Znowu RED, ale musicie mi wybaczyć... Mam na nich fazę od tygodni *-*
"Więc tu jesteśmy - na końcu.
Muszę już iść, ale pragnę zostać tutaj - z tobą.
Nigdy nie prosiłaś, by być tą, która mnie uwolni.
Kolejna maska, którą zakładałaś, a którą tylko ja potrafiłem dostrzec.
Kiedy odejdę, nie chcę radzić sobie sam.
Pozwól mi zabrać się ze sobą, kiedy odejdę..."
Macie tutaj taki cudny gif z Ianem, w razie gdyby okazało się, że znów nie zrobiłam tego, do czego w końcu powinnam dopuścić...
Tej nocy nie spałam długo. Ból zaatakował gwałtownie, skutecznie wypędzając mnie z objęć Morfeusza. Usiadłam na łóżku, kurczowo zaciskając palce na kołdrze z nadzieją, że to w jakiś sposób mi pomoże. Wstrzymałam oddech, aby nie syknąć z bólu i nie obudzić Daniela, który wrócił niedawno po Nocnym Treningu. Nawet dziecko domyśliłoby się, że Shane przecenia swoje możliwości i nadwyręża organizm, nie śpiąc po nocach i katując się kolejnymi ćwiczeniami. Nie widziałam więc podstaw do tego, by znów budzić go ze swojego powodu.
Powoli
wyczołgałam się z łóżka i poczłapałam do łazienki. Starałam się stawiać kroki
jak najciszej, co nie było łatwe, kiedy każdy ruch wywoływał promieniujący ból
w ranie postrzałowej. Może i Daniel nie wpakował mi prawdziwej kuli w
kręgosłup, ale ta wypełniona czosnkowym serum dokonała podobnych spustoszeń w
moim organizmie. W normalnych warunkach obrażenia zniknęłyby w przeciągu kilku
godzin. Ponieważ jednak mój organizm wciąż był osłabiony i zatruty serum, nie
miałam co liczyć na cudowne ozdrowienie sobowtóra Iwanówny.
Powstrzymując
się od ciężkiego westchnienia, weszłam do łazienki. Nie zamykałam jednak za
sobą drzwi, bo wiedziałam, że przeraźliwie skrzypią, kiedy nieumiejętnie się je
popchnie. A na co jak na co, ale na kolejne kazanie nie miałam ochoty.
Dopadłam
do pozostawionej przez Xaviera apteczki w poszukiwaniu środków przeciwbólowych.
Kiedy natknęłam się na biały, plastikowy słoiczek, wysypałam z niego kilka
podłużnych pigułek. Zignorowałam zalecenia mojego lekarza mówiące, że nie
powinnam brać więcej tabletek niż cztery na dobę i położyłam sobie na język z sześć kapsułek. Popiłam je wodą z kranu i przełknęłam, jednocześnie przymykając
oczy oraz czekając na zbawienny wpływ paracetamolu na mój organizm.
Po
około dziesięciu minutach ból przestał rozrywać mnie na pół, a rana jedynie
nieprzyjemnie szczypała, „ćmiła” jak
ząb, którego leczenie dentystyczne zbyt często odkłada się na potem.
To
mniej więcej wtedy zdecydowałam się ją obejrzeć. Podczas wcześniejszego
prysznica starałam się myć tak, by jej nie naruszyć. Potem Xavier założył mi
świeży opatrunek i było po sprawie. Ja nie chciałam na nią patrzeć, a on nie
chciał o niej mówić.
Teraz
jednak coś skusiło mnie do tego, bym zdjęła bluzkę i nieco niezdarnie odkleiła
gazę i plastry.
W
samym staniku zacisnęłam dłonie na krawędzi umywalki. Nieco niepewnie
podniosłam wzrok, całkowicie nieprzygotowana na to, co zobaczę w lustrze.
Wiedziałam, że nie wyglądam najlepiej, ale nie podejrzewałam, że jest aż tak
źle.
Przed
sobą miałam zupełnie inną Catherine. Tudzież Katerinę, kwestia interpretacji.
Ta dziewczyna przede mną miała bladą, niemal porcelanową cerę zroszoną cienką
warstewką potu. Jej oczy zdawały się być głębsze, ciemniejsze i bardziej smutne
niż zazwyczaj. Były one odzwierciedleniem tego, co sama czułam, jednocześnie
jednak przedstawiając to, co było mi obce. Pozytywne emocje mieszały się ze
strachem, a te negatywne – z nadzieją. Żal, który nokautował mnie od wewnątrz,
na zewnątrz nie był widoczny. Tak jakbym nałożyła na twarz maskę, która
sprawnie odcinała moje emocje od okrutnego świata. Jakby fakt, że otarłam się o
śmierć, uczynił mnie odporną na obrażenia ze środowiska.
Rzeczywistość
wyglądała jednak zupełnie inaczej. Czułam, że byle podmuch wiatru byłby w stanie
mnie przewrócić.
Pieczenie
na plecach dotkliwie przypominało mi o tym, po co w ogóle tu przyszłam. I o
tym, że moja teoria była błędna i, niestety, odczuwałam ból jak każdy inny
wampir czy człowiek.
Bardzo
powoli odwróciłam się plecami do lustra. Kiedy nie miałam przed sobą niczego,
czego mogłabym się przytrzymać, poczułam się słaba i bezradna. Starałam się
jednak utrzymywać w pionie jak należy, żeby nikogo nie zaalarmować przypadkowym
upadkiem.
Trzy
głębokie wdechy później wciąż znajdowałam się w tej samej pozycji. Ani na
sekundę nie obejrzałam się za siebie. Nie bałam się tego, co mogę zobaczyć – to
byłoby głupie, skoro kilka razy w życiu widziałam ranę postrzałową i miałam
świadomość tego, czego mogę się spodziewać. Obawiałam się jednak tego, że kiedy
na nią spojrzę, zmieni się mój stosunek do Daniela. Że zacznę żałować tego, iż
tak szybko zawierzyłam mu swoje życie. Że nigdy już nie spojrzę na niego tak,
jakbym chciała, bo będę miała mu za złe to, że nie miał żadnych oporów przed
tym, by wypełnić daną mi obietnicę. Z jednej strony byłam mu wdzięczna za to,
że mnie nie okłamał i, gdyby zaszła taka potrzeba, zrobiłby to, czego pragnęła
ta bardziej człowiecza część mojego jestestwa. Z drugiej jednak obawiałam się
tego, że kiedyś ulegnie mi zbyt szybko, że obierze zły moment i zamiast pomóc
mi wrócić na prawidłową ścieżkę, po prostu ukróci męki całego wszechświata
jednym ruchem nadgarstka.
Ale czy to nie byłoby czymś dobrym?
Spod
moich rzęs wydobyło się kilka zdradzieckich łez. Nienawidziłam okazywać
słabości, a już szczególnie wtedy, gdy wszyscy wokół wiedzieli, że nie jest ze mną
najlepiej. Chciałam przestać podchodzić do wszystkiego tak emocjonalnie.
Chciałam nie mieć do czego podchodzić
w ten sposób. Chciałam nie mieć powodu do płaczu. Wierzyłam jednak w to, że
może kiedy pozwolę moim oczom się wypłakać, w końcu zaczną widzieć wyraźniej.
Przysiadłam
na krawędzi umywalki, czując, że tracę kontrolę nad swoim ciałem. Objęłam się
ramionami, zupełnie nieświadomie napinając skórę na plecach i przyprawiając się
o nową falę bólu. Nie wyprostowałam się jednak, jednie w takiej pozycji czując
się bezpiecznie i pewnie.
Nie
miałam pewności, ile już razy wmawiałam sobie, jaką też żałosną postacią byłam.
Tym razem nie było inaczej. Każdy postronny obserwator doszedłby do podobnych
wniosków – półnaga, zapłakana, żałosna sierota, którą ktoś zbyt szybko wrzucił do
świata dorosłych. Niewiele rozumiałam z tego, co się działo wokół mnie, co się
działo ze mną samą, ale musiałam grać. Grać kokietkę, zagubioną nastolatkę,
silną królową, dobrą matkę. Nadal czułam się jak mała dziewczynka w ciuchach
matki, która biega po pokoju w za dużych obcasach i udaje sławną diwę. Nie
chciałam tego. Nigdy nie chciałam być kimś więcej ponad to, kim myślałam, że
zawsze byłam. Ironia jednak nader szczególnie upodobała sobie mnie do dręczenia.
Nienawidziłam tej przebiegłej suki nawet bardziej od siebie samej.
Czułam
się dziwnie pośród mroku, z twarzą mokrą od łez, chłodem nocy muskającym moją
nagą skórę. Ale nie potrafiłam robić niczego poza tkwieniem w tej samej pozycji
i cichym rozpaczaniem nad żałosnością mojej egzystencji.
Widziałam,
że dzień wyboru zbliżał się nieubłaganie. Chciałam go odwlekać najdłużej, jak
potrafiłam. W głębi serca czułam jednak, że każdy kolejny dzień zwłoki rani
moich najbliższych bardziej niż moje odejście. Traciłam nad sobą kontrolę,
zatracałam samą siebie w nie moich marzeniach i żądzach. Chciałam wierzyć, że
będzie dobrze, że wkrótce najgorszy okres przemiany minie i będę potrafiła
samodzielnie sterować swoim życiem. Swoje już jednak przeżyłam i doskonale
wiedziałam, że za każdą górą znajduje się kolejna. A jeśli w końcu udało ci się
wspiąć na szczyt i masz okazję z niej zbiec, to tylko po to, by zyskać nieco
przewagi i rozpędzić się przed wejściem na kolejną – bardziej stromą i
niebezpieczną.
Nadal
nie wiedziałam, co po tym wszystkim myślą o mnie Nocni. Skrycie fantazjowałam o
tym, że wszystko mi wybaczyli, zapomnieli o tych niejasnościach między nami i,
kiedy tylko nadejdzie ten dzień, przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Mogło być
jednak też tak, że nieświadomie wywołałam wojnę, której tak usilnie starałam
się uniknąć. Nie chciałam przyjąć do wiadomości takiego scenariusza. Wtedy
dopiero byłoby mi ciężko. Dwa bliskie mi gatunki, które pragną mojej śmierci.
Bo Dzienni na pewno też tego chcieli. Mimo wszystko woleli ułożone, spokojne,
podporządkowane pewnym zasadom życia. A ja niewątpliwie byłam tym kawałkiem
domina, który pchał się do przodu, zawalając skrzętnie budowaną konstrukcję
lepszego świata.
Kolejnym
faktem, który trzymał mnie w martwym punkcie, był Mason. Nadal nie wiedziałam,
co mam o tym wszystkim myśleć. Wciąż nie wierzyłam, że on tutaj, jako Nocny…
Odpychałam od siebie te myśli raz za razem, stawiając na chłodne, namacalne
fakty. Przecież widziałam akt zgonu. Na pogrzebie chowano trzy trumny. Postawiono
trzy nagrobki. Żegnano go, opłakiwano. Czemu więc mieliby tuszować sprawę jego
przemiany?
Wiedziałam,
że czeka mnie rozmowa z Marlene. Chciałam i ją jednak odwlekać, pragnąc mieć
jakąś przewagę nad dyrektorką. Ona miała swoje sekrety, ja swoje. Gdyby przyszło
co do czego, miałabym swoją linię obrony.
Pozwoliłam
wypłynąć reszcie łez. Dopiero kiedy nabrałam absolutnej pewności, że moje oczy
są suche, odwróciłam głowę. Powoli, niepewnie. Na widok poszarpanej, zakrwawionej
skóry na plecach z trudem powstrzymałam się od krzyku.
Już
wcześniej wyczuwałam krew, ale nie chciałam się tym martwić. Teraz uświadomiłam
sobie, że w trakcie snu prawdopodobnie rozdrażniłam ranę, naciągnęłam
delikatną, jeszcze niescaloną skórę. Stąd ten nagły atak bólu.
Powstrzymałam
się przed sięgnięciem po kolejną dawkę paracetamolu.
Teraz
już nie miałam innego wyjścia jak obudzić Daniela i poprosić go o założenie
nowego opatrunku.
Ta, akurat. Prędzej bym zaprzyjaźniła
się z Sophie, niż kazała mu to oglądać.
–
Rana się nie goi – rzucił nagle znajomy głos, niemal przyprawiając mnie o zawał
serca. – To pewnie przez pocisk, który nie do końca się rozpuścił.
Właśnie
sięgałam po porzuconą na krawędzi wanny bluzkę, kiedy dostrzegłam go w
drzwiach. Nie wiedziałam, ile już tam stał, bo z powodu przedawkowania leków
moje zmysły zdawały się być nieco przytłumione, ale wnioskowałam, że
wystarczająco długo. Jego oczy były pełne łez, a wyraz twarzy pełen udręki.
Zawstydzona
opuściłam ręce. Nie dbałam o to, że jestem w samym staniku. Priorytetem było
naprostowanie tego, co widział.
–
Danielu…
–
Boli cię? – Skinął głową w kierunku apteczki i rozrzuconych wokół niej
przyborów. – Trzeba było mnie obudzić. Ja wszystko rozumiem, ale sama byś sobie
opatrunku nie założyła.
–
Danielu…
–
No, chodź tu. Odwróć się. Czuję, że krwawisz.
–
Danielu – powtórzyłam ostrzej. – Przestań.
Na
moment zacisnął usta. Łzy w jego oczach nadal błyszczały, ale nie pozwolił im
wypłynąć.
–
To nic takiego, księżniczko. Dam radę.
–
To nie miało tak wyglądać – szepnęłam, kątem oka spoglądając w stronę lustra i
umywalki. – Rana wcale nie wygląda tak źle…
–
Nigdy nie umiałaś kłamać, maleńka.
Drgnęłam
lekko, słysząc nowy przydomek. Próbowałam wmawiać sobie, że to ciepło w środku
jest efektem przedawkowania środków przeciwbólowych.
–
Nie winię cię za nic – wyznałam w końcu. – Chcę… Chcę, żebyś miał tego
świadomość.
Daniel
wsunął dłonie do kieszeni szarych dresów. Jego spojrzenie pociemniało.
–
Postrzeliłem cię. Otrułem. Niemal zabiłem. Masz prawo mnie nienawidzić. To
dziwne, że w ogóle jeszcze chcesz spać ze mną w jednym pokoju – parsknął z
goryczą.
–
Zrobiłeś to, bo tego chciałam – przypomniałam łagodnie, mimo ogromnych chęci,
by go uściskać, stojąc dzielnie na swoim miejscu. – Zrobiłeś to, by chronić
innych.
–
Cóż za ironia, że miałem chronić ciebie.
–
Nie możesz mnie chronić przede mną samą – zauważyłam. – Nawet ja tego nie
potrafię. Już nie.
–
Nie mów tak – jęknął, przystępując krok do przodu. – Jesteś silna. Gdybyś…
Roześmiałam
się gorzko, czym wprawiłam go w niemałą konsternację.
–
Czy ty się słyszysz? Przypomnij sobie, co zrobiłam. Czego się dopuściłam. Kogo zabiłam – podkreśliłam, czując w gardle
rosnącą gulę. – Próbujesz bronić potwora, Shane. To wręcz niedorzeczne.
–
Więc wolisz, żebym przyznał, że oboje zawiniliśmy? – zapytał, nie oczekując
odpowiedzi. – Okay, proszę bardzo, wedle życzenia. Oboje spieprzyliśmy. Ja nie
powiedziałem ci o kapsułkach z serum, o broni, którą nosiłem na wszelki
wypadek. Nie wspomniałem ani słowem o tym, że niekiedy udawałem, że śpię,
słuchając, jak szlochasz po nocach. Że cierpiałem, nie mogąc ci pomóc. Że
kiedy… kiedy nacisnąłem ten cholerny spust, mało brakowało, a i sobie
zaaplikowałbym kulkę. – Urwał, ciężko dysząc. Zanurzył dłoń we włosach,
przeczesując je trzykrotnie; jeszcze nigdy nie były tak nastroszone. – Nie
chciałem nawet, żeby ktokolwiek ci powiedział, że świrowałem bez ciebie tak
bardzo, że znów musieli mnie uśpić. Masz rację, wiem. To chore. Nasza
przyszłość jest posrana, twoja przeszłość jeszcze bardziej. A mimo wszystko
wciąż cię bronię. I walczę, chociaż podobne jest to do bezsensownego walenia
głową w ścianę. Wiele razy po prostu chciałem się poddać – wyszeptał, nagle
znajdując się obok mnie. – Ale wtedy patrzyłem na ciebie, na twój drżący
uśmiech i pełne łez oczy, które tak bardzo starałaś się ukryć. I rozumiałem,
że… Że mam o co walczyć. Że będę walczył, bo i ty wciąż to robisz. Bo kiedy ty
się poddasz… Kiedy odejdziesz... – zaczął ponownie, jednak bez skutku; głos mu
drżał równie mocno, co mnie nogi. – Że kiedy odejdziesz, księżniczko, stracę
wszystko, na czym najbardziej mi zależy.
Zacisnęłam
powieki, jednocześnie pragnąc, by to był sen i modląc się o to, by nim nie był. Jakby jeszcze ktoś nie wiedział, na drugie mi Paradoks.
–
Boże, Danielu…
Tylko
na tyle było mnie stać. W ułamku sekundy ktoś obrabował mnie z całego słownika,
pozbawił mnie czasowników, rzeczowników, nawet spójników. Utraciłam wszystko,
łącznie z godnością, która kajała się u moich stóp, prosząc o wybaczenie za to,
że pozwala mi stać jak kołek i gapić się na mężczyznę, który poniekąd wyznał, co do mnie czuje, z rozwartymi ustami i oczami
pełnymi łez.
A
Daniel po prostu na mnie patrzył, uśmiechając się łagodnie i sprawiając
wrażenie najszczęśliwszego człowieka na świecie. Zupełnie nie zwracał uwagi na
to, że stoję przed nim w staniku, że rana, którą mi zadał, wciąż krwawi,
błagając o opatrzenie, i że zwracam się do niego monosylabami, chociaż on
strzelił mi mówkę godną szekspirowskiego dramatu.
Typowa Catherine Evans, jakby kto
pytał.
–
Jeśli nadal chcesz walczyć – odezwałam się po chwili, w końcu odnajdując w
sobie zdolność składania słów w zdania – to znajdź ku temu inny powód.
Radość
Shane’a zastąpiła konsternacja. Zmarszczył czoło. A dłoń, którą dotychczas
zaciskał na moim przedramieniu, zsunęła się i opadła wzdłuż jego tułowia.
–
O czym ty…
–
Ja… My… Nie – wyszeptałam. Pokręciłam głową, jakby na potwierdzenie wyrazu
mojego przekazu. – Nie chcę cię krzywdzić bardziej niż to konieczne.
–
Teraz mnie krzywdzisz – jęknął, bezradnie wskazując dłonią na przestrzeń między
nami. – To, co mówisz, mnie rani.
–
Przepraszam. Ja po prostu…
Chwyciłam
bluzkę i wyminęłam go dość pewnym i szybkim, jak na krwawiącą i praktycznie
umierającą, krokiem. Kiedy pojawiały się schody, ja uciekałam. Nie lubiłam
chodzić na łatwiznę, ale też nie zamierzałam samodzielnie się aż tak katować.
–
Nigdy nie chciałam, żebyś pomyślał, ze jestem gotowa dać ci coś więcej niż tylko przyjaźń – rzuciłam jeszcze, nie odwracając się w jego stronę. Musiałam stad
wyjść, uwolnić się od obrazu jego czarnego, przepełnionego łzami i bólem
spojrzenia.
–
Jasna cholera, Cat! – krzyknął, wybiegając za mną na korytarz. Miałam tylko
nadzieję, że nikt nie wyjrzy ze swojej sypialni i nie zobaczy krwawiącej
nastolatki w staniku, która kłóci się ze swoim załamanym strażnikiem. – Miałaś uciekać przed klątwą, swoim przeznaczeniem, ale
nie przede mną!
–
Przepraszam…
–
Ja rozumiem, że się boisz. – Skurczybyk nie zamierzał się poddać. Raczył mnie coraz cięższymi i bardziej emocjonalnymi argumentami, które krzywdziły mnie bardziej niż widok jego udręczonej miny. – Cat, ja naprawdę
wszystko rozumiem. I jestem gotowy dać ci jeszcze trochę czasu. Ale ja nie będę
czekał w nieskończoność. Jeśli ty nie zechcesz się otworzyć…
–
Nie mogę sobie pozwolić na to, czego pragniesz, ponieważ… Tu nic nigdy nie było
moje, wiesz? – rzuciłam drżącym głosem. – Przeszłość, przyszłość, ja sama nie
należę do siebie! Cholera, mogę tylko odtwarzać Jej wspomnienia! Gdybym
pozwoliła sobie żyć złudną nadzieją, że mam szansę na… na miłość, na coś swojego, tylko
niepotrzebnie bym się zawiodła. Bo zostałam stworzona do tego, by kochać
Ich. W moim sercu nie mam miejsca dla nikogo innego. Przykro mi, ale…
–
A więc tylko to jest powodem? – wyszeptał, a ja z trwogą wyczułam w jego tonie
cień nadziei. – Gdybyś potrafiła mi zaufać, otworzyć się… Mogłabyś, my moglibyśmy….
Odwróciłam
się na pięcie tak szybko, że zakręciło mi się w głowie. Na drżących nogach
zbiegłam ze schodów, chyba jedynie dzięki Katerinie i jej chorobliwej pasji do
tego, by utrzymywać mnie przy życiu, nie tracąc żadnego z zębów.
Nie
odwróciłam się ani razu, chociaż moje serce krwawiło jeszcze bardziej niż rana
między łopatkami.
Ale
wolałam uciec, niż głośno przyznać, że gdyby moim życiem nie rządziła klątwa, dałabym
się zabić za choć odrobinę tego, co Daniel był gotowy mi zagwarantować.
Tę
noc spędziłam na twardej leżance w gabinecie Xaviera. Chłopak ani słowem nie
skomentował mojego stanu – przede wszystkim mokrych od łez policzków – a od
razu zabrał się za opatrywanie mojej rany. Rwało jak cholera, kiedy ją
przemywał, ale dzielnie zaciskałam zęby. Przetrwałam gorsze rzeczy.
Mimo
późnej pory i faktu, że powinnam była wypoczywać, by przyśpieszyć regenerację
mojego ciała, lekarz uraczył mnie nadprogramową dawką krwi. Jak sam powiedział:
są rzeczy ważne i ważniejsze. A uzupełnianie braków płynów w organizmie
bezsprzecznie stało w hierarchii wyżej niż sen.
Ponieważ
krew działała na nas podobnie jak kawa na ludzi, spędziłam noc na roztrząsaniu
swojej rozmowy z Danielem. Za każdym razem, kiedy uświadamiałam sobie
beznadziejność naszej sytuacji, zalewałam się świeżymi łzami. Xavier, który
obiecał, że będzie nade mną czuwał, dopóki nie zasnę, posyłał mi pełne
współczucia spojrzenia, jednak, dzięki Bogu, nie wyciągał ze mnie żadnych
wyznań. Ja nie byłam na nie gotowa, a on na pewno nie był tym, który chciał
słuchać o moich sercowych problemach. Głównie za to lubiłam Xava – chłopak po
prostu umiał odpuścić.
Przez
długie godziny marzyłam jedynie o tym, by zasnąć. Z drugiej jednak strony
chciałam tego uniknąć, gdyż wciąż przed oczami miałam zrozpaczoną minę Daniela.
Daniela, którego po raz kolejny odrzuciłam.
Wiedziałam,
że w naszej relacji coś uległo zmianie. Czułam to po sobie samej. Wszystko
zdawało się być inne, lepsze, gdy on
był przy mnie. Z czasem jego dotyk stał się dla mnie przyjemnym doświadczeniem,
a spojrzenie czarnych oczu odzwierciedleniem jego pięknej duszy. Ta chwila przy
kominku, kiedy podarował mi wisiorek, dokonała niemałego przełomu. Dotychczas
odsuwałam od siebie myśl, że nasza relacja mogłaby stać się nieco bardziej…
intymna. Chciałam, żeby był przy mnie, żeby spał obok mnie, bo tylko dzięki
jego obecności, nie śniłam koszmarów. Nigdy jednak nie pomyślałam – a
przynajmniej nie otwarcie – że on mógłby czuć to samo. Wiele razy mówił mi, że
mu na mnie zależy, okazywał to każdym gestem. Wybaczył mi tak wiele przewinień.
Myślałam jednak, że to dlatego, że jest moim strażnikiem, nawet przyjacielem.
Może nawet nieco przypominałam mu jego siostrę, Allison, tę niezdarną,
nieszczęśliwie zakochaną nie w tym, w kim powinna. Podejrzewałam, że właśnie
stad brała się jego troska. Nigdy nie powiedziałabym, że ktokolwiek mógłby…
mnie… bezczelną, niezdarną, przeklętą Catherine Evans… kiedykolwiek…
Nasza
relacja rozwijała się w zawrotnym tempie. Widziałam to i cieszyłam się z tego.
Potrzebowałam sprzymierzeńców, wsparcia – zwłaszcza na początku, kiedy
rozumiałam z klątwy niewiele mniej, niż wiedziałam teraz. Podobało mi się to,
że ktoś o mnie dba, chociaż z natury byłam osobą samodzielną, wręcz
egoistyczną. Klątwa jednak wywróciła moje życie do góry nogami, sprawiając, że
utraciłam całą swą odwagę i chęć do tego, by brnąć dalej. Potrzebowałam więc
kogo, kto pomógłby mi wstać, kto otarłby moje łzy, których zrobiłoby się zbyt
wiele, bym mogła je kontrolować. I wtedy właśnie pojawił się Daniel. Otworzył
się przede mną, okazał mi więcej miłosierdzia, niż byłam gotowa przyjąć. Gdzieś
tam po drodze wkradł się do mojego serca, przebił przez zbroję i został w nim
na stałe, zyskując status najlepszego przyjaciela. Myślałam, że to Cole ze
swoimi szmaragdowymi oczami i dwuznacznymi żarcikami był mi bliższy niż ten
zadufany w sobie, oddany zasadom przyszły strażnik. A tu proszę, taka
niespodzianka.
Wpadłam
w jego ramiona przez przypadek. Przez przypadek też uwiłam sobie w nich
gniazdo, którego za nic nie chciałam opuszczać.
Znów
się rozbeczałam, jakżeby inaczej. Na szczęście Xavier zlitował się nade mną i
pozwolił wziąć dwie tabletki nasenne. Naćpana lekarstwem przespałam, względnie
spokojnie, kilka krótkich godzin.
Rano
wpadła do nas Lydia, która dobrodusznie przyniosła moją kosmetyczkę i świeże
rzeczy do ubrania. Po raz pierwszy od dawna skorzystałam z łazienki na
parterze. Toaleta jednak nie zajęła mi zbyt długo, gdyż po dziesięciu minutach
Lydia wparowała do mojej kabiny, ogłaszając, że prawie na zawał zeszła, gdy jej
nie odpowiedziałam na jakże konkretne pytanie, czy jeszcze żyję. Pozwoliłam jej
więc towarzyszyć mi podczas ubierania się, by miała absolutną pewność, że nie
zasłabłam, unosząc ręce nad głowę, by założyć bluzkę.
Kocham ją jak siostrę, ale nieraz mam
ochotę zdzielić ją przez głowę.
W
końcu zabrakło mi pretekstów do tego, by odwlekać nieuniknione. Lydia niemal siłą
musiała zaciągnąć mnie do stołówki. Nie byłam w niej tak dawno, że właściwie
zapomniałam, jak zatłoczona i gwarna bywa.
Od
nadmiaru zapachów i kolorów zakręciło mi się w głowie. Nieco przytłoczona falą
tych doznań aż się cofnęłam. Zaalarmowana Lydia natychmiast znalazła się obok
mnie.
–
Cat? Ej, oddychaj.
–
Już w porządku – szepnęłam, może nico zbyt panicznie zaciskając palce na
przedramieniu wampirzycy. – Nie byłam tu od… Od jakiegoś czasu. Za dużo doznań.
Już się ogarniam.
Lydia
nie wyglądała jednak na przekonaną.
–
Może powinnam iść po Xava? Albo po…
–
Już jest dobrze – przerwałam jej szybko.
Tylko Daniela mi tu brakowało. – Po prostu jestem głodna.
–
Siadaj. – Lydia niemal siłą usadziła mnie przy stole. Tak mocno zamachnęła się
na kelnera, że prawie zarobiłam w zęby. – Duża porcja naleśników dla tej pani!
Raz!
–
Jezu, Kiełku…
–
Cicho! – Wcisnęła mi do ręki widelec, jakbym była co najmniej upośledzona
umysłowo. Że nie wspomnę o paraliżu kończyn. – Jedz. Xav kazał ci się porządnie
pożywić.
–
To niech da mi krwi – mruknęłam, wkładając do ust solidny kawałek
zarumienionego na złoto ciasta. Wbrew sobie jęknęłam cicho, kiedy poczułam na
języku słodycz syropu klonowego. – O ja walę, kiedy ja ostatnio coś jadłam?
Lydia
roześmiała się. Podsunęła w moim kierunku wysoką szklankę wypełnioną po brzegi
sokiem pomarańczowym.
–
Na zdrowie.
Zapadła
krępująca cisza. Nie tylko między nami, ale i na sali. Raz po raz tylko ktoś
pytał, gdzie zgubiłam Daniela, nikt jednak nie był na tyle odważny, by zapytać
mnie o to wprost. Nawet Lydia odpuściła, kiedy rano nie udało mi się wydukać
ani słowa na temat tego, co wydarzyło się dzisiaj nad ranem.
–
Em, Cat… – Podniosłam wzrok. Mina Lydii nie wróżyła niczego dobrego. – Jeśli
powiem ci, żebyś się nie odwracała, zrobisz to tak czy siak?
Energicznie
pokiwałam głową.
–
Jasne. Chyba że za mną Marlene migdali się z Johnem. Wtedy w żadnym wypadku nie
chcę na to patrzeć.
–
Z tym migdaleniem się jesteś dość blisko – przyznała Lydia, krzywiąc się
nieznacznie. – Ale błagam, nie odwracaj się – jęknęła. – Nie ma tutaj Daniela,
nie będzie miał kto cię powstrzymać…
–
Chodzi o Cole’a – wycedziłam, zaciskając palce na widelcu. – Tak?
–
Będzie dzisiaj ciepły dzień – oznajmiła Lydia, całkowicie wytrącając mnie z
rytmu.
–
Kiełku!
Wampirzyca
zacisnęła wargi, uśmiechając się w przeraźliwie sztuczny sposób.
–
O co chodzi, skarbie? Och! – wykrzyknęła nagle. – Słyszałaś najnowszą plotkę?
Już
właściwie się odwróciłam, w perfidny sposób ignorując Lydię i jej nieudolne próby
zmiany tematu, ale nie zdążyłam zobaczyć, co wprawiło moją przyjaciółkę w takie przerażenie, bo za mną stanęła ubrana na czarno, pachnąca cytrusami i
szałwią postać.
Cholera.
–
Cześć, Catherine. – Po tym, co wydarzyło się kilka godzin temu, Daniel
zachowywał się nader spokojnie. – Jeśli nie chcesz wszczynać awantury od rana,
lepiej nie patrz w tamtą stronę.
Praktycznie
zapomniałam, jak się oddycha. Posłusznie wróciłam na miejsce, czując się zbyt
sparaliżowana spotkaniem z Danielem, by patrzeć, co też znowu odwalał Cole.
–
Co to za plotka? – zapytałam, jednocześnie sięgając po szklankę z sokiem. Moje
gardło było wyschnięte na wiór. Starałam się jednak panować nad głosem, kiedy
kiwałam głową Danielowi. – Cześć.
Lydia
oparła podbródek na dłoni i zlustrowała nas uważnym spojrzeniem.
–
Czy wy… Coś jest między wami? Może plotka faktycznie nie kłamie?
W
spoconych palcach zaciskałam podartą serwetkę, walcząc z pokusą, by spojrzeć w
kierunku Shane’a.
–
Co to za plotka?
–
Że spodziewasz się dziecka Daniela. I że Marlene chce cię za to wyrzucić z
Akademii.
To mnie było tak gorąco, czy całe
pomieszczenie wypełniał piekielny żar?
Usłyszałam,
że Daniel parska gorzko. Mnie nie było w żadnym wypadku do śmiechu. Nagle
ogarnęły mnie potworne mdłości, a na wpół zjedzony naleśnik zabulgotał mi w
żołądku.
–
Ach tak? Miałabym zajść w ciążę przed niby-śmiercią czy po? – wycedziłam,
totalnie rozsierdzona priorytetami moich rówieśników. Bardziej interesowały ich
czyjeś związki i relacje niż te tragedie, które działy się wokół nas.
–
Nie stresuj się, moje piękności. – Daniel, nie zważając na moje uwagi odnośnie tego, by przestał robić sceny, uniósł do ust moją dłoń i odcisnął pocałunek na jej wierzchu. – Zaszkodzisz naszemu dziecku.
Nie
miałam absolutnej pewności, ale chyba na niego warknęłam.
–
Lepiej grzej sobie miejsce w swojej starej sypialni, tatuśku. Gdzieś muszę
zmieścić wózek.
–
Jakieś pomysły, kto rozsiewa takie ploty? – zapytała Lydia, chcąc w jakiś
sposób rozładować napięcie przy stole.
Daniel
wywrócił oczami.
–
Mam pewną teorię.
Teraz
nikt nie powstrzymał mnie przed odwróceniem się w kierunku stolika Cole’a.
Mojego przyjaciela, powiernika sekretów. Mojego Cole’a, który właśnie pozwalał,
by Sophie Holder wpychała mu swój kod genetyczny do gardła.
Zszokowana
usiadłam prosto, znów przodem do Lydii. Przyłożyłam sobie rękę do czoła, chcąc
sprawdzić, czy aby na pewno nie mam gorączki, a to, co właśnie widziałam, było
omamami z choroby.
Lydia
posłała mi współczujący uśmiech, który niestety przekreślił moją teorię o
fatamorganie.
Spuściłam
wzrok, by ukryć przed przyjaciółmi łzy, którymi zaszkliły się moje oczy. Traf
jednak chciał, że moje spojrzenie skierowało się na niedojedzony naleśnik.
Wcześniej mi smakował – teraz miałam ochotę cisnąć talerzem na drugi koniec
stołówki.
Przycisnęłam
dłoń do brzucha, czując wzbierające mdłości.
–
Niedobrze mi – poinformowałam.
Zerwałam się z krzesła, zupełnie nieświadomie odgrywając jedną z głównych ról w szopce Daniela.
***
Cześć i czołem! Jak Wam minęła majówka? Pogoda dopisała? c: Maturzystów chyba żadnych nie ma w naszym gronie, niemniej jednak i do Was kieruję duże brawka – temat rozprawki łatwizna, ale matma... Ugh!
Rozdział... Jest bo jest. Ostatnio coś nie mam ręki do pisania. Niby zawarłam w nim to, co chciałam, ale... No właśnie, mam całą masę zażaleń odnośnie treści, motywów... Opublikowałam go, bo nie ma sensu trzymać na dysku czegoś, co jest zapisane, ale wiem, że mogłam opisać to lepiej.
Wiecie, że lubię sobie marudzić. Teraz wasza kolej – komentarze są wasze. Możecie ponarzekać, jaka to jestem taka i owaka. Zasłużyłam na to.
Na dziś tyle ode mnie. Pięknie dziękuję za to, że wciąż tu ze mną jesteście. Mam głęboką nadzieję, że pozostaniecie mimo wszystko ;)
Do napisania!
Klaudia
Amazing <3
OdpowiedzUsuńTa plotka mnie rozwaliła.😂 I teatrzyk odegrany przez Daniela. Nie mogę się doczekać następnego. Weny życzę i pozdrawiam.😊
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńPamiętam, że w poprzednim rozdziale obiecałam Ci, że wpadnę i skomentuję, ale moje lenistwo okazało się być większe, a ty zdążyłaś dodać już kolejny rozdział. Dlatego teraz skomentuję od razu dwa, żeby się nie rozbijać na dwa komentarze. :p
Niecierpliwie czekam na to, aż wreszcie między Danielem i Catherine pojawi się jeszcze coś. Wiesz, ja ich naprawdę uwielbiam, a kiedy czytam i mam przeczucie, że między nimi nic się nie wydarzy to mi si e robi smutno, wiesz? Jeśli ja miałabym kogoś takiego przy sobie jak Daniel za żadne skarby świata nie pozwoliłabym mu odejść, bo to grzech zostawić takiego faceta. Opiekuńczy, przystojny... Powiedz mi czego chcieć więcej? No i jest przy niej, kiedy go potrzebuje, a jej chłopak Cole... Halo! Jego tutaj nie widzę!^^ #Datherine :D
Och, jak ja dobrze znam płakanie na „Pamiętniku”. Kurde, no Ryan Gosling i Rachel McAdams w tym filmie wymiatają. <3 Dlatego ani trochę się nie dziwię, że dziewczyny się popłakały, chociaż ja wolę przeżywać w samotności to co się dzieje w filmie. Dość już o mnie.
Rozmowa Cat i Lydi... Fajnie jest mieć taką przyjaciółkę jak ona. Aż trudno uwierzyć, że się przyjaźnią, a na samym początku ich znajomość do najlepszych nie należała. ;) Kurczę, aż nie wiem co powiedzieć na końcówkę. T-T Cat marsz do Daniela, żeby z nim być! - to chyba będzie odpowiednie, nie? xD
Aha, a tutaj jeszcze chyba Ci się wkaradł błąd „Przymknęłam powieki. Spod rzęs wydostało się kilka zdradliwych rzęs.” Wydaje mi się czy tam miało być łez? ;)
W rozdziale 34 na samym początku jest Ian i ja mam dalej normalnie czytać? (: Kurczę, wzrok ciężko mi oderwać. xD
Ty cholero jedna. :__: Czemu ty musisz robić takie rzeczy, hm? ;-; Ta rozmowa Daniela i Catherine była taka... Sama nie wiem jak powinnam to nazwać, ale kurczę. Kiedy ona w końcu zrozumie, że są sobie przeznaczeni i powinni być ze sobą, bo Daniel jest po prostu chodzącym ideałem, w przeciwieństwie do Cola, który odprawia całkiem niezłe rzeczy na samym końcu. No, no. Tego się nie spodziewałam, że coś takiego będzie miało miejsce. Sophie samą sobą działa mi na nerwy. Chociaż ma imię, które uwielbiam i nazwisko („Hopeless”, tak bardzo <3) to jest wkurwiającą dziewczyną. Nie dość, że na początku do Daniela się doczepiła to teraz do Cola. Cóż z tym drugim nich sobie robi co chce, ale nie na oczach Cat, która coś do niego czuje. Mam nadzieję tylko, że po tej akcji da sobie z nim spokój i zwróci wreszcie uwagę na Daniela, kurde no! :D
Hahahahahaha.
W ciąży pozamacicznej w kolanie chyba. :D Cóż podejrzewam, że te śliczne plotki rozsiewa nie kto inny, a właśnie Cole. Coś długo go nie było, nie pojawiał się przy Cat, kiedy wszyscy jej przyjaciele przy nim byli, a poza tym Daniel spędza z nią ogrom czasu, więc może z zazdrości wymyślił coś takiego, a teraz się migdali z Sophie na oczach Evans, żeby wzbudzić w niej zazdrość? Cóż, chłopak poza porządnym liściem w twarz nie zasłużył na nic więcej ze strony Catherine, a ja bardzo chętnie bym zobaczyła jak Daniel mu spuszcza łomot za to co odwala.
Czekam kochana na następny rozdział, więcej całujących się Daniela i Cath (wiem, że kiedyś to będzie miało jeszcze miejsce xD). Dużo weny, która potrafi być kapryśna oraz czasu na pisanie.
Buźki. :*
Gabi.
Gapię się… Chyba wiesz na co – na gifa. Albo raczej na kogo: na Iana, naturalnie. No ale przeczytałam i oczywiście jestem zachwycona, bo dużo było Datherine, choć wciąż jeszcze nieoficjalnie. Ech, musieli się pokłócić, prawda? Nie tak spektakularnie, żeby latały rzeczy i wyzwiska, ale jednak konflikt był i to chyba nawet w takim bardziej przykrym wydaniu .-.
OdpowiedzUsuńCatherine płacze, bo wie, że go kocha. W zasadzie powiedziałabym, że kochała od zawsze, tylko nie zdawała sobie z tego sprawy albo raczej nie chciała wiedzieć. Tak to zwykle bywa, że wypatrujemy szczęścia gdzieś daleko, chociaż najbliższe osoby mamy gdzieś obok, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Ha! Powiedziałabym wręcz, że biedny Daniel wpadł do friendzone i będzie jednym z nielicznych, historycznych przypadków, któremu uda się stamtąd szybko uciec :D Nie powiem, czekam na to, tym bardziej, że facet jest cudowny, a dla Cat robi tyle, że okrutnym byłoby, gdyby finalnie go odrzuciła.
Nic dziwnego, że dziewczyna stresowała się przed obejrzeniem rany. Mogę tylko zgadywać, co czuje ktoś, kto po raz kolejny otarł się o śmierć i został postrzelony. Niedobre jest to, że oboje się obwiniają, ale jakoś sobie poradzą, tym bardziej, że mają siebie. To może być kluczowe, choć gdyby to było takie proste – trzymanie się razem – to ta historia nie zostałaby trylogią =P
Bieeedny, biedy Xavier. Już ja widzę jego minę, jak trafiła mu się zaryczana dziewczyna, która co chwilę zaczynała płakać. Ale ładnie się zachował, jak prawdziwy przyjaciel, dzięki czemu tym bardziej go lubię. Fajnie, tym bardziej, że na początku chłopak był taki trochę… Hm, no nie popisał się. Teraz wydaje się idealny dla Lydii, tym bardziej, że Kiełek zasłużył sobie na kogoś, kto o niego zadba.
Sytuacja w stołówce… Ech, uwielbiam Lydię, dziewczyna jest po prostu cudowna. Rozbawiła mnie tym, jak próbowała zmieniać temat, o zamawianiu naleśników nie wspominając. Cóż, przynajmniej próbowała, ale to dobrze, że koniec końców Cat dowiedziała się o tym, co wyrabia Cole. No po prostu ręce do tego gościa opadają ;-; I to jeszcze z Sophie? Trafił swój na swego czy cuś… Aż jestem zaskoczona, że Catherine się powstrzymała, choć ta ploteczka o niej i Danielu nieźle musiała wytrącić ją z równowagi. Nie powiem, trochę ulga, że sam zainteresowany taki spokojny, jakby nic się nie wydarzyło. Właściwie to już się przekomarzali, więc teraz pozostaje mi tylko czekać na to, aż ta dwójka w końcu się zejdzie. Niech sobie da spokój z Colem, skoro ma Daniela <3
Lecę dalej, bo robi się coraz ciekawiej :D Ale co się dziwię? W końcu finał tej części tuż-tuż, nie? c:
Nessa.