sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 11



"Staram się jak mogę; nie mam już nikogo do stracenia.
I mam gdzieś czy wzejdzie słońce, to tylko kolejny...
Kolejny dzień, kolejna samotna noc."


Obudziłam się zlana potem. Usiadłam gwałtownie na łóżku, starając się wyrwać z uścisku koszmaru. Serce waliło mi jak szalone, oddech nie pozostawał w tyle. Starałam się uspokoić, licząc fluorescencyjne gwiazdki, błyszczące swą zielonkawą poświatą na suficie.
To właśnie ten wpis z pamiętnika wstrząsnął mną najbardziej. Domyślałam się tego, co mogła zrobić Dominique, gdzieś w głębi czułam, że to właśnie ona zabiła Drusillę. Ale kiedy ktoś w końcu powiedział to głośno... Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Co to niby miało oznaczać? Najpierw myślałam, że nie czeka mnie nic, poza śmiercią. A teraz... Teraz już się pogubiłam. Co było złe? A gdzie się, do cholery, podziało dobro?
Jedyne czym mogłam się pocieszać, to fakt, że Drusilla była człowiekiem. Wiem, wiem - to żadne pocieszenie. Ale dla mnie jakaś iskierka nadziei. Początkowo zakładałam, że Dominique stała się wynaturzeniem, którego świat wampirów nie znał - potworem żywiącym się krwią innych należących do jego gatunku. Przypomniałam sobie jednak słowa historyka, który mówił, że niegdyś ludzie wierzyli, że za dobrą służbę i całkowite oddanie się wampirowi (co wiązało się oczywiście z oddawaniem mu nie tylko czci, ale i krwi), zostaną oni w nagrodę przemienieni. Pozostawali nadal tacy, którzy starali się nas zabijać - szczególnie Nocnych; my ze swoim podobieństwem do ludzi mogliśmy żyć bezpiecznie między nimi - byli też tacy, którym imponowały kły. I oczywiście wszystkie dobrodziejstwa, które się z nimi wiązały, takie jak: siła, witalność, wieczne piękno i młodość.
Przeklęci na wieczność, skazani na łaknienie krwi. A to wszystko za tak przyziemne wartości jak uroda. Ale nikt już nie wspomina o tym, że aby przeżyć, będziesz musiał zniszczyć inne istnienie. Nikt nie myśli o samotności, odtrąceniu, inności. Nawet po tylu latach ludzie marzą wciąż o tym samym.
Żałosne.
Z chęcią oddam swoje kły. I pragnienie krwi, i sobowtóra, i cały ból przemiany, który nie opuszcza mnie od kilku dni. Proszę bardzo. Nawet dopłacę.
- Wszystko okay? - wymamrotała Lydia, przewracając się w pościeli.
- Tak, Kiełku. Śpij.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Natychmiast zakryła głowę kołdrą i oddała się z powrotem w ramiona Morfeusza.
Zacisnęłam powieki, walcząc z bólem, który w ciągu kilku ostatnich godzin przestał obejmować już tylko kły a zajął całe moje ciało. Nie było tak, jak to opisywała Dominique. Nie przestałam czuć swojego ciała. Wręcz przeciwnie. Nagle stało się ono dotkliwsze na każdy dotyk, nawet powiew wiatru. Myślałam, że zwariuję. Krok, wyciągnięcie dłoni. A nawet mówienie. To wszystko tak bardzo bolało... Nie wiedziałam, jak długo jeszcze wytrzymam. Próbowałam nie myśleć o tym, skupić się na innych problemach. Ale z czasem uświadomiłam sobie, że to właśnie ten promieniujący, tępy ból jest moim największym zmartwieniem.
Nie martwiłam się, że rzucę się do gardła jakiemuś człowiekowi. Ludzi nie było na terenie Akademii. W tej kwestii byłam spokojna. Gdybym jeszcze wiedziała, co przyniesie jutro, może potrafiłabym znów zasnąć...
Zakopałam się w pościeli i odwróciłam na brzuch. Szybko jednak zmieniłam pozycję, czując narastające mdłości. Miałam wrażenie, że wypita wieczorem krew bulgocze mi w żołądku. Nagle zrobiłam się jeszcze słabsza niż zazwyczaj. Przymknęłam ociężałe powieki, gotowa zasnąć.
Może to tak wygląda koniec? Może już wystarczająco się wycierpiałam a teraz po prostu zasnę...? Żegnaj, Świecie. Nie byłam najlepszą osobą. Nawet nie chciałam być. Nigdy nie pragnęłam utknąć w schemacie, prowadzić rutynowego życia. Mąż, dzieci, praca w biurze. To nigdy nie było dla mnie. Chciałam wierzyć, że ze swoimi fioletowymi oczami jestem przeznaczona jakimś wyższym celom. A tu proszę. Odchodzę z tego świata właściwie nie dokonawszy niczego.
Życie to dziwka. Okrutna, niesprawiedliwa dziwka.
Jeszcze raz spojrzałam w stronę łóżka Lydii, ale obraz rozmył się jak w zepsutym telewizorze. Albo jakbym miała oczy pełne łez.
Pozwoliłam sobie na cichy płacz, który i tak nie przyniósł mi ulgi.
Ten ostatni raz mogę być słaba. Zbyt długo ukrywałam się w zbroi twardej suki. Pod koniec życia przyszła pora by ją zrzucić i pozwolić sobie na bycie tym zagubionym dzieckiem, które we mnie żyje.
Wkrótce potem zasnęłam, marząc o tym, by w śnie znaleźć ukojenie.


Rano jednak nie było lepiej. Wiedziałam, że nie umarłam, gdy wraz z promieniami słonecznymi uderzyła we mnie nowa fala bólu.
To było jeszcze gorsze niż kac. Dużo gorsze. Choć objawy pozostawały te same. Ból głowy, nudności, kończyny jak z ołowiu. I chociaż wyglądałam tylko trochę lepiej niż się czułam, ubrałam się i poszłam na lekcje.
Nie chciałam martwić Marlene; jeszcze zaczęłaby węszyć. I wydałaby się nasza mała eskapada do jej gabinetu i na ukryty strych.
Lydia była prawie tak mocno zmordowana jak ja i nie zauważyła, jak bardzo ze mną źle. I chociaż Daniel i tak mnie unikał, nie poszłam na śniadanie, by nie przykuć przypadkiem jego uwagi. Albo Cole'a. Nie byłam teraz w nastroju do całowania.
Historyk, pan Williams, powitał mnie krzywym uśmieszkiem.
- Witamy wśród żywych, panno Evans. A powiadają, że umiar to cnota.
Miałam ochotę pokazać mu środkowy palec. Ale gdzie była moja ręka? A co z moim palcem?
Gdzie do diabła byłam J A?!
Historyk coś mówił, ale nie docierały do mnie jego słowa. Widziałam, jak otwiera usta, ale nic nie słyszałam.
Docisnęłam dłonie do skroni, walcząc teraz również z nieostrym obrazem. Ktoś dotknął mojego ramienia, wywołując falę bólu. Zasyczałam, odskakując w bok. Popełniłam jednak błąd - na moje ciało padały promienie słoneczne. Zerwałam się do biegu, wymijając oniemiałych uczniów.
Wybiegłam z klasy z prędkością, której zdecydowanie nie znałam u siebie wcześniej. Chciałam się schować. Gdzieś, gdziekolwiek. Wszędzie jednak było zbyt dużo słońca. Mój pokój, korytarze, łazienki. Zbyt dużo słońca. Zbyt dużo...
W końcu ukryłam się wśród śmieci pod schodami. Śmierdziało tu papierosami, kurzem. Ale nie było słońca. I ludzi, których mogłabym osuszyć z krwi.
Jezu, Evans, co się z tobą dzieje?!
Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam głośno szlochać. Nie minęła chwila, gdy zaśmiewałam się do rozpuku, rozrzucając i kopiąc znajdujące się pod schodami śmieci.
Co się ze mną dzieje?
Nie mogą mnie znaleźć!, pomyślałam przerażona, zatykając usta dłonią. Zwiążą mnie, zamkną na strychu. Odbiorą mi krew, zabiorą mi wszystko. I umrę, jak Dominique.
Nie! Tylko nie to! Nie chcę umierać! Błagam!
Znów zaczęłam płakać i mamrotać pod nosem słowa modlitwy. Nigdy nie wierzyłam w Boga tak mocno, jak teraz.
Ojcze Nasz, któryś jest w Niebie...
,,Módl się, dziecko. Tylko to ci pozostało..."
Święć się Imię Twoje...
Kiedy ktoś nagle zamknął mnie w uścisku, zaczęłam szlochać głośniej. Starałam się wyrwać, wierzgałam nogami, kopiąc swojego przeciwnika na oślep. Nie uspokoiłam się nawet wtedy, gdy poczułam znajomy zapach szałwii. 
- Cicho, Cat - szeptał znajomy, zachrypnięty od papierosów głos. - Jestem z tobą, księżniczko. Już dobrze, słyszysz?
- Nic nie jest dobrze, Danielu! - wykrzyknęłam. - Ciemność! Ona mnie pochłania, słyszysz?! Ma mnie. Tak blisko...
- Ona nie wygra, Catherine. Nie pozwolę na to. Uspokój się. Już wszystko dobrze.
Nie potrafiłam się jednak uspokoić. Bałam się światła, bałam się tego, co się ze mną dzieje. Dlatego też starałam się za wszelką cenę wydostać z uścisku Daniela. Nie chciałam, by mnie złapano. Nie chciałam, by Marlene dowiedziała się, że ja już wiem.
- Oni mnie zabiją - wyłkałam, nadal szarpiąc się w silnym uścisku Daniela. - Świruję. Jak Ona. Staję się wariatką, prawda? Umieram. Jak Ona. Staję się potworem.... Boże, dobry Boże, któryś jest w Niebie...
Urwałam nagle, czując zapach piękniejszy, niż ten towarzyszący najwystawniejszej kolacji świata. To było jak mieszanka wspanialsza nawet od najdroższych perfum świata, najwykwintniejszych dań i najsłodszych kwiatów.
Krew.
Odepchnęłam Daniela, przybrałam pozycję do ataku. To była moja krew! Nie chciałam jej oddać walkowerem! Nie jemu! Nikomu!
TO MOJA KREW!!!
Kły mi się wysunęły, ból ustąpił miejsca łaknieniu tak silnemu, że aż niewyobrażalnemu. Czułam krew, chciałam krwi, myślałam krwią. Byłam krwią. Nic innego nie miało w tej chwili znaczenia. Tylko ja i moja krew.
Krew, krew, krew, krew!
- Tak, Catherine. Wypij to.
Wyrwałam szklankę z rąk Marlene i wychyliłam jej zawartość jednym haustem. Słodka, gęsta ciecz spłynęła przełykiem, ugasiła pożar w moim gardle.
Ale nie tam głęboko we mnie, w ciemności.
Chciałam więcej. Dużo więcej. Łapczywie oblizałam wargi i otarłam kły z każdej kropelki. Moje ciało błagało o więcej krwi. Kły pozostawały wysunięte. Gotowe.
Nagle wszystko zniknęło. Głód, chęć mordu, strach przed słońcem. A także Marlene, obejmujący mnie Daniel.
Osunęłam się w ciemność.


Obudziłam się w gabinecie Marlene z tępym bólem rozsadzającym mi czaszkę. Nie był to jednak ból, który katował mnie od kilku dni. Ten był, o dziwo, znośny.
W ciasnym pomieszczeniu naliczyłam z pięć osób. Daniel i Lydia żywo gestykulowali, tłumacząc coś Marlene i Johnowi. Za to pielęgniarka Eloise i jeden ze strażników Johna czuwali nade mną. O, to jednak sześć osób. Siedem wraz ze mną.
- Trzeba było od razu przyjść do mnie!- biadoliła Marlene.
- I co byś zrobiła? - burknął Daniel. - Nie byliśmy pewni. W ogóle nie wiedzieliśmy, że sprawy zajdą tak daleko...
- Trzeba było zapytać!
- Ale jak tylko ktoś wspomina o Dominique to wszyscy dostają świra! - wykrzyknęła Lydia.
- Jezu, nie krzyczcie - wymamrotałam, starając dźgnąć się do pozycji siedzącej. - Niektórzy tutaj zebrani przeszli dziś załamanie nerwowe.
- Cat! - Lydia rzuciła mi się na szyję z całą siłą swego potężnego ciała. Auć. - Tak się martwiłam!
Uścisnęłam przyjaciółkę, po czym ta pomogła mi wstać. Pilnujący mnie strażnik łypnął na mnie groźnie. Wyciągnął przed siebie dłonie, ale nie miałam pojęcia, w jakim celu. Po to by mnie złapać czy może powstrzymać w razie kolejnego niekontrolowanego ataku?
- Jezu, odsuńcie się trochę - mruknęłam. - Nie mam czym oddychać.
Wszyscy zebrani zlustrowali mnie uważnym spojrzeniem. Chyba doszli do wniosku, że chwilowo naprawdę nic mi nie jest, bo Marlene poprosiła pielęgniarkę i zbyt gorliwego strażnika o opuszczenie gabinetu.
Lydia i Daniel również byli proszeni o wyjście, ale twardo stali w postanowieniu, że prędzej wyciągną stąd ich truchło niż zostawią mnie z własnej woli.
Marlene zrezygnowana usiadła w swoim fotelu. Zdjęła okulary i potarła nasadę nosa, co zwykle oznaczało bezradność i zmęczenie.
- Dobra. To co wiecie?
- Że Dominique mieszkała na poddaszu Akademii - oznajmiła Lydia.
- I że zaczęła wariować - dorzucił Daniel.
Dobra, to teraz moja kolej. Odwlekając to jak najdłużej, podeszłam do okna i musnęłam palcem nieskazitelnie czystą szybę.
- W napadzie szału zaatakowała swoją służącą - wyszeptałam. - Zabiła ją, wypiła jej krew i... I poczuła się lepiej.
Lydia pisnęła zaskoczona, Daniel wziął drżący oddech. A Marlene i John przyjęli tę informację bez mrugnięcia okiem. Zapewne wiedzieli o wszystkim już wcześniej.
- Reasumując - odezwała się po chwili Marlene - znaleźliście dziennik Dominique Iwanow.
Skinęłam głową. Przyjaciele mi zawtórowali.
- Jak rozumiem, włamaliście się na strych - dodała Marlene, marszcząc brwi.
- To była moja inicjatywa! - rzuciłam szybko, nim Daniel zacząłby coś ściemniać. - Towarzyszył mi tylko Shane.
- Kto znalazł pamiętnik?
Przełknęłam ślinę na wspomnienie wizji.
- Wi... Widziałam Ją.
Oczy Marlene rozszerzyły się.
- Co? Naprawdę? Jak wyglądała?
Podeszłam do wolnego fotela i usiadłam. Czułam, że nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa.
- Jak ja - odparłam cicho, ze wstydem, ale i strachem.
John parsknął.
- Z całym szacunkiem, ale to niemożliwe. U kobiet z rodu Iwanow pojawiały się zdolności odróżniające je od typowych Dziennych, to fakt. Ale od stu sześćdziesięciu czterech lat nie pojawił się żaden sobowtór!
Sobowtór. Bardzo ciekawe słowo.
- Widziałam tylko niewyraźną fotografię w starej encyklopedii - przyznałam. - Ale natknęliśmy się również na szczegółowy opis Dominique. Miała fioletowe oczy i płowe włosy. - Pociągnęłam za pasmo swoich rozczochranych, wiśniowych włosów. - A one takie były nim zaczęłam je farbować.
Marlene pochyliła się nad blatem biurka i spojrzała mi prosto w oczy. Jej własne iskrzyły z podniecenia.
- Czyli to wcale nie są soczewki? Niesamowite!
Objęłam się ramionami i spojrzałam na skulonych za mną przyjaciół. Ich twarze były jak maski- zero uśmiechu, złości, strachu. Wpatrywali się twardo w dyrektorkę, oczekując wyjaśnień.
- Dlaczego Iwanow? - zapytałam nagle. - Nie jest to amerykańskie nazwisko. Raczej... Rosyjskie...?
Marlene uśmiechnęła się łagodnie.
- Blisko, Cat. To nazwisko wywodzi się z Bułgarii. Zakładano, że to właśnie tam pojawiły się pierwsze wampiry. Nie wiadomo ile w tym prawdy. Ale na pewno wywodziły się z niej twoje poprzedniczki. Po narodzinach Dominique jej matka przeniosła się tutaj, do Ameryki. Niestety biedaczka zmarła kilka miesięcy później. Władze naszej Akademii zajęły się noworodkiem. Resztę historii mniej więcej znasz.
W milczeniu trawiłam jej słowa.
- Czyli wywodzę się z bułgarskiego rodu Iwanowów?
- Tak, kochanie.
Coś mi się jednak nie zgadzało.
- Jak to możliwe, że ród nie wygasł na Dominique? - zapytałam. - Doczytałam pamiętnik praktycznie do końca. A z twojej opowieści nie wnioskuję, by miała rodzeństwo.
- Bo nie miała, masz rację - przyznała Marlene. - A wy źle się wyraziliście, mówiąc, że Dominique zwariowała. Pamiętnik, który znaleźliście, zawiera dopiero początek jej historii. Początek jej tragedii.
Powoli przełknęłam ślinę i obejrzałam się na równie wytrąconych z równowagi przyjaciół.
Czekałam w napięciu na ciąg dalszy historii.
- Otóż to, co wy i Dominique błędnie wzięliście za oznaki wariactwa, tak naprawdę nim nie było. Dominique, a właściwie Katerina Viktorija, zmieniała się w Nocnego.



***

Cześć Wam! :))

Dziś znów krótko... Niestety. Chciałam napisać nieco dłuższy rozdział, ale nie wyszło. I to nie tylko  z braku czasu a z faktu, że w tym momencie najlepiej było mi zakończyć. Wiadomo, w opowiadaniu o wampirach musi trochę powiać grozą :D
Dziś niestety już Was pozostawiam, ale - staram się niczego nie obiecywać - jest możliwość, że rozdział 12 pojawi się jeszcze jutro :) Po części jest już zapisany. A swoim rozmiarem nie przewyższa tego, więc... Czemu by go nie opublikować..? :)
Klaudia ogarnęła jak zrobić spis treści! Yeah! Gdybym jednak zalegała z aktualizacją go, przypominajcie :)
A, no i umiem wstawiać gify do rozdziału! xd  Skomplikowane to jak budowa cepa, wiem. Ale teraz na pewno rozdział będzie wyglądał ciekawiej. ( I będzie sprawiał wrażenie dłuższego XD)

Rozdział dedykuję jakże cudownej Amelii, bez której to on zapewne by nie powstał. Ameluś, błagam, przestać mi wiercić dziurę w brzuchu o nowy post i zabierz się za naukę! xd :**
A teraz jeszcze podzielę się z wami moją nową, życiową maksymą, którą zawdzięczam oczywiście Amelii: 
Pamiętajcie, Kochani, staczać to się może żul z ulicy. Nie wątpcie w siebie, choćby było nie wiadomo jak ciężko!

Buziaki!
Wasza Klaudia99






3 komentarze:

  1. Oja D: Sobowtóry... i ta zmiana w Nocnego! Jeju robi się ciekawie. Ciekawe, czy Cat też grozi przemiana, kurcze, tyle emocji, chcę więcej! Niemal połknęłam ten rozdział i wciąż jestem głodna nowych wrażeń, kobieto wykończysz mnie - ale w pozytywnym sensie :d
    Cóż mi pozostaje? Czekanie na następny, zgaduję.
    Mam nadzieję, że nie będzie trwało to długo!
    Ściskam
    Elena

    PS. Dziękuję za informację :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomysł ze sobiwtórami nie jest niczym nowym, ale niezmiennie fascynuje. Cat słabnie, poza tym – tak jak jej przodkini – zamienia się w nocnego. Niezwykły pomysł, trzeba przyznać. Kiedy na drugi plan schodzą miłosne rozterek Cat, jest cudownie.
    Teraz na moment wrócę do jej charakteru. To było uzasadnione szaleństwo – to pragnienie, krew i atak szału. Tak, ale nie początkowe jej zachowanie, kiedy to nie wiedziała czego naprawdę chce. I jak tu jestem w stanie to zrozumieć, tam tak nie byłam, dlatego tak uparcie twierdziłam, ze ona nie ma charakteru. Ale rozwinęłaś się, rozdziały są dużo lepsze niż były, dlatego cieszę się, że nie przestałam czytać po początku. Naprawdę, ta historia ma wielki potencjał i mam nadzieję, że go wykorzystasz.
    Cóż, przechodzę dalej, aż nadto spragniony wyjaśnień ^^ Urywki to nie to samo, co przeczytać całość :D

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
  3. Zraniłaś Daniele... Ałć... Jak mogłaś? Cole nadal jest dziwny i nie wiem o co mu chodzi. A tak coś mi zaświtało. Kiedyś powiedziałabym, że to niemożliwe, iż Cat po tak krótkim czasie zakochała się nim (choć może lepszym określeniem byłoby zauroczyła się). Teraz, opierając się na własnym doświadczeniu, twierdzę, że jest to jak najbardziej możliwe, i tak – w realnym życiu, a nie w opowiadaniu. Oczywiście nie twierdzę, że każdy przypadek tak ma, ale można mnie brać za przykład potwierdzający takie sytuacje.
    To tyle odnośnie sercowych rozkmin Cat.

    Czyli teraz Cat zamienia się Nocnego? Och, nie mogę się doczekać tego, co jest dalej! ^^ hmm... zje Kiełka? Wiem, teraz jest jej przyjaciółką, ale no cóż... Raczej nikt by się tego nie spodziewał. :D
    Trochę zaskoczyło mnie to, że dyrektorka nie wiedziała, iż Cat nosi soczewki, a fiolet to jej naturalny kolor. Zresztą tak samo jak to, że nie widziała wcześniej podobieństwa (identyczności), to co? Ona nie widziała nigdy zdjęcia Dominique? A w ogóle co się stało z kobitą? Żyje jeszcze? A może spotka się z Cat?
    Jest coraz ciekawiej! ^^

    OdpowiedzUsuń