sobota, 5 listopada 2016

Rozdział 46



"Tym nożem odetnę część mnie.
Tę część, która się o Was troszczy.
Tym nożem odetnę serce.
To serce, które się Wami przejmuje...






Planowałam ucieczkę, od kiedy tylko zamieszkałam w Akademii. Próbowałam dziesiątki razy, na setki sposobów. Jednak bez większego skutku. Zawsze coś – konkretnie to Daniel – niweczyło mi plany. Stopniowo godziłam się z myślą, że moje zamiary skazane są na porażkę. Gdy na jaw wyszła prawda o moim pochodzeniu i powiązaniu z Kateriną, sprawy dodatkowo się pokomplikowały, a ja byłam zmuszona pozostać wśród Dziennych. Z czasem to już nie obowiązki trzymały mnie w Akademii, a najbliżsi. Zrozumiałam to dopiero, kiedy ostatecznie udało mi się uciec.
Nigdy nigdzie nie potrafiłam poczuć się jak w domu. Odkąd tylko pamiętałam, czułam się wyrzutkiem. W szkole, bo jako jedyna zamiast piwa pijałam krew. W domu, bo tylko moje włosy były jasne, a oczy fioletowe. Gdziekolwiek nie poszłam, wszyscy dziwnie na mnie patrzyli. I choć w jakimś stopniu sama przyczyniłam się do tego, że ludzie śledzili za mną wzrokiem, nie potrafiłam do tego przywyknąć. Ubierałam się głównie na czarno, farbowałam włosy na ciemny, nienaturalny kolor i nie szczędziłam sobie makijażu. Pieprzony paradoks. Chociaż pragnęłam jedynie maskować swoje prawdziwe ja, zawsze znajdowałam się w centrum uwagi.
Wiedziałam, że się wyróżniałam. Nie miałam jednak pojęcia, że aż tak bardzo.
To nie była odpowiednia pora na kryzys tożsamości, jednak nie potrafiłam sobie odmówić zadania tego jednego, niewątpliwie podchwytliwego pytania i rzucenia się w wir myśli.
Kim jestem…?
Odpowiedzi na to pytanie mogłam szukać na różnych płaszczyznach. Każdy z nas był w końcu czyimś dzieckiem, siostrą czy przyjacielem. Jednak kim byłam tak naprawdę? Po wielu tygodniach dzielenia swojego ciała z Kateriną nie mogłam po prostu powiedzieć, że istniałam jako Catherine Evans. Bo byłam kimś więcej. Albo i mniej. I to właśnie to „albo” nie dawało mi spokoju od miesięcy.
Przy Danielu byłam sobą. Kompletnie i całkowicie. Jednak przy Nocnych…
Kiedyś myślałam, że ja jestem Kateriną, że ona jest mną. Kiedy indziej zaś, że ona żyje we mnie, w moich wspomnieniach i umyśle. Teraz już nie wiedziałam, gdzie zaczynała się ona, gdzie kończyłam ja. Kiedy przyszła lub odeszła, kiedy upodobniłam się do niej lub ona przejęła nade mną pełną kontrolę. Zamiast wiedzieć na temat klątwy coraz więcej, zataczałam błędne koło, gubiąc się przy pytaniu o własne jestestwo.
Szliśmy dopiero od piętnastu minut, właściwie to swobodnie truchtaliśmy przez las, a mnie już zaczynało brakować tchu. Chociaż bardzo się starałam, nie potrafiłam utrzymać tempa Daniela. Każdy pełny oddech zdawał się być na wagę złota, a zachowanie pełnej koordynacji zadaniem nie do wykonania. Kręciło mi się w głowie tak mocno, że kompletnie straciłam orientację w terenie, zapominając, w którym kierunku zmierzamy, a z którego przyszliśmy.
− Catherine?
Puściłam dłoń Daniela i osunęłam się na kolana. Upadłam na miękką, lekko wilgotną leśną ściółkę, próbując wyrównać oddech.
Czy sobowtór legendarnej, nieustraszonej Kateriny Iwanow właśnie zmagał się z… atakiem paniki?
Przycisnęłam dłoń do piersi, czując, że to znów się dzieje. Po moich policzkach spłynęły grube, rzewne łzy, kiedy ta okrutna prawda do mnie dotarła. Ból momentalnie zniknął, minęły zawroty głowy. Pozostała tylko pustka wewnątrz mnie, w niczym niepodobna do tej, która ogarnia człowieka w deszczowy, samotny wieczór. Ta miała w sobie coś charakterystycznego i głuchego, co sprawiało, że czułam, jakby ktoś bezdusznie pozbawił mnie czegoś ważnego.
Jak na przykład człowieczeństwa.
Dokładnie pamiętałam dzień, w którym moje serce po raz pierwszy na moment przestało bić. Od tamtego czasu to uczucie prześladowało mnie w najgorszych koszmarach i pojawiało się, ilekroć traciłam kontrolę. Tym razem nie było inaczej. Poczucie pustki, ale jednocześnie nieposkromionej wolności, odebrało mi zdolność logicznego myślenia. W swoim odrętwieniu potrafiłam jedynie siedzieć i czekać, aż chłód odejdzie, a moje serce znów zabije.
Czułam, jak Daniel głaska mnie po plecach i lekko kołysze w ramionach, słyszałam skrawki rzucanych przez niego pytań o moje samopoczucie. Sama nie byłam jednak w stanie sklecić żadnego zdania. Przywarłam więc do niego, mając nadzieję, że pomoże mi wydostać się z ciemności. Jednak nawet u jego boku pełne ukojenie nie nadeszło. Sekundy płynęły, a w mojej piersi nadal zionęła czarna, bezdenna dziura.
− Księżniczko? No, dalej, oddychaj. Pięknie, właśnie tak… idealnie.
Nic nie było idealne. Nigdy nie było. I nie miało takie być.
Nie wiedzieć czemu pomyślałam o Cole’u. Za pierwszym razem to on był powodem mojej… chwilowej niedyspozycji. William powiedział mi kiedyś, że tego typu sytuacje zwiastują nieuniknione, czyli moje pełne zatracenie się w mroku. Każda kolejna rzecz, która odsuwała mnie od Dziennych, a przybliżała do Nocnych, odbierała mi resztki człowieczeństwa. Ucieczka z Akademii raczej nie wpłynęła na moją korzyść.
Oczy zaszły mi łzami na wspomnienie zaciętej miny Turnera patrzącego, jak wraz z Danielem przekraczam granice Akademii. Byliśmy jednak zbyt dumni, by pożegnać się należycie, chociażby przez wzgląd na to, co niegdyś nas łączyło. Oboje udawaliśmy więc twardych i obojętnych. Mnie osobiście udawało się to aż do teraz. Dopiero po czasie dotarło do mnie, że tęsknię i żałuję. Miałam mu jeszcze tyle do powiedzenia… W złości oboje rzuciliśmy zbyt wiele. W obliczu przeszłych wydarzeń nasza kłótnia wydawała mi się błahym sporem. A teraz... teraz było już za późno. Możliwe, że widziałam go po raz ostatni. Wolałam jednak już wiedzieć, że rozstaliśmy się w złości, niż przyjąć do wiadomości inny scenariusz – ten dotyczący naszego ponownego spotkania… na polu bitwy.
Cole miał wiele wad. Ale kochał Daniela niemal tak mocno jak ja. I chociażby przez wzgląd na to wybaczyłam mu dawne dzieje.
− Tak mi przykro – wyłkałam, biorąc chrapliwy oddech.
− Nic się nie stało, maleńka. Zaraz wznowimy marsz. Najważniejsze jest twoje zdrowie.
Rozpłakałam się mocniej, wbrew wszelkim instynktom. Dlaczego musiał być aż tak ślepy? Walczył, dzięki czemu i ja miałam powód, by się nie poddawać. Powoli jednak męczyły mnie jego wszelkie próby stwarzania pozorów.
− Przepraszam, Danielu. Ja… Mówiłam ci, że nie mogę inaczej. To jest jak fatum, prześladuje mnie, krzyżuje wszystkie plany i…
Daniel ostrożnie, jakby bał się, że mnie wystraszy, ujął w dłonie moją twarz. Otarł kciukiem nadmiar łez z moich policzków, nadal zachowując się aż nader spokojnie. Jakbyśmy wcale nie byli parą uciekinierów-kochanków z ogonem strażników na karku.
− O czym ty mówisz, Cat?
− Tracę to – wyszeptałam. Jego spokój stopniowo zaczął udzielać się i mnie. – Tracę człowieczeństwo.
Daniel zacisnął usta, nie mówiąc nic więcej, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Nie zniosłabym kolejnej fali jedynie powierzchownie pokrzepiających mówek.
− Spróbuję się od tego odciąć. Chociaż na chwilę. Ale moje serce bije tym słabiej, im dalej znajdujemy się od Akademii.
− Wiedziałaś, że tak będzie. – Daniel odgarnął zbłąkany kosmyk z mojego czoła. Jego twarz przybrała dziwny wyraz, coś na kształt udręki. – Lepiej byłoby, gdybym nie pozwolił ci odejść.
− Mimo wszystko dobrze, że czasem mi się sprzeciwiasz. Bez ciebie… już dawno przestałabym być sobą.
Daniel wstał, wyciągając ku mnie rękę i pomagając dźwignąć się do pionu. Otarłam policzki, pozbywając się ostatecznych śladów mojej słabości. Chciałam ruszyć dalej, żeby nadrobić stracony czas, jednak Daniel mnie zatrzymał. Chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie tak nagle i gwałtownie, że straciłam równowagę. Do upadku jednak nie doszło; wpadłam w objęcia Shane’a.
− Kocham cię, księżniczko. Pamiętaj o tym. Zawsze.
Zadarłam głowę, by na niego spojrzeć. W tym świetle jego oczy były niemalże w całości czarne. Otworzyłam usta, by powiedzieć to, na co tak długo i cierpliwie czekał. W końcu była tego pewna. Zawsze byłam.
Jednak w ostatniej chwili rozmyśliłam się, w wyuczonym przez lata nawyku uciekając od prawdy.
− Będę. Obiecuję.
Daniel uśmiechnął się lekko, ale widziałam, że był to wymuszony gest. Nie chciałam się jednak dołować rozważaniami na temat tego, skąd brało się jego niezadowolenie. Wystarczyło mi, że czułam się z tego powodu jak ostatni śmieć.


Szliśmy w milczeniu, walcząc z nierównościami terenu. Wkoło panowały egipskie ciemności, lecz ze względu na nasze bezpieczeństwo nie mogliśmy sobie pozwolić na zapalenie latarki – smuga światła łatwo mogłaby zdradzić nasze położenie. Byliśmy więc zdani polegać na swoich zmysłach, co o dziwo mnie przeszkadzało bardziej niż Danielowi. Raz po raz potykałam się o wystające korzenie i gałęzie, klnąc cicho pod nosem. Byłam rozkojarzona i zamyślona, ale nie potrafiłam nic z tym zrobić.
Wciąż myślałam o Cole’u. I Marlene, Lydii, Johnie… O wszystkich tych, których porzuciłam, wierząc, że robię to w dobrej wierze. Teraz już nie wiedziałam, czy zależało mi na ich bezpieczeństwie, czy może jednak moim własnym. Możliwe, że na obu, jednak… czy to można było łączyć? Jak mogłam dbać o czyjeś bezpieczeństwo, wiedząc doskonale, jak brzmi przepowiednia i co czeka mnie w przyszłości – o wiele bliższej, niż bym sobie tego życzyła?
Moje myśli niepokojąco często wkraczały też na „zakazane rejony”. Coraz chętniej rozmyślałam o Nocnych, o naszej wspólnej przyszłości. Winiłam za te wyobrażenia pustkę w sercu – która odeszła, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne, uciążliwe echo zapowiadające, że wszystko ostatecznie powróci niczym bumerang – lecz w głębi duszy czułam, że się okłamuję. Już dawno przestałam być tą Catherine, która gardziła Nocnymi i obwiniała ich o śmierć rodziców i Masona. Wciąż czułam do nich urazę… A może głównie do siebie?
Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec coś w ciemności przede mną. Kiedy jednak nie natrafiłam na nic, co by mnie w znacznym stopniu usatysfakcjonowało – nic tylko drzewa, krzewy i, hm, mówiłam o drzewach? – skupiłam się na drodze. Podziwianie jednak leśnego runa szybko mnie znudziło. Spróbowałam więc wciągnąć Daniela w pogawędkę, ale kiepsko mi to szło – każdy temat po czasie się urywał, a my znów pogrążaliśmy się w ciszy.
– Kiedyś mi się to śniło – wyznałam, przeskakując nad spróchniałym, powalonym pniem.
Daniel spojrzał na mnie przez ramię, marszcząc brwi.
– Co? Ucieczka?
Pokiwałam głową, próbując go dogonić.
– Tak. Nie chciałam ci mówić, bo… – Westchnęłam. – Nie skończyło się to najlepiej.
– Czemu mówisz mi o tym akurat teraz?
Chwyciłam go za rękę, niewerbalnie prosząc, by zwolnił i na mnie spojrzał. Spełnił moją prośbę, wzdychając cicho.
– Bo w tym śnie ty… – Prawda, choć w tym przypadku tak naprawdę nic nie znaczyła, nie mogła przejść mi przez gardło. – Patrzyłam, jak ty…
– Ja co, księżniczko? – zapytał, muskając opuszkami palców mój policzek. – Przecież wiesz, że nie zostawiłbym cię samej.
Przymknęłam powieki, smakując na języku tych kilka tylko pozornie prostych słów.
– Nie z własnej woli.
Oczy Daniela błysnęły zrozumieniem. Zapadła długa, krępująca cisza. Miałam wrażenie, że nawet las na moment ucichł; wiatr, odgłosy leśnych zwierzątek poszukujących pożywienia – wszystko nagle zniknęło.
I wtedy rozległ się strzał.
Początkowo myślałam, że to dzieje się jedynie w mojej głowie. – do tej pory samo wspomnienie snu, w którym Daniel ginie, postrzelony przez jednego ze Strażników, wystarczyło, bym zapomniałam, jak się oddycha. Zrozumiałam jednak, że to prawda, kiedy pomiędzy drzewami dostrzegłam dziesiątki świateł.
Znaleźli nas.
Daniel okazał się być bardziej opanowany ode mnie. Jako pierwszy zrozumiał, co się dzieje. Bez słowa chwycił moją rękę i ruszył przed siebie, ciągnąc mnie za sobą. Biegliśmy razem, potykając się i klnąc pod nosem, jednak nie przystając ani na chwilę. Głosy za nami stawały się coraz bliższe i wyraźniejsze, co napędzało nas do dalszego maratonu. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie mamy co liczyć na taryfę ulgową. Byliśmy zbiegami, poszukiwanymi. A ja dodatkowo niespełna dwadzieścia cztery godziny temu pozbawiłam kogoś życia. Nie było opcji, że potraktują nas łagodnie. Nie tym razem.
Poślizgnęłam się, z opóźnieniem rejestrując nagłą zmianę nawierzchni. Daniel na szczęście zdążył uratować mnie przed upadkiem i rozbiciem sobie twarzy o mokry asfalt; wytrącił nieco z prędkości, co pozwoliło mi się pozbierać. Chociaż serce waliło mi w piersi, a ja sama walczyłam z chęcią wyplucia któregoś płuca, musieliśmy biec dalej. Ponownie ujęłam dłoń Daniela i pociągnęłam go w stronę rosnącego po przeciwnej stronie drogi lasu. Shane miał jednak inne plany. W ostatnie chwili zmienił kierunek biegu, odbijając w prawo – wprost na pędzący w naszym kierunku samochód.
Poczułam się jak sarna, która, oślepiona blaskiem reflektorów nadjeżdżającego auta, ostatecznie się poddaje. Absurdalność tej sytuacji zaatakowała mnie nagle, podobnie jak świadomość, że już kiedyś byłam świadkiem tej sceny. Ten las, ta droga, mały, żółty fiat… Już to przeżyłam, znałam zakończenie.
Musiałam je zmienić. Natychmiast.
– Nie! – krzyknęłam, próbując przekrzyczeć pisk ścieranych podczas gwałtownego hamowania opon.
– Autem będzie szybciej. Catherine…
– Nie, błagam, musimy…
Daniel odskoczył w bok, ciągnąc mnie za sobą – żółty fiacik prześlizgnął się dosłownie kilka centymetrów obok nas. Shane ruszył w jego stronę, chcąc zapewne sprawdzić, czy wszystko w porządku z kierowcą, jednak nie pozwoliłam mu na to. Popchnęłam go w stronę lasu, boleśnie i gwałtownie przypominając, co tak naprawdę tu robiliśmy. Widziałam, jego wahanie, dlatego zaserwowałam mu mocniejszy cios w ramię. Byłam zdesperowana do tego, by nie zostawiać go za sobą.
Pogoń z każdą kolejną sekundą znajdowała się coraz bliżej nas. Wiedziałam, że gdziekolwiek byśmy nie pobiegli, ani jak szybko byśmy się przemieszczali, oni ostatecznie nas dogonią. Dlatego musiałam działać – szybko i inaczej niż w wizji. A to samo w sobie stanowiło wyzwanie.
Rozległ się kolejny strzał; nie mogłam pozbyć się wrażenia, że pocisk chybił tylko dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu. Daniel chyba pomyślał podobnie, bo ostatecznie poddał się i ruszył w stronę lasu. Zrobił to jednak tak nagle i gwałtownie, że ja sama straciłam równowagę. Potknęłam się i upadłam na kolana na mokry asfalt. I chociaż zamortyzowałam upadek dłońmi, nie obyło się bez otarć. I to mniej więcej wtedy, gdy otrzepywałam krwawiące dłonie z błota, w mojej głowie zrodził się plan.
Pod wpływem impulsu odbiłam w lewo, krzycząc do Daniela, by biegł dalej. Nie spodziewałam się, że mnie posłucha, lecz mimo wszystko to zrobił. Podczas gdy on znikał w gąszczu, ja dopadłam do drzwi żółtego fiata, brudząc chłodną powłokę swoją krwią. Szarpnęłam za klamkę, przerażając tym samym wąsatego kierowcę. Zaprzestał wszelkich prób ponownego ruszenia z miejsca, kuląc się na fotelu jeszcze bardziej.
– Już odjeżdżam! – pisnął. – Nie strzelaj!
Gdybym nie musiała walczyć z czasem, najpewniej wywróciłabym oczami i palnęła jakąś głupią, sarkastyczną gadkę na temat tego, jaka to jestem groźna bez broni palnej. Żeby jednak oszczędzić biedakowi problemów, po prostu złapałam go za poły flanelowej koszuli i zmusiłam do utrzymania kontaktu wzrokowego. Krwawił z łuku brwiowego, a w jego oczach błyszczała panika, ale ani drgnął, niemalże sparaliżowany moim wzrokiem. Uległ szybciej, niż jakikolwiek z wampirów, co stanowiło kolejny argument za tym, jak słabi i beznadziejni byli ludzie.
– Jedź dalej. Szybko, jak najszybciej. Zgub pogoń. – Musnęłam zakrwawionym palcem jego czoło, pozostawiając po sobie swoistą pamiątkę. – I nie bój się, wszystko się ułoży.
Przełykając wstyd i wyrzuty sumienia, zatrzasnęłam drzwi małego fiacika i uderzyłam pięścią w jego dach, pośpieszając kierowcę. Kiedy ruszył z piskiem opon, pozostawiając za sobą kłęby duszącego dymu, nie odprowadzałam go spojrzeniem. W ostatniej chwili zdążyłam ukryć się w gęstwinie; John i jego oddział rozpierzchli się po szosie, szukając jakichkolwiek śladów naszej bytności. Dostrzegłszy odjeżdżający samochód, ruszyli jego tropem. Nieopodal pozostał jedynie John, czujny i uważny jak zawsze. Miałam wrażenie, że widzi mnie mimo drzew i krzewów, między którymi się ukryłam. Wstrzymałam oddech i docisnęłam dłonie z zasklepionymi już ranami do ud, modląc się o to, by smród spalin był wystarczająco intensywny, by „zagłuszyć” zapach mojej krwi.
– Szefie, tędy! – wrzasnął ktoś. – Mamy jej trop!
John po raz ostatni przeskanował wzrokiem otoczenie, dłużej niż powinien zatrzymując go na miejscu, w którym się ukrywałam. Kiedy już zaczęłam modlić się do tego boga, który we mnie wierzył, o jak najłagodniejszy wymiar kary, John odwrócił się na pięcie i biegiem ruszył na północ. Słyszałam jeszcze, jak sztywnym, żołnierskim tonem wydaje jakieś rozkazy.
Wstałam, uprzednio odliczywszy do dziesięciu. Wiedziałam, że nadal nie byłam w pełni bezpieczna, ale nie mogłam tu zostać. Strażnicy mogli w każdej chwili wrócić – a wtedy mogłabym nie mieć tyle szczęścia.
Rozejrzałam się, próbując złapać trop Daniela. Nie chciałam panikować, ale bolało mnie to, że się rozdzieliliśmy. Zagrożenie wstępnie minęło, ale nie mogłam mieć ku temu absolutnej pewności. Nad Danielem wciąż ciążył wyrok śmierci; wiedziałam to nawet bez daru jasnowidzenia. Jakiekolwiek bliższe relacje ze mną były toksyczne, a osoby, które na własną odpowiedzialność się w nie wplątywały, nigdy nie kończyły dobrze.
Uniosłam głowę, z przerażeniem dostrzegając, że zaczyna świtać. Słońce działało na naszą niekorzyść, dlatego też musiałam jak najszybciej odnaleźć Shane’a.
– Księżniczko?
Podbiegłam do niego i chwyciłam za rękę, wierząc, że ten gest powie więcej niż słowa.
– Mamy niewiele czasu – rzuciłam, rozglądając się. – Co robimy?
– Kawałek na północy-wschód znajduje się kolejna dwupasmówka – oznajmił, wskazując skinieniem głowy wybrany kierunek. – Dostaniemy się nią do Missouli.
– Skąd wiesz? – spytałam, od razu jednak rozpoczynając marsz we wskazanym kierunku.
Daniel wzruszył ramionami, kiedy z boku zlustrowałam go spojrzeniem.
– Widziałem znak.
Westchnęłam, przeskakując ponad kamieniem. Dzięki temu, że wciąż trzymałam Daniela za rękę, nie straciłam równowagi.
– Więc prowadź, kowboju. Teraz nie mam już nic do stracenia.


Marsz trwał dłużej, niż pierwotnie zakładaliśmy. Mimo wszystko dostaliśmy się do drogi jeszcze przed pełnym wschodem słońca. Dopiero wtedy, dziesiątki kilometrów z dala od pogoni, poczułam się pewniej. Nadal jednak odwracałam się spanikowana przez ramię, gdy za mną trzasnęła gałązka albo łapałam Daniela za rękę, gdy odchodził ode mnie za daleko. Wizja jego śmierci ciążyła mi na tyle, że przestałam zwracać uwagę na nasze beznadziejne położenie czy wygląd. Kiedy jednak na horyzoncie zamajaczyła sylwetka miasta, zaatakowała mnie tęsknota za cywilizacją. A już przede wszystkim prysznicem.
Bez trudu złapaliśmy auto na stopa. Kierowca okazał się być wystarczająco miły i dobroduszny, czym oszczędził zarówno mnie, jak i sobie nieprzyjemności związanych z używaniem perswazji. Podczas jazdy zabawiał nas anegdotkami ze swojego życia, bez skrupułów opowiadał o swojej rodzinie. Był typem otwartego faceta, przez co z miejsca go polubiłam. Sama byłam jego całkowitym przeciwieństwem, podobnie jak Daniel. Było w nim jednak coś, przez co nie sposób było go nie polubić.
Podwiózł nas do miasta, dodatkowo jeszcze tłumacząc, jak najłatwiej będzie trafić do szpitala, hotelu bądź na dworzec autobusowy. Podziękowaliśmy, trzykrotnie zapewniając go, że sobie poradzimy.
Nawet nie wiedziałam, że była ze mnie taka wspaniała kłamczucha.
Dopiero w mieście dotarło do mnie, że tak naprawdę nie miałam pomysłu, co dalej. Do tej pory skupiałam się na zgubieniu pogoni i zacieraniu śladów. Podejrzewałam, że odnalezienie nas w Missolui, jednym z większych, pobliskich miast, było tylko kwestią czasu. Jednak na chwilę obecną byliśmy wolni i… zagubieni. Bez planu, pieniędzy. Niczego.
Spojrzałam na Daniela, wzdychając cicho. Trzymał dłonie w kieszeniach poplamionej, podartej na rękawie bluzy i rozglądał się wokół. Dostrzegłszy coś na horyzoncie, bez słowa odbił w tamtym kierunku. Ruszyłam za nim, doganiając go na pasach. Próbowałam wyciągnąć z niego jakieś wskazówki, ale uparcie milczał, prowadząc mnie w znanym tylko jemu kierunku.
– Hej, spójrz na mnie! – zażądałam, szarpiąc za rękaw jego bluzy. – Shane! – Pani z warzywniaka spojrzała na mnie krzywo, więc spuściłam z tonu, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. – Powiesz mi, gdzie idziemy?
– Mam tu… znajomych – odparł w końcu. Gdybym nie znała go tak dobrze, nawet nie wychwyciłabym tego drobnego zająknięcia. – Pomogą nam, przynajmniej przez kilka pierwszych dni.
– A co z Johnem? – zapytałam.
– Pewnie wciąż podążają naszym fałszywym tropem. Dobrze to wymyśliłaś. – Chociaż mnie chwalił, nawet na mnie nie spojrzał. – Nawet jeśli domyślili się, że fiat był tylko przykrywką, znajdują się długie godziny za nami. Wieki zajmie im nadrobienie dystansu.
– A co, jeśli nas przeceniasz? Jeśli…
Westchnął, przyciągając mnie do siebie. W jego uścisku było coś chłodnego i nieczułego, nie wiedziałam jednak, co było tego powodem.
– Nie panikuj, Cat. Znam ich dłużej niż ty. Wiem, jak pracują. W przypadku zaginięcia zaczynają od przeszukiwania dworców, lotnisk, postojów taksówek. Czegokolwiek, co wiąże się z transportem.
– Wierzysz, że podobną procedurę przyjmują w przypadku zbiegów? – prychnęłam gorzko.
– Tak – odparł, kiwając głową. – Na poszukiwania tego typu po prostu zabierają więcej broni.
Chciałam zaserwować mu kuksańca w bok, jednak uchylił się przed ciosem. W zamian za to objął mnie ramieniem i poprowadził wzdłuż ulicy, której nazwy nie zdążyłam wychwycić. Przeczucie podpowiadało mi, że nie znajdowaliśmy się na jednym z bogatszych osiedli. Domy tutaj były różne pod względem wielkości i barw, nie wyglądały jak budynki z katalogów, postawione na zamówienie jednego człowieka. Każdy z nich zdawał się pochodzić z odrębnego wymiaru, opowiadać inną historię. Daniel zatrzymał się przed jednym z tych mniejszych i skromniejszych, po czym z dozą rezerwy pchnął wieloletnią, ale świeżo malowaną białą emalią furtkę. Przez długą chwilę po prostu sterczeliśmy na chodniku, podziwiając jasną, drewnianą fasadę. Daniel przez cały ten czas wyglądał tak, jakby wahał się, czy powinien przekraczać granicę posiadłości, czy też nie. Już miałam o to zapytać, kiedy ruszył w stronę domu.
Na wyłożonej kamieniami dróżce leżały niedbale porzucone grabie, jakby ktoś w pośpiechu musiał zrezygnować z porządków w ogrodzie. Sama działka prezentowała się jednak bardzo schludnie. Rabatki tonęły w wiosennych kwiatach, drzewa i krzewy były równo przystrzyżone, a warzywa rosły w perfekcyjnych rządkach. Gdybym nie znała Daniela, nie wierzyłabym, że istnieje ktoś, kto ma aż takiego kręćka na punkcie czystości i estetyki.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, czując, jak mięśnie Daniela napinają się coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem. – Na pewno chcesz to zrobić?
Szybko skinął głową, jakby nie chcąc się rozmyślić.
– Tak. Ja… po prostu dawno tu nie byłem – odparł, z zażenowaniem drapiąc się po karku. – Trochę się martwię tym, jak mnie przyjmą.
– Zawsze mogę ich zjeść – zażartowałam, jednak Shane nie wyglądał na ani trochę rozbawionego.
– Zachowuj się przy nich przyzwoicie, okay? – rzucił przez ramię, podchodząc do drzwi.
– A co to niby miało znaczyć? Sugerujesz, że nie umiem się zachować?
Daniel westchnął, opuszczając wzdłuż tułowia zaciśniętą w pięść dłoń.
– Miałem raczej na myśli twoje… instynkty – odparł, posyłając mi błagalne spojrzenie. – Słuchaj, Cat, nie chcę cię w żaden sposób obrazić, przecież doskonale wiesz, co ja o tobie myślę. Jednak oni… Cóż, oni mogą mieć pewne zastrzeżenia.
– Och – wykrztusiłam. – Mogłeś mówić, że chodzi o Nocnych.
– Ja wiem, że ty nie jesteś jedną z nich – dodał szybko i pochylił się ku mnie; ja jednak cofnęłam się, unikając jego dotyku.
– Pukaj już – mruknęłam, skinieniem wskazując na drzwi. – Zanim pomyślą, że jesteśmy jakimiś wyrośniętymi harcerkami, sprzedającymi ciastka.
Daniel wywrócił oczami. Ostatecznie jednak spełnił moją prośbę, choć po napięciu jego ramion wywnioskowałam, że nie jest szczególnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. W skupieniu czekaliśmy na pojawienie się pani lub pana domu. Kiedy usłyszałam, że ktoś się zbliża, ogarnęły mnie mieszane uczucia.
– W czym mogę… Daniel?
Drzwi uchyliły się lekko, ostrożnie, a w powstałej szparze pojawiła się postać niemłodej już kobiety o burzy ciemnych loków przyprószonych siwizną. Było w niej coś boleśnie znajomego. Kiedy na nią patrzyłam, nie potrafiłam pozbyć się przeświadczenia, że już kiedyś się spotkałyśmy. Sugerował to zarówno sposób, w jaki się poruszała, ale też nuta niepewności w jej głosie. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy na widok Daniela pozwoliła sobie na odrobinę nieostrożności i szerzej otworzyła drzwi. Bo to nie w niej było coś znajomego, a w jej spojrzeniu. Oczy znajomej  Daniela były podobne tym, w których się zakochałam.
Były identyczne.
– O mój Boże – wykrztusiłam, kiedy w końcu udało mi się połączyć fakty. – To twoja mama.


***

Emm, cześć...?
Jest źle, okropnie, tragicznie... Zdaję sobie z tego sprawę. Mogłabym się tłumaczyć w nieskończoność, wyszukiwać kolejne wymówki. Bo jest ich mnóstwo - zaczynając na szkole, na problemach ze zdrowiem kończąc. Dlatego oszczędzę Wam smęcenia i notki odautorkiej dłuższej niż rozdział, mówiąc po prostu, że mi przykro. Bo jest - i to cholernie. Nigdy nie chciałam, żeby echo moich osobistych problemów i porażek rozniosło się po Akademii i boli mnie fakt, że ostatecznie do tego dopuściłam. 
Ciężko mi powiedzieć, czy to już koniec, czy zażegnałam kryzys i wrócę do Was z regularnymi rozdziałami. Dlatego niczego nie obiecując, po prostu pozostawiam Was z 46 i obietnicą, że ostatnia kropka w tej notce nie jest ostatnią kropką w ogóle. Nie chcę mówić, że zawieszam bloga, bo z doświadczenia wiem, że 'zawieszam' równa się 'porzucam'. Proszę Was po prostu o nieco cierpliwości i zrozumienia.
Z całą moją dozgonną miłością,
Klaudia

9 komentarzy:

  1. Witaj, ziomku!
    46. Jestem z ciebie dumna. To idealnie dwa razy więcej, niż ja mam zaplanowane na zabójców... I to mi uświadamia, jak bardzo odbiegam od twojego poziomu pisania i choć nie wiem, jak bardzo starałabym się ciebie dogonić, to mi się to nie uda. A przynajmniej nie w takim stopniu, jakbym chciała.
    A dlaczego? Bo nikt nie potrafi tak genialnie "przynudzać", czyli opowiadać o uczuciach bohaterki i sprawiać, że jest tak prawdziwa, jakby stała obok mnie. Może udzielisz mi jakichś lekcji, czy coś? ;P

    I co mnie tak straszysz? Jak ja potem będę spała? Już wiem, że mój kot mnie nie uratuje. Ostatnio złapał mysz, pobawił się NIĄ, a potem ją zgubił. Boję się, a ty mi tu dodatkowo wyjeżdżasz z akcją na drodze.

    Uff... Skoro ludzie są słabi, to dobrze, że jestem hobbitem, zwiadowcą, czarownicą i żoną Klausa, Stilesa, Willa, Percy'ego... Czy o kimś zapomniałam? O.o

    O MATKO. Mamuśka Daniela. Nie no. Teraz to musisz napisać błyskawicznie 47. Nie maaa ciulicy we wsi. To będzie genialne.

    I co. I rozpraszasz mnie na fejsbuniu i nie mogę się skupić. Jakbym o czymś zapomniała wspomnieć (a na pewno to zrobiłam, bo komentarz jest tragicznie krótki).

    Wszystkiego najlepszego, czy coś tam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłościam Cię, mój hobbicie. Dzięki, że jesteś, że mnie dręczysz, że motywujesz! xo

      Lofki, kiski, forewerki,
      K.

      Usuń
  2. Po pierwsze, dzięki Tobie przypomniałam sobie o tej piosence. I teraz leci w kółko i w kółko, na zbawiennej pętli, a ja już więcej nie pozwolę sobie na zgubienie jej. Po drugie, do ich ucieczki i tego, co dzieje się w tym rozdziale, pasuje idealnie – tak hipnotyzujący głos i muzyka, że już tylko słuchać i czytać… *_*
    Zapomniałam o tej jej wizji, przynajmniej do czasu, aż wspomniałaś o strażnikach i żółtym fiacie. Domyślam się, w jaką panikę musiała wpaść, kiedy połączyła fakty i uświadomiła sobie, co mogłoby się stać, gdyby źle podjęli decyzję. To zawsze przeraża, kiedy jest się o krok od śmierci, a do tego wszystkiego ucieka przed osobami, które dotychczas stanowiły sprzymierzeńców, niemalże rodzinę. Szczęście, że udało im się uciec, tym samym zmieniając wizję śmierci na szansę, którą zdołali wykorzystać. Pytanie na jak długo…
    Catherine jest coraz bardziej rozbita, a to, jak mówi o opuszczającym ją człowieczeństwie, zaczyna być przerażające. Mam przynajmniej takie poczucie, że wkrótce wydarzy się coś, co rozbije ją do tego stopnia, że nawet Daniel nie da rady niczego zmienić. Nie wiem dokąd to wszystko prowadzi, ale jestem pewna, że będzie genialne – i że jak zwykle uda Ci się nas zaskoczyć.
    Zaspojlerowałam sobie końcówkę już kiedy pojawił się rozdział, ale i tak jestem w niemałym szoku. Dom rodzinny Daniela i jego matka… Ta biedna dzielnica i to, jak mówi o rodzinie – jego „znajomi”. Pomijając siostrę, właściwie nie wspominałaś o jego korzeniach i to najpewniej nie bez powodu, skoro tak o nich mówi. Tym bardziej czekam na kolejny rozdział, bo jestem cholernie ciekawa, jak będzie wyglądać to spotkanie. Daniel był od początku tak rozbity i pełen nienawiści względem Nocnych, którzy zabili mu siostrę… A potem pokochał Cat i to nieznacznie się zmieniło, jak jednak zareagują jego bliscy, chociażby matka, która straciła córkę przez istoty z którymi związana jest wybranka syna…?
    Weny i czasu. I nie próbuj sobie wmówić, że coś idzie nie tak, bo jak zwykle piszesz fantastycznie, a ja z każdym powrotem zakochuję się w tej trylogii coraz bardziej <3

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  3. AKADEMIJA NAJYLEPSZIA NA SIWIECIE!!!!!1!1!1!!!!1!!!!ONE!!!!!1111!!!ONE!!!!!1!!!!!2!!!2!1!1!
    POSTRAFIAM

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam przeczytać wczoraj ale zrobiłam to dziś. Podoba mi się ten rozdział, bałam się go ale póki co jest dobrze :) Cieszę się że zgubili pogoń :D Zobaczymy na jak długo...
    Mama Daniela...hmm to może być ciekawe doświadczenie... jestem ciekawa do czego to doprowadzi... Kurde czekam z niecierpliwością na nowy rozdział :) Mam nadzieję że szybko do nas wrócisz! :* Będziemy czekać, ja na pewno :)

    Shadow

    OdpowiedzUsuń
  5. Czy zdajesz sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność na Tobie spoczywa ? Wiele osób złożyło w Twoje ręce jedną z najcenniejszych rzeczy, które ma - swoje uczucia. Tylko Ty jedna możesz zdecydować, co stanie się dalej z Danielem i Cat. Proszę, nie pozwól swoim fanom cierpieć zbyt długo i wróć kiedyś do tego opowiadania! (dramatyczny szloch) ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaje sobie sprawę! Zdaje sobie sprawę jak jasna cholera. I wcale nie czuję sie z tym dobrze. Ta świadomość przyprawia mnie o bezsenność i migreny. Dlatego aby oszczędzić i sobie i Wam cierpienia, wrzucę rozdział jeszcze w ten weekend!

      Z troską o Twoje uczucia i cała mą dozgonną miłością,

      Klaudia 💋

      Usuń
  6. I to znowu ja. Nie masz mnie jeszcze dość? c:
    Muszę sobie zaznaczyć, aby sprawdzić piosenki z każdego rozdziału, bo wiem, że Twój gust w piosenkach jest niesamowity i zazdroszczę, że potrafisz znajdować czasem takie cudowne perełki. :3
    Ten rozdział był niczym jak Oszukać przeznaczenie, kiedy Catherine zdała sobie sprawę z tego co się może wydarzyć na tej drodze. Wiadomo, że jeśli coś ma się wydarzyć to to się stanie mimo wszystko. Pewnych rzeczy nie da się ominąć i to jest przerażające, że on faktycznie będzie musiał umrzeć. Twoje opowiadanie jest nieprzewidywalne, nie wiadomo co może Ci strzelić do głowy, a gdybyś faktycznie się zdecydowała sen Catherine zrealizować to chyba nie byłabym zaskoczona, tylko raczej smutna. Ale mam nadzieję, że nie zabijesz Daniela. No jak można, skoro on ma tyle fanek. ;D
    Jestem bardzo zaskoczona końcówka tego rozdziału. Sądziłam, że to będą faktycznie jacyś znajomi, z którymi nir miał od długiego czasu kontaktu. Zupełnie nie pomyślałam o tym, że to może być jego rodzina. Zwłaszcza, że kiedy mówił o tym, gdzie idą nie wydawał się być jakoś szczególnie z tego powodu zadowolony. Mam wrażenie, że jego relacja z bliskimi nie są na takim poziomie na jakim być powinny. I że w pewnym sensie Daniel się boi tej konfrontacji z nimi. No i też musi być nieznacznie skoro Catherine jest powiązana z istotami, które zabiły mu siostrę, a jego rodzicom córkę. Cóż, będzie się działo. To jedno jest pewnie, a ja się już nie mogę doczekać, aż przejdę do ostatniego rozdziału, który mi został do przeczytania. ;)
    Więcej chyba już nic powiedzieć nie mogę na temat tego rozdziału, cóż mgd dodać, że mi się bardzo podobało, ale to chyba jest oczywiste po tym, że w ogóle tutaj jestem. ;)
    Ściskam po raz kolejny! ;D

    Gabi

    OdpowiedzUsuń