piątek, 4 marca 2016

Rozdział 25


" Proszę, powiedz mi, że to może być łatwe.
Jestem zmęczona czekaniem na pozwolenie na miłość.
Łamanie serc to twoja gra, ale się uczę.
Moje serce może być twoje; uczyń z niego swój dom..."






- Nie pijcie za dużo. Uśmiechnij się, Cat, na litość boską. Danielu, masz broń? Uważaj na nią. I ty bądź ostrożna, Catherine. Nie zmarzniesz? Gdyby coś się działo, dzwoń. Uważaj, stopień. Na pewno wypiłaś rano krew? Blado wyglądasz. A może...
- Marlene. - Wyciągnęłam dłoń. - Błagam. Skończ.
- Tylko się martwię - obruszyła się dyrektorka, zamykając mnie w uścisku. - Wspaniale wyglądasz, ptaszyno. Ale błagam...
Jęknęłam.
- Tak, tak. Będę na siebie uważać.
- Ja nie żartuję, Catherine. - Marlene odsunęła się ode mnie tylko tyle, ile potrzeba było, by mogła spojrzeć mi w oczy. - Musisz być ostrożniejsza po ataku.
- Ja też nie żartuję, Marlene - podjęłam pojednawczym tonem. - Oj, wyluzuj! - Z uśmiechem uścisnęłam jej zmarzniętą dłoń. W końcu wybiegła na dziedziniec w samym swetrze. - Będzie dobrze. Co nam się może stać? Będziemy w letniej rezydencji Richarda. Mogę się założyć, że jest ona nawet lepiej strzeżona niż Biały Dom.
- Jesteś jeszcze taka młoda, Catherine... Tak mi przykro, że to wszystko spoczywa na twoich barkach. Gdybym mogła...
- Ale nie możesz. - Mój uśmiech nieco zbladł, ale dalej starałam się ją spławić łagodnym tonem. - Jest w porządku, Marlene. Pogodziłam się z tym.
- Baw się dobrze - szepnęła dyrektorka, ściskając mnie po raz ostatni. - Chociaż dzisiaj.
- Na pewno.
Ukryłam się we wnętrzu limuzyny, gdy tylko mnie puściła. Jeszcze jedno ostrzeżenie, prośba o zachowanie ostrożności, a serio zaczęłabym krzyczeć.
Daniel już siedział w środku. Zignorowałam go, podobnie jak on mnie. Nim odjechaliśmy, opuściłam szybę i pomachałam zgromadzonym na dziedzińcu przyjaciołom. Lydia krzyczała coś o tym, żebym schowała się do środka, bo wiatr zniszczy mi fryzurę, Marlene za to starała się tamować łzy. Cole jak to Cole - po prostu stał, uśmiechając się łobuzersko. John pozostawał jak zwykle rzeczowy, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Wiedziałam jednak, że on też się przejmował, bo na miejscu kierowcy i pasażera siedziało dwoje jego najlepszych strażników.
I niech mi ktoś teraz wyjaśni, dlaczego ja mam jakiekolwiek wątpliwości co do strony, którą ostatecznie mam wybrać...
Nacisnęłam guzik, definitywnie odcinając się od Dziennych przyciemnianą szybą. To nie był czas na tego typu rozważania. Jeszcze miałam na nie czas. Westchnęłam, wygodniej siadając na tapicerowanej kanapie limuzyny. Rozłożyłam wokół siebie spódnicę, starając się jak najmniej ją pognieść. Na szczęście zrobiona była z marszczonego tiulu, który ułatwiał to zadanie. Daniel przyglądał się w milczeniu moim poczynaniom. Widziałam, że chce coś powiedzieć - kto wie, może nawet przeprosić - ale minęło już dziesięć minut podróży, a on wytrwale milczał. Zdecydowałam, że to ja rozpocznę rozmowę. W końcu po raz pierwszy od bardzo dawna zostaliśmy sami, zyskaliśmy okazję, by po ludzko porozmawiać. Otworzyłam usta, gotowa uświadomić go, że źle się czuję, kiedy jesteśmy skłóceni, lecz mnie uprzedził.
- Masz coś na policzku.
Musnęłam wskazane miejsce opuszkami palców, ale niczego nie wyczułam.
- To tylko róż.
- Sprawia, że wyglądasz śmiesznie - zauważył.
Poczułam, że moją twarz oblewa rumieniec wściekłości.
- To mówi facet, który nawet nie raczył się wyczesać.
- Jakoś w przypadku Cole'a lubisz ten ,,niechlujny look" - parsknął gorzko, jeszcze raz przeczesując czuprynę palcami, co wcale nie poprawiło jej wyglądu.
- Och, czyżbyś był zazdrosny?
- Tak - odparł, czym wprawił mnie w całkowite osłupienie. - Znowu owijasz sobie wokół palca mojego przyjaciela.
A ty co niby myślałaś, kretynko? Że chodzi mu o ciebie?
Nawet jeśli nie miałam nadziei na jakiekolwiek cieplejsze uczucia ze strony Shane’a do mojej osoby, jego wyznanie na moment zbiło mnie z pantałyku. Przez jakiś czas milczałam, przypominając sobie, jak brzmią i co znaczą poszczególne słowa, które kotłowały się w mojej głowie.
- Serio, powinieneś sobie znaleźć jakąś laskę. Zaczynasz wpieprzać się w czyjeś intymne życie. - Postawiłam na sarkazm, stwierdzając, że skoro nie mamy szans na pojednanie, mogę mu się odpłacić pięknym za nadobne.
- A co, doszło już do czegoś poważniejszego? - parsknął.
Uśmiechnęłam się tajemniczo, nie komentując tego w żaden sposób. Chciał grać nieczysto, to proszę bardzo. To nie ja rozpoczęłam tę chorą grę, nie ja wymyśliłam reguły. Starałam się tylko dostosować.
Och, co ty odwalasz, Catherine! Przecież chcesz się z nim pogodzić! Wdech. Wydech. Pięknie. Jeszcze raz. Weź się w garść, kobieto. Zanim zniszczysz wszystko to, na czym ci naprawdę zależy i nie będziesz miała do czego wracać!
Zebrałam fałdy spódnicy w dłonie i wstałam, chcąc usiąść na przeciwległej kanapie obok niego. Niestety właśnie w tym momencie auto wpadło w jakąś dziurę, a ja straciłam równowagę i poleciałam do przodu. Prosto w jego ramiona.
To była dosłownie chwila, kilka sekund, a ja poczułam się lepiej. Nie minęła nawet minuta, a znów siedziałam na swojej kanapie, naprzeciwko niego, trzy kroki dalej. Ale te niespełna sześćdziesiąt sekund, podczas których spojrzałam w jego oczy z tak bliska, dokonały przełomu. Dostrzegłam w jego onyksowym spojrzeniu błysk, za którym tak bardzo tęskniłam. Zniknął równie szybko, co się pojawił, ale to wystarczyło. Wiedziałam, że jego też męczy ta bezsensowna walka i że chce się pogodzić, ale boi się wykonać pierwszy krok.
Ale ja się nie bałam. Wywodziłam się w końcu z rodu Iwanowów.
- Boże, Daniel...
- Nie, Catherine - przerwał mi ostro, zaskakując mnie. Czyżbym się myliła? Czyżbym odsunęła się od niego tak bardzo, że przestałam rozpoznawać poszczególne emocje odbijające się w jego oczach? - Nie chcę tego słuchać. Co zamierzasz mi powiedzieć? Że to nie ma sensu? Że ci przykro?
Tak. Właśnie to zamierzałam powiedzieć. Ale nie chciałam przyznać się głośno do tego, że kończyły mi się argumenty.
- To nie musi tak wyglądać - wyszeptałam. - Mnie też to męczy.
- Ja niczego takiego nie powiedziałem.
- Ale ja to widzę - odparłam. - Znam cię, Shane. Cholera jasna, znam cię!
- Gdybyś mnie znała, ufała mi, nie okłamałabyś mnie! - wykrzyknął.
- Czemu aż tak bardzo to roztrząsasz? - Zirytowana również podniosłam głos. - To tylko pamiętnik! Co ci miałam powiedzieć? Że nie mogłam go spalić, bo to mój jedyny łącznik z krewną, która obarczyła całą moją rodzinę klątwą?!
- Tak! - Wyrzucił ręce w górę. - To właśnie trzeba było powiedzieć!
- Jest mi wystarczająco ciężko bez twoich zarzutów. Myślisz, że chciałam po raz kolejny usłyszeć: ,,Poradzimy sobie. Przecież masz nas, przyjaciół"?
- A co, to nie jest prawda?
- Nie! Bo ja już nie wiem, kto w tym przedstawieniu odgrywa czarny charakter! Nie wiem, kto jest dobry, a kto zły. Nic już nie wiem - wyszeptałam, czując łzy w oczach. - Mnie samej jest trudno się z tym pogodzić. Nie mogę spać, bo bez przerwy zastanawiam się, po której ze stron powinnam się postawić. Rozważam wszelkie plusy i minusy. Analizuję, spekuluję i zastanawiam się, która z opcji będzie lepsza. Jak więc mam ci się zwierzać z czegoś, czego sama nie rozumiem?!
Daniel milczał przez długi czas. W jego oczach udręka walczyła z wściekłością. Kiedy w końcu się odezwał, wiedziałam, że z jakiegokolwiek porozumienia nici. Straciłam go. Więź właśnie pękła i roztrzaskała się u naszych stóp jak i budowane tygodniami zaufanie...
- Wiesz, że nienawidzę kłamstwa. A ty zataiłaś przede mną nie tylko sprawę pamiętnika. Nie powiedziałaś ani słowa na temat tego, co się z tobą dzieje. Nie powiedziałaś, że... Że cię tracę! - Urwał. W jego oczach malowała się udręka. - To co zrobiłaś... Mogłem wybaczyć ci sprawę pamiętnika - oznajmił, nadal oszołomiony moim wyznaniem. - Ale to... Zataiłaś przede mną jedną z najważniejszych kwestii! Cat, cholera, tak się nie robi!
- Przykro mi - wyszeptałam zdławionym od łez głosem.
- Przykro? - powtórzył gorzko, niemal spluwając mi tym jednym, krótkim słowem prosto w twarz. - Zachowałaś się podle, Evans. Podle i egoistycznie. Twoje przeprosiny są tyle warte, co ty sama.
Otworzyłam usta, ale nie potrafiłam już robić niczego innego poza bezgłośnym szlochaniem.
- Kiedy wrócimy z balu, wyniosę się - rzucił krótko Daniel, odpalając papierosa. - To koniec, Evans. Ostrzegałem cię, że jeśli nie przestaniesz, tak to się skończy.
Poczułam się tak, jakby uderzył mnie w twarz. Skuliłam się na swojej kanapie i skupiłam na oczyszczającym płaczu, nie martwiąc się zepsutym makijażem. Teraz już nic nie miało najmniejszego sensu. Nie miałam po co walczyć.
Nie miałam dla kogo walczyć.


Jechaliśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Cały ten czas mierzyliśmy się z Danielem urażonymi spojrzeniami. Shane nie wyglądał wcale lepiej niż ja - miałam wrażenie, że lada chwila sam uroni łzę czy dwie. Dopiero patrząc w jego zaszklone, czarne oczy uświadamiałam sobie, że ja naprawdę byłam dla niego bardzo ważna. Połączyło nas coś więcej niż wymagana relacja między strażnikiem i jego podwładną. On też musiał poczuć tę więź, która się między nami tworzyła. Jej utrata zabolała go pewnie równie mocno.
A może nawet bardziej, zważywszy na to, że ja go przecież zdradziłam. Okłamałam.
Kiedy samochód się zatrzymał, a ja nabrałam pewności, że nie będę musiała wyglądać, jakbym obsypała się mąką na wyboistej drodze, wyciągnęłam z torebki puderniczkę. Z pomocą chusteczki wytarłam zaschnięty tusz z policzków. Wystarczyło tylko, bym jeszcze przypudrowała widoczne ubytki. Efekt nie był tak piorunujący, jakby makijaż wykonywała sama genialna Lydia Thompson, ale nie wyglądałam też jak osoba, która płakała przez ostatnie półtorej godziny. A to był naprawdę sukces.
Z pomocą Davida, jednego ze strażników Johna - który dziś grał również rolę szofera - wysiadłam z limuzyny. Nim dopadł mnie Richard, zdążyłam definitywnie otrząsnąć się z podłego nastroju. Upewniwszy się, że sukienka mi się w żadne sposób nie przesunęła i zbytnio nie wygniotła, podałam Richardowi ramię i ruszyłam z nim w kierunku imponującej, białej budowli.
Tak jak z zewnątrz dom prezentował się niezwykle, tak w środku wyglądał jeszcze lepiej. Już po przekroczeniu progu drzwi wejściowych zalała mnie fala złota i przepychu. Nie były to zdecydowanie moje klimaty, ale w końcu kto nie lubi marmurów, ogromnych luster w pozłacanych ramach i staromodnych, kryształowych żyrandoli czy jońskich kolumn? Ma to swego rodzaju urok. Nawet jeśli pierwsze wrażenie jest dość... przytłaczające.
Chłonęłam widoki, nawet nie zorientowawszy się, że lokaj zabrał już moją kurtkę, a ja jak kretynka stoję w progu, naznaczona spojrzeniami wszystkich zebranych.
- Milady Katerino? - Richard delikatnie pociągnął mnie w stronę tłumu odzianego w tysiące warstw tiuli, satyny i jedwabiu. - Pozwól, że przedstawię cię zebranym.
Dzielnie kroczyłam za Richardem, starając się wyglądać na jak najmniej zagubioną i wystraszoną. Czułam jednak, że coraz większy rumieniec rozlewa się na mojej twarzy, a dłonie są całe lepkie od potu. A to nie mogło wyglądać zbyt dobrze.
Ale, hm, nie potknęłam się, nie straciłam żadnego zęba, sukienka nie odsłoniła zbyt wiele... Tak, nie było jeszcze tak źle.
Richard wszedł na podwyższony parkiet, który służył teraz wyposażonej w fortepian i smyczki orkiestrze. Wciągnął mnie za sobą na górę, skąd miałam jeszcze lepszy widok.
Ale i zebrani lepiej widzieli  m n i e.
- Kochani! - odezwał się tym typowym, władczym tonem Richard, a na sali natychmiast zapanowała cisza. - Poznajcie Catherine Evans, dzisiejszego gościa honorowego tego skromnego balu. - Z uśmiechem wskazał na mnie, więc lekko dygnęłam, czując, że przecież jakoś zareagować muszę. - Ta fioletowooka niewiasta kończy nazajutrz siedemnaście lat, więc proszę, wypijmy jej zdrowie.
Z tłumu wyłonili się odziani w eleganckie fraki kelnerzy. Lawirowali między zebranymi z tacami pełnymi kieliszków z musującym szampanem. Kiedy każdy dzierżył w dłoni naczynie, Richard uniósł w górę swoje, życząc mi wszelakiej pomyślności. Dodał też, że nie powinnam absolutnie niczym się nie przejmować i po prostu lśnić. Nie wiedziałam, co on się tak uparł na to ,,lśnienie", ale jego życzenia brzmiały szczerze, więc postanowiłam się nie rozdrabniać nad szczegółami.
Kiedy wraz z Richardem zeszliśmy z podestu, muzycy zaczęli grać.  Salę wypełniło łagodne, ciepłe brzmienie smyczków. Po tempie utworu rozpoznałam walca. Już zamierzałam znaleźć sobie jakiś przytulny, cichy kącik i przeczekać ten żenująco wolny taniec, którego nawet za bardzo nie umiałam tańczyć, gdy na parkiet porwał mnie brodacz znany mi z jedynego zebrania Rady, na którym byłam. Przedstawił się jako Dan Avery, przez co mogłam przestać porównywać go w myślach do nieogolonego menela.
Nie moja wina, że naprawdę tak wyglądał.
- Miło cię znów widzieć, milady - oświadczył z typową dla członków Rady kurtuazją, obejmując mnie w talii.
- Mnie również. Choć tym razem okoliczności są nieco przyjemniejsze - dodałam z uśmiechem, starając się jak najlepiej grać szczęśliwą solenizantkę.
Dan zaśmiał się krótko, czym przypadkowo wytrącił się z rytmu. Musieliśmy zacząć od początku.
- Chyba nie wystraszyliśmy cię tym dochodzeniem, milady? - odezwał się radny, kiedy już udało nam się zrównać tempo z innymi parami.
- Nie. Rozumiem, że było ono potrzebne. I proszę, niech się pan do mnie zwraca po imieniu - dodałam. Męczyło mnie to ciągłe tytułowanie.
- Więc może oboje powinniśmy przejść na ,,ty", Catherine - zaproponował pogodnie, rozluźniając się.
- To będzie dla mnie zaszczyt.
Nim się spostrzegłam, nielubiany przeze mnie wolny kawałek dobiegł końca, a mojego partnera zastąpił inny, potem kolejny i jeszcze jeden. Tańczyłam ze starszymi panami, prawdopodobnie małżonkami członkiń Rady, bo nie pamiętałam ich z posiedzenia, dyskutując na przyziemne tematy i czując się naprawdę dobrze. Zapomniałam o kłótni z Danielem, o moich koszmarach. Dwa utwory później zapomniałam już o czym zapominałam, dlaczego zapominałam, po co...
Jednak i ja potrzebowałam kiedyś chwili wytchnienia. Kiedy więc Richard ogłosił, by goście udali się do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie zostanie wydany posiłek, z ulgą ruszyłam za tłumem, by usiąść i dać stopom odpocząć.
W pomieszczeniu poza ogromnym i długim stołem, do tego zastawionym tak suto, że nie dałoby się między talerze wcisnąć choćby szpilki, było jeszcze więcej luster i obrazów, które nadawały mu elegancji i szyku. Miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie do zupełnie innej epoki. I tu nawet nie chodziło o wystrój i wystrojonych w smokingi i suknie z bufiastymi rękawami ludzi, a o atmosferę. Czuło się w powietrzu ten przepych, luksus. I wbrew pozorom nie było to nic złego. Nie czułam się zazdrosna o te wszelkie kryształowe żyrandole, zastawę z chińskiej porcelany i ogromne bukiety żywych kwiatów ułożone w niesamowite, kolorystyczne kompozycje. To wszystko było tak idealne i magiczne, że nie można było czuć niczego innego poza bezbrzeżnym zachwytem.
Zajęłam wskazane mi przez lokaja miejsce - po prawej stronie siedzącego u szczytu stołu Richarda, zaraz za jego żoną w niemodnej już trwałej i zbyt intensywnie wymalowanej córce, które wyglądała na góra trzynaście lat. Obok siebie na talerzu dostrzegłam kartonik z kaligraficznie wypisanym nazwiskiem Daniela. Serce podeszło mi do gardła, gdy uświadomiłam sobie, że mój plan unikania go przez cały wieczór właśnie spalił na panewce.
Ku mojemu zaskoczeniu miejsca obok mnie wcale nie zajął Daniel. Shane przyszedł, jednak tylko po to, by zabrać swój kartonik i bez słowa przenieść się na drugi koniec stołu, przynajmniej siedem miejsc dalej ode mnie.
Za to krzesło obok zajął brunet, tak silnie pachnący jakimiś drogimi, intensywnymi perfumami, że zaczął jeszcze mocniej przypominać mi Cole'a. Choć w kwestii wyglądu różnili się pod każdym względem - zaczynając od włosów, które w przypadku nieznajomego były gładko zaczesane do tyłu, na wystającej ze spodni koszuli kończąc. Cole nigdy nie pozwoliłby sobie na tak niechlujny wygląd. A mimo to co rano poświęcał nawet pół godziny na ułożenie włosów w taki sposób, żeby wyglądały, jakby nie robił z nimi nic od miesiąca.
- Witam moją piękną sąsiadkę - odezwał się przybysz z uśmiechem, lustrując mnie wzrokiem.
Nawet jeśli byłam zaskoczona, przerażona, zdruzgotana czy cholera wie jaka jeszcze, postanowiłam tego nie okazywać.
- Witam pana, panie-o-wiele-milszy-niż-mój-gburowaty-strażnik.
Nieznajomy roześmiał się.
- Pewnie to, że poprosił mnie o zmianę miejsc, niezbyt dobrze o pani świadczy, panno Evans?
- Ach tak, a to niby czemu? - parsknęłam, całkowicie zapominając o dobrych manierach przy stole.
- Choć szczerze w to wątpię - zaczął chłopak, wyraźnie akcentując każde słowo - zachowanie twojego strażnika może świadczyć tylko o tym, że jest pani osobą mało rozrywkową, co sprawia, że ludzie szybko się panią nudzą.
- Żeby nie musiał się pan wycofać z krzykiem.
Nieznajomy uśmiechnął się zawadiacko.
- Ja zawszę kończę to, co zaczynam, moja piękna sąsiadko. Z krzykiem czy bez.
Roześmiałam się. Zbyt długo obcowałam z Cole'm, by nie wyłapać w wypowiedzi nieznajomego dwuznaczności.
- Niech już pan zbyt wiele nie obiecuje, a raczy się przedstawić - poprosiłam, uśmiechając się. Sprawiał, że przychodziło mi to dość łatwo, nawet z wpatrującym się we mnie Danielem kilka miejsc dalej.
- Och, zwykle moja sława mnie wyprzedza. - Chłopak z udawaną pokorą skłonił głowę. - Wybacz, piękna pani, tę drobną niesubordynację z mojej strony. Nazywam się Colin Knight.
Pozwoliłam, by ucałował moją dłoń.
- Catherine.
- Nie wolisz tytułu milady Katerina? - zapytał, popisowo przeciągając głoski, co miało imitować bułgarską intonację.
- Za to widzę, że moja sława jest jak zwykle dwa kroki przede mną - mruknęłam, tracąc zapał do flirtu.
- Na twoim miejscu lubiłbym być w centrum uwagi - zauważył Colin.
Zmarszczyłam brwi. Ten chłopak zaczynał mnie coraz bardziej intrygować.
- A to niby dlaczego?
- Jesteś piękna, seksowna. Idealny materiał na Królową Nocnych.
Spięłam się. Mało brakowało, a zawarczałabym na niego. Udało mi się opanować w ostatniej chwili. Dużą rolę odegrała świadomość, że wszyscy się na nas gapią.
- Czy ty uważasz, że moja klątwa jest zabawna?
- Och, przepraszam, ma chérie. - Uśmiech zniknął z jego twarzy. Gdy stawał się poważny, wyglądał jeszcze przystojniej. - Myślałem... Wybacz, moja miła. Mylnie założyłem, że jesteśmy tacy sami.
- To znaczy jacy?  Piękni i seksowni, lecz bezmyślni?
Kąciki ust minimalnie mu zadrżały.
- Uważasz, że jestem seksowny?
- Uważam - odparłam powoli, zupełnie nieświadomie nadal z nim flirtując - że zmieniasz temat.
Teraz uśmiechnął się bez oporów - powoli, z nieskrywanym zachwytem.
- A więc jednak jesteśmy tacy sami. Przyznaj, moja panno Evans, pociąga cię to wszystko, co? Sława, posada. Mrok - dodał kuszącym szeptem, zbliżając usta do mojego odsłoniętego ucha.
Od odpowiedzi uratował mnie Richard, który wstał, prosząc wszystkich o ciszę. Skupiłam się na jego podziękowaniach za przybycie, starając się jednocześnie ignorować perfidnie uśmiechającego się Colina i uczucie, które tym uśmiechem powodował.
Wytarłam spocone, drżące dłonie w materiał spódnicy i sięgnęłam po serwetkę. Na wzór zachowania innych - cóż, matka uczyła mnie szycia i gotowania, ale nie etykiety na przyjęciach - rozłożyłam ją i zamierzałam położyć na kolanach. Ubiegł mnie jednak Colin, który niemalże z nabożną czcią zrobił to za mnie.
- Pozwól, ma chérie.
No to pozwoliłam. Co niby mogłam zrobić, skoro zapytał po fakcie?
Colin ewidentnie mnie podrywał. A ja odpłacałam mu się tym samym. Nie czułam się jednak z tym źle. Wręcz przeciwnie. Nareszcie ktoś mnie doceniał. Nie planowałam przyszłości z młodym Knightem - zważywszy na fakt, że jego matka spoglądała na mnie wilkiem - ale nie byłam też w stanie odmówić sobie uszczypliwych, nieco dwuznacznych odzywek. Nie spodziewałam się nawet, że bycie kokietką, która dokładnie wie, czego chce, będzie takie łatwe.
Po skończonym posiłku - który zdawał się nie mieć końca, gdyż kelnerzy ciągle donosili jakieś półmiski - kilka kobiet wstało. Postanowiłam pójść za ich przykładem i również udać się do łazienki, by przypudrować nos.
- Wybacz mi na chwilę - odezwałam się, odkładając serwetkę na talerz. - Babskie sprawy.
Colin szybko wstał i odsunął mi krzesło.
- Pozwól, że cię odprowadzę. Przynajmniej do korytarza, gdzie rozdzielimy się, bym skorzystał z chwili twej abstynencji, by oddać się nałogowi.
Przez całą drogę zastanawiałam się, czy te pełne kurtuazji wypowiedzi Colina są tylko farsą, czy może po prostu ludzie z wyższych sfer tak mają. W korytarzu odnalazłam lokaja, który oddał mi torebkę. Pożegnałam odchodzącego w przeciwną stronę Colina uśmiechem.
- Tylko mi nie zwiej, Knight. Wisisz mi taniec.
- Spokojnie, moja pani. Noc jeszcze młoda.
W łazience szybko załatwiłam swoje potrzeby, zbyt dotkliwie czując na sobie spojrzenia innych kobiet.  Musiałam wyjść, bo mało brakowało, a nawtykałabym jednej i drugiej za to wymowne przewracanie oczami. A wtedy zrobiłoby się dość nieprzyjemnie.
Spokojnie, Catherine. Pierś do przodu, plecy proste. Wyjdź z godnością.
Tak też zrobiłam. Zebrałam w dłonie fałdy spódnicy i odeszłam - dumna jak paw, ale i seksowna jak diabli. Przechodziłam koło pustej jeszcze sali balowej, gdy ktoś zawołał moje imię. Pośród tańczącej na wietrze firanki dostrzegłam stojącego na balkonie Colina. Z uśmiechem ruszyłam w jego stronę.
- Już tęsknisz?
Koniec papierosa zalśnił pomarańczową poświatą w ciemności, na moment lepiej oświetlając twarz Knight'a.
- Bałem się, że przyjaciółki mojej matki zjedzą cię żywcem.
- Nikt nie wygra starcia z moimi fioletowymi oczami - zażartowałam, opierając się o balustradę obok niego.
Na zewnątrz było chłodno, ale delikatny wiatr podziałał kojąco na moje wymęczone tańcami i zachowywaniem balowej etykiety ciało. W końcu jednak zaczęłam lekko drżeć. Colin, dostrzegając to, narzucił mi na ramiona swoją marynarkę.
- Jestem zdania, że dama nie powinna palić, ale matka uczyła mnie również, że nie należy zachowywać się egoistycznie i dzielić się z innymi. - Colin wyciągnął w moją stronę srebrną papierośnicę. - Zrozum moje rozdarcie, piękna, i wybierz mądrze.
Roześmiałam się.
- Podziękuję. - Ciaśniej objęłam się jego marynarką, głęboko zaciągając się tymi cudownymi perfumami. - A ty możesz spać spokojnie, wiedząc, że nie złamałeś słowa danego mamie.
Zapadła cisza. Colin świdrował mnie wzrokiem przez długą chwilę. W końcu westchnęłam. Aż nader dobrze wiedziałam, o co mu chodzi.
- Tak - szepnęłam. - Pociąga mnie to wszystko.  Z dnia na dzień coraz bardziej.
Colin zaciągnął się papierosem, szukając odpowiednich słów. Cieszyła mnie ta chwila milczenia. Miałam możliwość odetchnąć, oswoić się ze swoimi myślami. Wbrew pozorom nie przerażały mnie one aż tak bardzo.
- Nie brzmisz, jakbyś żałowała, że sytuacja przybiera taki obrót - zauważył w końcu.
- Powiedz, czego tu żałować? Dzięki nim czuję się spełniona. Są moją definicją szczęścia, domu, rodziny. Nie żałuję niczego. Poza faktem, że to wszystko dzieje się tak wolno.
- Ale na pewno masz jakichś przyjaciół wśród Dziennych. Chłopaka - dodał, specjalnie ten zwrot podkreślając. - Nie będzie ci żal żegnać się z tym życiem?
- To główny powód, dla którego jeszcze nie uciekłam, by zostać ich Królową.
Colin milczał przez długi czas. Zaciągał się papierosem, raz za razem wypuszczając w przestrzeń obłoczek szarego dymu. Czekanie na kolejne kazanie było dla mnie mordęgą. Chciałam, żeby chociaż on mnie zrozumiał. Czułam, że byłby w stanie to uczynić. Coś podpowiadało mi, że on nie jest tym typowym, ułożonym, oddanym zasadom i kodeksom Dziennym. Nie wyglądał na takiego. Ale wiedziałam, że pozory mogą mylić. Niejednokrotnie już przejechałam się na swoim zaufaniu. Dlatego nie rozumiałam, dlaczego tak łatwo obdarowałam nim Colina. Dlaczego mu o tym powiedziałam? Nawet Daniel poznał prawdę dopiero po kilku tygodniach. A Colin… Jemu zwierzyłam się po półtorej godziny znajomości. Co było ze mną nie tak…? Czyżby Dominique uważała, że to on a, nie Shane, jest godny, by poznać mój najmroczniejszy sekret?
Uważniej przyjrzałam się siedzącemu obok mnie chłopakowi. Wyglądał na jakieś góra dwadzieścia pięć lat. Pochodził z bogatej, znanej rodziny. Miał drogi garnitur, zegarek warty tyle, ile mój mózg nie był w stanie naraz ogarnąć i srebrną papierośnicę z wygrawerowanym nazwiskiem. Nawet zachowywał się jak stereotypowy, rozpuszczony dzieciak. Podejrzewałam, że nigdy mu niczego nie zabrakło. Wystarczyło, że pstrykał palcami, a dostawał to, czego potrzebował. Nie rozumiałam, jakim cudem cokolwiek może mnie łączyć z tym mężczyzną. Jasne, był przystojny. A  świadomość tego, że jest się adorowanym przez kogoś takiego sprawiała, że flirt przybierał nieco inną, pikantniejszą wymowę. Ale to na pewno nie był mężczyzna godny mojego zaufania. To nie był facet godny niczego, poza przelotnymi uściskami w kącie z dala od zazdrosnych spojrzeń innych.
Dlaczego więc czułam, że mogę mu ufać?
To się robiło coraz bardziej porąbane. Rozumiałam ze swojego życia jeszcze mniej niż o poranku
- Nawet nie śniłem, że kiedyś spotkam kogoś, z kim będę mógł się tym podzielić, wiesz? - zapytał nagle, miażdżąc peta w dłoni i wyrzucając go za balustradę do zatopionego w mroku ogrodu.
- Czym?
- Moim zainteresowaniem mroczną stroną.
 Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy była jakaś możliwość, bym się przesłyszała.
- Mógłbyś… - Wypuściłam powietrze z płuc, szukając słów, jakichkolwiek. Nagle jednak ktoś obrabował mnie z całego słownika - powtórzyć?
Colin uśmiechnął się lekko. Kiedy mówił, patrzył w przestrzeń.
- Wiesz, od zawsze czułem, że tutaj nie pasuję. Bale, bankiety, wystawy i wszelkie inne duperele związane ze smokingami i obowiązkiem zachowywania się przyzwoicie. Nas bez przerwy coś ogranicza. Zakazy, nakazy. Musisz całe życie robić to, czego od ciebie oczekują. A tacy Nocni… Oni są wolni. Nikt im nie dyktuje, jak mają żyć. Po prostu to robią.
Wbiłam w niego zszokowane spojrzenie. Byłam autentycznie zaskoczona. Nie spodziewałam się - ba, nie śniłam o tym w najgorszych koszmarach! - że jakikolwiek Dzienny przyzna się do swojego podziwu nad istotami, które ma obowiązek zabijać. Nie sądziłam, że ktokolwiek mnie zrozumie. A tu proszę. Okazuje się, ze Katerina jednak się nie pomyliła. A Daniel przypadkowo pomógł mi odnaleźć moją bratnią duszę.
- Teraz widzisz, Catherine - odezwał się Colin - że naprawdę jesteśmy tacy sami.
- Czego ode mnie chcesz? - wyszeptałam.
- Wystarczy mi twoje zrozumienie.
 Skinęłam głową. Czułam dreszcze w całym ciele. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz czułam się tak podekscytowana. Nawet w święta nie ogarniała mnie taka ekscytacja.
- Oczywiście, że cię rozumiem. To jest takie…
- Fascynujące? - podłapał z ognikami w oczach. - Możesz wiedzieć, że cię nie wyśmieję, ma chérie. Nigdy. To, co przeżywasz… Boże, to musi być wspaniałe. Czuć ich, słyszeć, łączyć się z nimi swoją tęsknotą… Czy oni naprawdę tacy są? - zapytał nagle. - Bezwzględni, źli, niepohamowani?
Uśmiechnęłam się z rozmarzeniem. Wspominanie ich było czymś tak łatwym. Każde najmniejsze wspomnienie sprawiało, że czułam się lżej, lepiej. Jedna myśl wystarczyła, by moje serce napęczniało z dumy i radości, gotowe wylecieć z mojej piersi, wyruszyć im na spotkanie.
- Dla mnie mimo wszystko są idealni. Widzę w nich dobro, wiesz? - Przechyliłam głowę, przyglądając się wsłuchanemu w każde moje słowo Colinowi. - Szukali mnie przez siedemnaście lat. Walczyli dla mnie. Zabijali dla mnie. To takie… podniecające. Nareszcie jestem coś warta. Komuś na mnie zależy. Ktoś mnie potrzebuje i kocha...
- A mimo to ciągle tu jesteś - zauważył cicho; wyczułam w jego głosie nutkę zawodu. - Z nami. Dziennymi.
Wzruszyłam ramionami. Jego marynarka prawie się z nich zsunęła, więc chwyciłam za jej poły i ciaśniej się nią objęłam.
- Ciężko jest mi się pożegnać z życiem, do którego przystosowywano mnie siedemnaście lat. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
- A kiedy ten dzień nadejdzie, co wtedy?
Z uśmiechem dotknęłam jego lodowatego policzka. Nie wiem, jakim cudem wyczułam tę różnicę temperatur, skoro moja dłoń była równie zmarznięta.
- Wtedy będę robić to, do czego jestem stworzona.
- Czyli? - podłapał z uśmiechem.
Sama również rozciągnęłam wargi w uśmiechu. W oczach Colina było tyle szczerości, ciepła i zrozumienia, że zwierzanie mu się z moich najmroczniejszych marzeń było czymś prostym. Podejrzewałam, że gdyby Daniel od samego początku traktował mnie w ten sposób, nie bylibyśmy teraz skłóceni, a ja może nie miałabym tak wielkiej ochoty na ucieczkę. Z Colinem. W Ciemność.

- Będę lśnić - odparłam, przenosząc wzrok z chłopaka na pogrążony w spokoju nocy ogród. - Lśnić w mroku.



***


Witajcie ! :))
Pewnie zjecie mnie żywcem za wprowadzenie nowego adoratora Catherine zamiast ostatecznego związania jej z Danielem, ale zaryzykuję :D Od kiedy jednak zaczęłam oglądać Once Upon a Time i zakochałam się w Kapitanie Haku, postanowiłam uwzględnić kogoś takiego jak on w moim opowiadaniu :) Więc bardzo przepraszam, ale Colin O' Donoughe musiał trafić do zakładki z bohaterami :D
Na koniec tej notki mam jeszcze dla Was opinie, które przedstawiliście w ankiecie na KOOW. Bardzo, bardzo dziękuję Wam za wszystkie szczere słowa :) Czuję się zmobilizowana jak nigdy! Kto wie, może w następnym rozdziale pogodzę dla Was Datherine...?



Blog jest naprawdę ciekawy. Historia jest bardzo oryginalna i interesująca. Mimo znanego już motywu krwiopijców, opowieść potrafi wciągnąć. Autorka potrafi budować napięcie i stworzyła świetne postacie :) Czyta się to opowiadanie z przyjemnością!

Sądzę że blog jest bardziej niż dobry jest znakomity. Postacie są barwne i realistyczne a autorka ma wiele pomysłów na to aby zaskoczyć czymś swoich czytelników. Pozdro ;*

Świetny blog ,najlepszy jaki znalazłam w tym roku . Ma super opowiadania . Jest najlepszy

Jest niesamowity. Fantastyczna fabuła. Przemyślane zwroty akcji. Po prostu cudo.

Świetny!

Zajebisty.


Moim zdaniem ten blog wyróżnia się od innych blogów o wampirach. Na pewno nie jest nudne. Ciekawe. Zawierający w sobie tajemnice. Wątki przyjaźni, miłości, rodziny, nienawiści posiada. Bywają błędy czy coś... Ale jak ktoś na niego wejdzie, to nie pożałuje. ;* /Karcia.


Jeszcze raz dziękuję! :*
Do następnego, robaczki!

Klaudia99

P.S. Zaktualizowałam ponownie zakładkę: BOHATEROWIE :)) Zapraszam, jeśli ktoś ma ochotę.

11 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Akcja w samochodzie najlepsza <3 . I ten moment kiedy Daniel mów ,że ją traci , wygląda na to ,że w głębi serca mu na niej zależy.Hmmm nowa postać dosyć interesująca , oboje ciągnie ich do nocnych więc Cat widzi w nim zrozumienie,oparcie . ALE jeśli zrobisz z nich parę to cię znajdę i pobiję XD
      O mój kom jest jak na Cb głosowałam *_*
      Życzę dalszej weny , i czekam na kolejny rozdział :*

      Usuń
  2. O mój boże!! Myślałam że w końcu pogodzisz Daniela i Cath a tu wyskakuje Colin. Ale przyznaje że zaintrygował mnie Colin i to bardzo. Jestem strasznie ciekawa co dalej , czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Colin hymmmm.. właściwie całkiem ciekawa postać się szykuje i chyba zagości na dłużej.. Ale no..EJJJ! A Daniel? Ja już liczyłam, że ich pogodzisz,a tu BACH! Nie ma tak dobrze. ;'( (tak, wiedz teraz, że płaczę). Chociaż jego wyznanie mnie zdziwiło, nie sądziłam, że jest do tego zdolny.
    (Dorasta chłopak XD). Czekam do tego pięknego rozdziału, kiedy w końcu się pogodzą (bo taki się pojawi, prawda?)
    Pozdrawiam Nancy :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisze jeszcze raz swój komentarz jest genialny o takiej tematyce jakiej lubię, przyjemnie mi się go czytało:D
      rozterki Cat mnie zaciekawiły miedzy jej wyborem miedzy dziennymi a nocnymi {ciekawe którą stronę wybrać xd} i miedzy Colinem i Danielem.
      Chociaż myślę ze bardziej czuje coś do Daniela
      zobaczymy co z tego wyjdzie :D
      a i sorki że usunęłam kom ale dopiero później
      przeczytałam że nie chcesz mieć reklam o blogach.

      pozdrawiam Choi
      i weny życzę :D

      Usuń
    2. Hahah, nawet nie wiesz, jak mnie cieszy to, że skasowałaś komentarz z reklamą tylko po to, by skomentować "prawidłowo" :D
      Cieszę się też, że blog przypadł ci do gustu :) Co do Nocnych, Dziennych i tego, z którymi połączyć los Cat to ja sama mam dylemat, wierz mi :p A czy Colin czy Daniel.. Tu akurat wybór jest banalnie prosty... :>
      Również pozdrawiam! :*

      Klaudia99

      Usuń
  5. Cóż, nowy bohater mnie zaciekawił. Czuję w powietrzu miłość. Czy dobrze mi się wydaje, że Kath z nim... ten teges? To wszystko idzie w złym kierunku. Pozdrawiam gorąco i weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam pytanie. Bo piszę opowiadanie też o wampirach itp. Lecz chciałbym się spytać ciebie o kilka rzeczy. Czy napisać je w komentarzu, czy na maila?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A powinnam się bać tych pytań? xD
      Jeśli wolisz, możesz napisać na maila, nie ma problemu. Mój adres: hopeless_name@o2.pl
      Pozdrawiam!

      Klaudia99

      Usuń
  7. Pamiętam, że jak w pierwszej kolejności zauważyłam Colina, to skoczyło mi ciśnienie. O nie, tylko nie kolejny adorator! – mniej więcej taka była moja reakcja, chociaż jednocześnie nie wierzyłam w to, żebyś wprowadziła postać bez potrzeby, ot tak dla skomplikowania relacji miłosnych Daniela i Catherine; do tego Cole w zupełności wystarczy xD
    Na całe szczęście Colin to inna bajka, a ja muszę przyznać, że jestem oczarowana jego rozmową z Catherine. Chłopak jest bardziej chwiejny niż sama Cat, tym bardziej, że ona przynajmniej ma powody – rodzinna klątwa, te sprawy. Syn Alice… Czarujący, bezczelny i niebezpieczny, zwłaszcza dla dziewczyny, która już balansuje na granicy dobra i zła (w teorii, bo kto wie, czy Nocni są tacy, jak mogłoby się wydawać?). Bez wątpienia właśnie to kusi Catherine – ten mrok i zrozumienie, którego nie zaznała od tak dawna.
    Relacje Daniela i Cat się komplikują, chociaż widać, że oboje za sobą tęsknią i cierpią. No cóż, duma… I kłamstwa, bo te potrafią zniszczyć wszystko, ale przede wszystkim duma, a przynajmniej ja tak to widzę; oboje są cholernie uparci.
    Opis balu wyszedł bardzo dobrze; doceniam, tym bardziej, że dobrze wiem, że takie sceny bywają bardzo problematyczne. Wyszło bardzo obrazowo i lekko, poza tym umiliłaś mi wtedy czekanie na kolokwium, więc same plusy :D
    Podobał mi się motyw lśnienia, chociaż jednocześnie to, co mówi Catherine jest zarazem fascynujące, co i niepokojące. Coraz więcej w niej Dominique, a to może skończyć się bardzo, ale to bardzo niedobrze…
    Gdzieś widziałam małą literówkę, ale teraz za nic nie mogę jej znaleźć. Najważniejsze, że całość wyszła cudnie, ale jak wpadnę co to było, na pewno dam znać c:

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń