Nieskończenie na pętli *~*
"I oto jak się czuję, gdy ignoruję słowa, które skierowałaś do mnie.
I oto zgubiłem sam siebie, uciekając przed tobą.
I ot kim jestem, kiedy już siebie nie poznaję.
I oto co wybieram, kiedy wszystko zależy ode mnie...
Oto jak wyglądają sprawy, gdy już stoję na krawędzi.
Oto jak się rozpadam, gdy osiągam dno ostateczne.
Oto jak boli, kiedy udaję, że mnie nie można zranić.
Oto jak zanikam, kiedy odrzucam samego siebie..."
Przede
mną znajduje się spory budynek - może magazyn lub nawet fabryka. Jest ciemno,
dlatego od razu ciężko mi to stwierdzić. Mam wrażenie, że mój wzrok mnie
zawodzi. Raz widzę ostrzej, innym razem obraz zupełnie mi się zamazuje. Poza tym ciężko mi się oddycha. Coś miażdży mi żebra za każdym razem, gdy próbuję
odetchnąć. Czuję się zupełnie słaba. Mam ochotę położyć się na poboczu i
odpocząć. Coś jednak każe mi iść naprzód. Zataczam się więc w kierunku
majaczącej na horyzoncie budowli, a nogi z każdym krokiem odmawiają mi
posłuszeństwa.
Kiedy
znajduję się już w środku, wcale nie czuję się lepiej. Strach zaciska swoje
lodowate dłonie na moim gardle, chociaż pomieszczenie wcale nie wygląda
przerażająco. Widzę nieco zakurzone maszyny, których roli nie potrafię
określić, narzędzia w zardzewiałych skrzynkach, z obdrapaną po bokach czerwoną
farbą. Podłoga w niektórych miejscach jest ochlapana śliską, czarną cieczą,
którą staram się zgrabnie omijać. Podobnie jak bele drewna - prawdopodobnie
pochodzące z uszkodzonego stropu fabryki. Mimo trudności idę dalej, choć wciąż
nie wiem gdzie i po co. Ale idę. A uścisk w mojej piersi zdaje się nie znikać.
Docieram
do drzwi zasłoniętych zakurzoną i poplamioną kotarą. Musi wisieć tu od lat, bo
mam wrażenie, że materiał kruszy mi się w dłoniach, gdy nabieram odwagi, by go
odsłonić. Szybkim, sprawnym ruchem nadgarstka przesuwam kurtynę w bok.
Zatrzaski, które ją podtrzymują, skrzypią cicho w konfrontacji z metalową rurą, na której są zaczepione. Krzywię się nieznacznie, kiedy w powietrze wznoszą się
tumany kurzu. Jednak to nie te małe, uporczywe drobinki są najgorsze, a setki
czarnych ślepi, wlepionych prosto we mnie.
Chcę
krzyczeć, ale struny głosowe w moim gardle nie chcą chociażby drgnąć. Nie
ruszam się, bo zbyt paraliżuje mnie… Nie, to wcale nie strach. Na widok Nocnych
czuję niepohamowaną radość. Coś jednak sprawia, że boję się patrzeć na nich
tak, jak pragnę. Marszczę brwi, próbując sobie przypomnieć, dlaczego mam
powody, by czuć dystans do najdroższych mi stworzeń.
Nie mam
jednak czasu na dokładne przemyślenia, bo przed szereg występuje mój Mason.
Serce zamiera mi w piersi na jego widok. Jednak i teraz nie mam okazji, by
spokojnie przyjrzeć się swojemu ukochanemu bratu, którego od roku uważałam za
martwego, bo ten rzuca mi się do gardła.
Nawet w
momencie, gdy moje ciało pochłania ogień, a żyły są osuszane z drogocennej krwi
Iwanowów, nie jestem zdolna do wydania jakiegokolwiek dźwięku.
Usiadłam
gwałtownie, zaciskając drżące dłonie po lewej stronie swojego gardła. Nie
wyczuwałam jednak niczego podejrzanego, może poza przyśpieszonym tętnem. Nadal
jednak czułam się tak, jak Catherine ze snu – przerażona, drżąca i
pozbawiona czegoś, co miało dla mnie największą wartość. Do końca nie
rozumiałam tego, co się ze mną działo. Na ogół wszelkie sny o Nocnych
traktowałam bardzo emocjonalnie. Żaden z nich nie był jednak dla mnie tak…
Żywy.
Moja
skóra nadal była pokryta gęsią skórką spowodowaną różnicą temperatur na
zewnątrz i w fabryce, w nosie nadal kręciło mnie od wszechogarniającego kurzu i
bałaganu. Mój wzrok nadal szwankował, nie tyle ze względu na łzy czy ciemności,
a coś innego, wciąż niezrozumiałego.
Jeszcze nigdy w życiu nie
byłam tak przerażona. No, może raz, kiedy to Nocni na moich oczach
rozszarpywali moich rodziców. Jednak wtedy wiedziałam, co powodowało ten dziwny
stan. Teraz – nie.
To nie był kolejny zły
sen, który miał spłynąć po mnie jak woda po kaczce. Było w nim coś, na czego
wspomnienie zimny dreszcz przebiegał mi wzdłuż kręgosłupa.
Przymknęłam powieki,
nagle czując się zbyt przytłoczona wszelkimi obrazami. Ciemność zrobiła
się zbyt ciemna i mroczna. A ilekroć mrugałam, w tutejszej rzeczywistości
odnajdywały się moje senne mary. Za szafą czaił się Mason, a na balkonie cała
horda jemu podobnych.
Czy
to już? Czyżbym oszalała?
– Catherine?
Nadal nie otwierając
oczu, pozwoliłam, żeby Daniel lekko mnie objął. Potrzebowałam go wtedy bardziej
niż zazwyczaj.
– To tylko zły sen,
księżniczko – wyszeptał, gładząc mnie po głowie jak markotne dziecko. – Nic ci
nie grozi.
Wtuliłam się w niego
mocniej, niepewna brzmienia swojego głosu. Chciałam odwlekać moment zwierzeń
tak długo, jak to możliwe. Bałam się, że gdy tylko otworzę usta, koszmary
powrócą, by katować mnie na jawie.
Minęło kilka długich,
ciężkich dni i nocy od czasu, kiedy to odbył się mój urodzinowy bal, połowa
rodziny i strażników Knigtów została bezkarnie wyrżnięta, i kiedy to też i ja
dopuściłam się jednej z najgorszych możliwych zdrad. Nic od tamtego czasu się
nie zmieniło. Nadal czułam się winna, nadal płakałam po nocach, a Nocni i… I
Colin nadal byli tam, gdzie byli. W Piekle. W Piekle, do którego sama ich
wepchnęłam swoją odzianą w zgrabne, lakierowane czółenko stopą.
Miewałam w swoim życiu
gorsze momenty. Ból i łzy nie były mi obce – wręcz przeciwnie, towarzyszyły mi
na każdym kroku. Tym razem cierpienie nabierało dla mnie zupełnie innego,
bardziej osobistego znaczenia. Dotychczas „tylko” cierpiałam. Odpłakałam
swoje, swoje też odżałowałam. A teraz sama byłam jednym, wielkim bólem
okraszonym wyrzutami sumienia ze szczyptą łez. Dotkliwiej reagowałam na każde
słowo, gest czy jakąkolwiek inną próbę ulżenia mi w rozpaczy. Bo chciałam czy
nie, ale musiałam cierpieć. To był kolejny, jakże okrutny przywilej klątwy
Dominique.
Musiałam ich kochać.
Robiłam rzeczy, które przerażały mnie samą, które mnie raniły – mnie i moją
miłość – ale nie miałam innego wyjścia. Kochałam ich – z każdym dniem coraz
bardziej szaleńczo.
Chociaż po tym wszystkim,
co zrobiłam, oni nawet nie chcieli mnie znać.
Zadrżałam, więc Shane
mocniej mnie objął. Zaczęłam donośniej płakać – tym razem nad żałosnością
swojej sytuacji. A najżałośniejsza w tym wszystkim nie była wymuszana na mnie
miłość, a świadomość tego, że z każdym dniem czułam ku niej mniej przymusu…
Szeptem zaczęłam
opowiadać Danielowi o powodzie mojego nagłego wybuchu. Każdym kolejnym słowom
towarzyszyły lodowate palce, które zaciskały się na moich strunach głosowych,
wprawiając je w drżenie.
– Myślę, że to się
właśnie stało – wyznałam, mocniej wczepiając się dłońmi w bluzkę Daniela. – To
był jeden z tych zapowiedzianych, proroczych snów.
– Dlaczego tak sądzisz? –
Daniel pozostawał uważny i skrzętny nawet wtedy, gdy ja oddawałam się panice. –
Czujesz się jakoś inaczej?
– Gorzej? – podsunęłam. –
Nadal czuję jego kły przebijające moją skórę i…
Oboje, zgodni jak nigdy,
wzdrygnęliśmy się.
– Walczyłaś z nim? –
zapytał Daniel, muskając kciukiem i palcem wskazującym delikatną skórę trochę
poniżej mojego ucha.
– To był Mason –
przypomniałam łagodnie. – Oddałabym mu wszystko.
– Nawet krew? – żachnął
się.
Odsunęłam się od Daniela
i oparłam plecami o ramę łóżka pokrytą licznymi wgłębieniami. Wsunęłam
lodowate dłonie między uda, starając się w jakiś sposób przywrócić krążenie
krwi w tamtym obszarze.
Od czasu balu i
powiązanej z nim katastrofy nie potrafiłam się rozgrzać.
– Miałeś siostrę, Shane.
Wiesz dokładnie, jakim rodzajem miłości jest ta zawiązywana między rodzeństwem.
Możecie się nienawidzić, drzeć ze sobą koty, ale gdyby nadarzyła się ku temu
okazja, oddalibyście za siebie życie.
– Ona oddała – warknął
cicho. – Ale nie za mnie.
– Nie możesz tak mówić.
Nie wiesz, co nią kierowało.
– Wiem. Ten dupek,
któremu pozwalała się gryźć.
– Nie zamierzam
spekulować, kiedy nawet jej nie znałam. Ale wierzę, że kochała cię i zrobiła to
z jakiegoś konkretnego powodu, a nie nagłej mrzonki. Chociaż doskonale wiem,
jacy Nocni potrafią być czarujący… – Westchnęłam ciężko, gwałtownie urywając,
żeby nie powiedzieć zbyt wiele.
– Nadal? – wyszeptał
Daniel, patrząc na mnie zbolałym wzrokiem. – Pomimo wszystko?
– I wciąż z tym samym zapałem…
Daniel usiadł obok mnie i
okrył nas oboje kołdrą. Przyjęłam z wdzięcznością ten drobny gest, bo
całkowicie zamarzałam, choć w kominku obok wciąż buzował ogień.
– Jesteś w stanie to
odwlekać? Nadal chcesz walczyć z tym wszystkim?
– Chcę! – odparłam
szybko.
Nie zabrzmiało to jednak
już tak przekonująco, jak kiedyś.
Daniel zasnął niedługo po
naszej rozmowie. Patrzyłam na niego, uśmiechając się łagodnie. Uwielbiałam
przyglądać mu się, kiedy spał. Był oazą spokoju, zdawał się nie mieć żadnych
trosk. Nieprawdopodobnie długie jak na chłopaka rzęsy rzucały zabawne cienie na
jego wychudzone policzki, ale wcale nie odbierało mu to uroku. Wręcz przeciwnie
– wrażenie spokojnego, niedręczonego troskami chłopaka przybierało na sile.
Trochę zazdrościłam mu tej zdolności. Sen był dla niego po prostu snem –
wyczekiwanym po ciężkim dniu odpoczynkiem. A dla mnie – okazją do ponownego okazania słabości i
strachu. Koszmarem, z którego nie czerpałam żadnych korzyści ani ja, ani moje
udręczone ciało.
Westchnęłam bezgłośnie i
przeczesałam włosy dłońmi. Między palcami pozostało mi o kilka tlenionych
kosmyków za dużo. Nie chciałam o tym nikomu mówić, ale w ostatnim czasie było z
tym coraz gorzej. Po każdym myciu głowy na brzegach wanny zostawała cała masa moich
jasnych włosów. Starałam się potajemnie łykać skrzyp i inne podebrane Xavierowi
medykamenty, ale na razie nie przynosiło to zamierzonego skutku. Włosy nadal leciały mi z
głowy jak szalone, a ja miałam kolejny powód do zmartwień. A możliwe, że to
właśnie przez stres traciłam kolejne nadprogramowe kosmyki.
Winny mógł też być
niedobór krwi w mojej diecie. Jednak po sytuacji sprzed kilku dni nie
potrafiłam się na nią przełamać. Oczywiście o tym też nikt nie wiedział. Sama
sobie utrudniałam życie, ale nikomu nie powiedziałam o moich obawach i
dolegliwościach. Przyjaciele i Marlene wierzyli, że każdego poranka wypijam
wyznaczoną mi dawkę posoki. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że ja – istota,
która bez krwi jest równie niebezpieczna co cała horda Nocnych – kiedykolwiek
zaryzykuje tak bardzo i całkowicie zrezygnuje z płynu, który utrzymuje ją przy
zdrowych zmysłach. A jednak. Każdego ranka przyjmowałam kubek od Marlene,
szczerzyłam się sztucznie, a następnie gnałam do łazienki na parterze i
wylewałam zawartość naczynia do sedesu.
Ryzykowałam wszystkim, co
posiadałam, ale nie potrafiłam inaczej.
Poruszyłam palcami, a
niechciane kosmyki opadły na kołdrę; tylko dzięki wampirycznemu słuchowi
wiedziałam, że nie upadły bezgłośnie. Dłonie zaczęły mi drżeć, chociaż niczego
jeszcze nie zrobiłam. Spojrzałam w dół z dozą rezerwy. Naraz zrobiło mi się
przeraźliwie zimno. Chciałam zerwać się i pognać do łazienki, by po raz kolejny
tego dnia wyszorować dłonie przy pomocy szarego mydła i pumeksu. A wszystkiemu znów
winna była czerwona posoka.
Widziałam ją na swoich
dłoniach od dnia, kiedy… Kiedy zrobiłam, co zrobiłam. Żaden detergent nie
pomagał – krew nie chciała zniknąć. Przyjaciele patrzyli z przerażeniem, jak
katuję swoje dłonie pianą i litrami wody. Zdarzało się nawet, że nim
czegokolwiek dotknęłam, przecierałam ręce wilgotnymi chusteczkami, które
towarzyszyły mi zawsze i wszędzie. Efekt był odwrotny do zamierzonego – moje
dłonie wcale nie były czyste, a jedynie suche i zniszczone. To jednak nie miało
znaczenia. Nie zamierzałam o nie dbać, dopóki plamiąca je krew nie zniknie na
dobre.
Z każdym kolejnym dniem
zachowywałam się coraz bardziej jak paranoiczka a mniej jak stara, roześmiana
Catherine. Przyjaciele nie potrafili mnie rozbawić, a sen nie przynosił już
ukojenia. Każdy dzień przeżywałam jak w transie – wstać, przeżyć, nie
zwariować. Marlene zaczynała wariować razem ze mną. Spędzałyśmy długie godziny
na pogawędkach o niczym. Mówiłam jej, jak bardzo żałuję, jak to wszystko mnie
rani, że ból zadaje mi każdy ruch, gest czy słowo. Opowiadałam jej o moich
nocnych atakach paniki, o koszmarach i tych momentach w czasie dnia, kiedy
zapominałam, jak się oddycha. Wiedziała o tym, o czym chciałam, żeby wiedziała.
Nie znała jednak nawet połowy tego, co we mnie siedziało i dręczyło mnie,
wracając raz za razem w najmniej odpowiednich chwilach.
Ukryłam dłonie pod
kołdrą, nie chcąc patrzeć na nie ani chwili dłużej. Nadal mnie to przerażało.
Ta świadomość, że te z pozoru małe, delikatne dłonie… Że potrafią nieść śmierć.
Że jednym, drobnym ruchem potrafią zmiażdżyć w człowieku to, co najcenniejsze –
jego serce.
Po moich policzkach znów
spłynęły łzy. Zapomniałam już, jak to jest żyć bez wilgoci na policzkach. Towarzyszyła mi ona już każdego dnia, w każdej chwili. Bez przerwy łzy wypełniały moje oczy,
gotowe wypłynąć, kiedy tylko im się zamarzy.
To było cholernie
żałosne. J a byłam żałosna.
Nawet po śmierci rodziców
tak się nie zachowywałam. Po nich „chorowałam” rok. Teraz było znacznie lepiej;
przytłoczona masą innych problemów zapominałam niekiedy o tym, że już nigdy ich
nie zobaczę. Jednak po utracie Nocnych zachowywałam się, jakbym co najmniej
straciła rozum. Nie miałam żadnych chęci do życia, a oddychanie przestało mieć
dla mnie znaczenie. Żyłam jedynie dzięki przyjaciołom, którzy jako jedyni dbali
i kontrolowali moje czynności życiowe. Mnie było już wszystko jedno.
Byłam jak niedokończony
bestseller leżący bezradnie na półce, jak ptak ze złamanym skrzydłem, ze
względu na swój stan porzucony przez najbliższych. Nadal byłam piękna, silna i
mająca predyspozycje do naprawy świata, ale przy tym niepełna. Pusta.
Niedokończona. Brakowało mi czegoś, czego tak naprawdę nigdy nie posiadałam.
Czego nie potrafiłam jeszcze do końca nazwać, ale czego moje ciało
potrzebowało, by przeżyć. Czego potrzebowałam ja sama, żeby w końcu poczuć się
kompletną.
Próbowałam ruszyć dalej.
Naprawdę starałam się porzucić wszelkie wyrzuty sumienia, wyzbyć się lęków i
zacząć znowu żyć. Ale marnie mi to szło. Kiedy już myślałam, że jestem na
dobrej drodze, przed oczami stawał mi obraz Colina i wszystkich tych Nocnych,
których… których zabiłam i moją mobilizację szlag jasny trafiał. Zbaczałam
wtedy z trasy, żeby pocierpieć, a kiedy na nią wracałam, uświadamiałam sobie,
że znajduję się wciąż zbyt daleko od celu.
Nienawidziłam swojego
życia i samej siebie jeszcze mocniej niż wtedy, kiedy dopiero oswajałam się z
klątwą Dominique.
Zamknęłam oczy, a po
moich policzkach spłynęły świeże łzy. Nie miałam siły, by je ścierać; podjęcie
się tego zadania i tak równałoby się z zaleceniem Syzyfa. Pozwoliłam więc, by
wraz ze mną płakał nawet świt.
–
Proszę, kochanie. – Marlene uśmiechnęła się łagodnie i wręczyła mi plastikowy
kubek. – Do dna, ptaszyno, bo mam wrażenie, że ostatnio strasznie schudłaś.
–
O nic się nie martw, Marlene – odezwałam się głosem cieńszym od szeptu. –
Wszystko mam pod kontrolą.
Dyrektorka
wyglądała tak, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale nie wiedziała, czy powinna.
W końcu jednak zrezygnowała z jakichkolwiek kazań i uściskała mnie. Uderzyłam
nosem w bok jej szyi, wzdrygając się gwałtownie, gdy dotarł do mnie zapach jej
skóry i płynącej pod nią krwi.
–
Wszystko się wkrótce ułoży, ptaszyno. Jesteś silna, Catherine. Niewyobrażalnie
silna. Przetrwasz to bez trudu.
–
Spróbuję.
Marlene
jeszcze raz mnie uściskała. W końcu sama się od niej odsunęłam. Nadal nie byłam
zwolennikiem czułości.
–
Przyjdę po zajęciach – obiecałam, odwracając się w stronę drzwi.
–
Wszystko w porządku, księżniczko? – zapytał Daniel, dołączając do mnie na korytarzu.
–
Gra i śpiewa, Shane.
Chłopak
tylko wywrócił oczami. Wiedział doskonale, że nie ma się co ze mną sprzeczać.
Rano. W poniedziałek. Przed kubkiem kawy.
Mądry chłopczyk.
–
Nie jesteś spragniona? – zapytał nagle Daniel, przyglądając mi się kątem oka.
Zamrugałam
wstrząśnięta.
–
Oczywiście, że jestem.
–
Więc czemu nie pijesz?
–
Wiesz, że nie lubię tego robić w tłumie.
Staliśmy
na schodach, sami, gdzieś między drugim a pierwszym piętrem. Oczywiście to nie
umknęło jego uwadze.
–
Krępujesz się pić przy mnie?
Jęknęłam.
Czyżby przyszła pora na wyznanie chociaż jednego z sekretów?
–
Mam… pewne problemy – zaczęłam niepewnie.
–
A konkretnie? – zniecierpliwił się Shane.
–
Moje kły.
Oblałam
się rumieńcem zażenowania. Nienawidziłam wspominać o swoich kłach. A już
szczególnie wypominać tego, że jest z nimi coś nie tak. Jeśli jakikolwiek
wampir posiadał „kłowy defekt” był traktowany jako ktoś gorszy. Bo niby kim
był, skoro jego kły były niesprawne?
–
Czyli? – zapytał Daniel, na powrót czujny. – Znów cię bolą? Potrzebujesz zmiany
krwi?
W ogóle potrzebuję krwi.
–
Nie, nie! – zaprzeczyłam szybko. – Po prostu…
–
Tak?
Zniżyłam
głos do szeptu.
–
Nie potrafię ich wysunąć.
Daniel
zlustrował mnie zmieszanym spojrzeniem. Rozwarł lekko usta, aby zademonstrować,
jak jego własne kły się wysuwają. Dotychczas było to dla mnie równie łatwe, co
dla niego.
Od
jakiegoś jednak czasu moje kły nie chciały się wysuwać. Stałam przed lustrem
jak kretynka, stukałam w nie, pukałam, ale nic się nie działo. Nie czułam się
jednak z tego powodu gorzej. Wręcz mi ulżyło, że bez nich mogę być normalna.
Ale
poza brakiem podstawowej wampirycznej zdolności nic się nie zmieniło. Nadal
byłam wampirem, który potrzebował krwi do przeżycia, chociaż utracił jedyny
atrybut, który mógł mu w tym pomóc.
Klątwa
stawała się coraz bardziej zagmatwana.
A może to wcale nie była wina klątwy?
–
Nie potrafisz zrobić tego? – zapytał zdziwiony. – Przecież to niemożliwe.
–
Pogadam dzisiaj z Xavierem – obiecałam. – Może on zna jakieś wyjaśnienie.
Zadzwonił
pierwszy dzwonek. A ponieważ nawet legendarne sobowtóry starych wariatek nie
mają żadnych ustępstw w kwestii spóźniania się na zajęcia, poprawiłam pasek
torby na ramieniu i pognałam w stronę klasy.
Daniel
jedynie wlókł się za mną, raz po raz wyklinając pod nosem na czym świat stoi.
Zajęłam
miejsce w ławce na końcu i postawiłam kubek z nieupitą krwią na brzegu ławki.
Daniel posłał mi jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie, ale nic więcej na ten
temat nie powiedział, za co byłam strasznie wdzięczna temu na górze.
Historyk
zaczął swoją kolejną nudną lekcję, a ja zajęłam się malowaniem nowych bohomazów
na okładce zeszytu. Nie dbałam o światłocień i inne mniej lub bardziej ważne
zasady w malarstwie, a po prostu mazałam długopisem, jak mi się podobało. Było
to bardzo absorbujące zajęcie. Po piętnastu minutach lekcji papier pokrywały
setki mniej lub bardziej starannych szlaczków. Pan Williams spoglądał na mnie z
naganą, ale nie zamierzałam odrywać się od zajęcia o stokroć bardziej
interesującego niż jego wykłady na temat udziału Nocnych i Dziennych w dwóch
najważniejszych światowych wojnach.
Daniel
w końcu nie wytrzymał i po prostu wyrwał mi z ręki długopis. Chciałam głośno
zaprotestować, ale powstrzymał mnie gestem. Historyk może i nie zwrócił na nas
uwagi, ale kilka osób odwróciło głowy, zaciekawione hałasem.
–
Co się z tobą dzieje, Evans? – wysyczał, wrzucając cienkopis z powrotem do
mojej torby.
–
Przecież wiesz, że nie lubię historii.
–
Nie wypiłaś krwi – przypomniał, jakby to był jeden z jego ważniejszych
argumentów. – Jesteś rozdrażniona, a jednocześnie tak samo flegmatyczna jak
zwykle. Czemu ryzykujesz aż tak bardzo kolejnym napadem?
–
Nic mi nie będzie – warknęłam, odwracając się do niego plecami.
Zirytowany
Daniel wstał i postawił swoje krzesło obok mnie. Pan Williams rzucił nam swoje
najgroźniejsze spojrzenie.
A pokazać ci, przystojniaczku, co
potrafią m o j e oczy?
–
Przestań, Cat. Już raz to przechodziliśmy. Nie pozwolę, byś znowu zamknęła się
w sobie i dławiła swoim żalem.
–
Nie dławię się.
–
Dławisz. Myślisz, że nie słyszę, jak płaczesz po nocach? Że nie widzę, kiedy
atakują cię wyrzuty sumienia, a ty zapominasz, jak się oddycha?
–
Zamknij się! – powiedziałam głośniej, niż powinnam. W naszą stronę odwróciło
się więcej zaciekawionych głów. – Tu są inni ludzie. Nie musimy wyciągać moich
brudów przy wszystkich, czyż nie?
–
To niby kiedy, skoro ty nie chcesz rozmawiać?
–
Wiesz co, napiję się tej krwi! – oznajmiłam, sięgając po kubek. – Przestaniesz
mi wtedy matkować?
–
Ja ci wcale…
Pod
wpływem emocji przestałam kontrolować swoją siłę. Nieco zbyt mocno nacisnęłam
naczynie; plastikowe nakrycie pod wpływem ciśnienia odskoczyło w bok. Krew, dotychczas bezpiecznie ukryta w styropianowym kubku, rozlała się na mnie, blat
stołu i podłogę wokół.
–
I widzisz, co…
Urwałam.
Serce podeszło mi do gardła, a żołądek zatańczył niezwykle energiczne tango z
wątrobą. Moje czoło pokryły kropelki potu, a pokryte krwią dłonie zaczęły drżeć
jak u chorego na Parkinsona.
To
było jak déja vu. Chore i pochrzanione, wprost z moich najgorszych koszmarów.
Krew i łzy. A pośrodku tego ja – ogarnięta szałem, żądzą krwi i zemsty.
Brakowało tylko czyjegoś jeszcze bijącego serca, stopniowo miażdżonego między
moimi palcami.
Godzinami
odwlekałam nieuniknione. Zarzucałam sobie winę po śmierci Nocnych, plułam sobie
w brodę, co, jak, dlaczego… Nigdy jednak nie rozważałam tego, co zrobiłam
Colinowi. Omijałam ten temat, kamuflując tę zbrodnię w najciemniejszych
odmętach mojej pamięci. Ale to niczego nie zmieniało. Zbrodnia. Morderstwo.
Zabójstwo z premedytacją. Kolejne określenia podsuwała mi moja zwyrodniała
wyobraźnia. Ja to zrobiłam. Ja się tego dopuściłam.
To
ja zabiłam moją bratnią duszę.
Jęknęłam
głucho, jakby ktoś zdzielił mnie pięścią w żołądek.
Nie
miało znaczenia to, że Colin był Nocnym i moje nieprzyćmione jeszcze instynkty
Dziennej zmusiły mnie, bym go zabiła. Nie grało roli nawet to, że byliśmy sobie
bliscy. Liczyło się tylko to, że go zabiłam. Że wyrwałam mu serce. Że miałam na
rękach jego ciepłą, słodką krew.
Krew.
Słowo tak delikatne i piękne, a jednocześnie tak bardzo mroczne i przerażające,
kiedy odnosiło się do osób mojego rodzaju. No właśnie. Byłam wampirem. Niepotrafiącym przydzielić się do żadnej z podstawowych grup, ze szwankującymi
kłami, ale byłam nim. A tak bardzo brzydziłam się krwi. Tej nieszkodliwej,
czerwonej posoki, która mogła przynieść mi więcej dobrego niż złego.
Byłam
obrzydliwa. Obrzydliwie żałosna.
Załkałam
cicho, kiedy wznoszony od wielu dni mur gwałtownie opadł. Już nic nie
oddzielało mnie od tych strasznych, strasznych wspomnień. Raz za razem przed
oczami przelatywały mi obrazy z tamtego okropnego dnia. Colin, jego puste,
ogarnięte szałem spojrzenie. A potem jego ciało, bezwładne i … I krew.
Wybiegłam
z klasy, zbyt świadoma wszystkich tych przerażonych spojrzeń. Biegłam przed
siebie, po schodach, zakurzonych dywanach, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Włosy wpadały mi do oczu, przylepiały się do mokrych od łez policzków.
Odgarnęłam je wierzchem dłoni, chcąc uniknąć ubrudzenia twarzy krwią. To nie
zmieniało jednak faktu, że wciąż ją czułam, jej zapach owinął się wokół mnie
jak najdroższe, a przy tym najcięższe perfumy, które nie tyle uwodziły, co
wręcz dręczyły i dusiły.
Zachłysnęłam
się, biorąc kolejny zbyt gwałtowny haust powietrza. Potykając się o własne
nogi, dopadłam drzwi łazienki. Szukając klamki, pomazałam malowane białą emalią
drzwi krwią. Ze wstrętem wpadłam do środka, chcąc jak najszybciej pozbyć się
tej przeklętej cieczy z ciała.
Nie
dozując w żaden sposób siły, odkręciłam kurek z lodowatą wodą; kawałek
nieszczęsnego metalu został mi w dłoni. Cisnęłam nim o ścianę, przyczyniając
się do zniszczenia płytki. Zignorowałam i ten fakt, zbyt zajęta szorowaniem
swoich skostniałych, zakrwawionych palców.
Woda
nadal leciała, wypełniała umywalkę i przelewała się przez jej krawędź, kiedy ze
szlochem upadałam na kolana. Moje spodnie namokły zimną wodą. Nie dbałam
jednak o to, zbyt zajęta płaczem. Jeszcze nigdy nie czułam się tak, jak wtedy.
Mogłam mówić, że przeżyłam już każdy rodzaj bólu. Wcale nie – nadal gówno wiedziałam na temat cierpienia.
Włożyłam
dłonie do kałuży wody obok. Tylko kiedy trzymałam je w wodzie, miałam pewność,
że są nieskazitelnie czyste. Ilekroć były suche, pokrywały się krwią.
–
Catherine? Boże, Cath!
Odskoczyłam,
kiedy Xavier wyciągnął rękę w moją stronę. Wcisnęłam się w tę ciasną przestrzeń
między podłogą a umywalką. Wiedziałam, że to żadna kryjówka, ale zależało mi
jedynie na tym, by przyjaciele zrozumieli, że chcę być sama.
Nie
zrozumieli.
W
łazience pojawił się również Daniel. Trzymał w dłoniach coś, co wyglądało jak
klucz francuski. I był zaniepokojony, wręcz przerażony. Potrafiłam to
stwierdzić nawet przez wodospad wody przede mną.
–
Księżniczko… – Daniel wręczył klucz Xavierowi, który jak złota rączka, za
którego go nie miałam, naprawił kran. Woda przestała lecieć; teraz jedynie jej
ostatnie krople spadały na dół, mocząc moje podsunięte pod brodę kolana. – Nie
wydurniaj się i wyjdź do nas, dobrze?
–
Nie mogę – wyszeptałam. – Nie chcę.
–
To wina krwi, prawda? – drążył Daniel, niczym niezrażony. – Dawno jej nie
piłaś.
–
Nie mogę – powtórzyłam. – Nie chcę.
–
Ze względu na twoje kły?
Zacisnęłam
usta i pokręciłam głową.
–
A więc co się dzieje, Catherine? O czym nam nie mówisz?
–
O niczym.
–
Catherine…
Z
wampiryczną prędkością wydostałam się ze swojej kryjówki i stanęłam naprzeciwko
Shane’a. Z moich włosów kapała woda, niektóre kosmyki przykleiły się do mojej
twarzy i łaskotały mnie. Odrzuciłam je na plecy, kątem oka znów dostrzegając
krew na moich rękach. Zbyt zawstydzona, by mówić, ukryłam je za siebie.
–
Księżniczko – odezwał się znów Daniel. Nadal łagodnie i spokojnie. – Nam możesz
powiedzieć o wszystkim.
–
Nie zwracaj się do mnie jak do dziecka! – wrzasnęłam, zataczając się do tyłu.
Promienie słońca wpadające przez małe okienko i odbijające się w wytworzonych
przeze mnie kałużach na podłodze raziło mnie. – Już nim nie jestem! Jestem
potworem!
Daniel
westchnął. Odruchowo sięgnął nawet do tylnej kieszeni dżinsów – po papierosy.
–
A więc o to chodzi? – zapytał. – Nadal czujesz się winna po incydencie na balu?
–
Zabiłam dziesiątki Nocnych! Zabiłam samą siebie!
–
Zabiłaś Colina.
Poczułam
się tak, jakby ktoś zdzielił mnie w twarz obuchem. Oparłam się plecami o zimną
ścianę i zjechałam w dół, lądując tyłkiem na podłodze. Znów podciągnęłam nogi
pod brodę i objęłam je ramionami. Żeby nie rozpaść się na kawałki, zaczęłam się
delikatnie bujać w przód i w tył.
–
Tak – wyjęczałam.
–
I Mason chce cię zabić – dodał Daniel, nie okazując mi tym samym żadnego
miłosierdzia.
–
Zabiłam Colina. – Wypowiedziane na głos bolało jeszcze bardziej. – Zabiłam
Colina. Zabiłam kogoś.
Chłopcy
przez chwilę milczeli, wpatrując się we mnie z niepokojem. Czekali na mój
następny ruch. Wiedzieli, że w moim stanie i z moimi zdolnościami jestem
naprawdę nieprzewidywalna i niebezpieczna.
Zabawne,
że w tamtej chwili czułam się jedynie bezsilna.
–
To przeszłość, księżniczko – wyszeptał Daniel, zbliżając się do mnie o krok. –
Zabiłaś go, by się chronić. Zaatakował cię. To on zawinił.
–
A ja wyrwałam mu serce. – Xavier
o wszystkim wiedział, ale nie mógł powstrzymać dreszczu obrzydzenia. –
Zmiażdżyłam je.
–
Nie myślałaś racjonalnie… – zaczął bronić mnie Daniel, ale urwał, gdy
gwałtownie wstałam.
–
Ale teraz myślę. Jakkolwiek źle wyglądam na zewnątrz – dodałam, widząc jego
minę. – Wciąż i wciąż rozdrabniam się nad tym, co zrobiłam. Jak to zrobiłam.
Dlaczego… Dlaczego gołymi rękoma wydarłam z piersi serce mojej bratniej duszy.
–
Kochałaś go, jak każdego z Nocnych – odezwał się Daniel, choć widziałam, ile
bólu niesie mu złożenie tych wszystkich słów w jedno zdanie. – Jego śmierć cię
dotknęła.
–
Bo go kochałam – powtórzyłam, krążąc wokół jednej z większych kałuż. – I był
Nocnym.
–
Właśnie.
–
Więc dlaczego go zabiłam? – wyszeptałam, zatrzymując się na wprost Shane’a. –
Dlaczego zabiłam członka rodziny?!
–
Uspokój się, księżniczko. – Kolejny krok bliżej. Spięłam się, więc momentalnie
się wycofał. – Uspokój się. Zabiorę cię do pokoju, dostaniesz nowy kubek krwi…
Wrzasnęłam.
–
Żadnej krwi!
–
Musisz pić krew, Catherine – wtrącił Xavier. – Dla własnego dobra.
Wzdrygnęłam
się, spoglądając na swoje blade, drżące i poobijane dłonie.
–
Wystarczy, że na nich mam krew.
–
Nie możesz ignorować swoich podstawowych życiowych czynności, Catherine.
Potrzebujesz krwi. A my potrzebujemy ciebie. Chcemy cię tylko chronić – dodał
Xavier, próbując się uśmiechnąć.
–
Gówno prawda! Wykorzystujecie mnie!
–
Sama nas wybrałaś, przyczyniając się do śmierci dziesiątek Nocnych! –
wykrzyknął zirytowany Daniel.
Znów.
Uderzenie prosto w brzuch. Brak tchu, narastające mdłości.
–
A więc miałam pozwolić, by William cię zabił?! – wrzasnęłam. – Tego chciałeś?
–
Już nie udawaj, że tak ci na mnie zależy – parsknął gorzko.
Przechyliłam
głowę w prawo, czując wibrowanie w górnej szczęce. Lekko rozwarłam usta,
czując, jak dzieje się to, na co czekałam od czasu urodzin.
Moje
kły się wysunęły.
–
Dobrze więc – wysyczałam. – Jeśli on cię nie zabił, ja to zrobię.
Rzuciłam
się na niego bez żadnego ostrzeżenia. Ten jednak doskonale znał moją siłę i
prędkość; bez trudu przewidział mój ruch. Chwycił mnie za nadgarstki i docisnął
do ściany. Byłam jednak sprytniejsza, niż przypuszczał. Zaserwowałam mu
solidnego kopniaka w piszczel i wyswobodziłam się z jego uścisku.
–
Nic dziwnego, że wiecznie wpadasz w kłopoty, skoro taki lichy z ciebie
wojownik.
Shane
otrząsnął się po moim ostatnim ciosie, ale nie zaatakował ponownie. Przeczesał
włosy palcami, delikatnie je strosząc.
–
Nie zmuszaj mnie do ostatecznego kroku, Catherine – wyszeptał błagalnie, głupio
myśląc, że mnie tym kupi. – Błagam.
Odrzuciłam
mokre kosmyki z powrotem na plecy. Kątem oka dostrzegłam czającego się w kącie
Xaviera. Ponieważ nie umiał walczyć, mądrze trzymał się z boku. I dobrze. To
była walka moja i Shane’a.
–
Jestem Królową – odparłam, podchodząc do niego nieco chwiejnym krokiem. –
Morderczynią. Mnie nie przekonują żadne błagania.
Nim
zdążyłam się wycofać, Shane pokonał dzielącą nas odległość. W jego dłoni
błysnęło coś czarnego. Coś, co w ułamku sekundy znalazło się między moimi
łopatkami.
Pistolet.
Serce
podeszło mi do gardła, gdy Daniel mocniej wbił lufę broni w moją skórę.
Przerażona spojrzałam w jego oczy, pragnąć dojrzeć w nich coś, jakiś słaby
punkt, który pozwoliłby mi się uwolnić. Ale mimo łez i bezbrzeżnego bólu, który
wypełniał jego czarne oczy, nie udało mi się go w żaden sposób złamać.
–
Ostrzegałem – wycharczał. Broń strzeliła głucho, kiedy ją przeładował.
To
miał być szybki, niemal bezbolesny strzał. Jedno pociągnięcie spustu, a kula
przebiłaby zarówno mój kręgosłup, rdzeń kręgowy… A na końcu serce.
Zwilżyłam
językiem suche i spierzchnięte wargi.
–
Nie wahaj się – poprosiłam. – Wbrew pozorom uczynisz mi tym łaskę.
–
Danielu! – wykrzyknął przerażony Xavier, podbiegając ku nam. – Nie rób głupstw,
koleś! To nie w ten sposób miałeś ją chronić!
–
Zrób to – wyszeptałam, ignorując panikującego lekarza. – Teraz.
–
Przepraszam, księżniczko.
I
wtedy…
Pociągnął
za spust.
***
Dziś zero komentarza ode mnie. Czuję się całkowicie wyprana z emocji – ten rozdział sprawnie wyciągnął je ze mnie wszystkie. Mam nadzieję, że i Was w jakimś stopniu poruszyłam i wrócicie do bycia ze mną i tą historią. Serce mi się kraje, gdy widzę spadające w dół wyświetlenia...
Do napisania, Kochani!
Klaudia
Wow.
OdpowiedzUsuńNo i nie wiem od czego zacząć. Serio, zbieram się do komentarza, ale nie mam pojęcia, co powinnam Ci napisać, żeby to zabrzmiało sensownie. Słucham sobie tego cuda na pętli już chyba od godziny i ogólnie z myśleniem to ciężko, chociaż to pewnie rozumiesz, skoro sama jesteś od tych niecałych czterech minut fantastyczności uzależniona *-*
OdpowiedzUsuńMogłabym lecieć po kolei, ale nie mogę się powstrzymać przed natychmiastowym przeskoczeniem do końcówki. Czytam i nie wierzę, chociaż dobrze wiem, że nic złego stać się nie może – nie to, że główna bohaterka, bo teraz happy endy bywają przereklamowane, ale to trochę za wcześnie. No ale… Daniel? Na Cat?! Z pistoletem?! Dobrze, ja pamiętam tę jego przysięgę, ale niech sobie facet nie robi jaj. Swoją drogą, nie mam pojęcia, co mu odbiło, kiedy mówił jej takie rzeczy; przecież to było jak prośba o tragedię, tym bardziej, że Catherine jest rozbita, a on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ona potrzebuje wsparcia, a nie przypominania o tym, że zabiła tych, których kochała, a tym bardziej nie pistoletu między łopatkami! Chyba że… To sen. Tak, to zawsze może być kolejnym z jej snów C:
Jeśli o śnie mowa, to te na początku był zarazem cudowny i przerażający. Uczucia Cat po prostu dało się wyczuć, poza tym ta cisza… No i moment, w którym brat rzucił jej się do gardła. Rozumiem, że Nocni zmieniają się w chwili przemiany, ale żeby on jej tak nienawidził…
Opisy cudowne, chociaż o dreszcze przyprawia to, co dzieje się z Catherine. To jej wrażenie z krwią na dłoniach (Makbet tak bardzo <33 Jednak szkoła się przydaje!)… No i to, że przestała się żywić i słabnie. Nieźle mieszasz, tym bardziej, że do tej pory nie wiem, co myśleć o jej zachowaniu i tej sprawie z kłami. Dużo emocji, a ja to lubię, tym bardziej, że tutaj tę rozpacz aż czuć. Opisy chłonęłam ot tak i jestem zachwycona; no do tej pory brakuje mi słów, więc chyba sobie już daruję, zanim zacznę pisać od rzeczy c:
Czekam na kolejny. Jestem coraz bardziej ciekawa, a każdy kolejny rozdział to potęguje. Nie przejmuj się wyświetleniami; pisz, bo masz dla kogo i ja to wiem. I tyle, a jeśli ktoś w trakcie zrezygnował, to tylko i wyłącznie jego strata!
Weny, czasu, perełek do słuchania i większej ilości motywujących lektur *-*
Nessa.
Ten gif. *.*
OdpowiedzUsuńSpodziewaj się mnie tutaj jutro i porządnego opieprzu za to, ze nic nie wiedziałam o nowym rozdziale i dopiero jak mi Nessa pokazała piosenkę z tego rozdziału się dowiedziałam... Grrr! A żeby cię Nocny ugryzł! :P
Ściskam. <3
Gabi.
Dzień dobry! :)
UsuńWiem, że przyszłam z drobnym opóźnieniem, ale niestety dopadła mnie jakaś dziwna sytuacja i nie miałam siły na nic. Nie mniej jednak już jestem gotowa skomentować rozdział. :) I wybacz za zaczęcie komentarza... ;>
Mam ochotę Cię udusić. Naprawdę mam ochotę to zrobić, bo to co wyprawiasz w tym rozdziale... T-T Cholero jedna! Nie mam pojęcia co powinnam sądzić o tym rozdziale, znaczy jedno wiem – jest genialny, ale kurde... Ułożenie słów w jakiś konkretne zdanie wydaje mi się teraz być niezwykle trudnym zadaniem.
Wiedziałam, że te ich durne przysięgi będą miały tragiczny koniec. Nie sądziłam jednak, że Daniel postanowi to zrobić już teraz. Chociaż on nie może jej zabić, nie teraz.(To „nie teraz” mnie przeraża. ;_; ). Więc to musi być właśnie jedna z jej dziwnych wizji lub jak wspomniała Nessa sen. ;)
Przyznam szczerze, że naprawdę nie tego się spodziewałam po rozdziale. Myślałam, że będzie zupełnie inaczej, a tu taka niespodzianka i on wyskakuje z pistoletem. X.X Nie mam pojęcia co ty sobie myślałaś, ale cholera jasna, no... Dlaczego on? Dobra, muszę chyba ochłonąć. :D
Wspominałam, że uwielbiam Twoje opisy? Nie? Tak, a to nie ważne. Uwielbiam je! Będę to powtarzać do znudzenia. C: Po prostu je uwielbiam, a jak czytam to wszystko mam przed oczami. Staram się postawić siebie w jej sytuacji, zastanowić się co ja bym robiła będąc Catherine, a nie potrafię.
Czekam niecierpliwie na wyjaśnienie dlaczego jej brat jest Nocnym. Sama nie potrafię nawet wymyślić jakiegoś dobrego strzału, bo jedyne co mi przychodzi do głowy to „Bo tak chciał los”. xD
Nie pozostaje mi już nic innego jak życzyć Ci mnóstwa weny oraz czasu na pisanie nowych, kolejnych cudownych rozdziałów! :)
Pozdrawiam serdecznie,
Gabi. :*
Ale on jej nie zabił. Prawda?
OdpowiedzUsuńTak samo jak czytelniczki na górze mam ochote Cię udusić, ale... Nie zrobię tego, bo nie dowiem się co było by dalej. Coś mi się wydaję, że on w ostatniej chwili zamiast zastrzelić Cath, zastrzeli siebie, a ona go później uzdrowi. To by w sumie miało sens bo pokazałabyś jej kolejną zdolność. Ale ja se tylko mogę gdybać. No cuż czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńPs. Aaaa noi jeszcze rozdział genialny, opisy cudowne...to chyba koniec...