wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 38


Kto jeszcze czeka na film? *-*

"Wszyscy moi przyjaciele to bezbożnicy.
Poczekaj, aż spytają cię, kogo znasz.
Proszę cię, nie rób żadnych gwałtownych ruchów.
Nie znasz nawet połowy z poniżanych..."



Droga do szpitala upłynęła mi na pogawędce z Johnem. Nie chciałam rozmawiać z Danielem, bo ilekroć na niego spoglądałam, dostrzegałam współczucie błyszczące w jego czarnych oczach. A tego właśnie chciałam uniknąć – litości. Wszyscy mnie ostrzegali, prawili kazania na temat dwulicowości Turnera. A ja nie chciałam ich słuchać, naiwnie myśląc, że po tylu latach nauczyłam się w końcu rozpoznawać, któremu człowiekowi tak naprawdę dusza z oczu patrzy i komu można oddać swoje zaufanie i serce. Nie zasługiwałam na pełne politowania spojrzenia.
Ostatnim, czego pragnęłam, było też oddanie się przemyśleniom. Chociaż teraz o wiele łatwiej mi się oddychało, a łzy przestały zamazywać otoczenie, nie czułam się jeszcze wystarczająco silna, by przeanalizować sytuację sprzed kilku minut.
Nie widziałam też żadnych powodów do tego, by to roztrząsać. Było, minęło. Po prostu. Cole mnie miał, moje zaufanie i przyjaźń, ale w ułamku sekundy wszystko stracił. Wina tkwiła w nim, on powinien robić sobie wyrzuty.
Miałam cichą nadzieję, że cierpiał mocniej ode mnie.
Śmieszne. Przecież on nie ma żadnych uczuć.
Ledwo wychwyciłam zmianę otoczenia – pancerna limuzyna nie była w stanie uchronić moich uszu przed miejskim szumem i gwarem – ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że coś jest nie w porządku. Starałam się odepchnąć je od siebie, jednak bezskutecznie. Przerwałam swoją wypowiedź w pół słowa i przyłożyłam dłoń do piersi. Momentalnie zabrakło mi tchu.
– Catherine? – Zaniepokojony John opadł ciężko na siedzenie obok mnie. Po jego minie widziałam, że spodziewa się najgorszego. – Wyczuwasz Nocnych w mieście?
Daniel podchwycił moje spanikowane spojrzenie i w ułamku sekundy znalazł się przy mnie. Ujęłam jego nadgarstek i zacisnęłam wokół niego swoje lodowate, lepkie od potu palce. Na moment utraciłam rezon, czując jego nieprawdopodobnie szybki puls pod cienką jak pergamin skórą. Szybko jednak się otrząsnęłam, odrzucając łaknienie na bok. Shane przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, kiedy przyciągnęłam jego dłoń do swojej piersi i docisnęłam ją w miejscu, w którym teoretycznie powinno się znajdować serce.
Teoretycznie, bo nagle tak po prostu przestałam je czuć.
Daniel zmarszczył brwi, odsuwając rękę od mojej piersi. Nie puścił jednak mojej dłoni i nie odsunął się, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.
– O co ci chodzi, księżniczko? – zapytał łagodnie.
Zszokowana jego słowami sama przycisnęłam dłoń do ciała. Musiałam poczekać chwilę i wyrównać oddech, jednak udało mi się wyczuć słabe pulsowanie w okolicach mostka. Chłopcy patrzyli na mnie pytająco, jednak nie drążyli, dając mi samej chwilę na oswojenie się z sytuacją.
Jednak czy było się z czym oswajać, skoro nawet nie wiedziałam, czego przed chwilą doświadczyłam? Moje serce wciąż biło, chociaż ja wyraźnie przestałam je czuć. Niby nic odkrywczego, bo z reguły nie odczuwamy tego, czy ono bije nam w piersi, czy nie, jednak przed chwilą moje najzwyczajniej w świecie… zatrzymało się. W mojej klatce nagle zrobiło się przeraźliwie chłodno i pusto.
Mój mózg pracował na najwyższych obrotach, starając się połączyć wszystkie wątki w jakąś całość, nawet jeśli nie w pełni logiczną. Próbowałam nawet zasięgnąć rady u Kateriny, jednak ta milczała. Odebrałam to jako policzek, nawet jeśli wcześniej byłam skłonna zabić za chwilę ciszy i głowę tylko dla mnie.
A co jeśli…
Wstrzymałam oddech, nagle coś sobie uświadamiając. Bo skoro zniknęła Dominique, czy… czy to było możliwe, bym przed momentem utraciła moją więź z Nocnymi? Czy definitywnie udało mi się od nich uwolnić?
Nie czułam się inaczej. Poza wyraźną pustką w piersi nic nie uległo zmianie – nadal czułam się lepsza i silniejsza od zwyczajnych Dziennych, moje wyostrzone zmysły ani głód krwi nie zanikły. Nadal byłam sobowtórem, nawet jeśli moja stwórczyni postanowiła mnie opuścić. Już sam fakt, że poczułam się okropnie na myśl, że mogłam utracić kontakt z Nocnymi, mówił wiele. Jednak nie odrzucałam na bok i takiego scenariusza. Chociaż samo wyobrażenie przyprawiało mnie o mdłości, pozostawało mi jedynie modlić się, by było błędne. Bo nawet gdybym chciała, nie mogłam go odrzucić.
– Catherine! – Ktoś przywoływał mnie do rzeczywistości, ale ja nie chciałam wracać. Jeszcze nie, nie teraz... – Evans, cholera jasna, spójrz na mnie!
W oczach Johna czaiło się coś dzikiego. Nie chciałam wnikać, co zmusiło go do wypuszczenia z klatki jego gorszej części osobowości. Tej, którą uwalniał jedynie przy wielkich bitwach. Widziałam go w akcji wystarczająco dużo razy, by zacząć drżeć na samo wyobrażenie jego ataku na mnie. Był porywczy. Nie zdążyłabym nawet zareagować.
– Co się stało? –  Chociaż Daniel zachowywał się spokojniej od swojego przełożonego, w jego oczach również migotała irytacja. – Księżniczko? Musisz coś powiedzieć. Jeśli Nocni są w mieście…
– Nie-nie wiem – wyszeptałam, trąc zaciśniętymi w pięści dłońmi o materiał ciemnych dżinsów. – Nie czuję… Ich. Na dobrą sprawę nie czuję niczego – dodałam, machinalnie dociskając dłoń do piersi. Moje serce mimo wszystko biło.
– Dlatego chciałaś, abym cię dotknął? Przestałaś… – Daniel spojrzał na mnie, szukając pomocy przy doborze słownictwa.
– Żyć? – zasugerowałam, krzywiąc się. – Nie wiem, jak to nazwać. Moje serce po prostu się zatrzymało.
– Nadal bije – zauważył Daniel.
– Nie wiem, jak to wyjaśnić. – Westchnęłam. – Teraz… Teraz mam wrażenie, że wszystko wraca do normy. – Drobne niedopowiedzenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Nadal towarzyszyło mi to dziwne uczucie pustki, ale przecież nie było co wszczynać afery, prawda? – Jednak na chwilę… Jezu, jak dziwnie zabrzmi, jeśli powiem, że umarłam? – Potarłam dłonią po zroszonym potem czole. – Co to miało być, do cholery?
– Może…
Spojrzałam kątem oka na Shane’a, ale już wiedziałam, co chciał powiedzieć.
– Nie wiem. Nie wyczuwam ich, ale to może oznaczać tylko tyle, że nie ma ich w mieście. Też o tym pomyślałam, ale… Nie sądzę.
– Mówicie o Nocnych? – upewnił się John. – I o waszej… więzi?
– Nadal za nimi tęsknię – przytaknęłam. – Choć teraz jest to jakby… przytłumione.
– To dobrze?
– Ja nazwałabym to raczej ciszą przed burzą.
Strażnicy spojrzeli po sobie, ale nie skomentowali mojego wyznania ani słowem. Przez kilka chwil jechaliśmy pogrążeni w ciszy. Starałam się przez cały ten czas nie patrzeć na Daniela – miałam wrażenie, że byle gest mnie zdradzi. A ostatnim czego pragnęłam, było wrócenie do Akademii, bo mojemu sercu zachciało się zatrzymać. Martwiłam się, oczywiście, ale możliwość spotkania przyjaciółki biła na głowę wszystkie negatywne emocje.
– Powiesz nam, gdyby coś się zmieniło, prawda? – odezwał się nagle John. Kiedy spojrzałam na niego zniesmaczona, uniósł dłonie w obronnym geście. – Nie bierz tego do siebie, Catherine. Po prostu chcę wiedzieć.
– Jestem z wami – odparłam hardo. – Sztuczki Kateriny nie są w stanie tego zmienić.
Jeszcze.
John sztywno skinął głową. Widziałam, że moja odpowiedź wcale go nie usatysfakcjonowała, ale nie miał serca dalej mnie dręczyć.
Kiedy w końcu wysiadłam z samochodu, odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić. Strażnicy z Johnem na czele otoczyli mnie, co wywołało lawinę podejrzliwych spojrzeń. Musieliśmy więc zrezygnować z formalnej formacji i rozdzielić się. John i dwoje jego towarzyszy puściło mnie i Daniela przodem, zamykając nasz drobny, nieco rozbity pochód. Chciałam ich zbluzgać za tak profesjonalne zachowanie w miejscu publicznym, pełnym zwykłych ludzi, ale wiedziałam, że nic bym nie wskórała. Nie po tej akcji w samochodzie.
Daniel jak prawdziwy dżentelmen podał mi ramię, które ujęłam z dozą rezerwy. Nie chodziło tutaj o ludzi z Akademii idących za nami. Tego typu zachowanie mogliśmy łatwo zganić na część przedstawienia. Chodziło tu raczej o to, czym kierował się Daniel, oferując mi siebie w roli podpory. Ano właśnie – podpory. Jego nadwrażliwa, pragnąca za wszelką cenę się o mnie troszczyć natura jak zwykle wzięła górę. Było to równie słodkie, co irytujące.
Kimże jednak byłam, aby go odepchnąć?
Szpital pachniał tak samo nieprzyjemnie i sterylnie, jak to zapamiętałam. Typowy, nieco chemiczny zapach leków i śmierci drażnił mnie teraz zdecydowanie bardziej – jedna z wielu wad wyostrzonych zmysłów. O ile poczekalnia prezentowała się względnie przyjemnie i przytulnie – efekt ten potęgowały kolorowe krzesełka przypominające nieco te niewygodne, plastikowe siedzenia na lotnisku oraz kolorowe obrazki maluchów porozwieszane na ścianach – całe wrażenie psuły nieskazitelnie białe korytarze i sale dla pacjentów. Już na sam widok człowieka ogarniał nieprzyjemny chłód. Pewnie gdyby nie było przy mnie Daniela, już dawno bym stąd czmychnęła.
Odnalezienie prawidłowych drzwi poszło nam nie tak szybko, jakbym chciała. Ze względu na szpitalną zaprawę otoczenia, moje zmysły zdawały się być przytłumione. Wychwycenie więc zapachu mojej przyjaciółki, która była równie nafaszerowana lekami, co pozostali, było żmudnym zajęciem. Na szczęście jedna z pielęgniarek zlitowała się nad nami i wskazała prawidłowe drzwi. Inaczej włóczylibyśmy się po tych opustoszałych korytarzach godzinami.
Obiecałam sobie, że zaraz po rozmowie z Lydią udam się do ordynatora i zażądam zmiany tej paskudnej, starej baby, która niezmiernie precyzyjnie wytłumaczyła nam, gdzie znajdziemy Lydię Thompson. „No to tu prosto, w lewo, i dalej prosto, aż zobaczycie drzwi”. Nie, w tym szpitalu wcale nie było setek tysięcy białych, takich samych drzwi. Wcale.
Zanim przekroczyliśmy próg tymczasowego pokoju Lydii, spróbowałam otrząsnąć się i przywdziać jedną z moich najweselszych masek. Chyba jednak kiepsko mi to wyszło, bo już na wstępie zostałam za to zbluzgana.
– Ocho, co się znowu stało?
Spojrzałam na Lydię, mrużąc oczy. Początkowo w ogóle jej nie poznałam – w białej, szpitalnej koszuli wyglądała jak cień człowieka. Blada i z ogromnymi cieniami pod powiekami spowodowanymi nieprzespaną nocą oraz kilogramami leków, które w nią wmusili, nie prezentowała się tak radośnie i cudownie jak zazwyczaj. Całą sobą przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy – zaczynając od poplątanych, lekko przetłuszczonych włosów, a na podwieszonej na specjalnej szynie nodze (od uda aż po stopę) zakrytego grubym, śnieżnobiałym gipsem kończąc.
Jednak siedzący na krześle obok jej łóżka Xavier wpatrywał się w nią z nieskrywanym uczuciem. Rumieniłam się na samą myśl, że perfidnie przyglądam się czemuś, co nie jest przeznaczone moim dziwnym, fioletowym oczom. Między tą dwójką było tyle pięknej, szczerej miłości, że człowiekowi samo rosło serce. Nieco nawet zazdrościłam Lydii, że znalazła kogoś takiego jak Xav. Była szczęściarą. I tyle.
Podchwyciłam spojrzenie Daniela i nie powstrzymałam się przed subtelnym uśmieszkiem, który zawstydzona starałam się ukryć, spuszczając głowę na dół. Byłam jednak dotkliwie świadoma fakt, że Lydia zdążyła już wyłapać co nieco. Od euforycznego pisku powstrzymało ją jedynie przemęczenie.
– Więc? – odezwał się nagle Xavier, pozwalając mi się otrząsnąć z przemyśleń. – Co się stało? Cat, jesteś blada jak cholera.
– Od zawsze – mruknęłam, pochodząc do łóżka Lydii. Położyłam małą, podróżną torbę z ciuchami i przyborami wampirzycy obok skromnej szafki nocnej. – Zgarnęłam kilka twoich rzeczy. A przynajmniej te najważniejsze.
Spojrzenie, którym Lydia obrzuciła kroplówkę, mogło zabijać.
– A przeszmuglowałaś jakieś słodycze? – zapytała scenicznym szeptem. – To cholerstwo nie karmi mnie ciastkami!
Parsknęłam, ściskając jej bladą i zimną dłoń.
– No jasne, że tak! Ale jakby kto pytał, ja jestem niewinna.
Lydia uśmiechnęła się. Ta drobna z pozoru czynność znacznie rozjaśniła jej postać – dotychczas słabą i bez wyrazu.
Obejrzałam się przez ramię na chłopców, którzy dziś mi towarzyszyli, ale dostrzegłam tylko Daniela. Szybko wyjaśnił mi, że reszta poszła wybadać sprawę Lydii: co, jak, i ile jeszcze ma tu spędzić czasu. Mnie na szczęście udało się dyskretnie przekazać mu swoją prośbę – wystarczyło jedynie przeciągłe spojrzenie. Nie minęła chwila, a Daniel wyciągnął Xaviera z pokoju, oferując mu gorącą kawę.
– Więc… – zaczęła Lydia, ledwo drzwi za nimi trzasnęły. – Jest dobrze?
Roześmiałam się.
– Nawet lepiej, niż to sobie wyobrażałam.
Wampirzyca zlustrowała mnie radosnym, błękitnym spojrzeniem, za którym zdążyłam się porządnie stęsknić. Kij z tym, że nie widziałam jej zaledwie dwadzieścia cztery godziny.
– Boże. To dziwne. Tyle na to czekałam. No, wiesz... – Skinęłam głową na znak, że tak. – Tyle wysłuchiwałam twoich zażaleń czy lamentów samego Daniela. – Parsknęła, potrząsając radośnie moją dłonią. – Ale teraz rozumiem, że wy tak naprawdę byliście razem od zawsze.
– Bo na dobrą sprawę nic się nie zmieniło – przytaknęłam. – No, może poza tym, że pocałunki w czółko zmieniły się na te w usta. – Zarumieniona przygryzłam wargę. Moja mina musiała rozśmieszyć Lydię, bo znów parsknęła. – Jednak ja osobiście nie czuję się inaczej.
– Czyli od zawsze go kochałaś?
Westchnęłam, trąc wolną dłonią materiał swoich dżinsów.
– Wolałabym nie rozważać tego w tej kwestii. Kocha, nie kocha... Czy to jest ważne? – Spojrzałam na przyjaciółkę. Już się nie uśmiechała. Z poważnym wyrazem twarzy spijała słowa z moich ust, gotowa zaraz strzelić mi motywującą mówkę. – Jedyna miłość, której jestem pewna, to ta do Nocnych. A Daniel… To jest inna bajka. Lubię go. Bardzo go lubię, naprawdę. Nie jestem jednak pewna, czy…
– Czy jesteś wystarczająca dla kogoś tak dobrego i wspaniałego? – podsunęła łagodnie. – Spokojnie, to typowe. Chwila zwątpienia pojawia się prędzej lub później wśród wszystkich zakochanych.
– To też, jednak… Zastanawiam się, czy skoro zostałam stworzona do kochania Nocnych, będę w stanie ofiarować serce komuś innemu?
– A Katerina? – zapytała wampirzyca. – Ona miała swojego Jonathana.
– Którego następnie zmieniła w Nocnego.
Lydia zmarszczyła nos.
– No fakt. Ale przestań martwić się na zapas – rzuciła szybko, ciepłym tonem, starając się odpędzić wszelkie złe scenariusze. – Pozwól sobie na odrobinę szczęścia. Korzystaj z dnia, z chwili.
– Łatwo ci mówić – wymamrotałam, zupełnie nieświadomie trąc kciukiem skórę na wysokości mostka.
– A co się znowu dzieje? – zaniepokoiła się Lydia. Natychmiast poczułam się jak szmata. Ona była w szpitalu, ze złamaną nogą, a ja przyszłam tu i zaczęłam zarzucać ją swoimi problemami. – Myślałam, że już jest dobrze, że panujesz nad sobą, że z nasza krwią…
– Bo jest dobrze, Kiełku. Jest świetnie. I nic się nie dzieje, naprawdę. Wiesz, że lubię sobie po prostu marudzić.
– Nie okłamuj mnie tylko dlatego, że jestem chwilowo niedysponowana – mruknęła.
Ujęłam jej dłoń w obie swoje.
– Wszystko jest w porządku. Nie dzieje się nic, z czym nie zmagałabym się już wcześniej.
Zapadła cisza. Skorzystałam z chwili spokoju, żeby zorientować się, co robią chłopcy. Dotarły do mnie urywki rozmowy Johna z lekarzem Lyd, ale musieli znajdować się w zupełnie innej części szpitala, bo zrozumienie czegokolwiek szło mi opornie. Podsłuchiwanie Xaviera i Daniela również zakończyło się klęską, bo prawdopodobnie wyszli przed szpital, gdzie Xav mógł złapać trochę słońca, a Shane wypalić papierosa lub dwa.
Spojrzałam na przyjaciółkę i westchnęłam, kiedy przypomniałam sobie, że leży tu poniekąd przeze mnie. Nie ja wpadłam na pomysł joggingu po lesie, jednak czułam się współwinna złamaniu nogi przez Thompson. Po co mi był wyostrzony słuch, skoro nie potrafiłam go wykorzystywać w słusznej sprawie? Co był ze mnie za sobowtór, skoro nie potrafiłam jej uleczyć?
Lydia chyba dostrzegła moją rozterkę, bo uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce, dając mi sygnał, że mam się pochylić i ją uściskać. Jej zdolność przewidywania moich nastrojów była naprawdę niepokojąca.
– To nie twoja wina, Cat. Ja jestem kaleką, która nie zauważyła wystającej gałęzi, nie ty.
– Ale mogłabym chociaż cię wyleczyć…
– Xav powiedział mi o tym, co zrobiłaś, by uśmierzyć mój ból – oznajmiła, a ja przyglądałam jej się zachłannie, chcąc wychwycić wcześniej jakiś grymas, znak, że jest zła bądź zraniona. – I jestem ci za to wdzięczna, naprawdę. Nawet jeśli ty uważasz, że zrobiłaś coś złego, że złamałaś obietnicę… Ja ci dziękuję. Jak mogłabym być zła o to, że mi pomogłaś? Nie zadręczaj się tym. Wszystkim innym, ale nie tym, bo to nie ma absolutnie żadnego sensu.
– Jesteś dla mnie za dobra – burknęłam. – Ja pewnie zachowałabym się jak ostatnia suka i zgnoiła cię za naruszenie mojej prywatności.
– Wcale nie, Cat. Ty też jesteś dobra. Lepsza, niż uważasz. Niby jakie byłoby inne wytłumaczenie tego, że przy dwukrotnej okazji ku temu, by nas opuścić, ty zostałaś?
Daniel. Zostałam ze względu na niego.
– Nie jestem dobra – żachnęłam się. – Zabiłam innego wampira. Piję krew istot swojego gatunku. Ślepo obdarowuję zaufaniem. Popełniam błędy, które kosztują mnie utratą zdrowia psychicznego.
Lydia zmarszczyła brwi.
– To z zaufaniem do kogo się odnosi?
Zupełnie zapomniałam, że ona nie była świadkiem mojego spektakularnego pożegnania z Colem. Stwierdziłam, że o tym mogę jej wspomnieć – i tak pewnie szkoła już huczała od plotek.
– Wystawił mnie. Zrezygnował, bo za bardzo się bał. Było dokładnie tak, jak przewidziałaś.
– Turner… To o niego chodzi? – Lydia pokręciła głową, zupełnie nie dowierzając. Albo po prostu chciała udawać, że i ona kupiła jego przebranie dobrego, chętnego do powrotu na prawidłową ścieżkę człowieka, żeby podnieść mnie na duchu. – To przez Sophie? Ona namieszała mu w głowie?
– Między nami zepsuło się już dawno temu. Jego „romans” z Sophie jedynie przeważył szalę.
– Przykro mi – wtrąciła Lydia, co zabrzmiało naprawdę szczerze.
– A mi już nie. – Wzruszyłam ramionami. Nawet przestałam czuć silną potrzebę ku temu, by się wypłakać. – Dzięki temu idiocie przejrzałam na oczy.
– Jeszcze coś cię gryzie, prawda?
Wyprostowałam się i otarłam policzki, które okazały się być jednak całkowicie suche. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak zrażona ilością sterylnej bieli na powrót utkwiłam swój wzrok w przyjaciółce. Już nie wyglądała tak źle i żałośnie jak z początku. Na jej twarz powrócił subtelny rumieniec.
– Nie, Kiełku. Poza tym nic się nie zmieniło.
Wampirzyca powoli pokiwała głową. Nie wyglądała na w pełni przekonaną, ale nie miałam najmniejszego zamiaru tłumaczyć jej się z czegokolwiek więcej. Nie chciałam jej dokładać zmartwień.
– Co mówią lekarze? – zapytałam.
– Nie wiem, rozmawiają z Xavierem o moim stanie, zupełnie jakbym była powietrzem – dodała naburmuszona. – Niemniej jednak Xav nie wygląda na szczególnie załamanego, przez co i ja jestem dobrej myśli.
– Totalnie świrował, kiedy przydarzył ci się ten wypadek – rzuciłam, chcąc rozładować napięcie.
– Podobnie jak Daniel, za każdym razem, kiedy ty nam odlatywałaś – odparowała, szczerząc zęby.
– Miał pewne powody…
– Tak. Głównym i jedynym było to, że cię kocha i nie chce stracić.
Westchnęłam. Przypomniałam sobie naszą rozmowę z wczorajszej nocy, właściwie to już dzisiejszego ranka. Zrobił to, bo przypominam mu Alisson. Tylko. Ją stracił, więc bał się, że zawiedzie i tym razem. Nie kierowało nim nic innego. Wiedziałabym, gdyby tak było. Powiedziałby mi.
Prawda?
– Chyba będę się zbierać – oznajmiłam, powoli wstając. – Marlene na pewno świruje.
– Och, no dawaj, Cat, nie idź jeszcze – jęknęła wampirzyca. – Tu jest strasznie nudno!
Wychyliłam się i sięgnęłam po przywiezioną tu torbę z rzeczami Lydii. Z bocznej kieszeni, tej samej, do której włożyłam kosmetyczkę, wyciągnęłam czerwony flamaster. Bez pytania zaczęłam rysować na gipsie przyjaciółki całą masę uśmiechniętych buziek.
– Już nie jest – rzuciłam radośnie, strzelając parafkę na wysokości jej kolana. – To w razie, gdybyś przez te kilka dni zdążyła o mnie zapomnieć – dodałam, puszczając jej oczko.
– „Dla mojego pokracznego Kiełka, Catherine” – przeczytała na głos, śmiejąc się. – Nie jestem pokraczna!
– Bo to ja złamałam nogę – odgryzłam się, w dziecinnym odruchu wytykając na nią język.
– Wredna małpa.
Uściskałam ją nieco mocniej, niż początkowo zamierzałam. Coś mówiło mi, że nieprędko znów się zobaczymy.
– Ja też cię kocham, Kiełku.
– A ponoć nie kochasz nikogo… – rzuciła zaczepnie, jednak odwzajemniła uścisk. Pachniała lekami i szarym mydłem.
– Robię wyjątek dla szczególnych osób.
– Dla Daniela…?
– Zdrowiej! – Poklepałam ją po ramieniu i uśmiechnęłam się. – Kiedyś jeszcze pobiegamy razem.
Opuściłam salę Lydii, wychodząc z powrotem na ten ponury korytarz. Przemierzyłam go szybkim krokiem, wymijając wszystkich chorych, którzy zdawali się przewiercać mnie wzrokiem na wylot, marząc jedynie o tym, by w końcu odetchnąć powietrzem. Nawet jeśli zanieczyszczonym i miejskim.
Pchnęłam drzwi, uprzednio przepuszczając jakąś pielęgniarkę, i uśmiechnęłam się, czując promienie słońca na twarzy.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy zima nas pożegnała, ustępując miejsca swojej milszej i łagodniejszej siostrze. Niby dostrzegałam pierwsze symptomy – roztapiający się śnieg i pierwsze kwiaty – jednak dopiero teraz w pełni czułam, że wiosna zawitała do nas na stałe. Czuło się tę wyraźną zmianę w powietrzu – już cieplejszym, świeższym. Jednocześnie jednak można było wyłapać pierwsze oznaki zbliżającego się lata. W mieście każda pora roku wyglądała podobnie, jednak u nas, w otoczeniu soczyście zielonego lasu, coraz częściej przyłapywałam promienie słoneczne na tym, że zaczynały wręcz parzyć, nie tylko subtelnie ogrzewać.
Czekałam na lato jak na wybawienie, z nadzieją, że dłuższy dzień odepchnie ode mnie większą część mroku.
Dostrzegłam chłopców na jednej z ławek. Sylwetka Daniela była skąpana w szarym, gęstym dymie, co mogło świadczyć tylko o tym, że nie poprzestał na jednym papierosie.
– Przysięgam, na Boga, że kiedyś wrzucę do sedesu wszystkie twoje fajki.
Shane uśmiechnął się promiennie, wygaszając peta o bok ławki. Rzucił go na chodnik, jak gdyby nigdy nic, za co zgromiłam go wzrokiem.
– Nie wiesz o wszystkich kryjówkach, księżniczko.
Uniosłam brew, spoglądając na niego wyzywająco.
– Czyżby?
Nawet jeśli w jakiś sposób go zaskoczyłam, nie okazał tego. Skrzyżowaliśmy spojrzenia, mierząc się nimi w ciszy, czym rozbawiliśmy Xaviera.
– Nie wyobrażam sobie was razem.
Daniel zacisnął wargi, ukrywając uśmiech.
– Ta, ja też.
Miałam coś powiedzieć, rzucić jakąś kąśliwą uwagą albo nawet posunąć się do czegoś poważniejszego, czegoś w stylu cmoknięcie Daniela w usta, jednak lodowata dłoń, która od rana zaciskała się na moim sercu i tłumiła wszelkie emocje, odpuściła. Zatoczyłam się do tyłu, przytłoczona gwałtownością wszystkich doznań. Najmocniej uderzyła we mnie tęsknota – silna, porywcza, jak zawsze wręcz paraliżująca. Skupiłam się na niej, podświadomie czując jednak, że jej nadmiar nigdy nie zwiastuje niczego dobrego.
I tym razem się nie pomyliłam. Katerina, która powróciła równie nagle co tłamszone dotychczas emocje, z radością oznajmiła, że Nocni są w mieście.
– Catherine? Księżniczko, to znów się dzieje?
Spanikowana zacisnęłam palce wokół jego nadgarstka. On jednak i bez tego nie zamierzał mnie zostawiać.
– Musimy jechać – wysapałam, z trudem łapiąc oddech. Tęsknota nie była jedynym uczuciem, które mnie paraliżowało. Z nią byłam gotowa się pogodzić.
Za to z poczuciem potęgi, triumfu i dumy – nie.
– Gdzie? Do Akademii?
– On... Znów zaatakował – wyszeptałam, ukrywając twarz w zagłębieniu szyi Daniela.



***


Honeys, I'm home!
Wróciłam do Was, no! Miałam ostatnio mały zastój, ale sytuacja na powrót opanowana. Jest wena, jest czas. Teraz będę pisać aż do znużenia :))
Nudnawy ten rozdział, wiem, sama za nim nie przepadam. Ale musiał się pojawić, bo... Bo to na dobrą sprawę ostatnie pojawienie się Lydii w tej części historii. Potem też będzie jej niewiele. Nie chciałam więc, żebyście narzekali, że porzuciłam jej postać bez słowa. Bo tak nie jest. Po prostu odsuwam jej perypetie miłosne z doktorkiem na dalszy plan, nareszcie skupiając się na tak długo wyczekiwanej akcji.
Teraz jedziemy po bandzie, jak to niektórzy mawiają. Koniec opierdzielania się.
Hmm, co tu jeszcze... Ach, zaktualizowałam zakładkę ze spisem treści. Nikt nie powiedział, że tam takie zaległości ;_; Pozwoliłam sobie jeszcze dopisać tytuły piosenek towarzyszące danej notce. Ma to pomóc przede wszystkim mnie; uniknę powtarzania się, bo pewnie jak każdy lubię wracać do starych kawałków.
To chyba tyle. Ach, polecane blogi znajdują się w linkach. Usunęłam gadżet z kolumny, bo i tak był nieaktualny; większość blogów, które dotychczas czytałam, została bezceremonialnie zakończona.
Nowy rozdział w weekend, co? Ostatnio obiecanki mi nie wyszły, ale teraz postaram się spiąć i wrzucić nowość do końca tego tygodnia, co Wy na to?
Dziękuję za obecność i wszelką cierpliwość dla mojego lenistwa. Kocham Was!
Do napisania!

Klaudia99

4 komentarze:

  1. Catherine wcale tak łatwo nie pogodziła się z tym, co zrobił Cole, a przynajmniej ja tak to odbieram. Mimo wszystko kochała go, na tyle, by zaufać i oddać siebie – sama wielokrotnie powtarzała, że ją miał. Teraz próbuje się od tego odciąć, ale gorycz i poczucie zranienia mimo wszystko pozostają, co wydaje mi się najzupełniej naturalne. Jak mogłoby być inaczej?
    Po scenie w aucie przez większość rozdziało w głowie miałam jedno, wielkie „WTF?”, chociaż przyznam, że mam pewne przypuszczenia. Na początku do głowy przyszło mi, że sama Cat nie jest już pomiędzy Dziennymi a Nocnymi, ale że ostatecznie stała się tą drugą – dokładnie tak, jak Dominique w wizjach, które doświadczała. Ale to nie było to, bo panowie mimo wszystko byli za spokojni; wtedy raczej świrowaliby ze zmartwienia, a nie odczuwali frustrację z powodu tego, że milczała. Teraz, zwłaszcza po końcówce, zgadzam się z tym, co im powiedziała: że to cisza przed burzą. Nocni są świadomi więzi, która łączy ich z królową, więc logicznym wydaje się to, że mogą próbować ją stłamsić – chociaż trochę, by zbyt wcześnie nie ostrzegła tych, po których stronie stoi.
    Lydia jest taka kochana ;3 Aż żal się dziewczyny robi, chociaż już ma się lepiej, skoro ma siłę rozmawiać z Cat o ciastkach. Mnie też zadziwia jej spostrzegawczość i to, jak dobrze zna swoją przyjaciółkę, ale to właściwie było do przewidzenia. Ta dziewczyna jest spostrzegawcza, poza tym ma w sobie dużo beztroski i mądrości, która przydałaby się Cat. Prawda jest taka, że Catherine boi się miłości, zwłaszcza po tym, jak potraktował ją Cole. To dlatego nie jest pewna swojego uczuci do Daniela – kocha go, co przynajmniej dla mnie jest oczywiste, ale zbytnio obawia się, że go straci, więc próbuje bagatelizować to uczucie. Cóż, jeśli uważa, że tu chodzi jedynie to, że mogłaby być podobna do jego siostry, to chyba zgłupiała =P
    Zgadzam się z Xavierem – ja też nie wyobrażam sobie ich jako pary, zwłaszcza kiedy tak się sprzeczają, ale… Hej, za to wszyscy kochany Datherine, nie? :D
    Końcówka najlepsza, a jako że wiem, kto czeka na mnie w rozdziale 39, bez zbędnego rozpisywania pędzę tam <3

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za rozdział... ten moment w aucie...miazga... już miałam nadzieję że może przestała ich kochać a tu zonk :D no ale podejrzewam że właśnie to specjalnie tak taka cisza przed burzą... no i nie myliłam się pojawią się w następnym rozdziale... chce żeby się pojawili ale z drugiej strony wiem jak to się potem kończy dla Cat... No nic zobaczymy jak będzie tym razem...
    Zgadzam się z Nessą że Cat boi się uczuć bagatelizuje je bo nie chce stracić Daniela ale też boi się przez to co się z Colem stało... Zobaczymy jak to dalej będzie, ja bym chciała żeby coś jeszcze między Danielem i Cat było za nim ona przejdzie do Nocnych...

    Pozdrawiam

    Shadow

    OdpowiedzUsuń