"Mogę być głupi, ale nie skandalicznie.
Mogę być chory lecz nie zaraźliwie.
Mogę być pusty, ale nie jestem bezimienny.
Mogę być cierpliwy, ale ja nie czekam.
Mogę być oburzony, ale nie jestem zdrajcą.
Mogę być bezradny, ale nie pokonany..."
Siedziałam
na łóżku. I byłam głodna – tak
zwyczajnie, po ludzku głodna. Wciąż niezagojona rana na plecach nieprzyjemnie
szczypała, a założony na nią opatrunek ciągnął moją skórę przy każdym ruchu.
Powoli dotknęłam swojej twarzy: wyczułam
pod palcami wypukłość nosa, dwie niemal idealne połówki ust, delikatne i
cienkie jak papier powieki. Uszczypnęłam się lekko w przedramię –
zaczerwieniona skóra zaczęła piec. Przesunęłam dłońmi po moich okrytych dżinsami
nogach, płaskim i napiętym od ćwiczeń brzuchu. Wszystko było takim, jakim je
zapamiętałam. Wszystko też znajdowało się na swoim miejscu. Byłam nieco
spocona, zakrwawiona i obolała, ale byłam.
Ale
żyłam.
Zsunęłam
się na krawędź materaca i opuściłam stopy na ziemię. Chłód podłogi drażnił je, ale wbrew pozorom było to przyjemne uczucie, które utwierdzało
mnie w przekonaniu, że to wszystko jest realne. Miałam ochotę wstać,
rozprostować kości i moją podeptaną, zbrukaną duszę. Ale nie wiedziałam, czy
powinnam. Nie bałam się reakcji swojego ciała – mogłam nawet zemdleć; leżenie
na tej zimnej podłodze musiało być mimo wszystko przyjemnym doświadczeniem.
Martwiło mnie raczej to, że niewiele pamiętałam z ostatnich kilku godzin. I że
byłam sama. A do tego w zakrwawionym, podartym ubraniu, z niezaleczoną raną
postrzałową na plecach i zdartymi do krwi nadgarstkami.
Chciałam
wiedzieć, co się stało. Co zrobiłam. Chciałam wiedzieć, gdzie był Daniel.
Jakby
słysząc moje myśli, domyślając się, że już się wybudziłam i jestem całkowicie
zdezorientowana, pojawił się w drzwiach. Wyglądał kiepsko, ale to mogła być
wina światła, przed którego promieniami się ukrywał. Był zgarbiony, jakby
wystraszony, z potarganą grzywką zakrywającą mu oczy. Dopiero kiedy wyłonił się
z cienia, dostrzegłam, co było przyczyną jego nagłej zmiany.
Ktoś
go pobił. Na jego szyi dostrzegłam wyraźne ślady duszenia. Na środku jego
dolnej wargi widniał pokaźnych rozmiarów strup, który zmuszał go do
ograniczania jakichkolwiek słów czy uśmiechów. W za dużej bluzie, z bladymi,
posiniaczonymi policzkami wyglądał jak wrak człowieka.
Na
mój widok lekko się skrzywił, a ja nie potrzebowałam więcej wyjaśnień.
Wiedziałam wszystko. Może nawet nieco za dużo wyczytałam z jego czarnych,
smutnych oczu.
–
O Boże – wyszeptałam, zakrywając usta dłonią. – To wszystko… To wszystko…
–
Nie zadręczaj się tym, księżniczko – poprosił cicho, zbliżając się ku mnie.
Przymknęłam
powieki. Jak paranoiczka kręciłam głową na boki, mając nadzieję, że kiedy
otworzę oczy, to wszystko zniknie jak zły sen, jak podły żart od losu.
–
A więc to prawda. – Kiedy Daniel nie zaprzeczył, przyciągnęłam kolana pod brodę
i objęłam je drżącymi ramionami. – To prawda.
–
Broniłaś się – rzucił lekko, jakby to wszystko miało tłumaczyć mój atak na niego. – Poza tym
wcześniej do ciebie strzeliłem.
Rana
na plecach zapiekła, jakby przypominając o swojej obecności.
–
Pamiętam.
–
To był pocisk z serum czosnkowym, wiesz? – Kiedy spojrzałam na niego zdziwiona,
jego oczy rozświetlił nikły uśmiech. – Domyślałem się, że coś jest nie tak. Od
tygodnia nosiłem go przy sobie. Tak na wszelki wypadek.
–
Więc poniekąd złamałeś daną mi obietnicę – zauważyłam.
–
Nigdy w życiu nie czułem się tak źle, jak wtedy, gdy miałem nacisnąć spust broni
dociskanej do twoich pleców.
–
Nawet mając świadomość, że strzał mnie nie zabije?
–
A skąd mogłem mieć pewność, że serum cię nie zabije? – odparł pytaniem na
pytanie. – Wiem, że paraliżuje ono Nocnych. Ale ty nie jesteś taka jak oni.
Miałem tylko jedną szansę na to, by cię uratować. Nawet jeśli waga przechylała
się w stronę mojej porażki.
–
Prawie cię zabiłam – wyszeptałam, nadal zszokowana tym odkryciem.
Dłoń
Daniela odnalazła moją. Splótł nasze palce, dzieląc się ze mną swoją siłą,
której mnie samej niewątpliwie brakowało.
–
Jeśli mamy być skrupulatni, to dwa razy w ciągu ostatnich siedemdziesięciu
dwóch godzin.
Chciałam
go trzepnąć w ramię za tą uwagę, ale zrobiło mi się go najzwyczajniej w świecie
żal. Wystarczyło, że już go raz sprałam. I bez moich kuksańców wyglądał
jak kupka nieszczęścia. Poprzestałam więc na chłodnym spojrzeniu.
–
Ciebie to bawi?
Mimo
posiniaczonej, zmęczonej twarzy jego uśmiech nadal miał w sobie mnóstwo uroku i
pasji.
–
A dlaczego mam się nie cieszyć z faktu, że oboje żyjemy, księżniczko? – Chłopak
westchnął ciężko, dostrzegając moje zwątpienie. – Nie zadręczaj się tym. Musimy
pomyśleć, co dalej, a nie tkwić w martwym punkcie przeszłości.
–
No więc co teraz? – zapytałam cicho. Wyprostowałam się jak struna, nagle o
czymś sobie przypominając. Dotknęłam opuszkami palców górnej wargi. Pod skórą
wyczułam twarde, gotowe w każdej chwili wysunąć się kły. – Ugryzłam cię. I
zemdlałam. Co… Co się stało? I dlaczego już nie czuję pragnienia? Danielu…
Shane
wywrócił oczami, wprawiając mnie tym samym w konsternację. Pobiła go
dziewczyna, niemal nie zabiła, a on po prostu bagatelizował sprawę.
Xavier! Ja też poproszę działkę jego
lekarstw!
–
Musisz być taka w gorącej wodzie kąpana? Wytłumaczyłbym ci wszystko stopniowo,
pominął niezręczności…
–
Takie jak ta, że mnie pocałowałeś? – Miało to zabrzmieć uszczypliwie, ale było
zupełnie inaczej. Oboje oblaliśmy się rumieńcem i spuściliśmy wzrok, tracąc
wszelki zapał do żartów. – Ja…
–
Nie, okay, masz rację – przyznał w końcu, z zażenowaniem trąc dłonią bok szyi.
Zupełnie nieświadomie roztaczał wokół siebie kuszący zapach swojej krwi. – To
akurat było bardzo niezręczne.
–
Co jest nie tak z twoją krwią? Nie wyglądasz na wielbiciela czosnku –
mruknęłam, nieznacznie się krzywiąc.
–
Przepraszam, księżniczko. – Zabrzmiało to naprawdę szczerze. – To był pomysł
Xaviera. To nie tak, że ci nie ufamy! – dodał szybko. – Ale… Musieliśmy
zachować pewne środki ostrożności. A ponieważ to ja byłem najbardziej narażony…
Xavier faszerował mnie jakimś swoim wynalazkiem. Duże brawka dla niego, bo to
naprawdę zadziało.
–
Hydraulik, szalony naukowiec… Czego jeszcze nie wiem o chłopaku mojego Kiełka? –
zażartowałam, chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
–
Że jest cholernie zaniepokojony stanem zdrowa swojej pacjentki – usłyszeliśmy z
korytarza. Chwilę potem w drzwiach pojawiła się rozczochrana, kręcona czupryna
Xaviera. – Musisz przyswoić jakąś krew, Catherine – oznajmił hardo. – I to
natychmiast. Transfuzja podziałała na krótko, ale nie mieliśmy wyboru.
Zszokowana
spojrzałam na Daniela.
–
Czego mi jeszcze nie powiedziałeś?!
Chłopak
zmarszczył nos.
–
Xav, ty pokrako. Jak zwykle rychło w czas.
Lekarz oderwał wzrok od mojej dokumentacji medycznej i zagryzł dolną wargę.
–
Powinienem się wycofać?
–
Dopiero wtedy, kiedy powiesz mi, co tu jest grane – zażądałam. – Transfuzja? Krew? Na krótko? To ile, u diabła,
minęło czasu?
Chłopcy
spojrzeli po sobie. Zirytowana krzyknęłam, że jeżeli nie przestaną się bawić w
te pieprzone podchody, to wstanę i pójdę popytać pozostałych.
–
Okay, okay – spasował Xavier. – Byłaś nieprzytomna przez trzy dni.
–
Jasna…! – Daniel zganił mnie wzrokiem, więc nie udało mi się dokończyć
przekleństwa. – Czym ty szprycowałeś mojego ochroniarza, co, Hoult? Cyjankiem?
Czyżby umarła i odrodziła się jako Nocna?
–
To był czosnek. No, przynajmniej był on głównym składnikiem – przyznał Xavier
po chwili, uchylając się, gdy cisnęłam w niego poduszką. – Och, Cat... ważne, że
żyjesz, tak?
–
Cieszmy się i wychwalajmy Niebiosa za to, że przyjaciele wbili mi czosnek w
plecy – mruknęłam gorzko, parafrazując znane powiedzenie.
Na
wzmiankę o plecach Daniel się wzdrygnął, ale udałam, że wcale tego nie
dostrzegam.
–
Nie wiedzieliśmy, jak on na ciebie działa, fakt, ale nie możesz nam zarzucać
zamachu na swoje życie! Bo niby pozwoliłabyś na drobne eksperymenty?
Wyrwało
mi się ciche warknięcie, które Xavier skwitował miną mówiącą ,,A nie mówiłem?".
–
Sama widzisz, że musieliśmy improwizować – dodał.
–
Dobra, o czym jeszcze muszę wiedzieć? Aplikowaliście mi krew dożylnie, żebym
się zregenerowała, tak?
–
Poniekąd – przyznał Xavier. – Mylisz pojęcia. Bo transfuzja krwi to nie to samo
co zwykła kroplówka, ale okay, robiliśmy to właśnie po to.
–
A ty nadal się martwisz, że jest ze mną coś nie tak – naciskałam, starając się
zmusić Xaviera do zwierzeń. – Dlaczego?
–
Twoja krew jest… specyficzna – wyjaśnił, lekko się wahając przy doborze słów. –
Nie lubi się mieszać.
–
To znaczy? Zaczniesz mówić po ludzku czy nie? – warknęłam.
Daniel
dotknął mojego ramienia, dając mi do zrozumienia, że się zbytnio rozpędzam.
Strąciłam jego dłoń, chcąc mu udowodnić, że potrafię się kontrolować.
Gwałtowność mojego ruchu przyniosła jednak odwrotny skutek do zamierzonego.
Chłopcy spięli się, przygotowani na mój ewentualny atak.
Jęknęłam
głucho, ukrywając twarz w dłoniach.
–
Przepraszam. Po prostu… To wszystko mnie przerasta.
–
I jesteś spragniona – wtrącił nowy, ale nie nieznajomy głos. Nie musiałam
podnosić wzroku, by wiedzieć, że Marlene jest tu z resztą mojej „świty”. – Nie
musisz się tłumaczyć, ptaszyno. Byliśmy na to przygotowani.
Powietrze
w sypialni gwałtownie zgęstniało, co w żadnym razie nie było przyczyną
zwiększonej liczby przebywających w nim osób. Czas przestał mieć znaczenie,
odliczany jedynie miarowym biciem pięciu serc. Chłód, strach, ból – wszystko
zniknęło, wyparte przez inne uczucie. Silniejsze i bardziej przewrotne. Przez żądzę krwi.
Wstrzymałam
oddech, mając głupią nadzieję, że w ten sposób powstrzymam wysuwające się z
nieprzyjemnym mrowieniem w dziąśle kły. Moje działania nie przyniosły
zamierzonego skutku; śmiercionośna broń błysnęła lekko w blasku wschodzącego
słońca. Zdradzałam się w ten sposób, okazywałam swoją największą słabość, ale
nie potrafiłam inaczej. To było silniejsze ode mnie. Żądza krwi okazała się silniejsza
nawet od nienaruszalnej dumy Iwanowów.
Rozbieganym,
rozmazanym od łez wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu, pragnąc
zlokalizować źródło tego wspaniałego zapachu. Trzymany przez Marlene kubek
zdawał się mnie nawoływać. Miałam wrażenie, że wydobywa się z niego
najpiękniejsza i najbardziej kusząca muzyka, jaką kiedykolwiek przyszło mi
słyszeć.
Pokręciłam
głową, chcąc wyrzucić z niej tę wizję. Moje działania sprawiły jedynie, że
dotkliwiej zaczęłam odbierać znajdującą się zaledwie na wyciągnięcie ręki krew.
–
Dlaczego płaczę? – wyszeptałam, sztywnym od krwi rękawem ocierając policzki. –
Jasna cholera, co się dzieje? Nie chcę płakać. Nie chcę być słaba.
–
Dużo przeszłaś, kochanie – zaczęła Marlene pojednawczym, wręcz terapeutycznym
tonem. – Twoje obawy są zrozumiałe. Twoje wyrzuty sumienia, niechęć do krwi…
–
Krwi, której w ostatnim czasie ci brakuje – podsunął Xavier. – A jej niedobór
wywołuje wahania nastrojów.
–
Wszystko jest moją winą – wyłkałam. – Śmierć tych wszystkich ludzi. Dlaczego to
padło na mnie? Dlaczego… Boże, jakże nienawidzę siebie! – wykrzyknęłam. –
Chociaż nie. Kateriny nienawidzę bardziej. Zniszczyła mi życie. Przekreśliła
je. Przekreśliła mnie. Tak bardzo jej nienawidzę… Dlaczego wy wszyscy musicie
potrzebować właśnie mnie?
Zapadła
długa cisza, którą urozmaicały moje ciche pojękiwania i szloch. Czułam się jak
jedno wielkie, emocjonalne gówno.
–
Księżniczko… – Spojrzałam na Daniela załzawionymi oczami. – Proszę, napij się.
Z
dozą niepewności spojrzałam na kubek w jego dłoniach. Szkarłatna ciecz
chlupotała zachęcająco. Miała też w sobie coś nietypowego, coś…
–
To nie jest krew ludzka – wyszeptałam przerażona.
Marlene
wymieniła się spojrzeniami z Xavierem i Daniele. W końcu to lekarz podjął się
wyjaśnień.
–
Twój organizm nie jest już w stanie przyjmować innej.
–
Za długo zwlekaliśmy, skarbie – wtrącił John. – Ten… atak nigdy nie powinien
był się wydarzyć.
–
Czyja… Czyja to jest krew? – zapytałam, choć bałam się usłyszeć odpowiedzi.
Mogli mi przecież powiedzieć, że specjalnie dla mnie schwytali jakiegoś Nocnego
i osuszyli go z krwi. A tego bym nie zniosła.
–
Moja i Johna – objaśniła Marlene, stukając się palcem w ukryty pod marynarką
plaster na zgięciu jej łokcia. – Chyba rozumiesz, dlaczego mieszana.
Skinęłam
głową na znak, że rozumiem. Ta barmańska sztuczka miała na celu uniknięcie
możliwości mojego uzależnienia się od krwi jednego dawcy. Z tą ludzką czy zwierzęcą
nie mieliśmy takiego problemu – przedstawicieli tych gatunków nie było z nami w
Akademii. A czego jak czego, ale rzucenia się dyrektorce czy jej kochankowi do
gardła chciałam uniknąć za wszelką cenę.
–
Nie pozwolili mi się zgłosić na ochotnika – mruknęła Lydia, z wyrzutem
spoglądając na swojego chłopaka.
–
A moja krew wciąż jest zakażona – dodał Daniel, krzywiąc się nieznacznie.
Chciałam
zapytać, gdzie jest Cole i dlaczego nie przy mnie, ale się powstrzymałam, zbyt
zaabsorbowana szkarłatną cieczą w kubku na wprost mnie.
Sięgnęłam
po naczynie i ujęłam je drżącymi dłońmi. Daniel posłał mi pocieszający uśmiech,
ale nie odwzajemniłam go, sparaliżowana zabójczym zapachem krwi. Jedyne, co
byłam w stanie zrobić, to spojrzeć na moje blade dłonie obejmujące kubek.
Były
czyste.
Niczym
niepowstrzymywana, osuszyłam naczynie jednym haustem.
Kolory
się wyostrzyły, zapachy zawirowały, a dźwięki mnie osaczyły. Przytłoczona
doznaniami aż przymknęłam powieki, rozkoszując się ciepłem w żołądku. Ciepłem,
które niemal natychmiast objęło całe moje ciało – łącznie z dłońmi.
Zapomniałam,
jak cudownie jest posiadać wszelkie te zdolności. Jak wspaniale jest być w
pełni żywą. Jak to jest oddychać pełną piersią, widzieć więcej niż inni,
słyszeć więcej. Jak to jest czuć każdy fragment swojego ciała i cieszyć się z
tego, że po prostu jest. Długie dni zmarnowane na kontemplowaniu żałoby i
rozpaczy odebrały mi całą radość życia. Przez nie zapomniałam, jak to jest
uśmiechać się, kochać, być. Żyć, a nie tylko egzystować.
John
spojrzał na mnie, nawet nie kryjąc swojego zniecierpliwienia.
–
I?
Łzy
przestały cieknąć po moich policzkach. Zastąpił je łagodny, pełen ulgi uśmiech.
–
Wróciłam – wyszeptałam, co sprawiło, że zebrani wypuścili z płuc wstrzymywane
powietrze. Puściłam do strażnika oczko. – A ty nigdy nie wydawałeś mi się
bardziej smakowity.
–
A niech cię diabli, Evans! – wykrzyknęła Lydia, rzucając mi się na szyję. Atak z zaskoczenia sprawił, że obie opadłyśmy na poduszki. – Nienawidzę cię, stara
wariatko.
–
Jezu, Kiełku, Daniel mógł do mnie strzelać, ale koniec końców to ty mnie
udusisz. Tym razem na dobre!
–
Przesadzasz – odparła wampirzyca, mierzwiąc mi włosy. Zmarszczyła nos,
pomagając mi usiąść. – Potrzebujesz prysznica.
–
Mam dość wilgoci na trzy przyszłe stulecia – wyznałam, krzywiąc się. – Ale tak,
kąpiel zdaje się być wybawieniem dla kogoś, kogo dwukrotnie próbowano zabić.
Daniel
westchnął.
–
Nie wybaczysz mi, co?
Oparłam
brodę na ramieniu Lydii, odwracając wzrok od przenikliwego, czarnego
spojrzenia.
–
Nope.
–
Ptaszyno, pewnie masz mnóstwo pytań – odezwała się Marlene, czym sprawiła, że
ofiarowałam jej całą moja uwagę. – Chłopcy z chęcią udzielą ci odpowiedzi.
–
O ile będzie trzymać kiełki z dala od szyi mojej dziewczyny – mruknął Xavier,
machając w moją stronę teczką z dokumentami.
Wyszczerzyłam
się i popisowo kłapnęłam szczęką przy uchu wampirzycy.
–
Nie prowokuj mnie do tego, bym posunęła się do czegoś więcej, doktorku.
Xavier
jęknął. Spojrzał na Daniela, bezradnie rozkładając ręce.
–
Gdzie masz broń, stary? Wolałem ją, kiedy spała.
Tym
razem nie uchylił się od poduszkowego pocisku. Zarobił prosto w pierś.
–
Siadaj, doktorku. I gadaj, co mnie ominęło.
Chłopak
wywrócił oczami, ale posłusznie klapnął na krawędzi łóżka. Marlene i John
niemal bezszelestnie zdążyli się ewakuować do siebie. Spryciarze uniknęli
przesłuchania.
–
Jakieś pytania? – rzucił w końcu lekarz.
–
Gdzie jest Cole?
Prysznic
był koniecznością absolutną. Zajął mi co prawda mało czasu, gdyż moja awersja
do wody i łazienki miała nie opuścić mnie tak szybko i łatwo jak żądza krwi,
ale swoje pod strumieniem się wystałam. I zużyłam pół butelki cytrusowego mydła
Daniela, bo mojego żelu było za mało. Niemniej jednak byłam czysta, pachnąca i
jak najbardziej żywa. Stanowiło to duży plus po tak wymagającym tygodniu.
Bo
pod moją nieobecność działo się naprawdę dużo. Poza wartami nad moim
praktycznie martwym ciałem, strażnicy i moi przyjaciele zmagali się z nowym
atakiem Nocnych na rodzinę jednego z członków Rady. Tym razem była to rodzina
Dana Avery’ego, brodacza, który to nigdy za mną nie przepadał – aż do balu,
kiedy to przeszliśmy na „ty”. Podobno był to całkowicie niespodziewany, szybki atak, o wiele mniej makabryczny niż ostatni. Utraciliśmy aż czterech doskonale wykwalifikowanych strażników. Mieli zostać pochowani nazajutrz wraz z dwoma wujami i kuzynami Dana. Nigdy nie rozumiałam tendencji radnych do zamieszkiwania w dużych willach wraz z całymi rodzinami. Oni argumentowali to zawiązywaniem więzi, słabością do wielopokoleniowych tradycji. Nie brali jednak pod uwagę tego, że w razie ataku cała familia była zebrana w jednym miejscu.
Nieco
więcej dowiedziałam się również na temat mojej nietypowej krwi. Xavier ubolewał
nad tym, że Daniel nie pozwolił mu jej zbadać, ale w tym akurat całkowicie
zgadzałam się z Shanem – mogłam i mieć przeklętą, nietypową krew i fioletowe
oczy, ale za nic nie zostałabym królikiem doświadczalnym. Ponieważ karmienie
mnie dożylnie nie przynosiło żadnych skutków, Eloise i Xavier zdecydowali się
przeprowadzić mi transfuzję krwi. Przyjaciel dobrotliwie oszczędził mi
wszelkich szczegółów. Nie krył się jednak z tym, że efekt tego zabiegu nie był
porażający. Jak sam twierdził, nigdy czegoś takiego nie widział. Obca krew po
prostu znikała z mojego organizmu w przeciągu godziny. Witaminowy zastrzyk, jaki
ze sobą niosła, pozwalał mi się w jakimś stopniu zregenerować, jednak i tu efekt
nie przerósł oczekiwań. Na powrót stawałam się osłabiona i chora.
–
Podejrzewamy, że twój organizm w jakiś sposób przekształca krew twoich ofiar –
powiedział Xavier, ignorując moją reakcję na słowo, którego użył. – Nie jesteśmy
do końca pewni, co to jest, jedno jest jednak pewne: twoja krew musi pozostać
czysta i niezmącona przez żadną z obcych
grup.
Jak
się również dowiedziałam, ta moja nie mieściła się w żadnej ze znanych. No bo
przecież legendarny sobowtór Kateriny Iwanow nie mógł mieć tego samego
odczynnika Rh+, co reszta szaraczków.
Jak
się również dowiedziałam, Cole’a nie było wśród witającego mnie tłumu, bo nie
wytrzymał presji czasu i dołączył do jednej z szalonych imprez Enza. Podczas
gdy ja walczyłam o życie, on zmagał się z cholernym kacem.
Jak zwykle poszedł na łatwiznę…
Z
przyziemnych spraw ominął mnie jeszcze sprawdzian z historii, ale tym niezbyt
się przejęłam. W szkole znów byłam tematem numer jeden, ale czułam się już zbyt
znużona całokształtem, by wypytywać przyjaciół o takie bzdety.
Około
północy Xavier z Danielem wyszli na Nocny Trening. Chłopak Lydii doszedł do
wniosku, że nie chce być bezużyteczny, kiedy znów stanie się świadkiem ataku (jakże subtelna aluzja do mojego wybuchu w łazience…). Wraz z Thompson trochę
się z niego podśmiewałyśmy, sugerując, że Xav prędzej zrobi krzywdę sobie niż
napastnikowi, ale chłopak pozostawał nieugięty. A Daniel popierał jego wybór
stwierdzeniem, że w Akademii każdy powinien wyprowadzić porządny
prawy sierpowy.
Oczywiście
przed wyjściem nie obyło się bez kazań. Xavier namolnie powtarzał, że przed
snem powinien zmienić opatrunek, a Daniel w kółko marudził, żebym pod
żadnym pozorem nie wychodziła z łóżka – cudem było to, że puścili mnie samą do
łazienki. Potulnie kiwałam głową, ale tylko po to, by się ich pozbyć. To ja
znałam swoje ciało, jego wytrzymałość i próg bólu. To ja, a nie oni, powinnam
decydować o tym, kiedy chcę wstać. Co z tego, że czułam się fatalnie, a moje
kończyny z trudem utrzymywały mój ciężar. Wstałabym, chociażby po to, by zrobić
przyjaciołom na złość.
Została
ze mną Lydia, która zapaliła się na wieczór filmowy. Z jej pomocą przedostałam
się na kanapę, otuliłam szczelnie kocem i wyczilowałam. Naprawdę potrzebowałam
takiego wolnego wieczoru z dobrym żarciem, seksownym aktorem w telewizorze i
jakże doborowym towarzystwem.
Kiedy
„Pamiętnik” dobiegł końca, a zarówno Lydii, jak i mnie zabrakło już łez,
pozostałyśmy w tym nieco melancholijnym nastroju, po raz pierwszy od bardzo
dawna szczerze rozmawiając. Początkowo były to tematy „błahe” – o ile takim
można określić rozmowę o tym, co czułam, kiedy Daniel mnie postrzelił. Potem
jednak zaczęły się schody, które przestały stanowić dla nas jakąkolwiek
przeszkodę, kiedy tylko obie zrzuciłyśmy maski i postawiłyśmy na całkowitą
szczerość. Nie wiem kiedy, ale po prostu powiedziałam jej o Masonie i o tym,
kim się stał. I poniekąd o tym, co pragnął mi zrobić, choć wciąż do końca w to
nie wierzyłam. Pozwoliłam sobie również na kilka miłych wspomnień, które miały
za zadanie przyćmić wałęsające się nade mną demony mojej przyszłości.
–
Był tym typowym starszym bratem – wyszeptałam, niewidzącym wzrokiem
przyglądając się ciemnemu ekranowi telewizora. – Nadopiekuńczym, upierdliwym.
Ale uwielbiałam go. Bez niego nie miałam się z kim droczyć, z kogo śmiać i w
kogo ramionach się wypłakać, kiedy zaszła taka potrzeba. Każdy powrót mężczyzn
Evansów był dla nas jak święto narodowe. – Uśmiechnęłam się pod nosem do swych
wspomnień. – Brakuje mi go. I taty obejmującego od tyłu stojącą przy kuchence i
smażącą najlepszą jajecznicę pod słońcem mamę. Brakuje mi normalności.
Rodzinnego ciepła. Miłości.
Ten
ostatni zwrot nakłonił Lydię do zwierzeń.
– Kiedy
zrozumiałaś, że kochasz Cole’a? – zapytała, a ja, mimo zaskoczenia, wyczułam w
tym pytaniu drugie dno.
–
Chodzi o Xaviera? Myślisz, że…
Promienny
uśmiech Lydii mógł konkurować z blaskiem pierwszych promieni słońca, które
miały wkraść się do naszej sypialni za kilka godzin.
–
Myślę, że tak. Że… Że go kocham – dokończyła, rozkosznie się rumieniąc.
Uścisnęłam
jej dłoń, mimo łez odwzajemniając jej radosny uśmiech.
–
Boże, Kiełku, to cudownie. Naprawdę, naprawdę cudownie!
–
Nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że… – Lydia przygarbiła ramiona, nagle czymś
zażenowana. Gestem skłoniłam ją do tego, by mówiła dalej. – No wiesz. Ty masz…
problemy – wybrnęła gładko. – A ja nie pomagam tobie, a skupiam na swoim
własnym szczęściu.
Uśmiechnęłam
się, całkowicie rozczulona jej troską.
–
Kiełku, wiesz doskonale, że twoje szczęście jest moim szczęściem. Xavier to
wspaniały mężczyzna – dodałam, żeby ją przekonać, że nie ma żadnych podstaw do
wyrzutów sumienia. – Jaką byłabym przyjaciółką, gdybym źle ci życzyła? Kiełku… –
Wyciągnęłam ramiona, chcąc ją uściskać, kiedy po jej policzkach popłynęły łzy. –
Nie wyj, kretynko. Bo i ja zacznę. A na dziś mam zdecydowanie dość.
–
Ty też powinnaś odnaleźć swoje szczęście – wyłkała, mocząc swoimi łzami górę
mojej pidżamy. – Zasłużyłaś na odrobinę dobra w swoim życiu. Los ofiarował ci
już zdecydowanie zbyt dużo bólu i smutku.
–
Gdyby to ode mnie zależało, maleńka… – Pogłaskałam jej gęste, jasne włosy,
pragnąc tym gestem pocieszyć też samą siebie. – Miałam wybór. Miałam szansę na
miłość. I… I pozwoliłam jej odjechać pierwszym lepszym pociągiem.
–
Więc Cole… – Lydia wyprostowała się, by spojrzeć mi w oczy. – Kochałaś go?
–
Na swój pokrętny, niezrozumiały sposób – przyznałam. – Ja już nie potrafię
kochać, Kiełku. Miłość kojarzy mi się z bólem i cierpieniem. Ja sama już niczym
– poza tym – nie potrafię obdarowywać. Kochanie mnie jest jak skazywanie samego
siebie na porażkę.
–
Przestań…
–
To ty przestań – przerwałam jej łagodnie. – Wiesz, że to prawda. Już nie
kontroluję Kateriny i jej klątwy tak, jak kiedyś. Ostatnie wydarzenia tylko to
potwierdzają.
–
Cole nadal cię kocha – zauważyła nieśmiało wampirzyca. – Uważasz, że źle na tym
wyszedł?
–
Cole chciał mnie mieć, Kiełku. I miał, co do tego nie mam żadnych
wątpliwości. Ale ja nie chcę czegoś takiego dla siebie. Przez jakiś czas było
mi z tym dobrze – wyznałam. – Ale na dłuższą metę coś takiego odpada.
–
A Daniel…? – W błękitnych oczach Lydii pojawił się dziwny błysk. – Nikt nie
mówił ci o tym, co robił, kiedy byłaś nieprzytomna, bo on sobie tego nie
życzył. Nie wiem, ile z tego wszystkiego pamiętasz, ale ja nigdy nie widziałam
go takiego roztrzęsionego. Nawet wtedy, kiedy przyszedł do mnie po kłótni z tobą,
wyglądał zdecydowanie lepiej niż przez te trzy dni. Shane praktycznie szalał z
niepokoju. Nikomu nie pozwalał się do ciebie zbliżyć, przez dwie doby sam cię
pilnował. Trzeciej, kiedy John kazał mu się położyć, Daniel o mało mu nie
przyłożył. Znowu musieli go uśpić – dodała Lydia, wspominając ten dzień, kiedy
to Colin mnie zaatakował. – Nie było innej opcji, żeby go od ciebie odciągnąć.
–
Daniel jest profesjonalistą – mruknęłam, jakby to miało wszystko wyjaśniać.
–
Spędziliście razem tyle czasu – przypomniała Lydia. – I nic…?
Szkarłatny
rumieniec wbrew mojej woli wpełzł na moje policzki.
Przypomniałam
sobie o tych wszystkich nocach, które spędziliśmy razem, o tych wszystkich
rozmowach, które przeprowadziliśmy. O naszych obietnicach, wszystkich
wykrzyczanych kłamstwach, zachowanych dla siebie sekretach, wypalonych
papierosach. O tych chwilach, gdy dotyk jego dłoni zdawał się mnie parzyć, a
przenikliwość czarnego spojrzenia sprawiała, że zapominałam, jak się oddycha.
Wspomniałam te sceny, które szczególnie utkwiły mi w pamięci: nasz pierwszy i
ostatni taniec, rozmowę przy kominku, kiedy to ofiarował mi spoczywający na
mojej piersi naszyjnik i obiecał, że ukróci moje męki, kiedy nadejdzie
odpowiednia chwila, a nawet moment wystrzału czy nieszczęśliwego pocałunku w
gabinecie, który miał za zadanie mnie uśpić. Z trudem przypominałam też te
gorsze momenty: okres, w którym darliśmy ze sobą koty, te wszystkie obraźliwe
stwierdzenia, którymi mnie raczył, kiedy dowiedział się, że go okłamałam.
Dzieliliśmy razem lepsze i gorsze czasy, ale żadne z nich nie wydawały mi się aż
tak okrutne, kiedy wspominałam odcień jego oczu, kształt uśmiechu, który zdawał
się być stworzony tylko dla mnie…
To
wszystko było moje. Nasze gorsze i lepsze chwile, wzloty i upadki naszej
dopiero raczkującej przyjaźni. Katerina mogła narzucić na mnie los Królowej,
zdolność kochania Nocnych, ale tego nie mogła mi odebrać.
Ja
jednak mogłam to wszystko zniszczyć.
–
Nawet jeśli między nami pojawiło się coś więcej – wyszeptałam zbolałym głosem,
czując się tylko gorzej, wypowiadając na głos słowa, które raniły mnie bardziej
niż serum czosnkowe – trzeba zdusić to w zarodku. Daniel zasługuje na coś
lepszego niż moja miłość.
–
Spójrz na mnie i Xava. Miłość nie wybiera. Więc jeśli…
–
Nie – przerwałam jej, tym razem nieco ostrzej. – Nie mogę go znów zranić.
–
Więc wolisz go stracić?
Przymknęłam
powieki. Spod rzęs wydostało się kilka zdradliwych łez.
–
Jeśli będę musiała… – Mówiłam, patrząc w rozgwieżdżone niebo za oknem. – Zrobię
wszystko, by zapewnić mu szczęście, na które zasługuje. Bo na tę chwilę wiem,
że to nie ja jestem tą, która może mu je zagwarantować…
***
Hej wszystkim! Dziś pojawiam się z małym poślizgiem, ale jednak się pojawiam! c: Rozważcie to, zanim stwierdzicie, że to pora by mnie ubiczować, bo znowu przeciągam...
Rozdział miał być dopiero za tydzień, bo na ten weekend nazbierało mi się trochę imprez (urodzinowa biba z babciami i tak przebija tę ze znajomymi :D) ale stwierdziłam, że tutaj muszę coś wrzucić, pomimo wszystko. (Jeśli jest tu ktoś, kto czyta również moje wypociny na SM od razu ostrzegam, że tam nic się nie pojawi. Nie znalazłam chwili na naskrobanie piątki. Ale teraz długi weekend, nadrobię to c: )
Cóż mogę dodać... Jak zwykle dziękuję za obecność, komentarze - zarówno te pod rozdziałem jak i w wiadomości prywatnej. I dziś jestem zmuszona podziękować również za cierpliwość. Fani Datherine, jeszcze troszeczkę!
Powoli zbliżamy się też do zakończenia tej części. Nie chcę wyrokować, bo nie wiem, w ilu notkach się zmieszczę, ale jeszcze przed nami dobre 10 rozdziałów. Także skupiamy się, załoga! Najlepsze przed nami! :) A przynajmniej taką mam nadzieję.
Do napisania!
Klaudia99
PS Dziękuję pięknie za życzenia! Nie wiem, skąd większość z was wiedziała, niemniej jednak gorąco dziękuję! :*
Amazing <3
OdpowiedzUsuńMooooje<3
OdpowiedzUsuńZ porządnym komentarzem wpadnę w okolicach weekendu jak juz będę miała dostęp do internetu. (Ugh, dwa tygodnie z dala od ludzi :< ).
cudo ^^
OdpowiedzUsuńHej :D
OdpowiedzUsuńMusiałam sobie przypomnieć to i owo, ale już się ogarniam i postaram się więcej nie znikać na tyle czasu. Kto jak kto, ale Ty wiesz, że ja zawsze będę, choć nie zawsze mam wenę do tego, by napisać komentarz takim, jakbym być powinien c: Swoją drogą, pamiętam, że ten konkretny rozdział bardzo umilił mi drogę do pracy, kiedy o 5 rano leciałam do hotelu, by robić tam za kelnerkę =P
Cat przeżyła. W teorii wiedziałam, że tak będzie, bo jakby nie patrzeć to główna bohaterka, ale znając Ciebie, to wszystkiego mogliśmy się spodziewać. Jasne, sama nie jestem święta (he he xD), więc tym bardziej rozumiem, że względem postaci można być baaardzo okrutnym. Cóż, nie oszczędzać ani Daniela, ani Cat, chociaż na tę chwile trudno mi stwierdzić, które z nich jest w gorszej sytuacji. Chyba oboje, każde na swój sposób, bo ból psychiczny i wyrzuty sumienia, które oboje odczuwają, są gorsze niż niejedna namacalna rana.
Nie powiem, akcja była i do tej pory jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób to wszystko poprowadziłaś. Podoba mi się i to bardzo, tym bardziej, że już dawno rozwodziłam się nad tym, jaki masz warsztat. Emocje, opisy, emocje, opisy… Chwalisz to u mnie, a prawda jest taka, że sama tworzysz pod tym względem cuda. Uwielbiam, więc tym przyjemniej mi się czytało. Nie wiem, jakim prawem mignęło mi gdzieś Twoje własne stwierdzenie, że masz za dużo dialogów =P
Ech, pamiętam, że irytowało mnie zachowanie Daniela, który wcale nie zachowywał się jak wojownik, ale jak dzieciak, którego co pięć minut trzeba usypiać, bo nie radzi sobie z emocjami. Ale już się na to wyżaliłam, poza tym nie da się zaprzeczyć, że ryzykował zabicie swojej największej miłości, bo nią bez wątpienia jest Catherine. Pociągnął za spust, zaryzykował… Nie ma co, efekt mógł być różny, więc chłopak się obwinia – plus za to, że bycie strażnikiem nie sprawiło, że zatracił tę lepszą cząstkę siebie.
Xavier taki utalentowany – hydraulik, szalony naukowiec… :3 No po prostu pełen pakiet! Wciąż bawi mnie ta jego nieporadność, ale to bardzo pasuje mi do jego postaci, lubię go i tyle. Poza tym, jakby nie patrzeć, niejako uratował im wszystkim tyłki. Niepokojące jest tylko to, co dzieje się z Cat, która już nie toleruje krwi innej niż wampirza, ale może i na to coś zaradzą. Niech się dziewczyna ogarnie i trzyma przyjaciół, zanim naprawdę stanie się coś, czego wszyscy pożałują… A znając Ciebie, stanie się :x
Lecę dalej, bo mam jeszcze trochę do nadrobienia. Weny i to dużo, tym bardziej, że wyszłaś z małego kryzysu :D
Nessa.