czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 19



"I wtedy zrozumiałem, jak trudno jest się naprawdę zmienić.
Nawet piekło zdaje się być wygodne, jeśli się zadomowisz.
Zabawne jest to, że wszystko czego pragnąłem, już dawno posiadałem.
Dni są igraniem ze śmiercią. Jestem bezsilny...
Krusi, złamani. Siedzimy w kręgach i milczymy.
Każdy chciałby iść do Nieba, ale nikt nie chce umierać.
Nie mogę dłużej bać się śmierci; umierałem setki razy.
Po co odkrywać wszechświat, skoro nie znamy samych siebie?
Trzymaj mnie blisko, nie pozwól odejść...
Patrz jak płonę."





Nikt nie kwestionował moich słów. Nawet ja ich nie kwestionowałam, choć nie miałam pojęcia, skąd wiedziałamm, że nadchodzą. Pomimo przerażenia, które paraliżowało i spowalniało ich ruchy, starali się zachować zimną krew. Marlene otrząsnęła się z szoku najprędzej i rozmawiając z kimś  przez telefon podniesionym głosem, pognała do gabinetu, pozostawiając mnie wśród przyjaciół. Na chwilę przed komunikatem, który dyrektorka przekazywała uczniom i nauczycielom przez radiowęzeł, obok nas pojawił się uzbrojony John.
- UWAGA! UWAGA! WSZYSCY PROSZENI SĄ O NATYCHMIASTOWE STAWIENIE SIĘ NA SALI GIMNASTYCZNEJ. UWAGA, UWAGA! WSZYSCY DO SALI GIMNASTYCZNEJ. TO NIE SĄ ĆWICZENIA! UWAGA, UWAGA!
- My też? - zapytałam, wstając. Nogi nadal miałam jak z waty, ale przynajmniej ten okropny, paraliżujący ból minął. Przy każdym głębszym oddechu (a przerażona tylko takie brałam) w moje serce wciąż wbijały się setki igieł, ale byłam w stanie to znieść. Sytuacja była zbyt poważna, bym rozczulała się nad sobą.
- Ja idę z Johnem - oznajmił Daniel, odwracając się na pięcie za szefem ochrony.
- CO?! - wykrzyknęłam, rzucając się w jego stronę. - Nie, Daniel, nie.
Shane zacisnął usta w wyrazie irytacji.
- Catherine, nie mam wyboru.
- Masz wybór! - Krzykiem żebrałam o każdy fragment jego uwagi. - Jesteś moim strażnikiem, do cholery. Ja jestem twoim wyborem!
Daniel zacisnął dłoń na moim przedramieniu i odepchnął mnie. Lekko, to fakt. Ale ten gest i tak mnie zabolał.
- Przykro mi, Catherine. Na froncie lepiej będę mógł zadbać o twoje bezpieczeństwo.
Przycisnęłam odepchniętą dłoń do piersi, w której ponownie rozlała się fala promieniującego bólu.
- Kiedy ja potrzebuję cię tutaj - wyszeptałam.
Daniel pozostawał niewzruszony. Wyminął mnie i podszedł do Cole'a, któremu szybko i sprawnie przekazywał jakieś instrukcje. Usłyszałam tylko: ,,Dbaj o nie". O nie, nie o nią. Zupełnie zignorował fakt, że to mnie trzeba chronić lepiej, bardziej. Że to on miał mnie chronić.
Jakby tego było mało, wyminął mnie po raz drugi, nie mówiąc ani słowa.
Więź, o której istnieniu byłam przekonana, zerwała się i upadła u moich stóp, podeptana, zbrukana, obca i niechciana.
Miałam jednak o tyle przyzwoitości i godności, że nie wołałam za nim, nie błagałam, by został. Wybrał Nocnych, nie mnie. Cóż za ironia, że to przede mną miał stać ten dylemat.
- Jeśli teraz odejdziesz - powiedziałam tylko - znienawidzę cię.
- Nigdy nie ofiarowałaś mi niczego więcej, poza czystą nienawiścią - odparł, znikając za zakrętem.
Podeptana, zbrukana, obca, niechciana. To ja czy więź, którą porzucił? A może my obie?
- Musimy się schronić - odezwała się Lydia, popychając mnie w kierunku schodów, na których przed chwilą zniknął Daniel.
Chciałam się sprzeciwić, ale Cole przewidział mój ruch. Żebym więc nie zrobiła niczego głupiego, przerzucił mnie sobie przez ramię. Nie zwracając uwagi na moje krzyki, wyzwiska i kopniaki, które mu zadawałam, ruszył na dół.
Mimo lęku, którego ziarno zasiała Marlene, ewakuacja przebiegała bardzo sprawnie. Nie było żadnych korków i zatorów. Wszyscy, gęsiego, wchodzili do ukrytej w ścianie sali gimnastycznej sali: do zbrojowni, strzelnicy, pomieszczenia do Nocnych Treningów i, jak się okazuje, bunkru. Nie było czasu na marudzenie, pełne zdziwienia ochy i achy. Uczniowie zachowywali się tak, jakby ewakuacja była tylko ćwiczeniami, a na zewnątrz nie rozgrywało się prawdziwe piekło.
A może nie rozgrywało? Może się pomyliłam? Może to wszystko było fałszywym alarmem?
Boże, dobry Boże, proszę Cię o tak wiele. Niech przynajmniej to się spełni. Błagam.
- O czym ci mówił Daniel? - zapytałam zrezygnowana toczeniem walki z nieuległym Colem.
- Że mam cię chronić - wyjaśnił krótko. - Bo Nocni są dla ciebie groźniejsi niż dla pozostałych. Rozejść się! - krzyknął do tłumu stłoczonego w sali. - Rozejść!
Uczniowie nie zareagowali. Może ze strachu, może uznali za zabawne utrudnianie innym życia i spowalnianie ewakuacji. Nie wiem, co nimi kierowało. Ale byłam już zmęczona. Chciałam usiąść w kącie i płakać.
- Usunąć się z drogi przed milady Catherine! - wrzasnęła Lydia, na co tłum rozstąpił się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Głównie z ciekawości nad tożsamością rzeczonej milady Catherine.
Wspominałam już, że kiedyś zabiję Lydię? Po co ja jej w ogóle mówiłam o tym, że Richard mnie tytułował? Podła, mała czarownica bez kła!
Kiedy dotarliśmy do mojego krzesła w kącie pomieszczenia, dopadł nas Cody. Ujął moją twarz w swoje ogromne dłonie, sprawdzając, czy nic mi nie jest.
- Jestem cała - warknęłam, odpychając go od siebie. - Mów, co się dzieje.
- Miałaś rację - wyszeptał. - Są tu. Nasz oddział odpiera atak Nocnych.
Przymknęłam powieki, bojąc się swojej reakcji na to jedno, krótkie słowo. Nocni. Takie delikatne, krótkie jak tchnienie wiatru. A wywoływało tyle skrajnych emocji w moim ciele. I ,,strach" wcale nie był tym najintensywniejszym. Przewagę nad nim objęła...
Tęsknota.
Ta myśl mnie przerażała, mdliło mnie, kiedy myślałam o tym w ten sposób, ale tak, to była prawda - tęskniłam. Tęskniłam za Nocnymi. Za tymi krwiożerczymi bestiami. Za istotami tak przerażającymi, że ludzie nie potrafili ich ze szczegółami opisać. Za istotami stworzonymi ze śmierci do jej  z a d a w a n i a. Za Nocnymi, tymi samymi strasznymi wampirami o bezwzględnych, czarnych ślepiach i śmiercionośnych kłach, które zabiły moją rodzinę.
Poczułam kolejne ukłucie w sercu. Słabsze, mniej bolesne. Tak. Służyło ono potwierdzeniu moich najgłębszych obaw. Tak, Catherine. Tęsknisz za Nocnymi. A Oni tu są, tak blisko, tak blisko...
Wymierzyłam sobie wyimaginowany policzek. Wracamy na ziemię, Evans. Ci ludzie, te przerażone dzieciaki są twoją rodziną. Skup się.
- Czemu nie walczysz? - zapytałam Cody'ego.
Chłopak o dziecięcej twarzy, ale postury Hulka, westchnął ciężko.
- Kontuzja sprzed lat mi nie pozwala.
- Ale mają wystarczająco dużo ludzi, prawda? - wyszeptałam. - Wygramy, tak?
- Na pewno, Catherine - odparł Cody. - Twoje ostrzeżenie pozwoliło im zyskać kilka cennych minut.
Już chciał odchodzić, kiedy chwyciłam go za ramię.
- Gdybyś coś wiedział...
Nauczyciel uścisnął moją dłoń. Mocno, ciepło. Poczułam się odrobinę pewniej.
- On poszedł walczyć, prawda? - zapytał cicho, a w jego oczach dostrzegłam smutek. Nie zauważyłam wcześniej, żeby łączyły ich tak silne relacje.
- Zostawił mnie - wycedziłam. - Choć nie powinien.
- Nie zrobił tego specjalnie, wierz mi. Daniel to odpowiedzialny facet, choć ma bzika na punkcie zemsty. Mogę się jednak założyć, że zadbał o to, byś była jak najbezpieczniejsza. Bo ma też fioła na punkcie swojej roli, no i ciebie.
Tylko wywróciłam oczami, nadal na niego wściekła.Zostawił mnie. Zresztą, nie tylko on. Rodzice, Mason, Cole. Prędzej czy później każdy mnie opuszcza.
Chociaż... Jasna cholera! Cody mógł mieć rację. Daniel po prostu chciał się o mnie troszczyć. A jak zadbać najlepiej o to, bym nie wybiegła na dziedziniec pełen Nocnych? Sprawić, bym czuła coś innego niż chęć zjednania się z przerażającymi wampirami. Wszystko się nada, nawet nienawiść...
Daniel wiele ryzykował, traktując mnie w ten sposób. On przecież też musiał poczuć, że go potrzebuję, bardziej niż kogokolwiek. Wiedział, musiał wiedzieć. Więc czy mogłam mieć pewność, że nie zostawił mnie celowo, a jego oschłe zachowanie miało tylko utrzymać mnie w schronie?
Nawet jeśli to teraz... Teraz on jest tam sam. Z Nimi. Może... Jezu! Przecież on może zg... zg... Nie potrafiłam tego powiedzieć. Nie chciałam.
Wstałam gwałtownie. Już wiedziałam, co muszę zrobić.
- A ty gdzie, kotku? - Cole jednym ruchem usadził mnie z powrotem. - Nigdzie się nie wybierasz, zrozumiano?
- Ale...
- Żadnych ,,ale", Catherine - odparł śmiertelnie poważnie. - Tym razem nie pozwolę ci odejść, słyszysz? Już nigdy więcej nie pozwolę ci odejść, Catherine.
Rozczulające? Romantyczne? Dramatyczne? Nie miałam teraz do tego głowy. Daniel, Nocni - tylko ta myśl wypełniała mnie całą.
I, niech mnie cholera weźmie, nie miałam pewności, których z nich chcę zobaczyć bardziej.
- Cole, zrozum... - próbowałam go przekonać.
- Nie, kretynko. Nie puszczę cię, ty zrozum to. - Opuszkami palców dotknął mojego policzka. - Jesteś dla mnie zbyt cenna. Zbyt cenna dla niego - dodał, choć mniej chętnie. - Nie będziesz ryzykowała życia. Nie dla niego.
- Niczego o mnie nie wiesz - wyszeptałam, właściwie to wyjęczałam zirytowana. - Nie wiesz, że mogę pomóc. Potrafię to zrobić, Cole.
- Wiem, że jesteś cudowna, wspaniała i idealna, ale dziś sobie odpuść, błagam. Świat nie wybuchnie, jeśli raz nie spróbujesz go uratować.
- Wybaczysz sobie, jeśli na stosie poległych znajdziemy Daniela? - wycedziłam, odpychając jego dłoń. - Wybaczysz?!
Cole ucisnął palcami nasadę nosa. Zaklął cicho, raz i drugi. W końcu na mnie spojrzał. W jego szmaragdowych oczach błyszczała niepewność.
- To był jego wybór - odparł, przecząc spokojnym tonem ognikom w swoich oczach. - Jeśli zginie... Brał pod uwagę i taki scenariusz, kiedy oddawał ciebie pod moją opiekę.
- Nie jestem jakąś pieprzoną rzeczą, którą można oddać jak zwierzaka do schroniska! - wykrzyknęłam. - Przepuść mnie, Turner. Wiem, co robię.
- Gówno wiesz! - odgryzł się, łapiąc mnie w pasie. - Odejdziesz, jak będzie po wszystkim.
- Pójdę tylko po to, by odnaleźć trupa Daniela na śniegu!
- Życie - rzucił krótko, a ja zapragnęłam złamać mu nos.
Spróbowałam go kopnąć, ale tylko ścieśnił uścisk, uniemożliwiając mi jakąkolwiek próbę ucieczki.
- Rozumiem, że Shane jest dla ciebie ważny - wyszeptał, kiedy nieco ochłonęłam. - Dla mnie również. Ale zrozum, Catherine, gdybym to ja walczył, on też nie pozwoliłby ci mnie ratować.
- Gówno wiesz!
Posadził mnie na krześle zirytowanym gestem.
- Mam cię dość, Evans. Siedź tu z dupą, albo będę zmuszony przykuć cię do tego krzesła.
Spojrzałam szybko w lewo - na prowizoryczny magazyn broni. Na pewno były tam kajdanki.
Cholera.
Jeśli chciałam uciec, musiałam wykazać się sprytem. A robiłam to już kilka razy. Małe wakacje od ucieczek nie sprawiły, że zapomniałam o najważniejszych sprawach.
Westchnęłam.
- Dobra, wygrałeś.
Cole pochylił się i odcisnął krótki pocałunek na czubku mojej głowy.
- Zobaczysz, kotku, wszystko się ułoży.
Tak. Ale tylko jeśli wkroczę do akcji.
- Przyślij mi tu Lydię - poprosiłam. - Potrzebuję jej.
Kiedy zniknął w tłumie, podążyłam w ślad za nim. Podczas gdy on musiał się przepychać, mnie ludzie przepuszczali. Nikt jednak mnie nie zdradził, nie powiadomił Turnera, że wstałam.
Och, kochani, kochani koledzy!
Kiedy Cole skręcił w lewo, ja brnęłam dalej przed siebie. Do drzwi. Drzwi, których pilnował pan Williams, mój historyk.
Fioletowe oczy... La la la...
- Wypuści mnie pan - zaczęłam spokojnym, perswazyjnym tonem, kiedy nawiązaliśmy wzrokowy kontakt. - Odejdzie od drzwi, przepuści mnie i nie puści pary z ust na temat mojej ucieczki. Nie wiedział mnie pan tego wieczoru. I pod żadnym pozorem nie wypuści pan nikogo więcej na zewnątrz.
Nie minęła minuta, a ja gnałam przez pustą, ciemną salę gimnastyczną w kierunku korytarza.
Nie miałam na sobie ani butów (jak łatwo można zapomnieć, że ma się na sobie tylko skarpetki!) ani kurtki, a jedynie cienką, bawełnianą bluzkę. Mimo to nie chciałam tracić czasu na powrót do pokoju. Chociaż...
Cholera, a co z bronią?
Zamiast więc na korytarzu skręcić w prawo, do drzwi wejściowych, pognałam po schodach na górę. Wiedziałam, gdzie Daniel trzyma broń. Ta skrytka nie była tajemnicą. Sam mi ją pokazał, bym w razie potrzeby mogła z niej skorzystać.
Teraz była ta chwila.
Wpadłam do pokoju, nawet nie poznając otoczenia. Byłam zmęczona po biegu, każdy drżący oddech kosztował mnie falą bólu. Nie dbałam jednak o to, dopadając do szafy i wciągając na stopy swoje botki. Nie miałam pojęcia, gdzie jest moja kurtka, albo chociażby kurtka Daniela. Zrezygnowałam więc z wierzchniego odzienia, dobiegając do komody. Z górnej szuflady wyciągnęłam pistolet i dodatkowy magazynek pełen naboi.
Nie mieliśmy jeszcze lekcji dotyczącej techniki używania broni palnej. Daniel twierdził, że ta zdolność nie jest mi potrzebna, dopóki nie zapanuję nad swoją słabnącą kondycją. Nie przewidzieliśmy jednak, że przyjdzie mi bronić całej placówki.
Włożyłam magazynek do pistoletu. To było łatwe.
Jak ją jednak przeładować...? Kurczę, a trzeba było słuchać Masona, który nieraz produkował się na temat broni i sposobu jej używania! Dobra, walić to.
Pognałam z powrotem na dół z nadzieją, że Cole jeszcze się nie zorientował, że zwiałam.
Mimo moich rosnących obaw, ogona, który miałam za sobą, i całej masy innych rzeczy (Daniel, Nocni, Daniel, Nocni) zwolniłam. Przełożyłam ciążący mi pistolet do lewej dłoni, a prawą zacisnęłam na klamce.
No dalej, przekręcaj, Catherine. Daniel czeka. I Nocni.
Jeden wdech. Drugi, dziesiąty. Słyszałam z zewnątrz strzały, krzyki, odgłosy walki. Ja stałam jednak jak sparaliżowana przez długą chwilę. Zbyt długą. Dotychczas totalnie improwizowałam. Ucieczka była bułką z masłem, wierzchołkiem góry lodowej. Co miało się stać teraz? Jak zareaguję na Nocnych? Spanikuję? A może ochota, by się do nich przyłączyć i wypełnić przeznaczenie będzie silniejsza niż moja stalowa wola?
Och, po prostu działaj!
Łatwo powiedzieć, kiedy strach cię paraliżuje, odbiera zdolność logicznego myślenia.
Co by zrobiła Dominique...?
Daniel nienawidził, gdy się do niej porównywałam. Czułam jednak, że mimo wszystkich różnic, jesteśmy identyczne. Nie tylko pod względem urody. Bliscy byli dla nas najważniejsi. Zawsze i wszędzie. Byłyśmy zdolne do tego, by przekładać ich dobro nad swoje.
Tylko, cholera jasna, która ze stron była mi  b l i ż s z a?
Albo jak przynajmniej obronić Nocnych i Dziennych jednocześnie?
Czułam się rozdarta, tak bardzo rozdarta... W tym momencie całkowicie straciłam poczucie swojego jestestwa. Catherine czy Katerina? Nocna czy Dzienna...? Dzienni mnie wychowali, mogłam chodzić w słońcu, przez większość życia żywiłam się tylko zwierzęcą krwią... A teraz tęskniłam do Nocnych. Do potworów. Do Ciemności.
Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...
Trzy, dwa, jeden... To niczym odliczanie do wybicia północy w ostatni dzień roku. Teraz jednak zależało ode mnie nieco więcej niż wybór najlepszego noworocznego postanowienia...
Wypadłam na zewnątrz, łapczywie chwytając oddech. Mroźne igiełki uderzyły mnie w płuca i... serce.
- Stop! - krzyknęłam. - Przerwać tę bezsensowną walkę!
Wszyscy na placu zamarli bez ruchu.
Nocni... Było ciemno, dziedziniec tonął w mroku nocy i poległych. Ja jednak wyraźnie odczuwałam, kto należy do jakiego gatunku. Dzienni byli zwinni, szybcy. Brakowało im jednak... tego. Mroku, zapachu śmierci, przeszywającego do szpiku kości spojrzenia czarnych oczu, śmiercionośnego połysku kłów. Brakowało im tej powagi i dostojności, na jaką zasługują tylko te prawdziwe, krwiożercze, istniejące na Ziemi od zarania dziejów wampiry. Dzienni nie mieli aż tak gładkiej, bladej cery, nie poruszali się bezszelestnie, odczuwali chłód. Przy nich Nocni zdawali się być bytami idealnymi. Spokojni, opanowani, perfekcyjni - chociaż właśnie doprowadzili do masakry na dziedzińcu przed Akademią pełną uczniów. Wzbudzali emocje nawet bardziej skrajne niż członkowie Rady. Strach, ból, rozpacz, niepewność, lęk, wzmożona chęć ucieczki. W moim przypadku były to też cieplejsze uczucia, takie jak radość, szczęście, poczucie spełnienia...
I tęsknota. Tęsknota tak ogromna i wszechogarniająca, że wypełniała każdy skrawek mojego ciała. Moje serce było jak napompowany balonik, rwało w ich stronę, do nich, do Nocnych. Miałam ochotę pobiec, wybiec, wyrwać się z otępienia, przestać być niewolnicą tej chwili i odejść z nimi tak daleko, jak to możliwe. Chciałam pomóc im uwolnić się od brzemienia, które dźwigają, dać powód do cieszenia się słonecznym dniem. Byłam gotowa oddać im wszystko, co mam- ciało, krew, duszę. Wszystko. Chciałam być im matką, kochanką, żoną, przyjaciółką. Królową.
Nie uczyniłam nic, by przybliżyć się do spełnienia swoich marzeń. Po prostu stałam, stałam i stałam. Bałam się odezwać, poruszyć. Nawet oddychać. Oni patrzyli na mnie, ja na nich. Czułam się jak te nastolatki w komediach romantycznych, które po raz pierwszy widzą chłopaka i czują, jak ,,to coś" między nimi przeskakuje. Tak się właśnie czułam. Jak szczęśliwa, rozwydrzona małolata, która w końcu odnalazła szczęście. W końcu, po tylu latach, wróciłam do domu.
Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w kierunku Daniela (on żyje, żyje, żyje!!!) bym uświadomiła sobie, że tu jest mój dom. Z nimi - Dziennymi. Z nim.
Podniosłam pistolet. Celowałam w wampira stojącego najbliżej Shane'a.
- Niech nikt nie waży się drgnąć - wycedziłam. - Kto was tu przysłał?
- Katerina? - Jeden z wampirów złamał mój zakaz i wystąpił krok naprzód. - To naprawdę ty?
Skierowałam broń w jego stronę. Nie wiedziałam, czy dłonie drżą mi z powodu zimna czy emocji.
- Nie ruszaj się!
- Katerino - wyszeptał, unosząc dłonie w obronnym geście. Wyglądało to co najmniej zabawnie: krwiożercza bestia lękająca się celującej do niego z broni kobiety. - To ja, Katerino. William.
- Nie jestem nią - warknęłam, schodząc dwa stopnie niżej.
- Catherine, nie! - dobiegł mnie wrzask Daniela, a następnie tupot nóg. Biegł tu.
Wszystko potoczyło się szybko, za szybko. Ja zamarłam, William rozciągnął wargi w obleśnym uśmiechu a nieznany mi wampir chwycił Daniela za ramię i przyciągnął jego plecy do swojej piersi. Odchylił głowę Shane'a i obnażył te cholernie długie i niebezpieczne jak diabli kły.
Krzyknęłam, prawie upuszczając broń na schody.
- Nie!
- Więc rozmawiaj ze mną, Katerino - odparł William, nagle znajdując się obok mnie. - A twojemu przyjacielowi włos z głowy nie spadnie.
- Niech go puści - wyszeptałam błagalnie. Spróbowałam się pozbierać i wymierzyć do niego z broni, ale ten bez trudu wytrącił mi ją z dłoni. Pistolet zatrzeszczał, upadając na oblodzony dziedziniec. - Niech go, do cholery, puści!
William znów wykorzystał fakt, że ma nade mną władzę i zacisnął swoje lodowate palce na moim podbródku.
- Tu jestem, złotko - wysyczał. - Miałaś zwracać się tylko do mnie.
- Wypuść Daniela.
- Masz w sobie jej charyzmę, wiesz? - Jego śmiech owionął moją twarz zapachem ludzkiej krwi. - To słodkie, piszczące błaganie na nic się zda, nasza przyszła Królowo. Pokaż, że masz nad nami władzę. Bo jak na razie jestem na idealnej pozycji, by rozerwać ci gardło i przerwać swoje cierpienie.
Splunęłam mu prosto w twarz.
- Ty śmieciu. Nigdy nie stanę po waszej stronie.
Oszukiwałam samą siebie i on doskonale o tym wiedział.
- Wypuść go, Carl - rzucił do wampira, który przetrzymywał Daniela. - Może kiedyś jej Jonathan do nas dołączy. Dziś jednak musimy skupić się tylko na Katerinie. Katerinie, której przyśpieszony z obawy o niego puls zaczyna mnie denerwować. Jestem stary i wytrzymały, ale bez przesady.
Usłyszałam jęk Daniela rzuconego w śnieg.
A teraz zamknij się, Shane. Błagam, błagam, siedź cicho!
- Catherine...
Och, no jasne!
- Stul pysk, Shane - warknęłam, nadal nie mogąc go zlokalizować ponad ramieniem Williama. - Jestem Królową. Umiem o siebie zadbać.
- No, no, no - William zagwizdał z aprobatą. Może to dziwne, ale w tych jego bezbrzeżnych, czarnych oczach bez źrenic dostrzegłam błysk rozbawienia. Chyba zaczynam mieć zwidy. - Od razu lepiej.
- Jak mnie znaleźliście? - spytałam chłodno.
- Och, Katerino - westchnął William. - Nawet nie wiesz, jak na nas działasz. Kiedy siedemnaście lat temu każdy z nas poczuł ukłucie w sercu, wiedzieliśmy, że coś się dzieje. My przecież nie mamy serc. Nie tych bijących, pompujących krew, zdolnych do odczuwania bólu. - Przymknął powieki, wsunął kły. W tym świetle wyglądał tak krucho i ludzko, że aż mnie to zaskoczyło. - Tylko ty jesteś w stanie poruszyć nas w ten sposób. Dlatego szukaliśmy cię. Wszędzie. Zaczęliśmy tracić nadzieję. Aż do dzisiaj. Jeden z nas wyczuł, że opuściłaś kryjówkę. Wiedzieliśmy, że musimy cię odnaleźć. Natychmiast.
- I odnaleźliście - wyszeptałam, z zaskoczeniem rozpoznając w swoim głosie... czułość. - Po co, Williamie? Po co ja wam jestem potrzebna?
- Katerino... Jesteś naszą Królową. Czy ten argument cię nie przekonuje? Nie chcesz do nas dołączyć, zaopiekować się nami?
Och, tak! Cholernie, cholernie tego pragnęłam!
- To jeszcze nie czas, Williamie - wyszeptałam, dotykając jego lodowatego, gładkiego jak porcelana policzka. - Kiedy będę gotowa, odnajdę was.
- My potrzebujemy cię już teraz, Katerino. Czekaliśmy sto sześćdziesiąt pięć lat.
- Czymże jest półtora stulecia wobec wieczności jaka nas czeka? - zapytałam, uśmiechając się łagodnie.
- Ale...
Wypowiedź Williama przerwało nagłe pojawienie się Cole'a.
Co do...?
Nie, nie. No nie! Było dobrze. Prawie zażegnałam konflikt. A ten egoistyczny dupek musiał pojawić się właśnie teraz! Zejdę kiedyś na zawał przez tych idiotów.
- Catherine! - krzyknął Turner, zmierzając w naszą stronę z obnażonym sztyletem. - Odsuń się od niego. Natychmiast.
Spróbowałam chwycić Nocnego za ramię, nie pozwolić mu odejść. Nie udało mi się. Nadal był szybszy, sprawniejszy. Wyminął mnie bez trudu i zaatakował Cole'a. Ostrze przeciwko kłom. Nadludzka sprawność przeciwko sprawności idealnej. Turner jednak był wyszkolonym zabójcą. Nie zamierzał się poddać. Ciął ostrzem powietrze z niebywałą precyzją. Raz nawet trafił Williama. Kiedy to się stało, krzyknęłam wraz z poszkodowanym. Przycisnęłam dłoń do piersi, choć to nie ja zostałam ranna. Odczuwałam jednak równie autentyczny ból.
- Koniec! - Otrząsnęłam się z iluzji i stanęłam między walczącymi. Czułam się tak jak wtedy, gdy musiałam rozdzielać Daniela i Cole'a. Rozdzielać dwóch szalonych wariatów, tak bardzo mi bliskich... - Cole, odłóż broń. Natychmiast!
- Ale, Cat... To Nocny!
Wbiłam w Turnera groźne spojrzenie.
- Koniec. - Odwróciłam się w stronę Nocnego. Nocnego, którego nie było za mną.
Usłyszałam dźwięk tak okropny, że aż nierealny. Bałam się odwrócić, odetchnąć, zaprzeczyć. Uświadomiłam sobie, że bez względu na wszystko Nocni pozostaną Nocnymi. Żadne prośby nie pomogą.
- Will! - wykrztusiłam przerażona, patrząc jak wampir odrzuca na bok nieruchome ciało Cole'a i oblizuje się łapczywie.
Ugryzł go. O Boże!
Wstrzymałam oddech.  Nie tylko z powodu szoku, ale i... wszechogarniającego zapachu krwi. Dotychczas było mi zimno, smutno, tak źle, że aż gorzej. Ten zapach sprawił jednak, że ożyłam. Poczułam się silniejsza. Gdybym tak mogła skosztować, uszczknąć nieco więcej tej mocy...
Nie!
- To nie nasz czas, Williamie - oznajmiłam, patrząc prosto w jego czarne jak noc oczy. - Wkrótce podbijemy świat. Uwolnię was, zadbam o was. Ale jeszcze nie teraz. Zabierz naszych ludzi daleko stąd. Zapomnij, gdzie jestem. Gdy nadejdzie ten czas, sama was odnajdę.
Nocny zamrugał, choć jako byt idealny nie musiał tego robić. Jego czarne oczy przez chwilę wydawały się bardziej zamglone niż zwykle; po chwili jednak to wrażenie zniknęło. Ukłonił mi się nisko, kurtuazyjnie. A następnie odwrócił się na pięcie i odszedł, a reszta Nocnych bez słowa sprzeciwu podążyła tuż za nim.
Idealne, ciche, niknące w oddali wojsko. Moje wojsko.
Patrząc na ich rozpływające w mroku sylwetki czułam jednocześnie ulgę i... jeszcze większą tęsknotę.
Kiedy Nocni opuścili dziedziniec, wszyscy żywi ruszyli się na pomoc poszkodowanym. W tym Turnerowi.
Jak przez mgłę patrzyłam na Daniela, który szarpał nieruchomym ciałem przyjaciela. Obok nich zaraz pojawiła się Eloise, pielęgniarka, która miała na sobie nie lekarski kitel, a strój bojowy. Oboje żwawo gestykulowali, kłócili się. Eloise wykonała szybkie badanie, a wynik chyba przypadł Danielowi do gustu, bo widocznie się odprężył. Nie puszczał jednak dłoni przyjaciela aż do czasu, gdy strażnicy Johna ułożyli go na noszach i wnieśli do Akademii. Wtedy to o mnie postanowił się zatroszczyć. Odnalazł mnie wzrokiem pośród szalejącego tłumu, wrzasków radości, ale i przytłaczającego smutku i bólu. Podszedł blisko, ale nie tak blisko jak podszedłby wcześniej, przed tym całym bagnem z zostawieniem mnie. Widocznie krępował się dotykać mnie po tym, co powiedział. Bał się też odezwać, bo rozglądaliśmy się po dziedzińcu w milczeniu.
Wszystko było nie tak, jak powinno. Krew, mnóstwo krwi. Biel i czerwień. Robiło mi się słabo, kiedy patrzyłam na to wszystko. Na ten bałagan, który powstał p r z e z e  m n i e.
Tyle trupów. Zarówno naszych jak i... Jak i Nocnych. Serce mi pękało, gdy widziałam ich blade, idealne twarze zamarłe w niemym krzyku. Strażnicy Johna zbierali ich truchła i układali w wielkie stosy. Przestałam liczyć każde kolejne ciało, które wrzucali na szczyt. Było ich zbyt wiele, a mnie za bardzo mdliło na samą myśl. Mogłam po prostu odejść, zakopać się w bazie z poduszek we własnym pokoju i próbować zamknąć ten krajobraz w najmroczniejszym fragmencie mózgu. Mogłam. Ale nie chciałam. Czułam, że po prostu muszę tu zostać, patrzeć na to wszystko i cierpieć.
- Spalą ich? - zapytałam cicho, głosem tak drżącym z emocji i zimna, że ledwo słyszalnym.
- Tak - odparł Daniel. - Ale nie powinnaś na to patrzeć.
Westchnęłam, wypuszczając z ust obłok pary.
- Muszę.
Znów zapadła między nami przygnębiająca cisza. Chciałam być twarda, nie odzywać się do niego już nigdy. Coś jednak w jego ściągniętej twarzy mówiło mi, że potrzebuje się wygadać.
- Co z nim? - zapytałam.
- Wykaraska się. To silny chłopak.
- Jad...?
- Nie.
Daniel odpalił papierosa, więc milczałam, przyglądając się żarzącemu się w ciemności koniuszkowi.
- Jak się trzymasz? - zapytał Daniel, zaciągając się dymem.
- Nie mam ochoty pobiec za Nocnymi, jeśli o to pytasz.
- A wcześniej miałaś?
Tak. Nie. Nie wiem.
- To się dzieje zbyt szybko - wyszeptałam, a po moich policzkach spłynęło kilka ciepłych łez. - Gubię się. Nie wiem, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczyna ona. Które wspomnienia, emocje, gesty są moje, a które jej. Nic już nie wiem, Danielu.
- Poradzisz sobie - zapewnił szczerze. - My sobie poradzimy. Wciąż zapominasz, że nie jesteś w tym wszystkim sama.
Miał rację, nie byłam sama, Ale nikt nie pomoże mi walczyć z tą paraliżującą tęsknotą, bólem i smutkiem, który odczuwałam, kiedy John polewał stosy z Nocnych benzyną. Marlene i moi przyjaciele mogli mówić, że mnie rozumieją, wspierają. Ale w konfrontacji z emocjami i tak pozostawałam sama.
- A jak ty się czujesz? - spytałam, odwracając się w jego stronę. - Twoja chęć niesienia odwetu za Alisson zmalała?
- Żadna ilość przelanej krwi Nocnych nie sprawi, że o niej zapomnę. - Westchnął ciężko. - Ale zachowałem się dziś zbyt impulsywnie, przepraszam. Nie chciałem cię w żaden sposób zranić, wiesz o tym. Po prostu...
- Ona mogła być pierwszą kobietą twojego życia - zauważyłam. - Ale jeśli się nie opanujesz, nie pozwolisz jej w spokoju odejść, będzie też ostatnią.
Daniel w milczeniu skinął głową. Sięgnął do kieszeni po kolejnego papierosa, ale posłałam mu sceptyczne spojrzenie. Zrezygnował, krzywiąc się.
- Jak myślisz - zagaił. - Co nas teraz czeka?
- Ciebie? Nie wiem. Mnie opieprz od Cole'a. - Poczułam ukłucie w sercu. - Kiedy już wyzdrowieje.
- Ja miałem go opieprzyć - mruknął Shane. - Obiecał cię pilnować.
- Jestem trudną osobą, nie zapominaj o tym. - Uśmiechnęłam się słaba. - Trochę się napracowałam, by uciec.
- I po co? - Głos mu drżał, mówił ciszej, jakby bał się odpowiedzi.
Ale odpowiedź była inna, niż się spodziewał. Wcale nie gnałam tu na łeb, na szyję, by spotkać Nocnych.
No, poniekąd.
- Musiałam cię uratować, kretynie.
Nawet jeśli go zaskoczyłam, nie dał tego po sobie poznać.
- Jestem trudną osobą, nie zapominaj o tym - powiedział, przedrzeźniając mnie. - Trzeba czegoś więcej niż horda Nocnych atakujących Akademię, żeby zabić Daniela Shane'a.
- Na przykład co?
- Przeziębiona, marudna blondynka o nadprzyrodzonych mocach - mruknął, przyciągając mnie do siebie. Wcześniej sam musiał zdjąć kurtkę; prawdopodobnie była cała w posoce Nocnych. - Chodźmy, księżniczko. Zapalenie płuc to ostatnie, czego potrzebujesz.
- Jeszcze nie - wyszeptałam.
Daniel westchnął, ale pozwolił mi patrzeć na pochłaniane przez ogień ciała Nocnych.
Czułam to silniej, niż powinnam. Taka tęsknota była w stanie nawet zabić. Zbyt silna, zbyt realna. Taką tęsknotę wywołuje tylko utrata wielkiej miłości.
Nie wiedziałam, co miałam o tym myśleć. Dotychczas Nocni byli dla mnie największymi wrogami. Nienawidziłam ich za sam fakt, że oddychają tym samym powietrzem, co my. Ale dziś... Dziś wszystko się zmieniło. Na gorsze czy na lepsze... Nie chciałam tego jeszcze rozważać, nie chciałam się tym martwić. Chciałam w spokoju położyć się spać, śnić normalne sny i rano wstać, by zacząć normalny dzień. Wiedziałam jednak, że tęsknota będzie rosła i rosła, aż całkowicie wyprze strach i nienawiść. I pewnego dnia...
Odnajdę ich. A oni mnie. I odejdziemy. W ciemność.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ



***

A więc to już. Koniec. Zakończyliśmy pierwszą część. Pierwszą księgę. Pierwszą część mojego serca.
Nie myślałam nawet, że pisanie tego rozdziału przyjdzie mi z takim trudem. Jestem z niego najbardziej dumna, zawarłam w nim wszystko to, co rysowało mi się w głowie od samego początku. A jednak, mimo to, wiele trudu włożyłam w to, by najechać kursorem na ten mały, pomarańczowy prostokącik z napisem: OPUBLIKUJ...
Oczywiście chciałabym Wam wszystkim podziękować za te cudowne trzy i pół miesiąca. Dawaliście mi siłę, której niewątpliwie potrzeba przy tworzeniu. Może to się wydawać, że to dopiero początek, takie nic. 19 rozdziałów, co to w ogóle jest??? Ale wierzcie mi, jesteśmy bliżej końca niż dalej. Jesteśmy bliżej niż dalej w poznaniu losów Catherine i Dominique.
Tak jak wspominałam, żegnam się z Wami na jakiś czas. Mam w głowie mnóstwo planów związanych z CZĘŚCIĄ II. Potrzebuję czasu, by wszystko sobie poukładać. Prawdopodobnie będę zmieniała szablon, aktualizowała zakładki. To wszystko wymaga chwili. Jak znam życie moje oczekiwania wykroczą poza ambicje, no ale.. ;)
Więc do następnego, Kochani! Na dziś to koniec. Spokojnego (w żadnym wypadku pijanego!) Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku!

Klaudia99


16 komentarzy:

  1. Pierwsza! *.* Zaraz wrócę z komentarzem, tylko nadrobię ostatni :D

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholera, mam dreszcze - autentycznie. Na początku nie wiedziałam, czego się spodziewać. Przez moment nawet bałam się, że będą siedzieć na tej sali gimnastycznej aż ich noc(ni) zastanie. Spodziewałam się wielu rzeczy, zwłaszcza wtargnięcia kogoś z jakąś szokującą informacją... Ale to nie byłoby to samo, co poczytać o prawdziwej walce.
      Na całe szczęście Cat nigdy nie była pokorną osobą :D Pierwszy raz tak naprawdę cieszyłam się z jej ucieczki, tym bardziej, że Cole to zdecydowanie zbyt uparta istota, żeby tak po prostu ją wypuścić. Jarałam się jak pochodnia normalnie (słowotwórstwo by mój kolega ze studiów xD).
      No i najlepsza scena - wręcz idealna końcówka: Catherine wypada z pistoletem na pole walki. Idealnie opisałaś jej rozterki, to rozdarcie... Znalazła się pośrodku walki tych na których w pewnym sensie równie mocno jej zależy - jej albo Dominique, bo granice pomiędzy nimi coraz częściej się zacierają. Teraz w pełni oddałaś to, co zamierzałaś, kiedy charakter Cat był taki niestabilny - i bardzo dobrze, bo to kolejny postęp do kolekcji :D
      William... Podoba mi się. Mroczny, ale uprzejmy - potrafił namieszać jej w głowie... Ogólnie Nocni mają w sobie "to coś", a może to po prostu ja - wariatka! xD - tak uważam. Co więcej, wyczuł słaby punkt Cat: Daniela, bo ich relacje znacznie się zmieniły. Więc jakby mało było komplikacji na linii Dzienni-Nocni, to teraz dziewczyna jeszcze waha się między Danielem a Cole'm...
      Och, właśnie - ten ostatni przyszedł i padł. Prawie mi się żal zrobiło, ale... Ale żyje, to jednak nie xD
      To, co Cat im mówiła, obiecywała... Miałam dreszcze. Dominique w niej jest, a może to ona jest nią - czas pokaże. No i... Jej Jonathan? Czyżby historia zataczała koło? Tyle pytań, tak niewiele odpowiedzi...
      No nic, ja czekam na część drugą :D Coś czuję, że dopiero wtedy zrobi się naprawdę ciekawie, tym bardziej, że Catherine tak bardzo się zmieniło.
      Weny, kochana!
      Waria... Eeee, znaczy: Nessa! xD

      Usuń
    2. No wiem, wiem, słabo trochę że Cole nie wykitował. Ale przecież nie jest taki jak Bella, nie? :D
      Ty już wiesz, jak na mnie działają Twoje komplementy i pewien grający na gitarze Włoch, (którego nadal nie poznałam XD)więc nie będę się powtarzać.
      Dzięki za wszystko, Waria... Nesso! :*

      Klaudia99

      Usuń
  2. Super rozdział :*
    W sumie jakoś polubiłam Cole'a, dziwne nie?
    Najlepsze wpada Cath z pistolem, żeby ratowac Daniela.
    Między niemi coś jest, że Cath pozostaje u Dziennych... Mimo, że tak bardzo Nocni na nią działają.
    Nie no kończę ten komentarz.
    Czekam na kolejną księgę.
    A tym wracam powracam do swojej wycieczki między Wrocławiem, Katowicami, a Krakowem.

    PS. Szalonego Sylwestra, no i Happy New Year <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę! Można polubić Cole'a! Brawa dla tej pani! :D
      Mam nadzieję, że wycieczka krajoznawcza z pilotem w ręku się udała ;)
      Wszystkiego dobrego na Nowy Rok! :*

      Klaudia99

      Usuń
  3. Aż nie wiem co napisać. Ciekawy rozdział. Na pewno będę czekała na następną część. Pozdrawiam i weny życzę. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! :)
      Również pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego na Nowy Rok! :))

      Klaudia99

      Usuń
  4. Rozdział genialny. Jak to możliwe pisać tak dobrze. No jak?? Podziwiam :*. Strasznie przypadli mi do gustu Cath i Daniel ale szkoda, że nie ma jak na razie nic więcej o Lydii :/
    Mam pytanie z serii prywatnych: "Czy znalazłabyś czas żeby sprawdzić czy dobrze (czasowo) pisze nowe rozdziały?". Chciałabym pisać chociaż trochę tak dobrze jak ty, więc jeśli znalazłabyś czas i chęci, to czy mogłabyś mi pomóc? Z góry dzięki :*

    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejną część ^^
    ~Lucy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci szczerze, że Twoje pytanie całkowicie mnie zaskoczyło! Tak dobrze jak ja? Och, błagam! Bardzo schlebiają mi Twoje słowa, ale nie przesadzasz lekko?:) My, pisarze, mamy nieco za bardzo wybujałą wyobraźnię.
      Nie uważam się za jakiegoś speca, a już tym bardziej nie za jakiegoś mistrza! Sama często robię błędy, które kochana Nessa mi wytyka ;) Ale, matko Boska, no jasne, mogę zobaczyć Twój nowy rozdział ;) Wiem dokładnie, że to osoba postronna jest w stanie wystawić najlepszą opinię. My możemy znaleźć błędy ortograficzne i interpunkcyjne, ale ile można czytać to samo? :)
      Więc oczywiście, że Ci pomogę. A przynajmniej spróbuję ;)

      Klaudia99

      Usuń
    2. Jejku, naprawdę? Dzięki :* mogę twój e-mail?

      Usuń
  5. Hej, myszko! ;* JEZU! Dałaś czadu w tym rozdziale :D Przepraszam ze tak późno ale moje poprawki xD szkoda gadać :D Uczyłam się przez całe mojeee wolneee! :O i do tego pieseł w domu piszczy bo che wyjść, loto po chacie a idź mi z takim szałaputem! :D No nic super rozdziały (3) :D :D Amelia
    PS. Może przewidujesz kiedy będzie część II? Bo nie moge się doczekać! <3 <3 <3 Lovv, mycha! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, mała! :* Nie przepraszaj. Mam nadzieję, że uda ci się wszystko poprawić! Trzymam kciuki! :))
      Druga część jakoś tak za dwa, trzy tygodnie. Do konca stycznia powinien ukazać się rozdział 20 ;)
      Buziaki!

      Klaudia99

      Usuń
    2. *chce :D xp Amelia <33 Pomyliłam się w komie :D

      Usuń
  6. Hej kochana <3
    Oj nareszcie! Ty wiesz ile ja czasu czekałam na Nocnych <3
    No, ale w sumie to przecież (mimo mojej niecierpliwości) dobrze wiem, że wcześniej Nocni nie mogli się pojawić, musiało powstać to napięcie oczekiwania na ich przybycie ;D
    I dzięki temu powstał bardzo dobry efekt! ;) Umieściłaś ich w ostatnim rozdziale tej części, a to sprawia, że to zakończenie jest po prostu jeszcze bardziej ekscytujące niżby mogło się wydawać ;D
    Gdy Col mógł zginąć poczułam dziwny ból... Tak, to Vicky, która od zawsze go nie znosiła nagle... poczuła pewną stratę. I powiem Ci, że chyba właśnie po tym rozdziale się do niego przekonałam ;)
    "Docenisz, gdy stracisz" - jakie to prawdziwe. No tylko, że my go nie straciliśmy i w sumie to teraz się z tego cieszę, bo jednak wiem, że te jego gierki sprawiają, że to opowiadanie jest jeszcze bardziej ekscytujące ;) O ile wcześniej go nie cierpiałam, o tyle teraz nie wyobrażam sobie opowiadania bez niego ;) Kobieta, zmienną jest.
    A, gdy Cat zwiała Colowi to normalnie chłonęłam. Myślałam, że być może się do nich przyłączy, albo że ją porwą, albo, że to wszystko jakaś pułapka. I taka walka toczyła się we mnie aż do ostatnich słów ;)
    No, no czyli jednak nadchodzi nowa królowa ;) Królowa Ciemności!
    Uwielbiam ten mroczny nastrój, który tu zapanował, te zagubienie emocjonalne Cat, jej wygłupy i przedrzeźnianie się z Danielem, żarłoczną Lydię i od dziś nawet zagrywki Cola ;D
    Już sobie wyobrażam Cat jako tą, która będzie przewodzić Nocnymi ;) W sumie to ma twardy charakter, więc się do tego nadaje.
    Ona razem z Danielem są trudnymi osobami i z tym w 100 procentach się zgodzę ;) I właśnie dlatego to co się między nimi wytworzyło jest takie wyjątkowe i jestem ciekawa jak dalej rozwiniesz tą więź ;D
    Kochana, życzę miłego odpoczynku i wracaj do nas z pełnym zapasem weny i niezbędnej motywacji ;D
    Ściskam Cię mocno <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nareszcie udało mi się opublikować tu komentarz ;) Zaczęłam już zapisywać komentarze w Wordzie, bo boję się, ze mi się usuną. A miałam już tak kilka razy. W każdym razie wiesz, że jeśli nie piszę tu to piszę na gadu, bo mam problemy z kompem i nie zawsze robi to co chcę. Ale cieszę się, że tym razem nie zrobił mi psikusa i mogłam tu normalnie opublikować komentarz <3

      Usuń
  7. Rozdział cudowny – a nie często używam takich określeń. Czytając miałam ciarki na plecach. Dla niego warto było przedzierać się przez początkowe rozdziały. ^^
    Tak jak początkowo Cat i Kat się mieszały i nie do końca można było stwierdzić, która akurat jest, to tu... Nadal mam dreszcze. Rozmowa Kat z Willem – urzekająca. Ona dotykająca jego policzka, mówiąca że ich odnajdzie, że należy do nich – widziałam to, czułam! Cholera, czułam jej tęsknotę za nimi! Aż miałam ochotę powiedzieć olej Dziennych, idź z Nocnymi. W ogóle jak ja mam teraz na nich patrzeć, jak na tych złych, co? No nie mogę... Oni tutaj przyszli po nią, nie dla zemsty, ale z powodu takiej samej tęsknoty. Will sam powiedział, że nie czują, a jednak, gdy ona się narodziła, to w ich sercach coś się poruszyło. Cholera, no! Po tym rozdziale z chęcią bym ich przygarnęła. Może i pokój nie jest za duży, ale miejsce się znajdzie, a jeszcze jeden mam wolny. Materace się porozkłada, okna pozasłania – damy radę!

    OdpowiedzUsuń