środa, 23 marca 2016

Rozdział 27


Kolejna, jakże piękna, zasługa Nessy dla tego bloga *__*

"Czy to będzie kolejny dzień podczas nocy?
Nóż jest niewystarczająco ostry by wzbudzić strach.
Jeśli kiedykolwiek zobaczę ciebie w bieli, p
ostaram się zostać mimo, że
W oświetlonym pokoju nie ma miejsca na szarość…"





Zapowiadał się niewinny, przyjemny wieczór. Jasne, od początku podchodziłam do tego balu z dozą rezerwy, ale to z zupełnie innych przyczyn. Bo sukienka nie taka, bo nie chciałam znaleźć się w centrum uwagi. W końcu jednak pojawił się Colin, który całkowicie odmienił moje podejście. Przez niego - a może dzięki niemu? - odkryłam prawdę o sobie i swoim jestestwie. Zaczęłam inaczej podchodzić do klątwy i do losu, który za sobą niosła. Koniec końców pojednałam się też z Danielem. Nic nie zapowiadało, że o trzeciej nad ranem Radni będą musieli chwytać za broń, by wspomóc nadal niezorientowanych w sytuacji strażników. Że poleje się krew. Że ból tęsknoty zacznie mnie niszczyć.
Odczucia były jeszcze silniejsze, niż je zapamiętałam. Nieprzygotowana na taki ból kuliłam się w kącie, mrucząc pod nosem prośby o ukrócenie mojej męki jednym sprawnym ruchem dłoni. Daniel jednak bagatelizował sprawę, mając nadzieję, że coś zaradzi, tuląc mnie do piersi.
Nie zaradził.
Wiedziałam, co mogłoby mi pomóc, ale ból sprawnie odwodził mnie od tej myśli, mącąc mi w głowie. Niewątpliwie w dużym stopniu przyczyniły się też ramiona obejmującego mnie Shane’a, ale te dwa składniki razem sprawnie trzymały mnie na miejscu, wśród Dziennych. J e s z c z e  mnie tu trzymały.
Daniel raz po raz pytał, jak się czuję. Irytowało mnie to, ale ból paraliżował mnie do tego stopnia, że nie musiałam myśleć nad odpowiedzią. Toteż nie odpowiadałam, wiedząc, że na to pytanie nie ma kwestii, która nie zraniłaby żadnego z nas. A nie po to się z nim pojednałam, by znów go utracić przez dwa krótkie słowa, które znaczyły jednak tak wiele: „Wypuść mnie…”
Walka z tęsknotą jedynie zwiększała poziom odczuwanego przeze mnie bólu, ale wiedziałam, że nie powinnam się poddawać. Starałam się więc wyciszać miażdżącą mnie od środka tęsknotę, kontemplować swoje cierpienie w ciszy. Każda taka próba mnie niszczyła, ale nie potrafiłam jeszcze pogodzić się z myślą, że to już koniec. W końcu odzyskałam to, dla czego warto było walczyć. Czemu więc miałam się poddawać tak łatwo?
Głównie dlatego starałam się walczyć z zalewającą moje serce tęsknotą do znajdujących się tak blisko Nocnych. Do moich kochanych, cudownych Nocnych…
Och, to było trudniejsze, niż się spodziewałam.
Daniel zaciskał mocniej ramiona wokół mojej talii za każdym razem, gdy z zewnątrz rozlegał się huk wystrzału albo krzyczał jakiś zraniony Nocny. Zrywałam się wtedy gwałtownie, chcąc wybiec na zewnątrz i powstrzymać wojnę. Daniel szeptał wówczas kojące słowa do mojego ucha, kołysząc mnie przy tym jak niesforne dziecko, które zbudzone nagłym wrzaskiem nie chciało już nigdy więcej zasypiać. Wiedziałam, że cierpi przy tym równie mocno, co ja. Przeze mnie nie mógł uczestniczyć w walce. A kogo jak kogo, ale zapalonego na punkcie zemsty Daniela nic nie było w stanie tak zranić, jak porzucenie swoich przyjaciół na łaskę krwiożerczych potworów. Nie interesowały go jednak żadne moje zapewnienia. Upierał się, że tym razem nie zostawi mnie samej.
Mimo że imponowała mi waga jego poświęcenia, podstępny głosik w mojej głowie szeptał mi, że robił to tylko po to, bym tym razem mu nie uciekła.
Nawet jeśli robił to tylko i wyłącznie dlatego, czynił słusznie.
Rozejrzałam się po sali rozmazanym od łez wzrokiem, szukając zajęcia, które pomogłoby mi przestać skupiać się tylko na bólu. Kobiety i dzieci kuliły się za stołami i dekoracjami, czekając na najgorsze. Słyszałam naglące szepty i nieszczere zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Ktoś płakał, ktoś inny go za to ganił. Narodowość i ilość zer za główną liczbą na koncie w banku nie grała roli w obliczu prawdziwego zagrożenia. Wszyscy tulili się do siebie, mrucząc ciche modlitwy.
Obraz nędzy i rozpaczy. A sądząc po odgłosach, tam na zewnątrz nie działo się lepiej.
Myśl, Catherine… Co robić, co robić?
Chciałam jedynie zaszyć się w kącie z butelką szampana i zapić swój ból. Wiedziałam jednak, że to byłoby niestosowne w sytuacji, w której mężowie krzywo spoglądających na mnie kobiet ryzykowali dla mnie swoim życiem.
Teraz jednak pojawiał się dylemat: Oni czy Oni?
Najpierw skupiłam się na wyciszaniu swojej tęsknoty. Wiedziałam, że nie mogłam się jej pozbyć całkowicie. Chciałam ją jednak przyćmić, a przede wszystkim - ułatwić sobie oddychanie. A dopiero potem myśleć o tym, co najważniejsze.
Odwlekałam więc nieuniknione, wiedząc doskonale, że czas wywiera na mnie dodatkową presję.
I znowu wszystko zależy ode mnie, cholera. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, zaczęłabym na to narzekać.
Zacisnęłam powieki, słysząc donośny wrzask zranionego Nocnego. Podzieliłam jego ból, moje ciało zajęło się ogniem. Palące, gorzkie języki muskały moje wnętrze, przyprawiając mnie o niewyobrażalny ból. Miałam wrażenie, że ktoś wmusił we mnie szklankę benzyny, a potem wrzucił do moich ust zapaloną zapałkę. Nie potrafiłam dłużej się powstrzymywać; wrzasnęłam. Mimo że ból był niewyobrażalny, a moje struny głosowe, podobnie jak wszystko inne, trawiły płomienie, krzyczałam głośniej niż kiedykolwiek przedtem. Albo mi się wydawało, albo od siły mojego krzyku dom zatrząsł się w fasadach. Przez ułamek sekundy miałam też wrażenie, że zebrani na dziedzińcu zamarli, zmrożeni siłą mojego wrzasku. Nie minęła jednak minuta, a strzały i odgłosy metalu zderzanego z metalem powróciły. Nawet jeżeli Nocni wyczuli, że cierpię wraz z nimi, nie wycofali się, by mi ulżyć. Ich ,,lojalności" i łaski nie byłam w stanie z niczym porównać.
Daniel nagle odskoczył ode mnie, jakbym go oparzyła. Nie było w tym nic dziwnego - czułam się tak, jakbym miała w żołądku żarzące się odłamki węgla, które wywoływały gorączkę w moim osłabionym bólem ciele. Już po chwili wiedziałam jednak, że to nie ja byłam powodem jego dziwnego zachowania. Nie minęła sekunda, a w jego dłoni błysnął krótki, srebrny nóż. Broń zalśniła w blasku świec, podobnie jak kły Nocnego, który wdarł się do sali balowej przez balkon. Musiał go zaalarmować mój wrzask, bo postanowił zaryzykować życiem, by mnie odnaleźć.
Pozostawiona przez Daniela postanowiłam sama zadbać o swoje bezpieczeństwo. Przecisnęłam się obok Alice i jej córki, a następnie oparłam plecami o ścianę, niewidoczna z miejsca, w którym Daniel walczył z Nocnym. Choć serce mi krwawiło, ukrywałam się przed obojgiem. Robiłam to jednak głównie ze względu na siebie - do końca nie byłam pewna, jakbym postąpiła, gdyby Nocny spojrzał mi w oczy.
Wiedziałam jednak, że na dłuższą metę moje działania były bezsensowne. Mój ból zelżał - świadczyło to o tym, że nasi przegrywali. Nie znałam szacunkowej ilości sił wroga i naszych, ale przeczuwałam, że nie prezentowały się one zbyt sprawiedliwie.
Myśl, Catherine!
Nocny syczał i warczał, próbując w jakiś sposób przestraszyć mojego przyjaciela. Daniel jednak był zbyt doświadczonym strażnikiem, zbyt dumnym, by lękać się kogoś pokroju wampira, z którym walczył. Raz po raz któryś z nich atakował; słyszałam kolejne kroki, kopniaki i uderzenia, a serce rozpadało mi się na kawałki z każdym takim dźwiękiem. Zaciskałam powieki, chcąc odciąć się od tego wszystkiego, chcąc umrzeć i zakończyć te pieprzone podchody i wojny o to, do którego z klanów wampirów mam przynależeć.
Czułam się bliska śmierci. A jeśli nie jej samej, to omdlenia. Serce biło mi tak szybko, że czułam, jak obija mi się o żebra. W głowie wirowały mi setki myśli, kolorów i zapachów. Nigdy jeszcze nie znajdowałam się tak blisko nad przepaścią szaleństwa. Miałam wrażenie, że wystarczyłby jeden krok, bym całkowicie zatraciła siebie na rzecz tego nieznanego, ale pachnącego ciszą i spokojem światła. Wiedziałam, że jeden krok to niewiele za cenę obezwładniającego spokoju. Za cenę utraty tej przeklętej części mnie.
Z rozmyślań wyrwał mnie zapach słodkiej, tak znajomo pachnącej krwi. Moje kły wysunęły się nagle, zdradzając mój najpilniej strzeżony sekret - w końcu niejednokrotnie przyłapywałam się na tym, że w środku nocy budził mnie regularny puls Daniela. Znałam więc doskonale zapach jego krwi. Nawet jeżeli wstydziłam się do tego przyznać.
Oczywiście spanikowałam. Jak zwykle musiałam ryzykować wszystkim, co miałam, by uratować przyjaciela z opresji. Shane miał u mnie ogromny dług.
- Wiem, że gdzieś tu się ukrywasz, Królowo - wymruczał głos, który znałam aż nazbyt dobrze. - Wyjdź, a nikomu nie stanie się krzywda.
Docisnęłam zaciśnięte w pięści dłonie do ust, żeby nie zdradzić się chociażby najmniejszym dźwiękiem. Łkałam bezgłośnie, zastanawiając się nad tym, co robić.
Gdyby tylko ktokolwiek wiedział, jak bardzo pragnęłam w tamtej chwili rzucić się Nocnemu w ramiona!
Usłyszałam stłumiony jęk. Nie miałam absolutnej pewności, ale podejrzewałam, że Daniel był na straconej pozycji - prawdopodobnie nawet unieruchomiony przez jednego z wampirów.
- Tylko go tknij, Will - warknęłam, co nie zabrzmiało zbyt wyraźnie, gdyż moje kły wciąż pozostawały wysunięte i nadwrażliwe.
- Wyjdź, kochanie - poprosił wampir tym cudownym, głębokim głosem, który niejednokrotnie przemieniał moje koszmary w najcudowniejsze sny, jakie dane było mi śnić. - Pozwól mi się obejrzeć.
Shane, kiedy już cię uratuję, zabiję cię. Przysięgam. Dupa z ciebie, nie wojownik. Drugi raz dałeś się podejść. I drugi już raz muszę cię ratować!
Wzięłam trzy urwane wdechy i powoli dźwignęłam się do pionu. Poprawiłam spódnicę, przetarłam wierzchem dłoni policzki, upewniając się, czy nie są mokre od łez i wyłoniłam się zza ogromnego kosza pełnego róż. Nie wsuwałam kłów. Chciałam sprawiać wrażenie jak najbardziej pewnej siebie Królowej. Przyszłej Królowej.
- Och, Katerina. - Znany mi już wampir chwycił Daniela za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Przycisnął plecy chłopaka do swojej klatki piersiowej i przechylił głowę, posyłając mi dość uroczy jak na potwora uśmiech. - Tęskniłem.
- Puść go.
William westchnął ciężko, ale nie spełnił mojej prośby.
- Przerabialiśmy już to, Królowo. Naprawdę powinnaś się skupić na nas, nie na tych marnych dziwolągach na wegetariańskiej diecie.
Zrobiłam kolejny krok do przodu. I następny. Strach, który dotychczas zaciskał swoją lodowatą dłoń na moich trzewiach, odszedł, pozostawiając mnie pewną siebie i dumną jak nigdy.
- Jak na razie nie dajecie mi żadnych powodów ku temu, bym stanęła obok was - zauważyłam cierpko.
- Oj, najdroższa… - Will nieznacznie skinął głową. Dwójka wampirów, która dotychczas czaiła się gdzieś w cieniu, ruszyła w moim kierunku. - Powinnaś już wiedzieć, że my zbyt łatwo nie odpuszczamy. Jeśli nie chcesz iść z nami po dobroci, zabierzemy cię siłą. Czekaliśmy zbyt długo. Nawet ty, kochanie, nie możesz tego odwlekać wiecznie.
Wyciągnęłam przed siebie dłoń. Dwoje nieznanych mi wampirów zatrzymało się gwałtownie. Will, widząc to, warknął, by się nie wydurniali i wykonali rozkaz. Nieco zdezorientowani Nocni nie przesunęli się jednak ani o centymetr.
Widząc minę Williama, tylko się uśmiechnęłam.
- Oj, najdroższy - przedrzeźniałam go. - Chyba twój autorytet staje się nieważny, kiedy w grę wchodzi mój.
- A ty wciąż śmiesz ignorować swoje przeznaczenie… - Will zacisnął jedną dłoń na gardle Daniela i odchylił jego głowę tak, by ułatwić sobie dostęp do tętnicy. Daniel jęknął głucho, na próżno próbując oddychać przez nos. - Masz trzy sekundy, Królowo. My czy oni? Przy złej bądź spóźnionej odpowiedzi zatopię kły w szyi twojego przystojniaczka.
Niewiele myśląc, skorzystałam z efektu zaskoczenia utożsamianego z tymi złymi wampirami i zbliżyłam się do stojącego najbliżej Nocnego. Nawet nie wiedziałam, ze potrafię poruszać się tak szybko. Prędkość była tak nieprawdopodobna, że impulsy mające poinformować mój mózg o tym, że zanurzam dłoń w piersi podwładnego, nie zdążyły do niego nawet dotrzeć. Więc tak, zorientowałam, co robię dopiero po fakcie. A wtedy nie miałam już okazji do odwrotu. Musiałam grać dalej. Żeby nie marnować czasu, zacisnęłam dłoń na niebijącym organie Nocnego. Było zimne i mroczne, pewnie tak samo było z jego duszą.
- Nie waż się zwracać do mnie w taki sposób - wycedziłam, przekręcając dłoń, choć wciąż dzierżyłam w niej serce. Torturowany Nocny wrzasnął, a ja podzieliłam jego ból. Starałam się jednak zamrozić przepływające od niego uczucia i skupić tylko na swoich, by nie stracić rezonu. - Bo następnym razem może nie być tak uroczo.
Will wyraźnie się zawahał. Nie wypuścił Daniela, ale przynajmniej przestał się pochylać nad jego szyją. I wsunął kły, co wzięłam za próbę zawarcia traktatu pokojowego.
- Grasz nieczysto, Katerino - zauważył Will. - Jesteś gotowa poświęcić życie swojego poddanego dla tej marnej podróbki prawdziwego wampira?
- Nie podpuszczaj mnie, skarbie - wyszeptałam, by nadać całej tej sytuacji dramatyzmu. Tak naprawdę czułam się jak pieprzona zdrajczyni. Jakimś cudem głos mnie nie zdradził, choć w środku cała dygotałam. - Albo pociągnę.
Will wymamrotał pod nosem całą litanię przekleństw. Jedynie po jego zniesmaczonej minie mogłam wywnioskować, że były to wulgaryzmy. Mimo obcego języka, którego użył w tym celu, brzmiało to przyjemnie i melodyjnie.
Mimo negatywnych emocji, które Nocny prezentował całym sobą, odepchnął od siebie Daniela. Shane upadł na kolana, nabierając ogromny haust powietrza. Starałam się nie patrzeć w jego stronę z aż tak wielkim przerażeniem, jakie czułam w tamtej chwili. Wiadomo, byłam tą złą. Musiałam grać, raniąc przy tym nie tylko najdroższych mojemu sercu, ale i samą siebie.
- Zrobione - burknął Will. Jedyne, co wiedziałam o Nocnych to to, że nienawidzili, gdy się z nimi igrało. Cóż, chyba mieliśmy podobnie. - Teraz ty wypuść Petera, Królowo.
Z ulgą poluzowałam uścisk na obrzydliwie śliskim i miękkim organie i wysunęłam dłoń z piersi Nocnego, uważając przy tym na połamane żebra i mostek. Jeszcze tylko brakowało, bym się zraniła. Odrobina mojej krwi mogła na nowo wywołać rewolucję.
Wampir uciekł ode mnie na bezpieczną odległość i zacisnął obie ręce na ranie. Nie minęła nawet minuta, a jedynym śladem mojego ataku na niego była zakrwawiona i rozdarta koszulka. Mimo wszystko nadal odbierałam jego ból - wciąż czuł moją dłoń zaciskającą się na sercu. Zaskakujące, że osoba, która w ciągu całego swojego życia - w tym życia po życiu - zadała niezliczenie dużo śmierci, sama tak przeraźliwie się jej obawiała.
- Catherine!
Daniel ostrzegł mnie o sekundę za późno. Lodowate łapska Williama zacisnęły się na moich nadgarstkach, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Zapatrzona w oburzonego moim zachowaniem Peter’a, nawet nie zauważyłam zbliżającego się Willa.
Głupia, nierozważna Catherine!
- Koniec tych pieprzonych podchodów - wycedził Nocny. - Pożegnaj się z doczesnym życiem, Katerino. Pora rozpocząć nowe i lepsze.
Przez chwilę naprawdę chciałam ulec. Szczególnie, kiedy patrząc w jego całkowicie czarne oczy, przypominałam sobie scenę ze snu. Jakaś część mnie naprawdę pragnęła się już poddać. Ciemność była zbyt kusząca, by się jej nie oddać całkowicie.
Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na Daniela, a sny i wiążąca się z nimi władza zostały zsunięte na dalszy plan.
- Więc pozwól mi się z nim pożegnać - poprosiłam zrezygnowana.
William przyjrzał mi się nieufnie.
- Żadnych sztuczek?
Może nieco zbyt popisowo zamrugałam oczami, trzepocząc rzęsami w nieco zalotny sposób.
- Nie powiesz mi, że nie widzisz, jak bardzo pragnę w końcu zakończyć tę szopkę i zająć należne mi miejsce.
William przyglądał mi się przez krótką chwilę. Jego cudowne, wcale nieprzerażające czarne oczy hipnotyzowały mnie tak bardzo, że zaczęłam wątpić w swoją wstrzemięźliwość.
- Masz minutę. A potem wynosimy się stąd. Ginie coraz więcej naszych, Królowo.
Niemalże podbiegłam do Daniela, by nie marnować więcej czasu. Zamknęłam go w ciasnym uścisku, co miało ułatwić mi stwarzanie pozorów. Niezauważenie wsunęłam dłonie pod marynarkę Daniela i przechwyciłam sprężynowy nóż, który miał przyczepiony do pasa z bronią. Shane syknął, zaskoczony taką poufałością. Żeby więc nie przyciągać uwagi podejrzliwych Nocnych, wyszeptałam:
- Przepraszam, Shane. Bardzo, bardzo cię przepraszam, ale muszę to zrobić. A ty musisz mi zaufać.
Spojrzałam mu w oczy, tym samym śląc naglącą prośbę o zrozumienie. Jego źrenice rozszerzyły się nagle, co wzięłam za znak, że zrozumiał.
Pamiętając o tym, że każda kolejna sekunda wiąże się z kolejną śmiercią, szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Szłam wyprostowana, tylko z pozoru pewna siebie i oziębła, ukrywając broń w zaciśniętej pięści i fałdach spódnicy.
Wypadłam na dziedziniec, zaciągając się ostrym zapachem krwi - zarówno jednego jak i drugiego gatunku. Wiedziałam, co muszę zrobić, jednak nie wiedziałam, czy będę potrafiła potem spać spokojnie.
Musisz, Cat. Potem przyjdzie pora na wyrzuty sumienia.
Gardło miałam ściśnięte od wstrzymywanych łez i żalu, kiedy korzystając z panującego na zewnątrz gwaru, otwierałam nóż. Przymknęłam powieki, przygotowując się psychicznie na ból, którego za chwilę miałam doświadczyć. Cierpienia nigdy mi nie brakowało, ale czułam, że będzie to jeszcze mniej przyjemne niż wszystko, co spotkało mnie do tej pory.
Mając świadomość tego, że z każdą kolejną sekundą będzie mi tylko trudniej to zrobić, zacisnęłam dłoń na ostrzu. Mimo gwaru i bukietu innych zapachów, to moja krew była najlepiej wyczuwalna. Delikatna, ale ostra, słodka i powabna, jednocześnie jednak zdradliwa i gorzka.
Nocni jak na zawołanie odwrócili głowy w moim kierunku. Napięli się. Kilkoro nawet porzuciło strażników, z którymi walczyło, by zorientować się, co tak wspaniale pachnie. Byli w tym momencie całkowicie zaślepieni. Walka i niebezpieczeństwo przestały dla nich grać rolę. Liczyłam się tylko ja i moja cudowna krew.
Byli tacy, tacy bezbronni…
A Dzienni doskonale zdawali sobie z tego sprawę, gdy zabijali każdego z nich po kolei. Wystarczyło jedno mocne, pewne pchnięcie, prawidłowe przekręcenie nadgarstka, żeby prześlizgnąć się między żebrami i… PUF! Nieśmiertelne istnienie przestawało istnieć.
Ból, który czułam, nie był zwykłym bólem. Umierałam za każdym razem, gdy któryś ze strażników czy Radnych zatapiał ostrze w piersi mojego poddanego. Tym razem jednak nawet nie próbowałam się odcinać od tej męki. Cierpiałam, wiedząc doskonale, że zasłużyłam. Wprowadziłam Nocnych w pułapkę, pozwoliłam słabym, nędznym podróbkom prawdziwych potworów pozbawić życia tych, których prawdziwie i szczerze kochałam…
Zasłużyłam nawet na więcej niż obezwładniające cierpienie, które raz za razem łamało mi serce.
Nie miałam pojęcia, ile tak leżałam na zimnym, mokrym od krwi chodniku i szlochałam z twarzą ukrytą w fałdach spódnicy. Nikt jednak nie przeszkadzał mi w kontemplowaniu mojej żałoby. Słyszałam, jak strażnicy sprzątają trupy, jak rodziny Radnych wybiegły na dziedziniec, by ocenić szkody i upewnić się, że wszyscy są cali i zdrowi. I tak, wszyscy byli cali.
Wszyscy oprócz mnie i mojego serca. Chęć, by opróżnić zawartość winnicy Richarda rosła z każdą chwilą.
Powiedzieć, że znienawidziłam samą siebie, byłoby drobnym niedopowiedzeniem. Ja wręcz gardziłam samą sobą. Było mi siebie żal. Żal i wstyd. Moja zbrukana dusza przestała istnieć, zbyt sczerniała po tych wszystkich grzechach.
Słyszałam wiwaty wznoszone na moją cześć, ale byłam zbyt zmęczona, by w nich uczestniczyć. Zresztą, nie czułam się ani trochę dumna z tego, co zrobiłam. W głębi swojej czarnej, zbrukanej i nieistniejącej już duszy czułam, że wybrałam źle. Że uratowałam nie tych, których powinnam. Nie tych, których  c h c i a ł a m  uratować…
Nóż, który nadal dzierżyłam w dłoni, nagle zaczął mi ciążyć. Załzawionymi oczami przyjrzałam się zakrzywionemu, lepkiemu od mojej krwi ostrzu, zastanawiając się, czy śmierć ukróciłaby moją mękę. Wiedziałam, że swoim zachowaniem przekreśliłam jakiekolwiek szanse na odzyskanie zaufania Nocnych. Teraz Katerina mogła pozwolić mi odejść. Przecież spieprzyłam. Zawiodłam i przyczyniłam się do nagłej autodestrukcji klątwy, dla której Dominique zaryzykowała wszystkim, co jej pozostało - życiem.
Więc i ja mogłam już utracić swoje.
- Nawet o tym nie myśl - oznajmił Daniel, a ja uświadomiłam sobie, że musiał obserwować mnie od samego początku.
- Zdradziłam ich - wyłkałam. - Zdradziłam samą siebie.
- Ale oszczędziłaś dziesiątki innych istnień - przypomniał.
- Zabijając kolejne.
- To byli tylko… - Daniel urwał, wzdychając ciężko. - Przepraszam, Cat.
Tak, to byli tylko Nocni. Dlaczego więc czuję się tak, jakby ktoś wyrwał moje serce, poćwiartował, a następnie zmiażdżył między gąsienicami czołgu?
- Twoja ręka… - zauważył zaniepokojony Shane, podchodząc bliżej.
Podniosłam dłoń, ukazując mu scaloną, gładką skórę nieprzeciętą żadną blizną.
- Szkoda tylko, że oni nie mają możliwości szybkiego wyzdrowienia.
- Chcesz wrócić do domu? - zapytał Daniel łagodnie.
- Najpierw przynieś mi kieliszek szampana. - Kiedy Daniel wstał, chwyciłam go za łokieć. - Nie, nie kieliszek. Butelkę.
Shane nic nie powiedział, ale nim odszedł, wywrócił oczami.
Już miałam na powrót zagłębić się w swym żalu, gdy zauważyłam zbliżającego się w moim kierunku Colina.
- Zabiłaś ich - rzucił krótko, czym na nowo przebił moje serce setką mieczy. - Wszystkich.
- Musiałam - wyszeptałam, choć żadne z nas w to nie uwierzyło.
- Miałem cię za kogoś zupełnie innego, Catherine. - Typowa ironiczna nuta zniknęła z jego głosu. Teraz miałam przed sobą wściekłego i zawiedzionego faceta, a nie skorego do flirtów lalusia. - A jesteś zwykłym tchórzem. Kiedy pojawiła się okazja do stania się kimś zupełnie innym, lepszymty po prostu spanikowałaś. Mam wrażenie, że nawet korona by ci nie pomogła. Tchórz zawsze pozostanie tchórzem.
Mogłam się z nim kłócić, uderzyć go, pozbawić tchu, nawet życia. Nie zrobiłam jednak nic, bo wiedziałam doskonale, że Colin ma całkowitą rację.
Nie zrobiłam tego, bo musiałam czy chciałam. Zrobiłam to, bo byłam szczerze przerażona, wręcz drżałam ze strachu przed tym, co mnie czekało. Odkąd wyszła na jaw prawda o klątwie, wyczuwałam rezerwę, z którą ludzie do mnie podchodzili. Każdy bał się małego, farbowanego na blond dziwoląga o magicznych, a właściwie przeklętych, fioletowych oczkach. Ja sama bałam się tego, kim może się stać. I chociaż na sali balowej, w objęciach Colina, czułam tę potęgę, tą całą królewską wspaniałość, nadal się jej obawiałam. Martwiło mnie, że zatracę siebie, choć doskonale wiedziałam, że mnie tak naprawdę nie ma i od zawsze była tylko Ona. Sprawy się komplikowały, stawałam się większa i lepsza, ale tak naprawdę wciąż cholernie się bałam. Siebie, jej, przyszłości.
Patrzyłam w ślad za odchodzącym Colinem, zastanawiając się, czy jego każdy kolejny krok boli tak samo jak mnie. Prawdopodobnie jednak nie, bo nawet się nie obejrzał. Jego miejsce natomiast zajęła Alice. W jej przypadku miałam jednak nadzieję na podziękowania, a nie wywód na temat tego, co powinnam była zrobić.
Bo  w i e d z i a ł a m, co powinnam była zrobić. Nie wiedziałam jednak, dlaczego wybrałam inaczej.
- Uratowałaś nas.
Otarłam policzki, choć miałam świadomość, że na niewiele się to zda. Ktoś przekręcił w moim organizmie jakiś zawór, a cała zgromadzona w nim woda wydostawała się właśnie przez gałki oczne.
- Podobno.
- Wiem, że…
Wyciągnęłam przed siebie dłoń.
- Nie, Alice. Nie wiesz.
Wampirzyca skwapliwie pokiwała głową. W niczym nie przypominała tej schludnej pani Radnej, która nie wierzyła we mnie i moją wstrzemięźliwość. W jej oczach, które na moje nieszczęście Colin po niej odziedziczył,  nie błyszczała już pewność siebie a... strach. 
- Tak, masz rację, milady. Nic nie wiem na temat tego, co czujesz i ile kosztowało cię takie poświęcenie. Ale… Ale jestem ci za nie wdzięczna. - Z oczu chłodnej i obojętnej zwykle Alice popłynęły łzy. - Uratowałaś dziś więcej istnień, niż odebrałaś. Uratowałaś mojego męża, mojego syna. Ja wiem, że zarzekałam, iż śmierć strażników w żaden sposób na mnie nie wpływa, ale… - Alice urwała, hamując wydobywający się z jej ust szloch. - Zapomniałam, że moja rodzina również uczestniczy w tej niekończącej się wojnie. A ich śmierć…
- Wiem, jak to jest stracić najbliższych - przyznałam, załzawionymi oczami przyglądając się rosnącym stosom trupów. - Wiem, jak to jest przyczynić się do ich śmierci.
Gdyby tylko ktoś powiedział mi jeszcze, czy wypowiadając te słowa miałam na myśli rodziców i Masona czy Nocnych, byłabym szczęśliwsza.
- Składam jeszcze moje kondolencje, milady - dodała Alice, niepewnie opierając dłoń na moim ramieniu. - Nie oceniam cię. Jestem wręcz szczęśliwa, że w końcu dostrzegłaś prawdę.
Zacisnęłam usta, czując, że słowa byłyby teraz tyko moją zgubą.
- Ciesz się każdą chwilą spędzoną z rodziną, Alice - rzuciłam w końcu, wewnętrznie nie dowierzając, że jeszcze się nie rozpłakałam. - Czasem wystarczy ułamek sekundy, by wszystko się zmieniło.
- Tak będzie, milady. Dziękuję.
- Catherine?
Pożegnałam Alice wymuszonym uśmiechem i odwróciłam się w stronę Daniela. Wręczył mi kieliszek szampana, który niemal natychmiast osuszyłam.
- Powinniśmy się zbierać, księżniczko.
Nie powiedział jednak ani słowa więcej, gdy ruszyłam w stronę płonącego stosu Nocnych. To było jak déjà vu. Chore, pochrzanione déjà vu. Wrzuciłam kieliszek do ognia, mamrocząc pod nosem słowa przeprosin. Wiedziałam, że na gówno się one zdadzą, ale czułam wewnętrzną potrzebę powiedzenia tego głośno.
A najśmieszniejsze w tym wszystkim nie były te durne przeprosiny, a  fakt, że piłam urodzinowego szampana na pogrzebie.


Marlene krzyczała, Lydia jej wtórowała, John przeklinał, a Cole udawał zniesmaczonego tym, że ktoś wyrwał go z mojego łóżka o czwartej nad ranem. W końcu Danielowi udało się ich przekonać, że jest ze mną w porządku, że krew nie jest tak naprawdę moja i że jeżeli zaraz się nie położy, zemdleje. Nieco niezdarnie podążałam za nim na górę, mając wrażenie, że schodów jest dwa razy więcej niż powinno być. Wydawało mi się też, ze stopnie się ruszają, choć to wcale nie były schody ruchome.
Mimo usilnych starań Daniela o to, byśmy przedostali się bezszelestnie do sypialni, potknęłam się o dywan i ległam jak długa, alarmując tym samym jakiegoś pierwszoroczniaka, który przyglądał nam się zaspanymi oczami. Daniel spławił dzieciaka, a mnie przerzucił sobie przez ramię jak worek kartofli.
Nie narzekałam, bo już nie tylko schody zaczęły wirować, a cały pokój. Jedynym minusem tej pozycji były narastające mdłości.
Czknęłam, na co Daniel parsknął cicho.
- Oj, księżniczko…
Kiedy postawił mnie na podłodze w sypialni, zachwiałam się. Podpierając się o ścianę, zaczęłam przesuwać się do przodu w kierunku łazienki. Miałam co najwyżej minutę, żeby tam dotrzeć. Gdyby mi się to nie udało, obrzygałabym dywan.
Daniel zlitował się nade mną i pomógł mi tam dotrzeć na czas. Służył mi również w samej toalecie, kiedy to nie dbając o nic zwracałam zawartość swojego żołądka do sedesu. Przytrzymywał w tym czasie te loki, które wyślizgnęły się z tak misternie upinanego przez Lydię koka.
- To nie było szczególnie seksowne - wyjęczałam, kiedy już po wszystkim opierałam rozpalone czoło o zimne kafelki obok sedesu.
Daniel zaśmiał się krótko.
- Chcesz wyglądać przy mnie seksownie?
- To, że jestem jedną emocjonalną kupą gówna, nie musi oznaczać, że ty masz na to patrzeć.
- Co z tego, że patrzę, jak się rozpadasz? - zapytał Daniel łagodnie, wciąż głaszcząc mnie po włosach. - Niby kto, jak nie ja, pomoże ci się pozbierać?
- Jestem zmęczona - wyznałam, nieszczególnie świadoma tego, co powiedział. Szumiało mi w głowie, jakby ktoś pozostawił w niej włączony, śnieżący telewizor.
Daniel pomógł mi dźwignąć się do pionu. Zadbał też o to, bym dotarła do łóżka bez szwanku. Wtedy jednak pojawił się problem.
- Musisz… Musisz zdjąć sukienkę - zauważył niepewnie.
Odwróciłam się do niego plecami. Chwyciłam się ramy łóżka, by nie upaść. Cały pokój zdawał się wirować.
- To ja jestem pijana. Ty chyba jeszcze potrafisz rozpinać guziki.
Zrobił to dość szybko i sprawnie. Byłam tak wcięta, że nawet nie pamiętałam, czy musnął przy tym moją skórę. Zresztą, było mi wszystko jedno. Chciałam po prostu pójść spać.
Jednak kiedy stanęłam przed nim w samych majtkach, z włosami ledwo zakrywającymi zaklejone plastrami piersi, poczułam się zażenowana nawet mimo upojenia alkoholowego.
- Ja… - Daniel odchrząknął i spuścił wzrok. Podrapał się po karku, co wyglądało na wymuszony gest, zupełnie jakby nie wiedział, co zrobić z rękoma. W końcu odszedł w kierunku szafy szybkim, sprężystym krokiem. Kiedy wrócił, wręczył mi czarną koszulkę. - Masz. Nie wiem, gdzie posiałaś swoją pidżamę.
Była pod poduszką, ale w tym momencie nie byłam zbyt pewna brzmienia swojego głosu. Dlatego też milczałam.
Zawsze myślałam, że ubieranie bluzki jest sprawą łatwą i oczywistą jak oddychanie. Nie wiedziałam jednak, co poszło nie tak w moim przypadku. Zaklinowałam się.
- Um, Daniel?
Shane parsknął cicho, ale ruszył mi z odsieczą. Już po chwili koszulka leżała na swoim miejscu, nadal jednak nie zakrywając tyle, ile przyzwoita dziewczyna powinna mieć zakryte.
Nieco zaniepokojona bliskością Daniela, podniosłam wzrok. Shane uśmiechnął się lekko i wyciągnął dłoń, by dotknąć mojego policzka. Potarł kciukiem to miejsce, w którym zaczynała się kość policzkowa.
- To, co dzisiaj zrobiłaś… Możesz uważać inaczej, ale jesteś bohaterką, Catherine. Jesteś moją bohaterką - wyszeptał z nieskrywaną czułością. - Poświęciłaś tak wiele dla nas, Dziennych. Dla mnie. - Jego źrenice się rozszerzyły. W blasku księżyca wpadającego do pokoju przez balkonowe drzwi jego oczy zdawały się być całkowicie czarne. - Znów mnie uratowałaś, księżniczko.
- Oni mi nie wybaczą...
- Nie zadręczaj się tym - poprosił, całując mnie w czoło. - Dziś są twoje urodziny.
- Tylko ja mogłam sprezentować samej sobie masowy mord tych, których kocham.
Daniel westchnął, przysuwając się bliżej mnie. Był tak blisko, że przestałam widzieć swoje stopy, a ciepło bijące od jego ciała mieszało się z moim.
- Nie znam się na miłości, ale myślę, że da się z niej wyleczyć. Znajdziemy rozwiązanie, księżniczko, obiecuję.
- A co, jeśli ja nie chcę o nich zapominać? - wyszeptałam, czując napływające do moich oczu łzy.
- A więc chcesz ich kochać?
Spojrzałam na niego z bólem. Miałam nadzieję, że wybaczy mi niezależnie od tego, co powiem. A po dzisiejszych atrakcjach nie miałam najmniejszej ochoty dalej tłamsić w sobie uczuć, którymi pałałam do Nocnych.
- Muszę ich kochać, Danielu.
- A gdybyś tak pokochała kogoś innego? - zapytał cicho, nieznacznie pochylając się w moją stronę. - Kogoś, kto swoją miłością przyćmiłby wszelkie udawane uczucia do tych potworów?
- A znasz kogoś takiego?
- Może. - Daniel starł nieposłuszną łzę, która wydostała się z mojego oka. - Pytanie tylko, czy ty jesteś gotowa odwzajemnić jego uczucia.
Przesunęłam dłonie na pierś Daniela i delikatnie go od siebie odepchnęłam. Mdliło mnie od jego intensywnego zapachu. Poza tym cholernie kręciło mi się w głowie, lecz miałam dziwne przeczucie, że to nie tylko za sprawą wypitego dziś alkoholu.
Ale co ja tam wiedziałam, skoro nie potrafiłam nawet dokonać podstawowego wyboru: Dzienni czy Nocni?
- Myślę, że nie jestem gotowa teraz na nic innego, poza trwaniem w swoim żalu.
- Więc odnajdź go, kiedy twoje serce będzie gotowe przyjąć kogoś więcej niż Nocni - odparł Daniel, odsuwając się ode mnie. Naraz zrobiło mi się przeraźliwie zimno.
- A kim on jest? - zapytałam, niezgrabnie siadając na łóżku. Nawet teraz pokój wirował.
- Pewnym masochistycznym dupkiem. Może kiedyś go dostrzeżesz. - Daniel pochylił się i odcisnął szybki, może nawet nieco szorstki pocałunek na moim czole. Na pewno znacznie różnił się on od tego, którym uraczył mnie wcześniej. - A teraz pora spać.
- Zostaniesz ze mną? - zapytałam, niemal wyczuwając w swoim głosie błaganie.
Daniel uśmiechnął się łagodnie, a napięcie na jego twarzy, które pojawiło się znikąd, równie szybko zniknęło.
- Zawsze, księżniczko.
Kiedy otulona kołdrą i jego opiekuńczymi ramionami zasypiałam, wyrzuty sumienia były niemal niewyczuwalne.


***

Cześć, robaczki! Tak - w zeszłym tygodniu nie było rozdziału. Bardzo dziękuję za wszystkie maile i wiadomości z pytaniem, czy u mnie wszystko w porządku. Bo tak, wszystko jest okay :> Po prostu ostatnio miałam trochę sprawdzianów - nauczyciele chcieli mieć wszystko zaklepane przed świętami - a w weekend miałam problemy z Internetem, no i tak to jakoś zleciało.
Co do rozdziału... Piszcie, co sądzicie, bo ostatnio jest was niewielu - wyświetlenia lecą w dół jak szalone. Mogłabym zapewniać, że nie piszę tylko dla cyferek, ale zawsze lepiej się pisze ze świadomością, że ktoś jednak czyta to, co tworzysz, prawda? :> A może coś prowadzę w nieprawidłowym kierunku, huh? Czegoś jest za mało, za dużo, coś spieprzyłam? Każda opinia będzie niezmiernie ważna i za każdą serdecznie dziękuję :))
Ach, jeszcze na koniec odsyłam Was do zakładki z jakże wdzięcznym tytułem: ZWIASTUN Nessa odwaliła kawał dobrej roboty! (Jak zwykle bez mojej wiedzy, echem) Jeszcze raz gorąco dziękuję, piękności! :* Kolejna łopata dla ciebie! :>
Buziaki,
Klaudia99

PS Gdyby się okazało, że na święta z rozdziałem już nie wpadnę (a przecież jest i możliwość na kolejną notkę za kilka dni, a co! :D) już teraz życzę Wam zdrowych, spokojnych i spędzonych w gronie rodziny świąt! Wszystkiego jajecznego, kochani! :))







            

6 komentarzy:

  1. O mój Boże *____*
    Czytam i dobrze wiesz, że się zachwycam. O Boże, piosenka – Broken Irys jak zwykle niszczy system. O Boże, Nocni. O Boże, William. O Boże, akcja z sercem. O BOŻE, Datherine <33
    Ale po kolei. Już się ogarniam.
    Już kiedy pisałaś zakończenie pierwszej części, byłam oczarowana emocjami Catherine – jej wewnętrzne rozdarcie, tęsknota za Nocnymi i lojalność wobec Dziennych. Wszystko to dawało niesamowity efekt już wtedy, a teraz dodatkowo się nasiliło. Jej ból jest tak wyraźny, że aż oszałamia – opisy cudowne i piszę to z pełnym przekonaniem, bo na tę kwestię jestem wyczulona. A Ty mnie urzekłaś i tyle; słowo protestu, a łopata pójdzie w ruch – sama mi dałaś ;]
    Krzyk Catherine musiał robić wrażenie. To, co działo się później… Podczas rozmowy z Williamem (uwielbiam gościa <33), a zwłaszcza później, kiedy Catherine… Oj, Katerina! Kiedy zaatakowała Petera… Ta akcja z sercem była genialna. Ze dwa razy do tego wracałam *_* Może jestem okrutna, ale to było genialne, nie wspominając o jej emocjach i poświęceniu.
    To rozdarcie Catherine wyszło cudownie. Mogę tylko zgadywać, jak czuje się ktoś, kto zabił tych, których kocha, by ocalić innych. Colin podniósł mi ciśnienie, Alice sprawiła, że prawie padłam, bo zdecydowanie nie tego się po kobiecinie spodziewałam. To jednak nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się na końcu.
    To takie słodkie, delikatne i… niezwykle emocjonalne zarazem. Porozumieli się i to samo w sobie zachwyca, ale przecież Daniel prawie jej powiedział, że ją kocha. To już niemalże na poważnie, a ta prośba Cath na końcu… Wydaje mi się, że zadecydowała – przynajmniej na razie.
    Chcę więcej i tylko dlatego nie zatłukę Cie za to, że mogłabyś w siebie wątpić <33 I znowu mi dziękujesz, chociaż nie powinnaś – gdyby nie Twoje pomysły, ja nie miałabym do czego robić czegokolwiek c: (A już zwłaszcza bez Twojej wiedzy – ha, ha =P). Ogarnij się, kobieto i rób swoje, bo historia jest cudowna. I to JA Ci to mówię c:

    Weny, czasu, wiary w siebie!
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw obejrzałam zwiastun.
    Piękny i ta muzyka idealnie dobrana.
    Potem postanowiłąm oczywiście przeczytać.
    Rety akcja opisana przez Ciebie jest po prostu wspaniała a sama Catherine... o rety rety chyba po raz pierwszy brak mi słów po przeczytaniu jakiegokolwiek rozdziału.
    Naprawdę wdepłaś mnie w ziemię i to dosłownie co się rzadko zdarza.
    I jeszcze Daniel z Willem.
    Zauroczyłam się nimi bardzo.
    Naprawdę bezkompromisowo uważam, ze jesteś moim geniuszem.
    Czytanie blogów nigdy mi się nie znudzi i wspaniale że dzięki temu trafiam do innego i niesamowitego świata.
    Ogółem nastawienie bardzo pozytywne.
    Pozdrawiam mocno!

    www.autorska-strefa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zwiastun jest niesamowity! <3
      Bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło ci do gustu :> Jak juz wspominałam - to moje pierworodne, a przy tym najbardziej lubiane dziecko :) Dlatego świadomość, że komuś może ono przypaść do gustu, jest wspaniałym doświadczeniem.
      Oj tam od razu geniuszem :> Mogę się założyć, że ty piszesz równie świetnie - cały czas przymierzam się do przeczytania twojego bloga, ech, jak widać z marnym skutkiem. Ale teraz święta, nadrobię zaległości! :]
      Również serdecznie pozdrawiam!

      Klaudia99

      Usuń
  3. To nie ma być w żadnym wypadku hejt.
    Po prostu uważam, że już chyba za długo to ciągniesz i pisanie nie sprawia Ci takiej przyjemności jak kiedyś ( zresztą, co ja tam wiem) ale wydaje mi się, że te rozdziały powstają bardziej aby nie zawieść czytelników, niż z Twojej chęci.
    Moim zdaniem ciągle dzieje się, to samo. Cathernine nie potrafi się zdecydować, a od czytania jej wewnętrznych rozterek zaczyna człowieka boleć głowa.
    Nagle główna bohaterka, która była najciekawszą postacią staje się.. nijaka.
    Nie wspominając o Danielu, który też stał się nielogiczny.
    Ech, no mam nadzieję, że to tylko takie moje rozmyślenia. I niedługo znów nas czymś zaskoczysz.
    Pozdrawiam Ola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważasz, że za długo ciągnę AC, czy wątek rozdartej Catherine, bo nie bardzo zrozumiałam? Pisanie nadal sprawia mi ogromną radość, tu mogę cię zapewnić. A szczególnie pisanie rozdziałów na Akademię Ciemności- moje pierworodne, przez co nawet lekko faworyzowane dziecko. Historia napisana jest już z pięć rozdziałów w przód, a ja nie zamierzam jej w żadnym wypadku jeszcze kończyć.
      Co do samej postaci Cat... Czuję się zmieszana po przeczytaniu twojej opinii. Moim zdaniem opisuję jej rozdarcie nie tak, żeby was zirytować, a tak, żeby zaciekawić. Ale okay, jeśli ty uważasz inaczej- szanuję to. Nie wyobrażam sobie jednak, by po zaledwie siedmiu rozdziałach drugiej części-bo to dopiero od 19/20 rozdziału Catherine zaczęły targać sprzeczne emocje względem Nocnych- moja postać była zdolna dokonać wyboru. Muszę stopniowo ukazywać jej wewnętrzną walkę. Przepraszam, jeśli wychodzi mi to nie tak, jak zamierzałam.
      Co do wspomnianego przez ciebie "aktu zaskoczenia"... Czy gdybym w tym rozdziale pozwoliła Cat przyłączyć się do Nocnych byłabyś zaskoczona? Bo ja nie bardzo. Jeśli cię to w jakimś stopniu pocieszy, to opowiadanie ku temu zmierza. Ale jeszcze nie teraz. Nie po siedmiu rozdziałach drugiej części, która skupia się głównie na przemianie Cat.
      Niemniej jednak dziekuję za opinię :> Tego właśnie potrzebowałam- jakiejś szczerej opinii, która pomogłaby mi zobaczyć jak WY, moi czytelnicy, widzicie to opowiadanie.
      Pozdrawiam,

      Klaudia99

      Usuń
  4. Hej:*
    Kurczę jesteś genialna:D
    Wiesz co chcesz pisać. i sprawia ci to frajdę:d
    robisz to normalnie super:D
    Opisałaś całą tą sytuacje tak że czułam, się jakbym tam była. I obserwowała całą sytuacje z boku :D
    Jestem zaskoczona reakcją Alice(i tak jej nie lubię)
    Colin w moich oczach to dupek (przepraszam za brzydkie słowo)
    Ale zamiast powiedzieć Cat jakieś milsze słowo , to postąpił jak postąpił XD
    Biedna Cat zabiła nocnych co na pewno się na niej odbije. Ale za to uratowała Daniela(a to najważniejsze) innych dziennych. Kurczę czekam na więcej wątków Daniela i Cat :)
    Weny życzę bardzo dużej oraz dużo pomysłów :*
    Twoja czytelniczka Choi Hyu Sun:*

    OdpowiedzUsuń