sobota, 30 lipca 2016

Rozdział 41


Z każdym kolejnym odtworzeniem coraz piękniejsza...

"Jestem chory i zmęczony.
Mogę przyznać - nie jestem ognioodporny.
Czuję, że to mnie spala.
I spala również Ciebie.
Mam nadzieję, że się nie zamorduję.
Wierzę też, że nie jestem dla Ciebie ciężarem.
Jeśli jestem, jeśli jestem..."




Krążyłam nerwowo po pokoju, zastanawiając się, czy to, co robimy, ma jakiś sens. Sam pomysł nie był może najgorszy, jednak angażowanie do tego wszystkiego Daniela było już szczytem głupoty. Wiedziałam jednak, że ten nie odpuści mi tak łatwo. Ryzykowałam wiele, mówiąc mu o spotkaniu z Willem, jednak to właśnie w momencie, gdy Shane wybierał numer do Nocnego, miałam najwięcej do stracenia.
W końcu wyczerpana łażeniem w kółko wskoczyłam na materac obok Daniela. Położyłam głowę na jego kolanach i drżącymi dłońmi zabrałam mu telefon. Nasłuchiwałam, irytując się za każdym razem, gdy bezlitosne pikanie niosło się echem w słuchawce. Kiedy po pięciu sygnałach ktoś nareszcie odebrał, żołądek, który z nerwów podjechał mi aż do gardła, wrócił na swoje pierwotne miejsce.
– Will? – Mój głos zabrzmiał lekko skrzekliwie, więc odchrząknęłam. Panika wkradła się do mojego tonu, ale nie potrafiłam jej ukryć. – To ty, Will?
– Och, moja słodka Katerina, cóż za przyjemność. Jak mniemam, udało ci się wygospodarować dla mnie chwilę twego cennego czasu?
– Ja…
– Koniec tego pieprzenia – wtrącił Daniel, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Will i tak go usłyszy; bez względu na to, jak lichy byłby odbiornik. – Przejdźmy do rzeczy. Jest trzecia nad ranem, przyzwoici ludzie śpią o tej porze.
– Ach, rozumiem. – Will roześmiał się. Tembr jego śmiechu rozniósł się w słuchawce dźwięcznym echem. – Tak to rozegrałaś, moja słodka. W porządku. Jeśli ty mu ufasz, ja jestem zmuszony podzielić twój osąd.
– Tak, ufam mu. – Daniel uśmiechnął się do mnie z czułością, ale byłam zbyt skupiona na Willu, by odwzajemnić jego gest. – Jak zebranie? Co ustaliliście?
– Niecierpliwa jak Katerina – wymamrotał Nocny, a ja odebrałam przypływ jego cieplejszych uczuć. Nie chciałam ich jednak roztrząsać; miałam ważniejszą kwestię na głowie. – Właśnie opuściłem naradę. Dzwonisz w idealnej chwili.
– Nic wam nie jest? Mason…
Daniel spiorunował mnie spojrzeniem, ale ja tylko wzruszyłam ramionami. Nic nie mogłam poradzić na ten troskliwy, z lekka matczyny ton.
– Moja słodka, niektórzy z nas są starsi od ciebie o całe stulecia – przypomniał Will, śmiejąc się. – Ale w porządku, rozumiem twoje obawy. Mogę cię szczerze zapewnić, że nic nam nie grozi.
– Gdyby jednak coś się działo…
– Księżniczko, błagam – przerwał mi Daniel, perfidnie wyrywając telefon z dłoni. Następne słowa kierował prosto do odbiornika. – Przejdziesz nareszcie do rzeczy?
– Nie irytuj się, Jonathanie. Przyjdzie czas i na ciebie.
– To nie jest Jonathan, do cholery! – Szlag jasny strzelił wszelkie moje matczyne instynkty. – Przestań wygadywać te głupoty. Mason. Skupmy się na nim.
W słuchawce zapadła cisza. Przeraziłam się, że Will, obrażony moim wybuchem, rozłączył się. Znałam Nocnych wystarczająco dobrze i długo, by wiedzieć, jak są charakterni. Potrafili tracić kontrolę w ułamku sekundy. Inaczej jednak było w przypadku chowania urazy. Istoty żyjące wiecznie zwlekały z wybaczaniem przez stulecia.
Spojrzałam spanikowana na Daniela. Chłopak jednak był zbyt zajęty wywiercaniem wzrokiem dziury w telefonie i nie zwrócił na mnie uwagi. Przysunęłam się więc do niego bliżej, nasłuchując. Kiedy w słuchawce rozbrzmiało ciche westchnienie, niemal pisnęłam, odczuwając ulgę.
– Musiałem zgubić pewnego wrednego, podsłuchującego wampira, przepraszam. O czym my… Ach, tak, Mason. Mamy pewne pomysły. To jest, ja i moi zaufani ludzie.
– A konkretnie?
– Cóż… – Will urwał, a ja zmrużyłam brwi, zastanawiając się, o co może mu chodzić. Początkowo wydawał się zadowolony. Teraz nawet bez łączącej nas więzi czułam, że jest przygaszony. – Nie znamy jego motywów. To znacznie utrudnia pracę…
– Czyli nie ustaliliście nic konkretnego? – warknął Daniel, nawet nie kryjąc swojej irytacji. – Wasza pomoc jest naprawdę niezastąpiona.
– Wiem, podrabiańcu, że nieszczególnie widzi ci się współpraca z nami, ale mógłbyś przynajmniej udawać – wysyczał Will. –  Chociażby dla Catherine.
– Chłopcy…
– Próbujesz mi zarzucić, że mi na niej nie zależy? Że się o nią nie troszczę?
– Tego nie powiedziałem. Ale skoro ty tak uważasz…
– Ty…
– Koniec! – wykrzyknęłam, wyrywając telefon z rąk wkurzonego Shane’a. Spiorunowałam chłopaka wzrokiem. – Jeśli nie potrafisz się zachować, wyjdź.
– To nie ja zacząłem!
Zaklęłam, kierując się w stronę łazienki. Zatrzasnęłam drzwi przed wścibskim nosem Daniela i usiadłam na krawędzi wanny.
Jak dzieci…
Williamie, jestem naprawdę zmęczona – zaczęłam na tyle głośno, by nawet znajdujący się w drugim pomieszczeniu Shane mógł nas usłyszeć. Nie chciałam, by znów oskarżył mnie o to, że odcinam go od prawdy. – Nie pora więc na zabawy w podchody.
– Dobrze więc – westchnął Nocny. – Nie ustaliliśmy niczego konkretnego. Wstyd przyznać, ale sytuacja nas przerasta. Nigdy nie przyszło nam się z czymś takim mierzyć. Oczywiście nie zamierzamy się poddać, ale… Dopóki nie poznamy zamiarów Masona, nie mamy nawet o co wszczynać walki.
– Rekrutuje naszych ludzi do swojej armii – przypomniałam. – To jest już jakaś wskazówka.
Na odpowiedź czekałam zdecydowanie zbyt długo. Kiedy Will w końcu się odezwał, w jego głosie pobrzmiewała nietypowa nuta. Coś jakby… wzruszenie.
– Naprawdę to powiedziałaś. Przyznałaś to głośno.
Zmrużyłam brwi, analizując słowa, które jakiś czas temu padły z moich ust. Kiedy uświadomiłam sobie, o co chodzi wampirowi, rozciągnęłam wargi w szczerym uśmiechu.
– Jak mogłeś we mnie zwątpić? W moje oddanie i miłość? – Użyłam praktycznie tych samych słów, co on, kiedy to w rezydencji Averych odkrywałam przed nim wszystkie swoje obawy dotyczące naszej wspólnej przyszłości, mojego stanowiska wśród nich po tym wszystkim, co zrobiłam. – Jak, Williamie?
– Koniec końców i tak wybierzesz jego. Tak jak ona.
– Kogo? Wiliamie, przestań mówić o niej jakimiś szyframi. Wiesz, że chcę poznać prawdę!
– Wszystko w swoim czasie, moja słodka – wyszeptał, a dziwna, zazdrosna nuta zniknęła z jego głosu. – Domyślasz się, o co może chodzić twojemu bratu?
– O mnie. O władzę. To wszystko zaczyna się zgrabnie łączyć.
– Po co zabija Radnych? – drążył Nocny, zadając coraz więcej pytań, na które nie znałam odpowiedzi.
– Żeby zastraszyć Dziennych, aby ci wydali mnie w jego ręce bez choćby cienia skruchy? – strzelałam, trąc dłonią skronie.
– Brzmi logicznie. Jednak… – Will urwał, wzdychając. – Nie jesteś Nocną, więc nie wiesz, jak to jest. My… Musimy mieć jakieś głębsze powody.
– Czy chęć przejęcia władzy nad Nocnymi i zmiecenie z powierzchni Ziemi wszystkich Dziennych nie jest wystarczająco ambitnym planem? – żachnęłam się.
– Jest, oczywiście, jednak… Czy jest możliwość, by Mason miał do ciebie jakąś szczególną urazę? Kiedy między wami się popsuło?
– Zawsze byliśmy zgranym rodzeństwem. Mama żartowała, że to dlatego, iż tak rzadko się widujemy. Ale Mas naprawdę był świetnym bratem. Troskliwym, czułym. Czułam się przy nim bezpiecznie.
– A twoi rodzice…
– Zginęli w tym samym ataku, w którym on został przemieniony.
– Cóż, to może być jakiś trop – przyznał po chwili namysłu Will. – Może to jest impulsem do działania.
– Co? Mason wini mnie za swoją przemianę?
– Niekoniecznie. Przemiana może być najlepszym, co go w życiu spotkało.
Pomyślałam o tej chwili, kiedy pewnego świątecznego wieczora, na długo po tym, gdy rodzice zmyli się do siebie, Mason opowiedział mi historię swojego przyjaciela. Jak twierdził, byli nierozłączni, a przed każdą kolejną bitwą przysięgali sobie, że w razie przemiany, nie zawahają się i ukrócą swoje męki. Wtedy Mas mówił o życiu w mroku z takim obrzydzeniem… Nie dziwiłam mu się – w końcu z powodu przemiany stracił przyjaciela. Własnoręcznie przebił mu serce sztyletem. To musiało jakoś na niego wpłynąć, na jego pogląd na życie. Niemniej mój brat całe życie brzydził się Nocnymi. To nie była jedynie kwestia wychowania – Colin był doskonałym przykładem tego, że można śmiało marzyć, wychodząc na przekór rodzinnym kodeksom. To tkwiło gdzieś głęboko w nim…
On wiedział, przeszło mi przez myśl. I naraz wszystko stało się nieco jaśniejsze.
Mason zdawał sobie sprawę z tego, kim byłam, podobnie jak rodzice. Ich troska nie była bezpodstawna. Choć wysnuwałam już takie przypuszczenia, prawda otrzeźwiła mnie jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Ich chorobliwa wręcz nienawiść do pokrewnego gatunku nareszcie nabrała sensu. Te wszystkie wykłady, sztylety wsuwane pod poduszkę… Od małego starali się wykorzenić ze mnie wszystkie cieplejsze uczucia, jakimi pałałam do Nocnych. I udało im się to, jednak nie w taki sposób, w jaki pragnęli tego dokonać. Dopiero po śmierci najbliższych zdołałam znienawidzić istoty ciemności. Ta nienawiść była wystarczająco silna, bym, karmiona nią przez cały rok, sprawnie unikała swojego przeznaczenia.
Wtedy jednak pojawiły się moje pierwsze zdolności, łaknienie boleśniejsze nawet od pochłaniającej mnie wówczas wściekłości i… i Will. To właśnie on przebił się przez moją zbroję, pokazując, że wcale nie jest taki zły, jak myślałam, że był. Zmienił mnie, mój pogląd na rzeczywistość i sprawił, że zaakceptowałam… to wszystko. Że w pełni zaakceptowałam samą siebie.
– On nigdy nie chciał zostać Nocnym – wyszeptałam. – Każdy, ale nie Mas.
– Więc…
– Chowa do mnie urazę – przerwałam mu drżącym głosem. – Ale nie chodzi o przemianę, tylko…
– O waszych rodziców – dokończył William. – Myślisz, że… Że on chce, abyś ich wskrzesiła?
Zaskoczona prawie upuściłam telefon. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo w innym wypadku wpadłby do wanny, w której na spodzie wciąż znajdowała się jeszcze odrobina wody. Wierzyłam w nieśmiertelność tego urządzenia, ale nie chciałam tego sprawdzać. Jeszcze nie.
– A potrafiłabym to zrobić?
– Och, moja słodka Katerino, oczywiście, że tak! Niemniej nie dałabyś rady przywrócić do życia kupki kości, liczmy się z tym. Bądźmy realistami.
– Rodzice nie żyją od przeszło roku – zauważyłam. – Nie sądzę, by wiele po nich zostało.
– Więc prawdopodobnie chodzi jedynie o ból spowodowany ich stratą. Napędza go on do zemsty. – Will urwał na moment, a ja słyszałam, jak wstaje i zaczyna spacerować po jakimś pomieszczeniu. Echo kroków towarzyszyło jego kolejnym słowom. – Tamtego dnia Mason stracił naprawdę dużo. Rodziców, ciebie, ale i siebie. Ciężko jest się po czymś takim pozbierać. Szczególnie, kiedy zostało się samemu.
– Chcesz mi powiedzieć, że robi to wszystko, bo się nudzi i jest zraniony?
– I ponieważ pragnie twojej krwi. Tylko ona da mu władzę.
Nadal z telefonem przy uchu podeszłam do umywalki i ochlapałam sobie twarz zimną wodą. Tego było jak dla mnie za dużo. Najpierw myślałam, że straciłam wszystko. Potem pojawił się cień szansy na to, że odzyskam brata. A teraz ponownie wszystko zostało mi odebrane. Jak dla mnie zdecydowanie zbyt brutalnie i gwałtownie.
– Kiedy to się skończy, Williamie? – wyszeptałam, opierając czoło o chłodną powierzchnię lustra.
– Katerino… – W jego głosie słychać było wyraźne zdumienie. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by to zakończyć, przysięgam. A na razie niczym się nie martw. Wszystko będzie dobrze.
W ostatnim czasie wiele osób raczyło mnie tym sformułowaniem. Mydlono mi oczy zapewnieniami, jakoby nie mam się czym martwić, a wszystko wkrótce wróci do normy. Jednak dopiero, kiedy te słowa padły z ust Williama, uwierzyłam. Dodatkowo mile połechtana przez płynącą od niego falę ciepłych uczuć, poczułam się w pełni bezpiecznie.
– Dziękuję.
Rozłączyłam się, ocierając łzy. Ponownie ochlapałam twarz zimną wodą, chcąc pozbyć się wszelkich oznak słabości. Ukryłam telefon w komodzie, w jednej z szuflad ze świeżymi ręcznikami, i opuściłam łazienkę. Zastałam Daniela palącego na balkonie. Ruszyłam w jego kierunku, przelotnie spoglądając na zegarek. Mieliśmy jeszcze kilka godzin do spotkania z Radą. Mój żołądek jednak już teraz stopniowo zaciskał się ze strachu.
– Ile słyszałeś? – zapytałam, dotykając jego pleców.
Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na zmiętą, pustą paczkę po papierosach, bym sama poznała odpowiedź.
– Och, Shane…
Chłopak wygasił peta, dociskając go do balustrady. Następnie wyrzucił go przed siebie, gdzieś na pogrążony w ciszy dziedziniec.
– Wiem, że nie mogę się troszczyć o ciebie tak, jak on, ale… ale staram się. Już nawet przestałem odcinać cię od twojego przeznaczenia. – Ten fragment skwitowałam milczeniem, bo nie chciałam go jeszcze bardziej denerwować. – To wszystko jest tak skomplikowane… A ja po prostu chciałbym cię zabrać na randkę, taką z prawdziwego zdarzenia. Spędzilibyśmy wieczór w kinie, potem na kolacji i nawet przez chwilę nie pomyślelibyśmy o całym tym szambie, jakim jest nasze dotychczasowe życie.
Z nikłym uśmiechem wtuliłam się w jego bok. Wciąż pachniał szałwią, jednak teraz ten zapach był nieco przyćmiony przez smród nikotyny i dymu.
– Kolacja skończyłaby się niewypałem. W końcu nie jem ludzkiego żarcia.
Daniel westchnął, całując czubek mojej głowy.
– Wszystko musisz popsuć, co?
– Cała ja. Po tylu wspólnych miesiącach ty wciąż tego nie wiesz?
Po długiej, wypełnionej przyjemną ciszą chwili Daniel zadał pytanie, które dręczyło mnie już od Nocnego Treningu.
– Co zamierzasz jutro zaproponować Radzie?
– Najpierw sprawdzę, co oni mają mi do zaoferowania – odparłam po chwili zastanowienia. – Mam nadzieję, że nie zechcą mnie wykopać.
– Nie zrobią tego! Jesteś nam potrzebna.
Skrzyżowaliśmy spojrzenia. Daniel chciał odwrócić głowę, ale go powstrzymałam. Zrozumiał, co chcę powiedzieć, nim w ogóle zdążyłam otworzyć usta.
– A niby po co, Shane? Straciłam już jakąkolwiek wartość dla Dziennych.
– Poniekąd wciąż jesteś… – zaczął hardo, ale urwał, kiedy dotknęłam jego policzka.
– Nie jestem Dzienną, kochanie. Nigdy tak naprawdę nie byłam.
Daniel w końcu się poddał. Przymknął powieki i odetchnął ciężko. Objął mnie mocniej, kiedy oplotłam ramionami jego talię, przytulając policzek do piersi. Trwaliśmy w tej pozycji długo, w milczeniu podziwiając wschodzące za lasem słońce.
– Bez względu na to, co się jutro stanie…
Uniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego czarne, roziskrzone oczy.
– Wiem, Shane. Wiem.
I chociaż chciałam powiedzieć coś jeszcze, jakoś odwzajemnić jego wyznanie, słowa ugrzęzły mi w gardle. Aż nader boleśnie zdawałam sobie sprawę z tego, że jakakolwiek miłość była słabością. A ta moja dodatkowo była toksyczna.


Obudziłam się sama. Materac obok mnie był pusty i zimny, co mogło oznaczać, że Daniel wstał już jakiś czas temu. Usiadłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zegarek na biurku wskazywał południe. Zdumiona takim obrotem sprawy szybko wyskoczyłam z pościeli i skierowałam się w stronę szafy. Ledwo ją otworzyłam, jęknęłam. Nadmiar ciemnych, w większości ciepłych ubrań jak dżinsy czy bluzy był właściwie jej jedynym wyposażeniem. Nie miałam w zwyczaju chodzić w sukienkach – w mojej szafie zaszczytne miejsce zajmowały tylko trzy: balowa, pogrzebowa i ta paskudna, welurowa, jeszcze z mojego pierwszego spotkania z Radą. Zrezygnowana poczłapałam więc do łazienki, odraczając kwestię wyboru ubioru na potem.
Według notatki przyklejonej do tafli lustra Daniel poszedł na mszę za zamordowanych w ostatnich atakach. Byłam mu wdzięczna za to, że nie zaciągnął mnie do kaplicy. Miałam wrażenie, że ostatnio mi i Bogu nie jest szczególnie po drodze.
Wzięłam szybki prysznic i wykonałam makijaż, który w znacznym stopniu ocieplił moją śmiertelnie bladą twarz. W szlafroku narzuconym na bieliznę wróciłam do sypialni. Przeszukałam całą szafę, ale niestety nie znalazłam niczego, co w nikłym stopniu by mnie usatysfakcjonowało. Zdecydowałam się więc na krok radykalny, wręcz szalony.
Poszłam pożyczyć coś z szafy Lydii.
Ledwo przekroczyłam próg swojej starej sypialni, zalała mnie fala wspomnień. Lepszych i gorszych, jak na przykład to, w którym całowałam się z Colem, skacowana i jeszcze w makijażu po zimowym balu. Albo to, w którym Marlene wpadła, by oznajmić mi, że się przenoszę i zamieszkam z Danielem. Wszystkie wieczory filmowe z Lydią, wszelkie nasze sprzeczki i momenty autentycznego przerażenia, kiedy uświadamiałam sobie, że przybywa w moim pokoju różowych przedmiotów.
Teraz jednak pomieszczenie bardziej przypominało mój stary pokój aniżeli naszą Jaskinię Barbie, jak to zwykłam ją pieszczotliwie nazywać. Zniknęła większość różowych tiuli i dodatków. Całość prezentowała się zdecydowanie mniej krzykliwie. Teraz skromne, różowe doniczki czy samoprzylepne karteczki leżące na blacie biurka nadawały pomieszczeniu uroku. Wszystko zdawało się być stonowane i wymierzone tak, by już nie szokować a po prostu przykuwać uwagę.
Kiedy mój uroczy Kiełek tak dorósł…?
Usiadłam na swoim starym, wciąż pustym i wręcz gołym łóżku, rozglądając się zaciekawiona. Kilka mebli było przesuniętych, a na prowizorycznej toaletce, której rolę odgrywał nieco zdezelowany stolik, stało więcej kolorowych kosmetyków aniżeli tych przeznaczonych do pielęgnacji. Ścianę nad łóżkiem nadal pokrywały plakaty z Leonardem DiCaprio, jednak już nie w ilości hurtowej. Kiedy otworzyłam dolną szufladę biurka Lydii, nie znalazłam w niej żadnych słodkich przekąsek. A ubrania w szafie nie były tylko i wyłącznie różowe. Ich kolory wciąż pozostawały ekstrawaganckie, niemniej już nie tak bardzo jak te w odcieniach amarantu czy fuksji. A kiedy natknęłam się na białą, rozkloszowaną sukienkę w swoim rozmiarze, nie potrafiłam nie parsknąć śmiechem.
Albo mała wiedźma wszystko przewidziała, albo zamówiła tę sukienkę, by zmotywować się do zrzucenia kilku zbędnych kilogramów.
Co też miłość potrafi zrobić z człowiekiem…
Przyłożyłam sukienkę z wieszakiem do ciała, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze robię. Lydia na pewno nie miałaby żadnych oporów przed tym, by mi ją pożyczyć. Ja jednak czułam się trochę tak, jakbym ją okradała. Miała pewnie już wszystko zaplanowane, co, kiedy i gdzie założy tę sukienkę. Ubieranie się w nią przed nią wydawało mi się być czynem wręcz niemoralnym.
Moje przemyślenia przerwał dźwięk otwieranego zamka. Szybko odłożyłam sukienkę na miejsce, nie chcąc, by ktokolwiek przyłapał mnie na gorącym uczynku.
– Catherine?
Ze śmiechem rzuciłam się w objęcia Xaviera. Nie dbałam nawet o to, że wciąż jestem w szlafroku, a na dole prawdopodobnie czekali już na mnie członkowie Rady.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam, przyglądając mu się. – Czy Lydia…
– Jest tutaj? – Parsknął, kiedy pokiwałam głową. – Bidula musi jeszcze spędzić trochę czasu w szpitalu. Wpadłem po kilka jej rzeczy. I dobrze, że jesteś – dodał szybko. Złapał mnie za nadgarstek, jakby się bał, że lada moment mu ucieknę. – Pomożesz mi znaleźć wrzosowy sweter. Za cholerę nie wiem, który to może być.
Roześmiałam się, doskonale rozumiejąc jego panikę. Lydia miała ze trzysta swetrów. W tym jakaś jedna trzecia była właśnie wrzosowa. Mieszkałam z nią niewiele ponad miesiąc, jednak zdążyłam się co nieco nauczyć o stylu jej ubierania. Jeśli ktoś potrafił rozszyfrować, który sweter Lyds miała na myśli, to tylko ja.
– A ty, co tutaj robisz? – zagaił Xavier, przyglądając się moim poczynaniom.
Cisnęłam w niego jakąś bluzką, a on posłusznie ją poskładał i zapakował do torby.
– Muszę iść na spotkanie z Radą, ale nie mam się w co ubrać.
– I jesteś aż tak zdesperowana, by szukać u Lydii? – prychnął.
Wzruszyłam ramionami, bawiąc się paskiem szlafroka.
– W tym roku wystarczająco wiele razy zakładałam swoją pogrzebową sukienkę.
Xavier w zamyśleniu pokiwał głową i wyminął mnie, podchodząc do szafy. Wyciągnął z niej tę samą sukienkę, którą wcześniej oglądałam i wręczył niemal ceremonialnym gestem.
– Ja nie mogę…
– Lydia kupiła ją niedawno, zarzekając się, że wciśnie się w nią do lata. Jak dla mnie nie musi wcale się odchudzać, ale ona się uparła. – Westchnął, muskając koronkowe wykończenie sukienki. – Będzie jej na pewno miło, jeśli to ty ją włożysz.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Przecież…
– Oj, nie marudź – zbeształ mnie, siłą wciskając kreację. – Wypierzesz i jej oddasz. I po problemie.
Włożyłam ją na siebie, kiedy Xavier się odwrócił, dając mi odrobinę prywatności. Okazała się pasować idealnie. Lekko rozkloszowana, u góry perfekcyjnie przylegała do ciała, ukazując niezbyt wiele dekoltu. Jej delikatny, bardzo dziewczęcy kolor podkreślał barwę moich oczu i uwydatniał bladość cery, przy tym nie czyniąc ze mnie śmiertelnie bladego trupa. Uzupełniona o karmelowe szpilki Lydii całość prezentowała się skromnie i świeżo.
– No, od razu lepiej – mruknął Xavier, uśmiechając się szeroko. – A teraz biegnij, Daniel pewnie cię szuka.
– Ucałuj ją ode mnie. I troszcz się o nią jeszcze lepiej, niż ja bym to robiła. – Po raz ostatni go uściskałam, uważając jednak, by nie pognieść sukienki. – Wkrótce tam wpadnę i to sprawdzę – dodałam, grożąc mu palcem.
Xavier roześmiał się. Przerzucił pasek torby przez ramię i ruszył do drzwi. Zatrzymał się z dłonią opartą na klamce.
– Jeśli okaże się, że to nie ten sweter, co trzeba, znajdę cię, Evans.
Śmiejąc się, rzuciłam w niego poduszką. Uchylił się przed moim pociskiem i, po raz kolejny życząc mi powodzenia, zniknął za drzwiami. Wciąż się uśmiechając, ponownie przejrzałam się w lustrze.
Wyglądałam dobrze. Czułam się dobrze. Musiało się udać. Nie było innego wyjścia.
Wzięłam głęboki wdech, po czym poszłam w ślady doktorka i również zaczęłam się wycofywać do wyjścia. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na małą klitkę, w której spędziłam większą część mojego pobytu w Akademii i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Westchnęłam ciężko, muskając drewnianą powłokę. Próbowałam odrzucić od siebie wspomnienia zalewające mój umysł, ale nie potrafiłam. Powrót do miejsca tak silnie związanego z Turnerem był jednak największym błędem, który udało mi się popełnić tego dnia.
To tu wyznał mi, co czuje. W tym miejscu też doszło do jednego z naszych poważniejszych pożegnań. Tu mnie całował, obiecywał niestworzone rzeczy. Okłamywał.
Otarłam jedną zbłąkana łzę ze skrzydełka nosa i odwróciłam się na pięcie. Odeszłam, pozostawiając za sobą zarówno te złe, jak i dobre momenty.
Wspinając się po schodach, uświadomiłam sobie, dlaczego tak naprawdę poszłam do sypialni Lydii. Chciałam się… pożegnać. Podświadomie czułam, że zebranie nie zakończy się dobrze – bynajmniej nie dla mnie. Daniel mógł mieć nadzieję, a nawet próbować mnie nią zarazić. Ja jednak swoje wiedziałam. I nic już nie mogło tego zmienić.
Spędziłam w Akademii rok. A właściwie sporo ponad. Z tym miejscem wiązała się cała masa wspomnień; w dużej mierze tych złych. To tutaj poznałam historię Dominique, tutaj przeżyłam pierwsze zauroczenie, łaknienie, żądzę krwi. Tu straciłam kontrolę, umierałam z tęsknoty, płakałam po nocach za utraconą częścią starej mnie. Niszczyłam innych, swoje relacje z najbliższymi, samą siebie. Miewałam swoje wzloty i upadki, niejednokrotnie chciałam opuścić bezpieczne mury i zacząć żyć na własną rękę. Niemniej w głębi duszy czułam, że to właśnie tu jest moje miejsce. Nie mój dom, bo ten był jedynie przy Nocnych, ale wiedziałam, że tylko tu mogę być sobą. Że tu będę bezpieczna.
To by tłumaczyło pragnienia Kateriny.
– Catherine! – wykrzyknął Daniel z ulgą, kiedy przekroczyłam próg naszej sypialni. – Gdzie… Um, ślicznie wyglądasz – wykrztusił, lustrując mnie wzrokiem.
Ujęłam w palce materiał spódnicy i wykonałam popisowy piruet na środku pokoju.
– Miło, że tak uważasz. Pożyczyłam kieckę od Lydii.
Normalnie Shane rzuciłby jakąś kąśliwą uwagę dotyczącą rozmiaru mojej kreacji. Nie wyglądał jednak na skorego do ironizowania. Przypatrywał mi się zdumiony, z lekko rozchylonymi ustami. Otrzeźwiał dopiero, kiedy cmoknęłam go w policzek.
– Idziemy?
Chłopak westchnął i ujął moją dłoń. Uśmiechnęłam się do niego, on jednak nie odwzajemnił mojego gestu. Kiedy zapytałam go o powód jego podłego nastroju, wzruszył ramionami, zbywając mnie.
– Shane…
– Po prostu się martwię, okay? – mruknął, ciągnąc mnie w stronę schodów. – Chodź już. Wszyscy czekają.
– Nie dam się tak łatwo stąd wywalić – obiecałam.
Daniel obejrzał się na mnie przez ramię. W końcu udało mi się go rozmiękczyć – na jego wargach pojawił się co prawda zaledwie cień uśmiechu, ale jak dla mnie to był znaczny postęp.
Szkoła była dziwnie opustoszała i cicha. Przywykłam już do wbijanych we mnie spojrzeń i cichych szeptów za moimi plecami tak bardzo, że kiedy ich zabrakło, poczułam się niemal naga. Z opóźnieniem przypomniałam sobie jednak o pomyśle Johna. Zapewne wszyscy uczniowie korzystali z pięknej pogody i rywalizowali między sobą w zorganizowanych przez nauczycieli zawodach. Z jednej strony im tego zazdrościłam – tej beztroskiej, słodkiej niewiedzy. Z drugiej jednak lubiłam być ze wszystkim na bieżąco. I gdyby okazało się, że moja szkolna koleżanka ma lada dzień przyłączyć do Nocnych i z nimi na czele zaatakować Akademię, chciałabym o tym wiedzieć, a nie bezmyślnie kopać piłkę na boisku.
Stukot moich szpilek niósł się echem w opustoszałym holu. Tylko i wyłącznie przez Daniela, który mocno ściskał moją dłoń, nie ruszyłam z powrotem na górę i jak przestraszony dzieciak, którym poniekąd byłam, zakopałam się w pościeli.
Zatrzymaliśmy się przed lakierowanymi, dwuskrzydłowymi drzwiami jadalni w tym samym momencie. Daniel przyciągnął mnie bliżej do siebie i odcisnął szybki pocałunek na moim czole. Byłam zbyt odrętwiała i przerażona, by prosić go o więcej.
– Będzie dobrze, księżniczko.
Spojrzałam na niego tak, jakby to była moja ostatnia okazja do tego, by mu się przyjrzeć. Zakodowałam w pamięci bezkres jego czarnych oczu, uroczo zmierzwione, ciemne włosy i sposób, w jaki opinała się na jego ramionach służbowa marynarka. Był taki piękny. Dotychczas nie potrafiłam tego dostrzec, zwracając uwagę jedynie na jego paskudny charakter. Ale to on od zawsze był moim światłem, które wskazywało mi prawidłową ścieżkę. To on odsuwał ode mnie mrok i szaleństwo. On był całym dobrem, które mnie w życiu spotkało. Moim człowieczeństwem.
– Danielu, ja…
Drzwi do jadalni gwałtownie się uchyliły, a w wytworzonej w tej sposób szparze pojawiła się ciemna czupryna Johna. Niemal natychmiast odskoczyłam od Daniela, boleśnie odczuwając brak jego dłoni w mojej własnej.
– Och, już jesteście. No, na co czekacie? Wchodźcie!
Posłałam Shane’owi ostatnie spojrzenie, mając nadzieję, że nie będzie potrzebował słów, by zrozumieć, co chciałam mu przekazać. I weszłam do jadalni.
Prosto w paszczę lwa.





***



Cześć!
Trochę czekaliście na ten rozdział, przyznaję. Nie jest też taki, jaki chciałabym, żeby był, ale nawet mi się podoba, co nie jest znowu taką tragedią. Mógłby być nieco dłuższy, ale nie mogłam go też w nieskończoność przedłużać. Mimo wszystko jest... dobry. Chyba tak mogę go określić. Jest dobry, bo przełomowy. (Kolejny, ech...) Pewnie nieco nudny, podobnie jak następny, ale potem... Obiecuję akcję i obiecuję, ale teraz mogę Was szczerze zapewnić, że rozdział 43 będzie dużo ciekawszy. Trochę mnie poniosło, przyznaję, ale... Potrzebowałam jakiegoś impulsu dla Cat. I znalazłam. Mam nadzieję, że Wam się spodoba taki obrót sprawy ;)
Ten gif jest taki uroczy, aww! 
Pięknie dziękuję za obecność. Nie chodzi tu tylko o komentarze czy wyświetlenia a za to, że jesteście. Tylko tyle i aż tyle. Wczuwacie się w tą historię równie mocno, co ja. Upominacie się o rozdziały, a to świadczy tylko i wyłącznie o tym, że to co robię, komuś się podoba. To najlepsza nagroda, jaką mogłam sobie wymarzyć. Niedługo minie rok od kiedy jestem w blogosferze, od kiedy udostępniam dla was AC. A Was bez przerwy przybywa, wciąż macie masę pytań i pomysłów, które prywatnie mi podrzucacie, doprowadzając mnie tym samym do niewyobrażalnie wielkiej radości. Obojętnie w jak wielkim "wenowym dole" bym się znajdowała, wy potraficie mnie z niego wyciągnąć. Dziękuję. Tylko tyle i aż tyle.
Rozdział 42 już się pisze, więc powinien być znacznie szybciej niż ten :))
W takim razie do napisania!

Z całą moją miłością,
Klaudia99

5 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Hej :3
      Chwilami zastanawiam się, dlaczego ja sobie to za każdym robię. Ale potem, kiedy już wracam do Twoich historii, nie żałuję, że uzbierałam sobie tyle rozdziałów, bo przynajmniej nie muszę niecierpliwie wypatrywać kolejnego. Czuję, że zwłaszcza teraz okaże się to zbawienne, tym bardziej, że powolutku zbliżasz się do końca tej części. Wiesz, że ja jestem i trzymam za Ciebie kciuki, prawda?
      Dobra, do rzeczy.
      Wciąż podtrzymuję, że William jest cudowny – uwielbiam gościa i tyle, więc tym bardziej wychwalam choćby tę krótką rozmowę w łazience. Mam do niego słabość, chociaż nie wyjaśnię, skąd się bierze – to przykład mrocznego, przystojnego faceta, który z miejsca mnie zauroczył i tyle.
      Mason żyje i coraz bardziej miesza, a teraz przynajmniej znają jego ewentualne motywy. Zawsze coś, choć mam wątpliwości, czy to im pomoże w zatrzymaniu go. Ważne, że większość Nocnych jest posłuszna Catherine, ale w każdej grupie znajdą się słabsze jednostki, więc może być różnie. Już i tak kwestia jej więzi z tymi istotami jest skomplikowana, a teraz jeszcze to…
      Daniel się martwi, co zresztą mnie nie dziwi. Biorąc pod uwagę to, jakie mają problemy i jaką w tym wszystkim rolę odgrywa dziewczyna, którą kocha… Mam w głowie nasze rozmowy i wiem, że ta historia nie będzie kolorowa. Nie ma co, zapowiada się ciekawie, a przy tym… Cóż, mam powody, żeby podzielać jego obawy o to, że straci ją akurat teraz, kiedy otworzyli się na siebie.
      Biedny, biedny Xavier xD To z tym swetrem to taki pozytywny akcent przy ostatnich przygnębiających wydarzeniach. Lubię go, bo to świetna postać, która pasuje do Lydii, ale jednak wciąż pozostaje tylko facetem – a poprosić takiego o wrzosowy sweterek, to jak wysłać z misją do piekła. Ma szczęście, że zastał w pokoju Cath, nie ma co :V
      Ładny gest z sukienką. I zgrabnie wplotłaś jej przemyślenia na temat przeszłości, obawy oraz faktyczny motyw – to, że się żegnała. Podglądałam kolejne wpisy, kiedy się pojawiły i wiem, że to dość wymowne…
      Dobra, lecę dalej, póki mam chęci na komentowanie ^^
      Ściskam! <3
      Nessa.

      Usuń
  2. kiedy następny rozdział ????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W weekend :)) Ciężko mi jednak określić dokładną datę. Myślę że najprawdopodobniej w niedzielę.

      K.

      Usuń
  3. Genialny rozdział!! Rozmowa z Willem świetna, lubię go mimo, że to Nocny i cieszę się że Daniel wszystko słyszał, bo wydaje mi się że zrozumiał że Nocni dla Cat są wszystkim, że są ważni jak nie najważniejsi... może będzie mu łatwiej z jej odejściem...chociaż wątpię... Boję się tego kiedy to nadejdzie ale póki co jeszcze są razem. Jestem taka ciekawa co będzie się działo na spotkaniu rady że lecę już do następnego rozdziału.. odczucia Cat co do tego co ma się wydarzyć są przerażające i czuję że ona dobrze czuje to co ma się wydarzyć.

    Shadow

    OdpowiedzUsuń