"Więc ponownie odtworzę moje ciało i duszę.
Wygnam pęknięcia z moich kości. Nie jesteś dłużej moją religią.
Wykorzystam całą nową energię na wyeksponowanie tej lepszej części mnie.
Zamierzam wymazać cię z mojego systemu. To czas na egzorcyzm..."
Nie wiedziałam, ile spałam. Wiedziałam
tylko, że Lydia czuwała nade mną przez cały ten czas. Kiedy się przebudziłam,
ona nadal siedziała obok. Coś czytała, ale kiedy zauważyła, że już nie śpię,
odłożyła książkę i uśmiechnęła się.
- Już zapomniałam, jak głośno chrapiesz.
Szturchnęłam ją w bok.
- Wcale nie!
Moje dziecinne zaprzeczenie wywołało wojnę
na łaskotki. Już nawet nie pamiętałam, która z nas zaczęła. Jak małe
dziewczynki szczypałyśmy się i wrzeszczałyśmy, przy okazji niemalże płacząc ze
śmiechu. Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo tęskniłam za przyjemnością, jaką
dawał uśmiech. Czułam to przyjemne, ciepłe uczucie gdzieś w żołądku. Wszelkie
problemy i troski zostały przyćmione. Czułam się dobrze, mogąc przestać udawać
i być tą roześmianą, nie mającą żadnych trosk Catherine.
Kiedy jednak uświadomiłam sobie, że to nic
nie zmienia, a ja nadal tylko gram, że próbuję maskować problemy, których
niewątpliwie przybywało, śmiech przerodził się w szloch.
Daniel. Nocni. Dominique. Cole...
Płakałam i płakałam tak długo, aż nieco
zaskoczona Lydia przytuliła mnie do siebie. Tym drobnym, nieco niezdarnym
gestem sprawiła, że poczułam się lepiej. Ból zelżał. Tak jak tęskniłam za
normalnością, tak też tęskniłam za dotykiem drugiej osoby. Tym leczniczym,
ciepłym dotykiem, który potrafił wypędzać człowieka z największej chandry.
Tuląc się do Lydii i bezgłośnie łkając,
uświadomiłam sobie, że już dawno nie byłam z nikim tak blisko. Daniel mnie
odtrącił, Thompson udawała, że mnie rozumie i nie naciskała na wprawiające mnie
w otępienie rozmowy. I niewątpliwie miała rację. Za wszelkie zwierzenia musiałam zapłacić wyrzutami sumienia i bólem. Ale jak każdy potrzebowałam dotyku, samej
obecności kogoś, kto chciał mi pomóc. Poprzez wszelkie sekrety,
niedopowiedzenia i kłamstwa utraciłam swoich najbliższych. Sprawiłam, że
odsunęli się ode mnie, myśląc, że im nie ufam.
Czy więc tak działała klątwa? Miała
stopniowo przekonywać mnie, że nie potrzebuję Dziennych? Czy miałam z każdym
kolejnym dniem uświadamiać sobie, że wampiry, które mnie wychowały, nie
zaakceptują mnie w taki sposób, w jaki zrobiliby to Nocni?
To wszystko było takie skomplikowane...
Tak cholernie skomplikowane... Z każdym dniem rozumiałam coraz mniej.
- Catherine? Hej, Cat, spokojnie. Nic się
nie dzieje. Jesteś bezpieczna - mruczała wampirzyca, głaszcząc mnie po plecach.
- Ale ja nie jestem b e z p i e c z
n a dla was - wyszeptałam. - Niszczę was, kruszę relacje między nami. Nie
mogę was dłużej ranić.
- I co chcesz zrobić? - warknęła Lydia,
czym wprawiła mnie w zaskoczenie. Moja przyjaciółka rzadko kiedy się irytowała. -
Pójść do Nocnych, bo oni nie mają uczuć, którymi mogłabyś się zabawić? Jesteś
żałosna, myśląc w ten sposób.
- Ty nic nie rozumiesz...
- Znowu to robisz - mruknęła Lydia,
odsuwając się ode mnie. - Tym razem mnie. Zakładasz, że jestem zbyt głupia, za
słabo doświadczona przez życie, by chociażby spróbować cię zrozumieć?
- Daniel - wykrztusiłam, kiedy udało mi się
połączyć fakty. - Rozmawiałaś z nim?
- Przyszedł do mnie po waszej kłótni -
wyjaśniła wampirzyca. - Był w koszmarnym stanie, chciał z kimś pogadać.
Powiedział, że się zmieniłaś i nie jest już w stanie dłużej przewidywać twoich
humorków. Martwił się, oboje nadal się martwimy, że zostało nam już niewiele
czasu. Że spotkanie z Nocnymi wpłynęło na ciebie nie tak, jak powinno.
Wstrzymałam oddech, jednocześnie
zaskoczona ale i... zazdrosna. Daniel przyszedł do Lydii, to jej się zwierzał -
nie mnie. Podejrzewałam, że odsunęliśmy się od siebie, ale... Ale żeby aż
tak...?
Co miałam o tym myśleć? Czy to było
jednoznaczne zaprzeczenie nadziei na to, że kiedykolwiek się pogodzimy?
- Chciałabym móc wam powiedzieć -
wyszeptałam w końcu. - Ale nie wiem, od czego zacząć.
- Najlepiej od początku - podsunęła
wampirzyca z uśmiechem.
Wykręciłam palce w nerwowym odruchu. Raz i
drugi, aż nabrałam pewności, że wszystkie kości przeskoczyły z cichym
chrzęstem. Była to żałosna próba zyskania na czasie, ale wciąż nie czułam się
gotowa, by się komukolwiek zwierzyć. Widziałam, co takie informacje robią z
ludźmi. Cole mógł mówić, że chce być moim przyjacielem, że zaakceptował to, kim
naprawdę jestem. Ale ja nadal widziałam strach w jego oczach. Mimo wszystko
nadal się mnie bał. I dobrze. Ja sama się siebie bałam. Bałam się tego, k
i m się stawałam...
- Macie rację - powiedziałam, nie patrząc
na przyjaciółkę. - Coś się zmieniło.
- Na gorsze?
Ze smutkiem pokiwałam głową.
- Byłaś kiedyś zakochana, Kiełku? -
zapytałam.
Nie wiedzieć czemu, Lydia zarumieniła się
aż po cebulki włosów. Zaskoczona zmarszczyłam brwi, chcąc coś z niej wyciągnąć,
ale ta spuściła wzrok na swoje dłonie. Postanowiłam więc, że wypytam ją o to
później. Jednocześnie jednak poczułam w sercu
ukłucie zawodu. Myślałam, że moja relacja z Lydią nie uległa zmianie. A tu
proszę, nie tylko ja miałam jakieś sekrety.
- Tak - odparła skrępowana.
- Więc najszybciej zrozumiesz, o co mi
chodzi. - Westchnęłam ciężko, zbierając się w sobie na wykonanie następnego
kroku. - Kiedy nie ma ich obok, tęsknię. A kiedy ich widzę, moje serce wyrywa
się w ich stronę. Rozłąka jest dla mnie mordęgą. Ale każda, chociażby
najmniejsza myśl, sprawia, że się uśmiecham...
- Musi być ci ciężko - zauważyła Lydia,
troskliwie dotykając mojego ramienia.
- Najcięższa w tym wszystkim jest
świadomość, że... - urwałam nagle, niepewna, czy powinnam mówić o tym głośno.
- Że tobie się to podoba.
- Czuję, że im na mnie zależy, Kiełku -
wyszeptałam zdławionym od łez głosem. - A mnie zależy na nich. Chociaż to
zdecydowanie wykracza poza normy, które wszyscy wpajali mi od małego.
Lydia mnie przytuliła. Jej uścisk byłby w stanie
zmiażdżyć i roztopić lodowiec.
- Czemu nic nie mówiłaś, idiotko?
Myśleliśmy, że już nam nie ufasz, że przestaliśmy się dla ciebie liczyć, że...
Że definitywnie z nas zrezygnowałaś.
- Nie, Kiełku, nie! To właśnie dla was
chcę z tym walczyć - zaprzeczyłam.
- Ale dlaczego sama? - mruknęła Lydia z
naganą. - Zapomniałaś, że możesz nam mówić o wszystkim? Jeszcze nie dostrzegłaś,
że pomimo przeciwności my się od ciebie nie odwrócimy?
- Może właśnie przez to popełniacie błąd,
może powinnam...
- Nawet nie kończ - fuknęła wampirzyca. -
Nie chcę słuchać tych bzdetów.
- Ale...
- Koniec! Nie piłaś jeszcze krwi, masz
prawo do paplania głupot. Ale to nie oznacza, że ja muszę ich wysłuchiwać.
Na wzmiankę o krwi moje kły się wysunęły.
Próbowałam wsunąć je z powrotem - bez skutku.
- Um, tak. Chyba jestem spragniona -
wykrztusiłam, walcząc z płomieniami liżącymi moje gardło. Dotychczas Marlene
nie pozwalała mi znaleźć się w takiej sytuacji. Już zapomniałam, jakie
łaknienie może być uporczywe. Jaki wampir na głodzie może być nieobliczalny...
Odskoczyłam od Lydii, gdy przysunęła się w
moją stronę. Nie mogłam... Nie mogłam nawet myśleć o tym, co byłam w stanie jej
zrobić. A gdybym tak straciła kontrolę, gdybym...
- Trzymaj. - Lydia nie przejęła się moją
reakcją i podała mi styropianowy kubek, po brzegi wypełniony szkarłatną cieczą.
Nim mój mózg podsunął mi obraz wbijania się w o wiele lepiej pachnącą szyję
Lydii, wychyliłam zawartość naczynia.
Po wszystkim wsunęłam kły. Teraz przyszło
mi to z łatwością.
- Skoro już zrobiłyśmy sobie wieczór
szczerości- zaczęłam - mogę i ja cię o coś zapytać?
Lydia skinęła głową, po czym wychyliła się
z łóżka, by z szuflady biurka wyciągnąć napoczętą wcześniej paczkę misio-żelków.
- Wal.
- Czemu śmierdzisz Xavierem?
Wampirzyca aż się zakrztusiła. Patrzyłam,
jak walczy o oddech, uśmiechając się z wyższością.
Aha, wiedziałam!
Naraz jednak zrobiło mi się słabo. Lydia i
ten zadufany dupek...? Chciałam dla mojego Kiełka jak najlepiej, no ale...
Jasne, to był lekarz, szacun, że facet wytrwał tyle lat na studiach medycznych. Albo że w ogóle się
ich podjął; nadal nie wiedziałam, ile ma lat. Ale jakoś za nim nie
przepadałam. To pewnie dlatego, że już na wstępie uznał mnie za przeklętą
i siejącą zło istotę - co zbytnio nie odbiegło od prawdy. Nie przekonywał mnie
jednak, wcale a wcale.
W zamyśleniu przyjrzałam się Lydii, jej
zarumienionym policzkom i błyszczącym, błękitnym oczom. Czemu niczego nie
zauważyłam? Zajęta swoimi problemami nawet nie dostrzegłam, że moja
przyjaciółka dorosła. Nadal w jej pokoju, ubiorze, a nawet aurze dominował róż,
ale zaczęła w nim wyglądać nieco bardziej jak... Jak kobieta.
- O mój Boże - wykrztusiłam oszołomiona. -
Nic mi nie powiedziałaś?!
- Luzuj, Evans. Przecież jestem na stażu w
szpitalu. Spędzam z nim sporo czasu. Nie na tym, co myślisz - zreflektowała się
szybko, widząc, ze chcę coś powiedzieć. Jej policzki i szyję pokrywał
szkarłatny rumieniec zażenowania. - Opiekujemy się tymi strażnikami, którzy
jeszcze nie wydobrzeli do końca po ataku. I uzupełniamy razem papiery.
Niezwykle romantyczne!
W znaczący sposób poruszyłam brwiami.
- Jednak rumienisz się na samą wzmiankę o
nim.
- Spadaj! - Zarobiłam poduszką w twarz. - Ja
ci nie wypominałam zauroczenia Colem.
Westchnęłam.
- Zauroczenie. Dobre słowo.
- Myślisz, że to nie była miłość? -
zapytała Lydia, gotowa za wszelką cenę odwieść mnie od tematu samej siebie.
- Byliśmy ze sobą... Nawet nie wiem, kiedy
byliśmy razem, a kiedy nie - przyznałam, czym zaskoczyłam samą siebie. - Znam go
od grudnia. Przez te dwa miesiące częściej chodziliśmy skłóceni.
- Coś jednak do niego czułaś, co? - rzuciła
Lydia z uśmiechem.
Oparłam głowę o ścianę i przymknęłam
powieki.
- Wkradł się do mojego serca przez
pęknięcie w zbroi. Myślę, że nie pozbędę się go tak łatwo.
- To może chwytaj okazję póki możesz?
Uśmiechnęłam się, wciąż nie otwierając
oczu.
- Mówi to osoba, która ma Cole'a Turnera
za szkolnego podrywacza i łamacza kobiecych serc.
- Przy tobie zdawał się być kimś zupełnie
innym - zauważyła moja przyjaciółka. - Oczywiście, że chciałabym dla ciebie kogoś
lepszego niż zimny drań, który zaliczył praktycznie każdą w Akademii, ale jeśli
byłaś z nim szczęśliwa...
- Nadal coś do niego czuję, tu nie mam
żadnych zastrzeżeń. Ale... - Spojrzałam na Lydię. - To już nie jest to samo.
J a już nie jestem tą samą Catherine, dla której on był gotowy się
zmienić.
- Zrobisz, jak zechcesz - odparła
wampirzyca, kwitując swoją wypowiedź wzruszeniem ramion. - To nie mój interes.
Nie chcę, żebyś przekreślała swoje szanse na miłość tylko dlatego, że
jesteś, kim jesteś.
A kim jestem...? Nie powiedziałam jednak tego głośno, nie chcąc prowokować samej siebie do
zwierzeń. Lydia wiedziała tyle, ile musiała. Ufałam jej, kochałam ją. Ale nie
byłam w stanie powiedzieć jej wszystkiego.
Bo ja sama niewiele więcej wiedziałam.
Znałam suche fakty, legendy oparte na rzeczach pozostawionych przez Dominique,
na opowieściach ludzi, którzy rzekomo ją znali. Nie miałam pojęcia, ile z tego
wszystkiego jest prawdą. Nie wiedziałam, co mnie czeka, kogo jeszcze w swoim
życiu spotkam, jakich wyborów dokonam. A już na pewno nie wiedziałam, kim
jestem.
- Która godzina? - zapytałam, wyglądając
przez okno. Na zewnątrz było już ciemno.
- Będzie coś koło dziewiątej - oznajmiła
wampirzyca, czym całkowicie mnie zaskoczyła.
- Spałam cały dzień? - wykrzyknęłam
zszokowana.
Lydia wydała śmieszny odgłos (zabrzmiało
to trochę jak yup, ze szczególnym przedłużeniem środkowej samogłoski) co odebrałam jako
leniwe ,,tak".
O matko. Przespałam dwanaście godzin. Bez
koszmarów. Bez łez. Bez wrzasków.
Zwycięstwo!
- Idziemy do mnie? - zapytałam, wstając.
Dopiero w pionie uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem obolała od długiego
leżenia. - Możesz zostać na noc.
- A Daniel? - Lydia spojrzała na mnie
zdziwiona.
- Co Daniel? - prychnęłam, naciągając na
siebie bluzę, którą zdjęłam przed snem. - On nam się do łóżka nie właduje. O to
możesz być spokojna.
- Martwisz się, czy w ogóle wróci -
zauważyła spokojnym tonem Lydia.
- Wróci czy nie, mam to w nosie.
A tak naprawdę byłam przerażona
świadomością, że mogę go już nie zobaczyć.
- Dobra, idziemy do ciebie - zadecydowała
wampirzyca, podchodząc do szafy. Wyciągnęła z niej różowe pidżamy i
kosmetyczkę. - Jest przed dziesiątą. Kolejka do łazienki ciągnie się zapewne od
schodów. Przynajmniej kąpiel wezmę w spokoju. Bo przy twoim chrapaniu nawet
zatyczki nie pomogą...
Obejrzałyśmy film, zeżarłyśmy więcej
popcornu niż powinnyśmy, a nawet poryczałyśmy się, gdy Lily Collins wyznała
Samowi Calflinowi na jego ślubie, że zawsze będzie go prawdziwie, całkowicie i
szczerze kochała.
Przed północą nie miałyśmy już czym płakać
ani o czym gadać.
Wtedy też w mojej głowie zaświtał pomysł,
którego za godzinę miałam żałować, ale o czym jeszcze oczywiście nie miałam
najmniejszego pojęcia.
- Kiełku, chcesz pójść ze mną na trening?
Lydia spojrzała na mnie zdumiona.
- Na Nocny Trening?
- A na jaki by inny? - parsknęłam. -
Przespałam dzisiaj swój. Mogłabym przynajmniej popatrzeć na walczących.
- Ale ty tak na poważnie? - pisnęła Lydia,
która, jak mi wiadomo, od zawsze pragnęła dostać się na Nocny Trening, by
popatrzeć na trzecioklasistów. - Myślisz, że mnie wpuszczą?
- Kochana, a jak nazywa się twoja
najlepsza przyjaciółka?
Lydia zabawnie zmarszczyła nos, a ja
wyczułam w jej głosie zaczepkę.
- Marlene Moon?
Sprzedałam jej kuksańca w bok.
- Od kiedy to przyjaźnisz się z
dyrektorką, co, Kiełku? - prychnęłam.
- Oj, przecież tak się tylko
zgrywam. - Lydia cmoknęła mnie w policzek i wyskoczyła z łóżka. - No dawaj,
Evans. Roznegliżowani chłopcy... to jest, Nocny Trening na nas czeka!
Tylko parsknęłam śmiechem.
Po dziesięciu minutach byłyśmy z powrotem
ubrane i szłyśmy w kierunku sali gimnastycznej. Pech chciał, że po drodze
natknęłyśmy się na Marlene.
- Catherine? Co ty tu robisz o tej godzinie?
I czemu ciągniesz ze sobą Lydię?
- Idziemy na trening - oznajmiłam.
- Nie sądzę... - zaczęła dyrektorka, ale ja
chwyciłam przyjaciółkę za rękę i pociągnęłam ją z powrotem w kierunku schodów.
- Dobranoc, Marlene! - rzuciłam przez
ramię, słysząc jeszcze za sobą ciężkie westchnienie dyrektorki.
- Ona nas zabije - skwitowała Lydia, kiedy
znalazłyśmy się w bezpiecznej odległości od Marlene.
- Mnie poszłaby tym tylko na rękę.
Lydia zganiła mnie wzrokiem. Poczułam się
trochę jak niesforny pies ganiony przez swojego właściciela.
- Nie mów tak, Cat.
Zbyłam ją głuchym ,,yhy".
- Jak tam jest? - ekscytowała się przez
resztę drogi wampirzyca. - Faceci zdejmują koszulki, nie? Powiedz, że tak. Nie
chcę iść tam na darmo. Muszę mieć na co popatrzeć.
- Będziesz miała - obiecałam, popychając
drzwi na salę gimnastyczną.
Zaciągając się zatęchłym zapachem
przepoconych tenisówek, uświadomiłam sobie, że nie mam karty, którą mogłabym
otworzyć drzwi na salę do Nocnych Treningów.
Cholera, cholera, cho...
- Enzo! - krzyknęłam, biegnąc w stronę
chłopaka, który miał właśnie zatrzaskiwać za sobą wejście.
- Cześć, laleczko. - W niedbałej pozie
oparł się o futrynę, przytrzymując drzwi barkiem. - Pewnie chcesz wejść, co?
- Jak ty wspaniale odgadujesz kobiece
potrzeby! - parsknęłam.
- Kobiety to całe moje życie, laleczko.
- Super. Świetnie. - Założyłam ramiona na
piersi, zupełnie nieświadomie eksponując dekolt. -Możemy przejść?
- A gdzie zgubiłaś swojego rycerzyka, co,
laleczko? - wymruczał Enzo, pochylając się w moją stronę. - Jeszcze się nie
pogodziliście po porannej kłótni kochanków?
Uśmiechnęłam się.
- Nie zaczynaj, kochanie. Bo stracisz
ząbki.
- Mmm, brzmi kusząco. - Enzo kłapnął
zębami, co wyglądało niezwykle tandetnie. Nie wiem, dlaczego którakolwiek miała
ochotę przebywać w jego towarzystwie dłużej niż to konieczne. - Idziemy do mnie czy do
ciebie?
- Każdy w swoją stronę - odparłam,
przeciskając się w szparze między futryną a jego ramieniem i ciągnąc Lydię za
sobą.
- Uwielbiam, kiedy zgrywacie niedostępne -
zawołał za nami.
Uraczyłam go środkowym palcem, nawet na
niego nie patrząc.
- Bywaj zdrów, kowboju.
Lydia parsknęła, ale w żaden inny sposób
nie skomentowała tej żałosnej próby podrywu. I dobrze. Chciałam jak najszybciej
wyrzucić ją z pamięci. Miałam go powyżej uszu. W końcu kilka tygodni wspólnych
treningów do czegoś zobowiązywało.
Kiedy przekroczyłyśmy próg sali, Lydia
wciągnęła powietrze z sykiem. To oczywiście zwróciło na nas uwagę. W naszą
stronę natychmiast ruszył Cody. Czekając na kazanie, przeczesywałam tłum
wzrokiem. Cole, Sophie, Paul, Clarissa i cała masa ludzi, których znałam mniej
lub bardziej. Jego jednak nigdzie nie było.
Jednak kiedy Cody do nas podszedł, nie
zdążył się nawet odezwać. Zmartwiony spojrzał na kogoś ponad moim ramieniem.
Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, na kogo patrzył. Nie wyczytałam tego
nawet z jego brązowych oczu, które momentalnie się rozszerzyły. Po prostu
wyczułam zapach Daniela. Tylko jego perfumy tak silnie pachniały szałwią i
trawą cytrynową.
Cholera. A miałam nadzieję, że go tu nie
spotkam.
Jak to mówią: Nadzieja matką głupich.
- Nie spodziewałem się was tu zobaczyć -
zauważył Cody po chwili tępej ciszy, zwracając się do mnie i Lydii, ale nadal
patrząc na Daniela. - I nie spodziewałem się, że przyprowadzisz Lydię.
- To chyba nie jest zabronione? - zapytałam
słodko.
Cody zacisnął szczękę, spoglądając raz po raz
na Daniela za moimi plecami. Walczyłam z pokusą, by nie odwrócić się w jego
stronę.
- Nie, Cat. Ale obiecaj, że to tylko
jednorazowo.
Posłałam mu najbardziej olśniewający
uśmiech, na jaki było mnie stać.
- Będziemy tylko patrzeć.
Cody spojrzał na mnie, ale nic więcej nie
powiedział. Miał świadomość tego, że z kim jak z kim, ale ze mną nie ma sensu
się kłócić. Wzięłam więc przyjaciółkę za rękę i
pociągnęłam w kierunku mojego kąta. Zrezygnowałyśmy z krzesła, które i tak było
tylko jedno, i usiadłyśmy na podłodze, opierając się plecami o zimną ścianę
zbrojowni. Lydia była podekscytowana jak mały dzieciak na dzień przed
gwiazdką. Rozglądała się po pomieszczeniu, łapczywie chłonąc widoki.
- Zamknij te usta - parsknęłam, widząc jej
radosną minę, gdy jeden ze strażników zdjął bluzę i pozostał w obcisłym
podkoszulku.
- Cicho - zganiła mnie. - Tylko patrzę.
- Ślinisz się.
- Wal się - mruknęła, z trudem odwracając
twarz od bruneta i wlepiając spojrzenie we mnie. - Jeszcze się nie
pozabijaliście. Brawo.
- Wal się.
Zamierzałam na tym stwierdzeniu zakończyć
temat mnie i Daniela, ale Lydia była bezlitosna. Raz po raz szturchała mnie w
bok, komunikując jednocześnie, co Shane robi.
- Gada z Colem. Śmieje się. Mmm, dołeczki.
Odwraca się w naszą stronę. Posyła mi shane'owskie spojrzenie. Teraz
tylko wywraca oczami. Hmm, czyli wszystko słyszy. Uuu, a teraz zdejmuje bluzę.
No, nie wstydź się, kolego. Tą koszulkę też możesz zdjąć. Znowu spojrzenie
zdegustowanego Shane'a. Wygląda jakby miał do mnie podejść. Ale rezygnuje,
widząc ciebie obok.
I tak dalej, i tak dalej. W końcu zatkałam
jej usta dłonią, grożąc, ze jeśli powie coś jeszcze, uduszę ją przy użyciu jej
własnego, tandetnie różowego paska. Zamknęła się, pozwalając mi skupić się na
kimś innym niż Shane Dupek.
Po ataku wzmożono treningi. Efekty już
było widać. Trudno było mi rozpoznać w tłumie nowicjuszy a pełnoprawnych
strażników, którzy od jakiegoś czasu dołączali do naszych ćwiczeń. Granice
wieku i posiadanych umiejętności zatarły się. Teraz Cole, Enzo, a nawet Sophie
byli na tym samym poziomie co John. Ale choć ruchy wszystkich były pewne,
płynne i sprawne, nowicjusze nie posiadali takiego doświadczenia, co starsi od
nich strażnicy. Nie uczestniczyli jeszcze w prawdziwej walce. Mogli być do niej
przygotowani fizycznie. Cody bezsprzecznie o to zadbał. Ale widziałam, co
spotkanie z Nocnymi robi z ludźmi. Sama stanęłam z nimi twarzą w twarz, ale
moje odczucia się nie liczyły z wiadomych względów. Daniel się zmienił.
Cole również. Stali się mniej ufni. Kiedy walczyli między sobą, nie widziałam
już tej typowej zawziętości i chęci siania odwetu. W ich oczach błyszczała... obojętność. Zupełnie jakby stracili chęć do walki. Niekiedy dostrzegałam w ich
ruchach mechaniczność- widziałam już tego typu manewry na dziedzińcu. Walczyli
jak typowi strażnicy - tylko po to, by zabijać. Choć świadomość tego mnie
przerażała, widziałam w ich ruchach i gestach odbicie samego Johna- obojętnego
na wszelkie konsekwencje odwiecznej walki człowieka stworzonego do zabijania
Nocnych. Bezuczuciowego, zimnego robota.
Zawsze uważałam, że obowiązek,
zaciągnięcia się do Akademii jest nieprawidłowy i zły. Teraz tylko utwierdziłam
się w tym przekonaniu.
- Jesteś dziwnie milcząca - zauważyła
Lydia. - Co jest?
- Zastanawiam się, co w końcu jest dobre a
co nie.
Lydia zmarszczyła brwi.
- I jaki wniosek?
- Że wszystko jest do dupy.
Wampirzyca parsknęła śmiechem.
- Typowa odzywka mojej Catherine. Czy to
znaczy, że wracasz do nas?
- A nie było mnie z wami przez ostatni
czas? - zdziwiłam się. - Nie pamiętam, bym udała się na jakiekolwiek wakacje.
- Wiesz, wolę twoją sarkastyczną, nieco
egoistyczną naturę niż tanią, zombistyczną podróbkę.
- Zombistyczną? - parsknęłam.
Lydia odchrząknęła, przygotowując się do
odpowiedniego zaintonowania swojej kolejnej kwestii.
- Och, jestem taka nieszczęśliwa! Nikt
mnie nie rozumie! Yyyyy. - To ostatnie miało być marną podróbką ryku zombie.
- Wcale tak nie mówiłam! - sprzeciwiłam
się.
- Ale wyrażałaś to całą sobą.
- Biedny Xavier. Nie ma najmniejszego
pojęcia, w co się pakuje.
- Zamknij się! - syknęła Lydia, oblewając
się rumieńcem.
- Och, czyżby sarkastyczna Catherine
przestała być tą lepszą Catherine, hm, Kiełku?
- Masz szczęście, że zabrałaś mnie na
Nocny Trening - mruknęła wampirzyca.
- Inaczej byś mnie znielubiła?
- Znienawidziła, skarbie.
Siedziałyśmy pod tą ścianą jeszcze długo,
aż do zakończenia się treningu. Przez cały ten czas żartowałyśmy i
wymieniałyśmy się uszczypliwościami. Kiedy jednak Lydia na nowo zaczęła
rozprawiać o Danielu, wstałam z zamiarem opuszczenia sali.
- Koniec atrakcji - oznajmiłam. - Wracamy
spać.
Ruszyłyśmy do wyjścia wraz z innymi
uczniami. Zagadywana przez Lydię nawet nie zwróciłam uwagi na to, gdzie idę.
Przez to wpadłam na kogoś. Kogoś, kto nie był tą kwestią zadowolony.
Podobnie jak ja.
- Jak łazisz, dziwko Nocnego? - warknęła
Sophie, popychając mnie do tyłu.
- Nie moja wina, że masz taką szeroką
dupę.
Szponiasta dłoń Sophie Holder zacisnęła
się na moim nadgarstku. Poczułam się tak, jakby odcięła mi dopływ krwi do
prawej dłoni.
- Myślisz, że jesteś zabawna? - wycedziła.
- Puść mnie, suko.
- Catherine... - wtrąciła Lydia żałośnie,
ciągnąc mnie za wolną rękę. - Odpuść.
- Słyszysz swoją żałosną przyjaciółeczkę?
Odpuść, dziwko Nocnego. I przeproś.
- Cat! - jęknęła wampirzyca, dostrzegając
jakąś zmianę we mnie. - Błagam.
Wokół nas zrobiło się zbiegowisko. Ci
uczniowie, którzy jeszcze nie opuścili sali, otoczyli nas, z zapałem czekając
na rozwój akcji.
Nim więc zbiorowisko kogokolwiek by
zaalarmowało, uwolniłam uwięzioną dłoń i uderzyłam Sophie łokciem w nos.
Podczas treningów Daniel zawsze odchylał się przed tym ciosem. Ona nie zdążyła.
Coś chrupnęło, trzasnęło. Polała się krew.
Na szczęście byłam świeżo po posiłku i jej zapach nie sprawił, że zaczęłam
wariować.
Chociaż w przypadku suki Sophie nie
użalałabym się zbytnio nad utratą kontroli.
- Nie zamierzam przepraszać za swoją
prostolinijność - oznajmiłam, z pogardą patrząc na zwiniętą na podłodze
dziewczynę.
Rozmasowałam nadgarstek i odwróciłam się w
stronę drzwi. Zaczęłam przeciskać się przez tłum, ciągnąc za sobą Lydię.
Odwróciłam się tylko raz. Akurat po to, by
zobaczyć potępiające spojrzenie Daniela klęczącego obok poszkodowanej.
***
Właściwie to nie wiem, co powinnam uwzględnić w tej notce odautorskiej. Dlatego dziś krótko :D
Po pierwsze: Jak Wam się podoba moja propozycja chłopaka dla Lydii? :p
Po drugie: Tak, tak - wiem, że moja niewyżyta, masochistyczna psychika wcale nie pomaga naprawić zniszczonych klątwą relacji.
I po trzecie: Dziękuję Wam za przeszło 10 tysięcy wyświetleń bloga! Niektórym może się to wydawać wciąż zbyt mało, ale dla mnie to ogromny symbol tego, że moje wypociny są jakoś tam przez Was przyjmowane i nie piszę "do ściany" :) Sam ostatni post miał ich prawie 700, najwięcej ze wszystkich, co jest naprawdę, naprawdę niesamowite! Miało być krótko, więc ja już lecę, bo jak zacznę się rozpisywać, dziękować i płakać, to nigdy nie skończę notki!
Jeszcze raz wielkie dzięki! :*
Uwielbiam Was! <3
Klaudia99
O, rozdział ^^ Idę czytać c:
OdpowiedzUsuńA przy piosence czuję kolejne uzależnienie…
Nessa
Wspominałaś, że Lydia znajdzie sobie kogoś szczególnego, ale na Xaviera to ja bym nie wpadła :D Trudno mi faceta oceniać po krótkich wzmiankach, ale nie zrobił na mnie złego wrażenia, więc niech będzie i tak. Poza tym mam słabość do imienia, a jeśli Kiełek będzie szczęśliwy, to możesz go związać nawet z potworem z bagien (nie, nie Alice c:); w końcu liczy się to, by się kochali, prawda? :D
UsuńEch, Daniel… ;-; Tę kwestie pozostawię bez komentarza, bo nie mogłam ścierpieć tego, co działo się pomiędzy nimi – i to pomimo tego, że cieszyło mnie, że trochę zamieszałaś, żeby nie było im tam za słodko. Prawdziwe uczucia zwykle rodzą się w bólach i taka jest prawda.
Końcówka epicka, a ja chciałabym to zobaczyć na żywo – to i minę Sophie. Uwielbiam bezpośredniość Catherine w takich sytuacjach. Cóż, dziewczynie się należało, a po takim tekście pewnie zrobiłabym dokładnie to samo c:
Nessa.
Ostatnia scena jak zwykle najlepsza. Dobrze tak tej całej Sophie. Pozdrawiam i weny życzę. :*
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział i dobrze ,że Cat jej przywaliła :D.Chłopak Lydi hmm brzmi obiecująco :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)
Ufff, jak dobrze że zauważyłam nowy post. Gdyby nie ty zapewne nadal męczyłabym się nad nauką historii, a mój mózg w niedługim czasie eksplodowałby XDXD
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału... jestem odrobinę zasmucona( fakt, podobał mi się, ale zawsze jest jakieś ALE :D ). Tym "ale" jest DANIEL, GDZIE ON SIĘ PODZIAŁ? Dlaczego było tak mało mojego ukochanego strażnika? (chlip,chlip) i nie powiem, naprawdę zdziwiło mnie to,że wyżalił się Lydi. Kiedy oni zdążyli się tak zaprzyjaźnić? Chociaż w sumie podoba mi się to więc już nie marudzę.
Co do mojej ukochanej Lydi ♥ (tak, jest w czołówce moich ulubionych opowiadaniowych postaci) cieszę się,że było jej w tym rozdziale tak dużo. Ostatnio byłam odrobinę zasmucona, ponieważ rzadko kiedy się pojawiała, a jak już, to tylko na chwilę. A tu proszę, jest w całym rozdziale :D! Hymmm a co do Xaviera, sama jeszcze nie wiem...Chyba faktycznie jest lepszym kandydatem dla Lydi niż mój wcześniej proponowany Cole :'). Chociaż... w szpitalu nie wywarł na mnie za dobrego wrażenia, ale pewnie zmienię zdanie, kiedy będzie cudowny i kochany dla Kiełka ( tak, ma być cudowny i kochany..:D Lydia zasługuje na kogoś wyjątkowego)
Chyba to tyle :) Czekam na kolejny rozdział ( w którym mam nadzieję będzie więcej Daniela XD)
Pozdrawiam Nancy :*
Niesamowity rozdział. Muszę powiedzieć albo raczej napisać,że masz talent dziewczyno, ale jestem na ciebie zła, że Daniel i Cat są skłóceni:( Z niecierpliwością czekam na nn :)
OdpowiedzUsuń