"Na zdrowie, kochanie! Za ciebie i twojego kochasia.
Umieram, kiedy on zjawia się, by zabrać cię do domu.
Jestem zbyt nieśmiały...
Powinienem był pocałować cię, gdy byliśmy sami.
Powinienem był pocałować cię, gdy byliśmy sami.
Czym więc jestem, kochanie? Szeptem w twoim uchu?
Twoją bułką z masłem? Czym jestem, kochanie?
Chłopcem, którego możesz się lękać?
Czy twoim największym błędem...?"
Ledwo
drzwi za nami się zamknęły, Lydia zaczęła prawić mi kazania. Na przemian
krzyczała, mamrotała pod nosem i szeptała, zmęczona ciągłym gadaniem. Przekaz
jednak pozostawał ten sam: zachowałam się źle. Dziecinnie, lekkomyślnie, a
nawet i głupio. Wiedziałam
to. Wiedziałam to doskonale. Ale chociaż miałam świadomość, że powinnam, wcale
nie czułam się winna. Wręcz
przeciwnie. Kiedy Lydia nie patrzyła, uśmiechałam się pod nosem, świętując
swoje małe zwycięstwo.
-
Nie powinnaś ulegać emocjom - piała wampirzyca. - Zachowuj się dojrzalej,
Catherine, na litość boską! Mogłaś jej zrobić poważną krzywdę! Wybaczyłabyś samej
sobie, gdyby coś jej się stało?
Tak.
Przecież to tylko Sophie Holder.
-
Wiem, że postąpiłam lekkomyślnie, Kiełku - odparłam, starając się ją w jakiś
sposób złagodzić. Była trzecia w nocy, a ta krążyła po sypialni, rozwodząc się
nad wagą mojego błędu. Zwariować można! - Ale może się położysz? Jutro o tym
porozmawiamy, na spokojnie.
-
Unikasz rozmowy - zauważyła. - Wiesz, kto tak robi?
Zrezygnowana
pokręciłam głową. Czasem zbyt łatwo zapominałam, że w tej dziewczynie
przypominającej różowego, lukrowanego pączka drzemie wybuchowy temperament.
-
Nie, nie wiem. Oświeć mnie.
-
Osoby, które nie żałują popełnionych czynów!
Potarłam
dłonią po twarzy. Byłam już zmęczona, chociaż spałam w ciągu dnia. Czułam się jednak totalnie wykończona emocjonalnie.
-
Lyd, nie drąż tematu, błagam.
Wampirzyca
zatrzymała się nagle. Zaprzestała swojego marszu i wbiła we mnie zaskoczone
spojrzenie. Niemal słyszałam, jak w jej głowie ze skrzypnięciem przeskakują
wszelkie zapadki i kołowrotki.
-
Ty nie żałujesz - rzuciła zdumiona. - Cat, czy ty rozumiesz, co zrobiłaś?
Uderzyłaś Dziennego. Nie chcę niczego sugerować, ale to nie świadczy o tobie zbyt
dobrze!
-
Jezu, Kiełku, bez przerwy biję się z Danielem. Wiesz, ile razy już ode mnie
dostał?
-
Na treningach! - wykrzyknęła moja przyjaciółka. - A ty uderzyłaś c y w i l
a!
Z
jękiem zakryłam twarz kołdrą.
-
Kiełku, to też był trening.
-
Już się skończył.
-
Naskoczyła na mnie! To była samoobrona! - rzuciłam zirytowana.
-
Ty na nią wpadłaś - przypomniała Lydia.
-
Jezu, przecież to nie jest powód, żeby zabijać ludzi! Igrała ze mną, trzymała
mnie za nadgarstek! Chciałam się tylko uwolnić.
-
Łamiąc jej nos? - Wampirzyca spojrzała na mnie wątpiąco.
-
Lepiej niż gdybym miała złamać jej nogę - mruknęłam.
-
Catherine - westchnęła Lydia, siadając na łóżku obok mnie. - Ja rozumiem
wszystko, wierz mi. Ale w twojej sytuacji... Musisz się kontrolować, a nie
dawać wszystkim znak, że to już ten czas, kiedy przestajesz być sobą....
Zamarłam.
Powiedziała to? Czy ona naprawdę powiedziała to głośno?
Już
miałam coś odpowiedzieć, chwytliwego i zapewniającego, że zostanę sobą tak
długo, jak dam radę, ale drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do środka wszedł
Cole. Tuż za nim cicho i smętnie jak cień podążał Daniel.
-
Catherine, kotku, to było niesamowite! - wykrzyknął na wstępie Cole.
Zaskoczona
otworzyłam usta. Spojrzałam na Lydię, szukając w niej jakiegoś wsparcia, ale
moja przyjaciółka tylko wywróciła oczami.
-
Serio, brawurowa akcja - kontynuował Cole, niezrażony spojrzeniami, które
posyłała mu Lydia. - Jasne, nie powinno się popierać przemocy, ale to... To było
niezłe.
-
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego faceci tak bardzo ekscytują się walką
kobiet - mruknęłam.
-
Bo to seksowne - odparł Cole, tonem wskazującym, że to przecież oczywiste.
-
Tylko ją walnęłam.
Cole
uśmiechnął się szeroko, ukazując dołeczki w policzkach.
-
Nadal seksowne.
Usłyszałam
trzask. Powoli odwróciłam się w stronę siedzącego na kanapie Daniela. Starałam
się udawać całkowicie zdegustowaną i obojętną. Tylko się przyglądałam, odnotowywałam
w pamięci wszystkie zapomniane fakty związane z jego wyglądem. Czarne włosy,
lekko potargane, opadające niedbale na czoło. Ciemne jak noc oczy, rzucające na
policzki cień niesprawiedliwie długie rzęsy. Lekko zakrzywiony nos,
prawdopodobnie niegdyś uszkodzony. Wysokie kości policzkowe muśnięte delikatną
opalenizną. Muskularne ramiona, mięśnie napinające się za każdym razem, gdy
unosił do ust papierosa. Zaciśnięte w pięści dłonie, nogi oparte o kawowy
stolik, spojrzenie wlepione w buzujący w kominku ogień i leżącą obok niego
zapalniczkę, którą prawdopodobnie rzucił.
-
Na balkon z tym świństwem - warknęłam.
Daniel
zignorował mnie. Odchylił głowę na oparcie sofy i wypuścił w górę obłok szarego
dymu.
Bardzo
to dojrzałe, Shane. Bardzo.
Żeby
nie utrudniać sobie życia jeszcze bardziej, również przestałam zwracać na niego
uwagę. Nie powiedziałam na ten temat ani słowa więcej, chociaż ostry dym
wypełniał pomieszczenie.
Wdech. Wydech, Catherine. Zachowanie spokoju i nie rzucenie mu się do gardła było czymś trudnym, ale nie niewykonalnym. Kto jak nie ja? Niech zna moją łaskę.
-
Co z nią? - zapytała Lydia, przerywając drętwą ciszę.
Marny temat, ale byłam jej za niego
wdzięczna.
-
Eloise się nią zajmuje - wyjaśnił Cole. - Prawdopodobnie nos jest złamany.
Wyszliśmy, nim zdążyli zrobić jej rentgen.
-
Pójdę to sprawdzić - zaoferowała Lydia, wstając.
Chwyciłam
ją za nadgarstek i usadziłam z powrotem.
-
Xavier ma teraz wystarczająco dużo roboty.
Lydia
się zarumieniła.
-
Chciałam pogadać z Eloise.
Tylko
uniosłam brew. I ja i ona dokładnie wiedziałyśmy, że wcale nie chodziło o
poznanie stopnia urazu Sophie.
-
Lyd, jest trzecia w nocy! - przypomniałam.
-
Ale...
-
Siadaj z dupą. Sophie do rana nie umrze.
A
nawet jeśli, ja nie będę za nią płakać...
Lydia
jęknęła, ale zrezygnowała z włóczenia się po szkole w środku nocy. A w zamian
za to byłam gotowa znosić wszystkie złe spojrzenia, które posyłała w moim
kierunku.
Zrobiło
się drętwo. Cisza zdawała się nas wszystkich przytłaczać. Daniel nadal palił,
Cole wyciągnął telefon i zaczął z kimś namiętnie esemesować. Lydia, prócz
wbijania we mnie obrażonych spojrzeń, gniotła w palcach materiał kołdry. A ja
tępo gapiłam się w szafę naprzeciwko, szukając jakiegoś dobrego tematu do
rozmowy.
-
Za dwa dni skończę siedemnaście lat - rzuciłam, chwytając się pierwszego
lepszego motywu, jaki wpadł mi do głowy. - A właściwie to już jutro.
-
Boisz się, maluszku? - zagaił Cole, a ja zapragnęłam uściskać go za to, że stara
się podtrzymać konwersację.
-
Trochę - przyznałam. - Nie wiem, co mnie czeka. Czy może być jeszcze gorzej?
-
Na pewno. - Za to stwierdzenie mój entuzjazm w stosunku do jego osoby znacznie
zmalał. - Ale podejrzewam, że najgorsze już za tobą. W końcu przetrwałaś
spotkanie z Nocnymi i nic się nie stało.
Poczułam
na sobie spojrzenie Lydii, tym razem nieco łagodniejsze. Odwzajemniłam je
wymuszonym uśmiechem.
-
Wiesz, pozostaje jeszcze kwestia klątwy i... - Odchrząknęłam. - Hm, dziecka.
Cole
uśmiechnął się powoli, z zachwytem. Nawet jeśli zarzekał się, że nie jest
gotowy na więcej poza stopniowo rosnącą przyjaźnią, nie odmawiał sobie
flirtowania ze mną. Było to jednocześnie przyjemne, dawało mi namiastkę normalności i naszych typowych przepychanek, ale jednocześnie sprawiało, że czułam się niestosownie. Nie chciałam znów go skrzywdzić. A choć flirt zwykle do niczego nie zobowiązywał, przypadki lubiły chodzić po ludziach.
A po mnie to już szczególnie...
A po mnie to już szczególnie...
-
To jakaś niemoralna propozycja, panienko Evans?
-
Jeśli nikt poza nami nie będzie o niej wiedział, to równie dobrze może być
moralną, czyż nie? - odparłam, wyzywająco patrząc w szmaragdowe oczy Cole'a.
-
Hej, misiaczki! - mruknęła zdegustowana Lydia. - Nie jesteście tu sami.
Zanim którykolwiek z nas zdążył zareagować, Daniel opuścił pomieszczenie. Trzasnął drzwiami balkonowymi tak mocno, że wystraszyłam
się, iż uszkodził futrynę. Chciałam nawet to sprawdzić, może nawet przy okazji zatrzasnąć go w cholerę na tym balkonie, ale zrezygnowałam. Byłam zbyt zmęczona na prowadzenie tych bezsensownych, dziecinnych sporów.
-
A temu co się stało? - prychnęłam. - To ja mam prawo do humorków.
-
Czyżbym o czymś nie wiedział? - zapytał Cole, wymownie marszcząc brwi.
Uderzyłam
go poduszką, po czym podłożyłam ją sobie pod głowę i skuliłam się na brzegu
łóżka.
-
Jest trzecia w nocy. Albo trzecia nad ranem, jedna cholera. Może poszlibyśmy
spać?
Ktoś
położył się na łóżku obok mnie.
-
Tak. To doskonały pomysł.
-
Turner, nie śpisz tutaj - wymamrotałam, czując już, że zmęczenie bierze górę
nad moim ciałem i siłą woli.
-
Wiem, że tylko o tym marzysz.
-
Kiełku, zepchnij go z łóżka.
Odpowiedziało
mi ciche chrapanie.
-
Świetnie - mruknęłam. - Ale tylko mnie tknij, a odrąbię ci łapy.
- Nadal seksowne - parsknął cicho.
Nim
zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, Morfeusz porwał mnie na randkę.
Najpierw
coś trzasnęło. Mrucząc z niezadowolenia odwróciłam się na drugi bok. Wyczułam
pod palcami coś ciepłego i miękkiego, więc wtuliłam się w to, mając nadzieję,
że nieprzyjemny odgłos w końcu zniknie. Wciąż niewyraźna rzeczywistość zaczęła
rozmywać się jeszcze bardziej, gdy ktoś szarpnął mną za ramię. Jęknęłam głucho,
nadal zaciskając powieki.
Jeszcze
pięć minut...
-
Catherine!
Ostry,
damski głos przebił się przez ciepły, miękki kokon snu i dostał pod moją
czaszkę, wwiercił się w mózg, zmuszając mnie do otworzenia oczu.
Pierwszym
co zobaczyłam, były jadeitowe oczy Cole'a. Wyglądał na równie zaspanego co ja, ale nie potrafił się powstrzymać przed leniwym uśmiechem.
-
I kto tu kogo tyka - wymruczał, uświadamiając mi, że się do niego przytulam.
Usiadłam
gwałtownie, odsuwając się od niego tak daleko, jak to było możliwe, by przy
okazji z wdziękiem słonia nie spaść z łóżka. Nadal
mało trzeźwym spojrzeniem ogarnęłam pomieszczenie. Daniel przeciągający się na
kanapie. Leżąca za Colem Lydia, która zakrywała sobie twarz poduszką. I stojąca
obok łóżka Marlene z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
Chwila...
Marlene?!
-
Umm, co ty tutaj robisz? - wykrztusiłam w końcu.
-
Powinnam zadać to samo pytanie twoim przyjaciołom.
-
Ale...
-
Wiem, że jest sobota i możecie spać dłużej, ale nie pojawiliście się na
śniadaniu. Musiałam sprawdzić, co się dzieje. No i proszę - mruknęła, wbijając
we mnie swoje nalegające na wyjaśnienia spojrzenie.
Cole
usiadł, ziewnął, przeczesał włosy palcami. Wyglądał niezbyt atrakcyjnie w
pogniecionej koszulce i nieułożonej czuprynie. Mimo to starał się wykorzystać
cały swój seksapil na ułagodzenie dyrektorki.
-
Wszyscy są ubrani, pani dyrektor. Nie ma o co wszczynać afery.
-
I trzeźwi - dodałam szybko, widząc rozbiegany po pokoju wzrok Marlene.
-
A śpicie we trójkę w tym łóżku, bo...? - zapytała dyrektorka, marszcząc brwi.
-
Wróciliśmy późno z Nocnego Treningu - wyjaśniłam. - Chwilę rozmawialiśmy i...
Musieliśmy zasnąć.
Marlene
nie wyglądała na przekonaną.
-
Okay, nie wnikam - westchnęła w końcu. Coś w jej oczach mówiło mi jednak, że to
wcale nie koniec kazania. - Skoro mowa o Nocnym Treningu...
-
Tak, walnęłam ją - przyznałam szybko.- Moja wina. Nie chciałam. Po prostu mnie
zdenerwowała. Obraziła Lydię. Tak wyszło.
Marlene
oparła się ramieniem o słupek łóżka, który służył do podtrzymania zawieszanego nad naszymi głowami baldachimu.
-
Nie brzmisz, jakbyś żałowała.
Przygryzłam
wargę.
-
Bo... Bo obraziła Lydię. I mnie. Należało jej się.
-
Wątpię, żeby Sophie mogła cię w jakiś sposób urazić...
-
Nazwała ją dziwką Nocnego - wtrąciła Lydia, stając w mojej obronie.
Marlene
posłała mi pytające spojrzenie.
-
To prawda?
Zacisnęłam
usta, czując, że się rumienię.
-
Zbytnio się nie pomyliła, czyż nie? - parsknęłam gorzko.
-
Och, Catherine...
-
Nie. - Wyciągnęłam dłoń w ostrzegawczym geście. - Postąpiłam źle. Nie lituj się
nade mną tylko dlatego, że ktoś uraził mnie, mówiąc prawdę.
-
Fakt, nie powinnam cię faworyzować - przyznała dyrektorka. - Uważam jednak, że
Sophie postąpiła równie niestosownie.
-
Co z nią? - wtrącił Daniel, podchodząc bliżej. Patrzył tylko na Marlene.
-
Ma nadpękniętą przegrodę nosową - odparła Marlene. - To na szczęście nic
poważnego. W kilka dni powinno się wszystko zasklepić.
Nie
mogłam powiedzieć, że jakoś szczególnie żałowałam tego, że nie naruszyłam jej
nieco poważniej, ale w pełni szczęśliwa z powodu wagi jej obrażeń też nie
byłam. Takie tam przemyślenia Catherine-egoistki.
-
Nie przyszłaś tu tylko z powodu Sophie, prawda? - zauważyłam.
Dyrektorka
spuściła wzrok, a robiąc to samo co ona, dostrzegłam sporych rozmiarów karton
leżący na podłodze u jej stóp.
O
nie, nie! Nie
lubiłam prezentów od Marlene.
-
Co to jest? - spytałam ostrzej niż powinnam. - Urodziny mam dopiero jutro.
-
To... To od Richarda.
Zamarłam,
słysząc imię przywódcy Rady. Co oni mogli ode mnie chcieć? Kolejne
przesłuchanie? Czyżbym znów musiała wysłuchiwać, jaka to jestem im potrzebna,
wiedząc, że mimo wszystko i tak mi nie ufają?
Kiedy
Marlene podała mi śnieżnobiałą kopertę, przestałam oddychać. W głowie kotłowała
mi się tylko jedna myśl: Jak źle może być?
Najdroższa milady Katerino!
To będzie zaszczyt móc gościć Cię
w mojej letniej rezydencji dziś wieczór. Oczekuję Cię o dwudziestej w
dołączonej do zaproszenia sukni, którą wybrała dla Ciebie ta żeńska i bardziej
obeznana w tej kwestii część Rady. Oczywiście powinnaś zabrać ze sobą swojego
uroczego strażnika. Nikogo nie powinno zabraknąć na Twoim urodzinowym balu,
milady. Tego dnia masz powód do tego, by po prostu lśnić.
Z najlepszym życzeniami, Richard
Elliot.
Och,
a więc może być po prostu gorzej niż źle...
-
Catherine?
-
Bal, piękna suknia... - Parsknęłam gorzko. - Richard chyba próbuje mnie
przygotować do roli Królowej.
-
Nie mów tak, złotko. - Marlene dotknęła mojego ramienia. - Chce być po prostu
miły. Pokazać ci, że w pełni cię zaakceptowano.
-
Albo po prostu potrzebują jakiejś sensacji - mruknęłam. - A kto zapewni im ją
lepiej, niż nastolatka o fioletowych oczach, naznaczona przez swoją
praprapraprababkę klątwą?
-
Niemniej jednak uważam, że powinnaś iść - zauważyła Marlene. Spojrzała na
Daniela. - Oboje powinniście. Radzie się nie odmawia.
-
Nie marzę o niczym innym, jak o balu z naszą kochaną Catherine - odparł Daniel,
uśmiechając się sztucznie.
- Gówno mnie obchodzą twoje marzenia, Shane. Szykuj smoking. Tej nocy będziemy lśnić - prychnęłam gorzko, parodiując tekst zaproszenia.
Lydia była w swoim żywiole. Już od kilku godzin układała
moje włosy, robiła makijaż, malowała mi paznokcie. Ja tylko siedziałam przed
lustrem i pojękiwałam od czasu do czasu. To pociągnęła jakiś kosmyk zbyt
gwałtownie, to oparzyła mnie lokówką, to za mocno wbiła szpilkę. Nic mi się nie
podobało, co za to nie podobało się Lydii. Mruczała, że jestem niewdzięczna, że
marudna. Gdybym jej tak bardzo nie kochała, udusiłabym ją kablem.
Bo niby czemu miałam podzielać jej entuzjazm? Nienawidziłam
bali. Na coroczny zimowy bal organizowany w naszej Akademii poszłam tylko
dzięki Thompson. I, nie ukrywajmy, nie pomógł mi on przełamać mojej dywersji do
imprez tego typu. Wszystko poszło nie tak. A winny temu był Richard, który
postanowił sprawdzić, jak nasza placówka przygotowana jest na niezapowiedziany
atak.
Sporo przyczynił się też szampan. No ale mniejsza z nim.
- Lyd, mogę o coś spytać?
Kto jak kto, ale moja przyjaciółka bardziej znała się na
tych wszystkich pierdołach związanych z balem. Wychowała się w zamożnej,
angielskiej rodzinie. Tego typu imprezy były jej chlebem powszednim.
- No jasne - odparła moja przyjaciółka ze spinką w zębach.
- Jak ja mam włożyć stanik do tej sukienki?
Wampirzyca spojrzała na powieszoną na wieszaku suknię w
kobaltowym kolorze.
- Sęk w tym, że masz go n i e wkładać.
Wyprostowałam się gwałtownie, sprawiając, że Lydia prawie
upuściła lakier do włosów.
- CO?!
Moja przyjaciółka westchnęła.
- Stanik jest wszyty do sukienki.
- No i? Przecież nie wyjdę tak do ludzi!
- Sukienka ma przeźroczystą koronkę na plecach.
Nieestetycznie wyglądałby prześwitujący przez nią biustonosz - wyjaśniła wampirzyca,
tapirując jedno z pasm przy głowie i psikając je lakierem. - Wyluzuj, Evans. To dość
wygodne.
- A jak coś mi się zsunie, obsunie, poluzuje... - wyliczałam
zdenerwowana. - To niby co wtedy? Będę świeciła gołymi cyckami, tak?
- Zawsze możesz nakleić cielisty plaster. Będziesz się
czuła bardziej komfortowo.
- Lyd, ja nawet ś p i ę w staniku -
podkreśliłam.
- Przecież to niezdrowe!
- Mieszkam z facetem, zapomniałaś?
Lydia westchnęła.
- Gdyby sukienka nie miała ramiączek, mogłabyś się o
cokolwiek martwić. Ta ma. Twoje cycki będą bezpieczne.
Nie czułam się przekonana. Nie dość, że miałam wyjść do ludzi w sukience, to jeszcze bez stanika?
- Zawsze możesz iść w tej samej, co na zimowy bal -
zauważyła po chwili.
Dotknęłam dłonią śliskiego, delikatnego materiału, klnąc pod nosem.
Dotknęłam dłonią śliskiego, delikatnego materiału, klnąc pod nosem.
- Kiedy ta jest śliczna.
- Więc nie marudź. Nic nie będzie widać! - powtórzyła Lydia
z mocą. - A nawet jeśli to będziesz mogła wykorzystać ten fakt, by znów pojednać
się z Danielem...
Szturchnęłam ją łokciem, narażając przy tym swoje życie, bo
wampirzyca ciągle trzymała w ręku lokówkę.
- Pieprz się, Kiełku.
Jeszcze dobrą godzinę Lydia dopieszczała moje włosy. Zużyła
na nie chyba z pół butelki lakieru. Miałam wrażenia, że od nadmiaru chemii i
spinek moja głowa jest dwa razy cięższa. Ale i tak podobał mi się efekt końcowy.
Loki miałam upięte w zgrabnego koka nad karkiem. Kilka luźniejszych pasm
zwisało mi przy twarzy, tworząc iluzję roztrzepanej, niechlujnej wręcz fryzury.
Nigdy nie spodziewałabym się, że z moich cienkich, zniszczonych włosów można
stworzyć coś tak oszałamiającego.
- Kiełku, zdecydowanie marnujesz się w tej szkole -
wykrztusiłam, oceniając efekty jej dwugodzinnej pracy przed lustrem.
- Tak, tak, wiem. Jestem genialna. - Uśmiechnęła się
szeroko, ukazując swój aparat na zębach.
- Jak cholera.
Drzwi do pokoju się otworzyły i pojawił się w nich Daniel.
Zlustrował mnie obojętnym spojrzeniem i usiadł na kanapie, nie martwiąc się
tym, że wygniecie smoking. Chociaż serce mi się kroiło, zignorowałam go. Po tygodniach
praktyk byłam w tym coraz lepsza. Fakt, nie zależało mi na jego komplementach, ale potrzebowałam czegoś więcej niż spojrzenia, które mi ofiarowywał. Był moim strażnikiem, cholera jasna! Nie mógł mnie nienawidzić. Przecież go potrzebowałam...
- Idę się ubrać - oznajmiłam, bardziej Lydii niż temu
zadufanemu dupkowi.
- To ja skoczę po plastry - zaoferowała wampirzyca, kierując
się w stronę drzwi.
- A coś się stało? - zapytał nagle czujny Daniel.
Coś ciepłego zatrzepotało mi w piersi. Zdusiłam jednak to uczucie, przypominając sobie, że przecież miało mi nie zależeć.
Coś ciepłego zatrzepotało mi w piersi. Zdusiłam jednak to uczucie, przypominając sobie, że przecież miało mi nie zależeć.
- Nie - odparłam, nawet na niego nie patrząc.
Shane wymamrotał coś pod nosem i wzruszył ramionami. Przeszedł przez pokój, po czym zajął kanapę. Włączył telewizor, z którego popłynął wyprany z emocji głos prezenterki.
Zaszyłam się wraz z sukienką w łazience. Zrzuciłam z siebie
dzisiejsze ubrania, pozostając w samej bieliźnie. Z wielką niechęcią pozbyłam
się również stanika. Z łazienkowej apteczki wyciągnęłam plastry i nakleiłam je
na piersi - według rady Lydii. Wiedziałam dokładnie, że jej wyprawa po nie była
tylko pretekstem do spotkania z Xavierem.
Dzieci. Zakochane, głupiutkie dzieciaki.
Sukienka miała tak intensywną, kobaltową barwę, że aż
nierealną. Spódnica była długa do kostek, delikatnie rozszerzała się ku dołowi.
Pokryta marszczącym się tiulem, sprawiała wrażenie stworzonej z piór jakiegoś
egzotycznego ptaka. Raz za razem głaskałam delikatny materiał, upewniając się,
czy to aby na pewno jest prawda. Góra sukienki za to była w całości pokryta
koronkowymi kształtami, które każdemu mogły przywodzić na myśl co innego. Ja
widziałam w nich wijące się kwiaty, których pąki sunęły aż w stronę moich
obojczyków - to właśnie tutaj kończył się półokrągły dekolt wykończony
delikatną, praktycznie niewidoczną siateczką. Podobne zdobienie widniało na
plecach. Tyle że tam było więcej przeźroczystej koronki, która uniemożliwiała
mi założenie stanika. Poza tym przez całą długość pleców ciągnął się rząd
malutkich, perłowych guziczków.
Richard miał rację. W takiej sukni to nic tylko przyciągać
uwagę. Lśnić.
Wyszłam z łazienki, na wszelki wypadek trzymając materiał
niezapiętej sukienki na piersi. Miałam nadzieję, że Lydia już wróciła.
Przeliczyłam się jednak. Zastałam w sypialni jedynie chłopców.
- Em, Cole? - Powoli, wciąż bosa, podeszłam do łóżka, na
którym siedział. Odwróciłam się do niego plecami. - Mógłbyś...?
Usłyszałam skrzypnięcie sprężyn w materacu, ciche kroki.
Byłam przygotowana na to, że podejdzie. Jednak kiedy jego chłodne palce musnęły
moją skórę, nie mogłam powstrzymać się przed cichym syknięciem. Turnerowi chyba
przypadła do gustu taka reakcja, bo musnął dolną część moich pleców jeszcze
raz. Spięłam się, nie do końca rozumiejąc uczucia, które mną w tamtym momencie
targały.
- Więcej tych guzików nie mogło być, co? - wyszeptał,
drażniąc swoim ciepłym oddechem mój napięty kark.
- Po prostu je zapnij. - Chciałam, żeby zabrzmiało to mniej
błagalnie. Wyszło to jednak tak, jakbym nie potrafiła pogodzić się z myślą, że
kiedy skończy, nie będę mogła czuć go tak blisko siebie.
- Mogę o coś zapytać?
Westchnęłam.
- Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego nie zabieram na bal
ciebie, choć lepiej wyglądasz w smokingu, to nie, nie możesz spytać.
Poczułam, że się uśmiechnął.
- Chciałem tylko wiedzieć, czy serio nie masz na sobie stanika.
Czemu się rumienisz, idiotko?
- Nie.
- Nie? - Czyżby był zaskoczony? - Jezu, kotku, nie powinnaś
mówić mi takich rzeczy.
- Mogłeś nie pytać.
- Jestem facetem. My nie potrafimy ugryźć się w język, gdy
w grę wchodzi coś takiego jak sukienka, pod którą nie można ubrać stanika -
odparł tym typowym, sarkastycznym tonem.
Odwróciłam się do niego, unosząc kąciki ust w lekkim
uśmiechu.
- Czyżby to nadal było seksowne, panie Turner?
- Jak cholera, panienko Evans. - Cole odwrócił się w stronę
Daniela, który znów nieco zbyt gwałtownie odrzucił zapalniczkę na stolik. - Ty
lepiej zabieraj tę piękną pannę na bal. Albo ja zabiorę ją do swojej sypialni.
Parsknęłam śmiechem, wkładając szpilki.
- Masz zbyt wysokie wymagania, skarbie.
- A gdzie tam. Przecież już nie masz stanika.
Tylko wywróciłam oczami. Czasami kończyły mi się siły na
tego faceta.
Wyciągnęłam z szafy płaszcz i spojrzałam na Daniela. Odwzajemnił
moje spojrzenie, jednak nie potrafiłam niczego wyczytać z jego czarnych oczu. To zabolało mnie tak bardzo, że aż wstrzymałam oddech. Oddalaliśmy się od siebie. Wiedziałam to od jakiegoś czasu. Nie miałam jednak świadomości, że był już tak daleko...
Kiedy więc Daniel nagle wstał, totalnie mnie zaskoczył. Nie wiedziałam już, czego mogę się po nim spodziewać.
- Chodźmy, Evans. Jedynym plusem tego wieczoru będą darmowe
drinki.
***
Ha! Rozdział w czwartek, cóż za niespodzianka! :p Ten weekend mam jednak całkowicie zawalony, mogłoby się więc zdążyć tak, że nie znalazłabym chwili na opublikowanie notki. Żeby więc tego uniknąć, wrzucam Wam rozdział już dzisiaj :))
Tym razem tak krótko i nijako, ale obiecuję, że potem będzie inaczej :D Boję się powiedzieć, że "lepiej", bo tego typu stwierdzenia pozostawiam tylko i wyłącznie Wam. Ale na pewno będzie nieco bardziej interesująco. I nie będzie tyle o brak stanika! :p
Trzymajcie się, robaczki! :*
Klaudia99
P.S. Przypominam o ankiecie na KOOW :)) Więcej w poprzedniej notce.
Tym razem tak krótko i nijako, ale obiecuję, że potem będzie inaczej :D Boję się powiedzieć, że "lepiej", bo tego typu stwierdzenia pozostawiam tylko i wyłącznie Wam. Ale na pewno będzie nieco bardziej interesująco. I nie będzie tyle o brak stanika! :p
Trzymajcie się, robaczki! :*
Klaudia99
P.S. Przypominam o ankiecie na KOOW :)) Więcej w poprzedniej notce.
Zajmuje. Może w końcu skomentuje
OdpowiedzUsuńA więc tak, rozdział ( przepraszam, ale muszę to napisać) " dupy nie urwał". Nie mówię,że był zły.. ale nie wydarzyło się nic specjalnego. Za to następny wydaje się już być megaaaa ♥ Dlatego czekam do następnego tygodnia.
OdpowiedzUsuńTymczasem.. Daniel mógłby odrobinę się "ogarnąć"?. Przecież widać,że zależy mu na Cath, czemu jej tego po prostu nie powie, tylko stroi jakieś foszki XD
Cole,ach Cole.. z każdym rozdziałem coraz bardziej go lubię. Jednak teraz interesuje mnie co z Lydią i Xavierem :) No i oczywiście, jak będzie wyglądało to przyjęcie.. Dalnie i Cath w końcu pójdą gdzieś razem.. może wydarzy się coś ( tak, przez "coś" rozumiem dozgonną miłość XDDDD)
Czekam na następny rozdział :)
http://po-drugiej-stronie-luustraa.blogspot.com/
Wiesz, że ona od ciebie kopiuje pomysły?!?!?!?!?
UsuńAnonimku, a może tak powiedziałbyś coś odnośnie tych moich pomysłów, a nie tak po chamsku się ciskał? :))
UsuńBez wytykania paluchami na moim blogu! Gdybym poczuła sie w jakimś stopniu dotknięta przez Nancy, powiedziałabym jej to. Na razie nie dostrzegam plagiatu na skalę światową. Tak wiec dziekuję za jakże (nie) cenną uwagę, dobranoc!
Klaudia99
Świetny rozdział, nie mam się do niczego przyczepić :) Czekam na nn i zapraszam do mnie http://the-long-journey-to-the-top-jbff.blogspot.com/?m=1
UsuńCatherine przyłożyła Sophie i bardzo dobrze. Nie wiem o co tyle krzyku – zrobiła słusznie, a to, że nie ma wyrzutów sumienia… Ale Lydia nie byłaby sobą, gdyby trochę nie pojojczyła, prawda? :D I tak uwielbiam charakter tej dziewczyny, ale nie o to chodzi. Istotne, że całe towarzystwo w końcu zebrało się razem, by sobie pogadać. Podejrzewam, że mina pani dyrektor była bezcenna, kiedy zastała ich śpiących razem. Biedna Marlene, wciąż obawia się kolejnej dziedziczy Dominique. Cóż, nie tym razem…
OdpowiedzUsuńJest bal, są emocje. Po pierwszych uroczystościach, które opisałaś, już w tym momencie nabrałam przekonania, że podczas przyjęcia wydarzy się coś więcej. I to zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi sama rada.
Cole dla mnie wygrał, przynajmniej ten jeden raz – tekst o staniku mnie rozwaliły. Niech mu będzie, że na swój sposób zaczyna mnie przekonywać, chociaż Daniel nadal jest bezkonkurencyjny. Z kolei szkolny lovelas, to wciąż dupek – sorry, Cole, taki mamy klimat. Żeby nie było, że zrobiłam się dla niego za dobra! =P
Nessa.