niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 33



"Mogę być głupi, ale nie skandalicznie.
Mogę być chory lecz nie zaraźliwie.
Mogę być pusty, ale nie jestem bezimienny.
Mogę być cierpliwy, ale ja nie czekam.
Mogę być oburzony, ale nie jestem zdrajcą.
Mogę być bezradny, ale nie pokonany..."




Siedziałam na łóżku. I byłam głodna  – tak zwyczajnie, po ludzku głodna. Wciąż niezagojona rana na plecach nieprzyjemnie szczypała, a założony na nią opatrunek ciągnął moją skórę przy każdym ruchu. Powoli dotknęłam swojej twarzy: wyczułam pod palcami wypukłość nosa, dwie niemal idealne połówki ust, delikatne i cienkie jak papier powieki. Uszczypnęłam się lekko w przedramię – zaczerwieniona skóra zaczęła piec. Przesunęłam dłońmi po moich okrytych dżinsami nogach, płaskim i napiętym od ćwiczeń brzuchu. Wszystko było takim, jakim je zapamiętałam. Wszystko też znajdowało się na swoim miejscu. Byłam nieco spocona, zakrwawiona i obolała, ale byłam.
Ale żyłam.
Zsunęłam się na krawędź materaca i opuściłam stopy na ziemię. Chłód podłogi drażnił je, ale wbrew pozorom było to przyjemne uczucie, które utwierdzało mnie w przekonaniu, że to wszystko jest realne. Miałam ochotę wstać, rozprostować kości i moją podeptaną, zbrukaną duszę. Ale nie wiedziałam, czy powinnam. Nie bałam się reakcji swojego ciała – mogłam nawet zemdleć; leżenie na tej zimnej podłodze musiało być mimo wszystko przyjemnym doświadczeniem. Martwiło mnie raczej to, że niewiele pamiętałam z ostatnich kilku godzin. I że byłam sama. A do tego w zakrwawionym, podartym ubraniu, z niezaleczoną raną postrzałową na plecach i zdartymi do krwi nadgarstkami.
Chciałam wiedzieć, co się stało. Co zrobiłam. Chciałam wiedzieć, gdzie był Daniel.
Jakby słysząc moje myśli, domyślając się, że już się wybudziłam i jestem całkowicie zdezorientowana, pojawił się w drzwiach. Wyglądał kiepsko, ale to mogła być wina światła, przed którego promieniami się ukrywał. Był zgarbiony, jakby wystraszony, z potarganą grzywką zakrywającą mu oczy. Dopiero kiedy wyłonił się z cienia, dostrzegłam, co było przyczyną jego nagłej zmiany.
Ktoś go pobił. Na jego szyi dostrzegłam wyraźne ślady duszenia. Na środku jego dolnej wargi widniał pokaźnych rozmiarów strup, który zmuszał go do ograniczania jakichkolwiek słów czy uśmiechów. W za dużej bluzie, z bladymi, posiniaczonymi policzkami wyglądał jak wrak człowieka.
Na mój widok lekko się skrzywił, a ja nie potrzebowałam więcej wyjaśnień. Wiedziałam wszystko. Może nawet nieco za dużo wyczytałam z jego czarnych, smutnych oczu.
– O Boże – wyszeptałam, zakrywając usta dłonią. – To wszystko… To wszystko…
– Nie zadręczaj się tym, księżniczko – poprosił cicho, zbliżając się ku mnie.
Przymknęłam powieki. Jak paranoiczka kręciłam głową na boki, mając nadzieję, że kiedy otworzę oczy, to wszystko zniknie jak zły sen, jak podły żart od losu.
– A więc to prawda. – Kiedy Daniel nie zaprzeczył, przyciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je drżącymi ramionami. – To prawda.
– Broniłaś się – rzucił lekko, jakby to wszystko miało tłumaczyć mój atak na niego. – Poza tym wcześniej do ciebie strzeliłem.
Rana na plecach zapiekła, jakby przypominając o swojej obecności.
– Pamiętam.
– To był pocisk z serum czosnkowym, wiesz? – Kiedy spojrzałam na niego zdziwiona, jego oczy rozświetlił nikły uśmiech. – Domyślałem się, że coś jest nie tak. Od tygodnia nosiłem go przy sobie. Tak na wszelki wypadek.
– Więc poniekąd złamałeś daną mi obietnicę – zauważyłam.
– Nigdy w życiu nie czułem się tak źle, jak wtedy, gdy miałem nacisnąć spust broni dociskanej do twoich pleców.
– Nawet mając świadomość, że strzał mnie nie zabije?
– A skąd mogłem mieć pewność, że serum cię nie zabije? – odparł pytaniem na pytanie. – Wiem, że paraliżuje ono Nocnych. Ale ty nie jesteś taka jak oni. Miałem tylko jedną szansę na to, by cię uratować. Nawet jeśli waga przechylała się w stronę mojej porażki.
– Prawie cię zabiłam – wyszeptałam, nadal zszokowana tym odkryciem.
Dłoń Daniela odnalazła moją. Splótł nasze palce, dzieląc się ze mną swoją siłą, której mnie samej niewątpliwie brakowało.
– Jeśli mamy być skrupulatni, to dwa razy w ciągu ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin.
Chciałam go trzepnąć w ramię za tą uwagę, ale zrobiło mi się go najzwyczajniej w świecie żal. Wystarczyło, że już go raz sprałam. I bez moich kuksańców wyglądał jak kupka nieszczęścia. Poprzestałam więc na chłodnym spojrzeniu.
– Ciebie to bawi?
Mimo posiniaczonej, zmęczonej twarzy jego uśmiech nadal miał w sobie mnóstwo uroku i pasji.
– A dlaczego mam się nie cieszyć z faktu, że oboje żyjemy, księżniczko? – Chłopak westchnął ciężko, dostrzegając moje zwątpienie. – Nie zadręczaj się tym. Musimy pomyśleć, co dalej, a nie tkwić w martwym punkcie przeszłości.
– No więc co teraz? – zapytałam cicho. Wyprostowałam się jak struna, nagle o czymś sobie przypominając. Dotknęłam opuszkami palców górnej wargi. Pod skórą wyczułam twarde, gotowe w każdej chwili wysunąć się kły. – Ugryzłam cię. I zemdlałam. Co… Co się stało? I dlaczego już nie czuję pragnienia? Danielu…
Shane wywrócił oczami, wprawiając mnie tym samym w konsternację. Pobiła go dziewczyna, niemal nie zabiła, a on po prostu bagatelizował sprawę.
Xavier! Ja też poproszę działkę jego lekarstw!
– Musisz być taka w gorącej wodzie kąpana? Wytłumaczyłbym ci wszystko stopniowo, pominął niezręczności…
– Takie jak ta, że mnie pocałowałeś? – Miało to zabrzmieć uszczypliwie, ale było zupełnie inaczej. Oboje oblaliśmy się rumieńcem i spuściliśmy wzrok, tracąc wszelki zapał do żartów. – Ja…
– Nie, okay, masz rację – przyznał w końcu, z zażenowaniem trąc dłonią bok szyi. Zupełnie nieświadomie roztaczał wokół siebie kuszący zapach swojej krwi. – To akurat było bardzo niezręczne.
– Co jest nie tak z twoją krwią? Nie wyglądasz na wielbiciela czosnku – mruknęłam, nieznacznie się krzywiąc.
– Przepraszam, księżniczko. – Zabrzmiało to naprawdę szczerze. – To był pomysł Xaviera. To nie tak, że ci nie ufamy! – dodał szybko. – Ale… Musieliśmy zachować pewne środki ostrożności. A ponieważ to ja byłem najbardziej narażony… Xavier faszerował mnie jakimś swoim wynalazkiem. Duże brawka dla niego, bo to naprawdę zadziało.
– Hydraulik, szalony naukowiec… Czego jeszcze nie wiem o chłopaku mojego Kiełka? – zażartowałam, chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
– Że jest cholernie zaniepokojony stanem zdrowa swojej pacjentki – usłyszeliśmy z korytarza. Chwilę potem w drzwiach pojawiła się rozczochrana, kręcona czupryna Xaviera. – Musisz przyswoić jakąś krew, Catherine – oznajmił hardo. – I to natychmiast. Transfuzja podziałała na krótko, ale nie mieliśmy wyboru.
Zszokowana spojrzałam na Daniela.
– Czego mi jeszcze nie powiedziałeś?!
Chłopak zmarszczył nos.
– Xav, ty pokrako. Jak zwykle rychło w czas.
Lekarz oderwał wzrok od mojej dokumentacji medycznej i zagryzł dolną wargę.
– Powinienem się wycofać?
– Dopiero wtedy, kiedy powiesz mi, co tu jest grane – zażądałam. – Transfuzja? Krew? Na krótko? To ile, u diabła, minęło czasu?
Chłopcy spojrzeli po sobie. Zirytowana krzyknęłam, że jeżeli nie przestaną się bawić w te pieprzone podchody, to wstanę i pójdę popytać pozostałych.
– Okay, okay – spasował Xavier. – Byłaś nieprzytomna przez trzy dni.
– Jasna…! – Daniel zganił mnie wzrokiem, więc nie udało mi się dokończyć przekleństwa. – Czym ty szprycowałeś mojego ochroniarza, co, Hoult? Cyjankiem? Czyżby umarła i odrodziła się jako Nocna?
– To był czosnek. No, przynajmniej był on głównym składnikiem – przyznał Xavier po chwili, uchylając się, gdy cisnęłam w niego poduszką. – Och, Cat... ważne, że żyjesz, tak?
– Cieszmy się i wychwalajmy Niebiosa za to, że przyjaciele wbili mi czosnek w plecy – mruknęłam gorzko, parafrazując znane powiedzenie.
Na wzmiankę o plecach Daniel się wzdrygnął, ale udałam, że wcale tego nie dostrzegam.
– Nie wiedzieliśmy, jak on na ciebie działa, fakt, ale nie możesz nam zarzucać zamachu na swoje życie! Bo niby pozwoliłabyś na drobne eksperymenty?
Wyrwało mi się ciche warknięcie, które Xavier skwitował miną mówiącą ,,A nie mówiłem?".
– Sama widzisz, że musieliśmy improwizować – dodał.
– Dobra, o czym jeszcze muszę wiedzieć? Aplikowaliście mi krew dożylnie, żebym się zregenerowała, tak?
– Poniekąd – przyznał Xavier. – Mylisz pojęcia. Bo transfuzja krwi to nie to samo co zwykła kroplówka, ale okay, robiliśmy to właśnie po to.
– A ty nadal się martwisz, że jest ze mną coś nie tak – naciskałam, starając się zmusić Xaviera do zwierzeń. – Dlaczego?
– Twoja krew jest… specyficzna – wyjaśnił, lekko się wahając przy doborze słów. – Nie lubi się mieszać.
– To znaczy? Zaczniesz mówić po ludzku czy nie? – warknęłam.
Daniel dotknął mojego ramienia, dając mi do zrozumienia, że się zbytnio rozpędzam. Strąciłam jego dłoń, chcąc mu udowodnić, że potrafię się kontrolować. Gwałtowność mojego ruchu przyniosła jednak odwrotny skutek do zamierzonego. Chłopcy spięli się, przygotowani na mój ewentualny atak.
Jęknęłam głucho, ukrywając twarz w dłoniach.
– Przepraszam. Po prostu… To wszystko mnie przerasta.
– I jesteś spragniona – wtrącił nowy, ale nie nieznajomy głos. Nie musiałam podnosić wzroku, by wiedzieć, że Marlene jest tu z resztą mojej „świty”. – Nie musisz się tłumaczyć, ptaszyno. Byliśmy na to przygotowani.
Powietrze w sypialni gwałtownie zgęstniało, co w żadnym razie nie było przyczyną zwiększonej liczby przebywających w nim osób. Czas przestał mieć znaczenie, odliczany jedynie miarowym biciem pięciu serc. Chłód, strach, ból – wszystko zniknęło, wyparte przez inne uczucie. Silniejsze i bardziej przewrotne. Przez żądzę krwi.
Wstrzymałam oddech, mając głupią nadzieję, że w ten sposób powstrzymam wysuwające się z nieprzyjemnym mrowieniem w dziąśle kły. Moje działania nie przyniosły zamierzonego skutku; śmiercionośna broń błysnęła lekko w blasku wschodzącego słońca. Zdradzałam się w ten sposób, okazywałam swoją największą słabość, ale nie potrafiłam inaczej. To było silniejsze ode mnie. Żądza krwi okazała się silniejsza nawet od nienaruszalnej dumy Iwanowów.
Rozbieganym, rozmazanym od łez wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu, pragnąc zlokalizować źródło tego wspaniałego zapachu. Trzymany przez Marlene kubek zdawał się mnie nawoływać. Miałam wrażenie, że wydobywa się z niego najpiękniejsza i najbardziej kusząca muzyka, jaką kiedykolwiek przyszło mi słyszeć.
Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić z niej tę wizję. Moje działania sprawiły jedynie, że dotkliwiej zaczęłam odbierać znajdującą się zaledwie na wyciągnięcie ręki krew.
– Dlaczego płaczę? – wyszeptałam, sztywnym od krwi rękawem ocierając policzki. – Jasna cholera, co się dzieje? Nie chcę płakać. Nie chcę być słaba.
– Dużo przeszłaś, kochanie – zaczęła Marlene pojednawczym, wręcz terapeutycznym tonem. – Twoje obawy są zrozumiałe. Twoje wyrzuty sumienia, niechęć do krwi…
– Krwi, której w ostatnim czasie ci brakuje – podsunął Xavier. – A jej niedobór wywołuje wahania nastrojów.
– Wszystko jest moją winą – wyłkałam. – Śmierć tych wszystkich ludzi. Dlaczego to padło na mnie? Dlaczego… Boże, jakże nienawidzę siebie! – wykrzyknęłam. – Chociaż nie. Kateriny nienawidzę bardziej. Zniszczyła mi życie. Przekreśliła je. Przekreśliła mnie. Tak bardzo jej nienawidzę… Dlaczego wy wszyscy musicie potrzebować właśnie mnie?
Zapadła długa cisza, którą urozmaicały moje ciche pojękiwania i szloch. Czułam się jak jedno wielkie, emocjonalne gówno.
– Księżniczko… – Spojrzałam na Daniela załzawionymi oczami. – Proszę, napij się.
Z dozą niepewności spojrzałam na kubek w jego dłoniach. Szkarłatna ciecz chlupotała zachęcająco. Miała też w sobie coś nietypowego, coś…
– To nie jest krew ludzka – wyszeptałam przerażona.
Marlene wymieniła się spojrzeniami z Xavierem i Daniele. W końcu to lekarz podjął się wyjaśnień.
– Twój organizm nie jest już w stanie przyjmować innej.
– Za długo zwlekaliśmy, skarbie – wtrącił John. – Ten… atak nigdy nie powinien był się wydarzyć.
– Czyja… Czyja to jest krew? – zapytałam, choć bałam się usłyszeć odpowiedzi. Mogli mi przecież powiedzieć, że specjalnie dla mnie schwytali jakiegoś Nocnego i osuszyli go z krwi. A tego bym nie zniosła.
– Moja i Johna – objaśniła Marlene, stukając się palcem w ukryty pod marynarką plaster na zgięciu jej łokcia. – Chyba rozumiesz, dlaczego mieszana.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem. Ta barmańska sztuczka miała na celu uniknięcie możliwości mojego uzależnienia się od krwi jednego dawcy. Z tą ludzką czy zwierzęcą nie mieliśmy takiego problemu – przedstawicieli tych gatunków nie było z nami w Akademii. A czego jak czego, ale rzucenia się dyrektorce czy jej kochankowi do gardła chciałam uniknąć za wszelką cenę.
– Nie pozwolili mi się zgłosić na ochotnika – mruknęła Lydia, z wyrzutem spoglądając na swojego chłopaka.
– A moja krew wciąż jest zakażona – dodał Daniel, krzywiąc się nieznacznie.
Chciałam zapytać, gdzie jest Cole i dlaczego nie przy mnie, ale się powstrzymałam, zbyt zaabsorbowana szkarłatną cieczą w kubku na wprost mnie.
Sięgnęłam po naczynie i ujęłam je drżącymi dłońmi. Daniel posłał mi pocieszający uśmiech, ale nie odwzajemniłam go, sparaliżowana zabójczym zapachem krwi. Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to spojrzeć na moje blade dłonie obejmujące kubek.
Były czyste.
Niczym niepowstrzymywana, osuszyłam naczynie jednym haustem.
Kolory się wyostrzyły, zapachy zawirowały, a dźwięki mnie osaczyły. Przytłoczona doznaniami aż przymknęłam powieki, rozkoszując się ciepłem w żołądku. Ciepłem, które niemal natychmiast objęło całe moje ciało – łącznie z dłońmi.
Zapomniałam, jak cudownie jest posiadać wszelkie te zdolności. Jak wspaniale jest być w pełni żywą. Jak to jest oddychać pełną piersią, widzieć więcej niż inni, słyszeć więcej. Jak to jest czuć każdy fragment swojego ciała i cieszyć się z tego, że po prostu jest. Długie dni zmarnowane na kontemplowaniu żałoby i rozpaczy odebrały mi całą radość życia. Przez nie zapomniałam, jak to jest uśmiechać się, kochać, być. Żyć, a nie tylko egzystować.
John spojrzał na mnie, nawet nie kryjąc swojego zniecierpliwienia.
– I?
Łzy przestały cieknąć po moich policzkach. Zastąpił je łagodny, pełen ulgi uśmiech.
– Wróciłam – wyszeptałam, co sprawiło, że zebrani wypuścili z płuc wstrzymywane powietrze. Puściłam do strażnika oczko. – A ty nigdy nie wydawałeś mi się bardziej smakowity.
– A niech cię diabli, Evans! – wykrzyknęła Lydia, rzucając mi się na szyję. Atak z zaskoczenia sprawił, że obie opadłyśmy na poduszki. – Nienawidzę cię, stara wariatko.
– Jezu, Kiełku, Daniel mógł do mnie strzelać, ale koniec końców to ty mnie udusisz. Tym razem na dobre!
– Przesadzasz – odparła wampirzyca, mierzwiąc mi włosy. Zmarszczyła nos, pomagając mi usiąść. – Potrzebujesz prysznica.
– Mam dość wilgoci na trzy przyszłe stulecia – wyznałam, krzywiąc się. – Ale tak, kąpiel zdaje się być wybawieniem dla kogoś, kogo dwukrotnie próbowano zabić.
Daniel westchnął.
– Nie wybaczysz mi, co?
Oparłam brodę na ramieniu Lydii, odwracając wzrok od przenikliwego, czarnego spojrzenia.
– Nope.
– Ptaszyno, pewnie masz mnóstwo pytań – odezwała się Marlene, czym sprawiła, że ofiarowałam jej całą moja uwagę. – Chłopcy z chęcią udzielą ci odpowiedzi.
– O ile będzie trzymać kiełki z dala od szyi mojej dziewczyny – mruknął Xavier, machając w moją stronę teczką z dokumentami.
Wyszczerzyłam się i popisowo kłapnęłam szczęką przy uchu wampirzycy.
– Nie prowokuj mnie do tego, bym posunęła się do czegoś więcej, doktorku.
Xavier jęknął. Spojrzał na Daniela, bezradnie rozkładając ręce.
– Gdzie masz broń, stary? Wolałem ją, kiedy spała.
Tym razem nie uchylił się od poduszkowego pocisku. Zarobił prosto w pierś.
– Siadaj, doktorku. I gadaj, co mnie ominęło.
Chłopak wywrócił oczami, ale posłusznie klapnął na krawędzi łóżka. Marlene i John niemal bezszelestnie zdążyli się ewakuować do siebie. Spryciarze uniknęli przesłuchania.
– Jakieś pytania? – rzucił w końcu lekarz.
– Gdzie jest Cole?


Prysznic był koniecznością absolutną. Zajął mi co prawda mało czasu, gdyż moja awersja do wody i łazienki miała nie opuścić mnie tak szybko i łatwo jak żądza krwi, ale swoje pod strumieniem się wystałam. I zużyłam pół butelki cytrusowego mydła Daniela, bo mojego żelu było za mało. Niemniej jednak byłam czysta, pachnąca i jak najbardziej żywa. Stanowiło to duży plus po tak wymagającym tygodniu.
Bo pod moją nieobecność działo się naprawdę dużo. Poza wartami nad moim praktycznie martwym ciałem, strażnicy i moi przyjaciele zmagali się z nowym atakiem Nocnych na rodzinę jednego z członków Rady. Tym razem była to rodzina Dana Avery’ego, brodacza, który to nigdy za mną nie przepadał – aż do balu, kiedy to przeszliśmy na „ty”. Podobno był to całkowicie niespodziewany, szybki atak, o wiele mniej makabryczny niż ostatni. Utraciliśmy aż czterech doskonale wykwalifikowanych strażników. Mieli zostać pochowani nazajutrz wraz z dwoma wujami i kuzynami Dana. Nigdy nie rozumiałam tendencji radnych do zamieszkiwania w dużych willach wraz z całymi rodzinami. Oni argumentowali to zawiązywaniem więzi, słabością do wielopokoleniowych tradycji. Nie brali jednak pod uwagę tego, że w razie ataku cała familia była zebrana w jednym miejscu.
Nieco więcej dowiedziałam się również na temat mojej nietypowej krwi. Xavier ubolewał nad tym, że Daniel nie pozwolił mu jej zbadać, ale w tym akurat całkowicie zgadzałam się z Shanem – mogłam i mieć przeklętą, nietypową krew i fioletowe oczy, ale za nic nie zostałabym królikiem doświadczalnym. Ponieważ karmienie mnie dożylnie nie przynosiło żadnych skutków, Eloise i Xavier zdecydowali się przeprowadzić mi transfuzję krwi. Przyjaciel dobrotliwie oszczędził mi wszelkich szczegółów. Nie krył się jednak z tym, że efekt tego zabiegu nie był porażający. Jak sam twierdził, nigdy czegoś takiego nie widział. Obca krew po prostu znikała z mojego organizmu w przeciągu godziny. Witaminowy zastrzyk, jaki ze sobą niosła, pozwalał mi się w jakimś stopniu zregenerować, jednak i tu efekt nie przerósł oczekiwań. Na powrót stawałam się osłabiona i chora.
– Podejrzewamy, że twój organizm w jakiś sposób przekształca krew twoich ofiar – powiedział Xavier, ignorując moją reakcję na słowo, którego użył. – Nie jesteśmy do końca pewni, co to jest, jedno jest jednak pewne: twoja krew musi pozostać czysta i niezmącona  przez żadną z obcych grup.
Jak się również dowiedziałam, ta moja nie mieściła się w żadnej ze znanych. No bo przecież legendarny sobowtór Kateriny Iwanow nie mógł mieć tego samego odczynnika Rh+, co reszta szaraczków.
Jak się również dowiedziałam, Cole’a nie było wśród witającego mnie tłumu, bo nie wytrzymał presji czasu i dołączył do jednej z szalonych imprez Enza. Podczas gdy ja walczyłam o życie, on zmagał się z cholernym kacem.
Jak zwykle poszedł na łatwiznę…
Z przyziemnych spraw ominął mnie jeszcze sprawdzian z historii, ale tym niezbyt się przejęłam. W szkole znów byłam tematem numer jeden, ale czułam się już zbyt znużona całokształtem, by wypytywać przyjaciół o takie bzdety.
Około północy Xavier z Danielem wyszli na Nocny Trening. Chłopak Lydii doszedł do wniosku, że nie chce być bezużyteczny, kiedy znów stanie się świadkiem ataku (jakże subtelna aluzja do mojego wybuchu w łazience…). Wraz z Thompson trochę się z niego podśmiewałyśmy, sugerując, że Xav prędzej zrobi krzywdę sobie niż napastnikowi, ale chłopak pozostawał nieugięty. A Daniel popierał jego wybór stwierdzeniem, że w Akademii każdy powinien wyprowadzić porządny prawy sierpowy.
Oczywiście przed wyjściem nie obyło się bez kazań. Xavier namolnie powtarzał, że przed snem powinien zmienić opatrunek, a Daniel w kółko marudził, żebym pod żadnym pozorem nie wychodziła z łóżka – cudem było to, że puścili mnie samą do łazienki. Potulnie kiwałam głową, ale tylko po to, by się ich pozbyć. To ja znałam swoje ciało, jego wytrzymałość i próg bólu. To ja, a nie oni, powinnam decydować o tym, kiedy chcę wstać. Co z tego, że czułam się fatalnie, a moje kończyny z trudem utrzymywały mój ciężar. Wstałabym, chociażby po to, by zrobić przyjaciołom na złość.
Została ze mną Lydia, która zapaliła się na wieczór filmowy. Z jej pomocą przedostałam się na kanapę, otuliłam szczelnie kocem i wyczilowałam. Naprawdę potrzebowałam takiego wolnego wieczoru z dobrym żarciem, seksownym aktorem w telewizorze i jakże doborowym towarzystwem.
Kiedy „Pamiętnik” dobiegł końca, a zarówno Lydii, jak i mnie zabrakło już łez, pozostałyśmy w tym nieco melancholijnym nastroju, po raz pierwszy od bardzo dawna szczerze rozmawiając. Początkowo były to tematy „błahe” – o ile takim można określić rozmowę o tym, co czułam, kiedy Daniel mnie postrzelił. Potem jednak zaczęły się schody, które przestały stanowić dla nas jakąkolwiek przeszkodę, kiedy tylko obie zrzuciłyśmy maski i postawiłyśmy na całkowitą szczerość. Nie wiem kiedy, ale po prostu powiedziałam jej o Masonie i o tym, kim się stał. I poniekąd o tym, co pragnął mi zrobić, choć wciąż do końca w to nie wierzyłam. Pozwoliłam sobie również na kilka miłych wspomnień, które miały za zadanie przyćmić wałęsające się nade mną demony mojej przyszłości.
– Był tym typowym starszym bratem – wyszeptałam, niewidzącym wzrokiem przyglądając się ciemnemu ekranowi telewizora. – Nadopiekuńczym, upierdliwym. Ale uwielbiałam go. Bez niego nie miałam się z kim droczyć, z kogo śmiać i w kogo ramionach się wypłakać, kiedy zaszła taka potrzeba. Każdy powrót mężczyzn Evansów był dla nas jak święto narodowe. – Uśmiechnęłam się pod nosem do swych wspomnień. – Brakuje mi go. I taty obejmującego od tyłu stojącą przy kuchence i smażącą najlepszą jajecznicę pod słońcem mamę. Brakuje mi normalności. Rodzinnego ciepła. Miłości.
Ten ostatni zwrot nakłonił Lydię do zwierzeń.
Kiedy zrozumiałaś, że kochasz Cole’a? – zapytała, a ja, mimo zaskoczenia, wyczułam w tym pytaniu drugie dno.
– Chodzi o Xaviera? Myślisz, że…
Promienny uśmiech Lydii mógł konkurować z blaskiem pierwszych promieni słońca, które miały wkraść się do naszej sypialni za kilka godzin.
– Myślę, że tak. Że… Że go kocham – dokończyła, rozkosznie się rumieniąc.
Uścisnęłam jej dłoń, mimo łez odwzajemniając jej radosny uśmiech.
– Boże, Kiełku, to cudownie. Naprawdę, naprawdę cudownie!
– Nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że… – Lydia przygarbiła ramiona, nagle czymś zażenowana. Gestem skłoniłam ją do tego, by mówiła dalej. – No wiesz. Ty masz… problemy – wybrnęła gładko. – A ja nie pomagam tobie, a skupiam na swoim własnym szczęściu.
Uśmiechnęłam się, całkowicie rozczulona jej troską.
– Kiełku, wiesz doskonale, że twoje szczęście jest moim szczęściem. Xavier to wspaniały mężczyzna – dodałam, żeby ją przekonać, że nie ma żadnych podstaw do wyrzutów sumienia. – Jaką byłabym przyjaciółką, gdybym źle ci życzyła? Kiełku… – Wyciągnęłam ramiona, chcąc ją uściskać, kiedy po jej policzkach popłynęły łzy. – Nie wyj, kretynko. Bo i ja zacznę. A na dziś mam zdecydowanie dość.
– Ty też powinnaś odnaleźć swoje szczęście – wyłkała, mocząc swoimi łzami górę mojej pidżamy. – Zasłużyłaś na odrobinę dobra w swoim życiu. Los ofiarował ci już zdecydowanie zbyt dużo bólu i smutku.
– Gdyby to ode mnie zależało, maleńka… – Pogłaskałam jej gęste, jasne włosy, pragnąc tym gestem pocieszyć też samą siebie. – Miałam wybór. Miałam szansę na miłość. I… I pozwoliłam jej odjechać pierwszym lepszym pociągiem.
– Więc Cole… – Lydia wyprostowała się, by spojrzeć mi w oczy. – Kochałaś go?
– Na swój pokrętny, niezrozumiały sposób – przyznałam. – Ja już nie potrafię kochać, Kiełku. Miłość kojarzy mi się z bólem i cierpieniem. Ja sama już niczym – poza tym – nie potrafię obdarowywać. Kochanie mnie jest jak skazywanie samego siebie na porażkę.
– Przestań…
– To ty przestań – przerwałam jej łagodnie. – Wiesz, że to prawda. Już nie kontroluję Kateriny i jej klątwy tak, jak kiedyś. Ostatnie wydarzenia tylko to potwierdzają.
– Cole nadal cię kocha – zauważyła nieśmiało wampirzyca. – Uważasz, że źle na tym wyszedł?
– Cole chciał mnie mieć, Kiełku.  I miał, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale ja nie chcę czegoś takiego dla siebie. Przez jakiś czas było mi z tym dobrze – wyznałam. – Ale na dłuższą metę coś takiego odpada.
– A Daniel…? – W błękitnych oczach Lydii pojawił się dziwny błysk. – Nikt nie mówił ci o tym, co robił, kiedy byłaś nieprzytomna, bo on sobie tego nie życzył. Nie wiem, ile z tego wszystkiego pamiętasz, ale ja nigdy nie widziałam go takiego roztrzęsionego. Nawet wtedy, kiedy przyszedł do mnie po kłótni z tobą, wyglądał zdecydowanie lepiej niż przez te trzy dni. Shane praktycznie szalał z niepokoju. Nikomu nie pozwalał się do ciebie zbliżyć, przez dwie doby sam cię pilnował. Trzeciej, kiedy John kazał mu się położyć, Daniel o mało mu nie przyłożył. Znowu musieli go uśpić – dodała Lydia, wspominając ten dzień, kiedy to Colin mnie zaatakował. – Nie było innej opcji, żeby go od ciebie odciągnąć.
– Daniel jest profesjonalistą – mruknęłam, jakby to miało wszystko wyjaśniać.
– Spędziliście razem tyle czasu – przypomniała Lydia. – I nic…?
Szkarłatny rumieniec wbrew mojej woli wpełzł na moje policzki.
Przypomniałam sobie o tych wszystkich nocach, które spędziliśmy razem, o tych wszystkich rozmowach, które przeprowadziliśmy. O naszych obietnicach, wszystkich wykrzyczanych kłamstwach, zachowanych dla siebie sekretach, wypalonych papierosach. O tych chwilach, gdy dotyk jego dłoni zdawał się mnie parzyć, a przenikliwość czarnego spojrzenia sprawiała, że zapominałam, jak się oddycha. Wspomniałam te sceny, które szczególnie utkwiły mi w pamięci: nasz pierwszy i ostatni taniec, rozmowę przy kominku, kiedy to ofiarował mi spoczywający na mojej piersi naszyjnik i obiecał, że ukróci moje męki, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, a nawet moment wystrzału czy nieszczęśliwego pocałunku w gabinecie, który miał za zadanie mnie uśpić. Z trudem przypominałam też te gorsze momenty: okres, w którym darliśmy ze sobą koty, te wszystkie obraźliwe stwierdzenia, którymi mnie raczył, kiedy dowiedział się, że go okłamałam. Dzieliliśmy razem lepsze i gorsze czasy, ale żadne z nich nie wydawały mi się aż tak okrutne, kiedy wspominałam odcień jego oczu, kształt uśmiechu, który zdawał się być stworzony tylko dla mnie…
To wszystko było moje. Nasze gorsze i lepsze chwile, wzloty i upadki naszej dopiero raczkującej przyjaźni. Katerina mogła narzucić na mnie los Królowej, zdolność kochania Nocnych, ale tego nie mogła mi odebrać.
Ja jednak mogłam to wszystko zniszczyć.
– Nawet jeśli między nami pojawiło się coś więcej – wyszeptałam zbolałym głosem, czując się tylko gorzej, wypowiadając na głos słowa, które raniły mnie bardziej niż serum czosnkowe – trzeba zdusić to w zarodku. Daniel zasługuje na coś lepszego niż moja miłość.
– Spójrz na mnie i Xava. Miłość nie wybiera. Więc jeśli…
– Nie – przerwałam jej, tym razem nieco ostrzej. – Nie mogę go znów zranić.
– Więc wolisz go stracić?
Przymknęłam powieki. Spod rzęs wydostało się kilka zdradliwych łez.
– Jeśli będę musiała… – Mówiłam, patrząc w rozgwieżdżone niebo za oknem. – Zrobię wszystko, by zapewnić mu szczęście, na które zasługuje. Bo na tę chwilę wiem, że to nie ja jestem tą, która może mu je zagwarantować…


***


Hej wszystkim! Dziś pojawiam się z małym poślizgiem, ale jednak się pojawiam! c: Rozważcie to, zanim stwierdzicie, że to pora by mnie ubiczować, bo znowu przeciągam...
Rozdział miał być dopiero za tydzień, bo na ten weekend nazbierało mi się trochę imprez (urodzinowa biba z babciami i tak przebija tę ze znajomymi :D) ale stwierdziłam, że tutaj muszę coś wrzucić, pomimo wszystko. (Jeśli jest tu ktoś, kto czyta również moje wypociny na SM od razu ostrzegam, że tam nic się nie pojawi. Nie znalazłam chwili na naskrobanie piątki. Ale teraz długi weekend, nadrobię to c: )
Cóż mogę dodać... Jak zwykle dziękuję za obecność, komentarze - zarówno te pod rozdziałem jak i w wiadomości prywatnej. I dziś jestem zmuszona podziękować również za cierpliwość. Fani Datherine, jeszcze troszeczkę!
Powoli zbliżamy się też do zakończenia tej części. Nie chcę wyrokować, bo nie wiem, w ilu notkach się zmieszczę, ale jeszcze przed nami dobre 10 rozdziałów. Także skupiamy się, załoga! Najlepsze przed nami! :) A przynajmniej taką mam nadzieję.
Do napisania!

Klaudia99


PS Dziękuję pięknie za życzenia! Nie wiem, skąd większość z was wiedziała, niemniej jednak gorąco dziękuję! :*























4 komentarze:

  1. Mooooje<3
    Z porządnym komentarzem wpadnę w okolicach weekendu jak juz będę miała dostęp do internetu. (Ugh, dwa tygodnie z dala od ludzi :< ).

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :D
    Musiałam sobie przypomnieć to i owo, ale już się ogarniam i postaram się więcej nie znikać na tyle czasu. Kto jak kto, ale Ty wiesz, że ja zawsze będę, choć nie zawsze mam wenę do tego, by napisać komentarz takim, jakbym być powinien c: Swoją drogą, pamiętam, że ten konkretny rozdział bardzo umilił mi drogę do pracy, kiedy o 5 rano leciałam do hotelu, by robić tam za kelnerkę =P
    Cat przeżyła. W teorii wiedziałam, że tak będzie, bo jakby nie patrzeć to główna bohaterka, ale znając Ciebie, to wszystkiego mogliśmy się spodziewać. Jasne, sama nie jestem święta (he he xD), więc tym bardziej rozumiem, że względem postaci można być baaardzo okrutnym. Cóż, nie oszczędzać ani Daniela, ani Cat, chociaż na tę chwile trudno mi stwierdzić, które z nich jest w gorszej sytuacji. Chyba oboje, każde na swój sposób, bo ból psychiczny i wyrzuty sumienia, które oboje odczuwają, są gorsze niż niejedna namacalna rana.
    Nie powiem, akcja była i do tej pory jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób to wszystko poprowadziłaś. Podoba mi się i to bardzo, tym bardziej, że już dawno rozwodziłam się nad tym, jaki masz warsztat. Emocje, opisy, emocje, opisy… Chwalisz to u mnie, a prawda jest taka, że sama tworzysz pod tym względem cuda. Uwielbiam, więc tym przyjemniej mi się czytało. Nie wiem, jakim prawem mignęło mi gdzieś Twoje własne stwierdzenie, że masz za dużo dialogów =P
    Ech, pamiętam, że irytowało mnie zachowanie Daniela, który wcale nie zachowywał się jak wojownik, ale jak dzieciak, którego co pięć minut trzeba usypiać, bo nie radzi sobie z emocjami. Ale już się na to wyżaliłam, poza tym nie da się zaprzeczyć, że ryzykował zabicie swojej największej miłości, bo nią bez wątpienia jest Catherine. Pociągnął za spust, zaryzykował… Nie ma co, efekt mógł być różny, więc chłopak się obwinia – plus za to, że bycie strażnikiem nie sprawiło, że zatracił tę lepszą cząstkę siebie.
    Xavier taki utalentowany – hydraulik, szalony naukowiec… :3 No po prostu pełen pakiet! Wciąż bawi mnie ta jego nieporadność, ale to bardzo pasuje mi do jego postaci, lubię go i tyle. Poza tym, jakby nie patrzeć, niejako uratował im wszystkim tyłki. Niepokojące jest tylko to, co dzieje się z Cat, która już nie toleruje krwi innej niż wampirza, ale może i na to coś zaradzą. Niech się dziewczyna ogarnie i trzyma przyjaciół, zanim naprawdę stanie się coś, czego wszyscy pożałują… A znając Ciebie, stanie się :x
    Lecę dalej, bo mam jeszcze trochę do nadrobienia. Weny i to dużo, tym bardziej, że wyszłaś z małego kryzysu :D

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń