Iko- Heart of Stone
Tak wspaniałe... Nic tylko płakać.
"Czy umiesz dochować tajemnicy?
Czy sprawi to, ze będziesz trzymał swą dłoń pośród płomieni?
Skarbie, jesteś wrakiem ze swoim kamiennym sercem.
Po prostu nie mogę zapomnieć ciebie i twojego serca z kamienia.
Kiedy jesteś ze mną, nie ma cię..."
Tak wspaniałe... Nic tylko płakać.
"Czy umiesz dochować tajemnicy?
Czy sprawi to, ze będziesz trzymał swą dłoń pośród płomieni?
Skarbie, jesteś wrakiem ze swoim kamiennym sercem.
Po prostu nie mogę zapomnieć ciebie i twojego serca z kamienia.
Kiedy jesteś ze mną, nie ma cię..."
W końcu wrócił. Wszedł do pokoju, kiedy
zmęczona bezgłośnym łkaniem zasypiałam. Nic już jednak nie było takie samo.
Kolejne dni spędzaliśmy razem, ale jakby osobno. Nie rozmawialiśmy tak jak
dawniej, Daniel już nie tulił mnie, gdy budziłam się z płaczem. Wyraźnie mnie
ignorował, choć bezbłędnie wypełniał swoje obowiązki strażnika. No, prawie.
Wychodził coraz częściej na coraz dłuższy okres czasu. Nic nie mówiłam, ale nienawidziłam
tych samotnych nocy. Nigdy nie pomyślałabym, że brak drugiej osoby w
pomieszczeniu będzie dla mnie taką udręką.
Kiedy nie milczeliśmy, a Daniel nie
wychodził nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim, kłóciliśmy się. O wszystko.
Zawzięcie. Potrafiliśmy wszcząć kłótnię o niezakręconą pastę do zębów. To
znaczy ja potrafiłam. Robiłam wszystko, by się do
mnie odezwał. Nawet jeśli miałby to uczynić podniesionym, rozdrażnionym głosem. Wszystko było lepsze niż to zimne spojrzenie czarnych oczu, którym
raczył mnie od tygodni...
Zrezygnowaliśmy nawet ze wspólnych
treningów. Rolę mojego instruktora przejął Enzo - zresztą na prośbę Daniela. Nie
były to treningi moich marzeń, ale wolałam to niż zajęcia z Shanem, który
niegdyś za wszystko mnie opieprzał, a teraz tylko milczał. Już nawet nie
wiedziałam, czy wykonuję ćwiczenia dobrze czy źle.
A chociaż treningi z Enzem nie były już
tym samym, cieszyłam się każdą chwilą. Kumpel Daniela uczył mnie przede
wszystkim naładowywać i rozładowywać broń różnego kalibru i oczywiście samego
strzelania. Było to niezmiernie uspokajające zajęcie. A kiedy nieudolne próby
podrywu Enza zaczynały stawać się irytujące, wyobrażałam sobie, że manekin ma
jego twarz. I wtedy wszystko stawało się przyjemniejsze.
Cole'a nadal unikałam. Niekiedy mijaliśmy
się w korytarzu. A ja dostrzegałam strach i obrzydzenie w jego szmaragdowych
oczach. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że lepiej, żeby znienawidził
mnie za swoje domysły niż za prawdę, która była przecież o stokroć gorsza.
Jedynie moja relacja z Lydią jakoś się
utrzymywała. Spotykałyśmy się rzadziej, nad czym ubolewałam, ale moja
przyjaciółka zapisała się jako wolontariuszka w szpitalu. Znikała na całe
popołudnia, ale po to, by pomagać poszkodowanym w ataku na Akademię. Była
jednak zawsze, gdy potrzebowałam się wyżalić, więc za nic jej nie winiłam.
Marlene nadal traktowała mnie jak dziecko,
choć zarzekała się, że nie będzie tego robić. Twierdziła, że nie przekazano jej
żadnych informacji o poszukujących mnie Nocnych, ale coś w jej rozbieganym
spojrzeniu mówiło mi, że sytuacja nie prezentowała się wcale tak dobrze. Nie
naciskałam jednak, bo wierzyłam, ze wkrótce zaufa mi wystarczająco, by we
wszystko mnie wdrożyć.
O ile wcześniej nie zwariuję i ucieknę.
Sny wciąż mnie dręczyły. Nękały mnie
każdej nocy, przez co rzadziej nie spałam niż spałam. Niekiedy się zmieniały,
głównie sceneria. Wszystkie jednak miały to samo przesłanie. A z każdym kolejnym
rola Królowej Nocnych przypadała mi coraz bardziej do gustu. Co było
jednocześnie niepokojące i... podniecające.
Kończyła się zima, byliśmy na półmetku
lutego. Cieszyłam się nadchodzącą wiosną. Zero śniegu. Dłuższe dnie. Miałam
nadzieję, że wraz z porą roku wszystko stanie się łatwiejsze. I lód pokrywający
serce Daniela roztopi się.
Wyczołgałam się z łóżka ledwo żywa. Przez
dręczące mnie koszmary nie sypiałam dłużej niż po trzy, cztery godziny. Na
dłuższą metę to nie było dobre ani dla mnie, ani dla mojego organizmu.
Próbowałam nadrabiać brak, ucinając sobie drzemki popołudniami, między
lekcjami, na lekcjach, przy obiedzie. Na nic się to jednak zdawało. Mój zegar
biologiczny był całkowicie rozregulowany. Pory dnia rozróżniałam tylko dzięki
zegarowi w telefonie. Skupiałam się więc na treningach, lekcjach, unikaniu
chłopców - wszystko, byleby tylko nie zasnąć. Możliwe, że to był powód mojego
rozdrażnienia i chęci wszczynania kłótni. Niewątpliwie jednak obojętność
Daniela również była impulsem do słownych potyczek.
I tego ranka nie obyło się bez spięć.
Najpierw to, potem tamto. Opuściliśmy moją sypialnię totalnie skłóceni o
nieumytą umywalkę.
Usiadłam przy stole, nawet nie witając się
z Lydią. Przez tego dupka byłam w podłym nastroju. Nie chciałam rozmawiać z
nikim przed wypiciem kubka kawy. Musiałam wyjść z trybu gryzącego zombie, jak to
zgrabnie określała Lydia.
- Tak, mnie również miło was widzieć -
mruknęła wampirzyca, nalewając mi kawy do filiżanki. - Znowu nie spałaś całą noc?
- Prawie - burknęłam.
- Och, ten entuzjazm do rozmowy ze swoją
przyjaciółką! - Lydia olała mnie na rzecz kelnera, który właśnie pojawił się
przy naszym stoliku. - Cześć, Bill. Jak samopoczucie?
- Wspaniale - odparł nieco zdziwiony
brunet. - A twoje?
- Będzie tylko lepsze, kiedy powiesz, że
dziś tosty.
- Niestety. - Chłopak postawił przed nią
talerz parujących naleśników. - Syropu klonowego?
Wampirzyca westchnęła.
- Nie, obejdzie się.
- Więc smacznego - rzucił jeszcze Bill,
odchodząc.
- Ta... Smacznego - mruknęłam, grzebiąc
widelcem w swojej porcji.
- Mogłabyś przestać? - spytał chłodno
Daniel. - Drażnisz mnie.
- Ja ciebie? - parsknęłam. Wyskoczył z tym
tekstem jak przysłowiowy Filip i jeszcze miał czelność się mnie o coś czepiać?
- Nie zaczynaj znowu, Catherine.
Uderzyłam dłonią o kant stołu. Znajdujące
się na nim naczynia zadrżały niebezpiecznie. Lydia dla pewności chwyciła nawet
swój talerz z posiłkiem i uniosła go wysoko nad blatem.
- Przestań mnie traktować jak dziecko!
Daniel zmarszczył brwi, biorąc łyk swojej
kawy. Nie wyglądał na ani trochę poruszonego moim niekontrolowanym wybuchem.
Istniało spore prawdopodobieństwo, że po tylu tygodniach już się przyzwyczaił.
- Jesteś ode mnie sporo młodsza.
- To powód, żeby się ze mnie nabijać? -
warknęłam. - Chyba jeszcze się nie nauczyłeś, że zaczynanie ze mną może
kosztować cię utratę zdrowia.
- No dawaj, maluszku. Pokaż, co potrafisz.
Wstałam gwałtownie, obnażając kły.
Zacisnęłam palce na krawędzi stołu, starając się nad sobą zapanować. Tylko ten
lichy kawałek drewna dzielił mnie od przyłożeniu mu w twarz.
- Nie drażnij mnie, Shane. Nie, kiedy
jestem spragniona.
- Ej, ludzie, spokój! - krzyknęła Lydia,
łapiąc mnie za nadgarstek.
- Nie boję się ciebie, Evans. Twoje marne
zdolności mi nie zagrażają - prychnął Daniel, podobnie jak ja ignorując
wtrącającą się wampirzycę.
Trzy, dwa, jeden. Rzuciłam się na niego.
Miałam dość tych podchodów. Byłam jeszcze przed swoją codzienną porcją ludzkiej
krwi, łatwiej było mnie rozsierdzić. A Daniel niewątpliwie to zrobił. Rozbudził
tę cząstkę mnie, którą starałam się trzymać na wodzy w ostatnich tygodniach.
A teraz już za późno na wyrzuty sumienia.
No, prawie. Ktoś zdążył przewidzieć mój
ruch. Zanim zatopiłam kły w szyi Daniela i przeorałam jego twarz paznokciami,
jakiś wampir chwycił mnie w talii i odciągnął od niego na bezpieczną odległość.
Co, tak nawiasem mówiąc, rozsierdziło mnie
jeszcze mocniej niż Shane. Zaczęłam się szarpać i kopać swojego przeciwnika,
próbując wydostać się z jego bezwzględnego uścisku...
Tak, właśnie. Bez skutku.
- Puszczaj mnie! - wrzasnęłam, wyczuwając
znajome perfumy. - Zabiję sukinsyna! Zabiję!
- Właśnie dlatego wolę cię trzymać -
oświadczył Cole, niezrażony moimi próbami wyswobodzenia się. - Przestań się
szarpać, Catherine. Jestem bardziej doświadczony niż ty. Mogę jednym ruchem
sprawić, że stracisz przytomność.
- Lepiej posłuchaj, Evans - zadrwił Daniel,
ocierając dolną wargę, którą jakimś cudem udało mi się naruszyć. - I schowaj
kiełki, zanim ci je wybiję.
Zasyczałam na niego, na co Cole tylko
wzmocnił uścisk.
- Wyluzuj, Cat! Shane, nie prowokuj jej.
Koniec tej durnej sprzeczki! - wrzasnął zirytowany Turner. Tak mocno wbijał mi
palce w skórę na brzuchu, że zaczęłam czuć tworzące się pod skórą siniaki.
- Enzo - Do rozmowy dołączył inny głos.
Kiedy zlokalizowałam Marlene, przestałam się szarpać - zabierz Daniela do
pokoju Cole'a.
- Ale...
- Żadnych ,,ale", Danielu - szczeknęła dyrektorka. -
Potrzebujesz odpoczynku, podobnie jak Catherine. Brak snu wam nie służy.
- Jego obecność mi nie służy - warknęłam,
posyłając Danielowi złe spojrzenie, które odwzajemnił, od siebie dodając
szczyptę typowej ostatnio lodowatej obojętności.
- A mnie jej. Przydziel jej kogoś innego i
będzie po sprawie.
Wszyscy na sali zamarli po tych słowach.
Łącznie ze mną.
Wiedziałam, że między nami nie działo się
najlepiej. Ale wrócił do mnie. Mimo wszystko do mnie wrócił. Miałam więc
nadzieję, że... Że zostanie.
Nadzieją matką głupich, czyż nie?
Ale skoro tak miało wyglądać nasze
życie... Miałam wystarczająco dużo problemów. Potrzebowałam zrozumienia i
wsparcia, a nie kpiących uwag, bądź zupełnie odwrotnie - chłodnego milczenia.
Coś się zmieniło. My się zmieniliśmy. Spieprzyłam i potrafiłam się do tego
przyznać. A on najwidoczniej nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. Nie
potrafił mi wybaczyć.
I to całkowicie nas poróżniło.
Bezpowrotnie...
- Tak. - Przestałam się szarpać. Teraz
ważniejsze było dla mnie hamowanie łez, które niepostrzeżenie zatańczyły w
moich oczach. - Wiedziałam, że Daniel wymięknie, gdy tylko pojawią się schody.
- Schody - parsknął gorzko Shane. - To góra
lodowa, której nie potrafisz pokonać nawet ty sama. Ale to dobrze. W końcu sama
ją dla siebie wybudowałaś.
Zgromiłam go wzrokiem.
- Miałeś mnie wspierać.
- A czy pozwoliłaś mi na to?
Chęć uderzenia go stawała się coraz
silniejsza. Dyrektorka chyba to wyczuła, bo skinęła głową na Enza. Chłopak
chwycił Shane'a za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia. Trzy sekundy
później już ich nie było, a zbiegowisko, które utworzyło się, kiedy
rozpoczęliśmy kłótnię, powróciło do swoich obowiązków. Kiedy jednak ktoś
odważył się podnieść wzrok, gromiłam go spojrzeniem.
- Skończ już, Catherine - westchnęła
Marlene. - Przyjdź do mnie po posiłku. Najlepiej to ty ją przyprowadź, Cole.
Żeby przypadkiem nie zabłądziła- dodała dyrektorka, wymownie marszcząc brwi.
- Chodźmy teraz - zaproponowałam szybko,
chcąc za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z Colem.
Dyrektorka tylko wywróciłam oczami.
Marlene przyglądała mi się i przyglądała,
ale długo nie odzywała ani słowem. Siedziałyśmy więc w ciszy, mierząc się
spojrzeniami. Od czasu do czasu ziewałam ostentacyjnie, na co Marlene wzdychała
ciężko. Ale to była jej jedyna reakcja.
Dopóki nie wybuchła.
- Co się z wami, od cholery, dzieje? -
wykrzyknęła nagle. - Już od jakiegoś czasu widziałam, że nie jest wam po drodze,
ale myślałam, że to przejściowe. Spodziewałam się, że skoro tyle razem
przeszliście, byle sprzeczka was nie poróżni. Ale ta akcja w jadalni... Co to
miało być?!
- Różnica poglądów.
- Tu chodzi o coś innego, Catherine -
zauważyła Marlene, niezrażona moim oschłym tonem. - Obie o tym doskonale wiemy.
Z tym, że ty wiesz o wiele więcej.
Westchnęłam, ale nic nie powiedziałam. Jak
obrażony dzieciak zasznurowałam usta i skrzyżowałam ramiona na piersi.
Bo niby jak miałam jej powiedzieć? Co miałam jej powiedzieć? Że tęskniłam za Nocnymi? Że
śniłam o nich? Że byłam na skraju wyczerpania? Nikt o tym nie wiedział. I w tym
tkwił problem. Nie mówiłam o tym nikomu. A to poróżniło mnie i Daniela. Zniszczyło
nas, naszą relację…
Mogłam znieść to, że Marlene nie ufała mi
w pełni. Ale nie potrafiłam pogodzić się z tym, że Daniel uważał, że nie darzyłam go zaufaniem...
Bo ufałam mu. Bezwarunkowo. Był jedyną
osobą poza Marlene, która wiedziała o tym, co stało się moim rodzicom i
Masonowi. Otworzyłam się przed nim bardziej, niż przed kimkolwiek innym. Ale
ostatnio... Sama do końca nie wiedziałam, dlaczego mu nie powiedziałam. Może
się wstydziłam, a może zwyczajnie chciałam go chronić? Nie byłam pewna. Ale
ostatnimi czasy nie byłam już pewna niczego.
- Masz rację - wyznałam w końcu. -
Pokłóciliśmy się.
- O co?
- O całokształt. Po napadzie na Akademię
nie czułam się najlepiej... Czułam się winna. - Wzruszyłam ramionami. - Nawet
opanowany zwykle Daniel stracił cierpliwość. Powiedzieliśmy kilka słów za dużo.
Dotychczas nie było tak źle. Po prostu się unikaliśmy, to szło nam całkiem
nieźle po tygodniach praktyk. Jednak dzisiaj... - Potarłam zaciśniętymi w pięści
dłońmi o uda. - Coś przeważyło szalę. Ostatnio mało sypiamy. Może to przez to.
- Widziałam, że coś jest nie tak - mruknęła
pod nosem dyrektorka. - Miałam jednak sporo na głowie. Zresztą nie chciałam wyjść
na nadopiekuńczą mamuśkę.
- Wszystko się pokomplikowało - przyznałam
znużonym głosem.
- Od początku wiedzieliśmy, że nie będzie
łatwo. - Dyrektorka wychyliła się zza biurka i dotknęła mojego ramienia. -
Rozchmurz się, ptaszyno. Nie jest też aż tak źle, by musieć się smucić.
Było gorzej, choć tylko ja o tym
wiedziałam.
- Coś ukrywasz, Catherine - kontynuowała. -
Widzę to, ale nie chcę naciskać. Pragnę tylko, żebyś wiedziała, że jesteśmy tu
po to, by ci pomóc. Nie musisz cierpieć w samotności. Czasem wystarczy jedno
słowo, a człowiekowi od razu robi się lżej na duszy.
Marlene wpatrywała się we mnie tak
intensywnie, jakby samą siłą woli próbowała coś ze mnie wyciągnąć.
Niedoczekanie.
- Wiem o tym, Marlene - odparłam grzecznie,
by jak najszybciej wyrwać się z tej niezręcznej sytuacji.
Dyrektorka westchnęła ciężko.
- Nie dostaniesz na razie krwi. Musisz się
przespać.
Wiedziałam, że krew działała na nas jak
kawa na ludzi, ale mimo to nie obeszło się bez sprzeciwów.
- Potrzebuję krwi - jęknęłam.
- Wynocha. - Marlene pokiwała dłonią w taki
sposób, jakby odganiała natrętną muchę. - Nie chcę cię widzieć przynajmniej
przez sześć godzin.
Zdusiłam krzyk bezradności. Potrzebowałam
krwi. Ale potrzebowałam też snu. Są rzeczy ważne i ważniejsze, jak to ktoś
mądry kiedyś powiedział.
- Dobrze więc - odparłam, czym nas obie
wprawiłam w osłupienie.
Żadna z nas nie spodziewała się, że poddam
się tak łatwo.
Nie chciałam iść do pokoju. Bałam się, że
zastanę tam Daniela. Lekcje też nie brzmiały zbyt kusząco. Ruszyłam więc w
kierunku pokoju Lydii.
Nie wiedziałam jednak, że wpakuję się z
deszczu pod rynnę.
Na parapecie siedział nie kto inny jak
Cole. Uśmiechnął się pod nosem na mój widok. Przyjął reguły gry zapoczątkowanej
przez Marlene i również nie odezwał się pierwszy. Siedział więc, lustrując mnie
wzrokiem w milczeniu, a promienie słońca, które odbijały się od jego pleców, przywiodły
mi na myśl wspomnienie nocy zimowego balu, kiedy to po raz kolejny go
odtrąciłam. Stał wtedy w tym samym miejscu, tyle że nie milczał. Miał do
powiedzenia wiele. Zbyt wiele. Wystraszył mnie wtedy swoją natarczywością,
wizją wspólnego życia. Uciekłam. Teraz jednak zaczęłam się zastanawiać, czy
nasza miłość byłaby w stanie zaistnieć, gdyby nie pozwolił mi odejść...
Wiedziałam, że ta chwila nadeszła. Że
muszę mu powiedzieć. Widział już zbyt wiele, bym nadal mogła milczeć i zbywać
go półprawdami.
- Chcesz wiedzieć - rzuciłam cicho,
podchodząc do niego na drżących nogach.
- Chcę wielu rzeczy - odparł, nie patrząc
na mnie. - Ale tak, to jest jedna z nich.
- To nie jest prawda, którą można tak po
prostu przyjąć.
- Nawet nie pozwalasz mi spróbować się z
nią zmierzyć.
- Bo może próbuję cię chronić? -
podsunęłam, na co on parsknął.
- Brednie. Ty dbasz tylko o siebie.
Auć. Zabolało.
- Nie będziemy o tym rozmawiać w
korytarzu - zauważyłam, gdy udało mi się otrząsnąć.
- Więc wyjdźmy na zewnątrz.
Już po chwili schodziliśmy schodami na
parter. Kiedy pchnęłam ciężkie, mahoniowe drzwi, zalała mnie fala wspomnień. Odsunęłam je od siebie, wiedząc, że nie
potrzebuję na dziś więcej cierpienia.
Ruszyliśmy spokojnym, równym krokiem w
stronę boiska za Akademią. Nadal było mroźno, ale promienie słoneczne muskające
nasze twarze dawały próbkę tego, co będzie się działo za kilka tygodni, gdy
nadejdzie ta prawidłowa wiosna i całkowicie stopnieje śnieg. Rozkoszowałam się
tą chwilą milczenia, starając się jednocześnie wymyślić, w jaki sposób przekażę
Cole'owi prawdę.
Minęliśmy boisko, znajdującą się za nim
kapliczkę i cmentarz, jak i bieżnię. Dotarliśmy do tego fragmentu terenu
Akademii, który nie był zagospodarowany przez nic, poza wysokim betonowym ogrodzeniem. Wzdłuż muru rosły stare, wciąż bezlistne jabłonie, który miały
zastąpić więzienny krajobraz złudną iluzją normalności.
Na raz jednak uświadomiłam sobie coś
jeszcze. To tutaj. Tutaj Cole wyznał, że się we mnie zakochał, że chciałby mnie
mieć. Nie wiedziałam dlaczego, ale nogi przywiodły mnie właśnie w to miejsce. W
to głupie, głupie, głupie miejsce!
Cole odchrząknął, przyglądając się nagim
łodygom jabłoni przed nami. On też się zorientował, dostrzegłam to w jego
oczach. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, za co byłam mu niezmiernie
wdzięczna.
- Powiesz mi wreszcie, o co w tym
wszystkim chodzi?
- Jestem przeklęta - wyznałam, a po tym
przyszła kolej na kolejne sekrety.
Mówiłam o Dominique, o naszym
podobieństwie. O pamiętniku, o moich zdolnościach. Mało brakowało, a
powiedziałabym mu również o mojej tęsknocie i koszmarach. Czułam się tak lekko,
mogąc w końcu powiedzieć o tym wszystkim głośno, że ciężko było mi się
powstrzymać i zamilknąć. Marlene miała rację - wystarczy czasem jedno słowo, by
sobie ulżyć.
Kiedy skończyłam, zapadła długa cisza.
Krępująca, przerażająca, odbijająca się echem. I trwająca w nieskończoność.
Cole nawet na mnie nie patrzył. A kiedy w końcu spojrzał, strach i obrzydzenie
w jego oczach było niemalże namacalne.
A mówiłam, że nie powinien prosić o tę
prawdę...
- To faktycznie skomplikowane - przyznał w
końcu cicho, głosem zachrypniętym z emocji.
- Straszne, głupie, niesprawiedliwe -
wyliczałam. - Na dobrą sprawę pasują wszystkie przymiotniki o negatywnym
wydźwięku. Dlatego nie chciałam o tym mówić.
- Ale Danielowi powiedziałaś.
Serce mi się ścisnęło na dźwięk jego
imienia, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie ja. Marlene. Uważała, że powinnam
mieć osobistego strażnika, w razie gdybym zaczęła świrować.
- Ale dlaczego on? - W jego głosie było
tyle bólu co wtedy, gdy zrywaliśmy ze sobą. - Mi nie ufałaś?
- To nie tak, Cole... - Westchnęłam,
przeczesałam włosy palcami. Wszystko, byleby tyko zyskać na czasie. - Marlene
bała się, że przy tobie... No wiesz.
- Nie bardzo - mruknął, krzyżując ramiona
na piersi.
Cholera. Czemu się rumienię?
A może dlatego, że rozmawiam o seksie z
moim byłym...?
- Marlene bała się, że z tobą będzie mi
łatwiej wypełnić klątwę - wyznałam zażenowana, patrząc na niego wymownie. Zrozum
to, cholera. Zrozum, zrozum, zrozum! - Daniel był bezpieczniejszym kandydatem.
Cole nie wyglądał, jakby udało mu się
załapać. No ale czego ja się spodziewałam? To był tylko Cole Turner.
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o
seks, jasne? - burknęłam, zaczerwieniona aż po cebulki włosów. - Marlene bała
się, że... spłodzimy córkę, tak jak Dominique.
W końcu załapał. Zamiast jednak poczuć się
równie zażenowanym co ja, uśmiechnął się szeroko, ukazując dołeczki w
policzkach. Tym samym rozładował całe napięcie, które wytworzyłam, opowiadając
mu o klątwie.
- Tak trudno ci to było wyjaśnić? -
parsknął. - Seks jest naturalną rzeczą, kotku. To jak oddychanie.
Ta, akurat.
- Słuchaj, to nie jest zabawne - mruknęłam,
pragnąc za wszelką cenę zmienić temat. - Sytuacja prezentuje się o wiele
poważniej. Chciałeś o wszystkim wiedzieć, więc ci powiedziałam. Musisz mi
jednak obiecać, że zachowasz to dla siebie.
- Tak, domyślam się.
- Więc? - ponaglałam. - Nie powiesz nikomu?
- I tak większość strażników o wszystkim
wie - zauważył. - Uczestniczyli w walce.
- Ale dla uczniów byłoby lepiej, gdyby
pozostali w tej błogiej nieświadomości.
- Jasne. Tak. - Cole z roztargnieniem
skinął głową. - Rozumiem.
- Cieszę się, że to sobie ustaliliśmy. -
Odwróciłam się na pięcie z zamiarem zaszycia się w sypialni Lydii i przespania
całego dnia.
- Cat...
Zacisnęłam powieki, odliczyłam od
dziesięciu w dół i dopiero wtedy odwróciłam się z powrotem w stronę Cole'a.
- Tak?
- Nie wiem, o co wam poszło tym razem -
zaczął - ale jemu naprawdę na tobie zależy. Kiedy Nocni napadli na Akademię...
Mimo tego, że się pokłóciliście, widziałem, ile bólu dostarcza mu każdy kolejny
krok.
Dolna warga mi zadrżała.
- Nie chcę o tym gadać - wyszeptałam
zbolałym głosem.
- A ja nie naciskam - odparł spokojnie. -
Wiedz tylko, że mnie mogłaś skrzywdzić. Uodporniłem się na ból złamanego
serca. - Przez ułamek sekundy w jego szmaragdowych oczach błysnęło coś na
kształt żalu. - Ale nie rań Daniela. On... On jest delikatniejszy. Może się
wydawać, że to twardy facet, ale jeśli traci coś, na czym mu zależy...
Od razu pomyślałam o jego siostrze,
Allison, i ścisnęło mi się serce.
- Wiem - szepnęłam. - Nigdy nie chciałam go
skrzywdzić. Żadnego z was.
- Ale skrzywdziłaś. - Spojrzenie Cole
stwardniało. - Może nie celowo, ale skrzywdziłaś.
Dużo odwagi kosztowało mnie wypowiedzenie
następnych kilku słów, ale udało mi się. Zasłużyłam na nagrodę w postaci
tabliczki czekolady.
- Czy jest jakaś szansa na to, byś mi
wybaczył? Kiedykolwiek?
Cole spojrzał na mnie. Wtedy tak naprawdę,
naprawdę na mnie patrzył. Miałam wrażenie, że jego wzrok sięgnął do środka
mnie, że dostrzegł moją zbrukaną duszę...
- Chciałbym być twoim przyjacielem,
Catherine. Naprawdę. - Przymknął powieki, na moment odcinając mnie od udręki
patrzenia w jego zbolałe, szmaragdowe oczy. - Ale po tym wszystkim... Nadal
jesteś dla mnie ważna. Mimo wszystko. Sprawiłaś, że uwierzyłem... - Odwrócił
wzrok. Kiedy spojrzał na mnie ponownie, dostrzegłam zmianę w jego oczach. - Ale
może kiedyś...
- Będę czekać - obiecałam gorliwie, czując
łzy pod powiekami.
- I ja też.
Wszystko było nie tak, jak powinno. Czas
pędził nieubłaganie, a ja nadal nie wiedziałam, co mogło mnie spotkać. Dobro
czy zło, dobro czy zło... Chwila, w której miałam rzucić wszystko na wybraną
szalę zbliżała się wielkimi krokami. Chciałam więc wykorzystać najlepiej jak
potrafiłam czas, który mi pozostał. Chciałam walczyć, szukać jakiegoś punktu
zaczepienia w świecie, w którym pragnęłam pozostać.
A przyjaciele niewątpliwie nim byli.
Zniszczyłam w swoim życiu już tak wiele relacji. Utraciłam tak wiele powiązań
ze światem Dziennych, z moją rodziną. Nie mogłam pozwolić, by tak było i tym
razem. Musiałam tu zostać.
C h c i a ł a m tu zostać.
***
Spełnił się mój najgorszy koszmar i nie pojawiłam się z rozdziałem w zeszłym tygodniu. Niektórzy pytali czy żyję, inni grozili, że jeśli nie dam notki i nie zeswatam Daniela z Catherine to zrobią mi krzywdę. Ale musicie mi wybaczyć. Nie dość, że zawaliłam terminy, to jeszcze skłóciłam Datherine mocniej. Chyba matematyka, z którą to wspaniałomyślnie (haha) spędziłam cały ostatni tydzień, zrobiła mi wodę z mózgu.
Tak więc ja idę poszukać swojej utraconej godności, a wy dajcie znać, co myślicie o rozdziale. Bo ja mam wrażenie, że wszystko spieprzyłam, a motywy, które uważałam za niezłe, przesypują mi się przez palce, sprawiając, że nie potrafię ich w sensowny sposób uchwycić. (Ależ poetycko. Serio, idę szukać swojego mózgu). Sama nie wiem, co jest nie tak, ale czuję, że coś na pewno. Może Wy to dostrzeżecie, bo ja chyba wraz z mózgiem utraciłam wzrok.
Ach, i nie skreślajcie od razu Cole'a, co? Jego postać, bliższa relacja z Cath, naprawdę jest mi potrzebna. Nie będzie to to co wcześniej- infantylne, zbyt gwałtowne wpychanie sobie języków do gardeł "z miłości". I obiecuję też, że nie zrobię z nich już pary. Po prostu... Po prostu Cole będzie w jej życiu, może nawet na równi z Lydią :) Dacie radę to przełknąć, Wy, Wielcy Nienawidzący Cole'a?
Nie wiem, jak to wyjdzie z następnym rozdziałem. Przyszły tydzień prezentuje się jednak nieco lepiej, więc może uda mi się wrzucić go w normalnym terminie :))
Buziaki! :**
Klaudia99
Czy ja mam Cię trzepnąć? Najlepiej tak porządnie, żeby zabolało? Może faktycznie za dużo matematyki jak na jeden tydzień, ale to wcale nie odbiło się na rozdziale, ale na tym, co napisałaś na jego temat. ^^
OdpowiedzUsuńNie, piszę zupełnie poważnie – wiesz, że jestem szczera do bólu i jakby faktycznie coś było nie tak, to zjechałabym Cię od góry do dołu. Jednocześnie rozumiem, co to znaczy mieć wrażenie, że coś w rozdziale się zepsuło – w końcu to Twoja wizja i tylko Ty wiesz, jak powinno to wyglądać – ale uwierz mi, że nawet jeśli to, co napisałaś, nie jest dla Ciebie aż tak zadowalające, jak się tego spodziewałaś, to jeszcze nie oznacza, że jest źle. I piszę Ci to z autopsji. Więc żadnych więcej wątpliwości, jasne?
Czułam, że Cat i Daniel nie pogodzą się tak łatwo, ale mimo wszystko cieszy mnie taki obrót spraw. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się podczas śniadania, nie jestem zdziwiona tym, że ostatecznie doszło między nimi do rozłamu; padło zbyt wiele przykrych słów, poza tym Catherine ma za poważny sekret, żeby ich relacje dało się ot tak uzdrowić. Gdyby tak nagle zaczęło być miło i słodko, to wydałoby się bardzo nienaturalne, przynajmniej dla mnie, tak więc ta kwestia przypadła mi do gustu. Nie to, że dobrze, że chcą się pozabijać, ale… No i ten wybuch Cat. Dziewczyna nie jest sobą, a rozregulowany zegar biologiczny (to ma związek z jej naturą, jak sądzę – w końcu coraz bliżej jej do Nocnej), brak snu i zmęczenie jedynie wszystko skomplikowały.
Powiem szczerze, że nawet Cole mnie nie zirytował, być może dlatego, że czekałam na to, aż dowie się prawdy o Catherine. Przyjął to dość dobrze, ale mimo wszystko i między nimi zaszło dość, żeby nie potrafili ze sobą przebywać ze wcześniejszą łatwością. Nie wierzę, że to piszę, ale niedobrze byłoby, gdyby i on się od niej odwrócił. Dziewczyna potrzebuje towarzystwa i to nie tylko Lydii, tym bardziej, że z tą widują się rzadko. Z dwojga złego dobry jest i Cole, chociaż liczę na to, że Daniel prędzej czy później się opamięta.
Dużo weny, a ja czekam na ciąg dalszy. No, oby matma w końcu dała Ci spokój! ^^
Nessa.
Wiedziałam, że mnie zrozumiesz, ale, hmm, serio Cole cię nie wkurzył? No nie wierzę! Tak jak mnie we łbie namieszała matma, tak tobie nadmiar wolnego! ;))
UsuńAle serio, naprawdę cieszę się, że rozumiesz. Postać Cole'a spieprzyłam, miałam wykreować go zupełnie inaczej. Ale tak jak mówisz - Cat potrzebuje teraz sprzymierzeńców. No a Cole, choć to tylko Cole, jakimś tam w końcu jest :)
I nie, nie bij mnie. Wiesz, że to ja jestem specjalistką walenia ludzi przez łeb łopatą, ale nie wątpię, że i ty byś to potrafiła :D
Buziaki! :*
Klaudia99
Cudowny rozdział;) Życzę weny i czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie zaczęłam czytać twój blog i powiem że jest wspaniały. Przeczytałam już mnóstwo blogów,ale twój jest najlepszy ;)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję! Ale chyba nieco przesadzasz ;)
UsuńPozdrawiam!
Klaudia99
No nie.. Jak mogłaś doprowadzić do takiej kłótni Cat i mojego ukochanego Daniela?! Oni muszą być razem! A co do Cola, dziwne ale z kolejnymi rozdziałami coraz bardziej go lubię :) (ale nie aż tak bardzo, żeby brać pod uwagę ponowny związek Catherin i jego! XD, cieszyłabym się gdyby był z Lydią!). Tymczasem czekam na kolejny rozdział, w którym (mam nadzieję) moi ukochani bohaterowie zrozumieją,że są sobie przeznaczeni i skończą wreszcie te kłótnie! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam http://dwatygodniee.blogspot.com/
Lydia z Colem...? Hahahhahahahahahha xDD Nigdy się tak nie uśmiałam :D Ale spoko, nie zeswatam ich z powrotem. A dla Lydii przygotowałam kogoś specjalnego ;))
UsuńBuziaki!
Klaudia99
Ktoś specjalny? UUUU..czekam! (mam nadzieję,że będzie tak samo pozytywny jak ona) :D
UsuńScena z Cole'a kiedy Cat mówi mu o wszystkim wzruszająca <3 . Łezka w oku się zakręciła. Ja osobiście przeżyje to ,że on będzie w jej życiu. Widzę go w roli jej bliskiego przyjaciela , na którego może liczyć . A jeśli chodzi o Daniela to już inna kwestia. Widzę ,że lubisz komplikować życie naszym bohaterom ,ale dzięki temu jest ciekawie. Mam nadzieję,że się pogodzą i benda razem ,bo dla Cat innego kandydata na chłopaka nie wyobrażam sobie :))))
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na kolejny rozdział
Pozdrawiam !
Julczix
Jaki Cudowny rozdział !
UsuńOjej ,ale się narobiło ... poważnie
Zaczynam się bać ,że oni nie pogodzą się ! .
liczę ,że rozdział będzie jutro lub w weekend :)