sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział 43



"Spoglądam w głąb siebie i widzę, że moje serce jest czarne.
Widzę moje czerwone drzwi - zasłużyłam, by zabarwić je na czarno.
Może wreszcie zniknę i nie będę musiała stawiać czoła faktom.
Nie jest łatwo iść przez życie, gdy całe twoje życie pokrywa czerń.
Muszę odwrócić wzrok, aż przeminie moja ciemność..."




Miałam wrażenie, że w mojej głowie rozgrywa się wyjątkowo głośna impreza. Tępy ból przewiercał moją czaszkę niemalże na wylot, skutecznie pozbawiając zmysłu orientacji. Mdliło mnie od smrodu krwi i stęchlizny; mój węch jeszcze nigdy nie wydawał się być tak wyostrzony. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, wirowało, przez co nie mogłam dokładnie się rozejrzeć i rozeznać w sytuacji. Potrafiłam tylko w myślach użalać się nad sobą i nad tym, jak to też łatwo dałam się podejść.
Co mi teraz zrobią? Kto? Dlaczego?
Mimo bólu wysnułam całą masę teorii odnośnie tego, gdzie się znajdowałam i komu udało się mnie przechwycić. Mimo irracjonalności takiej opcji nie wykreślałam z listy nawet Nocnych – Mason już niejednokrotnie udowodnił, że łamanie powszechnych konwenansów i stereotypów jest jego nowym hobby. Poza tym stawiałam również na skorumpowanych członków Rady, nawet na niegroźną Alice, wnioskując, że skorzystali z okazji, by pozbawić mnie jakichkolwiek wpływów i dyskretnie pozbyć się zagrożenia, które niewątpliwie stanowiłam.
Jednak ostatnią osobą, której się spodziewałam, była Sophie Holder.
W pierwszym odruchu zupełnie jej nie poznałam. W słabej poświacie świecy, którą dziewczyna postawiła zaraz przy wejściu, wyglądała zupełnie inaczej. Jakby… groźniej. Nigdy nie przypuszczałabym, że ta krucha, delikatna istotka mogłaby sprawiać takie wrażenie. Zawsze kojarzyła mi się z nieco rozpuszczoną księżniczką tatusia, którą wychowano w przekonaniu, że pieniędzmi i wybielonym uśmiechem rodem z reklamy pasty do zębów można podbić świat. Sama Sophie nigdy nie dawała mi powodów do tego, bym zmieniła myślenie na jej temat. Była rozpuszczona, rozkapryszona i egoistyczna. Dopiero w tej obskurnej ruderze ubrana w ciemne spodnie, o kilka rozmiarów za dużą bluzę i w płaskich butach wyglądała, jak na strażniczkę przystało – co ciężko było dostrzec, kiedy na swoich niebotycznych obcasach przemierzała szkolne korytarze, zadzierając nosa.
Zbyt zaskoczona tożsamością mojego oprawcy nawet nie zwróciłam uwagi na otoczenie. Dopiero kiedy udało mi się otrząsnąć, skorzystałam z okazji i niebywale kiepskiego oświetlenia, by ustalić, co gdzie stoi. W kącie umiejscowiona była naprawdę zdezelowana, pokryta zapleśniałymi poduszkami kanapa. Tuż obok niej znajdował się mały stolik do kawy, którego blat zaścielały liczne magazyny; stąd nie widziałam zbyt dobrze, ale sprawiały wrażenie nietegorocznych. Ostatnim już meblem, poza krzesłem, do którego ktoś naprawdę ciasno mnie przywiązał, był pełen pustych butelek i słoików kredens z naderwanym prawym skrzydłem. Całość oblepiały grube warstwy pajęczyn i kurzu, co dawało mi małą wskazówkę odnośnie położenia – musiałyśmy znajdować się w miejscu, którego nikt od dawna nie odwiedzał. Jakoś mnie to nie dziwiło. „Pokój” był po prostu śmierdzącym wilgocią i pleśnią betonowym klocem bez okien. Gdyby nie drzwi, pomyślałabym, że znajdujemy się w jakiejś jaskini. Brakowało tylko zwisających z sufitu stalaktytów i śpiących nietoperzy.
Walczyłam z chęcią zapytania Sophie o powód całej tej szopki, ale nie zamierzałam złamać się jako pierwsza. Poprzestałam więc na niemej walce na spojrzenia. Ciągnęłabym ją w nieskończoność, gdybym musiała, ale rozproszyło mnie nadejście przyjaciółek Sophie.
– Nikt niczego się nie domyśla – oznajmiła nowoprzybyła. Rozpoznałam w niej wiecznie milczącą, czającą się za plecami Sophie blondynkę, która stanowiła połowę jej popieprzonej świty. Nie znałam jej imienia, nie słyszałam też, by kiedykolwiek odezwała się w towarzystwie. Jej zadaniem było tylko wyglądać dobrze, ale nie na tyle, by przyćmić „królową”. Typowy związek o jednostronnej korzyści: ty będziesz spełniać wszystkie moje zachcianki, a ja będę cię „lubić”. – Marlene mimo to wszczęła poszukiwania.
– Skupiają się jednak na terenie poza Akademią – wtrącił drugi bezimienny klon Sophie. Jedynym, co ją wyróżniało, były piękne, rude włosy.
– Pewnie myślą, że nasz uroczy kotuś został zwerbowany przez Nocnych – wymruczała brunetka, racząc mnie niezbyt miłym uśmiechem. – Ich głupota daje nam sporą przewagę.
– Sama nie wiem. – Obrzucona spojrzeniem blondynka wzdrygnęła się. Zaczęła mówić ciszej, mniej pewnie, jakby obawiając się, że złe słowa i odmienne zdanie niż Sophie doprowadzi do zakończenia „pięknej przyjaźni”. – Znaczy… To jest niewątpliwie jakiś atut. Ale Daniel nie da za wygraną.
Podczas gdy w moim sercu na wzmiankę o Danielu rozkwitła nadzieja na rychły ratunek, Sophie cała się spięła. Nie kontrolowała już swoich kłów. Wysunęły się, błyszcząc groźnie w kącikach jej ust.
– A co on ma do tego? Kiedy tej dziwki Nocnych zabraknie, odnajdzie pocieszenie w moich ramionach.
Gdyby właśnie nie grożono mi śmiercią, parsknęłabym śmiechem. Ta sytuacja robiła się coraz bardziej żałosna – nie licząc mojego dość niewygodnego położenia. Jednak powód całego tego „porwania” niesłychanie mnie bawił. Wiedziałam, że zazdrosna kobieta jest w stanie rozpętać trzecią wojnę światową, ale… to wychodziło nawet ponad standardy Sophie Holder.
Od razu stało się jasne, dlaczego Cole tak szybko wylądował w jej łóżku. Uwiedzenie go i skłócenie ze mną było jednym z punktów jej gry. Zrobiła to nie dlatego, że się nudziła. Po prostu chciała się na mnie zemścić za to, że odebrałam jej Daniela. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że Shane nigdy nie potwierdził, jakoby kiedykolwiek coś więcej ich łączyło.
– Sophie, słodziutka Sophie, kiedy do ciebie dotrze, że dostałaś kosza? – wyszeptałam, nie mogąc się powstrzymać.
Wampirzyca obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem. Przez przypadek zdradziła mi swój czuły punkt. Chcesz się bawić w drapieżnika i jego ofiarę – wedle życzenia.
– Myślisz, że jesteś zabawna, dziwko? Zabawianie się z Nocnymi nie czyni z ciebie lepszej partii. Daniel brzydzi się takimi jak ty.
– Ach tak? – kpiłam z niej, jednocześnie próbując wydostać dłonie z krępujących je więzów. Lina była jednak nasączona serum czosnkowym. I chociaż ono nie paraliżowało mnie tak, jak Nocnych, nie było przyjemnie, kiedy dostawało się do mojego krwiobiegu przez otarcia. – To ja z nim mieszkam.
– Bo Marlene wam kazała! Bo jesteś niebezpieczna! – Przypominała trochę oburzone dziecko, które w sklepowej kolejce wykłóca się z rodzicem o lizaka.
– To mnie nazywa swoją księżniczką…
Momentalnie coś w wampirzycy pękło. Doskoczyła do mnie jednym susem, łapiąc za materiał sukienki. W jej ciemnych oczach błyszczało coś na kształt szaleństwa. Wiedziałam jednak, że to zwykła wściekłość. Tylko ja z nas dwóch miałam prawo do utraty całkowitej kontroli nad własną podświadomością.
– Łżesz – wysyczała. – Łżesz, łżesz, łżesz!
Przechyliłam lekko głowę, posyłając jej najbardziej promienny uśmiech, na jaki w tych warunkach było mnie stać.
– Po co miałabym to robić?
Mięsień na upudrowanej twarzyczce Sophie lekko zadrgał. Jednak wbrew wszelkim impulsom wypuściła mnie z uścisku i cofnęła się o krok. Wzięła głęboki wdech, by powrócić do rozmowy ze mną z innym nastawieniem.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co robisz, prawda? Nie kontrolujesz tego, to wychodzi ci machinalnie…
– O czym ty…? – urwałam, kiedy na jej wargach wykwitł triumfalny uśmieszek.
– Manipulujesz uczuciami równie sprawnie, co Nocni. To takie urocze – parsknęła.
– Ciekawe, czy będziesz się tak śmiała, kiedy zatopię kły w twojej tętnicy! – warknęłam, co jedynie doprowadziło ją do śmiechu.
Wampirzyca przyglądała mi się, kręcąc głową z politowaniem.
– Nadal nie wiem, dlaczego Marlene jeszcze cię nie zabiła. Może i nie masz czarnych ślepi, ale odziedziczyłaś już wszystko, co najgorsze. Wraz z żądzą krwi.
Chociaż jej uwaga w jakiś sposób mile mnie połechtała, milczałam. Miała rację, choć nie chciałam się do tego przyznawać. Już dawno przestałam kontrolować Katerinę i jej żądze. Byłam na każde jej skinienie, wypełniałam punkty z jej przeszłości zupełnie machinalnie. Przestałam walczyć. I najgorsze w tym wszystkim było to, że zaprzestałam walki nie dlatego, że uznałam, iż nie mam szans. Ja po prostu nie chciałam już dłużej z nią walczyć.
– Skąd ty wiesz o tym wszystkim? Skąd wiesz… o mnie? – wyszeptałam, kiedy w końcu dotarł do mnie sens jej słów.
– A co niby takiego możesz ukrywać, Katerino?
Znieruchomiałam, przestając nawet walczyć z krępującym moje nadgarstki sznurem, podczas gdy mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Starałam się znaleźć dzień, w którym zawaliliśmy sprawę, moment, kiedy jakaś przypadkowa osoba spoza kręgu zaufanych i wtajemniczonych miała okazję się czegoś dowiedzieć. Przeanalizowałam ostatnie tygodnie, wszystkie wyjazdy, treningi, spotkania… Nie martwiłam się cywilami, bo myślałam, że interesują ich tylko plotki dotyczące mojej domniemanej ciąży. Przeliczyłam się.
I wtedy mnie olśniło, choć początkowo nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli. Odpychałam ją od siebie, lecz koniec końców poddałam się, pozwalając, by prawda wbiła w moje serce tysiące nowych szpilek. Na powrót zalała mnie fala okrutnego bólu. Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie.
Cole. To Turner musiał puścić parę z ust podczas którejś przerwy między jedną serią wpychania języka do gardła Sophie a drugą. Nie było innej możliwości.
Wampirzyca chyba domyśliła się, że połączyłam wątki, bo zaczęła przechadzać się po pomieszczeniu, opowiadając kolejno o każdym punkcie jej planu.
Nie wiedziałam, czy to głupie, czy też niewiarygodnie łaskawe z jej strony. Prawdopodobnie jedno i drugie. Bo podczas jej monologu, który pozwalał mi lepiej zrozumieć zaistniałą sytuację, miałam też czas na poluzowanie powrozu.
– Sypianie z facetem takim jak Cole to korzyści same w sobie. A po pijaku na dodatek zgrabnie rozwiązuje mu się język… – Zaprzestała marszu, by posłać mi triumfalny uśmiech. – W ostatnim czasie dałaś mu sporo powodów do sięgania po alkohol. Powinnam ci chyba za to podziękować. – Sophie schyliła się, wyciągając coś z wysokiego buta. Ostrze sztyletu, który dziewczyna jak gdyby nigdy nic zaczęła ważyć w dłoni, zalśniło złowrogo. – No więc dowiedziałam się tego i owego, zaczęłam sama szperać w różnych źródłach… Tata ma wtyki w Radzie, wiesz? Hanna potrafi być bardzo wylewna, jeśli sowicie się ją nagrodzi. Znalezienie tej klitki też stanowiło wyzwanie.
Zirytowana tą paplaniną, nieco zbyt mocno szarpnęłam się w więzach, czym zwróciłam na siebie uwagę Sophie. Wampirzyca podeszła do mnie niewiarygodnie spokojnym krokiem i przystawiła ostrze do mojej piersi. Poczułam wbijające się w moją skórę ostrze nawet przez materiał sukienki.
– Schowaj pazurki, kociaku. Nie uciekniesz mi. Zbyt długo to wszystko planowałam, by teraz dać ci nawiać.
Zacisnęłam powieki, kiedy czubek noża mocniej naparł na moje ciało. Spięłam się, oczekując na ostateczny cios.
Ojcze Nasz…
Wtedy jednak Sophie się wycofała. Przy użyciu sztyletu odrzuciła swoje bujne loki na plecy.
– Niemniej to nie zmienia faktu, że zamierzam się trochę z tobą podrażnić, Katerino. Zbyt wiele przez ciebie wycierpiałam, by tak po prostu cię zabić.
– I to ja jestem podobna Nocnym… – wymamrotałam, wystarczająco wyraźnie jednak, by Sophie to podchwyciła.
– Nie znasz Dziennych, złotko. My też potrafimy być brutalni.
– Tortury nie są oznaką brutalności, a słabości. Fajnie to tak znęcać się nad zawiązanym, co? – parsknęłam gorzko, zadzierając głowę, by spojrzeć wampirzycy w oczy. – Czujesz się już panem życia i śmierci, złotko?
– Znowu to robisz – wycedziła. Spojrzała na swoje „przyjaciółki”, wciąż wiernie stojące nieopodal w cieniu. – A trzeba było ją zakneblować.
– Och, nie rób mi tego, mam jeszcze kilka asów w rękawie.
Nim się spostrzegłam, uderzyła mnie rękojeścią sztyletu w skroń. Głowa odskoczyła mi do tyłu, w karku coś strzyknęło. Zamknęłam usta, by nie jęknąć z bólu, który momentalnie oblał prawą stronę mojej twarzy.
– Plebs milczy, kiedy królowa przemawia – wyszeptała, przesuwając zimnym ostrzem po moim obolałym, pulsującym policzku. – Widzisz, jak to łatwo spaść z tronu, złotko?
Splunęłam krwią gdzieś w bok, choć korciło mnie, by wycelować w twarz tej szmaty.
– Nie masz pojęcia, z kim pogrywasz.
– Wiem wystarczająco dużo, by mieć podstawy do tego, żeby cię zabić. A to już coś.
– Więc zrób to – warknęłam, próbując podtrzymać z nią kontakt wzrokowy. Sophie jednak nie była taka głupia, jak myślałam. – Udowodnij, że potrafisz.
– Nie podpuszczaj mnie, bo…
Wyrwałam się do przodu, nabijając na nierozważnie wycelowane ostrze Sophie. Dziewczyna z przerażeniem odskoczyła do tyłu, kiedy tylko na mojej piersi wykwitła plama krwi. Ja starałam się nie panikować i normować oddech. Prawdopodobnie uszkodziłam sobie płuco; chciałam więc uniknąć powolnej śmierci i krwotoku wewnętrznego.
– Coś ty narobiła?! – pisnęła wampirzyca, bezradnie taksując mnie wzrokiem. – Hope, Spencer…
Jej przyjaciółki wyglądały na jeszcze bardziej przerażone niż ona. Wycofały się aż pod samą ścianę, przylegając do jej chłodnej powierzchni całym ciałem. Gdybym tylko mogła, parsknęłabym śmiechem. Zgrywały wielkie bohaterki, ale traciły panowanie na widok krwi.
– Możesz pozwolić mi… umrzeć w ten sposób – wycharczałam. – Albo wyciągniesz nóż, wszystko się zagoi, a ty własnoręcznie wepchniesz mi ostrze w serce.
Modliłam się, by dziewczyna wybrała jednak drugą opcję. Gdybym nie była tak dumna, może i zaczęłabym ją błagać. Zawierzyłam jej swoje życie. Musiała wybrać drugą wersję. W innym wypadku mój spontaniczny plan ległby w gruzach.
No dalej, Soph! Nie bądź większą kretynką, niż za jaką cię uważam!
Wampirzyca zaklęła pod nosem i pokonała dzielącą nas odległość. Przymknęła oczy, kiedy zacisnęła palce na zakrwawionej rękojeści, a ja skopałam się w myślach za najbardziej beznadziejny plan w życiu. Ostatecznie jęknęłam, okazując słabość, ale jednocześnie zwracając na siebie jej uwagę. Ledwo jej brązowe oczy skrzyżowały się z moimi, zaczęłam działać.
– Spokojnie wyciągnij nóż – poleciłam, posiłkując się perswazją. Czułam się osłabiona po zadanym w głowę ciosie i sporej utracie krwi, ale nie zamierzałam jej odpuścić tak łatwo. – A następnie przetnij liny na moich nadgarstkach.
Ku przerażeniu skulonej w kącie dwójki, Sophie wykonała mój rozkaz bez marudzenia. Kiedy kazałam jej się odsunąć pod ścianę, tym samym przerywając nasz kontakt wzrokowy, dotarło do niej, co zrobiła. Zamarła, widząc, jak nieśpiesznie wstaję i rozciągam się, żeby rozluźnić napięte od długiego siedzenia w jednej pozycji mięśnie. Wyrwała się lekko do przodu, chcąc przechwycić leżący przede mną sztylet, ale nie zdążyła – ja podniosłam go pierwsza. Otarłam ostrze o brzeg sukienki, nie dbając już o to, że jest biała i w dodatku pożyczona. O to mogłam zatroszczyć się później.
– Jak ty to… – Sophie spoglądała to na mnie, to na krzesło i leżące u moich stóp przecięte liny. – Czym ty jesteś?!
Zadana ostrzem rana już się zasklepiła, podobnie jak uszkodzone płuco. Odetchnęłabym pełną piersią, by to uczcić, jednak oddychanie stęchłym powietrzem nie stanowiło żadnej przyjemności.
– Och, myślałam, że wiesz… – westchnęłam.
– Bo wiedziałam, ale… Jak… – Sophie pokręciła głową, rezygnując z drążenia tematu. Oblizała wargi, świdrując mnie wzrokiem. – Co teraz zamierzasz zrobić?
Rzuciłam w jej stronę sztylet. Tylko dzięki wampirzemu refleksowi udało jej się na niego nie nadziać. Liczne treningi pomogły jej sprawnie przechwycić go w locie.
– Nie jestem potworem, złotko – odezwałam się, widząc jej zdziwioną minę. – Bo nie jestem Nocnym. Mimo wszystko.
Sophie zacisnęła dłoń na rękojeści noża, żeby ukryć jej drżenie. Ja jednak nie potrzebowałam żadnych oznak jej strachu. Wystarczyło, że go czułam. Wampirzyca, podobnie jak jej przyjaciółki, wręcz pachniały strachem, rozsiewając wokół ciepłą, lekką woń, która drażniła moje zmysły, rozbudzając najgorsze z możliwych instynktów.
– Więc czym jesteś?
Chybocząc na swoich niewygodnych obcasach, podeszłam do kredensu. Musnęłam palcem jego krawędź; na opuszku zebrała się gruba warstewka brudu.
– Czymś znacznie gorszym. Mroczniejszym nawet niż Nocny. Pewnie myślałaś, że wiesz, co to strach – parsknęłam, nieśpiesznie odwracając się w jej stronę. – Ale to tylko dlatego, że nie miałaś okazji poznać Kateriny Iwanow.
– Nie… Nie możesz mnie zabić! – wyrzuciła na wdechu, buntowniczo zadzierając brodę. Ja jednak nie dałam się zwieść jej nagłym przypływem odwagi. – Jestem córką Josepha Holdera, jednego z…
Uniosłam palec, więc posłusznie zamilkła.
– Złotko, ty wciąż zapominasz, z kim masz do czynienia. Kiedy do ciebie dotrze, że żywię się krwią takich jak ty? Nie liczy się ranga czy suma na koncie, a po prostu krew. Jeśli będę musiała, po wszystkim zajmę się też twoim ojcem. I Radą, i…
– Nie boję się ciebie – skłamała.
Zahaczyłam palec o jej brodę i jednym szarpnięciem odsłoniłam bok jej szyi. Powoli przesunęłam paznokciem po delikatnej skórze, czując pod palcem niewiarygodnie szybkie tętno.
– To – oznajmiłam, stukając opuszkiem w punkt pod jej uchem – ewidentnie zdradza, że łżesz.
Oczy błyszczały jej od wstrzymywanych łez. Wyglądała jak sarna w świetle reflektorów – przerażona i niezdolna, by się poruszyć. Jej stan sprawiał mi niewątpliwą przyjemność. Żywiłam się jej strachem, czerpałam z niego siłę.
– Ciekawe, co by powiedział Daniel, gdyby cię teraz zobaczył – wyszeptała, przełykając ślinę.
Gwałtownie odwróciłam głowę w jej stronę, ale nie potrafiłam jej uderzyć. Cichy głosik w moim umyśle, który do złudzenia przypominał ten Daniela, kazał mi się uspokoić. Zalała mnie fala wspomnień, mniej i bardziej dobrych, pełnych, radosnych, roześmianych, czarnych jak onyks oczu. Wróciłam pamięcią do wszystkich moich ataków. Wówczas w spojrzeniu Daniela widoczny był strach, ale o mnie, nie przeze mnie. Jak byłoby teraz? Czułam się jak królowa – władczo, odważnie i silnie. Ale jak wyglądałam z boku? Co by pomyślał o mnie Shane?
Choć dotychczas nie zdawałam sobie z tego sprawy, Daniel był moim człowieczeństwem. To on trzymał mnie przy zdrowych zmysłach; jego głos, dotyk, obecność. Tylko dzięki niemu potrafiłam odnaleźć siebie pośród ciemności. Dla niego chciałam walczyć i robiłam to do tej pory, odpychając od siebie piękno pełnej przemiany, całkowitego oddania się żądzy krwi i Katerinie. Zdarzało mi się zboczyć z drogi, ale to on był tym, który pomagał mi z powrotem na nią wrócić. Kiedy zabrakło go u mojego boku…
Odskoczyłam od Sophie, dociskając dłoń do skroni. Wbrew samej sobie ponownie odepchnęłam od siebie Katerinę, mydląc jej oczy zapewnieniami, że lada chwila znów ją wpuszczę i zatrzymam na dłużej. Poczucie niezniszczalności i piękna szybko przeminęło. Oddychałam szybko i płytko, walcząc z chęcią rozpłakania się.
Boże. Dobry Boże, prawie znów kogoś zabiłam.
Poczułam ukłucie pod żebrami, więc machinalnie zmieniłam pozycję, odchylając się na prawo. Sprawiłam tym jednak, że sztylet Sophie głębiej przebił się przez kolejne tkanki. Krzyknęłam, czując, jak chłodny koniuszek ostrza ociera się o moje serce. Wystarczyło jedno mocniejsze pchnięcie, bym padła trupem.
– Powinnam była zrobić to od razu… – wyszeptała wampirzyca, przekręcając rękojeść w dłoni.
Zabrakło jej jednak pewności, siły i przede wszystkim precyzji. Zupełnie nieświadomie przesunęła ostrze, omijając serce. Postanowiłam więc nie nadwyrężać łaskawości tego na górze i jednym szarpnięciem wyciągnęłam nóż z piersi. Rana jeszcze przez chwilę obficie krwawiła, by zasklepić się, nie pozostawiając choćby blizny. Zamachnęłam się na ponownie struchlałą Sophie, wymierzając jej solidny cios w skroń. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu, wpadając na ścianę. Spróbowała się wyprostować, przybrać pozycję bojową, ale była zbyt roztrzęsiona, by przypomnieć sobie, jak należy rozstawić stopy. Przestałam użalać się nad jej bezradnością, uderzając ją ponownie. Kiedy osunęła się na podłogę, tracąc przytomność, dźwignęłam ją z powrotem do góry. Spojrzała na mnie zamglonym, mało trzeźwym wzrokiem i załkała cicho. Perfidnie zatkałam jej usta dłonią i odrobinę zbyt agresywnym gestem odchyliłam głowę, odsłaniając szyję. Tym razem bez zastanowienia wypełniłam złożoną kilkakrotnie groźbę i z błogą przyjemnością zatopiłam kły w jej tętnicy.
To było… Niesamowite doświadczenie. Utraciłam resztki kontroli, poddając się żądzy krwi, która wraz z kolejnym łykiem słodkiej, lepkiej posoki otulała mnie jak najcieplejszy koc. Dopóki Sophie starała się walczyć, wyrywając i krzycząc, przyjemność z pojenia się jej krwią była największa. Ścieśniłam uścisk na jej gardle, udowadniając, że nie ma już żadnych szans. Chyba to wyczuła, bo przestała się szarpać. Jej ciało stopniowo zaczęło się „roztapiać”, oddawać na łaskę moich objęć jak wysłużona, szmaciana lalka. Troszczyłam się jedynie o siebie, rozkoszując się przypływem siły i energii, której dostarczyła mi jej krew. Na powrót poczułam się jak dumna królowa. Moje rany ostatecznie się zasklepiły, a braki w organizmie zostały uzupełnione. Picie krwi z kubka nie dawało mi aż takiej… satysfakcji. Czułam, że nareszcie żyję.
Zalała mnie fala emocji Sophie – przez strach, po obrzydzenie i ból. Mimo wszystko nie zrobiło mi się jej żal. Piłam dalej, ciesząc się, gdy łącząca nas więź słabła. Mimo intymnego, wręcz erotycznego wydźwięku tego rytuału, czerpałam przyjemność z każdej najmniejszej rzeczy. Jej słabnący puls, coraz lżejszy uścisk dłoni na materiale sukienki. Wszystko to, co prowadziło do jej śmierci, mnie sprawiało radość. Chciałam sprawdzić, jak długo jeszcze wytrzyma, ile bólu jest w stanie ostatecznie ją złamać. Bawiłam się, pogrywałam z nią nawet teraz, wbijając kły głębiej, biorąc większe łyki. Ostatecznie po Sophie Holder, która tak namieszała w moim życiu, pozostała pusta powłoka, szkielet naciągnięty coraz chłodniejszą i mniej sprężystą skórą.
Odepchnęłam od siebie jej zwłoki. Osuszone z krwi ciało upadło na posadzkę z przejmującym plaskiem. Odkopnęłam je pod ścianę, żeby mi nie zawadzało. Niespiesznie odwróciłam się w stronę przyjaciółek Sophie, które wciąż sterczały w tym samym miejscu. Uśmiechnęłam się do nich, oblizując pokryte krwią kły. Jak na zawołanie ich pulsy przyśpieszyły. Kiedy wystąpiłam krok do przodu, ani drgnęły. Zaciskały powieki, myśląc zapewne, że jeśli one nie widzą mnie, ja nie widzę ich.
– Więc… Która najpierw?
Dziewczyny momentalnie odzyskały zdrowy rozsądek. Przypomniały sobie o drzwiach, które miały po prawej stronie i wspólnie szarpnęły za klamkę. Wypadły na znajdujący się za nimi korytarz, wołając o pomoc. Ich zachowanie rozbawiło mnie do tego stopnia, że nie mogłam powstrzymać pełnego pogardy prychnięcia. Nieśpiesznie ruszyłam za nimi, podążając w ślad za zapachem ich strachu, który był tak silny, że wyczuwalny nawet pomimo wilgoci.
Przypominało to nieco scenę z kiepskiego horroru. Ciemny, wilgotny korytarz, którego końca nie widać, dwie panikujące stereotypowe blondynki, które w najstraszniejszych scenach zawsze wołają: „Halo, jest tu kto?”, jakby spodziewały się, że morderca im odpowie, no i w końcu ja – ta, której wszyscy się obawiają. Zakrwawiona, z psychopatycznym uśmiechem, na skraju postradania zmysłów. Czysta sielanka.
Usłyszałam, że któraś z dziewczyn się potknęła. Postanowiłam więc wykorzystać swoją szansę i dopaść ją w momencie, którego najmniej się spodziewała. Mimo ciemności widziałam jej wyraźny, zrozpaczony zarys, kiedy to porzucona przez koleżankę próbowała sama wstać. Upadłaby znowu, gdybym nie zdążyła jej przechwycić. Zaczęła wrzeszczeć i wiercić się w moich objęciach, ale z pomocą perswazji udało mi się ją uciszyć. Tym razem obeszło się bez udowadniania, kto tak naprawdę bardziej się liczy. Dziewczyna nie zawiniła niczym szczególnym – po prostu zaprzyjaźniła się z nieodpowiednią osobą, która wciągnęła ją w nieczyste gierki. Niemniej nie potrafiłam jej oszczędzić. Nie, kiedy z jej startego kolana ciurkiem ciekła krew, która w perfidny sposób drażniła moje zmysły.
Porzuciłam kolejne ciało i ruszyłam w pogoń za ostatnią z dziewczyn. Minęłam drzwi, przed którymi to uderzyła mnie Sophie, wypadając na oświetlony hol główny Akademii. Zasyczałam na widok promieni słonecznych pełznących po moim ciele. Więc z powrotem wycofałam się w mrok. Nieświadomie sama wpakowałam się w pułapkę. Kiedy osaczyli mnie strażnicy Johna, z Danielem na czele, wiedziałam, że chwila mojego triumfu właśnie się skończyła.



***


Witam wszystkich!
Na wstępie chciałam przeprosić, że nie było rozdziału w zeszłym tygodniu, choć dopiero co podjęłam się udostępniania postów regularnie. Nie przewidziałam jednak, że akurat wtedy sprawy prywatne pokrzyżują mi szyki. Niemniej teraz powinniśmy wrócić do uzgodnionej - przeze mnie, ale nikt nie wnosił sprzeciwu - niedzieli wieczorem.
Nie podoba mi się ten rozdział. Nie dość, że krótszy, niż planowałam, to jeszcze taki... nijaki. Mam wrażenie, że znów zaczynam mieszać. Psychika Catherina zawsze była, hm, niekonwencjonalna, ale ostatnio przesadzam. Ciężko mi się przedrzeć przez końcówkę drugiej części, naprawdę. Zostało nam góra dziesięć rozdziałów, ale ja nie mogę się zebrać w sobie. Nie wiem, jak pokierować Catherine. Znaczy wiem, ale... nie umiem...?
Ten tandetny rozdział ze szczególną dedykacją dla Gabi, która wczoraj napsuła mi krwi informacją o koncercie moich słoneczek, na który nie mogę iść. Niemniej miło mi było, że mogłyśmy sobie wspólnie rozpaczać. Mam nadzieję,  że na następny już udamy się wspólnie :)
Do napisania!

Klaudia99

5 komentarzy:

  1. Dostaniesz kiedyś Słońce po łbie za to, że tak mówisz o swoich rozdziałach. I ja tu wcale nie żartuję.^^
    Dziękuję Ci ślicznie za dedykacje. I to jeszcze przy takiej cudownej piosence ją dostałam. Rozpieszczasz mnie, bardzo. <3
    Jutro wpadnę z ładnym komentarzem, żeby dzisiaj już nie pisać bzdur.
    Ściskam mocno.
    Buźki.

    Gabi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Po zakończeniu 42 rozdziału przez kilka minut się zastanawiałam kim może być ta osoba, która uprowadziła Catherine. Serio, nie przyszło mi do głowy, że to może być właśnie ta szkolna gwiazdeczka - Sophie Holder. Przyznam szczerze, że mnie tym mocno zaskoczyłaś. Myślałam, że to może jakiś Nocny się dostał do szkoły, jej brat lub właśnie jeden z jego ludzi. A tu tylko ta wywłoka. :3 Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ona nie żyje. Jej postaci nie lubiłam od samego początku, życzyłam źle i wreszcie to się stało. Przeraża mnie fakt, że niektórym ludziom w prawdziwym życiu też tego życzę... A niby bliźniemu trzeba wybaczać. Pf, nieprawda.
      Jej przyjaciółeczki również dobrze nie skończyły. Catherine straciła wyraźnie nad sobą panowanie i ja z chęcią zobaczyłabym jak robi jeszcze większy rozpierdol w akademii, bo nie może nad sobą zapanować. Wielka, więc szkoda, że ją dopadli. Ale może planujesz w 44 zrobić jakąś niespodziankę, gdzie wszyscy dostaną po tyłku i będzie rzeź. ;> To byłoby całkiem ciekawe, ale oczywiście tutaj nie możesz skrzywdzić Daniela. #Datherine <3
      Dodałaś rozdział i teraz każesz sobie czekać na kolejny. Jak można być tak okrutnym człowiekiem, co? ;>
      Czy w rozdziale, kiedy rozmawiali z radą, zanim tam weszli Daniel chciał jej powiedzieć, że ją kocha? ;-; Ich związek, a raczej jego brak, jest taki pokręcony. Nie rozumiem czemu ona go od siebie tak uparcie odpycha, skoo najwyraźniej facet ją kocha, poświęca się dla niej i jest w stanie zrobić naprawdę wiele? Ja wiem, pewnie chce go chronić itd. Ale ileż można uciekać przed uczuciem? A pewnie jak zrozumie to już będzie niestety, ale za późno. :C Cholercia. :(
      I teraz, kiedy wyjaśniła się sprawa z Sophie i Turnerem, mam nadzieję, że nie przyjdzie Ci nic głupiego do głowy, aby złączyć w parę Catherine z Colem. Bo wtedy Cię znajdę i jeszcze nie wiem co zrobię, ale możesz się bać. ^^
      Wiem, że ten komentarz nie powinien tak wyglądać, ale nie wiem co mogę jeszcze napisać, więc musisz mi wybaczyć. Zprzy następnych się poprawię. :*
      Buźka. <3

      Gabi.

      Usuń
  2. Nadrobilam... Buahahahahahahah! Szykuj się, słońce! 😁😲

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem szczerze, że kilka razy zastanawiałam się nad tym, jaką rolę odegra w tej historii Sophie. Jasne, zwykle w szkole pojawia się taka typowa sukowata Barbie – ktoś, kto sukcesywnie będzie psuł nerwy głównej bohaterce. To dość popularne klisze, które sama stosuję, ale… No jednak wprowadzając taką postać, prędzej czy później szuka się dla niej większej roli. Nie spodziewałam się jednak, że ostatecznie wszystko zakończy się w taki sposób.
    W tym rozdziale pokazałaś Sophie jako o wiele bardziej złożoną postać, niż do tej pory. Zazdrosną i na swój sposób zranioną, bo bez wątpienia poczuła coś do Daniela. Nie powiedziałabym, że go kochała, ale na pewno coś dla niej znaczył – rodzaj zauroczenia, bo jak inaczej wytłumaczyć to, jak ona reaguje na uwagi Catherine o tym, że Daniel mówi do niej per „księżniczko”? Kto by pomyślał, że ta dziewczyna ostatecznie posunie się aż tak daleko – ona i jej „klony”, bo przecież taka osoba potrzebuje należytej uwagi i obstawy.
    „Gdyby właśnie nie grożono mi śmiercią, parsknęłabym śmiechem.” A ja mogę i w tym miejscu śmiechłam, bo nie wierzę, co sobie to dziewczę uroiło xD Daniel nie jest tym rodzajem faceta, który pierwszej lepszej wejdzie do łóżka i jeszcze będzie z tego zadowolony. Pocieszenie? Wystarczy, że Cole je znalazł. I przy okazji po raz kolejny zranił dziewczynę, którą podobno kochał. Słabe ogniwo pośród jej przyjaciół, bo przez pewien czas faktycznie nim był. Cóż, ostateczny efekt jest jaki jest… A ja mogę z czystym sumieniem dalej uważać gościa za największego palanta na świecie.
    Pierwszy raz Catherine posunęła się aż tak daleko. Jasne, już wcześniej zabiła i śmierć sprawiała jej przyjemność, ale do tej pory nie zrobiła tego w ten sposób. Collina dało się wytłumaczyć, wręcz usprawiedliwić, ale to… W gruncie rzeczy Sophie niczym nie zawiniła – nie do tego stopnia, żeby zasłużyć na taką śmierć. Porwała ją, a pod koniec była skłonna zabić, ale to wciąż nie musiało skończyć się w ten sposób. To, jak zachowywała się Cat…
    Jak królowa – prawdziwa, stworzona po to, żeby dowodzić istotom nocy. Genialne i zarazem przerażające. To, jak określiła Daniela swoim człowieczeństwem, trafne jak nie wiem co, bo przecież tak właśnie jest.
    Końcówka genialna, sama pewnie urwałabym akurat w tym miejscu. Daniel… Och, aż jestem ciekawa, jak on na to zareaguje. Bo pod kilkoma względami Sophie miała rację…

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja pieprzę... to właśnie powiedziałam po przeczytaniu tego rozdziału...nie wiem dlaczego ale wiedziałam że tą osobą będzie Sophie... mam intuicję widzę... wiedziałam że chodzi o Daniela, a to że to z Colem to była gra to wiedziałam... jak wspomniałaś że jeszcze namiesza... czułam że Sophie jest na pokaz z Colem i nie myliłam się...
    To co zrobiła Cat...nie mogę jej tego wybaczyc... to nei musiało się tak skończyć, okej porwała ją ale kurde żeby tak zabić... Teraz czuję że nie ma dla niej ratunku, no i czuję że Daniel odwróci się od niej... koniec człowieczeństwa... za dużo gdybam idę do rozdziału następnego, chociaż przeraża mnie to co tam zastanę...

    Shadow

    OdpowiedzUsuń