"Praca dobrze wykonana, owacje na stojąco.
Masz to, czego chciałeś - zgaduję, że wygrałeś.
Jesteśmy tą piosenką, której nie chciałeś śpiewać.
Mam tylko nadzieję, że ona była tego warta..."
Palą mnie płuca po wyczerpującym
biegu, ale gnam dalej przed siebie, bo wiem, że to moja ostatnia droga
ucieczki. Jest ciemno; drzewa wyglądają upiornie w słabej, srebrnej poświacie
księżyca. Nie mam jednak czasu na podziwianie widoków, bo Daniel ciągnie mnie
za rękę, poganiając. I chociaż jestem bliska wyplucia któregoś płuca, dziarsko
dotrzymuję mu kroku. Nie mówię tego głośno, ale jestem mu wdzięczna za te
wszystkie męczące treningi, które mi zaserwował. Bez nich byłoby ze mną krucho.
Z oddali docierają do nas
nawoływania, od których zimny dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa.
Daniel klnie pod nosem, co ze względu na nasze położenie brzmi słabo i
niewyraźnie. Pędzimy dalej – teraz jednak ze świadomością, że jest gorzej, niż
pierwotnie zakładaliśmy.
Zgubić pogoń, zgubić pogoń…
Nagle coś ulega zmianie, a ja dopiero
z opóźnieniem orientuję się co. Nasze kroki nie są już ciężkim, głuchym
dudnieniem o leśną ściółkę. Biegniemy nieco mokrym asfaltem, przez co jego
przyczepność jest tragiczna. Gdyby nie silna dłoń Daniela ściskająca moją, już
dawno poślizgnęłabym się w moich starych, nieco zdezelowanych trampkach i
straciła cenne sekundy przewagi.
Mrużę oczy, dostrzegając coś na
horyzoncie. Kiedy rozpoznaję, z czym mam do czynienia, odnajduję w sobie siłę
do tego, by przyśpieszyć. Dwa słupy ostrego światła zbliżają się do nas z każdą
kolejną sekundą. W końcu słychać pisk opon ścieranych o mokry asfalt, a ja
dopadam do drzwi auta i siłą wyciągam nieświadomego niczego człowieka na
zewnątrz. Wskakuję na miejsce kierowcy, podczas gdy Daniel już dawno okupuje
fotel pasażera. Przez chwilę walczę z ręcznym hamulcem, ale wkrótce udaje mi
się zawrócić samochód. Dociskam pedał gazu tak mocno, jak to możliwe, rozpędzam
malutkiego fiacika prawie do stu kilometrów na godzinę, gdy…
Rozlega się strzał. Jeden, zaraz po
nim kolejny. Wrzeszczę, tracąc kontrolę nad pojazdem. Kiedy wyczuwam krew,
zaczynam wariować jeszcze bardziej. Moje wymęczone po długiej ucieczce płuca
wołają o tlen. Spanikowana rozglądam się wokół, szukając innej drogi ucieczki.
Wyskakuję z samochodu, którym jeszcze nie do końca wyhamowałam, wołając
Daniela, lecz nie słyszę za sobą jego kroków. Ryzykuję wszystkim, co mi
pozostało, i odwracam się. Zamieram, skanując otoczenie spojrzeniem.
Dorwali go. Dorwali. Przeze mnie…
Krzyczę, zrywając się w jego
kierunku, ale jest już za późno. Zamieram w pół kroku, sparaliżowana kolejnym
hukiem wystrzału. Głos zamiera mi w gardle, nogi odmawiają posłuszeństwa. Ktoś
chwyta mnie za ramiona i podciąga do pionu, wrzeszcząc, bym posłusznie
wypełniała rozkazy. A ja tylko kiwam głową, bo jestem zbyt przytłoczona
widokiem, który odcisnął się krwawiącym piętnem w mojej pamięci.
Widokiem ciała mojego Daniela
leżącego w kałuży krwi.
Przewróciłam się na drugi
bok i zacisnęłam powieki, mając nadzieję, że prędko pozbędę się obrazów
kształtujących się w mojej głowie. Miałam jednak przeczucie, że ponowne
zaśnięcie nie przyjdzie mi łatwo. Sen, którego doświadczyłam, był jednym z
najdotkliwszych i najbardziej żywych, jakie kiedykolwiek przeżyłam. Coś mi
mówiło, że właśnie to czyni go tak wyjątkowym…
Odetchnęłam ciężko,
odrzucając kołdrę na bok. Doszłam do wniosku, że w takich warunkach sen nie
przyjdzie wcale. Nie minęła jednak chwila, a przykrycie znów wylądowało na
moich pokrytych gęsią skórką nogach. Na powrót zrobiło mi się zbyt gorąco.
Ostatecznie poszłam na kompromis i okryłam się tylko do połowy. Mimo to
Morfeusz nie powrócił, by porwać mnie do swojej krainy.
Usiadłam w skotłowanej
pościeli, kuląc się na swojej połowie łóżka, które o tej porze wydawało mi się
zbyt wielkie jak dla jednej osoby. Mój wzrok momentalnie skupił się na
okupowanej przez pochrapującego Shane’a kanapę. Zbyt przejęta tym, co między
nami zaszło na polanie, nie zgodziłam się na to, byśmy dodatkowo wrócili do
wspólnego spania. Daniel nie był zachwycony perspektywą powrotu na kanapę. I ja
teraz zaczęłam żałować, że go na nią przegoniłam. Miałam jednak swoją dumę i
nie chciałam biec do niego z podkulonym ogonem po byle koszmarze.
Nadal nie wiedziałam, jak
mam interpretować swój sen i złe przeczucia, które mu towarzyszyły. Nadal nie
wiedziałam, kim były postacie, które nas ścigały. Nie miałam też żadnej
wskazówki odnośnie tego, dlaczego to
robiły. Jedne pytania prowadziły do drugich, te jeszcze do kolejnych. Czułam
się jak w wielobarwnym kalejdoskopie pytań bez odpowiedzi. Bo czy Dzienni
byliby w stanie, hm,
unieszkodliwić Daniela? Jeśli prześladowcami ze snu byli Nocni,
czemu potraktowali Shane’a bronią palną? Który z naszych, moich, wrogów miałby większy powód do
tego, by się nas pozbyć?
Jęknęłam cicho,
przejeżdżając dłonią po twarzy. Moja ręka była lekko wilgotna i drżąca, co
jedynie potwierdziło moje wszelkie obawy. Nie poczułam się ani trochę lepiej po
próbie poukładania sobie wszystkiego, co wiedziałam. Moje serce wciąż biło zbyt
szybko, a oddech był niepokojąco świszczący.
Dodatkowo wciąż martwiłam
się o Lydię. Marlene i John wrócili do Akademii późnym popołudniem, informując
mnie, że moja przyjaciółka przeszła poważną operację, jednak jej stan jest już unormowany.
Domyślałam się, że Lydia nadal była słaba i odwodniona, i prawdopodobnie wciąż
spała, ale to nie przeszkadzało mi w tym, by błagać o spotkanie z nią. Dyrektorka pozostawała jednak nieugięta na
moje wszelkie prośby wizyty w szpitalu. Nie wskórałam niczego nawet groźbami. W
końcu Daniel wyciągnął mnie na trening, gdzie przez trzy bite godziny
wyładowywałam swoją złość. Po tak obfitującym w „atrakcje” dniu nie miałam więc
absolutnie żadnych problemów z zapadnięciem w sen. Nie przewidziałam jednak, że
powrócą nienękające mnie już od dawna koszmary.
Od Xaviera, który
łaskawie odebrał jeden z moich telefonów, dowiedziałam się, że do wypadku Lydii
nie przyczyniła się żadna osoba trzecia. Potwierdził więc tylko moje
przypuszczenia na temat tego, że nie było możliwości, bym wcześniej wyczuła
napastnika, bo żadnego nie było. Poczułam się nieco pewniej, słysząc, że wcale
nie utraciłam mojej więzi z Nocnymi i w razie potrzeby znów mogłabym ich
„wychwycić”. Oczywiście nie przyznałam się do tego na głos, bo nie chciałam
dodatkowo nikogo stresować. Niemniej ogromny kamień spadł mi z serca. W
ostatnim czasie wiele się wydarzyło między nimi a mną. Ta niewiedza odnośnie
tego, na czym stoję, męczyła mnie bardziej, niż byłam w stanie przypuszczać.
Daniel myślał, że już
przestałam ich tak szaleńczo kochać, że byliśmy na dobrej drodze ku
szczęśliwemu zakończeniu. Gdyby jednak miał świadomość wagi mojej tęsknoty…
Poczułam wilgoć na
policzkach, więc otarłam ją wierzchem dłoni. Dla świata pragnęłam być
bezwzględna i odważna. Chciałam, by wszyscy postrzegali mnie jako tą najlepszą,
największą. Chciałam być godna swojego nazwiska. I do tej pory udawało mi się
to. Bezwzględnie odgrywałam rolę niewzruszonej, lodowej księżniczki. Jednak
kiedy w grę wchodzili Oni, Nocni, moje dzieci… Stawałam się słaba. Dla nich i
przez nich wylałam tyle łez. Dla nich i przez nich tyle straciłam. Dla nich i
przez nich tyle ryzykowałam. Dla nich i przez nich doprowadziłam do sytuacji, w
której to nie moje wspomnienia i żądze przejęły moje ciało.
Czułam ją. Od wydarzeń z
wczoraj jeszcze wyraźniej niż dotychczas. Była gdzieś tam we mnie, była częścią mnie. Czaiła się gdzieś w cieniu,
szepcząc złe rzeczy do mojego ucha. A ja mimo wszystko czułam się raźniej,
mając ją nareszcie tak blisko. Ostatnie tygodnie utwierdziły mnie w
przekonaniu, że nie byłam w pełni sobą, że część mnie pozostawała pusta i
obumarła bez Dominique. Kiedy w chwili największej desperacji poluzowałam jej
więzy, nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że moja tęsknota gwałtownie zmalała.
Zajęta innymi sprawami i pogrążona w innych uczuciach, nawet nie zwróciłam na
to uwagi. Teraz, w ciemności i zaciszu swojej sypialni, nareszcie to
dostrzegłam. Potrzebowałam jej, by zmniejszyć uścisk w swojej piersi, by móc
normalnie odetchnąć. Do tej pory myślałam, że tak miało być, że tak czuje się
normalna osoba. Jednak to dopiero teraz czułam się wolna.
Na temat cierpienia
słyszałam wiele. Zdecydowanie zbyt wiele. Każdy, kto zaznał go choć odrobinę,
od razu uważał się godnym tego, by udzielać mi porad na temat przetrwania i
wyrwania się z jego lodowatych, oślizgłych łap. Nikt jednak nie rozumiał,
dlaczego wyśmiewałam „wspaniałomyślne” teorie, dlaczego odmawiałam pomocy.
Bronili się, mówiąc, że to normalne, że myślę, iż każdy cierpi na swój sposób,
bo to zależy od naszej wytrzymałości psychicznej i całej masy innych mniej lub
bardziej istotnych czynników. Przyznawałam im rację, bo miałam dość kłótni. W
głębi duszy jednak wiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak „ocalenie”, powrót
do normalności. Gardziłam wszelkimi obrazami utopijnego, beztroskiego życia. Bo
cierpienie było sprytniejsze, niż przypuszczaliśmy. Zagnieżdżało się w nas, by
potem zwyczajnie przysiąść na naszym ramieniu i towarzyszyć nam do samego końca
jak cień, gotowe jednak w każdej chwili ponownie zaatakować, zadać naszemu
poranionemu, zdruzgotanemu sercu kolejny cios, odebrać dech w piersi i wycisnąć
z oczu nowe potoki łez. Nazywa się to dziwne uczucie „bagażem doświadczeń” i
myśli, że da radę z nim żyć. Przyjmuje się wszelkie obietnice bez pokrycia,
chore zapewnienia na temat tego, że wkrótce będzie lepiej, a cierpienie
odejdzie. Ale ono nie odejdzie. Nigdy. Będzie czuwało, traktowało cię łagodnie,
jak przyjaciela, by zdradzić cię i zaprowadzić na samą krawędź bezdennej
przepaści w najmniej oczekiwanym momencie.
Bywałam męczenniczką,
czym na pewno niejednego doprowadzałam do białej gorączki. Ale to było jedynym,
co potrafiłam. Biorąc na siebie całe cierpienie, ułatwiałam życie tym, których
kochałam. Zresztą, nie robiłam nie wiadomo czego – po prostu przyjmowałam na swoje barki to, co i tak było moje. Do
czego ja sama doprowadziłam.
Nie miałam wpływu na
swoją przeszłość i przodków. Moje wybory również nie były tak w pełni moje. A
choć to Katerina stanowiła powód wszelkich kłopotów, ja byłam nią, a ona mną. Nie
mogłam więc tak po prostu zrzucić winy na kogoś, bez kogo w ogóle bym nie
istniała.
Boże,
czy ja naprawdę to powiedziałam?
Przetrwałam fazę buntu,
wściekłości na Iwanównę i klątwę, którą na mnie zesłała. Przerobiłam etap
zaprzeczania, wyrzutów sumienia, depresji. Wpuszczałam ją tylko na chwilę, a
potem odcinałam się od niej i swojego przeznaczenia. Traktowałam jako osobny
byt, postać z przeszłości, kobietę, która skazała mnie na taki, a nie inny los.
Aż w końcu dotarłam do akceptacji. Po miesiącach przeróżnych scenariuszy
odnalazłam ten prawidłowy.
Co wcale nie sprawiło, że
przestawałam być rozdarta.
Znów spojrzałam w stronę
Daniela i uśmiechnęłam się ciepło. Dzienni, których znałam, i wśród których się
wychowywałam, byli właśnie tacy jak on – ciepli, otwarci, przyjaźni.
Zawdzięczałam im życie. To dzięki dobroci Marlene przestałam lawirować na
krawędzi szaleństwa. To dzięki Lydii poznałam wartość przyjaźni, a Cole’owi i
Shane’owi – miłości. Nie potrafiłam ich nie kochać. Przyszło mi to z wiekiem,
po latach prób i błędów, to prawda, ale udało się. A do kochania Nocnych
zostałam stworzona. Moja miłość do nich była zupełnie inna, nie opierała się na
zaufaniu i wieloletnim wsparciu. Tu chodziło o coś jeszcze głębszego, jeszcze
piękniejszego, mimo całej tej ohydy, przez którą powstała. Dla Dziennych byłam
jak marnotrawna córka, jak zepsuty dzieciak, który zabłądził. A dla Nocnych
byłam matką, Królową. Oni kochali
mnie mimo wszystkich moich potknięć i wad. A kimże innym byłam ja, jak nie tą,
która mimo cierpienia wszystko im wybaczała?
Zbyt zmęczona leżeniem w
jednym miejscu i zadręczaniem się, przysunęłam się do krawędzi łóżka.
Odchyliłam kołdrę i opuściłam bose stopy na zimną podłogę. Siedziałam w tej
pozycji przez kilka minut, zastanawiając się, czy dobrze czynię. W końcu jednak
zrezygnowałam z analizowania każdego swojego czynu i na palcach ruszyłam w
kierunku kanapy. Nie udało mi się powstrzymać uśmiechu, kiedy Daniel drgnął,
słysząc moje skradanie i otworzył oczy. Dostrzegając mnie, podciągnął się do
pozycji półleżącej i zmarszczył brwi.
– Coś nie tak, Catherine?
Zły sen?
Potarłam dłońmi o
przedramiona, chcąc się pozbyć gęsiej skórki.
– Nie – skłamałam. – Po
prostu nie mogę zasnąć.
Zdziwienie Daniela
jedynie się pogłębiło.
– Więc chcesz, żebym spał
z tobą?
Kątem oka spojrzałam na
rozgrzebane, ogromne i aktualnie puste łóżko. Wzdłuż mojego kręgosłupa
przebiegł dreszcz, kiedy przypomniał mi się mój dzisiejszy koszmar.
– Nie – oznajmiłam,
przerzucając nogę przez jego ciało i wpasowując się w tę ciasną przestrzeń
między jego bokiem a oparciem kanapy. – Bo to ja śpię z tobą.
Daniel parsknął cicho,
robiąc mi więcej miejsca i wpuszczając mnie pod swój koc. Kiedy moje zimne nogi
zetknęły się z jego rozgrzanymi przez przykrycie, syknął cicho i objął mnie
ciaśniej. I ja skorzystałam z okazji, by znaleźć się jak najbliżej niego; przerzuciłam kolano na drugą stronę jego ciała. Wtuliłam policzek w jego
przesiąkniętą zapachem szałwii koszulkę i przymknęłam powieki.
Problemy
nie minęły, ale ja poczułam się lepiej.
– Więc co ci się śniło? –
zapytał, całując mnie w czubek głowy.
– Nic. – Miałam wrażenie,
że moje walące serce słychać w całej Akademii.
– Tulisz mnie tak mocno,
że ledwo oddycham – mruknął, więc poluzowałam nieco swój uścisk. – Martwisz się
o mnie, księżniczko? Widziałaś coś, czego nie powinnaś widzieć?
Daniel nie lubił, kiedy
korzystałam z przeklętych darów Iwanowów, nawet jeśli działo się to wbrew mojej
woli, więc postanowiłam ponownie skłamać.
– To tylko koszmar jak
każdy inny.
– Niemniej przyszłaś –
zauważył cicho, głaszcząc mnie po włosach.
Długo milczałam,
rozkoszując się jego dotykiem na mojej skórze.
– Nie drąż dłużej, proszę
cię.
– Wiesz, że mi na tobie
zależy, księżniczko. – Rozczuliła mnie ciepła nuta w jego głosie. – Na tobie i
twoim szczęściu.
– Dlaczego? – zapytałam,
unosząc głowę, by na niego spojrzeć. Nawet z tej perspektywy jego oczy były
niesamowicie czarne. – Zastanawia mnie to od jakiegoś czasu. Dlaczego tak
bardzo się dla mnie poświęcasz?
Spojrzenie Daniela na
moment stwardniało. Dziwne wrażenie jednak minęło równie szybko, co się
pojawiło.
– Ją już straciłem –
rzucił krótko, a mnie serce podeszło do gardła.
Ją.
Nie musiał tłumaczyć, bym po sposobie, w jaki jego oczy pociemniały, domyśliła
się, że chodzi o Alison. Jego siostrę, która nieszczęśliwie zakochała się w
jednym z Nocnych i za którego oddała życie.
Czyżbym
tak bardzo mu ją przypominała? Zakochaną wbrew sobie nie w tych, w których powinnam, targającą się na swoje życie
wariatkę?
Sztywno pokiwałam głową i
z powrotem oparłam policzek na jego piersi. Daniel westchnął cicho i wrócił do
głaskania mnie po głowie. Teraz jednak jego dotyk przestał być dla mnie tak
kojący i przyjemny.
Różniliśmy się tak
bardzo… Jakim cudem nasze sprzeczne poglądy na życie jeszcze nie wykończyły nas
nawzajem? Ja nie widziałam swojej przyszłości bez Nocnych – on nimi gardził.
Teraz przynajmniej wiedziałam, dlaczego poświęcał mi tyle uwagi. Spodziewałam
się wszystkiego, ale nie tego, że prosto w oczy wyzna mi, że ratuje mnie za
wszelką cenę przed mrokiem, ponieważ boi się, że skończę tak, jak jego siostra.
Że będę kolejną kobietą, którą będzie miał na sumieniu, bo spóźnił się, kiedy
miał okazję ją uratować.
– Księżniczko…
Nie odpowiedziałam, mając
nadzieję, że pomyśli, iż zasnęłam. Ona znał mnie jednak lepiej, niż
przypuszczałam. Ujął mnie pod brodą i zmusił do tego, bym spojrzała mu w oczy.
– Do tej pory z bólem
serca wspominam trzy słowa, które jakiś czas temu padły z twoich ust. Sam nie
wiem, czemu aż tak mnie poruszyłaś tym wyznaniem. Jednak teraz dostrzegam
podobieństwo między tą częścią ciebie a mną samym.
– Co to były za słowa? –
wyszeptałam, nie do końca wiedząc, do czego zmierza.
Daniel zacisnął usta.
Przymknął powieki i pokręcił głową, jakby bał się wypowiedzieć je na głos.
– Powiedziałaś, że musisz
ich kochać. Kazałem ci przestać, wrócić do nas, skupić się na tym, co cię
uszczęśliwia. A ty jak mantrę powtarzałaś, że musisz ich kochać, że nie widzisz
innego sposobu na to, by nie zwariować. – Ból na powrót przyćmił jego oczy. –
Ja też się tak czuję, ale w stosunku do ciebie. Po prostu… Po prostu muszę się
o ciebie troszczyć.
Serce mi zamarło, kiedy
na moment się zawahał. Nie wiem dlaczego, ale przemknęło mi przez myśl, że
dokończy: Muszę cię kochać. A
tego z jakiegoś powodu nie byłabym w stanie znieść.
– Rozumiem – odparłam
szczerze. – Naprawdę. Jestem chyba jedyną osobą na świecie, która pojmuje
abstrakcyjność twojej sytuacji.
– To wszystko jest tak
bardzo pogmatwane… – westchnął Daniel.
Przesunęłam się lekko w
bok i wsparłam głowę na dłoni. Lekko górowałam nad Danielem, ale w ten sposób
było mi wygodniej na niego patrzeć. Wyciągnęłam wolną rękę i odgarnęłam
zbłąkany, ciemny kosmyk z jego czoła. Daniel uśmiechnął się lekko na ten gest i
złożył subtelny pocałunek na moim nadgarstku.
– Mógłbym się do tego
przyzwyczaić, wiesz?
– Do czego?
– Do napiętego od leżenia
na kanapie karku, braku czucia w nogach i zgniecionych żeber, ale tylko jeśli
ty miałabyś spać obok.
Parsknęłam cicho.
– Romantyk to z ciebie
żaden, wiesz o tym?
– Ale lubisz mnie –
wymruczał, przesuwając swoje dłonie w górę moich nóg i zatrzymując je dopiero
na moich biodrach. – Przyznaj to.
– Nie nienawidzę cię. A
to już spory progres.
Daniel uśmiechnął się do
mnie w sposób, który budził we mnie uczucia, o które nawet się nie
podejrzewałam i przyciągnął mnie bliżej siebie. Znów wylądowałam połową twarzy
wtuloną w jego pierś. Nie przeszkadzało mi to jednak w najmniejszym stopniu.
– Dobranoc, księżniczko.
– Tak, dobranoc.
Lecz mimo moich
najszczerszych chęci, nie zasnęłam już ponownie. Spędziłam kilka godzin, gapiąc
się bezmyślnie w ścianę i wsłuchując w równomierny oddech Daniela. Kiedy
nareszcie wzeszło słońce, ja również wstałam. Wyplątałam się z objęć Daniela
pod pretekstem pójścia do toalety i zamknęłam w łazience.
Wzięłam długą kąpiel w
pianie, mając nadzieję, że pomoże mi ona w jakimś stopniu się zrelaksować.
Leżałam w wodzie chyba z pół godziny – skóra na palcach zdążyła mi się
całkowicie pomarszczyć – ale wcale nie poczułam się lepiej. Pozostawiona sama
sobie w łazienkowej ciszy zadręczałam się wszystkim, co tylko wpadło mi do
głowy – zaczynając od koszmaru, którego nadal nie potrafiłam rozgryźć, a który
odebrał mi kilka cennych godzin snu, kończąc na Cole’u i jego nowym romansie.
Wzmianka o Turnerze
sprawiła, że niepotrzebnie się zdenerwowałam. Wytoczyłam się z wanny i owinęłam
ciało ręcznikiem, desperacko chwytając się każdego możliwego zajęcia. Samo imię
mojego „najlepszego przyjaciela” sprawiało, że przypominałam sobie jego i
Sophie na dziedzińcu – roześmianych i szczęśliwych, podczas gdy kawałek dalej
ja byłam na skraju rozpłakania się z bezradności. Chociaż nie chciałam, gdzieś
tam zastanawiałam się, co się z nami stało, gdzie popełniłam błąd, kiedy
pozwoliłam mu odejść… Podświadomie jednak czułam, że to nie była wcale moja
wina, że problem tak naprawdę tkwił w Cole’u. Jaką musiałabym być osobą, by nie
pozwolić się oczarować jego uśmiechem i uroczą gadką? Wciąż plułam sobie w
brodę dlaczego, do jasnej cholery, mu uwierzyłam. Możliwe, że zrobiłam to,
ponieważ tego chciałam, ponieważ
chciałam, by się dla mnie zmienił. Od zawsze było w nim coś, co mnie pociągało – nadal jednak nie wiedziałam co. Nic dziwnego, że tak łatwo owinął
mnie sobie wokół palca. Zaufałam mu, otworzyłam się przed nim, poznał mnie
lepiej i dogłębniej, niż powinien. Miał mnie. I to właśnie chyba teraz bolało najbardziej –
świadomość, że do wypowiedzenia tych dwóch, krótkich słów musiałam używać czasu
przeszłego.
Kiedy się ubierałam,
unikałam patrzenia w lustro. Rana na moich plecach była już praktycznie
niewidoczna dzięki maściom od Xaviera. Pojawił się jednak inny problem, nie
mniej drażniący od poprzedniego. Znów schudłam. Musiałam się z tym liczyć,
przechodząc – co z tego, że niedobrowolnie – na dietę złożoną jedynie z krwi,
ale z dnia na dzień ubywało mnie coraz bardziej. A to mogło oznaczać tylko
jedno – pozostało nam naprawdę niewiele czasu. Krew Dziennych lada chwila
przestanie mi wystarczać. A wtedy…
Wróciłam do sypialni i
zaścieliłam łóżko. Dochodziła już siódma rano, więc postanowiłam przerwać
panującą w pokoju ciszę i włączyłam telewizor. Głos pogodynki rozniósł się
delikatnym echem, wprowadzając w pomieszczeniu dziwny, osobliwy nastrój. Nieco bardziej
rozluźniona wróciłam do porządków. Chociaż starałam się zachowywać cicho, aby
nie obudzić Daniela, nie minęło dużo czasu, gdy poczułam na sobie jego wzrok.
– Dzień dobry,
księżniczko.
Uśmiechnęłam się do
niego, odrzucając gdzieś na bok wszystkie czarne myśli, które kotłowały się w
mojej głowie.
– Nie chciałam cię
obudzić, przepraszam.
– Masz mokre włosy? –
zapytał, marszcząc brwi. – To o której ty wstałaś?
– Właściwie to od czasu,
kiedy przyszłam do ciebie na kanapę, już nie spałam – wyznałam, dochodząc do
wniosku, że zataiłam przed nim już wystarczająco dużo spraw.
– I na pewno nie chcesz o
tym pogadać? – Wyciągnął ku mnie rękę, więc westchnęłam ciężko i usiadłam obok
niego.
– Chodzi o Lydię. – To
akurat nie było kłamstwem. Co najwyżej małym niedopowiedzeniem. – Martwię się o
nią. Jak niezdarnym trzeba być, by złamać w tak drastyczny sposób nogę? A co, jeśli…
– Marlene powiedziała, że
wszystko jest w porządku – przerwał mi, całując krótko moje odsłonięte ramię. –
Więc naprawdę powinnaś przestać się tym stresować.
– Myślisz, że będzie
mogła jeszcze chodzić? – zapytałam cicho, wtulając się w niego.
– Na pewno czeka ją długa
rekonwalescencja i cała seria zabiegów rehabilitacyjnych, ale się wyliże, tego
jestem całkowicie pewny. To silna dziewczyna.
– W to nie wątpię.
Między nami zapadła
nieprzyjemna, krępująca cisza, urozmaicana jedynie relacjami sportowymi
przedstawianymi przez ubranego w nieco zbyt jaskrawą koszulę prezentera. W
końcu znudzona tą bezczynnością, wyprostowałam się i spojrzałam na Daniela.
Chłopak zlustrował mnie wzrokiem, uśmiechając się bezczelnie, kiedy dotarło do
niego, że moje oczy nie bez powodu skierowane są na jego usta.
Kiedy jego wargi zetknęły
się z moimi, na moment zapomniałam o wszystkich dręczących mnie sprawach.
Zatraciłam się w
pieszczocie, tracąc panowanie nie tylko nad sobą, ale i nad Kateriną. Moją
głowę natychmiast zalały jej wspomnienia. Wyraźnie jak jeszcze nigdy wcześniej
widziałam ją – siebie – i przytulonego do niej blondwłosego mężczyznę.
Odskoczyłam od Daniela, przesuwając się na drugi koniec kanapy. Lustrowałam go
wzrokiem, próbując pojąć perwersję całej tej sytuacji. Kiedy lekko zaskoczony
rozchylił swoje wilgotne wargi, gotowy zapewne zapytać o powód mojej
gwałtowności, dotarło do mnie, że to nie bliskość Dominique i jej wspomnień jest
moim najgorszym problemem. Zerwałam się z miejsca i odsunęłam od Shane’a na
tyle daleko, by słyszeć coś więcej niż jego przyśpieszony puls.
Zakryłam usta dłonią,
ponieważ nie chciałam, by zobaczył moje wysunięte kły. Odwróciłam się do niego
plecami, mając nadzieję, że zapanuję nad sytuacją, zanim do mnie podejdzie. Tak
się jednak nie stało. Moje pragnienie wzmogło się, kiedy naruszył moją
przestrzeń, pokonując dzielącą nas odległość.
– Księżniczko, proszę
cię, spójrz na mnie.
Zrobiłam to, jednak nadal
zakrywałam usta dłonią. Nie poczułam się nawet pewniej, widząc, że i kły Daniela
wysunęły się wskutek gwałtownych emocji towarzyszących nam podczas pocałunku.
– To normalna reakcja,
Catherine – wyszeptał, robiąc jeszcze jeden krok. Zasyczałam cicho, więc
zaniechał tego typu działań. – Winne temu są emocje, kochanie. To normalne. Nie
masz się czego wstydzić.
– Tu nie chodzi o kły,
Danielu.
– A o co?
Spojrzałam na niego,
walcząc ze łzami, jednak nie powiedziałam ani słowa, wierząc, że zna mnie na
tyle dobrze, że zrozumie. Bo niby jak miałam mu powiedzieć, że jedyne, o czym
marzę, to wcale nie powrócić do obściskiwania się na kanapę, a zatopienie kłów
w miękkiej i delikatnej skórze jego karku?
Byłam
obrzydliwa. Tak bardzo, bardzo obrzydliwa…
– Będzie dobrze,
księżniczko – odezwał się po chwili zbolałym i zachrypniętym głosem. Z opóźnieniem
dotarło do mnie, że chociaż domyślił się moich prawdziwych intencji, nie
okazywał strachu. – Poradzimy sobie. To… przejściowe. Jesteśmy już na dobrej
drodze.
Odsunęłam dłoń od twarzy
i zacisnęłam ją w pięść, aby ukryć, że drży. Spojrzałam ponownie na udręczony
wyraz twarzy Daniela i zmusiłam się do uśmiechu.
– Najżałośniejsze w tym
wszystkim jest to, że ty już sam w to nie wierzysz. – Wyminęłam go i szybkim
krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Choć powiedziałam to, co nie dawało mi spokoju
od dłuższego czasu, wcale nie poczułam się lżej. – Będę w gabinecie Marlene –
oznajmiłam przez ramię, opierając dłoń na klamce.
Wyszłam na korytarz, za
sobą słysząc huk rozbijanego szkła.
Ledwo przekroczyłam próg
gabinetu Marlene, ta westchnęła ciężko i oświadczyła, że John zawiezie nas do
szpitala zaraz po śniadaniu. Wypiłam więc swoją krew najszybciej jak
potrafiłam, zapominając całkowicie o tym, że jej szpitalna zaprawa powinna
wywołać u mnie odruch wymiotny. Daniel doszedł do wniosku, że i tak znajduję
się na skraju wytrzymałości, więc wziął swój posiłek na wynos. Podczas gdy
pozostali uczniowie Akademii człapali na śniadanie, my szliśmy na dziedziniec,
gdzie już czekała na nas czarna limuzyna.
Ironia Losu doszła jednak
do wniosku, że miałam w ostatnim czasie zbyt mało atrakcji, bo podesłała mi
kolejną – rozczochraną, blondwłosą i zirytowaną.
– Catherine!
Znieruchomiałam, kiedy
dotarło do mnie, kim jest nadawca. Odwróciłam się powoli, wstrzymując oddech.
Nie, to mi się nie przyśniło. Ze schodów naprawdę zbiegał Cole.
Ojcze
nasz, któryś jest w Niebie…
– Co się dzieje? Gdzie
wyjeżdżacie? Był kolejny atak?
Spojrzałam na szumiącą
obok mnie fontannę, szukając w niej natchnienia. Daniel krótko ścisnął moją
dłoń i zniknął we wnętrzu limuzyny, pozostawiając mnie samą z osobą, którą
kiedyś zwykłam znać.
– To już nie twój
interes, Cole – rzuciłam krótko, ale pewnie. Szkoda tylko, że mojej odwagi nie
starczyło również do tego, bym oderwała wzrok od brukowanej kostki, którą
wyłożony był plac przed Akademią. – Możesz wrócić do środka i zająć się… czymś.
– O czym ty mówisz? – W
jego głosie nie było ani krzty zdumienia. Zupełnie jakby się spodziewał, że
prędzej czy później dojdzie między nami do tego typu rozmowy. – Wiesz, że chcę
pomóc, że…
– Że co? – przerwałam mu,
zbierając się na odwagę, by podnieść wzrok i obrzucić go wściekłym spojrzeniem.
– Nic o tobie nie wiem, Cole. I nigdy nie wiedziałam. Jedyne, co jest w tobie
pewne, to wiecznie te same, obłudne kłamstwa i obietnice bez pokrycia.
Dopiero teraz w jego
oczach błysnęło coś na kształt zmieszania. W tych pięknych, szmaragdowych
oczach, z którymi wiązałam tyle pięknych wspomnień. Nie spodziewał się, że
któraś z kobiet, które okręcił sobie wokół palca, kiedykolwiek mu się
sprzeciwi.
– Mogłabyś mówić jaśniej,
Cat? Zarzucano mi w życiu wszystko, ale nie obłudę.
– Ach tak? – parsknęłam. –
To co się stało z naszym: „Będę przy tobie bez względu na wszystko”? Gdzie się
podziała nasza przyjaźń? – Nie byłam już w stanie panować nad łzami, które
ciurkiem pociekły po moich policzkach. – Gdzie byłeś ty, kiedy tak bardzo cię
potrzebowałam?
Cole cofnął się, jakbym
co najmniej zdzieliła go w twarz. Przejechał dłonią po włosach, raz i drugi,
strosząc je jeszcze bardziej. Przez moment dostrzegłam w nim odbicie Cole’a,
który przez ostatnie miesiące był moim najlepszym przyjacielem. Tylko na chwilę
pozwolił, by jego maski opadły i pokazał mi chłopaka, którego zwykłam w nim
widzieć – troskliwego i czułego, ale i zabawnego, pełnego życia, skorego do
igrania ze śmiercią i niebezpieczeństwem.
– Zwątpiłem w samego
siebie, Cat – wyszeptał, zamglonym wzrokiem przyglądając się fontannie. – W to, czy jestem dla ciebie wystarczająco dobry. Nie chciałem, żebyś… Myślałem, że
tak będzie lepiej.
– Nie musiałeś być
idealny. Bo doskonale wiem, że sama taka nie jestem. Wystarczyłoby tylko, żebyś
był obok. – Zdruzgotana pokręciłam głową. Ogromna gula w gardle utrudniała mi
mówienie. – Odwróciłeś się ode mnie, kiedy pojawiły się schody. Porzuciłeś mnie
ze strachu. – Niemal splunęłam mu tymi przepełnionymi jadem i bólem słowami
prosto w twarz. – Chciałeś być moim przyjacielem, błagałeś mnie, bym się przed
tobą otworzyła. A co sprzedałeś mi ty, poza fasadą obłudy i niespełnionych
obietnic?
– Ranisz mnie, mówiąc w
ten sposób. Były przecież momenty, w których… w których byłem przy tobie. W
których cię nie zawiodłem.
– Miałeś mnie. – Te dwa,
krótkie słowa zawisły w pełnej bólu i napięcia przestrzeni między nami. –
Pozwoliłam ci na to, chociaż czułam, że źle na tym wyjdę. Ignorowałam wszelkie
ostrzeżenia, bo chciałam, żebyś się zmienił. Dla mnie, przeze mnie…
– Nie oceniaj mnie przez
pryzmat mojej chwilowej słabości. Przypomnij sobie te wszystkie chwile, w
których byłem – wtrącił z pasją. – No, dalej, kotku. Oboje wiemy, że takie są.
Pokręciłam głową, o mało
nie wybuchając śmiechem, słysząc po raz kolejny ten sam marny argument. Był tak
samo żałosny i obrzydliwy jak ja, dopiero teraz zrozumiałam, że to właśnie
mogło być powodem, dla którego tak szybko się z nim zaprzyjaźniłam.
– Mam nadzieję, że to
wszystko było tego warte, Turner.
Odwróciłam się i szybkim
krokiem pokonałam odległość dzielącą mnie od limuzyny. Udawałam, że mój
pośpiech wynikał z faktu ignorowania Cole’a, jego nawoływań i próśb o to, bym
została i z nim porozmawiała
Tak naprawdę nie zrobił
nic, by mnie zatrzymać.
***
Witam!
Cóż... Na wstępie może powiem, że jestem naprawdę zadowolona z rozdziału, co może oznaczać tylko jedną... no, właściwie to dwie kwestie – albo przedawkowałam APAP, albo moja wena powolutku wraca. Osobiście byłabym za tą drugą, szczególnie, że wkrótce wakacje i nie będę już mogła mówić, że nic nie wrzucam, bo nie mam czasu. Także Kochana Weno, tutaj jestem! Jestem i czekam już od jakichś dwóch miesięcy!
Połowa rozdziału to tak naprawdę przemyślenia Catherine, co nie wszystkim może przypaść do gustu. Ja wiem, że może nieco już przeciągam tę jej niepewność i rozdarcie, odrobinę to wyolbrzymiam... Ale w tym rozdziale wystąpił mały przełom, zauważyliście? Już nie ma Kateriny i Catherine. Już nie ma podziału na teraźniejszość i przyszłość Cat a przeszłość Dominique. Teraz to wszystko się jakby... Połączyło. A to jest delikatną sugestią do tego, że pozostało nam naprawdę niewiele czasu do zakończenia drugiej części.
Mamy mały zgrzyt u Datherine i drama time między Colem a Cat. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało jakoś szczególnie łzawo. A może jednak przedobrzyłam? Wiele z was zastanawia się, co Catherine widzi w Cole'u. Więcej na ten temat będzie w trzeciej części, kiedy to poświęcę życiu uczuciowemu moich pań nieco więcej czasu. (Zwrot PAŃ był zamierzony; kolejna drobna sugestia :)) Cole to Cole, większość z Was już go zwyczajnie nie trawi, ale naprawdę nie mogę go jeszcze zabić. (To jeszcze brzmi złowieszczo czy raczej obiecująco? ;)) Zaplanowałam jeszcze dla niego tyle... Wszystkiego. Dajcie sobie jeszcze na wstrzymanie, naprawdę. Zawsze możecie skrolować w dół sceny z nim. Chociaż teraz będzie go tu zdecydowanie mniej, przynajmniej w tej części...
Dobra, bo powiem za dużo. Mamy już rozdział 37, a ja naprawdę nie mam pojęcia ilu jeszcze potrzebuję, by zamknąć tę księgę. Nie będzie ich jednak więcej niż dziesięć-trzynaście. Chciałabym zmieścić się w pięćdziesiątce, zobaczymy jak to z moimi planami wyjdzie. Wolę jednak niczego nie sugerować, bo naprawdę nie wiem, jak to będzie.
Do napisania!
Klaudia99
Amazing <3
OdpowiedzUsuńKocham ten blog ;D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKiedy nastepny rozdzial? :)
OdpowiedzUsuńJest już w połowie napisany, spróbuję wrzucić go jeszcze dzisiaj :))
UsuńPozdrawiam,
Klaudia99
Smutno mi się robi, jak widzę tyle jednolinijkowych komentarzy :< Ty zawsze potrafisz napisać całą opinię na temat rozdziału, a jednak… Ech, rozumiem, że nie każdy potrafi się rozpisać, ale napisanie przynajmniej akapitu to żadne wyzwanie, zwłaszcza w porównaniu do całego rozdziału, a dla autora potrafi być czymś nieocenionych – motywacją i powodem do tego, żeby się uśmiechnąć.
OdpowiedzUsuńCzasami nie rozumiem zachowania Catherine. Mam wrażenie, że niezmiennie wraca do punktu wyjścia, wahając się i wycofując nawet wtedy, gdy już udało jej się zmusić do podjęcia decyzji. Znowu odsuwa od siebie Daniela – okłamuje go – chociaż niejednokrotnie miała okazję się przekonać, że to najgorsze, co mogłaby zrobić.
Ech, przynajmniej spali razem, chociaż mogła darować sobie tę szopkę z wyganianiem go na kanapę. Cudownie się o nich czyta, kiedy tak swobodnie przytulają się do siebie, całują i ogólnie są razem. Co prawda wyczuwam kryzys, zresztą już zdążyli się od siebie odsunąć, ale mimo wszystko nie jest źle – już przynajmniej nie ukrywają tego, co do siebie nawzajem czują.
Cat wciąż myśli o klątwie, poza tym… zaakceptowała Dominique. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Wyparcie jej nie służyło, ale kto wie, co może się wydarzyć, jeśli zbytnio otworzy się na swoją przodkinię. Po Tobie spodziewać się można dosłownie wszystkiego, więc wolę niczego z góry nie zakładać c:
Dobrze, że Lydii nie stało się nic takiego, chociaż trochę minie, zanim biedna dziewczyna dojdzie do siebie. Nic dziwnego, że Cat tyle czasu walczyła o to, żeby pojechać do szpitala i zobaczyć się z przyjaciółką. Dobrze też wiedzieć, że to niczyja wina, że Lydii stała się krzywda, chociaż ta więź z Nocnymi… Cóż, ja tam powodu do radości nie widzę, skoro ona za nimi tęskni, nawet jeśli możliwość wyczucia, że nadchodzą, może okazać się czymś nieocenionym.
Cole ma tupet, nie ma co. Próbuję go zrozumieć, ale nie potrafię – to po prostu taki typ faceta, dla którego zaangażowanie się jest prawdziwym wyzwaniem, o ile w ogóle okaże się możliwe. Cat ma rację: miał ją i nie wykorzystał tego; pozwolił się pokochać i porzucił ją w chwili, kiedy go potrzebowała. Nie żebym zbytnio narzekała, bo teraz jest Daniel, ale… i tak szkoda, naprawdę. Nie lubiłam go, ale jednak wcześniej trzymał poziom. Pytanie tylko, jaką rolę odegra w dalszej części…
Rozdział Ci się podoba, bo po prostu jest dobry – tak jak i wszystkie poprzednie. I tyle c:
Nessa.
Rozdział mi się podoba, ale właśnie denerwuje mnie trochę to że Cat nie może się zdecydować... wie że mało czasu zostało czuje to, a jednak ciągle się powstrzymuje żeby być z Danielem tak po prostu. Wiem też że boi się że go zrani ale On przecież zdaje sobie sprawę że ona odejdzie... w głębi serca to wie, chociaż mówi co innego i ciągle ma nadzieję że jednak Cat zwalczy miłość do Nocnych, bo przecież ich nienawidziła. Wiem na pewno że w tej historii nie będzie happy endu takiego jakby każda chciała, chociaż może nas zaskoczysz :D Nie mniej jednak czytam dalej z zapartym tchem i czekam na to co wydarzy się dalej :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Shadow