piątek, 12 lutego 2016

Rozdział 22


Iko- Heart of Stone
Tak wspaniałe... Nic tylko płakać.

"Czy umiesz dochować tajemnicy?
Czy sprawi to, ze będziesz trzymał swą dłoń pośród płomieni?
Skarbie, jesteś wrakiem ze swoim kamiennym sercem.
Po prostu nie mogę zapomnieć ciebie i twojego serca z kamienia.
Kiedy jesteś ze mną, nie ma cię..."




W końcu wrócił. Wszedł do pokoju, kiedy zmęczona bezgłośnym łkaniem zasypiałam. Nic już jednak nie było takie samo. Kolejne dni spędzaliśmy razem, ale jakby osobno. Nie rozmawialiśmy tak jak dawniej, Daniel już nie tulił mnie, gdy budziłam się z płaczem. Wyraźnie mnie ignorował, choć bezbłędnie wypełniał swoje obowiązki strażnika. No, prawie. Wychodził coraz częściej na coraz dłuższy okres czasu. Nic nie mówiłam, ale nienawidziłam tych samotnych nocy. Nigdy nie pomyślałabym, że brak drugiej osoby w pomieszczeniu będzie dla mnie taką udręką.
Kiedy nie milczeliśmy, a Daniel nie wychodził nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim, kłóciliśmy się. O wszystko. Zawzięcie. Potrafiliśmy wszcząć kłótnię o niezakręconą pastę do zębów. To znaczy ja potrafiłam. Robiłam wszystko, by się do mnie odezwał. Nawet jeśli miałby to uczynić podniesionym, rozdrażnionym głosem. Wszystko było lepsze niż to zimne spojrzenie czarnych oczu, którym raczył mnie od tygodni...
Zrezygnowaliśmy nawet ze wspólnych treningów. Rolę mojego instruktora przejął Enzo - zresztą na prośbę Daniela. Nie były to treningi moich marzeń, ale wolałam to niż zajęcia z Shanem, który niegdyś za wszystko mnie opieprzał, a teraz tylko milczał. Już nawet nie wiedziałam, czy wykonuję ćwiczenia dobrze czy źle.
A chociaż treningi z Enzem nie były już tym samym, cieszyłam się każdą chwilą. Kumpel Daniela uczył mnie przede wszystkim naładowywać i rozładowywać broń różnego kalibru i oczywiście samego strzelania. Było to niezmiernie uspokajające zajęcie. A kiedy nieudolne próby podrywu Enza zaczynały stawać się irytujące, wyobrażałam sobie, że manekin ma jego twarz. I wtedy wszystko stawało się przyjemniejsze.
Cole'a nadal unikałam. Niekiedy mijaliśmy się w korytarzu. A ja dostrzegałam strach i obrzydzenie w jego szmaragdowych oczach. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że lepiej, żeby znienawidził mnie za swoje domysły niż za prawdę, która była przecież o stokroć gorsza.
Jedynie moja relacja z Lydią jakoś się utrzymywała. Spotykałyśmy się rzadziej, nad czym ubolewałam, ale moja przyjaciółka zapisała się jako wolontariuszka w szpitalu. Znikała na całe popołudnia, ale po to, by pomagać poszkodowanym w ataku na Akademię. Była jednak zawsze, gdy potrzebowałam się wyżalić, więc za nic jej nie winiłam.
Marlene nadal traktowała mnie jak dziecko, choć zarzekała się, że nie będzie tego robić. Twierdziła, że nie przekazano jej żadnych informacji o poszukujących mnie Nocnych, ale coś w jej rozbieganym spojrzeniu mówiło mi, że sytuacja nie prezentowała się wcale tak dobrze. Nie naciskałam jednak, bo wierzyłam, ze wkrótce zaufa mi wystarczająco, by we wszystko mnie wdrożyć.
O ile wcześniej nie zwariuję i ucieknę.
Sny wciąż mnie dręczyły. Nękały mnie każdej nocy, przez co rzadziej nie spałam niż spałam. Niekiedy się zmieniały, głównie sceneria. Wszystkie jednak miały to samo przesłanie. A z każdym kolejnym rola Królowej Nocnych przypadała mi coraz bardziej do gustu. Co było jednocześnie niepokojące i... podniecające.
Kończyła się zima, byliśmy na półmetku lutego. Cieszyłam się nadchodzącą wiosną. Zero śniegu. Dłuższe dnie. Miałam nadzieję, że wraz z porą roku wszystko stanie się łatwiejsze. I lód pokrywający serce Daniela roztopi się.
Wyczołgałam się z łóżka ledwo żywa. Przez dręczące mnie koszmary nie sypiałam dłużej niż po trzy, cztery godziny. Na dłuższą metę to nie było dobre ani dla mnie, ani dla mojego organizmu. Próbowałam nadrabiać brak, ucinając sobie drzemki popołudniami, między lekcjami, na lekcjach, przy obiedzie. Na nic się to jednak zdawało. Mój zegar biologiczny był całkowicie rozregulowany. Pory dnia rozróżniałam tylko dzięki zegarowi w telefonie. Skupiałam się więc na treningach, lekcjach, unikaniu chłopców - wszystko, byleby tylko nie zasnąć. Możliwe, że to był powód mojego rozdrażnienia i chęci wszczynania kłótni. Niewątpliwie jednak obojętność Daniela również była impulsem do słownych potyczek.
I tego ranka nie obyło się bez spięć. Najpierw to, potem tamto. Opuściliśmy moją sypialnię totalnie skłóceni o nieumytą umywalkę.
Usiadłam przy stole, nawet nie witając się z Lydią. Przez tego dupka byłam w podłym nastroju. Nie chciałam rozmawiać z nikim przed wypiciem kubka kawy. Musiałam wyjść z trybu gryzącego zombie, jak to zgrabnie określała Lydia.
- Tak, mnie również miło was widzieć - mruknęła wampirzyca, nalewając mi kawy do filiżanki. - Znowu nie spałaś całą noc?
- Prawie - burknęłam.
- Och, ten entuzjazm do rozmowy ze swoją przyjaciółką! - Lydia olała mnie na rzecz kelnera, który właśnie pojawił się przy naszym stoliku. - Cześć, Bill. Jak samopoczucie?
- Wspaniale - odparł nieco zdziwiony brunet. - A twoje?
- Będzie tylko lepsze, kiedy powiesz, że dziś tosty.
- Niestety. - Chłopak postawił przed nią talerz parujących naleśników. - Syropu klonowego?
Wampirzyca westchnęła.
- Nie, obejdzie się.
- Więc smacznego - rzucił jeszcze Bill, odchodząc.
- Ta... Smacznego - mruknęłam, grzebiąc widelcem w swojej porcji.
- Mogłabyś przestać? - spytał chłodno Daniel. - Drażnisz mnie.
- Ja ciebie? - parsknęłam. Wyskoczył z tym tekstem jak przysłowiowy Filip i jeszcze miał czelność się mnie o coś czepiać?
- Nie zaczynaj znowu, Catherine.
Uderzyłam dłonią o kant stołu. Znajdujące się na nim naczynia zadrżały niebezpiecznie. Lydia dla pewności chwyciła nawet swój talerz z posiłkiem i uniosła go wysoko nad blatem.
- Przestań mnie traktować jak dziecko!
Daniel zmarszczył brwi, biorąc łyk swojej kawy. Nie wyglądał na ani trochę poruszonego moim niekontrolowanym wybuchem. Istniało spore prawdopodobieństwo, że po tylu tygodniach już się przyzwyczaił.
- Jesteś ode mnie sporo młodsza.
- To powód, żeby się ze mnie nabijać? - warknęłam. - Chyba jeszcze się nie nauczyłeś, że zaczynanie ze mną może kosztować cię utratę zdrowia.
- No dawaj, maluszku. Pokaż, co potrafisz.
Wstałam gwałtownie, obnażając kły. Zacisnęłam palce na krawędzi stołu, starając się nad sobą zapanować. Tylko ten lichy kawałek drewna dzielił mnie od przyłożeniu mu w twarz.
- Nie drażnij mnie, Shane. Nie, kiedy jestem spragniona.
- Ej, ludzie, spokój! - krzyknęła Lydia, łapiąc mnie za nadgarstek.
- Nie boję się ciebie, Evans. Twoje marne zdolności mi nie zagrażają - prychnął Daniel, podobnie jak ja ignorując wtrącającą się wampirzycę.
Trzy, dwa, jeden. Rzuciłam się na niego. Miałam dość tych podchodów. Byłam jeszcze przed swoją codzienną porcją ludzkiej krwi, łatwiej było mnie rozsierdzić. A Daniel niewątpliwie to zrobił. Rozbudził tę cząstkę mnie, którą starałam się trzymać na wodzy w ostatnich tygodniach.
A teraz już za późno na wyrzuty sumienia.
No, prawie. Ktoś zdążył przewidzieć mój ruch. Zanim zatopiłam kły w szyi Daniela i przeorałam jego twarz paznokciami, jakiś wampir chwycił mnie w talii i odciągnął od niego na bezpieczną odległość.
Co, tak nawiasem mówiąc, rozsierdziło mnie jeszcze mocniej niż Shane. Zaczęłam się szarpać i kopać swojego przeciwnika, próbując wydostać się z jego bezwzględnego uścisku...
Tak, właśnie. Bez skutku.
- Puszczaj mnie! - wrzasnęłam, wyczuwając znajome perfumy. - Zabiję sukinsyna! Zabiję!
- Właśnie dlatego wolę cię trzymać - oświadczył Cole, niezrażony moimi próbami wyswobodzenia się. - Przestań się szarpać, Catherine. Jestem bardziej doświadczony niż ty. Mogę jednym ruchem sprawić, że stracisz przytomność.
- Lepiej posłuchaj, Evans - zadrwił Daniel, ocierając dolną wargę, którą jakimś cudem udało mi się naruszyć. - I schowaj kiełki, zanim ci je wybiję.
Zasyczałam na niego, na co Cole tylko wzmocnił uścisk.
- Wyluzuj, Cat! Shane, nie prowokuj jej. Koniec tej durnej sprzeczki! - wrzasnął zirytowany Turner. Tak mocno wbijał mi palce w skórę na brzuchu, że zaczęłam czuć tworzące się pod skórą siniaki.
- Enzo - Do rozmowy dołączył inny głos. Kiedy zlokalizowałam Marlene, przestałam się szarpać - zabierz Daniela do pokoju Cole'a.
- Ale...
- Żadnych ,,ale", Danielu - szczeknęła dyrektorka. - Potrzebujesz odpoczynku, podobnie jak Catherine. Brak snu wam nie służy.
- Jego obecność mi nie służy - warknęłam, posyłając Danielowi złe spojrzenie, które odwzajemnił, od siebie dodając szczyptę typowej ostatnio lodowatej obojętności.
- A mnie jej. Przydziel jej kogoś innego i będzie po sprawie.
Wszyscy na sali zamarli po tych słowach. Łącznie ze mną.
Wiedziałam, że między nami nie działo się najlepiej. Ale wrócił do mnie. Mimo wszystko do mnie wrócił. Miałam więc nadzieję, że... Że zostanie.
Nadzieją matką głupich, czyż nie?
Ale skoro tak miało wyglądać nasze życie... Miałam wystarczająco dużo problemów. Potrzebowałam zrozumienia i wsparcia, a nie kpiących uwag, bądź zupełnie odwrotnie - chłodnego milczenia. Coś się zmieniło. My się zmieniliśmy. Spieprzyłam i potrafiłam się do tego przyznać. A on najwidoczniej nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. Nie potrafił mi wybaczyć.
I to całkowicie nas poróżniło. Bezpowrotnie...
- Tak. - Przestałam się szarpać. Teraz ważniejsze było dla mnie hamowanie łez, które niepostrzeżenie zatańczyły w moich oczach. - Wiedziałam, że Daniel wymięknie, gdy tylko pojawią się schody.
- Schody - parsknął gorzko Shane. - To góra lodowa, której nie potrafisz pokonać nawet ty sama. Ale to dobrze. W końcu sama ją dla siebie wybudowałaś.
Zgromiłam go wzrokiem.
- Miałeś mnie wspierać.
- A czy pozwoliłaś mi na to?
Chęć uderzenia go stawała się coraz silniejsza. Dyrektorka chyba to wyczuła, bo skinęła głową na Enza. Chłopak chwycił Shane'a za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia. Trzy sekundy później już ich nie było, a zbiegowisko, które utworzyło się, kiedy rozpoczęliśmy kłótnię, powróciło do swoich obowiązków. Kiedy jednak ktoś odważył się podnieść wzrok, gromiłam go spojrzeniem.
- Skończ już, Catherine - westchnęła Marlene. - Przyjdź do mnie po posiłku. Najlepiej to ty ją przyprowadź, Cole. Żeby przypadkiem nie zabłądziła- dodała dyrektorka, wymownie marszcząc brwi.
Z wielkim trudem wsunęłam kły. Dziwna chęć zamordowania i osuszenia z krwi wszystkich zebranych - z Danielem na czele - minęła.
- Chodźmy teraz - zaproponowałam szybko, chcąc za wszelką cenę uniknąć konfrontacji z Colem.
Dyrektorka tylko wywróciłam oczami.


Marlene przyglądała mi się i przyglądała, ale długo nie odzywała ani słowem. Siedziałyśmy więc w ciszy, mierząc się spojrzeniami. Od czasu do czasu ziewałam ostentacyjnie, na co Marlene wzdychała ciężko. Ale to była jej jedyna reakcja.
Dopóki nie wybuchła.
- Co się z wami, od cholery, dzieje? - wykrzyknęła nagle. - Już od jakiegoś czasu widziałam, że nie jest wam po drodze, ale myślałam, że to przejściowe. Spodziewałam się, że skoro tyle razem przeszliście, byle sprzeczka was nie poróżni. Ale ta akcja w jadalni... Co to miało być?!
- Różnica poglądów.
- Tu chodzi o coś innego, Catherine - zauważyła Marlene, niezrażona moim oschłym tonem. - Obie o tym doskonale wiemy. Z tym, że ty wiesz o wiele więcej.
Westchnęłam, ale nic nie powiedziałam. Jak obrażony dzieciak zasznurowałam usta i skrzyżowałam ramiona na piersi.
Bo niby jak miałam jej powiedzieć? Co miałam jej powiedzieć? Że tęskniłam za Nocnymi? Że śniłam o nich? Że byłam na skraju wyczerpania? Nikt o tym nie wiedział. I w tym tkwił problem. Nie mówiłam o tym nikomu. A to poróżniło mnie i Daniela. Zniszczyło nas, naszą relację…
Mogłam znieść to, że Marlene nie ufała mi w pełni. Ale nie potrafiłam pogodzić się z tym, że Daniel uważał, że nie darzyłam go zaufaniem...
Bo ufałam mu. Bezwarunkowo. Był jedyną osobą poza Marlene, która wiedziała o tym, co stało się moim rodzicom i Masonowi. Otworzyłam się przed nim bardziej, niż przed kimkolwiek innym. Ale ostatnio... Sama do końca nie wiedziałam, dlaczego mu nie powiedziałam. Może się wstydziłam, a może zwyczajnie chciałam go chronić? Nie byłam pewna. Ale ostatnimi czasy nie byłam już pewna niczego.
- Masz rację - wyznałam w końcu. - Pokłóciliśmy się.
- O co?
- O całokształt. Po napadzie na Akademię nie czułam się najlepiej... Czułam się winna. - Wzruszyłam ramionami. - Nawet opanowany zwykle Daniel stracił cierpliwość. Powiedzieliśmy kilka słów za dużo. Dotychczas nie było tak źle. Po prostu się unikaliśmy, to szło nam całkiem nieźle po tygodniach praktyk. Jednak dzisiaj... - Potarłam zaciśniętymi w pięści dłońmi o uda. - Coś przeważyło szalę. Ostatnio mało sypiamy. Może to przez to.
- Widziałam, że coś jest nie tak - mruknęła pod nosem dyrektorka. - Miałam jednak sporo na głowie. Zresztą nie chciałam wyjść na nadopiekuńczą mamuśkę.
- Wszystko się pokomplikowało - przyznałam znużonym głosem.
- Od początku wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. - Dyrektorka wychyliła się zza biurka i dotknęła mojego ramienia. - Rozchmurz się, ptaszyno. Nie jest też aż tak źle, by musieć się smucić.
Było gorzej, choć tylko ja o tym wiedziałam.
- Coś ukrywasz, Catherine - kontynuowała. - Widzę to, ale nie chcę naciskać. Pragnę tylko, żebyś wiedziała, że jesteśmy tu po to, by ci pomóc. Nie musisz cierpieć w samotności. Czasem wystarczy jedno słowo, a człowiekowi od razu robi się lżej na duszy.
Marlene wpatrywała się we mnie tak intensywnie, jakby samą siłą woli próbowała coś ze mnie wyciągnąć.
Niedoczekanie.
- Wiem o tym, Marlene - odparłam grzecznie, by jak najszybciej wyrwać się z tej niezręcznej sytuacji.
Dyrektorka westchnęła ciężko.
- Nie dostaniesz na razie krwi. Musisz się przespać.
Wiedziałam, że krew działała na nas jak kawa na ludzi, ale mimo to nie obeszło się bez sprzeciwów.
- Potrzebuję krwi - jęknęłam.
- Wynocha. - Marlene pokiwała dłonią w taki sposób, jakby odganiała natrętną muchę. - Nie chcę cię widzieć przynajmniej przez sześć godzin.
Zdusiłam krzyk bezradności. Potrzebowałam krwi. Ale potrzebowałam też snu. Są rzeczy ważne i ważniejsze, jak to ktoś mądry kiedyś powiedział.
- Dobrze więc - odparłam, czym nas obie wprawiłam w osłupienie.
Żadna z nas nie spodziewała się, że poddam się tak łatwo.


Nie chciałam iść do pokoju. Bałam się, że zastanę tam Daniela. Lekcje też nie brzmiały zbyt kusząco. Ruszyłam więc w kierunku pokoju Lydii.
Nie wiedziałam jednak, że wpakuję się z deszczu pod rynnę.
Na parapecie siedział nie kto inny jak Cole. Uśmiechnął się pod nosem na mój widok. Przyjął reguły gry zapoczątkowanej przez Marlene i również nie odezwał się pierwszy. Siedział więc, lustrując mnie wzrokiem w milczeniu, a promienie słońca, które odbijały się od jego pleców, przywiodły mi na myśl wspomnienie nocy zimowego balu, kiedy to po raz kolejny go odtrąciłam. Stał wtedy w tym samym miejscu, tyle że nie milczał. Miał do powiedzenia wiele. Zbyt wiele. Wystraszył mnie wtedy swoją natarczywością, wizją wspólnego życia. Uciekłam. Teraz jednak zaczęłam się zastanawiać, czy nasza miłość byłaby w stanie zaistnieć, gdyby nie pozwolił mi odejść...
Wiedziałam, że ta chwila nadeszła. Że muszę mu powiedzieć. Widział już zbyt wiele, bym nadal mogła milczeć i zbywać go półprawdami.
- Chcesz wiedzieć - rzuciłam cicho, podchodząc do niego na drżących nogach.
- Chcę wielu rzeczy - odparł, nie patrząc na mnie. - Ale tak, to jest jedna z nich.
- To nie jest prawda, którą można tak po prostu przyjąć.
- Nawet nie pozwalasz mi spróbować się z nią zmierzyć.
- Bo może próbuję cię chronić? - podsunęłam, na co on parsknął.
- Brednie. Ty dbasz tylko o siebie.
Auć. Zabolało.
- Nie będziemy o tym rozmawiać w korytarzu - zauważyłam, gdy udało mi się otrząsnąć.
- Więc wyjdźmy na zewnątrz.
Już po chwili schodziliśmy schodami na parter. Kiedy pchnęłam ciężkie, mahoniowe drzwi, zalała mnie fala wspomnień. Odsunęłam je od siebie, wiedząc, że nie potrzebuję na dziś więcej cierpienia.
Ruszyliśmy spokojnym, równym krokiem w stronę boiska za Akademią. Nadal było mroźno, ale promienie słoneczne muskające nasze twarze dawały próbkę tego, co będzie się działo za kilka tygodni, gdy nadejdzie ta prawidłowa wiosna i całkowicie stopnieje śnieg. Rozkoszowałam się tą chwilą milczenia, starając się jednocześnie wymyślić, w jaki sposób przekażę Cole'owi prawdę.
Minęliśmy boisko, znajdującą się za nim kapliczkę i cmentarz, jak i bieżnię. Dotarliśmy do tego fragmentu terenu Akademii, który nie był zagospodarowany przez nic, poza wysokim betonowym ogrodzeniem. Wzdłuż muru rosły stare, wciąż bezlistne jabłonie, który miały zastąpić więzienny krajobraz złudną iluzją normalności.
Na raz jednak uświadomiłam sobie coś jeszcze. To tutaj. Tutaj Cole wyznał, że się we mnie zakochał, że chciałby mnie mieć. Nie wiedziałam dlaczego, ale nogi przywiodły mnie właśnie w to miejsce. W to głupie, głupie, głupie miejsce!
Cole odchrząknął, przyglądając się nagim łodygom jabłoni przed nami. On też się zorientował, dostrzegłam to w jego oczach. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.
- Powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi?
- Jestem przeklęta - wyznałam, a po tym przyszła kolej na kolejne sekrety.
Mówiłam o Dominique, o naszym podobieństwie. O pamiętniku, o moich zdolnościach. Mało brakowało, a powiedziałabym mu również o mojej tęsknocie i koszmarach. Czułam się tak lekko, mogąc w końcu powiedzieć o tym wszystkim głośno, że ciężko było mi się powstrzymać i zamilknąć. Marlene miała rację - wystarczy czasem jedno słowo, by sobie ulżyć.
Kiedy skończyłam, zapadła długa cisza. Krępująca, przerażająca, odbijająca się echem. I trwająca w nieskończoność. Cole nawet na mnie nie patrzył. A kiedy w końcu spojrzał, strach i obrzydzenie w jego oczach było niemalże namacalne.
A mówiłam, że nie powinien prosić o tę prawdę...
- To faktycznie skomplikowane - przyznał w końcu cicho, głosem zachrypniętym z emocji.
- Straszne, głupie, niesprawiedliwe - wyliczałam. - Na dobrą sprawę pasują wszystkie przymiotniki o negatywnym wydźwięku. Dlatego nie chciałam o tym mówić.
- Ale Danielowi powiedziałaś.
Serce mi się ścisnęło na dźwięk jego imienia, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie ja. Marlene. Uważała, że powinnam mieć osobistego strażnika, w razie gdybym zaczęła świrować.
- Ale dlaczego on? - W jego głosie było tyle bólu co wtedy, gdy zrywaliśmy ze sobą. - Mi nie ufałaś?
- To nie tak, Cole... - Westchnęłam, przeczesałam włosy palcami. Wszystko, byleby tyko zyskać na czasie. - Marlene bała się, że przy tobie... No wiesz.
- Nie bardzo - mruknął, krzyżując ramiona na piersi.
Cholera. Czemu się rumienię? 
A może dlatego, że rozmawiam o seksie z moim byłym...?
- Marlene bała się, że z tobą będzie mi łatwiej wypełnić klątwę - wyznałam zażenowana, patrząc na niego wymownie. Zrozum to, cholera. Zrozum, zrozum, zrozum! - Daniel był bezpieczniejszym kandydatem.
Cole nie wyglądał, jakby udało mu się załapać. No ale czego ja się spodziewałam? To był tylko Cole Turner. 
- Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o seks, jasne? - burknęłam, zaczerwieniona aż po cebulki włosów. - Marlene bała się, że... spłodzimy córkę, tak jak Dominique.
W końcu załapał. Zamiast jednak poczuć się równie zażenowanym co ja, uśmiechnął się szeroko, ukazując dołeczki w policzkach. Tym samym rozładował całe napięcie, które wytworzyłam, opowiadając mu o klątwie.
- Tak trudno ci to było wyjaśnić? - parsknął. - Seks jest naturalną rzeczą, kotku. To jak oddychanie.
Ta, akurat.
- Słuchaj, to nie jest zabawne - mruknęłam, pragnąc za wszelką cenę zmienić temat. - Sytuacja prezentuje się o wiele poważniej. Chciałeś o wszystkim wiedzieć, więc ci powiedziałam. Musisz mi jednak obiecać, że zachowasz to dla siebie.
- Tak, domyślam się.
- Więc? - ponaglałam. - Nie powiesz nikomu?
- I tak większość strażników o wszystkim wie - zauważył. - Uczestniczyli w walce.
- Ale dla uczniów byłoby lepiej, gdyby pozostali w tej błogiej nieświadomości.
- Jasne. Tak. - Cole z roztargnieniem skinął głową. - Rozumiem.
- Cieszę się, że to sobie ustaliliśmy. - Odwróciłam się na pięcie z zamiarem zaszycia się w sypialni Lydii i przespania całego dnia.
- Cat...
Zacisnęłam powieki, odliczyłam od dziesięciu w dół i dopiero wtedy odwróciłam się z powrotem w stronę Cole'a.
- Tak?
- Nie wiem, o co wam poszło tym razem - zaczął - ale jemu naprawdę na tobie zależy. Kiedy Nocni napadli na Akademię... Mimo tego, że się pokłóciliście, widziałem, ile bólu dostarcza mu każdy kolejny krok.
Dolna warga mi zadrżała.
- Nie chcę o tym gadać - wyszeptałam zbolałym głosem.
- A ja nie naciskam - odparł spokojnie. - Wiedz tylko, że mnie mogłaś skrzywdzić. Uodporniłem się na ból złamanego serca. - Przez ułamek sekundy w jego szmaragdowych oczach błysnęło coś na kształt żalu. - Ale nie rań Daniela. On... On jest delikatniejszy. Może się wydawać, że to twardy facet, ale jeśli traci coś, na czym mu zależy...
Od razu pomyślałam o jego siostrze, Allison, i ścisnęło mi się serce.
- Wiem - szepnęłam. - Nigdy nie chciałam go skrzywdzić. Żadnego z was.
- Ale skrzywdziłaś. - Spojrzenie Cole stwardniało. - Może nie celowo, ale skrzywdziłaś.
Dużo odwagi kosztowało mnie wypowiedzenie następnych kilku słów, ale udało mi się. Zasłużyłam na nagrodę w postaci tabliczki czekolady.
- Czy jest jakaś szansa na to, byś mi wybaczył? Kiedykolwiek?
Cole spojrzał na mnie. Wtedy tak naprawdę, naprawdę na mnie patrzył. Miałam wrażenie, że jego wzrok sięgnął do środka mnie, że dostrzegł moją zbrukaną duszę...
- Chciałbym być twoim przyjacielem, Catherine. Naprawdę. - Przymknął powieki, na moment odcinając mnie od udręki patrzenia w jego zbolałe, szmaragdowe oczy. - Ale po tym wszystkim... Nadal jesteś dla mnie ważna. Mimo wszystko. Sprawiłaś, że uwierzyłem... - Odwrócił wzrok. Kiedy spojrzał na mnie ponownie, dostrzegłam zmianę w jego oczach. - Ale może kiedyś...
- Będę czekać - obiecałam gorliwie, czując łzy pod powiekami.
- I ja też.
Wszystko było nie tak, jak powinno. Czas pędził nieubłaganie, a ja nadal nie wiedziałam, co mogło mnie spotkać. Dobro czy zło, dobro czy zło... Chwila, w której miałam rzucić wszystko na wybraną szalę zbliżała się wielkimi krokami. Chciałam więc wykorzystać najlepiej jak potrafiłam czas, który mi pozostał. Chciałam walczyć, szukać jakiegoś punktu zaczepienia w świecie, w którym pragnęłam pozostać.
A przyjaciele niewątpliwie nim byli. Zniszczyłam w swoim życiu już tak wiele relacji. Utraciłam tak wiele powiązań ze światem Dziennych, z moją rodziną. Nie mogłam pozwolić, by tak było i tym razem. Musiałam tu zostać.

C h c i a ł a m  tu zostać.




***

Spełnił się mój najgorszy koszmar i nie pojawiłam się z rozdziałem w zeszłym tygodniu. Niektórzy pytali czy żyję, inni grozili, że jeśli nie dam notki i nie zeswatam Daniela z Catherine to zrobią mi krzywdę. Ale musicie mi wybaczyć. Nie dość, że zawaliłam terminy, to jeszcze skłóciłam Datherine mocniej. Chyba matematyka, z którą to wspaniałomyślnie (haha) spędziłam cały ostatni tydzień, zrobiła mi wodę z mózgu.
Tak więc ja idę poszukać swojej utraconej godności, a wy dajcie znać, co myślicie o rozdziale. Bo ja mam wrażenie, że wszystko spieprzyłam, a motywy, które uważałam za niezłe, przesypują mi się przez palce, sprawiając, że nie potrafię ich w sensowny sposób uchwycić. (Ależ poetycko. Serio, idę szukać swojego mózgu). Sama nie wiem, co jest nie tak,  ale czuję, że coś na pewno. Może Wy to dostrzeżecie, bo ja chyba wraz z mózgiem utraciłam wzrok.
Ach, i nie skreślajcie od razu Cole'a, co? Jego postać, bliższa relacja z Cath, naprawdę jest mi potrzebna. Nie będzie to to co wcześniej- infantylne, zbyt gwałtowne wpychanie sobie języków do gardeł "z miłości". I obiecuję też, że nie zrobię z nich już pary. Po prostu... Po prostu Cole będzie w jej życiu, może nawet na równi z Lydią :) Dacie radę to przełknąć, Wy, Wielcy Nienawidzący Cole'a?
Nie wiem, jak to wyjdzie z następnym rozdziałem. Przyszły tydzień prezentuje się jednak nieco lepiej, więc może uda mi się wrzucić go w normalnym terminie :))
Buziaki! :**

Klaudia99










10 komentarzy:

  1. Czy ja mam Cię trzepnąć? Najlepiej tak porządnie, żeby zabolało? Może faktycznie za dużo matematyki jak na jeden tydzień, ale to wcale nie odbiło się na rozdziale, ale na tym, co napisałaś na jego temat. ^^
    Nie, piszę zupełnie poważnie – wiesz, że jestem szczera do bólu i jakby faktycznie coś było nie tak, to zjechałabym Cię od góry do dołu. Jednocześnie rozumiem, co to znaczy mieć wrażenie, że coś w rozdziale się zepsuło – w końcu to Twoja wizja i tylko Ty wiesz, jak powinno to wyglądać – ale uwierz mi, że nawet jeśli to, co napisałaś, nie jest dla Ciebie aż tak zadowalające, jak się tego spodziewałaś, to jeszcze nie oznacza, że jest źle. I piszę Ci to z autopsji. Więc żadnych więcej wątpliwości, jasne?
    Czułam, że Cat i Daniel nie pogodzą się tak łatwo, ale mimo wszystko cieszy mnie taki obrót spraw. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się podczas śniadania, nie jestem zdziwiona tym, że ostatecznie doszło między nimi do rozłamu; padło zbyt wiele przykrych słów, poza tym Catherine ma za poważny sekret, żeby ich relacje dało się ot tak uzdrowić. Gdyby tak nagle zaczęło być miło i słodko, to wydałoby się bardzo nienaturalne, przynajmniej dla mnie, tak więc ta kwestia przypadła mi do gustu. Nie to, że dobrze, że chcą się pozabijać, ale… No i ten wybuch Cat. Dziewczyna nie jest sobą, a rozregulowany zegar biologiczny (to ma związek z jej naturą, jak sądzę – w końcu coraz bliżej jej do Nocnej), brak snu i zmęczenie jedynie wszystko skomplikowały.
    Powiem szczerze, że nawet Cole mnie nie zirytował, być może dlatego, że czekałam na to, aż dowie się prawdy o Catherine. Przyjął to dość dobrze, ale mimo wszystko i między nimi zaszło dość, żeby nie potrafili ze sobą przebywać ze wcześniejszą łatwością. Nie wierzę, że to piszę, ale niedobrze byłoby, gdyby i on się od niej odwrócił. Dziewczyna potrzebuje towarzystwa i to nie tylko Lydii, tym bardziej, że z tą widują się rzadko. Z dwojga złego dobry jest i Cole, chociaż liczę na to, że Daniel prędzej czy później się opamięta.
    Dużo weny, a ja czekam na ciąg dalszy. No, oby matma w końcu dała Ci spokój! ^^

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że mnie zrozumiesz, ale, hmm, serio Cole cię nie wkurzył? No nie wierzę! Tak jak mnie we łbie namieszała matma, tak tobie nadmiar wolnego! ;))
      Ale serio, naprawdę cieszę się, że rozumiesz. Postać Cole'a spieprzyłam, miałam wykreować go zupełnie inaczej. Ale tak jak mówisz - Cat potrzebuje teraz sprzymierzeńców. No a Cole, choć to tylko Cole, jakimś tam w końcu jest :)
      I nie, nie bij mnie. Wiesz, że to ja jestem specjalistką walenia ludzi przez łeb łopatą, ale nie wątpię, że i ty byś to potrafiła :D
      Buziaki! :*

      Klaudia99

      Usuń
  2. Cudowny rozdział;) Życzę weny i czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie zaczęłam czytać twój blog i powiem że jest wspaniały. Przeczytałam już mnóstwo blogów,ale twój jest najlepszy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję! Ale chyba nieco przesadzasz ;)
      Pozdrawiam!

      Klaudia99

      Usuń
  4. No nie.. Jak mogłaś doprowadzić do takiej kłótni Cat i mojego ukochanego Daniela?! Oni muszą być razem! A co do Cola, dziwne ale z kolejnymi rozdziałami coraz bardziej go lubię :) (ale nie aż tak bardzo, żeby brać pod uwagę ponowny związek Catherin i jego! XD, cieszyłabym się gdyby był z Lydią!). Tymczasem czekam na kolejny rozdział, w którym (mam nadzieję) moi ukochani bohaterowie zrozumieją,że są sobie przeznaczeni i skończą wreszcie te kłótnie! :D

    Pozdrawiam http://dwatygodniee.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lydia z Colem...? Hahahhahahahahahha xDD Nigdy się tak nie uśmiałam :D Ale spoko, nie zeswatam ich z powrotem. A dla Lydii przygotowałam kogoś specjalnego ;))
      Buziaki!

      Klaudia99

      Usuń
    2. Ktoś specjalny? UUUU..czekam! (mam nadzieję,że będzie tak samo pozytywny jak ona) :D

      Usuń
  5. Scena z Cole'a kiedy Cat mówi mu o wszystkim wzruszająca <3 . Łezka w oku się zakręciła. Ja osobiście przeżyje to ,że on będzie w jej życiu. Widzę go w roli jej bliskiego przyjaciela , na którego może liczyć . A jeśli chodzi o Daniela to już inna kwestia. Widzę ,że lubisz komplikować życie naszym bohaterom ,ale dzięki temu jest ciekawie. Mam nadzieję,że się pogodzą i benda razem ,bo dla Cat innego kandydata na chłopaka nie wyobrażam sobie :))))
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział

    Pozdrawiam !

    Julczix

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki Cudowny rozdział !

      Ojej ,ale się narobiło ... poważnie
      Zaczynam się bać ,że oni nie pogodzą się ! .
      liczę ,że rozdział będzie jutro lub w weekend :)

      Usuń