam skrępowana, w dziecinnym odruchu zatykając uszy dłońmi. – Danielu, w ten oto sposób pozbawiłeś się buziaka na dobranoc.
– Nie bądź okrutna, Catherine – parsknął Victor.

Czym prędzej czmychnęłam z salonu. W korytarzu przeszło mi przez myśl, by pomóc Juliett pozmywać albo chociażby potowarzyszyć jej w kuchni, lecz szybko się rozmyśliłam. Doszłam do wniosku, że nie będę się już dziś dłużej narażać. Mogłam sobie być nieustraszonym sobowtórem Iwanówny, jednak matka mojego chłopaka momentami przyprawiała mnie o dreszcze.
– Ona tylko taką zgrywa, tato. – Shane mrugnął do swojego ojca, po czym ruszył w ślad za mną na górę. – Hej, Cat, słuchaj… Cat?
Tęsknota powróciła nagle jak bumerang, uderzając w mój najczulszy punkt. Zaatakowana znienacka potknęłam się o stopień, tracąc równowagę i uderzając kolanami o wypolerowane drewno. Docisnęłam prawą dłoń do piersi, jakby sprawdzając, czy to aby mi się nie przewidziało. Z przerażeniem stwierdziłam, że ból nie jest tylko wytworem mojej wyobraźni. Do tej pory był stłumiony, znośny – świadczył o tym, że Nocni są w pobliżu, ale wystarczająco daleko, bym nie musiała się nimi przejmować. Jednak na moje nieszczęście im było łatwiej mnie odnaleźć niż Dziennym.
– Twoi rodzice – wykrztusiłam, z przerażeniem oglądając się na Daniela.
Shane zacisnął wargi, myśląc. Nie musiałam nakreślać mu sytuacji, wyrażać na głos tego, co bez problemu mógł dostrzec w moich oczach. Znał mnie na tyle dobrze, by zrozumieć okoliczności mojego upadku.  Podczas gdy ja żebrałam o każdy najmniejszy haust powietrza, on już obmyślał strategię. Nie zajęło mu to wiele czasu; jako szanujący się strażnik musiał umieć ocenić sytuację trzeźwym okiem w ułamku sekundy.
– Zostanę – zadecydował. – Ty uciekaj, odciągnij ich na granicę miasta. Tam się spotkamy.
Miałam na końcu języka całą masę słów, próśb i desperackich pożegnań, lecz nie wykorzystałam żadnego z nich. Po prostu skinęłam głową, wierząc, że to nie jest ostatni raz, kiedy go widzę.
– Nie rób głupstw, księżniczko – dodał, zaciskając dłoń na moim przedramieniu, gdy spróbowałam go wyminąć. – Pamiętaj, że w ciebie wierzę.
– Znajdziesz mnie, nie? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.
Daniel odcisnął szybki, nieco szorstki pocałunek na moim czole. Nie czekając na więcej, rzuciłam się w kierunku drzwi, przeskakując na raz po dwa stopnie.
– Jak zawsze, księżniczko – usłyszałam jeszcze, nim wybiegłam na pogrążoną w mroku ulicę.
– Obyś miał rację, bo nie chcę iść do Piekła bez ciebie – mruknęłam do siebie, po czym, nie obejrzawszy się za siebie, odbiłam w prawo, od razu przyśpieszając.

†††††

Cześć i czołem! Oj dawno mnie tu nie było, dawno. Ale wiecie, że szkoła ssie, nie? Więc co Wam będę na ten temat smęcić. "Lalka", olimpiada z polskiego i tkanki zwierzęce, pierścienice, nicienie i inne takie zaabsorbowały ostatnio cały mój wolny czas. Niemniej oto jestem! :)
Boże, zapomniałam już, o czym w Akademii piszczy, naprawdę. Cholernie ciężko było mi wrócić i na nowo odnaleźć prawidłowy rytm. Dlatego wybaczcie wszelkie niedociągnięcia. Mnie osobiście rozdział się kompletnie nie podoba. Miało być inaczej, końcówka miała być inna... Mam nadzieję, że w następnym pójdzie mi lepiej. Ten potraktujmy jaką taką "przejściówkę". Teraz ruszamy z akcją, akcją i jeszcze raz akcją! (Której nie umiem pisać tak bajdełej. Więc przygotujcie się na masakrę.) Zostało nam około pięciu rozdziałów - kiepska z matmy jestem, mogę się mylić - dlatego nie ma to czy tamto!
Standardowo dziękuję wszystkim wytrwałym, którzy czekali ze zniecierpliwieniem na nowy rozdział. Wiecie, że Was za to kocham? Za komentarze, pytania o to, czy wszystko u mnie w porządku. Za to, że po prostu jesteście. Niezmiennie mnie zaskakujecie i uszczęśliwiacie. Nie wiem, jak Wam się za to odwdzięczyć, naprawdę.
A tymczasem wesołych świąt. Myślę, że do końca grudnia coś powinno się pojawić, ale któż to wie. Jak to mówią: Przezorny zawsze ubezpieczony ;)

Klaudia, xoxox

2 komentarze:

  1. Hm, pierwsza?
    Szybko minęło przeczytanie tych zaległych rozdziałów, ale z drugiej strony nie było ich też bardzo dużo. Chociaż z początku wydawało się, że jest ich znacznie więcej. A teraz jest mi wręcz szkoda, że to już i będę musiała czekać na kolejny. Nie wiem czy powinnam powiedzieć "Uff, nadrobione" czy raczej "Ugh, nadrobione" i z taką nutka żalu, że nie ma więcej rozdziałów do czytania. Zawsze, kiedy się dochodzi do końca dobrego opowiadania czy książki robi się człowiekowi smutno. Sama wspominasz, że zostało pięć rozdziałów, a więc nie dużo. Ale mają ociekać akcja, więc mam nadzieję, że będzie jej dużo więcej niż napisałaś. :D Bo kto nie lubi akcji? C:
    Rodzica Daniela mnie zaskoczyła. Spodziewałam się raczej tego, że będą na nią patrzeć pogardliwie i z podejrzeniem, że może zaraz się też na nich rzuci, żeby poderżnąć im gardła. Opowiedziała im również wszystko - z jednej strony dobrze, zasłużyli na prawdę, ale z drugiej nie wiem czy to był taki dobry pomysł, aby to robić. Konsekwencje tego mogą być różne tak naprawdę, a co się stanie później przekonamy się w następnych rozdziałach. Bardzo podobały mi się sceny w kuchni, a ten gif pozwolił mi jeszcze lepiej wyobrazić sobie całą sytuację. To było takie... Normalne. I tej normalności właśnie im brakowało, Le jak widać długo się nacieszyc nią nie mogli. Również później matka Daniela mnie rozbawiła, kiedy kazała im się udać do oddzielnych sypialni. No cóż, dba o to, żeby wnucząt nie było za szybko. ;D
    Końcówka... Ach, co my mamy z tymi końcówkami? Zawsze urywane w momentach, kiedy powinno się kontynuować pisanie. Pozostaje mi teraz czekać na kolejny rozdział, który mam nadzieję pojawi się niedługo. Zaraz święta, trochę wolnego będzie, więc mam nadzieję, że znajdziesz też trochę czasu do napisania kolejnej części. ^^
    Weny, kochana i czasu!^^


    Gabi💋❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :D
    Tym razem nie pozwolę sobie na zaległości – wystarczy, że wciąż mam je na SM xD Ale tu szybko pochłonęłam najnowszy, czekając sobie na zajęcia. Dzięki, umiliłaś mi czas :D
    Na początku miałam mieszane uczucia, wywołane oczywiście sceną w łazience i tokiem rozumowania Cat. WTF? Rozumiem, że mogła poczuć się zaniepokojona i zła tym, że Daniel przyprowadził ją do rodzinnego domu, wcześniej nawet nie ostrzegając, ale innych oskarżeń względem niego nie rozumiem. No naprawdę, tyle razy wałkowali ten temat, a jednak ona raz po raz podważa jego uczucie. Może to mechanizm obronny, bo wie, że jest dla niego niebezpieczna, ale jednak męczy. I miałam Cię za to zjechać, ale potem doszłam do kawałka, w którym sama Catherine nie wie, co myśleć o własnych słowach, żałuje i wie, że to bez sensu, więc sobie daruję – ona po prostu wciąż ma kryzysy.
    Rodzice Daniela są zadziwiający, w jak najbardziej pozytywnym sensie. Znaczy, sama spodziewałam się kogoś, kogo Cat rzeczywiście powinna się obawiać – ludzi trudnych jak i sam Daniel, jeśli chodzi o jego podejście do Nocnych. Miłe zaskoczenie, które z miejsca przypadło mu do gustu, bo to w jakiś pokrętny sposób do nich pasuje. Dowód na to, że czas faktycznie leczy rany. Rodzaj nadziei, choć Catherine źle czuje się w tym domu, poza tym na każdym kroku obwinia się o coś, na co tak naprawdę nie miała wpływu. Bo jej związek z Nocnymi nie oznacza, że jest odpowiedzialna za każdą śmierć, chociaż ona tego nie rozumie. Nic dziwnego – w końcu na swój sposób te istoty kocha, choć wie, że są mordercami. Sama zabiła… I w sumie dobrze, że powiedzieli rodzicom Daniela prawdę, bo Ci na to zasłużyli.
    Scena z sypialnią zabawna, tak jak i to, że matka Daniela bardziej przejmuje się wspólnym spaniem niż tym, że gości kolejne wcielenie Kateriny =P Zawsze fajnie Ci wychodzi przeplatanie luźniejszych scen z powagą, dzięki czemu w razie czego zawsze można trochę rozładować atmosferę. Przydatne zwłaszcza przed końcówką, która… No właśnie ;>
    Nic nie powiem, bo wyjdę na hipokrytkę. My po prostu tak mamy z tymi zakończeniami, a mnie pozostaje czekać na kolejny i akcję. Weny, zwłaszcza teraz, kiedy nareszcie trochę odetchniesz i będziesz miała czas :D

    Do następnego <3

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń