piątek, 11 marca 2016

Rozdział 26


Jestem oczarowana melodią, tekstem, głosem... Zakochuję się coraz bardziej z każdym kolejnym odsłuchaniem...

"Zimne kości - tak, to moja miłość.
Ukryła się, uciekła jak duch.
Czy ona nie wie, że krwawimy tak samo?
Nie chcę płakać, ale przełamuję się.
Czy odeszła, czy odeszła - nie potrzebuję wiedzieć.
Jeśli odeszła, jeśli odeszła - wróć do domu.
Po prostu wróć do domu..."



Dość długo siedzieliśmy z Colinem na zewnątrz, bezmyślnie gapiąc się w otaczający nas mrok. Raz po raz któreś z nas się odzywało, jednak były to raczej jakieś zabawne anegdotki, spostrzeżenia na temat ludzi tańczących już na sali. Żadne z nas nie otworzyło się tak, jak wcześniej. Nie potrzebowaliśmy kolejnej fali wyznań. Dokładnie wiedziałam to, co powinnam wiedzieć. Colin był inny. I to ceniłam w nim najbardziej.
Byłam zmarznięta, ale szczęśliwa. Czekałam od tygodni na kogoś, kto patrząc na mnie, nie będzie okazywał strachu czy obrzydzenia. A moi przyjaciele byli cudowni w okazywaniu mi wsparcia, naprawdę. Ale nie byłam głupia. Dostrzegałam tę rezerwę, jednoznaczne spojrzenia, gdy wspominałam o swoich zdolnościach. Rozumieli mnie, mój problem. A nawet go tolerowali. Ale nie potrafili się pogodzić z tym, że ja naprawdę jestem inna i nie potrzebuję tego samego, co inne zagubione dziewczyny. Bo ja nie potrzebowałam wsparcia. Potrzebowałam osoby, która dostrzegłaby we mnie wielkość. Kogoś, kto podziwiałby mnie, a nie starał się utemperować i trzymać krótko na smyczy.
A Colin niewątpliwie był taką osobą.
Za to Daniel… Daniel był wspaniałym przyjacielem. W tej kwestii nie miałam mu niczego do zarzucenia. Wspierał mnie jak nikt inny. Dotąd nie wiedziałam, dlaczego między nami się popsuło. On jako jedyny nie bał się tego, kim się stawałam. Był jednak pewien mały, ale istotny problem: Daniel nie był taki jak ja. Mógł bardzo pragnąć mnie zrozumieć - jednak nie potrafił. Bo on całym sercem nienawidził Nocnych. Pod tym względem całkowicie się różniliśmy. Teraz już wiedziałam, że ta różnica była powodem, dla którego mu nie powiedziałam. Po prostu bałam się, że go stracę. Nie chciałam, żeby zaczął mnie postrzegać jako zdrajcę. Alisson zostawiła go dla Nocnego. Jak więc miałam mu powiedzieć, że wkrótce zrobię to samo? Złamałabym mu tym serce bardziej niż samym zatajeniem prawdy. A tego nigdy nie chciałam zrobić.
A teraz popsułam wszystko. Więcej niż planowałam. Złamałam serce jemu, ale i samej sobie. Utraciłam jedyną osobę, która dostrzegła we mnie dobro.
Co więc mi pozostało, poza odwróceniem się w stronę zła?
- Catherine?
Podniosłam wzrok na zbliżającą się ku nam osobę. Serce zabiło mi mocniej, kiedy rozpoznałam Daniela. Widziałam jednak dokładnie, że wszystko już straciłam. Bezwzględność w czarnych oczach Shane’a była w stanie zmiażdżyć moją zbrukaną duszę.  Żeby więc pokazać mu, że i mnie nie zależy, dyskretnie przysunęłam się bliżej Colina. Chłopak załapał aluzję i ujął moją dłoń, pomagając mi w odstawianiu tej szopki.
 Jezu, to naprawdę był facet, którego szukałam przez całe swoje życie.
- Co jest, Shane? - mruknęłam. - Richard przysłał cię po solenizantkę?
- Cóż, mogłabyś łaskawie od czasu do czasu pojawić się na  s w o i m  przyjęciu. - Shane ze znudzoną miną podał mi telefon. - Marlene chce pogadać. Twierdzi, że ignorujesz jej telefony.
- Bo widzisz, kochana pani dyrektor - teraz mówiłam do słuchawki - jeśli ktoś nie odbiera, znaczy, że jest zajęty.
- Albo nie chce rozmawiać z nadopiekuńczą wariatką - podsunęła Marlene, wzdychając. - Powiedz, ptaszyno, wszystko w porządku?
- Wciąż jestem trzeźwa, jeśli o to pytasz.
Marlene ponownie westchnęła. Zauważyłam, że podczas rozmów ze mną robi to zdecydowanie częściej niż powinna.
- Pytam o całokształt, ptaszyno. Nic ci nie jest? Nie wyczuwasz… niebezpieczeństwa?
- Marlene, wiem, że się martwisz - rzuciłam zrezygnowana. No błagam, ile razy można odgrywać tę samą scenę? - Ale Daniel mnie pilnuje. Dziś nie zamierzam podwinąć kiecy i uciec, by się do nich przyłączyć.
- A kiedykolwiek zamierzasz to zrobić?
Nie odpowiedziałam. Marlene chyba załapała aluzję, bo szybko zmieniła temat. Na niezbyt przyjemniejszy, ale byłam jej wdzięczna za to zgrabne pominięcie.
- Daniel mówił, że rezygnuje. Powiesz mi dlaczego? Myślałam…
- Chyba tracę zasięg! - krzyknęłam, wydając szumiący odgłos. - Poga…my jak wr…cę.
Rozłączyłam się i oddałam telefon zniesmaczonemu Danielowi.
- Czemu nie chciałaś powiedzieć Marlene, jaka to jesteś idealna, co? - parsknął, krzyżując ramiona na piersi.
- Bo to nie rozmowa na telefon.
- Albo po prostu stchórzyłaś. Jak zwykle, kiedy trzeba się z czegoś głębszego zwierzyć, ty zamykasz się w sobie. Ile jeszcze planujesz uciekać od odpowiedzialności, co, Evans?
- Z szacunkiem, przyjacielu - wtrącił ostrym głosem Colin. - Zwracasz się do damy.
- Nie obracam się w waszym nienormalnym świecie, ale mam podobne wyobrażenie damy - mruknął Daniel. - A Catherine na pewno nie wpasowuje się w tę kategorię.
- Słuchaj, ty…
- Koniec! - rzuciłam, wchodząc między nich. - Już niektórzy patrzą na nas dziwnie. Nie róbcie większych scen.
- Cóż - odezwał się Daniel, poprawiając klapy naruszonej przez Colina marynarki - mnie by nie przeszkadzało małe widowisko. Ktoś w końcu musi ożywić tę imprezę, nie?
- Tym razem się z tobą zgodzę, kolego.
- Koniec - powtórzyłam ostrzej, jednocześnie odpychając Colina na bok. - Nie zmuszajcie mnie do użycia perswazji.
Chłopcy wymienili się niebezpiecznymi spojrzeniami. Już miałam ponownie reagować, gdy spasowali. Opuścili zaciśnięte pięści. Daniel rozluźnił szczękę, a na czole Colina przestała pulsować żyła. Mimo wszystko obiecałam sobie, że muszę mieć na nich oko przez resztę wieczoru. Urażona męska duma mogła być naszą dzisiejszą zgubą.
Colin odwrócił wzrok od Shane'a i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko i skłonił głowę.
- Jak sobie życzysz, moja pani.
Daniel odwrócił się na pięcie bez słowa. Knight podszedł do mnie, ujął moją dłoń. Zaczął rysować kciukiem okręgi na jej wierzchu. Miałam wrażenie, że im bardziej oddalał się Daniel, tym mniej siły wkładał w tą czynność.
- Kim on dla ciebie jest, co? - zapytał nagle.
Skąd pojawiło się to drzewo? I dlaczego pragnę zerwać z niego najdorodniejsze kłamstwo?
- Nikim. Nawet jeśli kiedyś znaczył więcej niż powinien..
Colin przyjrzał mi się, marszcząc brwi. Niczego nie powiedział, ale wiedziałam, o czym pomyślał. Potrafiłam z niego czytać jak z otwartej księgi.
- Może ofiarujesz mi ten obiecany taniec, pani? - zasugerował, kłaniając się z kurtuazją.
Wróciliśmy na salę, wywołując falę szeptów. Spięłam się, na co Colin mocniej uścisnął moją dłoń. Dodawał mi otuchy, tak jak niegdyś Daniel. Moje wnętrze zaszlochało na tę  myśl. Niegdyś. Świadomość tego, że mówiąc o moim przyjacielu, wsparciu i ocaleniu musiałam używać czasu przeszłego, wbijała w moje serce setki ostrzy.
Oddychaj, Catherine. To był twój wybór. Tym razem to ty musisz pozwolić komuś odejść.
Kiedy ja nie chciałam go tracić. Nie po tym, co razem przeszliśmy. Nie teraz, kiedy potrzebowałam kogoś, dla kogo i za kogo będę mogła walczyć.
- Kochana?
Otrząsnęłam się z mrocznych myśli i spojrzałam prosto w błękitne oczy Colina.
To z niego musisz uczynić swojego najlepszego przyjaciela. On lepiej się do tego nadaje. On cię rozumie. Dzięki niemu będzie ci łatwiej zdecydować.
- Jestem, jestem. - Uśmiechnęłam się,  dygając lekko. - Jesteś gotowy przyjąć ten zaszczyt?
Zamiast odpowiedzieć, objął mnie ciasno prawą ręką  w talii. Był zbyt blisko, wiedziałam o tym. Jednocześnie jednak nie chciałam, by się ode mnie odsuwał.
- Popraw mnie, jeśli się mylę - wyszeptałam, patrząc mu w oczy; dzięki szpilkom nie byłam taka znowu malutka. - Ale czy nie powinieneś zachować jakiegoś dystansu? - Wskazałam na kołyszącą się w takt muzyki parę obok. - Oni mogą oddychać. Ja niespecjalnie.
- Schlebia mi, że mój widok zapiera ci dech w piersiach, piękna Catherine - wymruczał, przesuwając palcami po moim odsłoniętym przedramieniu, by na koniec spleść nasze dłonie.
Kiedy utwór się zmienił, przestałam marudzić. Pozwoliłam uwieść się zarówno muzyce, jak i samemu Colinowi. A oboje byli równie cudowni. Młody Knight miał jednak ten zaszczytny przywilej trzymania mnie w ramionach. Melodia jednak nie chciała być gorsza i wypełniała mnie całą, od czubków palców u stóp, aż po ostatni fragment mojej duszy - w tym momencie mniej czarnej i zbrukanej niż zazwyczaj. Colin prowadził mnie z niebywałą precyzją. Miałam wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem czy przesunięciem palców po zakrytych tylko cienkim materiałem plecach, nadaje mi prawidłowy kształt. Byłam w jego dłoniach bezkształtną, rozpadającą się masą. Gliną, z której próbował stworzyć prawdziwe dzieło sztuki.
Już dawno nie czułam czegoś tak… porażającego. Miałam wrażenie że się rozpadam i tworzę całość. Że zamarzam, ale jednocześnie płonę. Że oddycham, ale płuca mam pełne niewykorzystanego tlenu. Że upadam, ale się wznoszę. Że żyję i nareszcie lśnię.
To było takie nieprawdopodobne uczucie... W oczach Colina widziałam odbicie samej siebie - pięknej, odważnej, szczęśliwej. Niczym nie przypominałam Catherine, którą zwykłam znać. Już nawet nie wyglądałam jak ona. Sunąc po parkiecie w ramionach Knighta bardziej przypominałam Katerinę niż samą siebie. Zniknęła ta sarkastyczna, wiecznie obrażona na cały świat nastolatka, która w ramach buntu farbowała włosy na wiśniowo. Byłam nią. Tylko i wyłącznie. Zawsze tak było, ale nie potrafiłam się z tym pogodzić. Nie potrafiłam odważyć się na to, by ją wypuścić, by zrobić jej miejsce.
By stać się nią w całości.
A tak naprawdę to samą sobą, gdyż nigdy nie było tamtej Catherine. Ona była tylko przykrywką, moim schronieniem do czasu, aż nie pogodzę się z własnym jestestwem. Wymyśliłam ją. Wcielanie się w jej rolę od lat sprawiło, że mylnie uznałam ją za część samej siebie. Teraz jednak wiedziałam, że przez siedemnaście lat mojego życia byłam w ogromnym błędzie.
Zawsze miała być tylko Ona. Katerina - moje szczęście, radość, spełnienie i piękno, jednocześnie jednak i przekleństwo.
Kiedy utwór dobiegł końca, poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie w żołądek, oddzielił moje ciało od duszy. Ona zniknęła wraz z melodią. Wiedziałam jednak, że wróci, kiedy będę w pełni gotowa, by ją przyjąć i pozwolić jej przejąć kontrolę.
A z każdym dniem moja gotowość wzrastała.
Colin ukłonił się, więc i ja dygnęłam. Następnie pozwoliłam mu wziąć się pod ramię i wraz z nim zeszłam z parkietu. Wybraliśmy miejsce obok udekorowanej kwiatami i pudrowymi wstążkami kolumny, z dala od obszaru zajmowanego przez dyskutujących mężczyzn z Rady.
Nie dane nam było jednak długo porozmawiać. Zaraz dopadła nas matka Colina - rudowłosa Alice, z którą to nie za bardzo się lubiłyśmy.
Wampirzyca wyglądała naprawdę świetnie w obcisłej sukni bez pleców w kolorze wina. W tym makijażu i z burzą loków na głowie w życiu nie powiedziałabym, że ma ona już dwójkę dorosłych dzieci. Nie wyglądała jak typowa mamuśka. O nie. Trzeba jednak pamiętać o tym, że miała też trochę więcej kasy niż typowa mamuśka.
- Powinieneś udać się do mężczyzn, synu - oznajmiła, poprawiając mu przekrzywioną muchę. - Dan narzekał, że milady Katerina tak cię oczarowała, że nawet się z nim nie przywitałeś.
- No ale tylko na nią spójrz, mamo - odparł Colin, uśmiechając się do mnie.
- Dopiero co rozstałeś się z Helen.
Colin zamarł na te słowa. Spojrzał na mnie, jakby spodziewając się, że ucieknę na wzmiankę o jego byłej. Nie czułam się jednak w najmniejszym stopniu poruszona. Niby czemu miałam być? Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Byliśmy jedynie bratnimi duszami.
- To było miesiąc temu, mamo.
- Dobrze już, dobrze - skapitulowała Alice. - Idź więc znaleźć Scarlett. Nie widziałam jej, od kiedy wstała od stołu.
- Mamo - jęknął Colin - ona ma osiemnaście lat. Nie musisz kontrolować jej na każdym kroku.
- Chcę mieć tylko pewność, że jest bezpieczna - odparła Alice, na co uśmiechnęłam się pod nosem. Zupełnie jakbym słyszała Marlene.
Colin wywrócił oczami, ale odszedł, uprzednio całując wierzch mojej dłoni i kłaniając się matce. Kiedy zostałyśmy same, Alice westchnęła. Bałam się, że puści mi jakieś kazanie w stylu „Jesteś nieodpowiednią partią dla mojego syna!”, ale ta zamiast tego uśmiechnęła się do mnie.
- Wspaniale wyglądasz, Catherine - oznajmiła, czym wprawiła mnie w totalne osłupienie. - Cieszę się, że sukienka pasuje. Nie myliłam się, mówiąc, że nosisz rozmiar trzydzieści cztery.
- Tak. - Nieco skrępowana pokiwałam głową. W końcu wokół było pełno ludzi, a ta wypominała mi mój rozmiar. - Jest naprawdę wspaniała. Dziękuję.
- Pasuje ci ten kolor. Powinnaś zrezygnować z czerni, którą podobno nosisz nałogowo. Postarza cię.
- Ciężko jest zrezygnować z czerni, kiedy ma się żałobę - mruknęłam.
- Po zmarłych w ataku? - Kiedy skinęłam głową, Alice wzruszyła ramionami. - To nie byli twoi bliscy. Dwa miesiące żałoby powinny wystarczyć, by uczcić ich pamięć.
Czy ja się przesłyszałam? Błagam, niech ktoś powie, że tak.
- Z całym szacunkiem, pani Knight, ale te osoby walczyły za mnie. Jak śmie pani twierdzić, że nie były mi bliskie?
- Och, źle mnie zrozumiałaś, milady - zreflektowała się wampirzyca. - Po prostu chciałam, żebyś wiedziała, że jesteś zbyt młoda, by oddać się niekończącej się żałobie. Gdybym ja miała chodzić w czerni po każdym strażniku, którego moja rodzina straciła, nigdy nie zobaczyłabyś mnie w ubraniach innej barwy. Takie to już jest nasze życie, Catherine. Musimy pogodzić się z myślą, że każdego dnia umiera ktoś, byśmy my mogli żyć dalej.
- Nie powinno tak być.
- Ale jest. I strażnicy o tym doskonale wiedzą. Jesteśmy ważniejsi niż oni. Ryzykowanie dla nas to dla nich nie poświęcenie, a zaszczyt.
Parsknęłam oburzona.
- Zmuszacie  d z i e c i,  żeby za was umierały!
- Ktoś się rodzi, a ktoś umiera. Nie da się tego obejść, milady.
- I to wy śmiecie nazywać Nocnych potworami - wyszeptałam.
Alice syknęła zaskoczona. Nim zebrała w dłonie fałdy spódnicy i odeszła, posłała mi zgorszone spojrzenie.
- Obyś dostrzegła prawdę prędzej niż później…
Pożegnałam matkę Colina obojętnym spojrzeniem.
- To było naprawdę, naprawdę efektowne. - U mojego boku wyrósł uśmiechnięty Richard. Wyglądał na lekko podpitego. Policzki miał zaróżowione, jakby przez cały czas stał na mrozie, a jego spojrzenie było zasnute leciutką mgiełką. - Cóż to za bal bez słownych przepychanek, prawda?
- To nic takiego - odparłam szybko, ale oboje wiedzieliśmy, że kłamię. Cała drżałam od powstrzymywanej złości.
- Mimo wszystko uważam, że Alice miała rację. Odnośnie prawdy i tego, byś ją jak najszybciej dostrzegła, milady - sprecyzował Richard, widząc moją zdumioną minę.
- A więc i ty uważasz, że jestem rozchwianą emocjonalnie idiotką, która nie wie, po której ze stron powinna się opowiedzieć?
Przewodniczący Rady wzruszył ramionami.
- To ty to powiedziałaś, Katerino.
Już miałam coś odpowiedzieć, krzyknąć, olać zasady dobrego wychowania na rzecz bronienia własnych racji, gdy to się stało. Naraz zabrakło mi tchu, zupełnie jakby jakaś silna dłoń zmiażdżyła mi tchawicę. Przerażona zatoczyłam się do tyłu; wpadłam na udekorowaną kwiatami kolumnę. Przycisnęłam dłonie do piersi, jednocześnie zastanawiając się, co się ze mną dzieje. Nie musiałam długo tego rozważać, bo zdolność oddychania wróciła. Na moje nieszczęście wraz z obezwładniającą serce i duszę tęsknotą.
- Milady?
- Catherine!
- Księżniczko?
Drgnęłam, słysząc ten znajomy przytyk. Podniosłam wzrok, natychmiast napotykając zaniepokojone spojrzenie Daniela. Nic więcej nie powiedział. Tylko na mnie patrzył. A ja na niego. Oboje zgodnie ignorowaliśmy zamieszanie, które swoim zachowaniem wywołałam wśród Radnych.
I przez chwilę naprawdę czułam się tak, jak wtedy, gdy niczego między nami nie popsułam. Gdy Daniel zawsze był przy moim boku, gotowy służyć mi swoim ramieniem.
To były wspaniałe sekundy normalności.
- Wszystko w porządku. - Mówiłam do ogółu, ale patrzyłam tylko na Shane’a. - Po prostu niestabilne emocjonalnie idiotki czasami tak mają.
- Jesteś pewna, że to nie… - Daniel urwał, niepewny czy powinien kończyć, lecz ja dokładnie wiedziałam, co miał na myśli.
- Tak. To nie ten rodzaj bólu. Są zbyt daleko.
- Kto? - zaciekawił się Richard. - Nocni? Tu nas na pewno nie znajdą.
- Na wszelki wypadek wyślij jakiś patrol - zasugerowałam. - Są dość daleko, ale nie wiem, co planują. Przez cały wieczór nie odbierałam ich tak silnie, jak właśnie teraz.
- Jak ich „odbierasz”? - zapytał Dan, nagle materializując się u mojego boku.
Cholerni Radni. Zawsze znajdą pretekst do wszczynania śledztwa.
- Tak po prostu. - Pomijałam najważniejsze kwestie, ale oni nie musieli o tym wiedzieć. Jeszcze tego mi było trzeba, by zaczęli się mocniej interesować mną i moją tęsknotą. - Łączy nas więź, której nie potrafię wyjaśnić.
- Oczywiście. - Dan nie wyglądał na szczególnie przekonanego. - Ale...
- Catherine - odezwał się nagle Daniel. - Mogę cię prosić do tańca?
Spojrzałam na niego zdumiona, ale nic nie powiedziałam. Podałam mu dłoń i pozwoliłam poprowadzić się przez parkiet do miejsca w cieniu ogromnej, kwiatowej konstrukcji, gdzie żaden ze wścibskich Radnych nie mógł nam przeszkodzić.
- Dzięki - szepnęłam nieco zażenowana. - Nie miałam ochoty, by się z tego tłumaczyć.
- Tak, domyśliłem się.
- Więc... - Uśmiechnęłam się blado, zbierając w dłonie fałdy spódnicy. - Pójdę już. Dzięki. Jeszcze raz.
- Myślę, że skoro już udało mi się porwać cię z rąk zaborczego lowelasa, mogłabyś ofiarować mi choć ten jeden taniec - zauważył nieśmiało, lekko się kłaniając. - Więc?
Przez chwilę tylko mu się przyglądałam. Targało mną tyle sprzecznych emocji, że miałam ochotę zamknąć oczy i zemdleć, by się od nich odciąć.
- Dlaczego to robisz? - wyszeptałam zbolałym i drżącym od wstrzymywanych łez głosem. - Chcesz mi się zrewanżować? Teraz ty próbujesz się zabawić moim emocjami?
Daniel westchnął i ukrył twarz w dłoniach. Przez chwilę widziałam w jego niezdarnych gestach odbicie samej siebie - zagubionej i na skraju emocjonalnego Mount Everestu.
- Chciałem... - Odchrząknął. - Przez jakiś czas naprawdę chciałem się na tobie odegrać w ten sam sposób, przyznaję. Ale jesteśmy prawie dorosłymi ludźmi. Uznałem więc, że... Że to nie miałoby sensu.
- Więc co tu robimy? Czemu wyciągasz ku mnie dłoń po tym wszystkim, co zrobiłam? - To ja tak drżałam, mój głos, czy pełne napięcia powietrze między nami?
- Chciałem zobaczyć, ile jeszcze razy będziesz potrafiła mnie odepchnąć. - Zachmurzył się. - Jak widać bez przerwy. Jesteś w stanie robić to raz za razem.
- Ty również mnie odepchnąłeś - zauważyłam. - Więc nie udawaj świętego.
- Chciałem tylko, żebyś mi ufała.
- Czy gdybym ci nie ufała, dopuściłabym cię tak blisko? - wykrzyknęłam, ignorując fakt, że mimo kwiatowej zasłony wcale nie byliśmy sami. - Czy powiedziałabym ci o rodzicach i Masonie? Czy gdybym ci nie ufała, tak cholernie bym cię potrzebowała?
Daniel przymknął powieki, odsuwając się nieznacznie, zupełnie jakbym zdzieliła go w twarz. A miałam na to ochotę. Naprawdę. Zarzucał mi coś, czego się nie dopuściłam. To nie mogło spłynąć po mnie jak po kaczce.
Żadne z nas nie odzywało się przez długą chwilę. W końcu westchnęłam zirytowana i ruszyłam przed siebie, wymijając go bez słowa.
Chwycił mnie za nadgarstek w miejscu, w którym jeszcze miałam siniaki po sprzeczce z Sophie. Nie interesował mnie jednak ból, który wywołał tym gestem. Pochłonęło mnie całą jego zbolałe, emanujące tęsknotą inną niż ta moja spojrzenie czarnych oczu. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, jedno od drugiego oczekując słów przeprosin.
- Tylko jeden taniec - poprosił cicho, puszczając mój nadgarstek, by po chwili niepewności ująć moją dłoń. Delikatnie, dwoma palcami, pozostawiając mi  możliwość wycofania się.
Wstrzymałam oddech, czując na skórze jego dotyk. Tak dawno... tak dawno nie dotykał mnie w ten sposób, z tą typową dla siebie delikatnością i czułością. Sprawiał, że moje serce było rozdarte między tym, czego chciałam, a tym, co powinnam. Zacisnęłam powieki, wsłuchując się w napływającą zza kwiatowej ściany melodię. Miałam nadzieję, że delikatne, nieco melancholijne dźwięki pozwolą mi wybrać prawidłowo.
Otworzyłam oczy, teraz pełne łez, i splotłam nasze palce, czując się tak, jakbym w końcu, po wielu latach, odnalazła drogę do domu.
Daniel wydał cichy, nieco dziwny dźwięk, który odebrałam jako westchnienie ulgi. Nic jednak nie powiedział, więc i ja milczałam. Pozwoliłam, by w milczeniu prowadził mnie w takt tej cudownej, łagodnej muzyki. Nie mogłam się jednak całkowicie skupić na tańcu. Wyczuwałam między nami napięcie. Wszystkie te kłamstwa, kłótnie i niedopowiedzenia wciąż nam ciążyły. Chciałam pozbyć się tego ciężaru z barków, wydłubać ten błysk zranionego i oszukanego dzieciaka z oczu Daniela i sprawić, żeby wszystko było tak, jak dawniej. Żebyśmy potrafili patrzeć na siebie bez wyrzutów sumienia, bólu i łez.
Wiedziałam jednak, że już nic nie mogę zrobić, że wszystko jest już stracone. A szanse na odzyskanie normalności leżały staranowane u naszych stóp.
Po moim policzku spływała łza, kiedy się od niego odsuwałam. W tamtym momencie chciałam istnieć tak krótko jak ona - pojawić się, zalśnić w blasku świec i zniknąć.
- Nie potrafię - wyszeptałam. - Nie, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób.
Nadal nic nie mówiąc, zamknął mnie w uścisku. Zabrakło mi tchu, a łzy same spływały po policzkach, by wsiąkać w czarny materiał jego marynarki. Chciałam się odsunąć, wybiec, uciec jak najdalej od niego, dając mu do zrozumienia, że nie życzę sobie, by bawił się moimi uczuciami w ten sposób. Ale nie potrafiłam. Ulga nagle zalała całe moje ciało. Poczułam się tak lekka, że gdyby Daniel mnie nie trzymał, odleciałabym pod sufit.
- Ja...
- Wiem, księżniczko, wiem - wyszeptał, gładząc mnie po włosach. - Ja też cię przepraszam. Widzisz, zmarnowałem tygodnie na nieudolnych próbach znienawidzenia cię. Wmawiałem sobie, że mnie okłamywałaś, oszukiwałaś i że wcale cię nie potrzebuję. Podsycałem swoją wściekłość kolejnymi kłamstwami. Byłem taki głupi...
- Nie chciałam, żebyś pomyślał, że wybieram ich zamiast ciebie. Po prostu... Nie mogłam cię stracić. Nie pogodziłabym się z myślą, że mnie nienawidzisz równie mocno jak Ich.
- Wiesz, że nie potrafiłbym cię znienawidzić - odparł łagodnie. - A przecież próbowałem.
- Ale nienawidzisz Nocnych. A ja... Ja zaczynam się stawać jednym z nich.
- Nie pozwolę na to - zaznaczył, niemalże machinalnie.
- Nie dasz rady tego przeciągać w nieskończoność - przypomniałam łagodnie. Nie chciałam się z nim kłócić, jedynie stwierdzałam fakty.
- Będę to odwlekał, księżniczko - obiecał gorliwie. - Choćbym miał przypłacić swoje starania życiem.
Przytuliłam się do niego mocniej, nagle wystraszona myślą, że znów mogłabym go stracić - tym razem definitywnie.
- Lepiej nie kuś losu, kowboju - szepnęłam.
- Jeszcze nie umieram, księżniczko. O to możesz być spokojna.
Było jednak coś, obok czego nie mogłam przejść obojętnie. Skuliłam się w ramionach Daniela, czując falę nowej, potężnej tęsknoty. Jęknęłam cicho, gdy setki igieł przebiły moje serce niemalże na wylot. Nie pomagały prośby, błagania, modlitwy, a nawet przekleństwa. Ból rósł w siłę, utwierdzając mnie w przekonaniu, że Nocni są coraz bliżej.




***

Napisanie tego rozdziału zajęło mi dwa tygodnie. Skubałam go i skubałam, dopisując coraz to nowsze motywy. I wcale nie po to, by odwlekać nieuniknione, tj. pojednanie się Datherine. Bo tak naprawdę ten rozdział powstawał z myślą o nich. Miałam w głowie zarys tego, co powiedzą i co zrobią jednak... Bałam się. Pisanie tej końcowej sceny było dla mnie emocjonalną bombą, którą, mam nadzieję, udało mi się Wam bezbłędnie przekazać. Ja płaczę- właściwie to ryczę; policzki i bluzkę mam mokre od łez. Nigdy nie myślałam, że z którymkolwiek moim paringiem będę tak bardzo związana. I kiedy pomyślę sobie, co ja planuję zrobić w najbliższych rozdziałach....
Wracając do Datherine. Tak, od dziś ja również ich shippuję! <3 Szczerze powiem, nie czułam ich jako pary. Jasne, planowałam to od początku (cholerka, spoiler; przecież jeszcze ich nie zeswatałam, nie?) ale... Poczułam ich postacie dopiero przy drugiej księdze, i to na krótko przed jej zakończeniem. A teraz... Dwudziesty szósty rozdział, a ja wyję jak głupia z powodu postaci, które całkowicie wymyśliłam. No ale moje "napady niekontrolowanego płaczu" są dosłownie częścią mnie i mojej rozchwianej psychiki, więc tak, to akurat o niczym nie świadczy. Mój przyjaciel żartuje, że ja potrafię się rozbeczeć nawet na bajkach Disney'a. No ale, kurczę, nikt z Was nie płakał nigdy na Królu Lwie? :p
No ale koniec tego dobrego. Nadchodzą Nocni, a to nigdy nie zwiastuje niczego przyjemnego....
Ach, piosenki i melodie z rozdziału... Gorąco polecam! Ja jestem autentycznie zakochana. We wszystkich trzech. Naraz *-*
Do następnego, robaczki!


Klaudia99

5 komentarzy:

  1. Pewnie znasz moją opinię.
    Więc napiszę chyba tylko AMAZING. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka:p
    Raju dziewczyno co ty ze mną robisz od czytania twojego posta dostałam wypieków na twarzy:D
    post oczywiście Genialny:p.
    Nie lubię Alice wydaje się kobietą którą nie obchodzi nic oprócz siebie :/,a Colin nie wiem co o nim mam myśleć.
    A i dobrze że Daniel i Cat doszli do porozumienia:D
    będę ich gorąco dopingować xd
    Kowboj i jego księżniczka sweet:*
    Oho nocni się zbliżają będą kłopoty ,czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój akcji.
    Pozdrawiam gorąco i życzę weny twoja czytelniczka Choi<3:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem, nie poddaje się i komentuję ;)
    Jak wiadomo, uwielbiam to opowiadanie, więc zawsze szczerze napiszę co myślę.
    Więc tak, naprawdę ciesze się (nawet nie wiesz jak bardzo! ) z faktu, że w końcu mój ukochany Daniel pogodził z Cath ( teraz będę, to przeżywać).
    Jeśli chodzi o Colina, to mam odczucie, że wszystko za szybko się dzieje. Przecież ona go dopiero poznała! ( no ale w sumie, nie całowali się czy nie robili jakiś strasznych rzeczy XD więc sama nie wiem, czemu marudzę. Może chodzi, o to, że Cath zbyt szybko go oceniła, a co jeśli się myli co do jego osoby? No zobaczymy, na razie mam mieszane uczucia ;) ) I Aline, uch - chyba nikt jej nie polubił - jak można być takim cynicznym? I jak można zaszufladkować ludzi - ci są lepsi, a ci gorsi ( no co za babsko)- ale z drugiej strony gratuluję Ci stworzenia postaci, która wywołuje tak silne emocje :)
    Oczywiście czekam do kolejnego piątku na rozdział.
    Całuski Nancy :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Blog został dodany do Katalogu Euforia.
    Pozdrawiam, Białko :>

    OdpowiedzUsuń
  5. No i znalazła się zagubiona w internetach sierotka, która ostatnio zgubiła gdzieś wenę do komentowania ;3 Niemniej już doczytałam, przetrawiłam i chyba jestem w stanie napisać coś sensownego. Na tę chwilę całkowicie ignoruję chronologię, bo nie mogłabym nie skomentować w pierwszej kolejności tego rozdziału, bo jest cudowny – a już zwłaszcza końcówka. Teraz będzie chodziła za mną ta kompozycja, chociaż może to nawet i lepiej, bo aż chce się do niej pisać.
    Przechodząc do rozdziału, to moje odczucia można wyrazić w trzech punktach:
    1) nadmiar testosteronu i napięcie między panami takie cudowne.
    2) wciąż mam ochotę zabić Alice.
    3) Datherine powala na kolana.
    Wciąż mam mieszane uczucia względem Colina, chociaż stopniowo się do chłopaka przekonuje – tylko trochę, bo czuję (i wiem, chociaż wciąż nie mam pojęcia jak c:), że mocno namiesza w życiu Cat. To ich porozumienie jest niepokojące, ale o tym wspomnę pod poprzednim rozdziałem, odnośnie ich rozmowy. Najważniejsze, że Daniel się obudził i ogarnął, bo to ich napięcie było nie do zniesienia.
    Końcówka cudownie wzruszająca, zwłaszcza przy taktach Cold. Podoba mi się to, w jaki sposób ewoluowało ich uczucie od tego pocałunku w pokoju Dominique, kiedy Catherine wciąż nie miała pewności, czy cokolwiek do chłopaka czuje. To coś zupełnie innego niż z Cole'm, bardziej subtelnego i w efekcie… o wiele trwalszego i prawdziwszego. Daniel jest jej przyjacielem i powiernikiem, dlatego ich relacje są inne – i dlatego oboje cierpią, co zresztą widać. Chwała Ci za opisy emocji, bo je uwielbiam, a tutaj aż się o nie prosiło.
    No i małe "bum" na zakończenie w postaci Nocnych. Jestem ciekawa, co wydarzy się tym razem, zwłaszcza teraz, kiedy Catherine odzyskała swoje wsparcie i na swój sposób równowagę; zwłaszcza po rozmowie z Colinem mam wrażenie, że tylko Daniel tak naprawdę utrzymuje Cat w kontrze do Nocnych. Z tym, że jej serce za nimi tęskni, a uczucia bywają zwodnicze…
    Czekam na więcej (i trzymam za słowo!).

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń