piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 20


CZĘŚĆ II- "A KIEDY ZAPADNIE NOC..."


"Nie każda noc kończy się świtem..."
Stanisław Jerzy Lec



Ktoś może ogląda "Reign"? :)) Ja nadal płaczę, nie wiem jak pozostali fani Frary...


Widzę ich. Pomieszczenie, w którym się znajdujemy, tonie w mroku, ale ja widzę ich wyraźnie. Klęczą u mych stóp, chylą swe głowy w pełnym oddaniu. Czuję ich respekt, ich podziw. A moje serce rośnie, rośnie i rośnie, kiedy na nich patrzę. Wierzę, że już po wszystkim. Że w końcu będziemy mogli być razem. Czuję, że wszystko ułoży się tak, jak to sobie zaplanowałam.
Rozglądam się, uśmiecham. Wszystko jest takie idealne. Jesteśmy razem. W końcu, po tylu latach odnaleźliśmy się nawzajem.
Nareszcie czuję się spełniona. Oni sprawiają, że moje życie nabiera sensu. Wiem, że znajduję się na swoim miejscu. Przy nich rozumiem wagę swojego cierpienia. Wiem, że nie poświęciłam się na darmo. Wiem, że wszystko, co utraciłam, zostanie mi oddane wraz z ich zaangażowaniem i miłością. Ich uczucie jest w stanie wynagrodzić mi wszystkie te straszne rzeczy, których musiałam się dopuścić, by zasiąść na ich tronie. Których dopuściłam się, by poprowadzić Ich w niebezpieczny bój o moje dziecięce marzenia podboju świata...

Zwykle budziłam się w tym momencie. Nocni - których było w tym ciasnym, ciemnym pomieszczeniu od cholery - wstawali, a ja uśmiechałam się do nich jak dumna matka. Ta scena napawała mnie takim lękiem, że co noc budziłam się z wrzaskiem. Daniel z czasem nawet przestał pytać o powód moich wybuchów. Po prostu wsuwał się pod moją kołdrę i tulił mnie tak długo, aż zaczynało brakować mi łez.
- Cicho, księżniczko - mruczał Daniel, jak co noc kołysząc mnie w swoich ramionach jak płaczące dziecko. - Już jestem. Już jestem, księżniczko.
Z ulgą wtuliłam się w jego pierś. Zapach szałwii sprawił, że poczułam się jeszcze bezpieczniej, niż ta Catherine (Dominique?) ze snu. To dziwne, ale w takich chwilach dziękowałam Bogu za tego sarkastycznego palacza z zamiłowania. Mógł mnie irytować, dawać niemożliwe do wykonania treningi... Ale przytulał najlepiej na świecie. I był zawsze, kiedy tych leczniczych uścisków potrzebowałam. Nie potrafiłam więc nie powiedzieć na niego ż a d n e g o dobrego słowa. Oczywiście, lista wad była o wiele obszerniejsza. Chłopak miał jednak i kilka zalet. A to najważniejsze, bo ja sama nie byłam przecież idealna.
Wywodziłam się z rodu Iwanowów, w którym to kobiety posiadały niezwykłe zdolności- uleczanie ludzi, wskrzeszanie, perswazja i wiele, wiele innych, wciąż nieodkrytych. To wszystko działo się za sprawą klątwy, którą Katerina Viktorija Iwanow (nazywana też Dominique, nie wiem nawet dlaczego) rzuciła na swoje następczynie. Zrobiła to, ponieważ nie udało jej się osiągnąć swoich celów - najbardziej znane: podbicie Akademii i ukaranie osób, które torturowały ją w przeszłości. Dominique jednak była osobą bardziej przebiegłą, niż ktokolwiek by przypuszczał. Pojedyncze zdolności, które posiadała jej córka, córka jej córki i tak dalej, wcale nie były tą najważniejszą częścią klątwy. To ja nią byłam. Sobowtór Kateriny Iwanow.
Byłyśmy podobne pod każdym względem - wyglądu, charakteru i, jak się okazało niedawno, chęci przyłączenia do Nocnych. Obie czułyśmy nieopisaną bliskość do istot mroku. Pragnęłyśmy władzy, podboju świata i Akademii. Co z tego, że mieszkałam w tej szkole od kilku miesięcy? Chciałam ją mieć na własność. Zrobić z niej mieszkanie dla wszystkich moich poddanych.
A przynajmniej to pragnienie miało się pojawić w niedalekiej przyszłości. Na razie nienawidziłam Akademii równie mocno, co Nocnych.
No, powiedzmy...
Jak można nienawidzić kogoś, kto jest dla nas wszystkim? O kim się śni, a do kogo tęsknota rośnie z każdym dniem? No właśnie. Nie pomagał żaden argument przeciwko Nocnym. ŻADEN. A była ich cała masa. Bo zabili moich rodziców i brata, bo są źli, bo niewdzięczni, bo nieobliczalni, bo bez skrupułów mordują ludzi, bo nie da się ich ujarzmić, bo śmiertelników traktują jak przekąski. To dopiero początek listy, którą tworzyłam od tygodnia. Mimo wszystko, wciąż o nich myślałam. I myślałam nie w taki sposób, w jaki powinnam.
Chciałam ich nienawidzić. Pragnęłam tego jeszcze bardziej, niż bycia normalną dziewczyną, mieszkającą w normalnym domu z normalną rodziną i mającą normalne problemy. Ale nie potrafiłam. Nie, kiedy tęsknota za nimi rozsadzała mi serce. Kiedy ich nie widziałam, zapominałam jak się oddycha. A kiedy chociaż o nich pomyślałam, robiło mi się cieplej w środku.
Wstydziłam się tych myśli. Tak cholernie wstydziłam się tego, kim byłam... Dlatego nikt nie wiedział o tym, co mi się śniło, co chodziło mi po głowie. Nie powiedziałam nawet Danielowi. On myślał, że chodziłam osowiała z powodu żałoby po zamordowanych w ostatnim ataku, że budziłam się po nocach z powodu koszmarów związanych z tamtym wydarzeniem, że płakałam, bo czułam się winna za to, co się stało. Tak, czułam się winna. Tak, przeżywałam żałobę. Ale nie śniłam koszmarów. Przerażające nie były same sny, a świadomość, że mi się one podobały. Że lubiłam być Królową.
Nie wiedziałam, ile zostało mi czasu. Nie wiedziałam, kiedy uschnę z tęsknoty, kiedy ucieknę, by przyłączyć się do Nocnych i wypełnić przeznaczenie narzucone mi przez Dominique. Niczego już nie wiedziałam. Bywały dni, kiedy gubiłam się w rzeczywistości. Nie wiedziałam, czy znajduję się w teraźniejszości, czy może odtwarzam przeszłość Kateriny. Nie wiedziałam, gdzie kończy się ona, a gdzie zaczynam się ja. Niczego już nie wiedziałam. Przeszłość była koszmarem, teraźniejszość była niepewna, a przyszłość... Nie było jej. Nie widziałam swojej przyszłości. Nie z Nimi. Nie z rolą, którą narzuciła na mnie Dominique...
Wyprostowałam się, ocierając policzki z nadmiaru łez. Nienawidziłam płakać, ale łzy sprawiały, że moje rozdarte między Dziennymi a Nocnymi serce tak nie cierpiało.
- Czy kiedyś będzie łatwiej? - wyszeptałam, bezmyślnie gapiąc się w stojącą naprzeciwko łóżka szafę. Wystawała z niej przygotowana na dzisiejszą uroczystość pogrzebową sukienka. - Czy w naszym życiu musi być tyle niesprawiedliwości, bólu, śmierci?
Poczułam na ramieniu ciepłą dłoń Daniela.
- Wiesz, że chciałbym zaprzeczyć.
Przymknęłam powieki; spod rzęs wydostało się kilka kolejnych, zdradliwych łez.
- Nie chciałam takiego życia.
- Nikt by go nie chciał, Catherine.
- Gdyby Dominique była inna - rozmarzyłam się - rodzice by żyli. Mason by żył. Nie byłoby dzisiejszego pogrzebu, a Cole... Cole nie byłby w tak koszmarnym stanie.
Koszmarnym stanem określałam całkowite osłabienie. William, wampir, który go ugryzł, wyssał z niego ponad cztery litry krwi. Normalny człowiek zginąłby na miejscu. Cole jednak spędził ostatnie dni pod opieką lekarską. Wszyscy się martwili, ale pielęgniarka zapewniała, że zadbała o niego wystarczająco dobrze, by wkrótce mógł wrócić do zdrowia. Poza tym, wampirze geny zapewniały mu większą wytrzymałość na tego typu uszczerbki na zdrowiu. Pomagał mu też fakt, że Will nie zaaplikował jadu do jego organizmu. Skończyłoby się to albo totalną porażką dla nas, albo dla niego. W pierwszym przypadku zostałby Nocnym, o ile jego organizm nie odrzuciłby przemiany. W drugim, tym gorszym, bo osłabiony organizm odtrąciłby jad, Cole zmarłby w straszliwych męczarniach.
- Połóż się z powrotem - poprosił Daniel, przesuwając się, by zrobić mi miejsce. - Dopiero trzecia nad ranem.
Wiedział, że już nie zasnę. Przerażała mnie noc, przerażał mnie dzień.
Co ze mnie za wampir...?
Wtuliłam się w jego bok, cicho prosząc, by nie odchodził.
- Nigdzie się nie wybieram - oświadczył, obejmując mnie ramionami. - Już nigdy więcej cię nie zostawię. Wiesz o tym.
Zasypiałam z gorzką myślą, że przyjdzie taki dzień, kiedy to ja będę musiała go zostawić.


Rano byłam otępiała i niewyspana. Ale przywykłam do tego uczucia. Już od tygodnia nie sypiałam spokojnie i wystarczająco długo. Na szczęście przestaliśmy z Danielem uczęszczać na Nocne Treningi, dzięki czemu zyskiwaliśmy te dwie godziny względnego odpoczynku. Shane w ramach treningów ćwiczył ze mną popołudniami. To wszystko za sprawą Cody'ego, który uznał, że skoro Daniel chwilowo i tak nie ma partnera, a uczestniczył już w prawdziwej bitwie, niepotrzebne mu regularne praktyki z grupą.
Wzięłam szybki prysznic, by zmyć z siebie ślady nieprzespanej nocy i ubrałam czarną, koronkową sukienkę z półokrągłym dekoltem, chociaż po spotkaniu z Radą zarzekałam się, że nigdy więcej nie ubiorę czegoś tak kobiecego. Pogrzeb wymagał ode mnie jednak czegoś więcej niż dżinsy i stary sweter.
Zrezygnowałam z ostrego makijażu, bo wiedziałam, że pewnie i tak się rozpłaczę. Poprzestałam więc na odrobinie korektora, który ukrył cienie pod moimi oczami i maskary, którą podkręciłam rzęsy. Jasne włosy tylko wyczesałam i odrzuciłam na plecy. Były suche i miały rozdwojone końcówki przez częste farbowanie i katowanie ich prostownicą, ale nigdy nie mogłam znaleźć chwili, by poświęcić im odrobinę więcej uwagi i wykorzystać którąś z masek czy odżywek. Nie miałam też siły na to, by je spiąć. Postanowiłam więc, że ukryję je pod kurtką.
Daniel ubrał oficjalny mundur strażnika, choć mogło to zszokować niewtajemniczonych uczniów. Shane przecież jeszcze nie ukończył szkoły, nie zasługiwał na takie odznaczenie, jakim był mundur. Marlene jednak nalegała, by ubrał marynarkę z herbem. Twierdziła, że w ten sposób najlepiej odda hołd poległym w walce strażnikom.
A kto jak kto, ale Shane nigdy nie sprzeciwiał się dyrektorce.
W przeciwieństwie do mnie. Ja bez przerwy darłam z Marlene koty.
Trochę przed dziewiątą w naszym pokoju pojawiła się Lydia. Nie poznałam jej. Moja przyjaciółka zwykle odziewała się od góry do dołu w ubrania we wszelakich odcieniach różu. Tym razem miała na sobie skromną, czarną sukienkę z golfem, która sprawnie maskowała wszelkie niedociągnięcia jej sylwetki. Delikatnie się pomalowała, a zwykle roześmiane oczy podkreślone maskarą miała dziś całkowicie poważne i spokojne.
Opuściliśmy sypialnię chwilę potem w milczącym korowodzie.
Po raz pierwszy od bardzo dawna nasze wspólne pojawienie się nie wywołało fali wścibskich szeptów. Cała szkoła tonęła dziś w żałobie. Zazwyczaj lubiłam czarny kolor. Teraz, w nadmiarze i w obliczu pogrzebowej uroczystości, zaczęłam go nienawidzić.
Zajrzeliśmy po drodze na dół do gabinetu dyrektorki, która wręczyła mi kubek mojej dziennej dawki krwi. Marlene miała zaczerwienione oczy i wygniecioną garsonkę. Zwykle prezentowała się nienagannie i schludnie. Dziś wyglądała podobnie jak my wszyscy - jak zdeptana kupka nieszczęścia.
- Trzymaj się, Catherine - rzuciła na odchodnym, a ja pożegnałam ją skinieniem głowy.
Nim wyruszyliśmy za pozostałymi uczniami do kapliczki, Daniel wszedł do gabinetu pielęgniarki. Musiał zobaczyć się z poszkodowanymi. Głównie z Colem.
Nie odwiedziłam go ani razu. Może nadal byłam na niego zła za to, że się wtrącił, a może gniew przerodził się już w wyrzuty sumienia. Nie wiedziałam. Ale, jak już wspominałam, ostatnio niewiele wiedziałam.
Daniel opuścił gabinet pielęgniarki, informując nas, że Cole wypisał się już ze szpitala i będzie uczestniczył w dzisiejszej uroczystości.
Przyjęłam tę wiadomość z pewną dozą rezerwy.
Wiedziałam, że czeka mnie rozmowa z Colem. Widział wszystko, podobnie jak pozostali strażnicy. A skoro już nawet Nocni wiedzieli o moim istnieniu, nie było sensu dłużej bawić się w te podchody. Nie czułam się jednak na siłach, by wyznać to komuś innemu niż Lydia czy Daniel. Nie ufałam Cole'owi aż tak bardzo. Miał prawo wiedzieć, ale lepiej byłoby dla niego, gdyby zrezygnował z tego przywileju...
Drogę do kaplicy pokonaliśmy w całkowitej zadumie.
Kaplica znajdowała się za Akademią. Była to niewielka, nieco staromodna budowla, w której odprawiane były niedzielne msze i wszelkie ważne, kościelne uroczystości. Rzadko ją odwiedzałam, ale była naprawdę pięknym miejscem, szczególnie latem, gdy długie promienie słońca wpadały do środka przez okna wypełnione witrażami, rozszczepiając się na wielobarwne odłamy. Obok kapliczki znajdował się też skromny cmentarz. Nie było na nim żadnych ciał, same nagrobki, ponieważ większość rodzin poległych zabierała bliskich, by pochować ich na cmentarzach w rodzinnych miejscowościach. Marmurowe nagrobki stawiane były jednak i u nas, na pamiątkę za ich oddanie wobec Akademii.
Lydia weszła do kaplicy jako pierwsza. Daniel i mnie chciał przepuścić, ale zawahałam się.
Czy powinnam tam wchodzić? Przecież ci wszyscy ludzie zginęli przeze mnie...
Poczułam na ramieniu silną dłoń Daniela. Chciał dodać mi otuchy tym jednym, drobnym gestem. I dodał, bez dwóch zdań. Ale nawet on nie był w stanie pozbawić mnie wyrzutów sumienia.
Wzięłam głęboki wdech i przekroczyłam próg kościoła.
Nawa główna tonęła w kwiatach. Nie wiedziałam, jak te wszystkie roślinki znosiły tak niską temperaturę, ale - przyznaję - wyglądało to wspaniale. Maleńka kapliczka była wypełniona po brzegi. Uczniowie zajmowali wszystkie możliwe ławki w obydwu nawach bocznych, niektórzy stali już w wejściu. Większość jednak zmierzała ku ustawionej przed prezbiterium trumnie. Na drewnianej skrzyni, pustej zapewne, ustawione były zdjęcia poległych. Ludzie podchodzili, modlili się, żegnali, zostawiali kwiaty. Panował modlitewny, nieco refleksyjny nastrój, który podkreślały ciche zdrowaśki i szloch.
Lydia zajęła miejsce gdzieś z tyłu, zaprosiła nas skinieniem głowy, byśmy do niej dołączyli. Musiałam jednak zrezygnować z towarzyszenia przyjaciółce, bo Marlene wczoraj prosiła mnie, bym zajęła honorowe miejsce obok niej. Oczywiście pokłóciłyśmy się o to. Stwierdziłam,  że nie powinna mnie traktować inaczej, że powinna mnie wręcz zbesztać za to, że ci wszyscy ludzie zginęli. Dyrektorka próbowała mnie przekonywać, że to nie moja wina, (,,Nic nie jest twoją winą, ptaszyno. To Dominique. Ona zabiła tych ludzi, nie ty") że nie mam wpływu na swoją więź z Nocnymi, że moje wkroczenie do walki uratowało więcej ludzi, niż dotychczas zginęło. Chciałam jej wierzyć.
Ale nie mogłam. Nie, kiedy widziałam te wszystkie zapłakane twarze, kiedy czułam się tak bardzo winna...
Mogłam nie odpowiadać za to, że byłam sobowtórem Kateriny Iwanow. Mogłam nie odpowiadać za to, że Nocni szukali mnie, a ja czułam, że wkrótce nadejdzie dzień, kiedy będę musiała odnaleźć Ich. Ale odpowiadałam za to, że interweniowałam tak późno. Za to, że zgodziłam się na spotkanie z Radą, opuściłam Akademię i sprawiłam, że Nocni mnie wyczuli i odnaleźli. Odpowiadałam za stan Cole'a, spod którego opieki uciekłam. Czy tego chciałam czy nie, odpowiadałam za zakrwawiony dziedziniec, teraz pokryty świeżą warstwą śniegu, który łudził niewtajemniczonych, że nie doszło tam do  żadnej masakry.
Ja byłam wtajemniczona. Widziałam tę masakrę. Odpowiadałam za tych wszystkich ludzi, którzy uśmiechali się do mnie z fotografii, jakby nic się nie stało.
Nie znałam wielu z nich, co najwyżej z widzenia. Ale dwunastu wspaniałych strażników zginęło z mojej winy. Walczyli zawzięcie, bronili Akademii, uczniów. Mnie.
A teraz nie żyli.
Poczułam w gardle wzbierający szloch. Nie chciałam płakać, nie przy ludziach, nie znów. Wiedziałam jednak, że bez tego się nie obejdzie. Wystarczyło tylko, że patrzyłam na mokre policzki Marlene, a moje oczy same zalewały się łzami.
Tłumek wokół trumny malał. Kiedy rozrzedził się całkowicie, Marlene wstała, zachęcając mnie do tego samego. Zacisnęłam jednak powieki na znak, że nie czuję się jeszcze gotowa. Dyrektorka ujęła więc ramię Johna i na drżących nogach podeszła do trumny pełnej zdjęć. Szef ochrony tylko się ukłonił i położył własny bukiet na stosie. Chociaż to byli jego podwładni, ludzie którym ufał, potraktował ich jak każdego innego zmarłego.
Kiedy niedługo po ataku żal zdawał się mnie pochłaniać, spytałam Johna jak to robi - jak pozostaje taki obojętny. Powiedział wtedy, że po prostu śmierć nie jest mu obca. Widział i zadawał ją zbyt wiele razy. Jak twierdził, przywykł do tego.
Ale czy można przywyknąć do śmierci? Czy można zadawać ją, raz za razem, i nie czuć żadnych wyrzutów sumienia? Czy można patrzeć, jak umierają nasi bliscy i nie reagować w żaden sposób?
Żyliśmy w okrutnym świecie. Tyle akurat wiedziałam.
Marlene zareagowała nieco bardziej emocjonalnie. Przyciskała do piersi kolejno każde ze zdjęć. Płakała tak rzewnie, że wszystkim zebranym ściskały się serca, a kilka dziewcząt nawet szlochało razem z nią.
Kiedy Marlene i John powrócili do ławki, ja wstałam. Serce podchodziło mi do gardła z każdym kolejnym krokiem. Już to kiedyś robiłam. Już kiedyś musiałam żegnać osoby, za których śmierć byłam całkowicie odpowiedzialna.
Przez chwilę w twarzach poległych strażników dostrzegałam członków mojej rodziny. Wiecznie uśmiechniętą Mamę o miękkich, złotych lokach opadających na jej nieskalane zmarszczkami czoło. Tatę, w którego brązowych oczach potrafiłam zawsze odnaleźć pełnię szczęścia. I Masona, mojego grymaśnego, starszego braciszka, który zawsze pragnął dla mnie jak najlepiej. Oni też dla mnie walczyli, też mnie chronili. Też za mnie zginęli.
Przycisnęłam dłoń do ust, by nie wydobył się z nich jęk rozpaczy. Musiałam iść dalej, stawiać kolejne kroki, by nie stracić równowagi. Zatrzymałam się jednak w połowie drogi, zbyt sparaliżowana całą tą sytuacją.
Daniel uścisnął mocno moją ukrytą pod czarną, skórzaną rękawiczką dłoń. Zdawałam się być jednak nieczuła na jego dotyk. Zaskakujące, ale nawet on nie był w stanie ulżyć mi w tej chwili.
- Nie musisz tego robić, księżniczko - wyszeptał, a jego gorący oddech połaskotał mnie w skórę za uchem. - Możemy wrócić do ławki.
Ledwo zauważalnie pokręciłam głową i ruszyłam dalej.
Kiedy znalazłam się obok trumny, położyłam na niej prawą dłoń. Nie tylko na znak szacunku, ale również dlatego, że czułam, iż lada chwila nogi odmówią mi posłuszeństwa.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Słowa, których uczyłam się przez prawie siedemnaście lat mojego życia, dosłownie wyparowały mi z głowy. Wszystkie przysłówki, czasowniki i rzeczowniki zbuntowały się i odeszły, pozostawiając na moim języku gorzki posmak niewiedzy. Otwierałam usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Miałam wrażenie, że potrafię tylko płakać. Łez wciąż przybywało i przybywało, aż nabrałam przekonania, że jest ich wystarczająco dużo, by nawodnić całą Saharę.
Co powiedzieć osobom, które ryzykowały dla mnie, walczyły dla mnie? Jak pożegnać osoby, których wcale nie znałam? Nie wiedziałam, czy mieli jakieś rodziny, czy brunet po lewej miał żonę, czy zielonooka blondynka miała siostrę, która przygarnie jej ubrania. Patrząc na fotografie zastanawiałam się nad takimi błahymi sprawami, jak: ich ulubiona potrawa, film, piosenka. Zastanawiałam się, czy lubili zabawę, czy byli typami samotników. Czy byli leworęczni czy nie, czy śpiewali pod prysznicem. Nie wiedziałam o nich niczego, nawet tego, jak się nazywali. Zdjęcia były podpisane, ale postacie na nich były mi zupełnie obce. Bo czy taka Hannah Parker była nieśmiała? Na zdjęciu lekko garbiła ramiona, zupełnie jakby się bała, wstydziła. Może była zastraszana w młodości, ktoś ją wykorzystywał, bił. A może to tylko złudzenie, może miała wspaniałych rodziców, męża, który gdzieś tam na nią czekał i wychowywał trójkę ich synów.
Im więcej zadawałam pytań, tym bardziej przekonywałam się o swojej niewiedzy.
- Dziękuję - wyszeptałam tylko. - Tak cholernie wam za wszystko dziękuję...
I odeszłam, ukryłam się w cieniu Marlene, mając nadzieję, że nikt nie patrzy, jak się rozsypuję.
Byłam słaba. Tak słaba, że aż było mi wstyd za samą siebie. Dotychczas pragnęłam walczyć o swoje, walczyć nawet z klątwą Dominique. Jednak każde kolejne wydarzenie ukazywało moją słabość - nie waleczność. Może i wybiegłam między walczących, może celowałam do Nocnych z pistoletu. Przez cały ten czas czułam się jednak tak, jakbym zdradzała tych, których pragnęłam ochronić najbardziej. Odsuwałam się od Dziennych, zaczynałam dostrzegać zbyt wiele podobieństw do Nocnych. To działo się wbrew wszystkiemu, czego mnie uczono, wbrew mojemu sumieniu i mnie samej. Nie potrafiłam jednak działać inaczej. Byłam tak żałośnie słaba... Pozwalałam, by moja zmarła prababka pociągała za sznurki. Po prostu tańczyłam, jak mi zagrała. Sterowała mną przepowiednia, moje przekleństwo, a ja nic nie mogłam z tym zrobić.
Och, jakież to żałosne. Wręcz brzydziłam się samą sobą.
Przez całą mszę tępo wpatrywałam się w swoje stopy. Czułam na sobie troskliwy wzrok Daniela, jego czarne oczy niemal wwiercały się we mnie, próbując prześwietlić mnie na wylot. Sprawiał tym jednak, że czułam się jeszcze bardziej żałośnie.
Po mszy czworo strażników chwyciło trumnę i wyniosło ją na zewnątrz. Ruszyliśmy za nimi milczącym korowodem. Prowadzili nas aż na cmentarz, gdzie wszyscy pomieściliśmy się z wielkim trudem. Mężczyźni ułożyli trumnę na wolnym, zapewne zamarzniętym fragmencie ziemi i powyjmowali zdjęcia z ramek. Wrzucili je do pustej trumny i podpalili.
Krzyknęłam cicho, zaskoczona takim przebiegiem wydarzeń. Wszyscy jednak sprawiali wrażenie zaznajomionych z tego typu obrzędem.
Bez słowa sprzeciwu stałam i wraz z pozostałymi przyglądałam się płomieniom pochłaniającym trumnę i jej wnętrze. Było mi zimno, na dworze musiało być z piętnaście stopni na minusie. A po ataku nadal nie doszłam do siebie. Przez dwa pierwsze dni walczyłam z katarem.
Daniel objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, tak jak wtedy gdy...
Ogarnęły mnie mdłości. Krew, którą wypiłam kilka godzin temu, zaczęła bulgotać mi w żołądku. Patrzenie na ogień wywoływało u mnie odruch wymiotny.
Bo to ten sam ogień pochłaniał trupy Nocnych w dzień ataku na Akademię.
Uwolniłam się z uścisku Daniela i zaczęłam biec - nieważne gdzie, ważne żeby znaleźć się daleko od płomieni. Przeciskałam się przez tłum, gnając do przodu na oblodzonej nawierzchni w tych samych niestabilnych botkach na koturnie, które dostałam na spotkanie z Radą. Biegłam tak długo, aż przestałam słyszeć wzburzone szepty wywołane moim zachowaniem. Tak długo, aż podążający za mną Daniel przestał mnie nawoływać. Tak długo, aż znalazłam się na dziedzińcu.
Ten maraton był najgorszym pomysłem, na jaki kiedykolwiek wpadłam.
Strażnicy uprzątnęli ten teren, nie było już żadnych trupów czy śladów walki. Popiół ze spalonych Nocnych rozniósł wiatr, a ślady szkarłatu zakrył świeży śnieg. Ja jednak oczyma wyobraźni nadal widziałam te ogromne, piętrzące się przede mną stosy ciał. Czułam silny zapach krwi i benzyny, a nawet gorące podmuchy na policzkach.
Dziedziniec już nigdy nie miał wyglądać tak samo. Nie dla mnie.
Zginęło wielu Nocnych. Zbyt wielu. Liczba ta oscylowała między trzydzieści a pięćdziesiąt.
Chciałam płakać, ale zabrakło mi łez. Chciałam krzyczeć, ale gardło miałam zdarte od krzyczenia po nocach. Chciałam upaść na kolana, umrzeć tu, by ulżyć sobie w cierpieniu. Ale mogłam tylko stać, patrzeć i marznąć. Dominique nie pozwoliłaby mi teraz umrzeć. Jeszcze nie.
- Catherine?
Ani drgnęłam.
- Och, księżniczko... Wiem, że jest ci ciężko...
Chciałam wrzeszczeć. Wykrzyczeć mu w twarz wszystkie powody, dla których wcale nie jest mi  t y l k o  ciężko, w obliczu których on w ogóle nie rozumie  p r z e z  c o  przechodzę. Nie powiedziałam jednak ani słowa, bo wiedziałam, że to i tak nie ma sensu. On by i tak nie zrozumiał. J a tego nie rozumiałam. A co dopiero ktoś postronny, ktoś kto nienawidzi Nocnych całym sercem. Nie potrafiłam mu się zwierzyć. Jeszcze nie.
O ile kiedykolwiek będę gotowa...
Bo niby jak mam mu wyjaśnić, że przez Nocnych stracił siostrę, a w niedługim czasie również mnie: swoją podopieczną, ale i przyjaciółkę?
Nie chciałam go okłamywać. Nie potrafiłam go okłamywać. Ale zatajanie prawdy nie było tak do końca kłamstwem. Robiłam to dla jego dobra.
Prawda...?
Życie w niewiedzy będzie łatwiejsze - przekonywałam samą siebie.
Więc milczałam. Byłam wystarczająco silna - musiałam być - by zmierzyć się z moimi demonami samotnie.
Zacisnęłam powieki. Po moich policzkach spłynęły ostatnie łzy. Przełknęłam wstyd, wyrzuty sumienia. Wszystko dokładnie ukryłam. Moje emocje, żal i ból. I odwróciłam się w stronę Daniela, dając mu złudną iluzję normalności.
W głębi duszy czułam się jednak jak zdrajca. Zarzucałam Danielowi to, że mnie porzucił, że zerwał naszą więź. A teraz sama ją nadwyrężałam. Bawiłam się nią. Skakałam po niej i patrzyłam, ile jeszcze wytrzyma.
Ile kłamstw potrzeba, by pękła...?
- Będzie dobrze - wyszeptał Daniel, nieświadomy walki, która rozgrywała się wewnątrz mnie. - Zobaczysz, księżniczko, będzie dobrze.
Włożyłam całą siłę woli w uniesienie kącików ust na kształt uśmiechu.
- Może wkrótce...



***

Witam wszystkich po tak długiej przerwie! :))
Przyznam szczerze, że ciężko było mi zabrać się za ten rozdział. Wiedziałam, że wkrótce nadejdzie czas, kiedy będę musiała wcielić się w rolę rozdartej Catherine (pisanie w pierwszej osobie jednak nie zawsze jest takie łatwe i przyjemne...) ale nie spodziewałam się, że to będzie tak wymagające zadanie. Tyle emocji, tyle myśli... Do tego dochodzi buntownicza, nieco egoistyczna natura Cat. Pamiętacie ten moment, kiedy Catherine zaczynała wariować, bo zwierzęca krew przestała zaspokajać jej potrzeby? No właśnie- wtedy też nikomu o niczym nie powiedziała. A chociaż ja najchętniej wykreowałabym łzawą scenę z Datherine, w której to on zapewnia ją, że sobie poradzą, że mimo wszystko jej nie opuści- nie mogę.
Ta część będzie nieco inna. Na pewno to zauważycie. Catherine przechodzi metamorfozę, na którą na pewno nie jest gotowa. Będzie częściej płakać, swoją porywczością niszczyć wszystko to, co dla niej najważniejsze. Wiecie, ze lubię wszystko komplikować ;) Tym razem może nawet nieco za bardzo...
Dziękuję wszystkim tym, którzy przetrwali okres mojej nieobecności i powrócili, by czytać. Jestem wdzięczna za każde słowo- miłe czy nie!
Wiem, ze pewnie nikt nie czyta tych wypocin autora pod notką (a moje zaraz będą dłuższe niż cały rozdział!) ale muszę wspomnieć o tym cudownym, wspaniałym szablonie, który widnieje na blogu. Tak, tak- to cały czas Akademia Ciemności! :) Ale mamy większe literki :D I niesamowity nagłówek, który jest kwintesencją całego tego opowiadania. Boże, Nesso należy Ci się za to łopata! Co...? Nie, nie! Podziękowania! Ogromne podziękowania! Chociaż z tą łopatą to może nie taki głupi pomysł, hm? Przemyślałaś uważnie mój wymysł ze związaniem Rafy z piękną, smukłą Łopatą? :D
Nie, dobra, koniec pajacowania. Szablon jest wspaniały (większe literki!!!!) a nagłówek to już piękno samo w sobie! Nadal nie mogę się napatrzeć! <333
Dziękuję, dziękuję,dziękuję!
Trzymajcie się, Kochani! Do następnego!

Klaudia99

















15 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Hej ;3
      Przeczytałam błyskawicznie i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że warto było czekać i sporadycznie zasypywać Cię kolejnymi piosenkami :D Efekt okazał się cudowny, co piszę z pełnym przekonaniem, bo to ja najbardziej narzekałam na zmienny charakter Cath. Teraz widzę, że znalazłaś ten złoty środek, co bardzo mnie cieszy, bo choć ten rozdział przesycony jest jej emocjami, nie mam poczucia tego, że czytam o rozchwianej wariatce bez charakteru. Wręcz przeciwnie – to spójne, przeszywające i wzbudzające uczucia, a to osobiście uwielbiam, bo w końcu po to są opisy, zwłaszcza pisząc w pierwszej osobie.
      Kto czyta notki od autorskie? Ja ^^ Cóż, twierdzisz, że pisało Ci się ten rozdział z trudem, zwłaszcza wczuwając się w Catherine… Nie jestem zdziwiona, bo trudno jest udźwignąć tak wysoki poziom poczucia winy,smutku i tego wewnętrznego rozdarcia, które jej towarzyszy. Nawet dla mnie to było niezwykle obrazowe, a przy niektórych fragmentach czułam się… wyjątkowo dziwnie. Ale to dobrze! Wczułaś się w Cat, a i ja czuję to, co chciałaś pokazać – i co ona przechodzi. Początek tej części bardzo dobry, a ja mam wrażenie, że zafundujesz nam coś naprawdę wyjątkowego. Ta historia się rozwija i to mnie cieszy, tym bardziej, że bohaterowie robią się znośni.
      Uwielbiam Daniela, zwłaszcza w takich sytuacjach. Cath go okłamuje, zresztą tak jak i Lydię oraz Cole'a, a ja mam wrażenie, że to wkrótce się na niej zemści. Obawiam się, że to niedobrze, bo samotność jest ostatnim, czego ta dziewczyna potrzebuje… Wszystko popycha ją ku Nocnym, zwłaszcza jej podświadomość: czy to przez sny, czy znów emocje, których doświadcza i które nie mają dla niej sensu.
      Nie sądziła, że opiszesz akurat pogrzeb, ale podoba mi się. Był wyjątkowy, te zdjęcia i stos… No i osobliwe pytania Cath, która zadaje sobie pytania, których zazwyczaj się unika. Cierpi, co czuć, ale tak naprawdę co boli ją bardziej: straty Dziennych czy Nocnych? Najpewniej obu, ale to jedynie pogarsza sytuację.
      Lydia w czerni, a to nowość ;3 No i zastanawia mnie, co tak naprawdę będzie z Cole'm, chociaż nadal go nie lubię. Ale prędzej czy później porozmawiać będą musieli – on i Cath – a ja jestem ciekawa, jak ona to poprowadzi…
      No, to chyba tyle z mojej strony na dzisiaj. Ty mi tak nie dziękuj, bo się zarumienię i co będzie? Ten szablon robiło mi się z czystą przyjemnością, a już samo to, że chciałaś go wykorzystać, to dla mnie nagroda :D
      Ha, ha. Nad łopatą wciąż myślę, chociaż jakbym związała Rafę nie z Eleną, to nie mogłabym opisać pocałunku… Jak nazywa się związek z przedmiotem martwym? Łopatologicznie rzecz ujmując, to byłoby bardzo niezdrowe ;P
      Pozdrawiam i życzę nadmiaru weny,
      Nessa ^^

      Usuń
    2. Och tak, gdyby nie piosenki od Ciebie ciężko byłoby mi się zabrać za którykolwiek rozdział :)) Jeszcze raz serdecznie Ci za nie dziekuję i za całe wsparcie, którym mnie obdarowałaś, gdy zaczynałam wątpić...
      I hej, hej! Po co nazywać w jakikolwiek sposób związek z przedmiotem nieożywionym? Piszesz o nekromancji, widzeniu duchów i innych paranormalnych bzdetach, a tak trudno byłoby ci pisać o prawdziwej miłości? xD Czyżbyś była nietolerancyjna w tej kwestii? ;)
      Jeszcze raz za wszystko dziekuję! <3
      Buziaki,

      Klaudia99

      Usuń
  2. Super rozdział :) Pozdrawiam
    Jenny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję za zajrzenie w moje skromne progi! Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej :))
      Również pozdrawiam!

      Klaudia99

      Usuń
  3. NO nareszcie.
    Super rozdział :*
    Dzisiaj krótko.
    Czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, w końcu rozdział! xD Nawet nie podejrzewałam, że 22 dni przerwy będą taką udręką :D Planowałam jeszcze troche potrzymać was w niepewności, ale tak wierciliście mi dziurę w brzuchu, że wymiękłam... :))
      Cieszę się, że się podoba!
      Buźka! :*

      Klaudia99

      Usuń
  4. No hej Kiełku <3
    No trochę się naczekaliśmy na ten rozdział, ale naprawdę było warto ;D
    Cat… nie potrafię opisać w słowach co nosi w sobie ta dziewczyna… Według mnie nie ma tu w ogóle jej winy. Są rzeczy w życiu, na które się nie ma wpływu. Evans nie ma kontroli nad swoimi emocjami, nad przepowiednią, która ją po prostu przygniotła i zmiażdży całkowicie jeśli dziewczyna w porę tego nie uchwyci lub ktoś z jej otoczenia nie zobaczy co się z nią dzieje. Cat robi jedną z najgorszych rzeczy jaką mogłaby zrobić. Nie dość, że bierze na siebie winę za minione zdarzenia, to jeszcze zamyka się w sobie. A przecież nikt nie wie co się dzieje wewnątrz drugiej osoby. To jakby samobójstwo emocjonalne Evans…
    Bardzo realistycznie oddałaś wszystkie uczucia i opis związany z ceremonią pogrzebową. Miałam cały obraz przed oczami, a emocje Cat mną zawładnęły, chyba nawet trochę przerosły. Ona myśli bardzo dojrzale, wszystko bierze głęboko do siebie, co może mieć tragiczne skutki… choć to co się stało to tak naprawdę nie jej wina.
    Dobrze, że jest przy niej Daniel, który potrafi zachować zimną krew i jest na każdym kroku dziewczyny. Tylko, żeby mówiła mu jeszcze, co tak naprawdę się w niej dzieje…
    Pokazałaś mi jak to jest kochać i nienawidzić kogoś jednocześnie. To właśnie odczuwa Cat w stosunku do Nocnych. Nienawiść przepełnioną nierozumianą przez nią miłością , podziwem. Jednak ta miłość, to uwielbienie wygrywa walkę z nienawiścią. Cat tak naprawdę jest w tym wszystkim bezradna. Tą walkę nieświadomie oddaje czystym walkowerem. Tu Dominique przejmuje władzę nad swoją marionetką!
    Dałaś mi zapas emocji, po prostu taką bombę uczuciową, której ja na miejscu Evans bym nie dała rady unieść. Dałaś czytelnikowi namacalną cząstkę swojej wyobraźni , kochana ;D Tylko tak dalej!! ;)
    Śliczny jest nowy szablon ;* Widać w nim mnóstwo pracy, ale dla takiego efektu było warto ;)
    Masz rację nagłówek oddaje jakby serce tego opowiadania. I to jest coś naprawdę świetnego ;)
    Gratuluję Ci bardzo dobrego początku drugiej części, a Nessie pięknego szablonu <3
    Ściskam mocno ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że uważasz, iż było warto czekać. Jak dla mnie jest to nieco zbyt łzawe, ale co ja tam wiem :p
      Jak zwykle całkowicie rozumiesz to, co próbowałam wam przekazać... Masz rację, Cat jest w okropnej sytuacji. I dla mnie jest bolesne to, że muszę ją w takiej sytuacji stawiać. No ale co robić...? Wiedziałam, że tak będzie. Klątwa to klątwa. Nie może być zbyt słodko.
      Nienawiść przepełniona nierozumianą przez nią miłością... Piękne słowa! <3 Jednym zdaniem oddałaś to, co ja starałam sie zawrzeć we wszystkich akapitach! ;)
      Bomba uczuciowa mówisz? A może wykorzystasz nadmiar uczuć na napisanie nowego rozdziału?? :))
      Tak, Cat nie miała na nic wpływu. Ale zastanów się, maleńka, czy ty nie czułabyś sie winna? :))
      Oj tak, Nessa odwaliła kawal dobrej roboty! <33
      Dziekuję za wszystko, skarbie! Kocham! <33

      Twoja Klaudia99

      Usuń
  5. Rozdział bardzo uczuciowy. Gdyby nie moje opanowanie to od początku płakała bym rzewnie. Pozdrawiam serdecznie i weny twórczej życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A można sobie było trochę popłakać ;)) Ja nie bronię. To wręcz nagroda dla mnie za to, że to co tworzę, potrafi tak na kogoś wpłynąć :))
      Ściskam!

      Klaudia99

      Usuń
  6. Hejo! No nareszcie! Nie mogłam się doczekać! <3 Super! KC! <3 <3 Rozział boski!! <3 Amelia

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytam twoje opowiadanie od samego początku,ale dopiero teraz postanowiłam napisać komentarz. ( wszystko dlatego,że wcześniej po prostu czytałam na telefonie, gdzie pisanie komentarzy jest utrudnione. Ale w końcu przerzuciłam się na laptopa ;) ) Co to rozdziału, jest świetny jak wszystkie :)
    Oczywiście niektóre momenty bardzo kojarzą mi się z TVD, co w sumie wychodzi na plus, bo uwielbiam ten serial. Nie ukrywam,że od samego początku czekam aż Daniel i Cath będą razem! Wiem jednak,że nie jestem jedyna ;) I mam nadzieję,że w końcu będą razem! ( Muszą, przecież tak do siebie pasują ♥ )
    Także od teraz będę częściej pisać komentarze. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    Tymczasem zapraszam do mnie, trochę inna tematyka i dopiero początek,ale może przypadnie ci do gustu :) http://dwatygodniee.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć i czołem! Witam w moich skromnych progach! :D
      Cieszę się, że opowiadanie przypadło ci do gustu. Podobieństwa do TVD? A no może troszkę. Sama nałogowo oglądam ten serial (hmm, właśnie sobie uświadomiłam, że przecież wczoraj wyszedł nowy odcinek, cholerka) i tak, na pewno był swego rodzaju inspiracją, szczególnie motyw sobowtórów. Ale tutaj moje Panie Identyczne się już nie spotkają, bo jedna z nich nie żyje ;))
      Co do twojego bloga, to przyznaję, zabieram się za niego od dłuższego czasu :D Znajdę chwilę to na pewno wpadnę ;) Szczególnie, że twarzą Christophera (TO IMIĘ <33) jest mój cudowny Ben *-*
      Bardziej jednak urzeka mnie motyw Akademii, więc najprawdopodobniej spodziewaj się mnie i na drugim blogu ;))
      Pozdrawiam!

      Klaudia99

      Usuń