"Twoje szepty wypełniają te puste sale.
Szukam cię, ponieważ mnie wołasz.
Ścigam cię, podążam za tobą.
Potrzebuję ciebie bardziej.
Zatracam się w tobie, gdziekolwiek biegnę.
Gdzie się nie odwrócę, znajduję coś nowego.
Zatracenie w tobie - coś z czym nie mogę walczyć.
Nie mogę uciec..."
To
było jak wzięcie kolejnego oddechu. Jak otworzenie ust, by coś wypowiedzieć.
Jak chwycenie za łyżkę, gdy kelner stawia przed tobą talerz z zupą. Jak
zaciśnięcie dłoni, kiedy ktoś wsuwa w nią swoją, sygnalizując, że potrzebuje
czułości i bliskości drugiego człowieka. Daniel miał broń. Był zagrożony. Więc
pociągnął za spust. Tak, jak go uczono. Sztywne ramię, pewny chwyt, twarde
spojrzenie. I strzał.
Zrobił
to, choć czuł, że popełnia największy błąd swojego życia. Obiecał jej to – z
trudem, walcząc ze łzami i ogromną gulą w gardle – ale obiecał. Nie mógł się więc wycofać. Nie wtedy, kiedy widział, co głód, klątwa i wyrzuty sumienia z nią robiły.
Miał
broń. Chciał ją uratować. Chciał uratować siebie. Więc strzelił.
A
chwilę później chciał i sobie zaserwować kulkę w łeb.
Zabijał
od lat gorszych od niej. Pistolet niejednokrotnie stawał się przedłużeniem jego
ramienia. Potrafił sprawnie przeładować każdą broń, dołożyć pocisków, wycelować
i… pif-paf. Znowu ktoś umierał. A to
wszystko w ułamku sekundy, bez mrugnięcia okiem, na jednym wdechu.
Ale
teraz było inaczej. Wiedział, co ma zrobić. Co musi zrobić. Nagle jednak zapomniał, jak obsługuje się pistolet.
Przez jedną, długą chwilę jego palce ślizgały się po kolbie broni w
poszukiwaniu spustu. Prawie go upuścił. Specjalnie lub nie. Ale tego nie
zrobił. Nie zrobił tego, co podpowiadało mu serce, a to, co sugerował mu instynkt
strażnika, który zakorzeniły w jego mózgu liczne treningi.
Płynęły
sekundy; napięcie jak podczas gry w rosyjską ruletkę. Raz, dwa, trzy… Zimne, drżące
palce zaciskają się na broni. Odnajdują spust. A potem rozlega się ogłuszający
huk wystrzału.
I
ofiara upada. W kałuży krwi, bez życia.
Wystarczył
jeden dobrze wymierzony strzał. I po wszystkim nastała cisza.
Kiedy
poczuł, jak jej ciało rozluźnia się i osuwa w jego ramionach, jego własnym
zawładnęły mdłości. Odrzucił broń daleko – najdalej jak potrafił. I
zatroszczył tylko o nią. Dotknął drżącą dłonią jej bladego, mokrego od łez i
wszechobecnej wody policzka, patrząc, jak jej rozwarte z zaskoczenia i bólu –
oraz całej masy innych emocji, których nazywanie w tej chwili nie było
najważniejsze – oczy zamykają się. Powoli, delikatnie. Jakby wcale nie uciekało
z niej życie, a zasypiała snem najspokojniejszym i najpiękniejszym, jaki
kiedykolwiek przyszło jej śnić.
–
Och, księżniczko…
Zupełnie
nieświadomie zmoczył jej twarz nowymi łzami – tym razem swoimi.
Ktoś
krzyczał, szlochał, próbował go uderzyć, a nawet odepchnąć od niej. Słyszał
najróżniejsze wyzwiska, groźby i wulgaryzmy. Ale nie opuścił jej, nie
wytłumaczył niewtajemniczonym tego, czego byli świadkami. Po prostu ją tulił,
czując się po raz pierwszy w życiu aż tak bardzo podle i źle.
Tylko
on wiedział, co się właśnie stało. I wcale nie czuł się z tym lepiej. Oczyma
wyobraźni wciąż widział jej błagalne spojrzenie, lekko rozwarte w niemej
prośbie o uwolnienie usta. Wciąż czuł chłód broni pod palcami, które teraz tak
namiętnie zaciskał na materiale jej ubrania. Nigdy nawet nie przypuszczał, że
jedna sytuacja tak bardzo obrzydzi mu kontakt z tym metalowym cholerstwem.
Został
stworzony do tego, by zabijać takich jak ona. Ale mimo wszystkim instynktom i
tym podstępnym głosikom on nie wierzył w to, że ona może być podobna do tamtych potworów. Znał ją, znał lepiej niż siebie samego. Kochał ją. Kochał ją
mocniej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Tak mocno, że siła tego uczucia
przerażała jego samego. Chciał się o nią troszczyć, być zawsze blisko niej,
tulić, kiedy demony przeszłości – w jej przypadku również przyszłości – nie pozwalałyby jej zasnąć.
Pragnął jej całej, jej duszy i ciała, chciał zdobyć jej serce i względy.
Marzył, by pewnego dnia uciekła z nim od całego tego bagna, by raz na zawsze i
definitywnie wybrała tylko jego. By zgodziła się osiąść z nim gdzieś nad morzem,
z dala od miejsc, które przyprawiałyby ją o koszmary. Pragnął, by go kochała
równie szaleńczo co on ją. Czy więc to nie było oczywiste, że ta piękna,
lśniąca i nieskazitelna jak budzące się do życia promienie słońca istota nie
mogła być potworem? Jakże mógłby tak rozpaczliwie i gorąco pokochać jedno z
tych odrażających monstrów, które ona mylnie uznawała za członków rodziny?
Wierzył,
że to wszystko jest jakimś okrutnym żartem od losu, że wkrótce chmury na ich
pogrążonym w mroku nieboskłonie znikną, że wszystko wróci do normy. Że staną
się anonimowymi nastolatkami, którym kły, pistolety i klątwy będą znane jedynie
z literatury i telewizji.
Żył
tymi ślepymi marzeniami już od miesięcy, ale nadal wyglądał poprawy. I każdego
ranka zawodził się na sprawiedliwości Wszechświata.
Pogłaskał
ją po głowie. Jej płowe, mokre teraz włosy przelatywały mu między palcami. Nie
przejmował się tym, a jedynie z większą pasją muskał jej oklapłą fryzurę,
starając się jednocześnie zapanować nad drżeniem rąk.
Nie
powiedziała mu o swoich problemach. Oczywiście, że nie. Była tak dumna, tak
uparta… Jednocześnie ją za to kochał i nienawidził. Czasem przechodziło mu
przez myśl, że gdyby nie była tak skryta, uniknęliby wielu nieprzyjemności.
Ale
on też nie powiedział jej o wszystkim. Nie zdradził, że nosi przy sobie broń
przeznaczoną tylko i wyłącznie dla niej. Że boi się, iż pewnego dnia straci
kontrolę. Tak, jak dziś. I zadręcza się tym, że kiedyś będzie musiał jej na niej
użyć.
Tak, jak dziś…
A
teraz wcale nie miało być lepiej. To, co miał jej zrobić, miało zniszczyć
wszystko. Wiedział, że mu ufała. Powiedziała mu to. A on miał to wszystko
zepsuć.
Po
raz pierwszy w życiu miał ją utracić ze swojej winy. Dotychczas tylko ją
odpychał. Na jej własne życzenie zresztą. A teraz to on miał wykonać pierwszy
krok. I wykonał go.
Modlił
się, by kiedyś mu to wybaczyła.
–
Zwiążcie ją – wychrypiał, napotykając nadal przerażone spojrzenie Xaviera. –
Mocno. Żebym nie musiał strzelać do niej ponownie.
–
Ale…
–
A więc sam to zrobię – mruknął, dźwigając się do pionu. Przycisnął nieruchome,
zimne ciało Catherine do swojej piersi. – A wy lepiej przygotujcie się nową
falę nienawiści i wściekłości. To, co prezentowała dotychczas, jest niczym w
porównaniu z tym, co zaserwuje nam, dopuszczając do głosu wściekłą Dominique na
głodzie…
~*~
Przez
bardzo długi czas otaczała mnie błoga ciemność. Z czasem jednak przyniosła mi
ona więcej bólu i cierpienia, niż spodziewałam się nawet po umieraniu.
Dotkliwie zaczęłam odczuwać każdą kość, mięsień, nawet komórkę mojego
organizmu. Katusze ciągnęły się w nieskończoność, choć sama nie widziałam
nawet, co konkretnie mi dolega. Nie wiedziałam, dlaczego leżę pośród ciemności i cierpię…
Z
czasem powróciły do mnie wspomnienia ostatnich chwil życia. Przypomniałam sobie
jasną, przestronną, ale zalaną wodą łazienkę na parterze, w której to przez
większą część mojego mieszkania w Akademii spełniałam swoje potrzeby
fizjologiczne, brałam prysznic, a nawet farbowałam włosy, brudząc pachnący
mleczkiem do czyszczenia brodzik wiśniową farbą – w stanie surowym mającą kolor
zbliżony do przejrzałych owoców, które ktoś dobrodusznie wdeptał w błoto. Nie
pamiętałam, dlaczego się w niej znalazłam, skoro od kilku miesięcy miałam swoją
osobistą łazienkę, ale wiedziałam, że wszelkie zniszczenia były moim dziełem.
Że dostałam się tam w jakimś celu.
Im
silniej o tym wszystkim myślałam, tym więcej urywków wspomnień do mnie
docierało. Daniel, Xavier, woda, klucz
francuski. Starałam się to wszystko połączyć w całość – jednak z
marnym skutkiem. Pamiętałam jednak wyraźnie krew na moich dłoniach, jej
obezwładniający zapach i gęstą konsystencję, na którą nie działał żaden
detergent.
Jednak
kiedy próbowałam sobie przypomnieć, co ja tutaj robiłam, mózg odmawiał mi
współpracy, ofiarowując jedynie ciemność czarniejszą od tej, która mnie
otaczała.
Spróbowałam
otworzyć oczy, jednak moje powieki zdawały się być jakimś osobnym, wolnym
bytem, nienależącym do mnie w żadnym stopniu. Każda
kolejna próba kończyła się druzgocąca porażką. Porażką, która odbierała mi całą
mobilizację do dalszej walki.
Drgnęłam
lekko, słysząc w ciemności jakieś głosy. Ktoś
mną szarpnął – a może to
ja sama się poruszyłam? Spróbowałam zrobić to znów. Udało mi się,
ale tylko połowicznie. Poruszyłam się, to tak. Poczułam, jak zalewa mnie fala
świeżego bólu. Ale uświadomiłam sobie również coś innego, równie niepokojącego. Byłam związana. Ktoś skrępował moje nadgarstki czymś szorstkim,
wręcz ostrym, co jedynie moja w pełni wybudzona świadomość utożsamiła z liną. W
nozdrza uderzył mnie zapach krwi – mojej krwi. A wtedy zaczęłam się naprawdę,
naprawdę niepokoić.
Jak
paranoiczka wróciłam do przeczesywania swojego umysłu w poszukiwaniu odpowiedzi
na dręczące mnie pytania. Jak, dlaczego i po co – to były te przodujące pośród
całej listy zażaleń. Drgnęłam niespokojnie, kiedy nie wpadłam na nic
nowego. Potem znowu – tym razem z
nadzieją, że uwolnię się z krępujących mnie więzów i zmienię pozycję. W tej
było mi niewygodnie. Ścierpłam. Bolały mnie wszystkie kości od zbyt długiego
leżenia. No właśnie, bo przecież leżałam, nie? Ile? Gdzie?
Chciało
mi się pić. Bardzo. Moje gardło było suche jak wiór, kompletnie zdarte od
krzyku, którego nie pamiętałam. Chwilę zajęło mi uświadamianie sobie pewnego
przerażającego faktu. Nie chciałam zaspokoić zwykłego pragnienia. To było to
łaknienie, które w ostatnim czasie całą sobą znienawidziłam. To była ta wada mojego
jestestwa, której chciałam się jak najprędzej pozbyć, bez względu na cenę.
Łaknęłam
krwi. I to nie byle jakiej. Nie żadnej dającej królikiem, rozwodnionej posoki.
Nie tej względnie gęstej i słodkiej krwi z torebki oznaczonej AB Rh-. A tej
prawdziwej, prosto z żyły z mojej jeszcze żywej ofiary.
Moje
myśli i pragnienia przeraziły mnie samą. Zbyt zmrożona przez swoje nieludzkie
żądze nawet nie potrafiłam wysunąć kłów.
I
wtedy wszystko sobie przypomniałam.
Daniel.
Chciałam go zabić. Już nawet go zaatakowałam. Byłam tak blisko. Prawie go
ugryzłam. Zabiłam. Prawie zabiłam kolejnego wampira.
Ale
wtedy on do mnie strzelił.
Płomienie
liżące moje ciało momentalnie zgasły, a promieniujący ból zaatakował punkt
między łopatkami. Na nowo przeżyłam to, co wtedy – huk wystrzału, pocisk
przebijający się przez wszystkie warstwy skóry, mięśni…
Chyba
krzyknęłam. Nie byłam tego do końca pewna, bo moje gardło wciąż zdawało się być
suche i niezdolne do wydobycia jakiegokolwiek dźwięku. Kiedy chciałam to
powtórzyć, nic się nie wydarzyło.
Znów
poderwałam się do góry, ale krępujące moje nadgarstki więzy nie pozwoliły mi na
zbyt wiele swobody. Opadłam z powrotem na coś miękkiego, może na poduszki. To
jednak wcale nie sprawiło, że ból pleców zmalał. Swoimi próbami wyswobodzenia się jedynie
rozdrażniłam ranę. Rwało jak sukinsyn.
Wstrzymałam
oddech, mając nadzieję, że to jakoś ulży mi w bólu. Mimochodem pomyślałam o
szybkiej śmierci, jaką zadałam Colinowi – jeden ruch i… TRACH! Nieśmiertelne
życie przestaje istnieć. Jakże mocno chciałam tego samego dla siebie…
Domyślałam
się jednak, że moje cierpienie zawdzięczam klątwie i Katerinie, która za
wszelką cenę pragnęła zachować mnie przy życiu, dopóki nie wypełnię jej
przeznaczenia.
Szach-mat, suko. Umieram. Twój plan
od samego początku był skazany na porażkę.
Jeszcze
nigdy tak bardzo nie pragnęłam umrzeć. Zrobiłam w życiu wiele złego, zabiłam
wiele osób, zniszczyłam tych, których kochałam najmocniej. Ale teraz pragnęłam
jedynie zasnąć, zachować się jak ostatnia egoistka i po prostu umrzeć,
zostawiając całe to bagno Nocni-Dzienni za sobą.
Roześmiałam
się gorzko, uświadamiając sobie, że Daniel naprawdę to zrobił. Obiecał mi, bez
mrugnięcia okiem mi to obiecał. Pociągnął za spust. Naprawdę to zrobił. I zabił
mnie. Zabił mnie, tak jak mi przyrzekł.
A ironia spogląda na mnie z góry i
śmieje się drwiąco z siebie samej.
Z
trudem uświadomiłam sobie perwersję tej sytuacji. Przez bardzo długi czas
nie dowierzałam, że to naprawdę się stało. Że Daniel… Że to zrobił.
Chciałam
się roześmiać, ale jedyne, na co miałam teraz ochotę, to pochłaniający człowieka
w całości szloch. Nie uroniłam jednak ani jednej łzy, bo byłam na to zbyt zmęczona.
Chociaż moje oczy wciąż nie potrafiły się rozchylić, chciałam je zamknąć.
Najlepiej na zawsze. Na świecie nie było już nic wystarczająco pięknego, bym
mogła nimi nacieszyć swoje obrzydliwie dziwne oczy.
Zasnęłam,
ponownie wyzywając Katerinę i jej klątwę, która sprawiła, że znalazłam się w
punkcie bez wyjścia. Która sprawiła, że umarłam.
A
przynajmniej ku temu się skłaniałam.
Nie
wiedziałam, ile minęło czasu, ale ja nadal tu byłam. Ciałem czy duchem – tego
do końca nie byłam pewna. Ale z każdą kolejną sekundą docierało do mnie coraz
więcej sygnałów z otoczenia. Ciemność z czasem zaczęła się przerzedzać, a moje
oczy pozwalały mi na kilkusekundowe trzepanie powiekami i narażanie się na atak
rażącego blasku. Poza tym zaczęłam wszystko odczuwać jeszcze dotkliwiej. Więzy
nadal krępowały moje nadgarstki, a punkt między łopatkami niemiłosiernie
szczypał. Ale wyczuwałam też kuszący zapach czekolady, co uznałam za dobry etap
umierania. A przynajmniej miałam nadzieję, że wszystko to zmierza w dobrym
kierunku i nareszcie nieco przyśpieszy.
Nie
żebym jakoś usilnie pragnęła zobaczyć się ze Stwórcą. Ale miałam dość tkwienia w
martwym punkcie.
Martwym. Ha, ha, ha.
Poruszyłam
się, rejestrując, że teraz przyszło mi to łatwiej. Moje kończyny w końcu
zaczęły należeć do mnie samej – niestety wiązało się to też z dotkliwszym
odczuwaniem bólu. Musiałam jednak zaryzykować wszystkim, co miałam, jeśli
wiązało się to z możliwością uzyskania wymarzonej wolności.
Ej, chwila. A może jeśli jestem skrępowana,
to wcale nie trafiłam Tam na Górę, a w zupełnie przeciwne mu miejsce?
Chciałam
parsknąć, ale z moich ust wydobył się jedynie cichy chrzęst – dźwięk podobny
raczej do ścierania się ze sobą dwóch pasków papieru ściernego, nie do śmiechu.
Szarpnęłam
jeszcze raz uwięzionymi dłońmi. Powietrze zgęstniało od zapachu mojej krwi.
Całkowicie przypadkiem moje kły się wysunęły. Sprawiły jednak, że poczułam się
lepiej. Na moje ciało zstąpiła fala kojącej ulgi.
Nawet
tutaj, gdziekolwiek byłam, nikt nie był w stanie pozbawić mnie wrodzonej mocy
Iwanowów.
Nie
wiedziałam, jak i kiedy to się stało, ale usiadłam. Nadal związana, obolała. A
przy tym niezbyt przychylnie nastawiona do zgromadzonych wokół mnie osób. Osób,
które mnie związały.
Osób,
które uważałam za rodzinę.
Trochę
mi zajęło lustrowanie otoczenia wzrokiem. Na pewno nie było to trzeźwe
spojrzenie; na nie nie było mnie stać. Po prostu pomału rejestrowałam każdy
pojedynczy punkt, z pewnym opóźnieniem łącząc elementy w całość.
Znajdowaliśmy
się w białym, przestronnym gabinecie Xaviera i Eloise. A właściwie w jego
drugiej, tej bardziej szpitalnej części. Tym razem jednak ja byłam jedynym
pacjentem. Jedynym, a przy tym mającym szczególne względy – dotychczas w końcu
nie widziałam, by krępowano któregokolwiek z nich.
Spomiędzy
moich warg wydobył się cichy warkot, którego nie kontrolowałam. Podobnie jak
wspomnień, które zalały mój umysł.
Widziałam
siebie, leżącą na tym samym łóżku, również związaną. Powietrze przepełniał żar, ale i smród palonego ciała, krwi i czosnku. Nade mną majaczyła czarna
postać. Tylko przez trzymany w jej dłoniach krzyż mogłam utożsamić ją z
księdzem. Słyszałam głos w obcym, ale dźwięcznie brzmiącym języku, który
jedynie przez pryzmat zalewających mój mózg obrazów mogłam powiązać z modlitwą.
Kapłan wyglądał na skupionego na swoim zadaniu, całkowicie mu oddanemu, ale
przy tym sprawiał wrażenie prawego człowieka. Sceneria wyglądałaby zupełnie
niegroźnie, gdyby moje ciało nie było poparzone, obolałe i mokre od święconej
wody.
Ksiądz
nie zamierzał odpuścić swoich bezsensownych egzorcyzmów. Wyczułam jego
irytację, kiedy wsadzał swój srebrny krzyż między płomień świecy. A potem
dzieliłam ze swym przeszłym wcieleniem nie tylko strach, ale i ból wywołany
gorącym metalem, bezkarnie przyciskanym nam do obnażonej piersi.
Gwałtownie
odskoczyłam do tyłu, uderzając plecami o metalowe oparcie łóżka. Punkt między
łopatkami zapiekł jak cholera. Starałam się jednak ignorować ten ból, zwracając
uwagę na inny – ten, który zapewniały mi związane, wykrzywione pod dziwnym
kątem dłonie. Ilekroć szarpałam nimi, próbując się wydostać, wpędzałam się w
większe cierpienie.
–
Wypuśćcie mnie! – wrzasnęłam, odrzucając głowę do tyłu. Tłuste i splątane
kosmyki i tak nie odlepiły się od moich wilgotnych od potu i łez policzków. –
Daniel, ty pieprzona, dwulicowa szujo! Pokaż się!
–
Catherine, spróbuj się uspokoić… – zaczęła pojednawczym tonem Marlene,
niepewnie zbliżając się ku mnie. Zaprzestała obydwu tych czynności, kiedy
rzuciłam w jej kierunku wściekłe spojrzenie.
–
Uspokoić?! Związaliście mnie! ZWIĄZALIŚCIE! Jak tamci oprawcy Katerinę!
–
Jacy oprawcy? – zapytała Lydia, a rumieniec z jej policzków gwałtownie
odpłynął. – Ktoś ją krzywdził?
–
Już nie udawajcie, że mnie też nie zamierzacie poddać nieludzkim egzorcyzmom! –
wrzasnęłam, lustrując zebranych rozbieganym wzrokiem. – No dalej! Przecież
jestem takim samym potworem co ona! Co Nocni!
–
Spokojnie, kotku. – Cole nie miał w sobie tyle odwagi, co pozostali i trzymał
się najbardziej z tyłu. – Nikt z nas nie jest księdzem, jakbyś nie zauważyła.
–
A co, brak święceń kapłańskich powstrzymałby cię przed znęcaniem się nad
okrutnym, bezwzględnym potworem, strażniku Turner? – parsknęłam z całą goryczą,
jaka się we mnie nagromadziła.
Cole’owi
chyba zabrakło sensownych kontrargumentów, bo ponownie zaszył się w swoim
kącie. Za to Lydia nie zamierzała się poddawać. Była gotowa wykorzystać całą swoją
niewinność, którą tak bardzo kochałam, by mnie nawrócić.
To
było nawet gorsze niż egzorcyzmy Kateriny.
–
Catherine, przestań się zachowywać jak zaślepiona wariatka. Wróć do nas –
wyszeptała wampirzyca, przekraczając niewidzialny mur, który wybudowałam.
Usiadła na łóżku obok mnie, mimo gorących protestów swojego chłopaka. – Wróć do
mnie, Evans.
Pozwoliłam
sobie na pochwalenie się moimi zdolnościami aktorskimi przed ogółem. Bez trudu sprawiłam, że uwierzyli, iż moja dolna warga drżała, jakbym naprawdę żałowała swojego
niestosownego zachowania, a łzy wypełniające moje oczy wcale nie były
spowodowane wściekłością za ich zdradę.
–
Tylko mnie rozwiążcie, Kiełku – wyłkałam. – Te więzy tak mocno mnie krępują…
Wampirzyca
energicznie pokiwała głową. Odwróciła się w stronę swojego doktorka z niemą
prośbą o pomoc.
–
Ona ma rację, Xavier. Nie możemy pozwolić, żeby jeszcze bardziej cierpiała.
–
Lyd, słońce… – Mężczyzna zlustrował ją niepewnym spojrzeniem. – Powinniśmy
zaczekać na Daniela…
Wzmianka
o jednym z największych zdrajców sprawiła, że gwałtownie się ożywiłam.
–
A gdzie on jest?
Xavier
z Johnem wymienili się tym rodzajem spojrzeń, którego nie lubiłam.
–
Przeczekuje – odparł w końcu strażnik.
Zmarszczyłam
brwi.
–
Niby co, zamieć stulecia?
John
tylko wywrócił oczami. To Xavier podjął się tłumaczenia.
–
Daniel zdecydował, że najlepiej będzie, jeśli…
–
Jeśli nie będzie go w pobliżu, gdy się przebudzisz – dokończyła Lydia, ciężko
wzdychając.
–
Jakież to honorowe, Shane! – wykrzyknęłam, wyczuwając jego obecność gdzieś
niedaleko. Prawdopodobnie był już na korytarzu i zmierzał do nas, bo wiedział,
że już się wybudziłam. – Przyjaciół rzucasz na pożarcie, mając nadzieję, że
potwór zawczasu się nimi zadławi?
–
Nikogo nie rzucam na pożarcie – mruknął Daniel, pojawiając się w drzwiach. Był
świeżo po prysznicu; jeszcze wilgotne włosy sterczały nastroszone we wszystkie
strony. – Przeczekiwałem jedynie twój pierwszy atak.
–
Nie myśl sobie, że tylko na tyle było mnie stać – wycedziłam, szarpiąc się w
jego kierunku.
Lydia
gwałtownie ode mnie odskoczyła. Tylko prychnęłam cicho, widząc strach w jej
oczach. Jej naiwność i ślepa wiara w moją poprawę była przekomiczna.
–
Luzuj, Evans – mruknął Daniel, ważąc w dłoni jeden ze swoich sztyletów. –
Głodna nie jesteś sobą.
–
Więc podejdź bliżej. Na raz pozbędziemy się obu problemów. Zapanuję nad
pragnieniem, jednocześnie sprawiając, że przestaniesz mnie tak bardzo drażnić…
–
Łap, księżniczko – oznajmił nagle, rzucając coś w moim kierunku. – Może to
odświeży ci pamięć.
Mały, zimny przedmiot upadł na kołdrę obok moich stóp. Krzyknęłam cicho, całkowicie zaskoczona takim obrotem sprawy i odkopnęłam medalion w kierunku Shane'a.
„ Dom jest tam, gdzie są ludzie, z
którymi chcesz przebywać…”
Momentalnie
zaschło mi w gardle, a puls przyśpieszył. Rana między łopatkami zapiekła.
–
Dajcie mi wszyscy święty spokój! – wrzasnęłam, z niesmakiem patrząc na leżący u
stóp Daniela naszyjnik – ten sam, który podarował mi na urodziny zaledwie kilka dni temu.
–
Tylko wtedy, gdy do nas wrócisz – odparł Daniel, chwiejnym krokiem zbliżając
się ku mnie. – Nie zatracaj się w tym dziwnym, nieuzasadnionym stanie, w którym
się znajdujesz. Nie oddawaj się szaleństwu, księżniczko. Walcz z tym. Dla mnie,
dla siebie. Dla swojej rodziny.
–
Związaliście mnie. – Niemal splunęłam mu w twarz tymi dwoma krótkimi, ale
jakże dosadnymi słowami. – Nie macie prawa nazywać się moją rodziną.
–
A kto nią jest? – zapytał Daniel chytrze. – Nocni, którzy cię porzucili, bo się
ich wyrzekłaś?
–
Nikogo się nie wyrzekałam! – wrzasnęłam, jeszcze boleśniej szarpiąc się w
więzach. – Po prostu źle wybrałam. Miałam prawo się pomylić!
–
Kiedy zrozumiesz, że podjęłaś prawidłową decyzję?!
Opadłam
na poduszki zmęczona i obolała. Załkałam gorzko, ale moje ciało było zbyt
osłabione i odwodnione, żeby uronić jakąkolwiek łzę. Nawet nie zasługiwałam na
ukojenie tego rodzaju.
–
Danielu – odezwał się Xavier. – Nie naciskaj.
–
Co takiego chcesz usłyszeć, sadysto? – wyszeptałam, zamykając suche i zmęczone
patrzeniem na ten okrutny, jednowymiarowy świat oczy. – Już lepiej od razu
przebij mnie swoim sztyletem. Okaż nieco miłosierdzia, chociaż raz.
–
Chcę tylko, żebyś w końcu dostrzegła prawdę, księżniczko. – Daniel uklęknął
obok mojego łóżka. Zaczął powoli i delikatnie rozwiązywać krępujące mnie więzy.
– Zależy ci na nas, na Dziennych. Przestań się opierać, a przestanie cię to tak
bardzo ranić.
–
Jestem tak bardzo, bardzo tym wszystkim zmęczona…
–
Wiem, księżniczko. – Uwolnił tylko jedną moją dłoń, po czym pomógł mi usiąść. –
Twoje ciało potrzebuje krwi do przeżycia. W innym wypadku umiera.
–
Może to najwyższa pora, bym umarła?
Ktoś
syknął, ale kiedy podniosłam wzrok, nikogo nie zobaczyłam. Wszyscy dobrodusznie
się wycofali, jednak wyczuwałam ich obecność za ścianą. To było urocze; nawet
zrobiło mi się cieplej na sercu. Nawet jeśli za chwilę zadręczałam się tym,
jaki ich potraktowałam.
–
Wiesz, że ci na to nie pozwolę – odparł głosem cieńszym od szeptu Daniel.
–
Obiecałeś – przypomniałam.
–
Nie widzę na razie żadnych powodów ku temu, by wypełnić daną ci obietnicę.
Spojrzałam
najpierw na niego. Długo, ale przy tym odpowiednio dyskretnie, by pomyślał, że
rozważam jego słowa. A potem spojrzałam na przyczepiony do jego pasa z bronią
sztylet.
Niewiele
myśląc, skorzystałam z okazji i faktu, że miałam wolną prawą dłoń i zacisnęłam
ją na rękojeści sztyletu. Daniel znieruchomiał, jego czarne oczy
rozszerzyły się. Mimo to ani drgnął, podobnie jak ja.
–
Żadnych gwałtownych ruchów – wyszeptałam, chcąc, by nikt z nieproszonych gości
zza ściany mnie nie usłyszał. – Albo ty też na tym ucierpisz.
–
Nie wiesz, co robisz. Nie myślisz racjonalnie, Catherine! Jesteś na głodzie,
nie piłaś krwi od tygodni! To ty nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów.
–
Bo co? – Pochyliłam się w jego stronę, wciągnęłam w nozdrza jego boski, lekko
ostry zapach. – To ty tkwisz po uszy w gównie, kochanie. Ja mam wygraną w
kieszeni.
–
Nie jesteś sobą – wydyszał. Wstrzymał oddech, gdy lekko wysunęłam sztylet z
pochwy. – Cat, na Boga!
–
Mogłeś mnie do Niego odesłać, kiedy miałeś okazję. Teraz to ja zaserwuję ci
wycieczkę. Co ty na to?
Nagle
Daniel i jego nóż znaleźli się poza moim zasięgiem. Jednym zwinnym przewrotem w
tył Shane odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość.
Zaklęłam
z irytacji. Mobilizowana przez swoją wściekłość pozbyłam się ostatniego z
krępujących mnie więzów. A potem najzwyczajniej w świecie rzuciłam się w stronę
Daniela. Powinnam była uciekać, kiedy zyskałam taką przewagę, ale oczywiście o
tym nie pomyślałam. Nie potrafiłam myśleć o niczym poza palącym pragnieniem w
gardle i chęcią osuszenia tego wkurzającego typka z krwi.
Przechyliłam
lekko głowę, czując znajome pulsowanie w górnych dziąsłach. Nie minęła sekunda,
a moje kły się wysunęły – równie głodne i spragnione, co ta wampirza część
mnie.
–
Koniec podchodów, Danielu. Oddaj mi sztylet. Albo sam zaserwuj mi bilet w jedną
stronę daleko stąd, na dół lub na górę.
–
Nie zmuszaj mnie do użycia na tobie broni drugi raz tego dnia – mruknął Daniel,
chowając pas z bronią pod bluzą.
Z
wampirzą prędkością, której się po sobie nie spodziewałam, znalazłam się
obok niego. Zacisnęłam dłonie na jego nadgarstkach i pchnęłam go na jedną ze
stojących za nim szafek. Szklane drzwiczki roztrzaskały się w drobny mak, raniąc
nasze nieodsłonięte części ciała do krwi. Nie martwiłam się tym, a
jedynie ponowiłam cios. Tym razem jednak go przewidział i pociągnął mnie za
sobą. Razem upadliśmy na jedno z nieposłanych szpitalnych łóżek. Metal
zaskrzypiał i zatrząsnął się od siły naszego upadku, jednak, ku mojemu
zdziwieniu, nie rozpadł pod nami na drobne kawałki. Nie zamierzałam się jednak
rozdrabniać nad przemyśleniami, czy każda śrubeczka aby na pewno wytrzyma nasz
ciężar, bo miałam ważniejsze sprawy na głowie.
Na przykład zabicie Daniela.
Kolejny raz tego dnia. A od naszego pierwszego spotkania to będzie pewnie z
dwudziesty.
Zacisnęłam
dłonie na jego gardle z całą pasją, na jaką było mnie stać. A po dzisiejszych
przeżyciach, to zaskakujące, że potrafiłam z siebie jej tyle wykrzesać.
–
Catherine!
Ktoś
spróbował mnie odciągnąć od czerwonego z braku tlenu Daniela, ale tylko mocniej
się w niego wczepiłam. Chłopak zaczął uderzać mnie na oślep, ale były to ciosy
niecelne i powolne, jakby ktoś uwięził go w pokoju wypełnionym kisielem.
Dzięki temu z jeszcze większą łatwością mogłam pozbawiać go życia.
Wtedy
też zaatakował mnie ktoś z zewnątrz. Poczułam silne uderzenie z tyłu głowy.
Straciłam panowanie nad własnym ciałem i upadłam na podłogę. Dysząc i sapiąc, osunęłam się w kąt pomieszczenia. Moja wściekłość przybrała na sile, kiedy pod
palcami wyczułam ciepłą, lepką krew. Wstałam, by ponownie rzucić się na
któregoś z moich oprawców, któregokolwiek. Ale skończyło się na tym, że zachwiałam
się i niemal upadłam. W ostatniej chwili uratował mnie Daniel, który powoli
zaczął odzyskiwać kolory normalnego, w pełni zdrowego człowieka.
–
Mam cię, księżniczko – wyszeptał, ciaśniej obejmując mnie w talii. – Mam cię…
Mimo
ogólnego osłabienia i dziwnych mroczków przed oczami, zamachnęłam się na niego
drżącą pięścią. Chybiłam. A wtedy on mnie pocałował.
Początkowo
byłam jak sparaliżowana. Czułam jego ciepłe, wilgotne wargi tuż na swoich, ale
nie potrafiłam zareagować. Byłam na niego zła, wściekła. Byłam spragniona.
To
pewnie wtedy też go ugryzłam. Na moim języku eksplodował kalejdoskop
przeróżnych smaków. Momentalnie zatraciłam się w pieszczocie, wczepiając
w objęcia Daniela. Rozwarłam usta, gotowa go przyjąć. Rozluźniłam się, kiedy
kilka pierwszych kropel krwi ugasiło najgorsze objawy łaknienia.
Przyjemność
tej chwili zniknęła wraz z pojawieniem się gorzkiego, ostrego posmaku w
przełyku. Resztką sił oderwałam się od Daniela i upadłam na kolana, wypluwając na
podłogę tę krew, której jeszcze nie zdążyłam przełknąć.
Tę
krew, która jeszcze nie zdążyła wypalić mi wnętrzności.
Zacisnęłam
dłonie na gardle, czując się tak, jakby ktoś rozpalił w nim ognisko.
Nieistniejący, drapiący dym wyciskał z moich oczu łzy, które sprawiały, że
widziałam niewyraźnie. Nie mogłam mówić, nie mogłam oddychać…
Niedługo
po tych torturach zemdlałam, głęboko wierząc, że to już mój definitywny koniec.
***
Jest i pocałunek Datherine. Obawiam się jednak, że nie o coś takiego wam chodziło... Przykro mi, że tym razem znów nie udało mi się spełnić waszych oczekiwań. Ale wszystko zmierza w dobrą stronę! A przynajmniej jeśli chodzi o relację Catherine-Daniel...
Gorąco dziękuję za wszelkie komentarze i wyświetlenia pod ostatnim rozdziałem! Jesteście niesamowici. Powoli zaczynałam wątpić, ale pokazaliście, że nadal ze mną jesteście! Nawet nie macie pojęcia, ile to dla mnie znaczy! Ta historia to ta piękniejsza część mojego serca. Świadomość, że ktoś się na nią otwiera i przyjmuje ją z takim entuzjazmem... No uwielbiam Was! <3
W tym miejscu dziękuję również za wszelkie "spiskowe teorie" :D Każda w jakimś stopniu się sprawdzi/ła. Cieszy mnie bardzo, że tak reagujecie na moją historię c:
Z rozdziałem pojawiam się wcześniej, a do tego nie jest on sprawdzony, za co bardzo was przepraszam, ale już wiem, że w weekend będę zawalona robotą i mogłabym się nie pojawić. A jakże mogłabym Was zawieść, kiedy w ostatnim czasie okazaliście mi tyle serduszka? c:
Jeszcze raz dziękuję za wszystko! Kocham Was! <3
Do napisania, robaczki!
Klaudia99
Hej! C:
OdpowiedzUsuńMiałam sobie zająć miejsce i pisać jutro, ale stwierdziłam, że to nie ma sensu – tym bardziej, że do tej pory żyje rozdziałem, więc można powiedzieć, że piszę na gorąco. Tak więc jak zacznę pleść trzy po trzy, to proszę nie bić, bo to tylko i wyłącznie Twoja wina :D
Miałam wiele koncepcji, ale – jak widać – żadna się nie sprawdziła, pomijając oczywiste, a więc to, że Cat żyje i ma się względnie dobrze. No ale od początku, a więc od perspektywy Daniela; już pisałam Ci, że trzecia osoba wychodzi cudownie lekko i nie masz się czym przejmować, ale powtórzę. Wiesz, że zawsze jestem szczera; a w jego części są i opisy, i emocje, i wszystko to, czego mogłabym oczekiwać od rozdziału, żeby uznać go za udany. Pokazałaś jego rozdarcie pomiędzy wypełnieniem obietnicy czy wartościami, które wpajano mu jako wojownikowi, a miłością do Catherine. Swoją drogą, chyba po raz pierwszy napisałaś o tym tak wprost, nawet jeśli ich wzajemne relacje już od dłuższego czasu były oczywiste. Szkoda tylko, że wszystko musiało posunąć się aż tak daleko, a oni i tak cierpią niemalże na każdym kroku. Daniel zrobił coś, czego nie chciał i jestem autentycznie zaskoczona tym, że jednak zdołał się na to zdobyć.
Klątwa postępuje, wręcz narasta, a rozdarcie Catherine jest coraz wyraźniejsze. Jedno jest pewne – ona tego nie chce i nienawidzi całą sobą przekleństwa, które zesłała na nie Dominique, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś 'ale'. To mimo wszystko w niej jest, w zasadzie powiedziałabym, że to jak ucieczka przed nieuniknionym; coś nie do zatrzymania, chociaż znając Ciebie, to jeszcze kilka razy po drodze nas zaskoczysz. Cieszy mnie to, że nie przejęłaś się wcześniejszymi komentarzami na temat tego, że akcja idzie za wolno. Nie, nie idzie; zmiana w Cat wydaje się naturalna, zresztą tak jak i to, że mogłaby pokusić się o załamanie i ostatecznie przystać do Nocnych. Zmieniła się, nie jest sobą i przeraża znajomych, zwłaszcza tym, jak wyniszcza się przez wyrzuty sumienia. Zmiana frontu byłaby w tym przypadku czymś zrozumiałym, a nie czymś ot tak, więc tym bardziej podtrzymuję, że jest dobrze i robi się coraz ciekawiej.
Co tu się dziwić, że Cat jest wściekła na przyjaciół? Po części to rozgoryczenie i emocje, których nie odczuwałaby, gdyby sprawy na balu miały się inaczej, ale to teraz najmniej istotne. Po tym, jak przypomniała sobie traktowanie Kateriny w przeszłym wcieleniu, nie mogło być dobrze. Swoją drogą, to przerażające; egzorcyzmy i wrażenie, że wszyscy bliscy są przeciwko niej. Z drugiej strony, nie dziwię się Danielowi, bo jej zachowanie w istocie nie jest logiczne. Czułam, że ich rozmowa może być burzliwa, ale na pewno nie spodziewałabym się ani kolejnej walki, ani tego, że Cat mogłaby grozić mu sztyletem, a ostatecznie prawie go udusić. Podejrzewam, że gdyby dopięła swego, pewnie by się opamiętała, chociaż to byłoby nawet gorsze od śmierci. Już i tak za bardzo zadręcza się czymś na co nie ma wpływu.
Końcówka *-* Pocałunek był ostatnim, czego tak naprawdę się spodziewałam, a przecież zawsze mam kilka teorii. W sumie nie było lepszego sposobu, żeby ją zaskoczyć. Piszesz, że to istotne i że wszystko jest na dobrej drodze co Datherine, więc ja Ci wierzę, chociaż mam pewne obawy. Te obietnice… Gdyby faktycznie pojawiła się taka potrzeba, Daniel po prostu by ją zabił – pokazał to już, kiedy ją postrzelił. Pytanie tylko, dokąd zaprowadzi ich to dalej, bo jak na razie Cat żyje i ma się względnie dobrze. W końcu nie mogą wiązać jej i więzić w nieskończoność, prawda?
Czekam na więcej. Czuję, że wkrótce wydarzy się coś naprawdę wielkiego, chociaż w ostatnim czasie szokujących scen u Ciebie nie brakuje C:
Weny i do następnego, bo jak nie, to zrobię się nieprzyjemna ^^
Nessa.
I co ja mam Ci powiedzieć... Aaa no tak już wiem rozdział cudny, opisy genialne, fabuła mega...
OdpowiedzUsuńWidzę, że jesteśmy na dobrej drodze do związku Datheriny..
Pozdrawiam i weny życzę
Rozdział cudny. Nic więcej chyba nie mogę powiedzieć. Czekam na następny nam nadzieję, że szybko go dodasz
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ps. Przepraszam, że komentarz z opóźnieniem.