" Proszę, powiedz mi, że to może być łatwe.
Jestem zmęczona czekaniem na pozwolenie na miłość.
Łamanie serc to twoja gra, ale się uczę.
Moje serce może być twoje; uczyń z niego swój dom..."
- Nie pijcie za dużo. Uśmiechnij
się, Cat, na litość boską. Danielu, masz broń? Uważaj na nią. I ty bądź
ostrożna, Catherine. Nie zmarzniesz? Gdyby coś się działo, dzwoń. Uważaj,
stopień. Na pewno wypiłaś rano krew? Blado wyglądasz. A może...
- Marlene. - Wyciągnęłam dłoń. -
Błagam. Skończ.
- Tylko się martwię - obruszyła się
dyrektorka, zamykając mnie w uścisku. - Wspaniale wyglądasz, ptaszyno. Ale
błagam...
Jęknęłam.
- Tak, tak. Będę na siebie uważać.
- Ja nie żartuję, Catherine. -
Marlene odsunęła się ode mnie tylko tyle, ile potrzeba było, by mogła spojrzeć
mi w oczy. - Musisz być ostrożniejsza po ataku.
- Ja też nie żartuję, Marlene -
podjęłam pojednawczym tonem. - Oj, wyluzuj! - Z uśmiechem uścisnęłam jej
zmarzniętą dłoń. W końcu wybiegła na dziedziniec w samym swetrze. - Będzie
dobrze. Co nam się może stać? Będziemy w letniej rezydencji Richarda. Mogę się
założyć, że jest ona nawet lepiej strzeżona niż Biały Dom.
- Jesteś jeszcze taka młoda,
Catherine... Tak mi przykro, że to wszystko spoczywa na twoich barkach. Gdybym
mogła...
- Ale nie możesz. - Mój uśmiech
nieco zbladł, ale dalej starałam się ją spławić łagodnym tonem. - Jest w
porządku, Marlene. Pogodziłam się z tym.
- Baw się dobrze - szepnęła
dyrektorka, ściskając mnie po raz ostatni. - Chociaż dzisiaj.
- Na pewno.
Ukryłam się we wnętrzu limuzyny, gdy
tylko mnie puściła. Jeszcze jedno ostrzeżenie, prośba o zachowanie ostrożności,
a serio zaczęłabym krzyczeć.
Daniel już siedział w środku.
Zignorowałam go, podobnie jak on mnie. Nim odjechaliśmy, opuściłam szybę i
pomachałam zgromadzonym na dziedzińcu przyjaciołom. Lydia krzyczała coś o tym,
żebym schowała się do środka, bo wiatr zniszczy mi fryzurę, Marlene za to
starała się tamować łzy. Cole jak to Cole - po prostu stał, uśmiechając się
łobuzersko. John pozostawał jak zwykle rzeczowy, jego twarz nie wyrażała
żadnych uczuć. Wiedziałam jednak, że on też się przejmował, bo na miejscu
kierowcy i pasażera siedziało dwoje jego najlepszych strażników.
I niech mi ktoś teraz wyjaśni,
dlaczego ja mam jakiekolwiek wątpliwości co do strony, którą ostatecznie mam
wybrać...
Nacisnęłam guzik, definitywnie
odcinając się od Dziennych przyciemnianą szybą. To nie był czas na tego typu
rozważania. Jeszcze miałam na nie czas. Westchnęłam, wygodniej siadając na
tapicerowanej kanapie limuzyny. Rozłożyłam wokół siebie spódnicę, starając się
jak najmniej ją pognieść. Na szczęście zrobiona była z marszczonego tiulu,
który ułatwiał to zadanie. Daniel przyglądał się w milczeniu moim
poczynaniom. Widziałam, że chce coś powiedzieć - kto wie, może nawet przeprosić
- ale minęło już dziesięć minut podróży, a on wytrwale milczał. Zdecydowałam,
że to ja rozpocznę rozmowę. W końcu po raz pierwszy od bardzo dawna zostaliśmy
sami, zyskaliśmy okazję, by po ludzko porozmawiać. Otworzyłam usta, gotowa
uświadomić go, że źle się czuję, kiedy jesteśmy skłóceni, lecz mnie uprzedził.
- Masz coś na policzku.
Musnęłam wskazane miejsce opuszkami
palców, ale niczego nie wyczułam.
- To tylko róż.
- Sprawia, że wyglądasz śmiesznie -
zauważył.
Poczułam, że moją twarz oblewa
rumieniec wściekłości.
- To mówi facet, który nawet nie
raczył się wyczesać.
- Jakoś w przypadku Cole'a lubisz
ten ,,niechlujny look" - parsknął gorzko, jeszcze raz
przeczesując czuprynę palcami, co wcale nie poprawiło jej wyglądu.
- Och, czyżbyś był zazdrosny?
- Tak - odparł, czym wprawił mnie w
całkowite osłupienie. - Znowu owijasz sobie wokół palca mojego przyjaciela.
A ty co niby myślałaś, kretynko? Że
chodzi mu o ciebie?
Nawet jeśli nie miałam nadziei na
jakiekolwiek cieplejsze uczucia ze strony Shane’a do mojej osoby, jego wyznanie
na moment zbiło mnie z pantałyku. Przez jakiś czas milczałam, przypominając
sobie, jak brzmią i co znaczą poszczególne słowa, które kotłowały się w mojej
głowie.
- Serio, powinieneś sobie znaleźć
jakąś laskę. Zaczynasz wpieprzać się w czyjeś intymne życie. - Postawiłam na
sarkazm, stwierdzając, że skoro nie mamy szans na pojednanie, mogę mu się
odpłacić pięknym za nadobne.
- A co, doszło już do czegoś
poważniejszego? - parsknął.
Uśmiechnęłam się tajemniczo, nie
komentując tego w żaden sposób. Chciał grać nieczysto, to proszę bardzo. To nie
ja rozpoczęłam tę chorą grę, nie ja wymyśliłam reguły. Starałam się tylko
dostosować.
Och, co ty odwalasz, Catherine!
Przecież chcesz się z nim pogodzić! Wdech. Wydech. Pięknie. Jeszcze raz.
Weź się w garść, kobieto. Zanim zniszczysz wszystko to, na czym ci naprawdę
zależy i nie będziesz miała do czego wracać!
Zebrałam fałdy spódnicy w dłonie i
wstałam, chcąc usiąść na przeciwległej kanapie obok niego. Niestety właśnie w
tym momencie auto wpadło w jakąś dziurę, a ja straciłam równowagę i poleciałam
do przodu. Prosto w jego ramiona.
To była dosłownie chwila, kilka
sekund, a ja poczułam się lepiej. Nie minęła nawet minuta, a znów siedziałam na
swojej kanapie, naprzeciwko niego, trzy kroki dalej. Ale te niespełna
sześćdziesiąt sekund, podczas których spojrzałam w jego oczy z tak bliska,
dokonały przełomu. Dostrzegłam w jego onyksowym spojrzeniu błysk, za którym tak
bardzo tęskniłam. Zniknął równie szybko, co się pojawił, ale to wystarczyło.
Wiedziałam, że jego też męczy ta bezsensowna walka i że chce się pogodzić, ale
boi się wykonać pierwszy krok.
Ale ja się nie bałam. Wywodziłam się
w końcu z rodu Iwanowów.
- Boże, Daniel...
- Nie, Catherine - przerwał mi
ostro, zaskakując mnie. Czyżbym się myliła? Czyżbym odsunęła się od
niego tak bardzo, że przestałam rozpoznawać poszczególne emocje odbijające się
w jego oczach? - Nie chcę tego słuchać. Co zamierzasz mi powiedzieć?
Że to nie ma sensu? Że ci przykro?
Tak. Właśnie to zamierzałam
powiedzieć. Ale nie chciałam przyznać się głośno do tego, że kończyły
mi się argumenty.
- To nie musi tak wyglądać -
wyszeptałam. - Mnie też to męczy.
- Ja niczego takiego nie
powiedziałem.
- Ale ja to widzę - odparłam. - Znam
cię, Shane. Cholera jasna, znam cię!
- Gdybyś mnie znała, ufała
mi, nie okłamałabyś mnie! - wykrzyknął.
- Czemu aż tak bardzo to
roztrząsasz? - Zirytowana również podniosłam głos. - To tylko pamiętnik! Co ci
miałam powiedzieć? Że nie mogłam go spalić, bo to mój jedyny łącznik z krewną,
która obarczyła całą moją rodzinę klątwą?!
- Tak! - Wyrzucił ręce w górę. - To właśnie
trzeba było powiedzieć!
- Jest mi wystarczająco ciężko bez
twoich zarzutów. Myślisz, że chciałam po raz kolejny usłyszeć: ,,Poradzimy
sobie. Przecież masz nas, przyjaciół"?
- A co, to nie jest prawda?
- Nie! Bo ja już nie wiem, kto w tym
przedstawieniu odgrywa czarny charakter! Nie wiem, kto jest dobry, a kto zły.
Nic już nie wiem - wyszeptałam, czując łzy w oczach. - Mnie samej jest trudno
się z tym pogodzić. Nie mogę spać, bo bez przerwy zastanawiam się, po której ze
stron powinnam się postawić. Rozważam wszelkie plusy i minusy. Analizuję,
spekuluję i zastanawiam się, która z opcji będzie lepsza. Jak więc mam ci się
zwierzać z czegoś, czego sama nie rozumiem?!
Daniel milczał przez długi czas. W
jego oczach udręka walczyła z wściekłością. Kiedy w końcu się odezwał,
wiedziałam, że z jakiegokolwiek porozumienia nici. Straciłam go. Więź
właśnie pękła i roztrzaskała się u naszych stóp jak i budowane tygodniami
zaufanie...
- Wiesz, że nienawidzę
kłamstwa. A ty zataiłaś przede mną nie tylko sprawę pamiętnika. Nie
powiedziałaś ani słowa na temat tego, co się z tobą dzieje. Nie powiedziałaś,
że... Że cię tracę! - Urwał. W jego oczach malowała się udręka. - To co
zrobiłaś... Mogłem wybaczyć ci sprawę pamiętnika - oznajmił, nadal oszołomiony
moim wyznaniem. - Ale to... Zataiłaś przede mną jedną z najważniejszych
kwestii! Cat, cholera, tak się nie robi!
- Przykro mi - wyszeptałam
zdławionym od łez głosem.
- Przykro? - powtórzył gorzko,
niemal spluwając mi tym jednym, krótkim słowem prosto w twarz. - Zachowałaś się
podle, Evans. Podle i egoistycznie. Twoje przeprosiny są tyle warte, co ty
sama.
Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam
już robić niczego innego poza bezgłośnym szlochaniem.
- Kiedy wrócimy z balu, wyniosę się
- rzucił krótko Daniel, odpalając papierosa. - To koniec, Evans. Ostrzegałem
cię, że jeśli nie przestaniesz, tak to się skończy.
Poczułam się tak, jakby uderzył mnie
w twarz. Skuliłam się na swojej kanapie i skupiłam na oczyszczającym płaczu,
nie martwiąc się zepsutym makijażem. Teraz już nic nie miało najmniejszego
sensu. Nie miałam po co walczyć.
Nie miałam dla kogo walczyć.
Jechaliśmy jeszcze przez dobrą
godzinę. Cały ten czas mierzyliśmy się z Danielem urażonymi spojrzeniami. Shane
nie wyglądał wcale lepiej niż ja - miałam wrażenie, że lada chwila sam uroni
łzę czy dwie. Dopiero patrząc w jego zaszklone, czarne oczy uświadamiałam
sobie, że ja naprawdę byłam dla niego bardzo ważna. Połączyło nas coś więcej
niż wymagana relacja między strażnikiem i jego podwładną. On też musiał poczuć
tę więź, która się między nami tworzyła. Jej utrata zabolała go pewnie równie
mocno.
A może nawet bardziej, zważywszy na
to, że ja go przecież zdradziłam. Okłamałam.
Kiedy samochód się zatrzymał, a ja
nabrałam pewności, że nie będę musiała wyglądać, jakbym obsypała się mąką na
wyboistej drodze, wyciągnęłam z torebki puderniczkę. Z pomocą chusteczki
wytarłam zaschnięty tusz z policzków. Wystarczyło tylko, bym jeszcze
przypudrowała widoczne ubytki. Efekt nie był tak piorunujący, jakby makijaż
wykonywała sama genialna Lydia Thompson, ale nie wyglądałam też jak osoba,
która płakała przez ostatnie półtorej godziny. A to był naprawdę sukces.
Z pomocą Davida, jednego ze
strażników Johna - który dziś grał również rolę szofera - wysiadłam z limuzyny.
Nim dopadł mnie Richard, zdążyłam definitywnie otrząsnąć się z podłego
nastroju. Upewniwszy się, że sukienka mi się w żadne sposób nie przesunęła i
zbytnio nie wygniotła, podałam Richardowi ramię i ruszyłam z nim w kierunku
imponującej, białej budowli.
Tak jak z zewnątrz dom prezentował
się niezwykle, tak w środku wyglądał jeszcze lepiej. Już po przekroczeniu progu
drzwi wejściowych zalała mnie fala złota i przepychu. Nie były to zdecydowanie
moje klimaty, ale w końcu kto nie lubi marmurów, ogromnych luster w pozłacanych
ramach i staromodnych, kryształowych żyrandoli czy jońskich kolumn? Ma to swego
rodzaju urok. Nawet jeśli pierwsze wrażenie jest dość... przytłaczające.
Chłonęłam widoki, nawet nie
zorientowawszy się, że lokaj zabrał już moją kurtkę, a ja jak kretynka stoję w
progu, naznaczona spojrzeniami wszystkich zebranych.
- Milady Katerino? - Richard
delikatnie pociągnął mnie w stronę tłumu odzianego w tysiące warstw tiuli,
satyny i jedwabiu. - Pozwól, że przedstawię cię zebranym.
Dzielnie kroczyłam za Richardem,
starając się wyglądać na jak najmniej zagubioną i wystraszoną. Czułam jednak,
że coraz większy rumieniec rozlewa się na mojej twarzy, a dłonie są całe lepkie
od potu. A to nie mogło wyglądać zbyt dobrze.
Ale, hm, nie potknęłam się, nie
straciłam żadnego zęba, sukienka nie odsłoniła zbyt wiele... Tak, nie było
jeszcze tak źle.
Richard wszedł na podwyższony
parkiet, który służył teraz wyposażonej w fortepian i smyczki orkiestrze.
Wciągnął mnie za sobą na górę, skąd miałam jeszcze lepszy widok.
Ale i zebrani lepiej widzieli
m n i e.
- Kochani! - odezwał się tym
typowym, władczym tonem Richard, a na sali natychmiast zapanowała cisza. -
Poznajcie Catherine Evans, dzisiejszego gościa honorowego tego skromnego balu.
- Z uśmiechem wskazał na mnie, więc lekko dygnęłam, czując, że przecież jakoś
zareagować muszę. - Ta fioletowooka niewiasta kończy nazajutrz siedemnaście
lat, więc proszę, wypijmy jej zdrowie.
Z tłumu wyłonili się odziani w
eleganckie fraki kelnerzy. Lawirowali między zebranymi z tacami pełnymi
kieliszków z musującym szampanem. Kiedy każdy dzierżył w dłoni naczynie,
Richard uniósł w górę swoje, życząc mi wszelakiej pomyślności. Dodał też, że
nie powinnam absolutnie niczym się nie przejmować i po prostu lśnić. Nie
wiedziałam, co on się tak uparł na to ,,lśnienie", ale jego życzenia
brzmiały szczerze, więc postanowiłam się nie rozdrabniać nad szczegółami.
Kiedy wraz z Richardem zeszliśmy z
podestu, muzycy zaczęli grać. Salę wypełniło łagodne, ciepłe brzmienie
smyczków. Po tempie utworu rozpoznałam walca. Już zamierzałam znaleźć sobie
jakiś przytulny, cichy kącik i przeczekać ten żenująco wolny taniec, którego
nawet za bardzo nie umiałam tańczyć, gdy na parkiet porwał mnie brodacz znany
mi z jedynego zebrania Rady, na którym byłam. Przedstawił się jako Dan Avery,
przez co mogłam przestać porównywać go w myślach do nieogolonego menela.
Nie moja wina, że naprawdę tak
wyglądał.
- Miło cię znów widzieć, milady -
oświadczył z typową dla członków Rady kurtuazją, obejmując mnie w talii.
- Mnie również. Choć tym razem
okoliczności są nieco przyjemniejsze - dodałam z uśmiechem, starając się jak
najlepiej grać szczęśliwą solenizantkę.
Dan zaśmiał się krótko, czym
przypadkowo wytrącił się z rytmu. Musieliśmy zacząć od początku.
- Chyba nie wystraszyliśmy cię tym
dochodzeniem, milady? - odezwał się radny, kiedy już udało nam się zrównać
tempo z innymi parami.
- Nie. Rozumiem, że było ono
potrzebne. I proszę, niech się pan do mnie zwraca po imieniu - dodałam. Męczyło
mnie to ciągłe tytułowanie.
- Więc może oboje powinniśmy przejść
na ,,ty", Catherine - zaproponował pogodnie, rozluźniając się.
- To będzie dla mnie zaszczyt.
Nim się spostrzegłam, nielubiany
przeze mnie wolny kawałek dobiegł końca, a mojego partnera zastąpił inny, potem
kolejny i jeszcze jeden. Tańczyłam ze starszymi panami, prawdopodobnie
małżonkami członkiń Rady, bo nie pamiętałam ich z posiedzenia, dyskutując na
przyziemne tematy i czując się naprawdę dobrze. Zapomniałam o kłótni z
Danielem, o moich koszmarach. Dwa utwory później zapomniałam już o czym
zapominałam, dlaczego zapominałam, po co...
Jednak i ja potrzebowałam kiedyś
chwili wytchnienia. Kiedy więc Richard ogłosił, by goście udali się do
sąsiedniego pomieszczenia, gdzie zostanie wydany posiłek, z ulgą ruszyłam za
tłumem, by usiąść i dać stopom odpocząć.
W pomieszczeniu poza ogromnym i
długim stołem, do tego zastawionym tak suto, że nie dałoby się między talerze
wcisnąć choćby szpilki, było jeszcze więcej luster i obrazów, które nadawały mu
elegancji i szyku. Miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie do zupełnie
innej epoki. I tu nawet nie chodziło o wystrój i wystrojonych w smokingi i
suknie z bufiastymi rękawami ludzi, a o atmosferę. Czuło się w powietrzu ten
przepych, luksus. I wbrew pozorom nie było to nic złego. Nie czułam się
zazdrosna o te wszelkie kryształowe żyrandole, zastawę z chińskiej porcelany i
ogromne bukiety żywych kwiatów ułożone w niesamowite, kolorystyczne kompozycje.
To wszystko było tak idealne i magiczne, że nie można było czuć niczego innego
poza bezbrzeżnym zachwytem.
Zajęłam wskazane mi przez lokaja
miejsce - po prawej stronie siedzącego u szczytu stołu Richarda, zaraz za jego
żoną w niemodnej już trwałej i zbyt intensywnie wymalowanej córce, które
wyglądała na góra trzynaście lat. Obok siebie na talerzu dostrzegłam kartonik z
kaligraficznie wypisanym nazwiskiem Daniela. Serce podeszło mi do gardła, gdy
uświadomiłam sobie, że mój plan unikania go przez cały wieczór właśnie spalił
na panewce.
Ku mojemu zaskoczeniu miejsca obok
mnie wcale nie zajął Daniel. Shane przyszedł, jednak tylko po to, by zabrać
swój kartonik i bez słowa przenieść się na drugi koniec stołu, przynajmniej
siedem miejsc dalej ode mnie.
Za to krzesło obok zajął brunet, tak
silnie pachnący jakimiś drogimi, intensywnymi perfumami, że zaczął jeszcze
mocniej przypominać mi Cole'a. Choć w kwestii wyglądu różnili się pod każdym
względem - zaczynając od włosów, które w przypadku nieznajomego były gładko
zaczesane do tyłu, na wystającej ze spodni koszuli kończąc. Cole nigdy nie
pozwoliłby sobie na tak niechlujny wygląd. A mimo to co rano poświęcał nawet
pół godziny na ułożenie włosów w taki sposób, żeby wyglądały, jakby nie robił z
nimi nic od miesiąca.
- Witam moją piękną sąsiadkę -
odezwał się przybysz z uśmiechem, lustrując mnie wzrokiem.
Nawet jeśli byłam zaskoczona,
przerażona, zdruzgotana czy cholera wie jaka jeszcze, postanowiłam tego nie
okazywać.
- Witam pana,
panie-o-wiele-milszy-niż-mój-gburowaty-strażnik.
Nieznajomy roześmiał się.
- Pewnie to, że poprosił mnie o
zmianę miejsc, niezbyt dobrze o pani świadczy, panno Evans?
- Ach tak, a to niby czemu? -
parsknęłam, całkowicie zapominając o dobrych manierach przy stole.
- Choć szczerze w to wątpię - zaczął
chłopak, wyraźnie akcentując każde słowo - zachowanie twojego strażnika może
świadczyć tylko o tym, że jest pani osobą mało rozrywkową, co sprawia, że
ludzie szybko się panią nudzą.
- Żeby nie musiał się pan wycofać z
krzykiem.
Nieznajomy uśmiechnął się
zawadiacko.
- Ja zawszę kończę to, co zaczynam,
moja piękna sąsiadko. Z krzykiem czy bez.
Roześmiałam się. Zbyt długo
obcowałam z Cole'm, by nie wyłapać w wypowiedzi nieznajomego dwuznaczności.
- Niech już pan zbyt wiele nie
obiecuje, a raczy się przedstawić - poprosiłam, uśmiechając się. Sprawiał, że
przychodziło mi to dość łatwo, nawet z wpatrującym się we mnie Danielem kilka
miejsc dalej.
- Och, zwykle
moja sława mnie wyprzedza. - Chłopak z udawaną pokorą skłonił głowę.
- Wybacz, piękna pani, tę drobną niesubordynację z mojej strony. Nazywam się
Colin Knight.
Pozwoliłam, by ucałował moją dłoń.
- Catherine.
- Nie wolisz tytułu milady Katerina?
- zapytał, popisowo przeciągając głoski, co miało imitować bułgarską intonację.
- Za to widzę, że moja sława jest
jak zwykle dwa kroki przede mną - mruknęłam, tracąc zapał do flirtu.
- Na twoim miejscu lubiłbym być w
centrum uwagi - zauważył Colin.
Zmarszczyłam brwi. Ten chłopak
zaczynał mnie coraz bardziej intrygować.
- A to niby dlaczego?
- Jesteś piękna, seksowna. Idealny
materiał na Królową Nocnych.
Spięłam się. Mało brakowało, a
zawarczałabym na niego. Udało mi się opanować w ostatniej chwili. Dużą rolę
odegrała świadomość, że wszyscy się na nas gapią.
- Czy ty uważasz, że moja klątwa
jest zabawna?
- Och, przepraszam, ma
chérie. - Uśmiech zniknął z jego twarzy. Gdy stawał się poważny,
wyglądał jeszcze przystojniej. - Myślałem... Wybacz, moja miła. Mylnie
założyłem, że jesteśmy tacy sami.
- To znaczy jacy? Piękni i
seksowni, lecz bezmyślni?
Kąciki ust minimalnie mu zadrżały.
- Uważasz, że jestem seksowny?
- Uważam - odparłam powoli, zupełnie
nieświadomie nadal z nim flirtując - że zmieniasz temat.
Teraz uśmiechnął się bez oporów -
powoli, z nieskrywanym zachwytem.
- A więc jednak jesteśmy tacy sami.
Przyznaj, moja panno Evans, pociąga cię to wszystko, co? Sława, posada. Mrok -
dodał kuszącym szeptem, zbliżając usta do mojego odsłoniętego ucha.
Od odpowiedzi uratował mnie Richard,
który wstał, prosząc wszystkich o ciszę. Skupiłam się na jego podziękowaniach
za przybycie, starając się jednocześnie ignorować perfidnie uśmiechającego się
Colina i uczucie, które tym uśmiechem powodował.
Wytarłam spocone, drżące dłonie w
materiał spódnicy i sięgnęłam po serwetkę. Na wzór zachowania innych - cóż,
matka uczyła mnie szycia i gotowania, ale nie etykiety na przyjęciach -
rozłożyłam ją i zamierzałam położyć na kolanach. Ubiegł mnie jednak Colin,
który niemalże z nabożną czcią zrobił to za mnie.
- Pozwól, ma chérie.
No to pozwoliłam. Co niby mogłam
zrobić, skoro zapytał po fakcie?
Colin ewidentnie mnie podrywał. A ja
odpłacałam mu się tym samym. Nie czułam się jednak z tym źle. Wręcz przeciwnie.
Nareszcie ktoś mnie doceniał. Nie planowałam przyszłości z młodym Knightem
- zważywszy na fakt, że jego matka spoglądała na mnie wilkiem -
ale nie byłam też w stanie odmówić sobie uszczypliwych, nieco dwuznacznych
odzywek. Nie spodziewałam się nawet, że bycie kokietką, która dokładnie wie,
czego chce, będzie takie łatwe.
Po skończonym posiłku - który zdawał
się nie mieć końca, gdyż kelnerzy ciągle donosili jakieś półmiski - kilka
kobiet wstało. Postanowiłam pójść za ich przykładem i również udać się do
łazienki, by przypudrować nos.
- Wybacz mi na chwilę - odezwałam
się, odkładając serwetkę na talerz. - Babskie sprawy.
Colin szybko wstał i odsunął mi
krzesło.
- Pozwól, że cię odprowadzę.
Przynajmniej do korytarza, gdzie rozdzielimy się, bym skorzystał z chwili twej
abstynencji, by oddać się nałogowi.
Przez całą drogę zastanawiałam się,
czy te pełne kurtuazji wypowiedzi Colina są tylko farsą, czy może po prostu
ludzie z wyższych sfer tak mają. W korytarzu odnalazłam lokaja, który
oddał mi torebkę. Pożegnałam odchodzącego w przeciwną stronę Colina uśmiechem.
- Tylko mi nie zwiej, Knight. Wisisz
mi taniec.
- Spokojnie, moja pani. Noc jeszcze
młoda.
W łazience szybko załatwiłam swoje
potrzeby, zbyt dotkliwie czując na sobie spojrzenia innych kobiet.
Musiałam wyjść, bo mało brakowało, a nawtykałabym jednej i drugiej za to
wymowne przewracanie oczami. A wtedy zrobiłoby się dość nieprzyjemnie.
Spokojnie, Catherine. Pierś do
przodu, plecy proste. Wyjdź z godnością.
Tak też zrobiłam. Zebrałam w dłonie
fałdy spódnicy i odeszłam - dumna jak paw, ale i seksowna jak
diabli. Przechodziłam koło pustej jeszcze sali balowej, gdy ktoś zawołał
moje imię. Pośród tańczącej na wietrze firanki dostrzegłam stojącego na
balkonie Colina. Z uśmiechem ruszyłam w jego stronę.
- Już tęsknisz?
Koniec papierosa zalśnił
pomarańczową poświatą w ciemności, na moment lepiej oświetlając twarz Knight'a.
- Bałem się, że przyjaciółki mojej
matki zjedzą cię żywcem.
- Nikt nie wygra starcia z moimi
fioletowymi oczami - zażartowałam, opierając się o balustradę obok niego.
Na zewnątrz było chłodno, ale
delikatny wiatr podziałał kojąco na moje wymęczone tańcami i zachowywaniem
balowej etykiety ciało. W końcu jednak zaczęłam lekko drżeć. Colin,
dostrzegając to, narzucił mi na ramiona swoją marynarkę.
- Jestem zdania, że dama nie powinna
palić, ale matka uczyła mnie również, że nie należy zachowywać się egoistycznie
i dzielić się z innymi. - Colin wyciągnął w moją stronę srebrną papierośnicę. -
Zrozum moje rozdarcie, piękna, i wybierz mądrze.
Roześmiałam się.
- Podziękuję. - Ciaśniej objęłam się
jego marynarką, głęboko zaciągając się tymi cudownymi perfumami. - A ty możesz
spać spokojnie, wiedząc, że nie złamałeś słowa danego mamie.
Zapadła cisza. Colin świdrował mnie
wzrokiem przez długą chwilę. W końcu westchnęłam. Aż nader dobrze wiedziałam, o
co mu chodzi.
- Tak - szepnęłam. - Pociąga mnie to
wszystko. Z dnia na dzień coraz bardziej.
Colin zaciągnął się papierosem,
szukając odpowiednich słów. Cieszyła mnie ta chwila milczenia. Miałam możliwość
odetchnąć, oswoić się ze swoimi myślami. Wbrew pozorom nie przerażały mnie one
aż tak bardzo.
- Nie brzmisz, jakbyś żałowała, że
sytuacja przybiera taki obrót - zauważył w końcu.
- Powiedz, czego tu żałować? Dzięki
nim czuję się spełniona. Są moją definicją szczęścia, domu, rodziny. Nie żałuję
niczego. Poza faktem, że to wszystko dzieje się tak wolno.
- Ale na pewno masz jakichś
przyjaciół wśród Dziennych. Chłopaka - dodał, specjalnie ten zwrot
podkreślając. - Nie będzie ci żal żegnać się z tym życiem?
- To główny powód, dla którego jeszcze
nie uciekłam, by zostać ich Królową.
Colin milczał przez długi czas.
Zaciągał się papierosem, raz za razem wypuszczając w przestrzeń obłoczek
szarego dymu. Czekanie na kolejne kazanie było dla mnie mordęgą. Chciałam,
żeby chociaż on mnie zrozumiał. Czułam, że byłby w stanie to uczynić. Coś
podpowiadało mi, że on nie jest tym typowym, ułożonym, oddanym zasadom i
kodeksom Dziennym. Nie wyglądał na takiego. Ale wiedziałam, że pozory mogą
mylić. Niejednokrotnie już przejechałam się na swoim zaufaniu. Dlatego nie
rozumiałam, dlaczego tak łatwo obdarowałam nim Colina. Dlaczego mu o tym
powiedziałam? Nawet Daniel poznał prawdę dopiero po kilku tygodniach. A Colin…
Jemu zwierzyłam się po półtorej godziny znajomości. Co było ze mną nie tak…?
Czyżby Dominique uważała, że to on a, nie Shane, jest godny, by poznać mój
najmroczniejszy sekret?
Uważniej przyjrzałam się siedzącemu
obok mnie chłopakowi. Wyglądał na jakieś góra dwadzieścia pięć lat. Pochodził z
bogatej, znanej rodziny. Miał drogi garnitur, zegarek warty tyle, ile mój mózg
nie był w stanie naraz ogarnąć i srebrną papierośnicę z wygrawerowanym
nazwiskiem. Nawet zachowywał się jak stereotypowy, rozpuszczony dzieciak.
Podejrzewałam, że nigdy mu niczego nie zabrakło. Wystarczyło, że pstrykał
palcami, a dostawał to, czego potrzebował. Nie rozumiałam, jakim cudem
cokolwiek może mnie łączyć z tym mężczyzną. Jasne, był przystojny.
A świadomość tego, że jest się adorowanym przez kogoś takiego
sprawiała, że flirt przybierał nieco inną, pikantniejszą wymowę. Ale to na
pewno nie był mężczyzna godny mojego zaufania. To nie był facet godny niczego,
poza przelotnymi uściskami w kącie z dala od zazdrosnych spojrzeń innych.
Dlaczego więc czułam, że mogę mu
ufać?
To się robiło coraz bardziej
porąbane. Rozumiałam ze swojego życia jeszcze mniej niż o poranku
- Nawet nie śniłem, że kiedyś
spotkam kogoś, z kim będę mógł się tym podzielić, wiesz? - zapytał nagle,
miażdżąc peta w dłoni i wyrzucając go za balustradę do zatopionego w mroku
ogrodu.
- Czym?
- Moim zainteresowaniem mroczną
stroną.
Zmarszczyłam brwi,
zastanawiając się, czy była jakaś możliwość, bym się przesłyszała.
- Mógłbyś… - Wypuściłam powietrze z
płuc, szukając słów, jakichkolwiek. Nagle jednak ktoś obrabował mnie z całego
słownika - powtórzyć?
Colin uśmiechnął się lekko. Kiedy
mówił, patrzył w przestrzeń.
- Wiesz, od zawsze czułem, że tutaj
nie pasuję. Bale, bankiety, wystawy i wszelkie inne duperele związane ze
smokingami i obowiązkiem zachowywania się przyzwoicie. Nas bez przerwy coś
ogranicza. Zakazy, nakazy. Musisz całe życie robić to, czego od ciebie
oczekują. A tacy Nocni… Oni są wolni. Nikt im nie dyktuje, jak mają żyć. Po
prostu to robią.
Wbiłam w niego zszokowane
spojrzenie. Byłam autentycznie zaskoczona. Nie spodziewałam się - ba,
nie śniłam o tym w najgorszych koszmarach! - że jakikolwiek Dzienny
przyzna się do swojego podziwu nad istotami, które ma obowiązek zabijać. Nie
sądziłam, że ktokolwiek mnie zrozumie. A tu proszę. Okazuje się, ze Katerina
jednak się nie pomyliła. A Daniel przypadkowo pomógł mi odnaleźć moją bratnią
duszę.
- Teraz widzisz, Catherine - odezwał
się Colin - że naprawdę jesteśmy tacy sami.
- Czego ode mnie chcesz? -
wyszeptałam.
- Wystarczy mi twoje zrozumienie.
Skinęłam głową. Czułam
dreszcze w całym ciele. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz czułam się tak
podekscytowana. Nawet w święta nie ogarniała mnie taka ekscytacja.
- Oczywiście, że cię rozumiem. To
jest takie…
- Fascynujące? - podłapał z ognikami
w oczach. - Możesz wiedzieć, że cię nie wyśmieję, ma chérie. Nigdy.
To, co przeżywasz… Boże, to musi być wspaniałe. Czuć ich, słyszeć, łączyć się z
nimi swoją tęsknotą… Czy oni naprawdę tacy są? - zapytał nagle. - Bezwzględni,
źli, niepohamowani?
Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem.
Wspominanie ich było czymś tak łatwym. Każde najmniejsze wspomnienie sprawiało,
że czułam się lżej, lepiej. Jedna myśl wystarczyła, by moje serce napęczniało z
dumy i radości, gotowe wylecieć z mojej piersi, wyruszyć im na spotkanie.
- Dla mnie mimo wszystko są idealni.
Widzę w nich dobro, wiesz? - Przechyliłam głowę, przyglądając się wsłuchanemu w
każde moje słowo Colinowi. - Szukali mnie przez siedemnaście lat. Walczyli dla
mnie. Zabijali dla mnie. To takie… podniecające. Nareszcie jestem coś warta.
Komuś na mnie zależy. Ktoś mnie potrzebuje i kocha...
- A mimo to ciągle tu jesteś -
zauważył cicho; wyczułam w jego głosie nutkę zawodu. - Z nami. Dziennymi.
Wzruszyłam ramionami. Jego marynarka
prawie się z nich zsunęła, więc chwyciłam za jej poły i ciaśniej się nią
objęłam.
- Ciężko jest mi się pożegnać z
życiem, do którego przystosowywano mnie siedemnaście lat. Ale myślę, że to
tylko kwestia czasu.
- A kiedy ten dzień nadejdzie, co
wtedy?
Z uśmiechem dotknęłam jego
lodowatego policzka. Nie wiem, jakim cudem wyczułam tę różnicę temperatur,
skoro moja dłoń była równie zmarznięta.
- Wtedy będę robić to, do czego
jestem stworzona.
- Czyli? - podłapał z uśmiechem.
Sama również rozciągnęłam wargi w
uśmiechu. W oczach Colina było tyle szczerości, ciepła i zrozumienia, że
zwierzanie mu się z moich najmroczniejszych marzeń było czymś prostym.
Podejrzewałam, że gdyby Daniel od samego początku traktował mnie w ten sposób,
nie bylibyśmy teraz skłóceni, a ja może nie miałabym tak wielkiej ochoty na
ucieczkę. Z Colinem. W Ciemność.
- Będę lśnić - odparłam, przenosząc
wzrok z chłopaka na pogrążony w spokoju nocy ogród. - Lśnić w mroku.
***
Witajcie ! :))
Pewnie zjecie mnie żywcem za wprowadzenie nowego adoratora Catherine zamiast ostatecznego związania jej z Danielem, ale zaryzykuję :D Od kiedy jednak zaczęłam oglądać Once Upon a Time i zakochałam się w Kapitanie Haku, postanowiłam uwzględnić kogoś takiego jak on w moim opowiadaniu :) Więc bardzo przepraszam, ale Colin O' Donoughe musiał trafić do zakładki z bohaterami :D
Na koniec tej notki mam jeszcze dla Was opinie, które przedstawiliście w ankiecie na KOOW. Bardzo, bardzo dziękuję Wam za wszystkie szczere słowa :) Czuję się zmobilizowana jak nigdy! Kto wie, może w następnym rozdziale pogodzę dla Was Datherine...?
Blog jest naprawdę ciekawy. Historia jest bardzo oryginalna i interesująca. Mimo znanego już motywu krwiopijców, opowieść potrafi wciągnąć. Autorka potrafi budować napięcie i stworzyła świetne postacie :) Czyta się to opowiadanie z przyjemnością!
Sądzę że blog jest bardziej niż dobry jest
znakomity. Postacie są barwne i realistyczne a autorka ma wiele pomysłów na to
aby zaskoczyć czymś swoich czytelników. Pozdro ;*
Świetny blog ,najlepszy jaki znalazłam w
tym roku . Ma super opowiadania . Jest najlepszy
Jest niesamowity. Fantastyczna fabuła.
Przemyślane zwroty akcji. Po prostu cudo.
Świetny!
Zajebisty.
Moim zdaniem ten blog wyróżnia się od
innych blogów o wampirach. Na pewno nie jest nudne. Ciekawe. Zawierający w
sobie tajemnice. Wątki przyjaźni, miłości, rodziny, nienawiści posiada. Bywają
błędy czy coś... Ale jak ktoś na niego wejdzie, to nie pożałuje. ;* /Karcia.
Jeszcze raz dziękuję! :*
Do następnego, robaczki!
Klaudia99
P.S. Zaktualizowałam ponownie zakładkę: BOHATEROWIE :)) Zapraszam, jeśli ktoś ma ochotę.
pierwsza!!
OdpowiedzUsuńAkcja w samochodzie najlepsza <3 . I ten moment kiedy Daniel mów ,że ją traci , wygląda na to ,że w głębi serca mu na niej zależy.Hmmm nowa postać dosyć interesująca , oboje ciągnie ich do nocnych więc Cat widzi w nim zrozumienie,oparcie . ALE jeśli zrobisz z nich parę to cię znajdę i pobiję XD
UsuńO mój kom jest jak na Cb głosowałam *_*
Życzę dalszej weny , i czekam na kolejny rozdział :*
O mój boże!! Myślałam że w końcu pogodzisz Daniela i Cath a tu wyskakuje Colin. Ale przyznaje że zaintrygował mnie Colin i to bardzo. Jestem strasznie ciekawa co dalej , czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńColin hymmmm.. właściwie całkiem ciekawa postać się szykuje i chyba zagości na dłużej.. Ale no..EJJJ! A Daniel? Ja już liczyłam, że ich pogodzisz,a tu BACH! Nie ma tak dobrze. ;'( (tak, wiedz teraz, że płaczę). Chociaż jego wyznanie mnie zdziwiło, nie sądziłam, że jest do tego zdolny.
OdpowiedzUsuń(Dorasta chłopak XD). Czekam do tego pięknego rozdziału, kiedy w końcu się pogodzą (bo taki się pojawi, prawda?)
Pozdrawiam Nancy :*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPisze jeszcze raz swój komentarz jest genialny o takiej tematyce jakiej lubię, przyjemnie mi się go czytało:D
Usuńrozterki Cat mnie zaciekawiły miedzy jej wyborem miedzy dziennymi a nocnymi {ciekawe którą stronę wybrać xd} i miedzy Colinem i Danielem.
Chociaż myślę ze bardziej czuje coś do Daniela
zobaczymy co z tego wyjdzie :D
a i sorki że usunęłam kom ale dopiero później
przeczytałam że nie chcesz mieć reklam o blogach.
pozdrawiam Choi
i weny życzę :D
Hahah, nawet nie wiesz, jak mnie cieszy to, że skasowałaś komentarz z reklamą tylko po to, by skomentować "prawidłowo" :D
UsuńCieszę się też, że blog przypadł ci do gustu :) Co do Nocnych, Dziennych i tego, z którymi połączyć los Cat to ja sama mam dylemat, wierz mi :p A czy Colin czy Daniel.. Tu akurat wybór jest banalnie prosty... :>
Również pozdrawiam! :*
Klaudia99
Cóż, nowy bohater mnie zaciekawił. Czuję w powietrzu miłość. Czy dobrze mi się wydaje, że Kath z nim... ten teges? To wszystko idzie w złym kierunku. Pozdrawiam gorąco i weny życzę.
OdpowiedzUsuńMam pytanie. Bo piszę opowiadanie też o wampirach itp. Lecz chciałbym się spytać ciebie o kilka rzeczy. Czy napisać je w komentarzu, czy na maila?
OdpowiedzUsuńA powinnam się bać tych pytań? xD
UsuńJeśli wolisz, możesz napisać na maila, nie ma problemu. Mój adres: hopeless_name@o2.pl
Pozdrawiam!
Klaudia99
Pamiętam, że jak w pierwszej kolejności zauważyłam Colina, to skoczyło mi ciśnienie. O nie, tylko nie kolejny adorator! – mniej więcej taka była moja reakcja, chociaż jednocześnie nie wierzyłam w to, żebyś wprowadziła postać bez potrzeby, ot tak dla skomplikowania relacji miłosnych Daniela i Catherine; do tego Cole w zupełności wystarczy xD
OdpowiedzUsuńNa całe szczęście Colin to inna bajka, a ja muszę przyznać, że jestem oczarowana jego rozmową z Catherine. Chłopak jest bardziej chwiejny niż sama Cat, tym bardziej, że ona przynajmniej ma powody – rodzinna klątwa, te sprawy. Syn Alice… Czarujący, bezczelny i niebezpieczny, zwłaszcza dla dziewczyny, która już balansuje na granicy dobra i zła (w teorii, bo kto wie, czy Nocni są tacy, jak mogłoby się wydawać?). Bez wątpienia właśnie to kusi Catherine – ten mrok i zrozumienie, którego nie zaznała od tak dawna.
Relacje Daniela i Cat się komplikują, chociaż widać, że oboje za sobą tęsknią i cierpią. No cóż, duma… I kłamstwa, bo te potrafią zniszczyć wszystko, ale przede wszystkim duma, a przynajmniej ja tak to widzę; oboje są cholernie uparci.
Opis balu wyszedł bardzo dobrze; doceniam, tym bardziej, że dobrze wiem, że takie sceny bywają bardzo problematyczne. Wyszło bardzo obrazowo i lekko, poza tym umiliłaś mi wtedy czekanie na kolokwium, więc same plusy :D
Podobał mi się motyw lśnienia, chociaż jednocześnie to, co mówi Catherine jest zarazem fascynujące, co i niepokojące. Coraz więcej w niej Dominique, a to może skończyć się bardzo, ale to bardzo niedobrze…
Gdzieś widziałam małą literówkę, ale teraz za nic nie mogę jej znaleźć. Najważniejsze, że całość wyszła cudnie, ale jak wpadnę co to było, na pewno dam znać c:
Nessa.