niedziela, 17 lipca 2016

Rozdział 40



"Siedziałam sama w łóżku aż do rana, płacząc, że Oni po mnie idą.
Próbowałam zachować te sekrety dla siebie.
Mój umysł jak śmiertelna choroba.
Jestem większa niż moja ciało, zimniejsza niż ten dom.
Jestem wredniejsza niż moje demony, większa niż te kości.
Wszystkie dzieci płakały: »Przestań, proszę, przerażasz nas«
Cholera, to prawda, powinniście się mnie bać.
Kto ma kontrolę..?"



Zaraz po powrocie do Akademii starałam się namówić Daniela do wspólnego treningu. Shane jednak nie dał się podejść tak łatwo – podobnie jak Marlene, która natychmiast zaciągnęła nas na rozmowę. Ledwo dyrektorka przestała nam prawić kazania na temat tego, jak lekkomyślnie postąpiliśmy, zażądała porządnego streszczenia. Zawaliłam przez to kolejny dzień szkoły, ale zbytnio się tym nie martwiłam. Nigdy nie zależało mi na edukacji, a do Akademii przyszłam, bo nigdzie indziej nie było dla mnie miejsca. A teraz, kiedy wszystko waliło mi się na głowę, nie miałam najmniejszej ochoty troszczyć się o moją ocenę z algebry. Marlene zapewne i tak będzie chciała mnie trzymać w Akademii aż do śmierći którejś z nas.
Ej, czy ja przypadkiem nie jestem nieśmiertelna? No, więc mamy odpowiedź.
John wraz z Marlene tworzyli kolejne niestworzone historyjki na temat ataków, więc całkowicie się wyłączyłam, skupiając na najistotniejszym fakcie – na Willu. Nadal czułam przyjemne ciepło w piersi na wspomnienie naszego spotkania. Jednocześnie jednak te pozytywne emocje walczyły z ogromnymi wyrzutami sumienia. Ilekroć spoglądałam na Daniela, zaczynałam czuć się jak nic niewarty śmieć. Chciałam, żeby mi ufał, tak długo o to walczyłam, a teraz odcinałam go od całej prawdy. Znowu. Nie miałam najmniejszej ochoty na powtórkę z rozrywki. Ostatnim, czego pragnęłam, była utrata ostatniego z moich sojuszników. Nie chodziło tu tylko i wyłącznie o to, że jego odejście mogłoby równać się z utratą mojego człowieczeństwa – a przynajmniej tak było w teorii. Zależało mi na nim bardziej, niż powinno. Bez jego przyjaźni, wiary i nadziei, umarłabym. Porzuciła to, w co wierzyłam, na rzecz kłamstwa i bólu.
Pozostawała również kwestia Masona – nie mniej ważna od relacji wiążących mnie z Nocnymi i moim zanikającym człowieczeństwem. Brat łamał większość jakichkolwiek zasad, nie tylko tych moralnych. Skoro sami Nocni byli zniesmaczeni jego zachowaniem, to o czymś świadczyło. Oszukiwał i demoralizował Nocnych, odsuwając ich ode mnie. Po części sama brałam udział w jego podchodach. Oddalając swoje powołanie i stawiając Dziennych nad Nocnymi, potwierdzałam wszystkie kłamstwa Masona. Grałam, jak mi zagrał, choć wcale tego nie chciałam. Mój brat zawsze miał smykałkę do interesów. Postawił więc wszystko, co posiadał, na swój (dla mnie wciąż nie do końca określony) cel i jak do tej pory zgarniał wszelkie nagrody, zaginając przy tym Radę, nieskorych do współpracy Nocnych i mnie.
To się robiło coraz bardziej popieprzone.
Rozmasowałam skronie, próbując w jakiś sposób pozbyć się wszelkiego napięcia. Daniel zauważył mój gest i posłał mi pytające spojrzenie. Odpowiedziałam wzruszeniem ramion, mając nadzieję, że odpuści, bo naprawdę nie chciałam z nim rozmawiać na temat mojego samopoczucia przy Marlene.
– Musimy ściągnąć Radę do Akademii. – Ostry, pewny głos Johna wbił się do mojej podświadomości, przywracając mnie do rzeczywistości. – Powinniśmy zacząć działać, nie tylko się kryć.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – prychnął Daniel, już dawno ignorując fakt, że John nie był tylko jego przyszłym szefem, ale również instruktorem i powinien zwracać się do niego z należytym szacunkiem. – Nie możemy wzbudzać paniki, tak mówił Richard. A wierz mi, że spacerujący między uczniami członkowie Rady będą głównym powodem histerii.
John wyglądał na zmęczonego. Podobnie jak Marlene, która nawet nie zganiła mnie za trzymanie nóg na jej biurku. Oboje mieli poszarzałe z braku snu twarze i ogromne wory pod oczami. Chciałam wykorzystać ten fakt jako pretekst do wrócenia do siebie, ale jednocześnie byłam zaciekawiona pomysłem Johna. Postanowiłam więc poczekać z ucieczką, skoro miałam okazję być z planami na bieżąco.
– Moglibyśmy odwołać lekcje, zorganizować dzieciakom jakieś zawody sportowe, cokolwiek, byleby czymś ich zająć. Taka atrakcja sprawnie odciągnęłaby ich myśli od podwojonej liczby strażników i kilkunastu osób w garniturach. A my na spokojnie przeprowadzilibyśmy zebranie z członkami Rady. Na neutralnym gruncie.
Prychnęłam pod nosem, uświadamiając sobie zabawny fakt. W lutym skończyłam zaledwie siedemnaście lat, wciąż byłam uczennicą pierwszej klasy – a przynajmniej na papierze. Sama nadal powinnam być tym dzieciakiem, głupiutkim żółtodziobem, który tylko i wyłącznie śni o Nocnych Treningach. A zamiast tego miałam być poważna i dorosła, brać udział w spotkaniach starszych, debatować i szukać złotego środka do rozwiązania problemu na skalę światową. Każdemu innemu by to schlebiało, ale mnie już najzwyczajniej w świecie przytłaczało.
– Catherine? – Marlene uniosła brwi. – Co cię tak bawi?
Pokręciłam głową, mając pełną świadomość tego, że prędzej zrobiłabym coś niewyobrażalnie obrzydliwego, niż przyznała się na głos, że wciąż czuję się niewystarczająco dojrzała, by przewodzić Radą. A właściwie całą populacją Dziennych. Bądź Nocnych, cholera to wie.
– Wracając… – John odchrząknął, wyraźnie ożywiony swoim pomysłem. – Moglibyśmy zgromadzić wszystkich na stołówce, wszystko wspólnie przedyskutować…
– Rada jest w rozsypce. Nie sądzę, by tak łatwo udało nam się przekonać jej członków do współpracy – wtrącił Daniel z o wiele większą aprobatą niż wcześniej. – Straciła jednego z głównych przedstawicieli. Knightowie byli w hierarchii zaraz po Elliotach. Avery’owie znajdowali się dopiero na przedostatnim miejscu, Trevor’owie z Nowego Jorku ledwo szóste… – Daniel westchnął. Widziałam, że zastanawia się nad czymś intensywnie. – Gdzie tu jakakolwiek logika? Nocni lubią być przewidywalni, perfekcyjni…
Cała trojka spojrzała na mnie, ale ja spuściłam wzrok. Nadal nie rozgryzłam powodów Masona, a co dopiero jego planów.
– Daniel ma rację – westchnęła Marlene. – Rada już nam nie zaufa tak łatwo.
– Jesteśmy Dziennymi, do cholery! – John poderwał się z kanapy i zaczął spacerować po gabinecie, żywo przy tym gestykulując. – Nie lubimy bezczynności. Ukrywanie się i trzęsienie portkami po kątach to obraza dla naszego gatunku!
– Podgatunku, kochanie – odezwała się Marlene. Kiedy spostrzegła swoją gafę, zarumieniła się. Nie próbowała się jednak tłumaczyć; my z Danielem i tak wiedzieliśmy co nieco o ich „relacji”, chociaż kochankowie nie mieli o tym pojęcia. – Mniejsza z tym. Uspokój się, Carter. Na Boga, przez ciebie kręci mi się w głowie jeszcze bardziej!
John zatrzymał się i spojrzał na swoją kochankę z subtelnym uśmiechem. Kiedy już myślałam, że palnie coś w stylu: „Wiem, że zawróciłem ci w głowie, maleńka”, przypomniał sobie o naszej obecności i odchrząknął. Przysiadł z powrotem na krawędzi skórzanej kanapy i złączył dłonie.
– Więc uważacie, że to zły pomysł?
– To jedyny, jaki mamy – odparłam, w końcu zabierając głos w dyskusji. – Więc, jakby się uprzeć, nie jest znowu taki najgorszy.
John posłał mi spojrzenie, które z braku lepszego określenia mogłabym nazwać dziękczynnym.
Zadzwonię do Richarda, dowiem się, co on o tym myśli i kiedy moglibyśmy coś takiego zorganizować – oświadczył strażnik, już wystukując numer przewodniczącego Rady na swoim telefonie. Wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami, co Marlene skwitowała donośnym westchnięciem.
Uparty osioł – wymamrotała pod nosem. Podniosła wzrok, krzyżując ze mną spojrzenia. – Catherine, ptaszyno, wyglądasz na zmęczoną. Powinnaś odpocząć. Miałaś ciężki dzień.
– Nie pierwszy i nie ostatni – mruknęłam, wstając.
– Nic cię nie dręczy, skarbie? – zapytała na odchodnym dyrektorka.
Wywróciłam oczami, ponieważ wiedziałam, że tego typu pytania pojawią się prędzej czy później.
– Żyję z klątwą od siedemnastu lat. Ona mnie dręczy. Ale po miesiącach starań nie znaleźliśmy żadnego sposobu na pozbycie się jej, więc nie pozostaje mi nic innego, jak się jeszcze trochę przemęczyć.
Marlene przybrała ten wyraz twarzy, którego nienawidziłam – pełen współczucia i łaski. Nie potrzebowałam żadnej z tych dwóch rzeczy. Nic dziwnego, że irytowałam się za każdym razem, gdy ludzie próbowali mnie nimi raczyć.
– Przykro mi, Catherine. Wiesz, że chciałabym dla ciebie jak najlepiej…
– Ty też trochę odpocznij, Marlene – powiedziałam, ruszając w stronę wyjścia. – Kawa już przestaje na ciebie działać. Twój puls słabnie.
Daniel zganił mnie spojrzeniem, ale ja tylko wzruszyłam ramionami. No co? Mówiłam prawdę!
Po powrocie do sypialni od razu rzuciłam się na wciąż niepościelone łóżko. Zignorowałam wszystkie złe wspomnienia związane z tym miejscem i przymknęłam powieki, tuląc się do poduszki, której poszewka wciąż nosiła zapach perfum Shane’a. Materac ugiął się po mojej prawej stronie, co znaczyło, że nie tylko ja byłam totalnie wykończona dzisiejszym dniem.
– Chciałaś iść na trening – wymruczał mi do ucha Daniel. Wyczułam uśmiech w jego głosie. – Księżniczko, wiem, że nie śpisz. Szoruj się przebrać, idziemy trochę pobiegać.
– Pójdziemy później – wymamrotałam sennie. Już sam fakt, że nie odepchnęłam Daniela ani nie oblałam się szkarłatem na myśl, że znajduje się tak blisko mnie, świadczył o tym, że jestem na skraju wyczerpania. – Dawno nie byliśmy na Nocnym Treningu. Ile mogę ćwiczyć tylko z tobą?
– Na Nocnym Treningu będzie Cole – przypomniał cicho, przerzucając między palcami kosmyki moich tlenionych włosów. – Wolałbym uniknąć zbędnych sprzeczek.
– Masz mnie za dziecko? – prychnęłam. – Co najwyżej gnoja wykastruję. W żadnym wypadku nie zamierzam z nim rozmawiać.
Daniel jęknął.
– Cat, to jeszcze gorsze. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Potraktował mnie jak tanią dziwkę, którą można się chwilę zabawić, nie dbając o jej uczucia, bo to aż nader oczywiste, że osoba tak złamana już ich nie posiada. To chyba normalne, że mam ochotę go zabić.
Daniel muskał opuszkami palców mój odsłonięty kark. Byłam jednak zbyt zmęczona, by rozkoszować się tym uczuciem.
– Ale nie zrobisz tego, racja?
Westchnęłam.
– Nie.
Jeszcze nie wiem.


Jak zwykle konsekwentny Daniel obudził mnie koło jedenastej, oznajmiając, że mam pół godziny na prysznic, rozbudzenie się i doprowadzenie do stanu względnej używalności. Nie szczędziłam sobie przekleństw, wyciągając z szafy dresy czy człapiąc w kierunku łazienki. Skończyło się jednak na tym, że Daniel mnie pocałował, a ja nie byłam w stanie dłużej się na niego gniewać. Tym bardziej, że przespałam już prawie osiem godzin.
Schodziłam za Danielem do piwnicy, związując włosy w wysoki koński ogon. Przez całą drogę myślałam o ukrytym w mojej kosmetyczce  telefonie od Willa. Zastanawiałam się, kiedy znajdę chwilę, by do niego zadzwonić. Ciekawiło mnie również to, czy w ogóle czekał na mój telefon. Bo co, jeśli to był żart? Nie mogłam mieć absolutnej pewności, czy Mason nie zwerbował także Williama. Niby czułam, że mogę mu ufać, że kto jak kto, ale on mnie nie zawiedzie, ale czy nie tak samo myślałam o moim bracie?
Daniel zatrzymał się przed drzwiami do ukrytej sali treningowej i spojrzał na mnie wyczekująco. Nie musiałam pytać, by wiedzieć, o co mu chodzi. Wywróciłam oczami i uniosłam dłonie w obronnym geście. Daniel nie wyglądał na całkowicie przekonanego, ale z westchnieniem odwrócił się w stronę drzwi i przesunął kartę w czytniku, otwierając je na oścież.
Kiedy Shane zniknął na chwilę w męskiej szatni, ja obiecałam czekać na niego na korytarzu. W końcu zrezygnowana sama ruszyłam w kierunku sali. Wiedziałam, że cholernie się wkurzy, ale nie to było w tamtym momencie najważniejsze. Chciałam mieć już to za sobą. Z Danielem czy bez.
Wstrzymałam oddech, przekraczając próg skąpanego w słabej poświacie jarzeniówek pomieszczenia. Minęła chwila, nim mój wzrok przyzwyczaił się do zmiany warunków. Powoli rozejrzałam się po sali, rozpoznając wszystkie twarze, ale nigdzie nie dostrzegając jego. Już zaczynałam się rozluźniać, gdy usłyszałam jej łagodny i delikatny jak brzęk srebrnych dzwoneczków śmiech dochodzący gdzieś z rogu. Niewidzialna dłoń momentalnie zacisnęła się na moim sercu, miażdżąc je i w bolesny sposób przypominając o pustce, której doświadczyłam rano. Miałam nadzieję, że moja twarz nie zdradza żadnych emocji. Wiedziałam, że to potrafię, przywdziać chłodną maskę obojętności, ale w tamtej chwili naprawdę średnio mi szło panowanie nad samą sobą. Nie chciałam, żeby ktokolwiek dostrzegł wszystko to, co rozgrywało się wewnątrz mnie, żeby ktokolwiek poznał w ten sposób jedną z moich większych słabości. Istniała jednak tylko jedna osoba – ewentualnie dwie – które potrafiły to zrobić, więc poczułam się o wiele spokojniej.
Uśmiechnęłam się sztucznie, dostrzegając Cody’ego i ruszając w jego kierunku. Mężczyzna rozpromienił się na mój widok i rozłożył ramiona do uścisku. Wbiegłam w nie, pozwalając, by jego umięśnione ręce objęły mnie w talii. Chociaż wyglądał jak połączenie niedźwiedzia z Hulkiem, przytulał najlepiej na świecie.
– Catherine! Cholero jedna, dawno cię tu nie było – rzucił udawanym, karcącym tonem trener.
– Miałam sporo na głowie. Ale ćwiczyłam z Danielem! – dodałam szybko, uśmiechając się o wiele szczerzej i lżej niż do tej pory.
– No ja myślę! Dopiero co udało nam się zrobić z ciebie prawdziwego wojownika. – Cody momentalnie spoważniał i pochylił się w moją stronę. – Rada jutro przyjeżdża, słyszałaś?
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Już jutro?
– No popatrz, a więc wiedziałaś więcej ode mnie. – Zaśmiał się i zaprowadził mnie w kąt pomieszczenia, gdzie nadal czekało na mnie stare, nieco zdezelowane krzesełko. – Dopiero wyszedłem z zebrania. Marlene jest przerażona tą perspektywą, ale John jest w swoim żywiole. Wszystko organizuje, wiecznie wisi na telefonie. W życiu nie widziałem go w tak dobrym nastroju.
– Szkoda, że ten nastrój spowodowały dopiero tak okrutne rzezie – wymamrotałam, na co Cody ponownie spoważniał.
– Tak mi przykro, że musiałaś w tym uczestniczyć, Catherine. Jesteś jeszcze taka młoda. Nie powinnaś była stać się świadkiem… czegoś takiego.
Posłałam mu blady uśmiech.
– Przywykłam, że mnie trafiają w udziale zwykle te gorsze rzeczy.
– Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz. – Kiedy się uśmiechał, wyglądał o wiele młodziej, choć na dobrą sprawę i tak nie był wiele starszy ode mnie. Jednak nawet jego uroczy uśmieszek nie przekonał mnie do tego, że wkrótce jego słowa się sprawdzą. Nie kłamał, o nie. Po prostu wciąż miał wiarę. A ja już swoją utraciłam.
– Twoi uczniowie się nudzą – rzuciłam lekko, chcąc rozluźnić atmosferę. – Wracaj do nich, ja sobie poradzę.
– Catherine!
Cody mrugnął do mnie, słysząc nawoływanie Daniela i odwrócił się na pięcie. Momentalnie pożałowałam tego, że zostawił mnie samą.
– Ty idiotko! – syknął Daniel, spoglądając na mnie z wyrzutem. – Martwiłem się!
– Ty się wiecznie o mnie martwisz, żadna nowość.
Jego spojrzenie zmiękło, przez co na moje usta wkradł się subtelny uśmiech. Przygryzłam wargę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to, co ten facet ze mną robił, było niewłaściwe. Cholernie niewłaściwe i przez to tak bardzo podniecające.
– Jestem w końcu twoim strażnikiem – wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy, rejestrując każdą moją reakcję.
– Tak. – Przełknęłam. Czułam wyraźnie spojrzenia zebranych wbijane w naszą dwójkę. – Nie musisz przypadkiem trenować? – zmieniłam temat.
– Trenuję z tobą – odparł, wzruszając ramionami. – Mój partner mnie wystawił.
Tym razem się nie powstrzymałam i uciekłam spojrzeniem w kierunku Cole’a. Sophie, jego nowa partnerka, jak się okazuje, nie tylko życiowa, właśnie rozkładała matę, pochylając się przy tym bardziej, niż to było konieczne. Chłopak lustrował uważnym, pełnym pożądania spojrzeniem każdy jej ruch. Przełknęłam ślinę, widząc, jak Turner śmieje się z czegoś, co powiedziała i podchodzi do niej, by jej pomóc. Odwróciłam wzrok chwilę przed tym, jak ją pocałował.
Był taki wyluzowany i radosny. Dawno nie widziałam go w takim stanie. Zupełnie jakby nasze rozstanie wpłynęło na niego pozytywnie, jak gdyby dotychczas się dusił, a teraz nareszcie zaczął swobodnie oddychać.
Wbiłam spojrzenie w przeciwległą ścianę, wierząc, że patrzenie w jeden, nieruchomy punkt pomoże mi wstrzymywać łzy.
– Księżniczko…?
– Jestem w naprawdę podłym nastroju – zaznaczyłam, wstając. – Dlatego uważaj dziś na swoją piękną twarzyczkę. Wolałabym ci jej zbytnio nie obić.
– Oboje wiemy, że o tym marzysz – parsknął, rozkładając przede mną matę. Podczas gdy on szykował nam miejsce do ćwiczeń, ja wykonywałam szybką rozgrzewkę. Skończyłam, kiedy uświadomiłam sobie, że mi się przygląda. – Na pewno wszystko okay?
Wywróciłam oczami, ignorując jego pytanie. Nic nie było w porządku i oboje o tym wiedzieliśmy. Wyciąganie publicznie moich słabości było już ciosem poniżej pasa. Daniel chyba w końcu to zrozumiał, bo westchnął i sam zaczął się rozgrzewać. Jakiś kwadrans później staliśmy naprzeciw siebie, mierząc się uważnymi, oceniającymi spojrzeniami.
Nie pamiętałam, kiedy po raz ostatni walczyliśmy ze sobą. Do tej pory było na to zbyt mało czasu. Jedyny trening, jaki w pełni uznawałam, stanowiły biegi i to odklepane tylko po to, bym nie utraciła kondycji. Miałam zbyt wiele na głowie, by zadręczać się Nocnymi Treningami. Daniel nie kwestionował mojego tymczasowego podejścia do ćwiczeń, bo sam nie miał na nie ochoty. Dlatego też zadowalaliśmy się szybkim, krótkim joggingiem. Ćwiczyłam z Danielem od stycznia, zdążyłam więc nauczyć się podstawowych ciosów czy przeładowywania broni i strzelania – choć w tym ostatnim nadal nie byłam najlepsza.
Jednak w walce wręcz miałam swoje doświadczenie, które w pełni zawdzięczałam Masonowi i tacie. Żaden z nich nie mógł przyjąć do wiadomości faktu, że ich ukochana księżniczka nie potrzebuje tego typu umiejętności, dlatego też za każdym razem, gdy wracali do domu, uczyli mnie pewnych chwytów na dywanie w salonie. Ilekroć zaczynałam marudzić, że przecież mieszkamy w bezpiecznej okolicy, czy że nigdy nie przyjdzie mi stanąć twarzą w twarz z Nocnym, tata sugerował, żebym używała tej wiedzy do unieszkodliwiania zbyt nachalnych typków. Dopiero teraz, kiedy nareszcie poznałam całą prawdę, zrozumiałam, że oni nie przygotowywali mnie do obrony przy próbie gwałtu. Zawsze wiedzieli więcej niż ja. Wszystkie ich działania miały na celu przygotować mnie na najgorsze.
Szkoda tylko, że w starciu z nieswoim przeznaczeniem miałam marne szanse na zwycięstwo.
Daniel skinął głową, zachęcając mnie do tego, bym wykonała pierwszy ruch. Nie musiał długo mnie namawiać. Korzystając z efektu zaskoczenia, wykonałam wymach nogą. Moja stopa uderzyła go w brzuch, ale niewystarczająco mocno, by go powalić. Shane przechwycił w powietrzu moją kończynę i przyciągnął mnie do siebie. Wykonałam niezbyt zgrabną „jaskółkę” z nogą wyciągniętą do przodu i upadłam na matę. Tylko dzięki wampirzemu refleksowi zdążyłam wyciągnąć przed siebie dłonie i zamortyzować upadek. W innym wypadku z wdziękiem słonia rąbnęłabym twarzą o podłogę.
Zaklęłam, na co Daniel się roześmiał. Zignorowałam jego pomocne ramię i sama dźwignęłam się do pionu, od razu przyjmując gardę. Shane natychmiast się dostosował i zamiast zacząć prawić mi kazania („Szerzej nogi! Cholera, to nie lekcja baletu! Stoisz płasko na podłodze! Całą stopą, całą!), po prostu wrócił do walki. Przez chwilę starałam się przebić przez jego obronę, zadając perfekcyjnie wymierzone ciosy, jednak bez większego skutku. Stanęło na tym, że znów wylądowałam na macie – tym razem grzmotnęłam tyłkiem.
– Catherine, wszystko w porządku? – wtrącił Cody, pojawiając się obok nas. – Danielu, nie za bardzo nam katujesz to urocze maleństwo?
– Maleństwo to jeszcze, ale czy urocze? – prychnął Shane, za co zgromiłam go wzrokiem. Przesłał mi całusa i wyciągnął ku mnie dłoń, którą znów zignorowałam.
– Ty za to jesteś – warknęłam, wstając i dyskretnie masując obity mięsień.
– Coś wam dzisiaj kiepsko idzie. Wszystko w porządku, Cat? Wyglądasz na zamyśloną – wtrącił Cody, dotykając mojego ramienia.
Strąciłam jego dłoń i przeciągnęłam się. Rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie.
– Jak tylko zetrę ten triumfalny uśmieszek z twarzy Shane’a, wszystko wróci do normy.
Cody wywrócił oczami i wrócił do patrolowania ćwiczących. Wcześniej jednak kazał nam zachować ostrożność. Przestrogę kierował głównie do Daniela, więc ja nawet nie raczyłam odpowiedzieć.
– Napij się i wracaj, żebym znów mógł ci skopać tyłek – rzucił chłopak z szerokim uśmiechem.
Wyciągnęłam z turystycznej lodówki w kącie sali butelkę wody, wyklinając pod nosem na czym świat stoi. Urwałam jednak w połowie swój monolog, ponieważ doznałam olśnienia. Nie mogłam pozwolić, by Daniel znów wygrał – moja duma nie była w stanie znieść kolejnej porcji siniaków. Pozostawały więc pewne chwyty, które, z braku lepszego określenia, można by ochrzcić mianem niedozwolonych.
Korzystając z faktu, że miałam na sobie białą koszulkę, niby to przypadkiem wylałam na siebie połowę zawartości butelki.
Małe déjà vu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, czyż nie?
– Och, ale ze mnie niezdara! – wykrzyknęłam, nieudolnie trąc plamę. Moje działania doprowadziły tylko i wyłącznie do tego, że sportowy stanik zaczął prześwitywać przez materiał jeszcze wyraźniej. – Powinnam iść się przebrać?
Daniel spojrzał na mnie, przygryzając wargę. Nie musiał nic mówić – wszystko wyczytałam z jego oczu.
– Tak, masz rację, szkoda czasu. – Ściągnęłam kucyk i odrzuciłam go na plecy. – Garda, Shane – wymruczałam, stając naprzeciwko niego. – Bo ci wybiję ząbki.
– Masz mokrą koszulkę. To nieco dezorientujące.
– Och, więc mam ją zdjąć? Nie ma sprawy.
Daniel wymamrotał coś pod nosem i wykonał pierwszy ruch. Sparowałam jego cios przedramieniem i od razu wykonałam swój. Siła mojego uderzenia sprawiła, że Shane się zachwiał, ale to nie wystarczyło, by upadł na ziemię. Zgrabnie przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i wyprostował się, odzyskując rezon. Chciałam ponowić wykop, ale Daniel mnie uprzedził. Zatoczyłam się do tyłu, daleko za granicę wyznaczoną przez matę, ale udało mi się nie stracić równowagi. Chłopak jednak nie zamierzał spocząć na laurach i znów zaatakował. Upadłam, ale, chcąc uniknąć walki w poziomie, szybko przeturlałam się na bok i dźwignęłam do pionu. Nim zdążyłam się otrząsnąć po zmianie pozycji, Daniel znalazł się obok mnie i przygwoździł moje nadgarstki do ściany.
– Puszczę cię, jeśli obiecasz, że przestaniesz mnie prowokować – wyszeptał mi do ucha, składając szybki i dyskretny pocałunek we wgłębieniu mojej szyi.
Niby przypadkiem wypchnęłam biodra do przodu, zmniejszając dystans między nami. Z jego ust wydobył się stłumiony jęk.
– To daj mi wygrać.
– Od samego początku daję ci fory, księżniczko. Po prostu jesteś zbyt kiepska, by mnie pokonać.
Zmęczona i zdesperowana do tego, by udowodnić, że nie jestem beznadziejna, nadepnęłam mu na stopę. Wykorzystałam moment, w którym zaskoczony puścił moje ręce wolno i okręciłam się, wydostając z jego uścisku. Pchnęłam go na ścianę i unieruchomiłam w podobny sposób, co on mnie – tyle że podczas gdy ja miałam ten komfort stykania się z elewacją plecami, on przytulał do niej twarz.
– Wygodnie ci, słoneczko? – wymruczałam.
Mimo swojego niekomfortowego położenia, Shane parsknął.
– Cudownie. Jak się okazuje, ta ściana jest o wiele cieplejsza od większości dziewczyn w Akademii. Włącznie z tobą, księżniczko.
Jednym ruchem obróciłam go przodem do siebie. Mój uścisk mimo wszystko nie był zbyt pewny; Daniel w każdej chwili mógł uciec. On jednak stał i uśmiechał się bezczelnie jak gdyby nigdy nic.
Uniosłam lekko jedną nogę, dając mu tym samym nieme ostrzeżenie.
– Jeszcze jedno słowo, a możesz się pożegnać z marzeniami o potomstwie.
– Auć.
– Przyznaj, że wygrałam – wyszeptałam, patrząc na niego wyczekująco.
– Dałem ci fory. I nadal to robię.
Lekko przechyliłam głowę. Włosy, które wypadły z kucyka, opadły mi na czoło. Delikatnie uniosłam górną wargę i pozwoliłam, by moje kły się wysunęły. Powoli, ale płynnie, bez bólu, całkowicie machinalnie.
– Mam więc wykonać ostateczny krok? – zapytałam, nie przerywając z Danielem kontaktu wzrokowego.
Chłopak ostentacyjnie odchylił głowę, obnażając szyję.
– Proszę bardzo.
– Teraz ty mnie prowokujesz. Jesteś głupi czy głupi?
– Ufam ci, księżniczko – odparł tonem sugerującym, że to przecież oczywiste. – Zrobisz to, co uważasz za słuszne.
Spojrzałam na jego szyję, lekko pulsującą tętnicę okrytą tylko cienką warstewką skóry. Przełknęłam ślinę, mając nadzieję, że dzięki temu pragnienie zmaleje.
– A gdybym uległa?
– A ulegniesz? – odparł pytaniem na pytanie, czym zaprowadził mnie na skraj irytacji.
Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wkurzona oderwałam się od ściany i odsunęłam od Shane’a na bezpieczną odległość.
Było tak blisko Tyle razy zasypiałam, wsłuchana w jego równomierny puls, tyle razy niemal przegrałam z moją wampirzą naturą. A on nawet wtedy, kiedy jawnie mu groziłam, nie okazał strachu. Jego tętno było tak samo równe, jak na początku – zniekształcone odrobinę po wysiłku fizycznym, ale poza tym niczym niezmącone.
Z trudem udało mi się wsunąć kły. Za każdym razem, gdy pozwalałam im wyjść na zewnątrz, jednocześnie też zezwalałam na to, by wraz z żądzą krwi przejęły nade mną kontrolę. Powrót do normalności był wtedy ciężki i żmudny.
– Nigdy więcej tego nie rób – wysyczałam, wbijając w Daniela pełne złości spojrzenie.
– Catherine.
– William mówił, że…
– William? – przerwał mi ostro. – Ten William? – powtórzył, kładąc nacisk na pierwsze słowo.
Po raz drugi tego wieczoru nie wiedziałam, co powiedzieć.
No pięknie! Ale się wkopałaś, Evans! No pogratulować bystrości!
– Ja…
– Na korytarz. Raz – syknął, odwracając się na pięcie i szybkim krokiem opuszczając salę. Posłusznie potruchtałam za nim, ignorując zaciekawione spojrzenia gapiów.
– Shane! Poczekaj!
– William?! – wrzasnął Daniel, ledwo zatrzasnęły się za mną drzwi sali treningowej. – Kiedy się z nim widziałaś? Nie, nie odpowiadaj. Dzisiaj, prawda? Cała ta sytuacja z zamykaniem się w łazience wydała mi się dziwna. No i teraz już wiem czemu!
– Kochanie, proszę, uspokój się. To skomplikowane i…
– Nie próbuj mnie udobruchać czułymi słówkami, okay? – warknął, na co ja oblałam się rumieńcem. – Okłamałaś mnie. Znowu.
– Po prostu jeszcze ci o tym nie powiedziałam – zauważyłam, marząc teraz jedynie  o tym, by wszystko naprawić, nieważne jakim kosztem.
– A miałaś to w planach?
Wstrzymałam oddech. Miałam? Nie, zdecydowanie nie.
– Być może – skłamałam. – Ale to nawet lepiej, że wiesz – dodałam szybko. – Ta cała sytuacja mnie przerasta. Potrzebuję cię, żebyś…
– No jasne, że mnie potrzebujesz – parsknął, a w jego głosie pobrzmiewał sarkastyczny ton. – Myślisz, że te słowa wystarczą, żebym poczuł się potrzebny? Traktujesz mnie jak śmiecia, choć zarzekałaś się, że zaczniesz mi o wszystkim mówić!
– Chodzi o Masona – wyszeptałam zmęczonym głosem. Chciałam uniknąć właśnie tego typu sytuacji, impasu, który znów by nas od siebie oddalił. – Nie wiedziałam, jak ci mam to powiedzieć, okay? Po prostu… – Nie udało mi się dłużej kontrolować łez. Spłynęły w dół moich policzków, jeszcze bardziej mocząc przód mojej koszulki. – To on wszczyna bunty wśród Nocnych, odsuwa ich ode mnie, morduje rodziny Radnych. Myślałam, że może nawet po przemianie pozostała w nim odrobina dobra. Że skoro kochał mnie za życia… Ale on… Nigdy…
Resztę mojej przemowy zagłuszył szloch, nad którym nie miałam absolutnie żadnej kontroli. Przez cały dzień tłamsiłam w sobie uczucia, odsuwałam je na dalszy plan, chcąc się skupić na problemie. Teraz jednak to wszystko wypłynęło na wierzch, przy okazji znów ściągając mnie na dno. Osunęłam się na podłogę i objęłam kolana ramionami, wierząc, że tylko w ten sposób uda mi się nie rozsypać na drobne kawałeczki.
– To wcale nie musi oznaczać, że… No, wiesz. – Daniel spróbował zgrabnie ominąć temat bratersko-siostrzanej miłości, a konkretnie jej braku, ale kiepsko mu to wyszło. – Nie płacz już, księżniczko. Hej, koniec, słyszysz?
Pociągnęłam nosem na znak, że rozumiem. Daniel w końcu się przełamał i objął mnie, przyciągając bliżej. Spróbowałam się rozluźnić w jego objęciach, ale bez skutku. Świadomość, że znów prawie go straciłam przez swoją głupotę, wycisnęła ze mnie nowe łzy. Daniel tylko westchnął i zaczął gładzić mnie po włosach. Od czasu do czasu mamrotał też coś o tym, że chyba jest skończonym kretynem, skoro po raz kolejny mi wybacza. Ignorowałam jednak te komentarze, wierząc, że wcale tak nie myśli.
– Co z tym Willem, księżniczko? – zapytał po chwili. – O czym rozmawialiście?
– Mam… telefon – odparłam, wciąż starając się zapanować nad oddechem. – Muszę do niego zadzwonić. On wie coś o Masonie.
– No to chodź, zrobimy to od razu.
Pokiwałam głową, a Daniel pomógł mi wstać. Otarł kciukiem nadmiar moich łez i cmoknął w czubek nosa. Pochylił się w moją stronę akurat w momencie, gdy drzwi do sali się otworzyły.
Cole jednak nie wyglądał na szczególnie przejętego widokiem nas razem. Zawahał się, dostrzegając moje łzy, i przez moment wyglądał tak, jakby chciał do mnie podejść i zapytać o ich powód. Wtedy jednak z sali wybiegła Sophie i rzuciła mu się na szyję, czym też odwiodła go od jakichkolwiek działań.
Skrzyżowałam z wampirzycą spojrzenia. Lodowaty dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, kiedy ta posłała mi triumfalny, pełen nieskrywanej pewności i wyższości uśmiech. Coś było na rzeczy, ale ja byłam zbyt głupia, by zacząć się martwić. A szkoda…


***

Hej, cześć, czołem! :))
Rozdział z opóźnieniem, ale w nagrodę macie sporo Datherine. Może być? :p
Ciężko było mi się zmobilizować do napisania czterdziestki, do czego też przyczyniło się wiele czynników - mniej lub bardziej ważny. Tym podstawowym jest jednak fakt, że zaraz koniec drugiej części. A chociaż cholernie chcę ją zakończyć, bardzo się boję. Nie tego jak przyjmiecie zakończenie - podejrzewam że tak czy siak mnie za nie zlinczujecie. A po prostu tego, że po dwójce przyjdzie pora na trójkę, część której wyczekuję najbardziej, a która jednocześnie jest tą ostatnią. Chociaż to chore, ponieważ mam przed sobą jeszcze całą masę rozdziałów opisujących historię Catherine, ja już rozmyślam nad tym, jak to będzie postawić ostatnią kropkę w epilogu. Od tygodnia katuję się akustykami od The Neighbourhood, dołując się przy tym jeszcze bardziej.
No, ale tak jak mówiłam, jeszcze wiele przed nami. także zapinamy pasy i startujemy z ostatnią dziesiątką tej części! (A przynajmniej chciałabym przeciągnąć to do pięćdziesiątki. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie.)
Następny powinien pojawić się szybciej. Dostałam porządnego motywacyjnego kopa, czterdzieści jeden już się pisze :p
Na koniec tej cholernie długiej notki dziękuję za obecność. Pod ostatnim rozdziałem bijecie rekordy wyświetleń! Kocham Was za to, że ze mną jesteście. Nie ma słów, którymi mogłabym wyrazić ogrom mojej wdzięczności :)

Ściskam,
Klaudia99









4 komentarze:

  1. Hej! :3
    Kazałaś trochę poczekać na rozdział, ale nie ma tego złego. Niemniej cieszę się, że już się pojawił; dobrze wiem, jak to jest przed zakończeniem kolejnej części, kiedy już niejako odliczasz do początku finału, ale… jednak się boisz. Cóż, to naturalne, a ja wiem, że jak zwykle nas zaskoczysz i to w pozytywnym sensie.
    Mam wrażenie, że coś wydarzy się podczas planowanego spotkania rady. Zbiorowisko ważnych osób w jednym miejscu może okazać się niemałą gratką dla Nocnych, tym bardziej, że już od dłuższego czasu tępią kolejne rody. Z drugiej strony, obstawiam również to, że Cat zrobi coś głupiego, tym bardziej, że w tym rozdziale sama zaznaczyła, że wciąż pozostaje dzieckiem, które musi radzić sobie z problemami dorosłych. Podoba mi się to, że podkreślasz jej młody wiek i nie robisz z niej doświadczonej, idealnej mary sójki, która w kilka chwil odnajduje się w swojej roli. Jest zagubiona, czemu zresztą trudno się dziwić.
    Cole niezmiennie podnosi mi ciśnienie, może nawet teraz bardziej niż kiedy on i Catherine byli razem. Zranił ją i to bardzo, co może okazać się kluczowe, tym bardziej, że ona już teraz jest rozbita. Czasami trudno mi tego chłopaka rozgryźć, tym bardziej, że momentami wydaje się żałować, a przynajmniej w ten sposób jego zachowanie odbiera Catherine… A potem ten kretyn leci do Sophie, a mnie ręce opadają, cóż.
    Stęskniłam się za Cody'm, bo to bardzo pozytywna postać :3 Sam trening bardzo obrazowo opisany, więc tym przyjemniej się ten fragment czytało. Biedny Daniel, ten cios z wodą i bluzeczką był poniżej pasa; facet po prostu nie miał szans, ale cóż poradzić? Przy końcówce, kiedy Cat wymknęło się imię Willa, bałam się, że znowu się pokłócą, ale do tego nie doszło – i całe szczęście. Datherine jest niesamowita, więc niech się cieszą sobą, bo znając Ciebie, prędzej czy później coś się wydarzy, zwłaszcza przy finale części.
    No cóż, teraz pozostaje mi czekać na kolejny, tym bardziej, że Cat wspomniała o Williamie i telefonie. A to oznacza, że prawie na pewno pojawi się mój ulubieniem, choćby tylko w rozmowie, więc czekam niecierpliwie <3
    Weny!

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Aktualnie nie ma mnie w domu, poza tym nie wzięłam ze sobą laptopa. A dodatkowo mam tu kiepskie wi-fi. Ale jak się ogarnę, to wrzucę rozdział jeszcze w weekend. Prędzej w niedzielę wieczorem niż niż w sobotę, to tak tylko nawiasem mówiąc ;)
      Ściskam!

      K.

      Usuń
  3. Podoba mi się jak zwykle! Końcówka the best coś czuje że ta cała Sophie tak namiesza, że ho ho... rozdział mi się podoba, duża mojej ukochanej Datherine <3 Cieszę się że powiedziała o Willu mimo ze jej się to wymsknęło ale może dzięki wsparciu Daniela jakoś sobie poradzi z tym co Will ma jej do przekazania, a czuję że to nie będzie nic dobrego... Lecę do następnego rozdziału ;)

    Shadow

    OdpowiedzUsuń