poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział 39


Ashes Remain - Right Here
Jak zwykle niezawodna Nessa przypomniała mi o istnieniu tych Panów *-*
Jedna z oficjalnych piosenek Datherine, jak Boga kocham! <3


"Widzę każdą uronioną przez Ciebie łzę - przez cały ten ból stałaś się oziębła.
Widzę wszystkie lęki, z którymi się mierzysz i burzę, która nigdy nie mija.
Nie wierzę w żadne z kłamstw, które kiedykolwiek wypowiedziałaś.
Pokażę Ci drogę powrotną do domu, nigdy nie zostawię Cię samej.
Zostanę, dopóki nie nadejdzie ranek i uleczę Twoje wewnętrzne rozdarcie.
Pozwól, że pokocham Cię, gdy utracisz kontrolę..."




Zaalarmowany moim atakiem John nie zamierzał się cackać – bezceremonialnie wepchnął mnie do auta, wyciągając ze mnie kolejne wskazówki dojazdu. Nie było pytań o moje samopoczucie – John zatracił się w swoim wojowniczym instynkcie, wyłączając tę swoją bardziej ludzką część. Zapalił się na myśl o stoczeniu walki z Nocnymi i nie było opcji, by przekonać go, że władowanie się w sam środek rzezi było złym pomysłem. Nie pomagały żadne argumenty – nie przekonywało go nawet to, że nas było zaledwie pięcioro, że nie byliśmy w pełni uzbrojeni, że zabieranie mnie do miejsca pełnego Nocnych stanowiło akt najwyższej desperacji i głupoty. Najwięcej oczywiście panikował Daniel – jedyny, który wiedział o Masonie wszystko. Schlebiałoby mi to, że tak się o mnie troszczył, gdybym nie musiała zatracać się w bezbrzeżnym triumfie mojego brata, by odnaleźć jego kolejne ofiary. To było nawet gorsze od spotkania się z nim twarzą w twarz.
Nadal nie miałam pojęcia, czego Mason ode mnie chciał. Z relacji Colina wiedziałam tylko tyle, że brat ma do mnie ogromny żal i jego jedynym marzeniem jest zobaczenie mnie martwej. Cały czas jednak zastanawiałam się, czy to nie była jedynie przykrywka. W końcu Mason był Nocnym. A ja jego Królową. Nie czuł… tego, co pozostali? Nie pragnął mnie za wszelką cenę chronić, dbać o mnie?
W podręcznikach niejednokrotnie czytałam, że Nocni nie mają uczuć. Że radość życia czerpią jedynie z zabijania i przelewania krwi. Ja wiedziałam jednak swoje, chociaż nikt inny nie potrafił przyznać mi racji. Nawet Daniel, który przecież rozumiał mnie jak nikt inny. Ale Nocni potrafili kochać. Nie mówiłam tutaj tylko o mnie i naszej przeklętej miłości. O tej innej, prawdziwej i szczerej. Tej, której zasmakowali jeszcze jako ludzie. Nawet potwór potrafił zachować szczątki człowieczeństwa, jeśli szczerze i bezwarunkowo pokochał za życia.
Czy to więc oznaczało, że… że Mason nigdy mnie nie kochał? Że nienawidził mnie już od małego? Że te wszystkie zabawy, słowne przepychanki, poważne rozmowy o życiu i śmierci nic nigdy nie znaczyły? Że nigdy nie byłam dla niego ukochaną, młodszą siostrzyczką, dla której wracał do domu, a jedynie obiektem nienawiści?
Chociaż miałam ogromną ochotę się rozpłakać, zacisnęłam powieki, nie pozwalając wypłynąć żadnej z łez. Nie chciałam okazywać słabości przy ludziach, którzy już ważyli sztylety w dłoniach, gotowi zabić kilka nowych potworów. John miał minę, jakby cała ta sytuacja go cieszyła. Ostatnio przegapił bitwę; teraz miał okazję to nadrobić.
Jedynie Daniel zdradzał pewne oznaki niepokoju. Nie o Nocnych i to, że dziś znów przyjdzie mu oglądać ich trupy. Ale o mnie. Widziałam to w jego oczach – ten znajomy, twardy błysk, który pojawiał się, ilekroć nieco głośniej nabierałam powietrza. Chciałam mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale od razu połapałby się, że kłamię. Tak, jak ja potrafiłam czytać z jego spojrzenia jak z otwartej księgi, tak i on posiadał tę zdolność. Czułam, że wie o wszystkim – a przede wszystkim o tym, co tak gorąco pragnęłam przed nim zataić. Wiedział, że kończy nam się czas, że lada dzień znów Ona przejmie nade mną kontrolę i już nie będzie dla mnie powrotu. Ale mimo wszystko nie poruszał tego tematu, próbując podarować mi namiastkę normalności. Gdyby tylko nie napinał się tak przy każdej wzmiance o krwi i Nocnych, mogłabym uwierzyć w to, że naprawdę wszystko jest w porządku.
Uśmiechnęłam się do niego, łudząc się, że wypadło to przekonująco i pewnie. Nic jednak takie nie było. Wewnętrznie byłam rozdarta, zbrukana od nieswoich emocji i uczuć. Momentalnie zatęskniłam za chwilą, w której Katerina zniknęła, a ja pozostałam sama ze sobą, kiedy to emocje Nocnych zostały przytłumione, a ja mogłam nacieszyć się ciszą. Oczywiście nie pragnęłam tego na stałe – wystarczyło dziesięć minut bez wypełniającej mojej serce tęsknoty, bym zaczęła wariować. Jednak w takich momentach jak ten, kiedy od nadmiaru sprzecznych uczuć zaczynało kręcić mi się w głowie, pragnęłam tego najmocniej na świecie. Niegdyś w moim życiu było samotnie i pusto. A teraz byłam gotowa oddać wszystko za możliwość zatracenia się w swoim egoizmie, zwinięcia się w kłębek na łóżku i zapomnięciu o całym Bożym świecie.
Daniel niemrawo odwzajemnił mój gest i odwrócił wzrok. Wbił go w podłogę, skutecznie odbierając mi możliwość wyczytywania poszczególnych emocji z jego oczu. Przez głowę przemknęła mi okrutna myśl, jakoby i on mnie od siebie odpycha, a wkrótce odejdzie, zabierając z mojego życia resztę światła i radości, jaka mi pozostała.
Kiedy limuzyna się zatrzymała, strażnicy z Johnem na czele wystrzelili przed siebie, przyjmując pozycje bojowe. Nie miałam nawet chwili, by wyjaśnić im, że nie mają na co liczyć – Nocni zrobili swoje i zwinęli się, pozostawiając jedynie masę krwi i trupów.
Z jednej strony cieszył mnie ten fakt. Poczułam się lżej ze świadomością, że to jeszcze nie pora na nasze spotkanie – po tym, jak przyczyniłam się do rzezi na swoim balu urodzinowym i zabiłam Colina, chciałam je odkładać w nieskończoność. Z drugiej jednak tęskniłam za nimi bardziej, niż przypuszczałam. Tak długi okres separacji nie wpływał korzystnie na nasze stosunki. Chciałam… Chciałam znów poczuć tę radość wynikającą z faktu, że są blisko.
We wnętrzu limuzyny został jedynie Daniel. Korzystając z okazji, że zostaliśmy sami, przysunął się do mnie i pocałował w czubek głowy. Wszelkie negatywne emocje natychmiast ze mnie „uszły” jak powietrze z balonika.
– Bądź ostrożna, księżniczko, błagam.
Tym razem uśmiech przyszedł mi z łatwością.
– Mówisz, jakbyś mnie nie znał.
Wyskoczyliśmy z auta, trzymając się za ręce. Jednak kiedy ruszyliśmy w stronę białej rezydencji, nieco podobnej do tej letniej Richarda, wyrwałam dłoń z uścisku Daniela. Zacisnęłam obie w pięści i westchnęłam. Daniel zatrzymał się w pół kroku, patrząc na mnie przez ramię. O nic nie zapytał, jednak wyczytałam wszelkie wątpliwości z jego oczu.
– Nie – wyszeptałam, dorównując mu kroku. – Już go tu nie ma.
Jego. Mojego brata, który atakuje wybrane przypadkowo rodziny, by zwrócić na siebie moją uwagę. Mojego słodkiego, troskliwego Masona, w którym nie zostało już nic z człowieka, którego zwykłam znać.
– Nocni? – upewnił się, choć znał odpowiedź. Gdyby tu byli, już dawno rwałabym się do środka.
– Co najwyżej trupy.
– Trzymasz się jakoś?
Nie odpowiedziałam, wiedząc, że każda chwila zwłoki jedynie mnie pogrąża. Nie miałam zamiaru dotykać trupów; swoje na temat ataku już wiedziałam. Musiałam jednak zmierzyć się ze zniszczeniami, których dokonał mój brat. Taka była moja rola – nadzorować wszelkie złe sprawy, których wampiry dopuszczały się w moim imieniu. Których dopuszczały się przeze mnie.
I Katerinę, ale kto by się tam czepiał zmarłej.
Już w korytarzu wyczuwało się wszechobecny zapach śmierci, choć pozory sprawiały, że dom wyglądał na schludny i bezpieczny. Jednak kiedy przekraczało się próg salonu, wszelkie wyobrażanie o herbatkach na ganku w otoczeniu roześmianych wnuków roztrzaskiwały się jak lustro. Meble były poprzewracane, porozrywane kanapy i fotele ukazywały światu swoje żółte, gąbczaste wnętrza, kryształowa zastawa splamiona krwią brudziła podłogę i dywany. Ktoś powybijał również okna, dokładając dodatkowych, pięknie iskrzących w słońcu odłamków. Nie musiałam niczego dotykać, by wiedzieć, że to tu rozegrała się największa bitwa.
– Nocni zaatakowali jak zwykle z zaskoczenia, wczesnym rankiem, kiedy pochmurna pogoda i panująca na zewnątrz „szarówka” pozwoliła im na bezpieczne i sprawne wydostanie się z miejsca zbrodni – rzuciłam, wiedząc, że któryś z penetrujących salon strażników na pewno czeka na raport. – Avery’owie dopiero się budzili. Dan pracował w swoim gabinecie, jego matka i żona krzątały się po kuchni. Bliźniaczki wciąż spokojnie drzemały w swoich łóżeczkach. Wtedy wpadli. Nie wiem dokładnie, ilu ich było, ale zdaje mi się, że niewielu. Zdawali sobie sprawę z tego, że Avery’owie mają niewielu strażników, a z rodziny wyszkoleni są tylko ojciec z synem. To była dla nich bułka z masłem.
– Tak – odezwał się głęboki, zmęczony głos za moimi plecami. – Było właśnie tak, jak mówi Catherine. Zaalarmowani hałasem wszyscy zgromadziliśmy się w salonie. Wtedy bez żadnych trudności zrobili to, po co przyszli.
Zaskoczona spojrzałam na Dana-Brodacza, do którego piersi tuliły się dwie identycznie ubrane dziewczynki.
– O mój Boże! – wykrzyknęłam, podbiegając do niego. – Wy…
– Tak. – Dan poprawił się, znajdując wygodniejszą pozycję do dźwigania pięciolatek. – Tylko my.
– Jesteście cali? – wtrącił John, szybkim krokiem zbliżając się ku nam. – Czy któreś z was potrzebuje pomocy medycznej?
– To nic poważnego – rzucił Dan, odwołując się zapewne do rozcięcia nad jego brwią. – Dziewczynkom też nic nie jest. Uciekły na górę, kiedy rozpętało się największe piekło. Żaden z tych potworów na szczęście ich nie ścigał.
Zrobiło mi się słabo na myśl, że te dwie malutkie księżniczki były świadkami takiej rzezi. I że właśnie zostały pół-sierotami. Naraz jednak zapłonął we mnie gniew. Na brata, na Katerinę. Na wszystkich. A przede wszystkim na samą siebie.
– Boże, Dan, tak bardzo, bardzo mi przykro…
– To nie twoja wina, Katerino – odparł kulturalnie, ja jednak widziałam, ile bólu sprawia mu wypowiedzenie tych słów.
– Jeśli mogłabym jakoś pomóc... – zaczęłam cicho, ale Dan tylko pokręcił głową.
– Jeśli pozwolicie, zabiorę stąd Lily i Lolę. Widziały dziś wystarczająco dużo.
John chciał zaprotestować, ale zgasiłam jego zapał jednym spojrzeniem. Dan westchnął, po raz ostatni obrzucił salon krótkim spojrzeniem i zniknął, trzaskając drzwiami. A przynajmniej tak mi się zdawało. Kiedy znów w holu rozbrzmiał jego głos, drgnęłam przestraszona.
– Zrób coś z tym, Catherine. Zanim…
– Jasna cholera! – Donośne przekleństwo Johna przerwało Radnemu jego wypowiedź. – Mamy problem, Cat. Kończ pogawędki i zabierz się za oględziny.
– Co się stało? – zapytaliśmy równocześnie z Danielem.
John potarł dłonią po twarzy. Chęć walki zniknęła z jego oczu. Teraz całym sobą prezentował człowieka zmęczonego, przygwożdżonego przez życie zbyt wieloma problemami.
– Zaatakowali ponownie.
– Co?!
– Kogo?! – rzuciłam w tym samym czasie, równie zmieszana i wstrząśnięta co Shane.
– Trevorów. Ale przecież oni mieszkają w Nowym Jorku! – wykrzyknął zdumiony John, cały czas ze wzrokiem utkwionym w swoim telefonie. – Jakim cudem…
– To zorganizowana grupa – wyszeptałam, opierając się o futrynę. Czułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. – I skrupulatnie zaplanowany atak. Jeden po drugim, żeby wytrącić nas z równowagi. Zyskali w ten sposób pieprzoną przewagę.
– Tak długo nic się nie działo. A teraz…
– To na pewno jakaś grubsza sprawa. Może…
– Już wiemy, że atakują tylko rodziny Radnych – zauważyłam, przerywając nieprowadzące do niczego wypowiedzi Davida i drugiego, nieznanego mi z imienia strażnika.
– Ale nie wiemy, po co – wtrącił Daniel.
– A czy to ważne? Musimy teraz zatroszczyć się o bezpieczeństwo Rady.
– Nie rozumiem – burknął John, drapiąc się po brodzie. – Czego oni chcą? Wiedzą, że jesteś w Akademii. Mimo wszystkim próbom i hipnozie, czy jakby tam nazwać twój urok, oni już wiedzą. Dlaczego więc nie zaczną szukać cię tam, a jedynie krążą po całych Stanach, losowo wybijając rodziny Radnych?
– Rada to władza. A władza to pieniądze – podsunął David, wykonując dyskretny znak krzyża nad ciałem zamordowanej żony Dana.
– Jemu nie chodzi o pieniądze – burknęłam, dopiero po czasie orientując się, że popełniłam gafę.
– Jemu? – podchwycił John. – Wiesz, kto tym kieruje?
Pokręciłam głową, mając nadzieję, że wszyscy kupią to małe, nieszkodliwe kłamstewko.
– Nie. Ale się dowiem – dodałam szybko, chcąc ich przekonać, że zależy mi na sprawie.
– To poważna sprawa, Cat. Każdy szczegół…
– Wiem – przerwałam Johnowi, wiedząc, że zaraz zacząłby prawić mi morały. – Rozejrzyjcie się, zbierzcie, co potrzebne. Ja zrobię to samo.
– Catherine? – Znów obróciłam się na pięcie, patrząc na Johna. – Dlaczego… Nie wyczułaś ich wcześniej? Kiedy jeszcze byli w mieście?
Pomyślałam o tym samym, jednak nie zamierzałam się tym w tej chwili przejmować. Moja więź z Nocnymi była trwała, niezawodna i niezniszczalna – tego musiałam być pewna. Gdybym zwątpiła chociażby w to, budowane przez Katerinę zaufanie, wystawiona na próbę czasu miłość i oddanie ległoby w gruzach, pozostawiając mnie samą i pustą pośród jej ruin.
Mimochodem wspomniałam tę pełną bólu chwilę, kiedy moje serce się zatrzymało, a ja na moment utraciłam wszystko – łącznie z Kateriną i więzią z Nocnymi. Potem wszystko wróciło do normy, lecz moje emocje zdawały się być przytłumione, jakby oddzielone ode mnie grubą, szklaną ścianą – chociaż je widziałam, rozpoznawałam, to nie potrafiłam poczuć. Wydawało mi się to podejrzane, ale jednocześnie niegroźne. Jakże się myliłam…
Nie wątp, Catherine. Nie teraz.
Pokręciłam ze smutkiem głową.
– Nie mam pojęcia. Gdybym wiedziała to, co wiem teraz…
Mężczyźni ze smutkiem skinęli głowami, wracając do oględzin. Idąc korytarzem, żeby obejrzeć pozostałe pomieszczenia, słyszałam, jak John rozmawia z kimś podniesionym głosem. Kilkakrotnie wyłapałam swoje imię. Po tonie, jakim było wypowiadane, wiedziałam, że po drugiej stronie słuchawki jest Marlene, której nieszczególnie spodobała się wizja mnie na miejscu zbrodni. Nie miałam czasu, żeby zagłębić się w szczegóły ich krótkiej i burzliwej konwersacji, bo John zmienił odbiorcę. Słysząc przytłumiony głos przewodniczącego Rady, zamarłam. Wróciłam do salonu, aby znaleźć się bliżej źródła.
– Musimy działać – rzucił Richard, którego słyszałam wyraźnie mimo sporej odległości między mną a telefonem. – To już nie jest atak spowodowany takim, a nie innym widzimisię. Sam powiedziałeś, że Katerina uważa to za zorganizowaną, kto wie, czy nie skorumpowaną grupę Nocnych. To nie jest zabawa.
– Powinieneś zarządzić kod czerwony – odezwał się po chwili napiętej ciszy John. – Nie widzę innej możliwości.
– To wzbudzi panikę. A tego nie potrzebujemy.
– Giną ludzie! – wykrzyknął szef ochrony, żywo przy tym gestykulując. – Nasi poplecznicy, Richardzie! A ty śmiesz mówić o panice. Myślisz, że to się nie rozniesie?
– To kryzysowa sytuacja…
– Wyjątkowa – przerwał mu John. – A to znacząca różnica.
– Więc co proponujesz? – W głosie Richarda wyczuwalna była irytacja, ale i znużenie. – Mam kazać ludziom się schować i obiecać, że milady Katerina wszystko załatwi?
Drgnęłam, słysząc kpinę w jego głosie. John dopiero wtedy zorientował się o mojej obecności i posłał mi przepraszające spojrzenie. Jedynie wzruszyłam ramionami i oderwałam się od futryny. Musiałam się przejść, odetchnąć powietrzem innym niż to przeciążone zapachem krwi i śmierci. Poza tym chciałam się na coś przydać. Wszyscy we mnie wątpili. Musiałam chociaż zgrywać pozory tego, że mi zależy i staram się jakoś przysłużyć Dziennym.
Ruszyłam w stronę kuchni – nadal schludnej i czystej. Serce mi się ścisnęło na widok lekko zabrudzonych garnków na kuchence czy stosu naczyń w zlewie. Już nikt ich nie umyje, nikt nie przygotuje w nich posiłku, pomyślałam. Musnęłam opuszkami palców dębowy, masywny stół, wyobrażając sobie rodzinę Dana zasiadającą przy nim do codziennej kolacji czy świątecznego obiadu. Panią Avery w fartuszku nałożonym na jedną z jej modnych sukienek, roześmiane bliźniaczki grożące sobie widelcami, najstarszego syna Dana, wiecznie zaczytanego młodego chłopaka marzącego o karierze lekarza. Po moich policzkach znów popłynęły łzy, więc szybko je starłam. Stojący w drzwiach Daniel zdążył je jednak zauważyć. Podszedł do mnie i delikatnie objął, ówcześnie upewniając się, że byliśmy całkowicie sami.
– To nie twoja wina, księżniczko.
– Zawsze to powtarzasz.
– A ty nigdy w to nie wierzysz – mruknął, całując mnie w czoło. Kiedy nie podniosłam głowy, tak jak tego oczekiwał, sam to zrobił, zahaczając palcem o mój podbródek. – Kochanie… Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że nie masz na to wpływu? To Mason, nie ty.
– To mój brat, Danielu – jęknęłam żałośnie. – Który na dodatek robi to, ponieważ łaknie mojej krwi, uwagi, cholera wie czego jeszcze. Jak mogę się nie obwiniać?
– Jesteś taka sama jak ona – wyszeptał, z uśmiechem kręcąc głową. – Tyko ty przeciwko całemu światu.
– Ona wcale nie była sama – zauważyłam. – Miała ciebie.
– I ty też masz. Tylko nie potrafisz się z tym pogodzić.
– Mój chłopak to wielki, nieustraszony Daniel Shane – mruknęłam, wydymając wargi. – O cholera, ale ze mnie szczęściara!
Daniel w zabawny sposób zmarszczył nos. Czekałam na jego odpowiedź, słuchając, czy aby nikt na pewno nie kieruje się w naszą stronę. John jednak nadal kłócił się z Richardem, a David z nieznanym mi z imienia strażnikiem wyszli na zewnątrz zapalić. Mieliśmy więc kilka minut względnej samotności.
– Znów to zrobiłaś.
Zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
– Nazwałaś mnie swoim chłopakiem – uściślił, a jego twarz rozświetlił uśmiech. – I ja nadal uwielbiam brzmienie tego słowa w twoich ustach.
Parsknęłam, wspinając się na palce i lekko całując jego usta.
– Myślałam, że to już ustaliliśmy. Shane, cholero, przestań się szczerzyć! – syknęłam, uderzając go w ramię. Roześmiał się i znów mnie objął. Wtuliłam twarz w zagłębienie między jego szyją a ramieniem, rozkoszując się przyjemnym ciepłem. – Przerażasz mnie, wiesz? Bo jeszcze pożałuję, że powiedziałam to na głos.
– Czasami naprawdę ciężko mi cię rozgryźć, księżniczko – wyznał. – Jesteś pieprzoną zagadką. Ty i twoje humorki. Ale mimo wszystko bardzo cię…
Pisnęłam cicho, czując ból w klatce piersiowej. Odskoczyłam od Daniela i docisnęłam dłoń do mostka. Moje serce wciąż biło, więc to nie był ten rodzaj bólu, którego doświadczyłam rano. Ten był w pełni zarezerwowany dla tęsknoty. I pojawiał się tylko wtedy, gdy w pobliżu znajdował się jakiś Nocny.
Ale jak, dlaczego…?
– Kochanie?
– Niedobrze mi – wyznałam, kierując się w stronę łazienki.
– Catherine! – wykrzyknął, uderzając pięścią w drzwi, które bezceremonialnie zatrzasnęłam mu przed nosem. – Nie zachowuj się jak dziecko. Co się dzieje? Hej!
Oparłam czoło o zimne, lekko wilgotne drzwi, czując się słaba i niepełna.
– Po prostu zrobiło mi się niedobrze, Shane. Nie umieram. Daj mi chwilę.
– Masz mdłości? Myślałem, że minęły, gdy…
– Daniel! – jęknęłam.
– Masz pięć minut – zastrzegł. – Jeśli do tego czasu nie wyjdziesz, wyważę drzwi.
Nie zamierzałam się dłużej kłócić, bo mój czas uciekał. A wiedziałam, że kto jak kto, ale Shane byłby zdolny do zniszczenia czyjegoś mienia.
Jeszcze przez chwilę opierałam się o drzwi, czerpiąc energię z ich chłodnej nawierzchni. Moje serce biło szybko, nieprzerwanie katując mnie nową falą tęsknoty. Wiedziałam jednak, że była bezpodstawna. W końcu nie znaleziono żadnego trupa Nocnego, ci „żywi” zniknęli równie szybko i sprawnie, co się pojawili. Skąd więc brało się to dziwne uczucie pustki?
Odwróciłam się szybko, słysząc jakiś szelest. Nie zdążyłam jednak połapać się w sytuacji, bo ktoś postawny i silny docisnął mnie do ściany, unieruchamiając w sposób, którego Daniel niejednokrotnie starał się mnie nauczyć – tyle że to ja miałam być tą, która unieruchamia, nie na odwrót.
Chciałam zacząć krzyczeć, ale jedna z dłoni oprawcy znalazła się na moich ustach.
– Cichutko, moja słodka Katerino. Cichutko.
Powiedzieć, że zalała mnie fala niewyobrażalnej ulgi, byłoby niedopowiedzeniem. Na widok Willa moje serce kolejno przestawało i zaczynało bić ze zdwojoną siłą. Brałam wdech, jednak zapominałam, jak się robiło wydech. Po moich policzkach płynęły świeże łzy, chociaż całą sobą wyrażałam radość i podekscytowanie. William chyba zrozumiał, że nie zamierzam panikować na jego widok, bo lekko się odsunął, dając mi odrobinę przestrzeni. Już nie trzymał mnie w uścisku, a ja bez jego rąk poczułam się mała i nic nie warta.
– Will… – wyszeptałam, a ton mojego głosu zdradził wszystko to, czego nie udało mu się wyczytać z mojej twarzy.
– Witaj, Katerino. – Na wargach Nocnego rozlał się leniwy uśmiech. – Nie chciałem przeszkadzać tobie i Jonathanowi, ale…
– To nie jest mój Jonathan – zapowiedziałam twardo, wręcz wzdrygając się na myśl, że Daniel mógłby skończyć jak kochanek Kateriny. – Przerabialiśmy już ten temat.
– Nie denerwuj się, moja słodka. – Nocny bezszelestnie usunął się w cień łazienki. Słabe, pożółkłe światło żarówki nadawało jego twarzy groźnego wyrazu. – Nie po to przyszedłem.
– A po co? Co ty tu robisz? – Uświadomiłam sobie, że mówię zbyt głośno, więc spuściłam z tonu. Dodatkowo też odkręciłam kran. Kapiąca woda zapewniała nam iluzję prywatności przed wyostrzonym słuchem Dziennych. – Zabiliście siedmioro ludzi! Wróciłeś, żeby napawać się widokiem martwych ciał?! Czy ty nie masz za grosz sumienia?! Albo chociaż godności?
William cierpliwie czekał, aż zakończę swój wywód. Nawet długo po tym, gdy ja zamilkłam, nie odzywał się, przez cały ten czas jedynie lustrując mnie wzrokiem. Z każdą kolejną sekundą moja złość mijała. Już nie miałam ochoty zemścić się na Masonie za wyrżnięcie członków poszczególnych rodzin Radnych. Chciałam dać mu drugą szansę. Pragnęłam mu wybaczyć. Zrobić dla niego wszystko to, czego nie zrobiłam dla Colina. Był moim bratem, moją krwią, moją rodziną. Jak mogłam pragnąć jego klęski?
Wystarczyła chwila milczenia w obecności Willa, bym poczuła się zdrajczynią Dziennych i ich nieśmiertelnych kodeksów. Ich śmierć nagle przestała mnie obchodzić. Zależało mi jedynie na tym, by wszyscy Nocni się nawrócili, odnaleźli prawidłową drogę. Bym już nigdy nie musiała patrzeć na śmierć moich dzieci.
– Nie, słodka Katerino. Nie za grosz sumienia. Z godnością jest inaczej, niemniej to nie jest odpowiednia chwila na dyskusję. Przychodzę w sprawie zdrajcy.
Drgnęłam, czując, jak moje serce kurczy się w oczekiwaniu na cios. Na kolejne słowa, które miały na celu zadanie mi bólu. Na pełne pogardy spojrzenie, wyzwiska. Na odtrącenie od strony osoby, którą kochałam najmocniej na świecie.
– Ja…
Przesunęłam wzrokiem po barczystych ramionach wampira, twardych jak skała mięśniach ukrytych pod czarnymi ubraniami. I tych pięknych, bezwzględnych oczach w kolorze nocnego nieba – dla wielu tak przerażających, pustych i morderczych, jednak już nie dla mnie. Ciemne, półdługie włosy Will miał gładko zaczesane do tyłu, lekko błyszczące od żelu, bądź, co bardziej prawdopodobne w jego przypadku – brylantyny. Nie sprawiały jednak wrażenia przesadnie tandetnych czy przetłuszczonych. Podkreślały specyficzną, nietutejszą urodę Nocnego, dodatkowo uwydatniając jego bladą, wręcz pergaminową cerę i kły – teraz jedynie lekko wysunięte, połyskujące delikatnie jak niebezpieczne ostrza tylko w przypadku uśmiechu. Nocny w takim wydaniu wcale nie prezentował się jak potwór z podręczników dla strażników. Jedynie ci, którzy mieli wątpliwą przyjemność zobaczyć Nocnych w pełnej krasie, nie dawali się złapać na dobre maniery i wygląd anioła.
– Mason Evans jest synonimem buntu, paniki i największej głupoty – oznajmił Will, wyrywając mnie z przemyśleń. – Jak to możliwe, że jesteście spokrewnieni? Toć to książkowy przykład całkowitego idioty! Jak można stawać przeciwko tobie? Przeciwko nam?
Spojrzałam na Willa, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. Wampir przekrzywił głowę, spoglądając na mnie pobłażliwie. Dzięki łączącej nas więzi zrozumiał moje obawy. Domyślił się mojego strachu. I jedynie się uśmiechnął. Powoli, delikatnie, samymi kącikami ust. A mnie momentalnie opuściły wszystkie złe przeczucia.
Tak bardzo bałam się spotkania z Nocnymi. Obawiałam się ich gniewu, wyzwisk. Martwiłam się, że po tym wszystkim, czego się dopuściłam, tak po prostu się ode mnie odwrócą. Że mnie porzucą, tak jak Cole. Nie pomyślałam jednak o tym, że nasza więź jest nie tylko obustronna, ale i nierozerwalna. Kiedy ja tęskniłam, oni tęsknili. Gdy ja płakałam nad ich ciałami, oni szlochali z powodu mojego bólu. Kochałam ich. a oni mnie. Na wieczność.
– Wy nadal… mimo wszystko…
– Królowo. – Nawet w głosie Nocnego słyszalny był uśmiech. A ponoć potwory nie kierują się w życiu niczym innym niż żądze! – Naprawdę? Naprawdę aż tak bardzo w nas wątpisz? W nasze oddanie i miłość?
– Zawiodłam was – wyszeptałam, walcząc ze łzami, którymi moje oczy wypełniły się na wspomnienie płonących stosów na dziedzińcu przed rezydencją Richarda. – Zawiodłam samą siebie. Ja sobie jeszcze tego nie wybaczyłam. A wy…
– Nikt cię za nic nie winił, Katerino. Nigdy. Jak mogłaś tak pomyśleć? Myślałem, że nas znasz, że rozumiesz, że czujesz, jak bardzo cię kochamy i desperacko potrzebujemy.
– Czuję. Odbieram was silniej niż swoje własne emocje.
Will zamknął usta, lustrując mnie uważnym spojrzeniem.
– To naprawdę się dzieje. To nie złudzenie. Ostatnia część przemiany…
– Co, Williamie? Wyrażaj się jaśniej, musimy…
W tym momencie rozległo się walenie do drzwi. Pisnęłam zaskoczona. Skupiona na Willu nawet nie usłyszałam zbliżającego się Shane’a.
– Catherine! Pięć minut minęło. Wyłaź.
– Daj mi jeszcze sekundę, kochanie. Błagam.
Chociaż mówiłam cichym i słabym głosem, Daniel doskonale wszystko wychwycił. Usłyszałam, jak gwałtownie wciąga powietrze i mocniej napiera na drzwi. Jednak nie po to, by je wyważyć, tak jak to się zarzekał. Moje słowa wytrąciły go z równowagi. Gdybym nie była tak wszystkim przerażona i przejęta, roześmiałabym się na myśl, że Daniel prawie się przewrócił.
– Um, jasne. Tak, okay. – Chłopak odchrząknął, a ja mimo wszystko uśmiechnęłam się pod nosem. – Na pewno czujesz się lepiej? Nie zemdlejesz?
– Nie. Możesz iść w spokoju zapalić.
– Niedługo po ciebie wrócę. Nie powinnaś tyle przebywać w domu, w którym doszło do masakry.
Przytaknęłam mu, chcąc się go jak najszybciej pozbyć. Will w tym czasie zdążył przemieścić się i usiąść na krawędzi wanny. Wyciągnął przed siebie swoje długie nogi, przez co łazienka optycznie zaczęła sprawiać wrażenie mniejszej. Przysłuchiwał się naszej rozmowie z durnym uśmieszkiem. Kiedy otworzył usta, uniosłam dłoń, dając mu do zrozumienia, że nie życzę sobie żadnych komentarzy. A już tym bardziej wzmianek o Jonhatanie.
Czy takie zachowanie w ogóle pasowało do starego dżentelmena?
– Co miałeś na myśli wcześniej, mówiąc o tym, że to już się dzieje?
– Twoje… człowieczeństwo – wampir praktycznie splunął mi tym słowem w twarz – zanika. Kiedy ujrzałem cię pierwszy raz, błyszczałaś jasno jak gwiazda. A teraz… Puf! Twoja aura mrocznieje z każdym dniem.
– Nie pieprz mi o aurach – zirytowałam się. – Nie zrobiłam niczego, co mogłoby mnie pozbawić człowieczeństwa. Co to w ogóle jest? Zabijałam Nocnych, zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Nie skrzywdziłam Dziennego ani…
– A czy któryś z nich nie skrzywdził ciebie? – zapytał przebiegle wampir, mrużąc swoje całkowicie czarne oczy.
Momentalnie zrobiło mi się zimno. Cole… Czy on mnie w jakiś sposób skrzywdził? Na pewno. Odszedł, zabierając ode mnie swoją przyjaźń i troskę. Wraz z nim straciłam jednego z sojuszników, powiernika sekretów. Utraciłam część życiowej radości, której Dzienny dostarczał mi każdego dnia zwykłym uśmiechem czy rzuconym półszeptem żartem.
To po kłótni z nim nabrałam przeświadczenia, że moje serce się zatrzymało. To niewiele po naszym rozstaniu poczułam, że dzieje się ze mną coś dziwnego.
– Katerina w swoim Jonhatanie pokładała wszelką nadzieję. Robiła wszystko dla niego, nie dla siebie. Jaśniała, gdy był blisko, cierpiała, kiedy znikał. Był odbiciem jej wszelkich dobrych cech. Kiedy przemienił się w Nocnego…
– Ona również straciła kontrolę – wyszeptałam. – Straciła swoje człowieczeństwo. Ale chwila. – Pokręciłam głową, wyrzucając z niej obraz stojącego samotnie przy fontannie Cole’a. – Dlaczego mówisz, że to Jonhatan się przemienił? Nie zrobiła mu tego Katerina?
Will z uśmiechem pokręcił głową.
– Wy, Dzienni, naprawdę mało o niej wiecie. Wszystkie fakty o jej życiu są stosem kłamstw, wymyślonym naprędce przez uczestników Wielkiej Bitwy. Prawda prezentuje się zupełnie inaczej.
– Jak? Czego nie wiem? Williamie…
– Wszystko w swoim czasie, moja słodka Katerino. Wkrótce wróci twój kochanek. A my musimy obmyślić plan.
– Plan? – powtórzyłam, przytłoczona informacjami nie bardzo orientując się w sytuacji. – Will…
– Odnośnie naszych rozmów. Bo wizją spotkań nawet się nie łudzę, choć byłby to dla mnie ogromny zaszczyt…
– Williamie! – przerwałam mu. – Mów jaśniej.
– Mason. Musimy zainterweniować w tej sprawie.
– Dzienni…
– Dzienni nie znają go tak, jak ty. I nie mają naszej gatunkowej przewagi – wyjaśnił wampir z ożywieniem. – Niech sobie zabija Radnych, nie dbam o to. Niech jednak przestanie buntować moich ludzi przeciwko tobie.
Rozwarłam usta, całkowicie zszokowana.
– Mówiłeś przecież, że… że my… Wy nigdy…
– Atakuje tych najsłabszych psychicznie, tych, których łatwo złamać. Miesza im w głowach, wmawiając, że nigdy nie odwrócisz się od Dziennych, że nas zdradziłaś. Większość ufa temu, co czuje, a nie temu, co czynisz. Niemniej jednak już na przykładzie dzisiejszych ataków widać, że udało mu się zwerbować kilku ludzi. Może ich nawet stworzył, nie mam pewności. Nowoprzemienionym łatwiej sterować.
Natychmiast pomyślałam o Colinie i jego przedśmiertnej wizji. O tym, jak Mason kusił go, wykorzystując jego marzenia i skłonności do czynienia złych rzeczy.
– Widziałam to – oznajmiłam. – Mój brat odwołuje się do ich ludzkich pragnień. Boże, on miesza w głowach ludziom! Cywilom! Obiecuje im rzeczy nierealne, atakuje ich ambicje, zarażając swoimi wypaczonymi i chorymi… To niewybaczalne!
– Dla Dziennych – mruknął pod nosem Will, za co zgromiłam go wzrokiem.
– Nie tak łatwo wyzbyć się praktykowanych od małego nawyków.
– Nic nie mówiłem! – rzucił, unosząc ręce w obronnym geście. Płynnym ruchem podniósł się do pozycji stojącej i pokonał dzielącą nas odległość. – Nie marnujmy czasu, Katerino.
– Więc co proponujesz?
– Porozmawiam dziś ze swoimi zaufanymi ludźmi. W małym gronie ustalimy, co dalej. Zadzwonię wieczorem.
– Jak…? Mój telefon jest sprawdzany i…
William wcisnął mi do ręki staromodną, nadgryzioną zębem czasu komórkę. Przez moment zastanawiałam się, jak ktokolwiek mógł kiedykolwiek używać takich cegieł.
– Jest w niej zapisany mój numer. Daj znać, kiedy uda ci się wyżebrać chwilę w samotności.
– Boję się – wyszeptałam, wsuwając niespodziewanie lekkie, ale grube urządzenie do tylnej kieszeni dżinsów.
– Mason ci nie zagraża, Królowo. Nie pozwolimy na to, aby z jego ręki stała ci się krzywda – zapewnił mnie William. I choć jego oczy były bezdenną, czarną studnią, ja wyczytałam z nich wszystko to, co potrzebowałam, by się uspokoić.
– A wy? Nie jesteście bezpieczni, nie chronią was mury Akademii i…
– Och, moja słodka Katerino. – Will ponownie się uśmiechnął i dotknął mojego policzka. Kiedy pod wpływem jego dotyku przymknęłam oczy, nie czułam strachu. Miałam wręcz wrażenie, że dotyka mnie ktoś zaufany, osoba, którą kocham całym sercem, a nie owiany złą sławą potwór o kłach ostrych i niebezpiecznych. – Przeżyliśmy setki lat w ukryciu. Tysiące. Niestraszny nam jeden z szalonych przeciwników naszej Królowej. Potrzeba czegoś więcej, by nas pokonać.
Na przykład słońce.
I wtedy coś sobie uświadomiłam. Coś szalonego, niewyobrażalnie głupiego. Ale prawdziwego. Nie wiedziałam, dlaczego wpadłam na to dopiero teraz, czemu nie zorientowałam się szybciej. Zwaliłam wszystko na nagłe pojawienie się Willa, złe samopoczucie, nadmiar wrażeń. Jednak nawet, gdy się uszczypnęłam, William stał przede mną. Cały i zdrowy mimo faktu, że było dopiero przed południem.
– Ty… Nie płoniesz! – wykrztusiłam, czym zasłużyłam sobie na kolejne rozbawione spojrzenie wampira.
– Och, moja słodka Katerino… Jeszcze tak wiele tajemnic przed tobą.
– To moja… jej krew, prawda? Znałeś ją wcześniej?
Wampir poprawił kołnierz koszuli, przeczesał palcami swoje ciemne, gęste kosmyki i ruszył w stronę otwartego okna.
– Will!
– Wszystko w swoim czasie, moja droga. Wszystko w swoim czasie.
Stałam jak kretynka, wpatrując się w okno, przez które zgrabnie i zwinnie wyskoczył William. Gapiłabym się w nie w nieskończoność, gdyby do łazienki nie wszedł Daniel. Chłopak zlustrował uważnym spojrzeniem mnie, kapiący kran i poruszającą się na wietrze firankę.
– Wszystko w porządku? – zapytał zatroskany.
Ciążący mi w tylnej kieszeni telefon był jedynym dowodem na to, że nie zwariowałam i nie wyobraziłam sobie spotkania z Willem.
Odwróciłam się w stronę Daniela, przybierając neutralny wyraz twarzy.
– Tak, już mi lepiej. Wracajmy do Akademii.


***

Witajcie! Ja wiem, wiem - rozdział miał być w weekend. No ale... Wakacje to taki jeden, wielki weekend, nie? Także jeden dzień różnicy to naprawdę żaden poślizg :p
Rozdział miał być o połowę krótszy, serio. Nie wiem jak, ale z jakiegoś powodu zrobiło się z pięciu stron dziesięć ;-; Mam nadzieję, że nie umarliście z nudów gdzieś w jednej czwartej...
Na koniec obowiązkowo dziękuję za obecność i wsparcie. Każdy komentarz - zarówno udostępniony tu czy kierowany do mnie prywatnie - jest dla mnie tak samo ważny i daje mi tak samo wielkiego kopa do pisania :) Bez Was i waszego wsparcia ta historia nie miałaby sensu.
Rozdział z dedykacją dla mojej wspaniałej Nessy. Nie tylko ze względu na piosenkę, ale i wszystko inne. No i dlatego, że mogę :)
Z całą moją dozgonną miłością, 


Klaudia99

3 komentarze:

  1. On chciał powiedzieć, że i tak ją kocha czy mi się tylko zdawało?
    Jak mogłaś przerwaćw takiej chwili?
    Rozdział naprawdę udany... Żeby Ci już tak nie pochlebiać powiem tylko, że był genialny.
    Pozdrawiam i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  2. Słucham sobie na pętli tej piosenki – po raz kolejny w ostatnim czasie, ale co ja poradzę, że jest cudowna? I nie ma za co. O dobrej muzyce trzeba przypominać ;>
    Zawsze, kiedy dochodzi do rzezi ze strony Nocnych, mam mieszane uczucia. Nie, nie chodzi mi o to, że cokolwiek zrobiłaś źle – Boże uchowaj! Mam na myśli tylko i wyłącznie to, że udzielają mi się uczucia Cat. Czytam o jej tęsknocie i bezgranicznej istocie do tych istot, i po prostu nie wierzę, że mogliby postępować w tak krzywdzący dla niej sposób. Mordować całe rodziny, nawet dzieci, chociaż bliźniaczkom tutaj się upiekło… Ale teraz, po rozmowie z Williamem, powoli zaczynam to rozumieć.
    Mason jest bardzo zraniony. Podobnie jak Catherine jestem zaskoczona, że pała aż taką silną nienawiścią do siostry, która niegdyś była dla niego tak ważna. Czekam aż wyjaśni się, co tak naprawdę się zmieniło; przecież musiał wiedzieć, kim była dla niego Cat, więc obwinianie jej wydaje się bez sensu. Chyba, że jest tak, jak podejrzewała: i to była wyłącznie gra, której jako młoda dziewczyna nie zauważyła.
    Sprawy się komplikują, a Richard zachowuje się jak kompletny idiota, dla zachowania pozorów spokoju i utrzymania władzy bagatelizując całą sprawę. Co więcej, zachowuje się, jakby to gestii Catherine leżało to, żeby zapanować nad sytuacją, a przecież tak nie jest. Dominique też zniszczyli egzorcyzmami i tą swoją pomocą, więc nie powiedziałabym, że tylko Nocni i przodkini Catherine jest tutaj winna; Dzienni zbłądzili niemniej co istoty, które odrzucili – i chyba to jest w tym najsmutniejsze.
    Urocze są te sceny z Cat i Danielem, ale… ja przez cały ten czas zachwycałam się William :3 Naprawę, urzekł mnie od pierwszego razu i teraz chłonęłam każdą linijkę z nim związaną. Jest taki szarmancki, opanowany i niebezpieczny za razem – z tymi swoimi kłami i doświadczeniem. Mówi o braku człowieczeństwa, zachwyca się tym, ale jednocześnie bezgranicznie wydaje się kochać swoją słodką Katerinę. To jedna z tych postaci, która miesza w głowach i… Och, na dodatek stoi po jej stronie. Dał jej ten telefon, mówi o planie, a ja teraz cieszę się jak dziecko, bo mam nadzieję, że to oznacza, że będzie pojawiał się częściej – nawet tylko po to, żeby porozmawiać z nią przez telefon.
    Catherine znowu kłamie Danielowi, co pewnie nie skończy się dobrze. Dzieje się coś wielkiego, a ja aż nie mogę doczekać się tego, żeby zrozumieć, co takiego wymyśliłaś.
    Czekam na kolejny. Dużo weny, czasu i pomysłów <3

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie rozumiem Masona...nie wiem czemu taki jest, ulżyło mi jednak że reszta Nocnych jest za Cat... mimo, że nie chcę żeby do nich przeszła ale wiem że tak będzie... Ta rozmowa z Willem wiele wyjaśniła, zbliża się powrót Jonatana, oni nadal ją kochają mimo wszystko, ale dziwne jest to że on może w słońcu być i nic mu nie jest...coś czuję że to będzie petarda jak to już wyjdzie na jaw... Ciekawa jestem też jak teraz będzie się czuła Cat...lecę do następnego rozdziału

    Shadow

    OdpowiedzUsuń