Kto jeszcze czeka na film? *-*
"Wszyscy moi przyjaciele to bezbożnicy.
Poczekaj, aż spytają cię, kogo znasz.
Proszę cię, nie rób żadnych gwałtownych ruchów.
Nie znasz nawet połowy z poniżanych..."
Droga do szpitala
upłynęła mi na pogawędce z Johnem. Nie chciałam rozmawiać z Danielem, bo
ilekroć na niego spoglądałam, dostrzegałam współczucie błyszczące w jego
czarnych oczach. A tego właśnie chciałam uniknąć – litości. Wszyscy mnie
ostrzegali, prawili kazania na temat dwulicowości Turnera. A ja nie chciałam
ich słuchać, naiwnie myśląc, że po tylu latach nauczyłam się w końcu
rozpoznawać, któremu człowiekowi tak naprawdę dusza z oczu patrzy i komu można oddać swoje
zaufanie i serce. Nie zasługiwałam na pełne politowania spojrzenia.
Ostatnim, czego pragnęłam,
było też oddanie się przemyśleniom. Chociaż teraz o wiele łatwiej mi się
oddychało, a łzy przestały zamazywać otoczenie, nie czułam się jeszcze
wystarczająco silna, by przeanalizować sytuację sprzed kilku minut.
Nie widziałam też żadnych
powodów do tego, by to roztrząsać. Było, minęło. Po prostu. Cole mnie miał,
moje zaufanie i przyjaźń, ale w ułamku sekundy wszystko stracił. Wina tkwiła w
nim, on powinien robić sobie wyrzuty.
Miałam cichą nadzieję, że
cierpiał mocniej ode mnie.
Śmieszne.
Przecież on nie ma żadnych uczuć.
Ledwo wychwyciłam zmianę
otoczenia – pancerna limuzyna nie była w stanie uchronić moich uszu przed
miejskim szumem i gwarem – ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że coś jest nie w
porządku. Starałam się odepchnąć je od siebie, jednak bezskutecznie. Przerwałam
swoją wypowiedź w pół słowa i przyłożyłam dłoń do piersi. Momentalnie zabrakło
mi tchu.
– Catherine? –
Zaniepokojony John opadł ciężko na siedzenie obok mnie. Po jego minie
widziałam, że spodziewa się najgorszego. – Wyczuwasz Nocnych w mieście?
Daniel podchwycił moje
spanikowane spojrzenie i w ułamku sekundy znalazł się przy mnie. Ujęłam jego
nadgarstek i zacisnęłam wokół niego swoje lodowate, lepkie od potu palce. Na
moment utraciłam rezon, czując jego nieprawdopodobnie szybki puls pod cienką jak
pergamin skórą. Szybko jednak się otrząsnęłam, odrzucając łaknienie na
bok. Shane przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, kiedy
przyciągnęłam jego dłoń do swojej piersi i docisnęłam ją w miejscu, w którym
teoretycznie powinno się znajdować serce.
Teoretycznie, bo nagle
tak po prostu przestałam je czuć.
Daniel zmarszczył brwi,
odsuwając rękę od mojej piersi. Nie puścił jednak mojej dłoni i nie odsunął
się, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.
– O co ci chodzi,
księżniczko? – zapytał łagodnie.
Zszokowana jego słowami
sama przycisnęłam dłoń do ciała. Musiałam poczekać chwilę i wyrównać oddech,
jednak udało mi się wyczuć słabe pulsowanie w okolicach mostka. Chłopcy
patrzyli na mnie pytająco, jednak nie drążyli, dając mi samej chwilę na
oswojenie się z sytuacją.
Jednak czy było się z
czym oswajać, skoro nawet nie wiedziałam, czego przed chwilą doświadczyłam?
Moje serce wciąż biło, chociaż ja wyraźnie przestałam je czuć. Niby nic
odkrywczego, bo z reguły nie odczuwamy tego, czy ono bije nam w piersi, czy nie,
jednak przed chwilą moje najzwyczajniej w świecie… zatrzymało się. W mojej
klatce nagle zrobiło się przeraźliwie chłodno i pusto.
Mój mózg pracował na
najwyższych obrotach, starając się połączyć wszystkie wątki w jakąś całość,
nawet jeśli nie w pełni logiczną. Próbowałam nawet zasięgnąć rady u Kateriny,
jednak ta milczała. Odebrałam to jako policzek, nawet jeśli wcześniej byłam
skłonna zabić za chwilę ciszy i głowę tylko dla mnie.
A
co jeśli…
Wstrzymałam oddech, nagle
coś sobie uświadamiając. Bo skoro zniknęła Dominique, czy… czy to było możliwe,
bym przed momentem utraciła moją więź z Nocnymi? Czy definitywnie udało mi się
od nich uwolnić?
Nie czułam się inaczej.
Poza wyraźną pustką w piersi nic nie uległo zmianie – nadal czułam się lepsza
i silniejsza od zwyczajnych Dziennych, moje wyostrzone zmysły ani głód krwi nie
zanikły. Nadal byłam sobowtórem, nawet jeśli moja stwórczyni postanowiła mnie
opuścić. Już sam fakt, że poczułam się okropnie na myśl, że mogłam utracić
kontakt z Nocnymi, mówił wiele. Jednak nie odrzucałam na bok i takiego
scenariusza. Chociaż samo wyobrażenie przyprawiało mnie o mdłości, pozostawało
mi jedynie modlić się, by było błędne. Bo nawet gdybym chciała, nie mogłam go
odrzucić.
– Catherine! – Ktoś
przywoływał mnie do rzeczywistości, ale ja nie chciałam wracać. Jeszcze nie,
nie teraz... – Evans, cholera jasna, spójrz na mnie!
W oczach Johna czaiło się
coś dzikiego. Nie chciałam wnikać, co zmusiło go do wypuszczenia z klatki jego
gorszej części osobowości. Tej, którą uwalniał jedynie przy wielkich bitwach.
Widziałam go w akcji wystarczająco dużo razy, by zacząć drżeć na samo
wyobrażenie jego ataku na mnie. Był porywczy. Nie zdążyłabym nawet zareagować.
– Co się stało? – Chociaż Daniel zachowywał się spokojniej od
swojego przełożonego, w jego oczach również migotała irytacja. – Księżniczko?
Musisz coś powiedzieć. Jeśli Nocni są w mieście…
– Nie-nie wiem –
wyszeptałam, trąc zaciśniętymi w pięści dłońmi o materiał ciemnych dżinsów. –
Nie czuję… Ich. Na dobrą sprawę nie czuję niczego – dodałam, machinalnie
dociskając dłoń do piersi. Moje serce mimo wszystko biło.
– Dlatego chciałaś, abym
cię dotknął? Przestałaś… – Daniel spojrzał na mnie, szukając pomocy przy
doborze słownictwa.
– Żyć? – zasugerowałam,
krzywiąc się. – Nie wiem, jak to nazwać. Moje serce po prostu się zatrzymało.
– Nadal bije – zauważył
Daniel.
– Nie wiem, jak to
wyjaśnić. – Westchnęłam. – Teraz… Teraz mam wrażenie, że wszystko wraca do
normy. – Drobne niedopowiedzenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Nadal
towarzyszyło mi to dziwne uczucie pustki, ale przecież nie było co wszczynać
afery, prawda? – Jednak na chwilę… Jezu, jak dziwnie zabrzmi, jeśli powiem, że
umarłam? – Potarłam dłonią po zroszonym potem czole. – Co to miało być, do
cholery?
– Może…
Spojrzałam kątem oka na
Shane’a, ale już wiedziałam, co chciał powiedzieć.
– Nie wiem. Nie wyczuwam
ich, ale to może oznaczać tylko tyle, że nie ma ich w mieście. Też o tym
pomyślałam, ale… Nie sądzę.
– Mówicie o Nocnych? –
upewnił się John. – I o waszej… więzi?
– Nadal za nimi tęsknię –
przytaknęłam. – Choć teraz jest to jakby… przytłumione.
– To dobrze?
– Ja nazwałabym to raczej
ciszą przed burzą.
Strażnicy spojrzeli po
sobie, ale nie skomentowali mojego wyznania ani słowem. Przez kilka chwil
jechaliśmy pogrążeni w ciszy. Starałam się przez cały ten czas nie patrzeć na
Daniela – miałam wrażenie, że byle gest mnie zdradzi. A ostatnim czego pragnęłam, było wrócenie do Akademii, bo mojemu sercu zachciało się zatrzymać.
Martwiłam się, oczywiście, ale możliwość spotkania przyjaciółki biła na głowę
wszystkie negatywne emocje.
– Powiesz nam, gdyby coś
się zmieniło, prawda? – odezwał się nagle John. Kiedy spojrzałam na niego
zniesmaczona, uniósł dłonie w obronnym geście. – Nie bierz tego do siebie,
Catherine. Po prostu chcę wiedzieć.
– Jestem z wami – odparłam
hardo. – Sztuczki Kateriny nie są w stanie tego zmienić.
Jeszcze.
John sztywno skinął
głową. Widziałam, że moja odpowiedź wcale go nie usatysfakcjonowała, ale nie
miał serca dalej mnie dręczyć.
Kiedy w końcu wysiadłam z
samochodu, odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić. Strażnicy z Johnem na
czele otoczyli mnie, co wywołało lawinę podejrzliwych spojrzeń. Musieliśmy więc
zrezygnować z formalnej formacji i rozdzielić się. John i dwoje jego towarzyszy
puściło mnie i Daniela przodem, zamykając nasz drobny, nieco rozbity pochód.
Chciałam ich zbluzgać za tak profesjonalne zachowanie w miejscu publicznym,
pełnym zwykłych ludzi, ale wiedziałam, że nic bym nie wskórała. Nie po tej
akcji w samochodzie.
Daniel jak prawdziwy
dżentelmen podał mi ramię, które ujęłam z dozą rezerwy. Nie chodziło tutaj o
ludzi z Akademii idących za nami. Tego typu zachowanie mogliśmy łatwo zganić na
część przedstawienia. Chodziło tu raczej o to, czym kierował się Daniel,
oferując mi siebie w roli podpory. Ano właśnie – podpory. Jego nadwrażliwa, pragnąca za wszelką cenę się o mnie
troszczyć natura jak zwykle wzięła górę. Było to równie słodkie, co irytujące.
Kimże
jednak byłam, aby go odepchnąć?
Szpital pachniał tak samo
nieprzyjemnie i sterylnie, jak to zapamiętałam. Typowy, nieco chemiczny zapach
leków i śmierci drażnił mnie teraz zdecydowanie bardziej – jedna z wielu wad
wyostrzonych zmysłów. O ile poczekalnia prezentowała się względnie przyjemnie i
przytulnie – efekt ten potęgowały kolorowe krzesełka przypominające nieco te
niewygodne, plastikowe siedzenia na lotnisku oraz kolorowe obrazki maluchów
porozwieszane na ścianach – całe wrażenie psuły nieskazitelnie białe korytarze
i sale dla pacjentów. Już na sam widok człowieka ogarniał nieprzyjemny chłód.
Pewnie gdyby nie było przy mnie Daniela, już dawno bym stąd czmychnęła.
Odnalezienie prawidłowych
drzwi poszło nam nie tak szybko, jakbym chciała. Ze względu na szpitalną
zaprawę otoczenia, moje zmysły zdawały się być przytłumione. Wychwycenie więc
zapachu mojej przyjaciółki, która była równie nafaszerowana lekami, co
pozostali, było żmudnym zajęciem. Na szczęście jedna z pielęgniarek zlitowała
się nad nami i wskazała prawidłowe drzwi. Inaczej włóczylibyśmy się po tych
opustoszałych korytarzach godzinami.
Obiecałam sobie, że zaraz
po rozmowie z Lydią udam się do ordynatora i zażądam zmiany tej paskudnej,
starej baby, która niezmiernie precyzyjnie wytłumaczyła nam, gdzie znajdziemy
Lydię Thompson. „No to tu prosto, w lewo, i dalej prosto, aż zobaczycie drzwi”.
Nie, w tym szpitalu wcale nie było setek tysięcy białych, takich samych drzwi.
Wcale.
Zanim przekroczyliśmy
próg tymczasowego pokoju Lydii, spróbowałam otrząsnąć się i przywdziać jedną z
moich najweselszych masek. Chyba jednak kiepsko mi to wyszło, bo już na wstępie
zostałam za to zbluzgana.
– Ocho, co się znowu
stało?
Spojrzałam na Lydię,
mrużąc oczy. Początkowo w ogóle jej nie poznałam – w białej, szpitalnej koszuli
wyglądała jak cień człowieka. Blada i z ogromnymi cieniami pod powiekami
spowodowanymi nieprzespaną nocą oraz kilogramami leków, które w nią wmusili,
nie prezentowała się tak radośnie i cudownie jak zazwyczaj. Całą sobą
przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy – zaczynając od poplątanych, lekko
przetłuszczonych włosów, a na podwieszonej na specjalnej szynie nodze (od uda
aż po stopę) zakrytego grubym, śnieżnobiałym gipsem kończąc.
Jednak siedzący na
krześle obok jej łóżka Xavier wpatrywał się w nią z nieskrywanym uczuciem.
Rumieniłam się na samą myśl, że perfidnie przyglądam się czemuś, co nie jest
przeznaczone moim dziwnym, fioletowym oczom. Między tą dwójką było tyle
pięknej, szczerej miłości, że człowiekowi samo rosło serce. Nieco nawet
zazdrościłam Lydii, że znalazła kogoś takiego jak Xav. Była szczęściarą. I
tyle.
Podchwyciłam spojrzenie
Daniela i nie powstrzymałam się przed subtelnym uśmieszkiem, który zawstydzona
starałam się ukryć, spuszczając głowę na dół. Byłam jednak dotkliwie świadoma
fakt, że Lydia zdążyła już wyłapać co nieco. Od euforycznego pisku powstrzymało
ją jedynie przemęczenie.
– Więc? – odezwał się
nagle Xavier, pozwalając mi się otrząsnąć z przemyśleń. – Co się stało? Cat,
jesteś blada jak cholera.
– Od zawsze – mruknęłam,
pochodząc do łóżka Lydii. Położyłam małą, podróżną torbę z ciuchami i
przyborami wampirzycy obok skromnej szafki nocnej. – Zgarnęłam kilka twoich
rzeczy. A przynajmniej te najważniejsze.
Spojrzenie, którym Lydia
obrzuciła kroplówkę, mogło zabijać.
– A przeszmuglowałaś
jakieś słodycze? – zapytała scenicznym szeptem. – To cholerstwo nie karmi mnie
ciastkami!
Parsknęłam, ściskając jej
bladą i zimną dłoń.
– No jasne, że tak! Ale
jakby kto pytał, ja jestem niewinna.
Lydia uśmiechnęła się. Ta
drobna z pozoru czynność znacznie rozjaśniła jej postać – dotychczas słabą i
bez wyrazu.
Obejrzałam się przez
ramię na chłopców, którzy dziś mi towarzyszyli, ale dostrzegłam tylko Daniela.
Szybko wyjaśnił mi, że reszta poszła wybadać sprawę Lydii: co, jak, i ile
jeszcze ma tu spędzić czasu. Mnie na szczęście udało się dyskretnie przekazać
mu swoją prośbę – wystarczyło jedynie przeciągłe spojrzenie. Nie minęła
chwila, a Daniel wyciągnął Xaviera z pokoju, oferując mu gorącą kawę.
– Więc… – zaczęła Lydia,
ledwo drzwi za nimi trzasnęły. – Jest dobrze?
Roześmiałam się.
– Nawet lepiej, niż to
sobie wyobrażałam.
Wampirzyca zlustrowała
mnie radosnym, błękitnym spojrzeniem, za którym zdążyłam się porządnie
stęsknić. Kij z tym, że nie widziałam jej zaledwie dwadzieścia cztery godziny.
– Boże. To dziwne. Tyle
na to czekałam. No, wiesz... – Skinęłam głową na znak, że tak. – Tyle
wysłuchiwałam twoich zażaleń czy lamentów samego Daniela. – Parsknęła,
potrząsając radośnie moją dłonią. – Ale teraz rozumiem, że wy tak naprawdę byliście
razem od zawsze.
– Bo na dobrą sprawę nic
się nie zmieniło – przytaknęłam. – No, może poza tym, że pocałunki w czółko
zmieniły się na te w usta. – Zarumieniona przygryzłam wargę. Moja mina musiała
rozśmieszyć Lydię, bo znów parsknęła. – Jednak ja osobiście nie czuję się
inaczej.
– Czyli od zawsze go
kochałaś?
Westchnęłam, trąc wolną
dłonią materiał swoich dżinsów.
– Wolałabym nie rozważać
tego w tej kwestii. Kocha, nie kocha... Czy to jest ważne? – Spojrzałam na
przyjaciółkę. Już się nie uśmiechała. Z poważnym wyrazem twarzy spijała słowa z
moich ust, gotowa zaraz strzelić mi motywującą mówkę. – Jedyna miłość, której
jestem pewna, to ta do Nocnych. A Daniel… To jest inna bajka. Lubię go. Bardzo
go lubię, naprawdę. Nie jestem jednak pewna, czy…
– Czy jesteś
wystarczająca dla kogoś tak dobrego i wspaniałego? – podsunęła łagodnie. –
Spokojnie, to typowe. Chwila zwątpienia pojawia się prędzej lub później wśród
wszystkich zakochanych.
– To też, jednak…
Zastanawiam się, czy skoro zostałam stworzona do kochania Nocnych, będę w
stanie ofiarować serce komuś innemu?
– A Katerina? – zapytała
wampirzyca. – Ona miała swojego Jonathana.
– Którego następnie
zmieniła w Nocnego.
Lydia zmarszczyła nos.
– No fakt. Ale przestań
martwić się na zapas – rzuciła szybko, ciepłym tonem, starając się odpędzić
wszelkie złe scenariusze. – Pozwól sobie na odrobinę szczęścia. Korzystaj z
dnia, z chwili.
– Łatwo ci mówić –
wymamrotałam, zupełnie nieświadomie trąc kciukiem skórę na wysokości mostka.
– A co się znowu dzieje? –
zaniepokoiła się Lydia. Natychmiast poczułam się jak szmata. Ona była w
szpitalu, ze złamaną nogą, a ja przyszłam tu i zaczęłam zarzucać ją swoimi
problemami. – Myślałam, że już jest dobrze, że panujesz nad sobą, że z nasza
krwią…
– Bo jest dobrze, Kiełku.
Jest świetnie. I nic się nie dzieje, naprawdę. Wiesz, że lubię sobie po prostu
marudzić.
– Nie okłamuj mnie tylko
dlatego, że jestem chwilowo niedysponowana – mruknęła.
Ujęłam jej dłoń w obie
swoje.
– Wszystko jest w
porządku. Nie dzieje się nic, z czym nie zmagałabym się już wcześniej.
Zapadła cisza.
Skorzystałam z chwili spokoju, żeby zorientować się, co robią chłopcy. Dotarły
do mnie urywki rozmowy Johna z lekarzem Lyd, ale musieli znajdować się w
zupełnie innej części szpitala, bo zrozumienie czegokolwiek szło mi opornie.
Podsłuchiwanie Xaviera i Daniela również zakończyło się klęską, bo
prawdopodobnie wyszli przed szpital, gdzie Xav mógł złapać trochę słońca, a
Shane wypalić papierosa lub dwa.
Spojrzałam na
przyjaciółkę i westchnęłam, kiedy przypomniałam sobie, że leży tu poniekąd
przeze mnie. Nie ja wpadłam na pomysł joggingu po lesie, jednak czułam się
współwinna złamaniu nogi przez Thompson. Po co mi był wyostrzony słuch, skoro nie
potrafiłam go wykorzystywać w słusznej sprawie? Co był ze mnie za sobowtór,
skoro nie potrafiłam jej uleczyć?
Lydia chyba dostrzegła
moją rozterkę, bo uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce, dając mi sygnał, że mam
się pochylić i ją uściskać. Jej zdolność przewidywania moich nastrojów była
naprawdę niepokojąca.
– To nie twoja wina, Cat.
Ja jestem kaleką, która nie zauważyła wystającej gałęzi, nie ty.
– Ale mogłabym chociaż
cię wyleczyć…
– Xav powiedział mi o
tym, co zrobiłaś, by uśmierzyć mój ból – oznajmiła, a ja przyglądałam jej się
zachłannie, chcąc wychwycić wcześniej jakiś grymas, znak, że jest zła bądź
zraniona. – I jestem ci za to wdzięczna, naprawdę. Nawet jeśli ty uważasz, że
zrobiłaś coś złego, że złamałaś obietnicę… Ja ci dziękuję. Jak mogłabym być zła
o to, że mi pomogłaś? Nie zadręczaj się tym. Wszystkim innym, ale nie tym, bo
to nie ma absolutnie żadnego sensu.
– Jesteś dla mnie za
dobra – burknęłam. – Ja pewnie zachowałabym się jak ostatnia suka i zgnoiła cię
za naruszenie mojej prywatności.
– Wcale nie, Cat. Ty też
jesteś dobra. Lepsza, niż uważasz. Niby jakie byłoby inne wytłumaczenie tego,
że przy dwukrotnej okazji ku temu, by nas opuścić, ty zostałaś?
Daniel.
Zostałam ze względu na niego.
– Nie jestem dobra –
żachnęłam się. – Zabiłam innego wampira. Piję krew istot swojego gatunku. Ślepo
obdarowuję zaufaniem. Popełniam błędy, które kosztują mnie utratą zdrowia
psychicznego.
Lydia zmarszczyła brwi.
– To z zaufaniem do kogo
się odnosi?
Zupełnie zapomniałam, że
ona nie była świadkiem mojego spektakularnego pożegnania z Colem. Stwierdziłam,
że o tym mogę jej wspomnieć – i tak pewnie szkoła już huczała od plotek.
– Wystawił mnie.
Zrezygnował, bo za bardzo się bał. Było dokładnie tak, jak przewidziałaś.
– Turner… To o niego
chodzi? – Lydia pokręciła głową, zupełnie nie dowierzając. Albo po prostu
chciała udawać, że i ona kupiła jego przebranie dobrego, chętnego do powrotu na
prawidłową ścieżkę człowieka, żeby podnieść mnie na duchu. – To przez Sophie?
Ona namieszała mu w głowie?
– Między nami zepsuło się
już dawno temu. Jego „romans” z Sophie jedynie przeważył szalę.
– Przykro mi – wtrąciła
Lydia, co zabrzmiało naprawdę szczerze.
– A mi już nie. –
Wzruszyłam ramionami. Nawet przestałam czuć silną potrzebę ku temu, by się
wypłakać. – Dzięki temu idiocie przejrzałam na oczy.
– Jeszcze coś cię gryzie,
prawda?
Wyprostowałam się i
otarłam policzki, które okazały się być jednak całkowicie suche. Rozejrzałam
się po pomieszczeniu, jednak zrażona ilością sterylnej bieli na powrót utkwiłam
swój wzrok w przyjaciółce. Już nie wyglądała tak źle i żałośnie jak z początku.
Na jej twarz powrócił subtelny rumieniec.
– Nie, Kiełku. Poza tym
nic się nie zmieniło.
Wampirzyca powoli
pokiwała głową. Nie wyglądała na w pełni przekonaną, ale nie miałam
najmniejszego zamiaru tłumaczyć jej się z czegokolwiek więcej. Nie chciałam jej
dokładać zmartwień.
– Co mówią lekarze? –
zapytałam.
– Nie wiem, rozmawiają z
Xavierem o moim stanie, zupełnie jakbym była powietrzem – dodała naburmuszona. –
Niemniej jednak Xav nie wygląda na szczególnie załamanego, przez co i ja jestem
dobrej myśli.
– Totalnie świrował,
kiedy przydarzył ci się ten wypadek – rzuciłam, chcąc rozładować napięcie.
– Podobnie jak Daniel, za
każdym razem, kiedy ty nam odlatywałaś – odparowała, szczerząc zęby.
– Miał pewne powody…
– Tak. Głównym i jedynym
było to, że cię kocha i nie chce stracić.
Westchnęłam.
Przypomniałam sobie naszą rozmowę z wczorajszej nocy, właściwie to już
dzisiejszego ranka. Zrobił to, bo przypominam mu Alisson. Tylko. Ją stracił,
więc bał się, że zawiedzie i tym razem. Nie kierowało nim nic innego.
Wiedziałabym, gdyby tak było. Powiedziałby mi.
Prawda?
– Chyba będę się zbierać –
oznajmiłam, powoli wstając. – Marlene na pewno świruje.
– Och, no dawaj, Cat, nie
idź jeszcze – jęknęła wampirzyca. – Tu jest strasznie nudno!
Wychyliłam się i
sięgnęłam po przywiezioną tu torbę z rzeczami Lydii. Z bocznej kieszeni, tej
samej, do której włożyłam kosmetyczkę, wyciągnęłam czerwony flamaster. Bez
pytania zaczęłam rysować na gipsie przyjaciółki całą masę uśmiechniętych
buziek.
– Już nie jest – rzuciłam
radośnie, strzelając parafkę na wysokości jej kolana. – To w razie, gdybyś
przez te kilka dni zdążyła o mnie zapomnieć – dodałam, puszczając jej oczko.
– „Dla mojego pokracznego
Kiełka, Catherine” – przeczytała na głos, śmiejąc się. – Nie jestem pokraczna!
– Bo to ja złamałam nogę –
odgryzłam się, w dziecinnym odruchu wytykając na nią język.
– Wredna małpa.
Uściskałam ją nieco
mocniej, niż początkowo zamierzałam. Coś mówiło mi, że nieprędko znów się
zobaczymy.
– Ja też cię kocham,
Kiełku.
– A ponoć nie kochasz
nikogo… – rzuciła zaczepnie, jednak odwzajemniła uścisk. Pachniała lekami i
szarym mydłem.
– Robię wyjątek dla
szczególnych osób.
– Dla Daniela…?
– Zdrowiej! – Poklepałam
ją po ramieniu i uśmiechnęłam się. – Kiedyś jeszcze pobiegamy razem.
Opuściłam salę Lydii,
wychodząc z powrotem na ten ponury korytarz. Przemierzyłam go szybkim krokiem,
wymijając wszystkich chorych, którzy zdawali się przewiercać mnie wzrokiem na
wylot, marząc jedynie o tym, by w końcu odetchnąć powietrzem. Nawet jeśli zanieczyszczonym
i miejskim.
Pchnęłam drzwi, uprzednio
przepuszczając jakąś pielęgniarkę, i uśmiechnęłam się, czując promienie słońca
na twarzy.
Nawet się nie
zorientowałam, kiedy zima nas pożegnała, ustępując miejsca swojej milszej i
łagodniejszej siostrze. Niby dostrzegałam pierwsze symptomy – roztapiający się
śnieg i pierwsze kwiaty – jednak dopiero teraz w pełni czułam, że wiosna
zawitała do nas na stałe. Czuło się tę wyraźną zmianę w powietrzu – już
cieplejszym, świeższym. Jednocześnie jednak można było wyłapać pierwsze oznaki
zbliżającego się lata. W mieście każda pora roku wyglądała podobnie, jednak u
nas, w otoczeniu soczyście zielonego lasu, coraz częściej przyłapywałam
promienie słoneczne na tym, że zaczynały wręcz parzyć, nie tylko subtelnie
ogrzewać.
Czekałam na lato jak na
wybawienie, z nadzieją, że dłuższy dzień odepchnie ode mnie większą część
mroku.
Dostrzegłam chłopców na
jednej z ławek. Sylwetka Daniela była skąpana w szarym, gęstym dymie, co mogło
świadczyć tylko o tym, że nie poprzestał na jednym papierosie.
– Przysięgam, na Boga, że
kiedyś wrzucę do sedesu wszystkie twoje fajki.
Shane uśmiechnął się
promiennie, wygaszając peta o bok ławki. Rzucił go na chodnik, jak gdyby nigdy
nic, za co zgromiłam go wzrokiem.
– Nie wiesz o wszystkich
kryjówkach, księżniczko.
Uniosłam brew,
spoglądając na niego wyzywająco.
– Czyżby?
Nawet jeśli w jakiś
sposób go zaskoczyłam, nie okazał tego. Skrzyżowaliśmy spojrzenia, mierząc się
nimi w ciszy, czym rozbawiliśmy Xaviera.
– Nie wyobrażam sobie was
razem.
Daniel zacisnął wargi,
ukrywając uśmiech.
– Ta, ja też.
Miałam coś powiedzieć,
rzucić jakąś kąśliwą uwagą albo nawet posunąć się do czegoś poważniejszego,
czegoś w stylu cmoknięcie Daniela w usta, jednak lodowata dłoń, która od rana
zaciskała się na moim sercu i tłumiła wszelkie emocje, odpuściła. Zatoczyłam
się do tyłu, przytłoczona gwałtownością wszystkich doznań. Najmocniej uderzyła
we mnie tęsknota – silna, porywcza, jak zawsze wręcz paraliżująca. Skupiłam się na niej,
podświadomie czując jednak, że jej nadmiar nigdy nie zwiastuje niczego dobrego.
I tym razem się nie pomyliłam.
Katerina, która powróciła równie nagle co tłamszone dotychczas emocje, z
radością oznajmiła, że Nocni są w mieście.
– Catherine? Księżniczko,
to znów się dzieje?
Spanikowana zacisnęłam
palce wokół jego nadgarstka. On jednak i bez tego nie zamierzał mnie zostawiać.
– Musimy jechać –
wysapałam, z trudem łapiąc oddech. Tęsknota nie była jedynym uczuciem, które
mnie paraliżowało. Z nią byłam gotowa się pogodzić.
Za to z poczuciem potęgi,
triumfu i dumy – nie.
– Gdzie? Do Akademii?
– On... Znów zaatakował – wyszeptałam, ukrywając twarz w zagłębieniu szyi Daniela.
***
Honeys, I'm home!
Wróciłam do Was, no! Miałam ostatnio mały zastój, ale sytuacja na powrót opanowana. Jest wena, jest czas. Teraz będę pisać aż do znużenia :))
Nudnawy ten rozdział, wiem, sama za nim nie przepadam. Ale musiał się pojawić, bo... Bo to na dobrą sprawę ostatnie pojawienie się Lydii w tej części historii. Potem też będzie jej niewiele. Nie chciałam więc, żebyście narzekali, że porzuciłam jej postać bez słowa. Bo tak nie jest. Po prostu odsuwam jej perypetie miłosne z doktorkiem na dalszy plan, nareszcie skupiając się na tak długo wyczekiwanej akcji.
Teraz jedziemy po bandzie, jak to niektórzy mawiają. Koniec opierdzielania się.
Hmm, co tu jeszcze... Ach, zaktualizowałam zakładkę ze spisem treści. Nikt nie powiedział, że tam takie zaległości ;_; Pozwoliłam sobie jeszcze dopisać tytuły piosenek towarzyszące danej notce. Ma to pomóc przede wszystkim mnie; uniknę powtarzania się, bo pewnie jak każdy lubię wracać do starych kawałków.
To chyba tyle. Ach, polecane blogi znajdują się w linkach. Usunęłam gadżet z kolumny, bo i tak był nieaktualny; większość blogów, które dotychczas czytałam, została bezceremonialnie zakończona.
Nowy rozdział w weekend, co? Ostatnio obiecanki mi nie wyszły, ale teraz postaram się spiąć i wrzucić nowość do końca tego tygodnia, co Wy na to?
Dziękuję za obecność i wszelką cierpliwość dla mojego lenistwa. Kocham Was!
Do napisania!
Klaudia99
Amazing <3
OdpowiedzUsuńLove
OdpowiedzUsuńCatherine wcale tak łatwo nie pogodziła się z tym, co zrobił Cole, a przynajmniej ja tak to odbieram. Mimo wszystko kochała go, na tyle, by zaufać i oddać siebie – sama wielokrotnie powtarzała, że ją miał. Teraz próbuje się od tego odciąć, ale gorycz i poczucie zranienia mimo wszystko pozostają, co wydaje mi się najzupełniej naturalne. Jak mogłoby być inaczej?
OdpowiedzUsuńPo scenie w aucie przez większość rozdziało w głowie miałam jedno, wielkie „WTF?”, chociaż przyznam, że mam pewne przypuszczenia. Na początku do głowy przyszło mi, że sama Cat nie jest już pomiędzy Dziennymi a Nocnymi, ale że ostatecznie stała się tą drugą – dokładnie tak, jak Dominique w wizjach, które doświadczała. Ale to nie było to, bo panowie mimo wszystko byli za spokojni; wtedy raczej świrowaliby ze zmartwienia, a nie odczuwali frustrację z powodu tego, że milczała. Teraz, zwłaszcza po końcówce, zgadzam się z tym, co im powiedziała: że to cisza przed burzą. Nocni są świadomi więzi, która łączy ich z królową, więc logicznym wydaje się to, że mogą próbować ją stłamsić – chociaż trochę, by zbyt wcześnie nie ostrzegła tych, po których stronie stoi.
Lydia jest taka kochana ;3 Aż żal się dziewczyny robi, chociaż już ma się lepiej, skoro ma siłę rozmawiać z Cat o ciastkach. Mnie też zadziwia jej spostrzegawczość i to, jak dobrze zna swoją przyjaciółkę, ale to właściwie było do przewidzenia. Ta dziewczyna jest spostrzegawcza, poza tym ma w sobie dużo beztroski i mądrości, która przydałaby się Cat. Prawda jest taka, że Catherine boi się miłości, zwłaszcza po tym, jak potraktował ją Cole. To dlatego nie jest pewna swojego uczuci do Daniela – kocha go, co przynajmniej dla mnie jest oczywiste, ale zbytnio obawia się, że go straci, więc próbuje bagatelizować to uczucie. Cóż, jeśli uważa, że tu chodzi jedynie to, że mogłaby być podobna do jego siostry, to chyba zgłupiała =P
Zgadzam się z Xavierem – ja też nie wyobrażam sobie ich jako pary, zwłaszcza kiedy tak się sprzeczają, ale… Hej, za to wszyscy kochany Datherine, nie? :D
Końcówka najlepsza, a jako że wiem, kto czeka na mnie w rozdziale 39, bez zbędnego rozpisywania pędzę tam <3
Nessa.
Co za rozdział... ten moment w aucie...miazga... już miałam nadzieję że może przestała ich kochać a tu zonk :D no ale podejrzewam że właśnie to specjalnie tak taka cisza przed burzą... no i nie myliłam się pojawią się w następnym rozdziale... chce żeby się pojawili ale z drugiej strony wiem jak to się potem kończy dla Cat... No nic zobaczymy jak będzie tym razem...
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Nessą że Cat boi się uczuć bagatelizuje je bo nie chce stracić Daniela ale też boi się przez to co się z Colem stało... Zobaczymy jak to dalej będzie, ja bym chciała żeby coś jeszcze między Danielem i Cat było za nim ona przejdzie do Nocnych...
Pozdrawiam
Shadow