Jestem oczarowana melodią, tekstem, głosem... Zakochuję się coraz bardziej z każdym kolejnym odsłuchaniem...
"Zimne kości - tak, to moja miłość.
Ukryła się, uciekła jak duch.
Czy ona nie wie, że krwawimy tak samo?
Nie chcę płakać, ale przełamuję się.
Czy odeszła, czy odeszła - nie potrzebuję wiedzieć.
Jeśli odeszła, jeśli odeszła - wróć do domu.
Po prostu wróć do domu..."
Dość długo
siedzieliśmy z Colinem na zewnątrz, bezmyślnie gapiąc się w otaczający nas
mrok. Raz po raz któreś z nas się odzywało, jednak były to raczej jakieś zabawne
anegdotki, spostrzeżenia na temat ludzi tańczących już na sali. Żadne z nas nie
otworzyło się tak, jak wcześniej. Nie potrzebowaliśmy kolejnej fali
wyznań. Dokładnie wiedziałam to, co powinnam wiedzieć. Colin był inny. I
to ceniłam w nim najbardziej.
Byłam
zmarznięta, ale szczęśliwa. Czekałam od tygodni na kogoś, kto patrząc na mnie,
nie będzie okazywał strachu czy obrzydzenia. A moi przyjaciele byli cudowni w
okazywaniu mi wsparcia, naprawdę. Ale nie byłam głupia. Dostrzegałam tę
rezerwę, jednoznaczne spojrzenia, gdy wspominałam o swoich zdolnościach.
Rozumieli mnie, mój problem. A nawet go tolerowali. Ale nie potrafili się
pogodzić z tym, że ja naprawdę jestem inna i nie potrzebuję tego samego, co
inne zagubione dziewczyny. Bo ja nie potrzebowałam wsparcia. Potrzebowałam
osoby, która dostrzegłaby we mnie wielkość. Kogoś, kto podziwiałby mnie, a nie
starał się utemperować i trzymać krótko na smyczy.
A Colin
niewątpliwie był taką osobą.
Za to Daniel…
Daniel był wspaniałym przyjacielem. W tej kwestii nie miałam mu niczego do
zarzucenia. Wspierał mnie jak nikt inny. Dotąd nie wiedziałam, dlaczego między
nami się popsuło. On jako jedyny nie bał się tego, kim się stawałam. Był jednak
pewien mały, ale istotny problem: Daniel nie był taki jak ja. Mógł bardzo
pragnąć mnie zrozumieć - jednak nie potrafił. Bo on całym sercem nienawidził
Nocnych. Pod tym względem całkowicie się różniliśmy. Teraz już wiedziałam, że
ta różnica była powodem, dla którego mu nie powiedziałam. Po prostu bałam się,
że go stracę. Nie chciałam, żeby zaczął mnie postrzegać jako zdrajcę. Alisson
zostawiła go dla Nocnego. Jak więc miałam mu powiedzieć, że wkrótce zrobię to
samo? Złamałabym mu tym serce bardziej niż samym zatajeniem prawdy. A tego
nigdy nie chciałam zrobić.
A teraz
popsułam wszystko. Więcej niż planowałam. Złamałam serce jemu, ale i samej
sobie. Utraciłam jedyną osobę, która dostrzegła we mnie dobro.
Co więc mi
pozostało, poza odwróceniem się w stronę zła?
- Catherine?
Podniosłam
wzrok na zbliżającą się ku nam osobę. Serce zabiło mi mocniej, kiedy
rozpoznałam Daniela. Widziałam jednak dokładnie, że wszystko już straciłam.
Bezwzględność w czarnych oczach Shane’a była w stanie zmiażdżyć moją zbrukaną
duszę. Żeby więc pokazać mu, że i mnie nie zależy, dyskretnie przysunęłam
się bliżej Colina. Chłopak załapał aluzję i ujął moją dłoń, pomagając mi w
odstawianiu tej szopki.
Jezu,
to naprawdę był facet, którego szukałam przez całe swoje życie.
- Co jest,
Shane? - mruknęłam. - Richard przysłał cię po solenizantkę?
- Cóż, mogłabyś
łaskawie od czasu do czasu pojawić się na s w o i m przyjęciu. -
Shane ze znudzoną miną podał mi telefon. - Marlene chce pogadać. Twierdzi, że
ignorujesz jej telefony.
- Bo widzisz,
kochana pani dyrektor - teraz mówiłam do słuchawki - jeśli ktoś nie odbiera,
znaczy, że jest zajęty.
- Albo nie chce
rozmawiać z nadopiekuńczą wariatką - podsunęła Marlene, wzdychając. - Powiedz,
ptaszyno, wszystko w porządku?
- Wciąż jestem
trzeźwa, jeśli o to pytasz.
Marlene
ponownie westchnęła. Zauważyłam, że podczas rozmów ze mną robi to zdecydowanie
częściej niż powinna.
- Pytam o
całokształt, ptaszyno. Nic ci nie jest? Nie wyczuwasz… niebezpieczeństwa?
- Marlene,
wiem, że się martwisz - rzuciłam zrezygnowana. No błagam, ile razy można odgrywać tę
samą scenę? - Ale Daniel mnie pilnuje. Dziś nie zamierzam podwinąć kiecy i uciec,
by się do nich przyłączyć.
- A
kiedykolwiek zamierzasz to zrobić?
Nie
odpowiedziałam. Marlene chyba załapała aluzję, bo szybko zmieniła temat. Na
niezbyt przyjemniejszy, ale byłam jej wdzięczna za to zgrabne pominięcie.
- Daniel mówił,
że rezygnuje. Powiesz mi dlaczego? Myślałam…
- Chyba tracę
zasięg! - krzyknęłam, wydając szumiący odgłos. - Poga…my jak wr…cę.
Rozłączyłam się
i oddałam telefon zniesmaczonemu Danielowi.
- Czemu nie
chciałaś powiedzieć Marlene, jaka to jesteś idealna, co? - parsknął, krzyżując
ramiona na piersi.
- Bo to nie
rozmowa na telefon.
- Albo po
prostu stchórzyłaś. Jak zwykle, kiedy trzeba się z czegoś głębszego zwierzyć,
ty zamykasz się w sobie. Ile jeszcze planujesz uciekać od odpowiedzialności,
co, Evans?
- Z szacunkiem,
przyjacielu - wtrącił ostrym głosem Colin. - Zwracasz się do damy.
- Nie obracam
się w waszym nienormalnym świecie, ale mam podobne wyobrażenie damy - mruknął
Daniel. - A Catherine na pewno nie wpasowuje się w tę kategorię.
- Słuchaj, ty…
- Koniec! -
rzuciłam, wchodząc między nich. - Już niektórzy patrzą na nas dziwnie. Nie
róbcie większych scen.
- Cóż - odezwał
się Daniel, poprawiając klapy naruszonej przez Colina marynarki - mnie by nie
przeszkadzało małe widowisko. Ktoś w końcu musi ożywić tę imprezę, nie?
- Tym razem się z tobą zgodzę, kolego.
- Koniec -
powtórzyłam ostrzej, jednocześnie odpychając Colina na bok. - Nie zmuszajcie
mnie do użycia perswazji.
Chłopcy
wymienili się niebezpiecznymi spojrzeniami. Już miałam ponownie reagować, gdy
spasowali. Opuścili zaciśnięte pięści. Daniel rozluźnił szczękę, a na czole
Colina przestała pulsować żyła. Mimo wszystko obiecałam sobie, że muszę mieć na
nich oko przez resztę wieczoru. Urażona męska duma mogła być naszą dzisiejszą
zgubą.
Colin odwrócił
wzrok od Shane'a i spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko i skłonił głowę.
- Jak sobie
życzysz, moja pani.
Daniel odwrócił
się na pięcie bez słowa. Knight podszedł
do mnie, ujął moją dłoń. Zaczął rysować kciukiem okręgi na jej wierzchu. Miałam
wrażenie, że im bardziej oddalał się Daniel, tym mniej siły wkładał w tą
czynność.
- Kim on dla
ciebie jest, co? - zapytał nagle.
Skąd
pojawiło się to drzewo? I dlaczego pragnę zerwać z niego najdorodniejsze
kłamstwo?
- Nikim. Nawet
jeśli kiedyś znaczył więcej niż powinien..
Colin przyjrzał
mi się, marszcząc brwi. Niczego nie powiedział, ale wiedziałam, o czym
pomyślał. Potrafiłam z niego czytać jak z otwartej księgi.
- Może
ofiarujesz mi ten obiecany taniec, pani? - zasugerował, kłaniając się z
kurtuazją.
Wróciliśmy na
salę, wywołując falę szeptów. Spięłam się, na co Colin mocniej uścisnął moją
dłoń. Dodawał mi otuchy, tak jak niegdyś Daniel. Moje wnętrze zaszlochało na
tę myśl. Niegdyś. Świadomość
tego, że mówiąc o moim przyjacielu, wsparciu i ocaleniu musiałam używać czasu
przeszłego, wbijała w moje serce setki ostrzy.
Oddychaj,
Catherine. To był twój wybór. Tym razem to ty musisz pozwolić komuś odejść.
Kiedy ja nie
chciałam go tracić. Nie po tym, co razem przeszliśmy. Nie teraz, kiedy
potrzebowałam kogoś, dla kogo i za kogo będę mogła walczyć.
- Kochana?
Otrząsnęłam się
z mrocznych myśli i spojrzałam prosto w błękitne oczy Colina.
To z niego
musisz uczynić swojego najlepszego przyjaciela. On lepiej się do tego nadaje.
On cię rozumie. Dzięki niemu będzie ci łatwiej zdecydować.
- Jestem,
jestem. - Uśmiechnęłam się, dygając lekko. - Jesteś gotowy przyjąć ten
zaszczyt?
Zamiast
odpowiedzieć, objął mnie ciasno prawą ręką w talii. Był zbyt blisko,
wiedziałam o tym. Jednocześnie jednak nie chciałam, by się ode mnie odsuwał.
- Popraw mnie, jeśli się mylę - wyszeptałam, patrząc mu w oczy; dzięki szpilkom nie byłam taka
znowu malutka. - Ale czy nie powinieneś zachować jakiegoś dystansu? - Wskazałam
na kołyszącą się w takt muzyki parę obok. - Oni mogą oddychać. Ja niespecjalnie.
- Schlebia mi,
że mój widok zapiera ci dech w piersiach, piękna Catherine - wymruczał, przesuwając
palcami po moim odsłoniętym przedramieniu, by na koniec spleść nasze dłonie.
Kiedy utwór się zmienił,
przestałam marudzić. Pozwoliłam uwieść się zarówno muzyce, jak i samemu
Colinowi. A oboje byli równie cudowni. Młody Knight miał jednak ten zaszczytny
przywilej trzymania mnie w ramionach. Melodia jednak nie chciała być gorsza i
wypełniała mnie całą, od czubków palców u stóp, aż po ostatni fragment mojej
duszy - w tym momencie mniej czarnej i zbrukanej niż zazwyczaj. Colin prowadził
mnie z niebywałą precyzją. Miałam wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem czy
przesunięciem palców po zakrytych tylko cienkim materiałem plecach, nadaje mi
prawidłowy kształt. Byłam w jego dłoniach bezkształtną, rozpadającą się masą.
Gliną, z której próbował stworzyć prawdziwe dzieło sztuki.
Już dawno nie
czułam czegoś tak… porażającego. Miałam wrażenie że się rozpadam i tworzę
całość. Że zamarzam, ale jednocześnie płonę. Że oddycham, ale płuca mam pełne
niewykorzystanego tlenu. Że upadam, ale się wznoszę. Że żyję i nareszcie lśnię.
To było takie
nieprawdopodobne uczucie... W oczach Colina widziałam odbicie samej siebie -
pięknej, odważnej, szczęśliwej. Niczym nie przypominałam Catherine, którą
zwykłam znać. Już nawet nie wyglądałam jak ona. Sunąc po parkiecie w ramionach
Knighta bardziej przypominałam Katerinę niż samą siebie. Zniknęła ta
sarkastyczna, wiecznie obrażona na cały świat nastolatka, która w ramach buntu
farbowała włosy na wiśniowo. Byłam nią. Tylko i wyłącznie. Zawsze tak było, ale
nie potrafiłam się z tym pogodzić. Nie potrafiłam odważyć się na to, by ją
wypuścić, by zrobić jej miejsce.
By stać się nią
w całości.
A tak naprawdę
to samą sobą, gdyż nigdy nie było tamtej Catherine. Ona była tylko przykrywką,
moim schronieniem do czasu, aż nie pogodzę się z własnym jestestwem. Wymyśliłam
ją. Wcielanie się w jej rolę od lat sprawiło, że mylnie uznałam ją za część
samej siebie. Teraz jednak wiedziałam, że przez siedemnaście lat mojego życia byłam w
ogromnym błędzie.
Zawsze miała
być tylko Ona. Katerina - moje szczęście, radość, spełnienie i piękno,
jednocześnie jednak i przekleństwo.
Kiedy utwór
dobiegł końca, poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie w żołądek, oddzielił moje ciało od duszy. Ona zniknęła wraz z melodią. Wiedziałam jednak, że wróci, kiedy będę w pełni gotowa, by ją przyjąć i pozwolić
jej przejąć kontrolę.
A z każdym
dniem moja gotowość wzrastała.
Colin ukłonił
się, więc i ja dygnęłam. Następnie pozwoliłam mu wziąć się pod ramię i wraz z
nim zeszłam z parkietu. Wybraliśmy miejsce obok udekorowanej kwiatami i
pudrowymi wstążkami kolumny, z dala od obszaru zajmowanego przez dyskutujących
mężczyzn z Rady.
Nie dane nam
było jednak długo porozmawiać. Zaraz dopadła nas matka Colina - rudowłosa Alice,
z którą to nie za bardzo się lubiłyśmy.
Wampirzyca
wyglądała naprawdę świetnie w obcisłej sukni bez pleców w kolorze wina. W tym
makijażu i z burzą loków na głowie w życiu nie powiedziałabym, że ma ona już
dwójkę dorosłych dzieci. Nie wyglądała jak typowa mamuśka. O nie. Trzeba jednak
pamiętać o tym, że miała też trochę więcej
kasy niż typowa mamuśka.
- Powinieneś
udać się do mężczyzn, synu - oznajmiła, poprawiając mu przekrzywioną muchę. - Dan
narzekał, że milady Katerina tak cię oczarowała, że nawet się z nim nie
przywitałeś.
- No ale tylko
na nią spójrz, mamo - odparł Colin, uśmiechając się do mnie.
- Dopiero co
rozstałeś się z Helen.
Colin zamarł na
te słowa. Spojrzał na mnie, jakby spodziewając się, że ucieknę na wzmiankę o
jego byłej. Nie czułam się jednak w najmniejszym stopniu poruszona. Niby czemu
miałam być? Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Byliśmy jedynie bratnimi duszami.
- To było
miesiąc temu, mamo.
- Dobrze już,
dobrze - skapitulowała Alice. - Idź więc znaleźć Scarlett. Nie widziałam jej, od
kiedy wstała od stołu.
- Mamo - jęknął
Colin - ona ma osiemnaście lat. Nie musisz kontrolować jej na każdym kroku.
- Chcę mieć
tylko pewność, że jest bezpieczna - odparła Alice, na co uśmiechnęłam się pod
nosem. Zupełnie jakbym słyszała Marlene.
Colin wywrócił
oczami, ale odszedł, uprzednio całując wierzch mojej dłoni i kłaniając się
matce. Kiedy zostałyśmy same, Alice westchnęła. Bałam się, że puści mi jakieś
kazanie w stylu „Jesteś
nieodpowiednią partią dla mojego syna!”, ale
ta zamiast tego uśmiechnęła się do mnie.
- Tak. - Nieco
skrępowana pokiwałam głową. W końcu wokół było pełno ludzi, a ta wypominała mi
mój rozmiar. - Jest naprawdę wspaniała. Dziękuję.
- Pasuje ci ten
kolor. Powinnaś zrezygnować z czerni, którą podobno nosisz nałogowo. Postarza
cię.
- Ciężko jest
zrezygnować z czerni, kiedy ma się żałobę - mruknęłam.
- Po zmarłych w
ataku? - Kiedy skinęłam głową, Alice wzruszyła ramionami. - To nie byli twoi
bliscy. Dwa miesiące żałoby powinny wystarczyć, by uczcić ich pamięć.
Czy ja się
przesłyszałam? Błagam, niech ktoś powie, że tak.
- Z całym
szacunkiem, pani Knight, ale te osoby walczyły za mnie. Jak śmie pani
twierdzić, że nie były mi bliskie?
- Och, źle mnie
zrozumiałaś, milady - zreflektowała się wampirzyca. - Po prostu chciałam, żebyś
wiedziała, że jesteś zbyt młoda, by oddać się niekończącej się żałobie. Gdybym
ja miała chodzić w czerni po każdym strażniku, którego moja rodzina straciła,
nigdy nie zobaczyłabyś mnie w ubraniach innej barwy. Takie to już jest nasze
życie, Catherine. Musimy pogodzić się z myślą, że każdego dnia umiera ktoś,
byśmy my mogli żyć dalej.
- Nie powinno
tak być.
- Ale jest. I
strażnicy o tym doskonale wiedzą. Jesteśmy ważniejsi niż oni. Ryzykowanie dla
nas to dla nich nie poświęcenie, a zaszczyt.
Parsknęłam
oburzona.
- Zmuszacie
d z i e c i, żeby za was umierały!
- Ktoś się
rodzi, a ktoś umiera. Nie da się tego obejść, milady.
- I to wy
śmiecie nazywać Nocnych potworami - wyszeptałam.
Alice syknęła
zaskoczona. Nim zebrała w dłonie fałdy spódnicy i odeszła, posłała mi zgorszone
spojrzenie.
- Obyś
dostrzegła prawdę prędzej niż później…
Pożegnałam
matkę Colina obojętnym spojrzeniem.
- To było
naprawdę, naprawdę efektowne. - U mojego boku wyrósł uśmiechnięty Richard.
Wyglądał na lekko podpitego. Policzki miał zaróżowione, jakby przez cały czas
stał na mrozie, a jego spojrzenie było zasnute leciutką mgiełką. - Cóż to za bal
bez słownych przepychanek, prawda?
- To nic
takiego - odparłam szybko, ale oboje wiedzieliśmy, że kłamię. Cała drżałam od
powstrzymywanej złości.
- Mimo wszystko
uważam, że Alice miała rację. Odnośnie prawdy i tego, byś ją jak najszybciej
dostrzegła, milady - sprecyzował Richard, widząc moją zdumioną minę.
- A więc i ty
uważasz, że jestem rozchwianą emocjonalnie idiotką, która nie wie, po której ze
stron powinna się opowiedzieć?
Przewodniczący
Rady wzruszył ramionami.
- To ty to
powiedziałaś, Katerino.
Już miałam coś
odpowiedzieć, krzyknąć, olać zasady dobrego wychowania na rzecz bronienia
własnych racji, gdy to się stało. Naraz zabrakło mi tchu, zupełnie jakby jakaś
silna dłoń zmiażdżyła mi tchawicę. Przerażona zatoczyłam się do tyłu; wpadłam
na udekorowaną kwiatami kolumnę. Przycisnęłam dłonie do piersi, jednocześnie
zastanawiając się, co się ze mną dzieje. Nie musiałam długo tego rozważać, bo
zdolność oddychania wróciła. Na moje nieszczęście wraz z obezwładniającą serce
i duszę tęsknotą.
- Milady?
- Catherine!
- Księżniczko?
Drgnęłam,
słysząc ten znajomy przytyk. Podniosłam wzrok, natychmiast napotykając
zaniepokojone spojrzenie Daniela. Nic więcej nie powiedział. Tylko na mnie
patrzył. A ja na niego. Oboje zgodnie ignorowaliśmy zamieszanie, które swoim
zachowaniem wywołałam wśród Radnych.
I przez chwilę
naprawdę czułam się tak, jak wtedy, gdy niczego między nami nie popsułam. Gdy
Daniel zawsze był przy moim boku, gotowy służyć mi swoim ramieniem.
To były
wspaniałe sekundy normalności.
- Wszystko w
porządku. - Mówiłam do ogółu, ale patrzyłam tylko na Shane’a. - Po prostu
niestabilne emocjonalnie idiotki czasami tak mają.
- Jesteś pewna,
że to nie… - Daniel urwał, niepewny czy powinien kończyć, lecz ja dokładnie
wiedziałam, co miał na myśli.
- Tak. To nie
ten rodzaj bólu. Są zbyt daleko.
- Kto? -
zaciekawił się Richard. - Nocni? Tu nas na pewno nie znajdą.
- Na wszelki
wypadek wyślij jakiś patrol - zasugerowałam. - Są dość daleko, ale nie wiem, co
planują. Przez cały wieczór nie odbierałam ich tak silnie, jak właśnie teraz.
- Jak ich
„odbierasz”? - zapytał Dan, nagle materializując się u mojego boku.
Cholerni Radni.
Zawsze znajdą pretekst do wszczynania śledztwa.
- Tak po prostu. - Pomijałam najważniejsze
kwestie, ale oni nie musieli o tym wiedzieć. Jeszcze tego mi było trzeba, by
zaczęli się mocniej interesować mną i moją tęsknotą. - Łączy nas więź, której
nie potrafię wyjaśnić.
- Oczywiście. - Dan nie wyglądał na
szczególnie przekonanego. - Ale...
- Catherine - odezwał się nagle Daniel. -
Mogę cię prosić do tańca?
Spojrzałam na niego zdumiona, ale nic nie
powiedziałam. Podałam mu dłoń i pozwoliłam poprowadzić się przez parkiet
do miejsca w cieniu ogromnej, kwiatowej konstrukcji, gdzie żaden ze wścibskich
Radnych nie mógł nam przeszkodzić.
- Dzięki - szepnęłam nieco zażenowana. - Nie
miałam ochoty, by się z tego tłumaczyć.
- Tak, domyśliłem się.
- Więc... - Uśmiechnęłam się blado,
zbierając w dłonie fałdy spódnicy. - Pójdę już. Dzięki. Jeszcze raz.
- Myślę, że skoro już udało mi się porwać
cię z rąk zaborczego lowelasa, mogłabyś ofiarować mi choć ten jeden taniec -
zauważył nieśmiało, lekko się kłaniając. - Więc?
Przez chwilę tylko mu się przyglądałam.
Targało mną tyle sprzecznych emocji, że miałam ochotę zamknąć oczy i zemdleć,
by się od nich odciąć.
- Dlaczego to robisz? - wyszeptałam zbolałym
i drżącym od wstrzymywanych łez głosem. - Chcesz mi się zrewanżować? Teraz ty
próbujesz się zabawić moim emocjami?
Daniel westchnął i ukrył twarz w dłoniach.
Przez chwilę widziałam w jego niezdarnych gestach odbicie samej siebie -
zagubionej i na skraju emocjonalnego Mount Everestu.
- Chciałem... - Odchrząknął. - Przez jakiś
czas naprawdę chciałem się na tobie odegrać w ten sam sposób, przyznaję. Ale
jesteśmy prawie dorosłymi ludźmi. Uznałem więc, że... Że to nie miałoby sensu.
- Więc co tu robimy? Czemu wyciągasz ku
mnie dłoń po tym wszystkim, co zrobiłam? - To ja tak drżałam, mój głos, czy
pełne napięcia powietrze między nami?
- Chciałem zobaczyć, ile jeszcze razy
będziesz potrafiła mnie odepchnąć. - Zachmurzył się. - Jak widać bez przerwy.
Jesteś w stanie robić to raz za razem.
- Ty również mnie odepchnąłeś -
zauważyłam. - Więc nie udawaj świętego.
- Chciałem tylko, żebyś mi ufała.
- Czy gdybym ci nie ufała, dopuściłabym
cię tak blisko? - wykrzyknęłam, ignorując fakt, że mimo kwiatowej zasłony wcale
nie byliśmy sami. - Czy powiedziałabym ci o rodzicach i Masonie? Czy gdybym ci
nie ufała, tak cholernie bym cię potrzebowała?
Daniel przymknął powieki, odsuwając się
nieznacznie, zupełnie jakbym zdzieliła go w twarz. A miałam na to ochotę.
Naprawdę. Zarzucał mi coś, czego się nie dopuściłam. To nie mogło spłynąć po
mnie jak po kaczce.
Żadne z nas nie odzywało się przez długą
chwilę. W końcu westchnęłam zirytowana i ruszyłam przed siebie, wymijając go
bez słowa.
Chwycił mnie za nadgarstek w miejscu, w
którym jeszcze miałam siniaki po sprzeczce z Sophie. Nie interesował mnie
jednak ból, który wywołał tym gestem. Pochłonęło mnie całą jego zbolałe,
emanujące tęsknotą inną niż ta moja spojrzenie czarnych oczu. Patrzyliśmy na
siebie w milczeniu, jedno od drugiego oczekując słów przeprosin.
- Tylko jeden taniec - poprosił cicho,
puszczając mój nadgarstek, by po chwili niepewności ująć moją dłoń. Delikatnie,
dwoma palcami, pozostawiając mi możliwość wycofania się.
Wstrzymałam oddech, czując na skórze jego
dotyk. Tak dawno... tak dawno nie dotykał mnie w ten sposób, z tą typową dla
siebie delikatnością i czułością. Sprawiał, że moje serce było rozdarte między
tym, czego chciałam, a tym, co powinnam. Zacisnęłam powieki, wsłuchując się w
napływającą zza kwiatowej ściany melodię. Miałam nadzieję, że
delikatne, nieco melancholijne dźwięki pozwolą mi wybrać prawidłowo.
Otworzyłam oczy, teraz pełne łez, i
splotłam nasze palce, czując się tak, jakbym w końcu, po wielu latach,
odnalazła drogę do domu.
Daniel wydał cichy, nieco dziwny dźwięk,
który odebrałam jako westchnienie ulgi. Nic jednak nie powiedział, więc i ja
milczałam. Pozwoliłam, by w milczeniu prowadził mnie w takt tej cudownej,
łagodnej muzyki. Nie mogłam się jednak całkowicie skupić na tańcu. Wyczuwałam
między nami napięcie. Wszystkie te kłamstwa, kłótnie i niedopowiedzenia wciąż
nam ciążyły. Chciałam pozbyć się tego ciężaru z barków, wydłubać ten błysk
zranionego i oszukanego dzieciaka z oczu Daniela i sprawić, żeby wszystko było
tak, jak dawniej. Żebyśmy potrafili patrzeć na siebie bez wyrzutów sumienia,
bólu i łez.
Wiedziałam jednak, że już nic nie mogę
zrobić, że wszystko jest już stracone. A szanse na odzyskanie normalności
leżały staranowane u naszych stóp.
Po moim policzku spływała łza, kiedy się
od niego odsuwałam. W tamtym momencie chciałam istnieć tak krótko jak ona -
pojawić się, zalśnić w blasku świec i zniknąć.
- Nie potrafię - wyszeptałam. - Nie, kiedy
patrzysz na mnie w ten sposób.
Nadal nic nie mówiąc, zamknął mnie w
uścisku. Zabrakło mi tchu, a łzy same spływały po
policzkach, by wsiąkać w czarny materiał jego marynarki. Chciałam się odsunąć,
wybiec, uciec jak najdalej od niego, dając mu do zrozumienia, że nie życzę
sobie, by bawił się moimi uczuciami w ten sposób. Ale nie potrafiłam. Ulga
nagle zalała całe moje ciało. Poczułam się tak lekka, że gdyby Daniel mnie nie
trzymał, odleciałabym pod sufit.
- Ja...
- Wiem, księżniczko, wiem - wyszeptał,
gładząc mnie po włosach. - Ja też cię przepraszam. Widzisz, zmarnowałem tygodnie
na nieudolnych próbach znienawidzenia cię. Wmawiałem sobie, że mnie
okłamywałaś, oszukiwałaś i że wcale cię nie potrzebuję. Podsycałem swoją
wściekłość kolejnymi kłamstwami. Byłem taki głupi...
- Nie chciałam, żebyś pomyślał, że
wybieram ich zamiast ciebie. Po prostu... Nie mogłam cię stracić. Nie
pogodziłabym się z myślą, że mnie nienawidzisz równie mocno jak Ich.
- Wiesz, że nie potrafiłbym cię
znienawidzić - odparł łagodnie. - A przecież próbowałem.
- Ale nienawidzisz Nocnych. A ja... Ja
zaczynam się stawać jednym z nich.
- Nie pozwolę na to - zaznaczył, niemalże
machinalnie.
- Nie dasz rady tego przeciągać w nieskończoność -
przypomniałam łagodnie. Nie chciałam się z nim kłócić, jedynie stwierdzałam
fakty.
- Będę to odwlekał, księżniczko - obiecał
gorliwie. - Choćbym miał przypłacić swoje starania życiem.
Przytuliłam się do niego mocniej, nagle
wystraszona myślą, że znów mogłabym go stracić - tym razem definitywnie.
- Lepiej nie kuś losu, kowboju - szepnęłam.
- Jeszcze nie umieram, księżniczko. O to
możesz być spokojna.
Było jednak coś, obok czego nie mogłam
przejść obojętnie. Skuliłam się w ramionach Daniela, czując
falę nowej, potężnej tęsknoty. Jęknęłam cicho, gdy setki igieł przebiły moje
serce niemalże na wylot. Nie pomagały prośby, błagania, modlitwy, a nawet
przekleństwa. Ból rósł w siłę, utwierdzając mnie w przekonaniu, że Nocni są coraz bliżej.
***
Napisanie tego rozdziału zajęło mi dwa
tygodnie. Skubałam go i skubałam, dopisując coraz to nowsze motywy. I wcale nie
po to, by odwlekać nieuniknione, tj. pojednanie się Datherine. Bo tak naprawdę
ten rozdział powstawał z myślą o nich. Miałam w głowie zarys tego, co powiedzą
i co zrobią jednak... Bałam się. Pisanie tej końcowej sceny było dla mnie
emocjonalną bombą, którą, mam nadzieję, udało mi się Wam bezbłędnie przekazać.
Ja płaczę- właściwie to ryczę; policzki i bluzkę mam mokre od łez. Nigdy nie
myślałam, że z którymkolwiek moim paringiem będę tak bardzo związana. I kiedy
pomyślę sobie, co ja planuję zrobić w najbliższych rozdziałach....
Wracając do Datherine. Tak, od dziś ja
również ich shippuję! <3 Szczerze powiem, nie czułam ich jako pary. Jasne,
planowałam to od początku (cholerka, spoiler; przecież jeszcze ich nie
zeswatałam, nie?) ale... Poczułam ich postacie dopiero przy drugiej księdze, i
to na krótko przed jej zakończeniem. A teraz... Dwudziesty szósty rozdział, a
ja wyję jak głupia z powodu postaci, które całkowicie wymyśliłam. No ale moje
"napady niekontrolowanego płaczu" są dosłownie częścią mnie i mojej
rozchwianej psychiki, więc tak, to akurat o niczym nie świadczy. Mój przyjaciel
żartuje, że ja potrafię się rozbeczeć nawet na bajkach Disney'a. No ale,
kurczę, nikt z Was nie płakał nigdy na Królu Lwie? :p
No ale koniec tego dobrego. Nadchodzą
Nocni, a to nigdy nie zwiastuje niczego przyjemnego....
Ach, piosenki i melodie z rozdziału... Gorąco polecam! Ja jestem autentycznie zakochana. We wszystkich trzech. Naraz *-*
Do następnego, robaczki!
Klaudia99
Pewnie znasz moją opinię.
OdpowiedzUsuńWięc napiszę chyba tylko AMAZING. <3
Hejka:p
OdpowiedzUsuńRaju dziewczyno co ty ze mną robisz od czytania twojego posta dostałam wypieków na twarzy:D
post oczywiście Genialny:p.
Nie lubię Alice wydaje się kobietą którą nie obchodzi nic oprócz siebie :/,a Colin nie wiem co o nim mam myśleć.
A i dobrze że Daniel i Cat doszli do porozumienia:D
będę ich gorąco dopingować xd
Kowboj i jego księżniczka sweet:*
Oho nocni się zbliżają będą kłopoty ,czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój akcji.
Pozdrawiam gorąco i życzę weny twoja czytelniczka Choi<3:*
Jestem, nie poddaje się i komentuję ;)
OdpowiedzUsuńJak wiadomo, uwielbiam to opowiadanie, więc zawsze szczerze napiszę co myślę.
Więc tak, naprawdę ciesze się (nawet nie wiesz jak bardzo! ) z faktu, że w końcu mój ukochany Daniel pogodził z Cath ( teraz będę, to przeżywać).
Jeśli chodzi o Colina, to mam odczucie, że wszystko za szybko się dzieje. Przecież ona go dopiero poznała! ( no ale w sumie, nie całowali się czy nie robili jakiś strasznych rzeczy XD więc sama nie wiem, czemu marudzę. Może chodzi, o to, że Cath zbyt szybko go oceniła, a co jeśli się myli co do jego osoby? No zobaczymy, na razie mam mieszane uczucia ;) ) I Aline, uch - chyba nikt jej nie polubił - jak można być takim cynicznym? I jak można zaszufladkować ludzi - ci są lepsi, a ci gorsi ( no co za babsko)- ale z drugiej strony gratuluję Ci stworzenia postaci, która wywołuje tak silne emocje :)
Oczywiście czekam do kolejnego piątku na rozdział.
Całuski Nancy :*
Blog został dodany do Katalogu Euforia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Białko :>
No i znalazła się zagubiona w internetach sierotka, która ostatnio zgubiła gdzieś wenę do komentowania ;3 Niemniej już doczytałam, przetrawiłam i chyba jestem w stanie napisać coś sensownego. Na tę chwilę całkowicie ignoruję chronologię, bo nie mogłabym nie skomentować w pierwszej kolejności tego rozdziału, bo jest cudowny – a już zwłaszcza końcówka. Teraz będzie chodziła za mną ta kompozycja, chociaż może to nawet i lepiej, bo aż chce się do niej pisać.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rozdziału, to moje odczucia można wyrazić w trzech punktach:
1) nadmiar testosteronu i napięcie między panami takie cudowne.
2) wciąż mam ochotę zabić Alice.
3) Datherine powala na kolana.
Wciąż mam mieszane uczucia względem Colina, chociaż stopniowo się do chłopaka przekonuje – tylko trochę, bo czuję (i wiem, chociaż wciąż nie mam pojęcia jak c:), że mocno namiesza w życiu Cat. To ich porozumienie jest niepokojące, ale o tym wspomnę pod poprzednim rozdziałem, odnośnie ich rozmowy. Najważniejsze, że Daniel się obudził i ogarnął, bo to ich napięcie było nie do zniesienia.
Końcówka cudownie wzruszająca, zwłaszcza przy taktach Cold. Podoba mi się to, w jaki sposób ewoluowało ich uczucie od tego pocałunku w pokoju Dominique, kiedy Catherine wciąż nie miała pewności, czy cokolwiek do chłopaka czuje. To coś zupełnie innego niż z Cole'm, bardziej subtelnego i w efekcie… o wiele trwalszego i prawdziwszego. Daniel jest jej przyjacielem i powiernikiem, dlatego ich relacje są inne – i dlatego oboje cierpią, co zresztą widać. Chwała Ci za opisy emocji, bo je uwielbiam, a tutaj aż się o nie prosiło.
No i małe "bum" na zakończenie w postaci Nocnych. Jestem ciekawa, co wydarzy się tym razem, zwłaszcza teraz, kiedy Catherine odzyskała swoje wsparcie i na swój sposób równowagę; zwłaszcza po rozmowie z Colinem mam wrażenie, że tylko Daniel tak naprawdę utrzymuje Cat w kontrze do Nocnych. Z tym, że jej serce za nimi tęskni, a uczucia bywają zwodnicze…
Czekam na więcej (i trzymam za słowo!).
Nessa.