Halsey- Hold Me Down
"Samolubna - biorę to co chcę i nazywam swoją własnością.
Jestem bezradna, chwytam się resztek pewności siebie..."
"Samolubna - biorę to co chcę i nazywam swoją własnością.
Jestem bezradna, chwytam się resztek pewności siebie..."
Ociągając się ruszyłam za Marlene. Myślałam, że zaprowadzi mnie do swojego gabinetu,
jak zwykle. Ta jednak nie zatrzymała się na pierwszym piętrze, szła wyżej po
schodach, aż na trzecie piętro. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że
Marlene prowadzi mnie... do swojej sypialni.
Dyrektorka
podeszła do jednych z wielu drzwi w korytarzu i przekręciła klucz w zamku.
Kiedy zaraz za nią wsunęłam się do pomieszczenia, ze zdumienia aż otworzyłam
oczy.
Jeszcze
nigdy nie byłam w sypialni żadnego z nauczycieli. Panował tu taki przepych...
Było tu wszystko - zaczynając od wypasionego sprzętu AGD i RTV po pełne klasy
meble.
Pośrodku ogromnego pomieszczenia stało pokaźne łóżko z baldachimem godnym
królowej. Szafa z przeszklonymi drzwiami zajmowała całą ścianę po mojej lewej
stronie. Plac po prawo zagospodarowany był przez ogromną, skórzaną kanapę,
fotele i kawowy stolik oraz kominek, w którym wesoło trzaskały płomienie. Poza
tym w pokoju było jeszcze masywne dębowe biurko i regał pełen segregatorów na
dokumenty oraz wspaniały, staromodny barek po brzegi wypełniony kryształowymi
karafkami.
Jezu,
jakże blado wypadała moja jaskinia Barbie przy tym pokoju!
-
Rozgość się - rzuciła Marlene, na chwilę znikając z telefonem w łazience.
Nieco
niepewnie przysiadłam na krawędzi kanapy. Bałam się, że jeśli tylko
czegokolwiek dotknę, to rozpłynie się w powietrzu jak dobry sen. Czekając
na Marlene, starałam się skupiać wzrok na skaczących w kominku płomieniach.
Wokół mnie było jednak zbyt wiele cudownych rzeczy, bym podniecała się
płomieniami. Chłonęłam łapczywie widoki jak gąbka.
-
Krwi? - zapytała Marlene, która pojawiła się w pomieszczeniu.
Skinęłam
głową, podziwiając dalej.
Podobała
mi drewniana boazeria na ścianach. Wyglądało to niezwykle kunsztownie. Ale
jednocześnie miało się wrażenie, że przebywa się w drewnianej chatce w głębi
lasu. Niby fajnie, ale naoglądałam się w życiu sporo horrorów z takim właśnie
domkiem w tle. Dopiero
po chwili dostrzegłam drzwi. Miały ten sam kolor co boazeria, więc naprawdę
trudno było je zlokalizować. Co tam mogło być? Prywatny basen? Helikopter?
Jeny,
fantazjuję. Mama często mówiła, że mam wybujałą wyobraźnię.
Z
uśmiechem przyjęłam szklankę od Marlene. Pociągnęłam łyk i zdusiłam jęk
rozkoszy. Jezu, była wyśmienita! Gęsta i słodka. Nasza była bardziej wodnista i
dawała królikiem. A ta... Czysty nektar bogów.
Odhaczyć:
oszczędzają na nas, a sami żyją w luksusach. Sprytnie.
-
Urodziny masz dopiero w lutym, ale kiedy to zobaczyłam, pomyślałam o tobie
Zlustrowałam
dyrektorkę zaskoczonym spojrzeniem. Myślałam, że będzie chciała rozmawiać. A
ona zachowywała się tak, jakby już dawno odesłała nasz konflikt w zapomnienie. Przyjęłam
od Marlene ogromny, udekorowany kokardą karton z dozą niepewności. Odstawiłam
szklankę na stolik i uniosłam wieko pudła. Zszokowana wyciągnęłam z niego...
balową suknię.
Jęknęłam
donośnie.
-
Marlene...
-
Nie powiesz mi, że nie jest cudowna! - obruszyła się dyrektorka. - Na zimowy bal
będzie jak znalazł!
Miała
rację. Sukienka była prześliczna. Cała czarna, z delikatną w dotyku tiulową
spódnicą. W talii ściśnięta była paskiem materiału wiśniowym jak moje włosy.
Podobny motyw pojawiał się przy wykończeniu spódnicy. Bez ramiączek, ale długa
do kostek. Skromna, ale jednocześnie seksowna. Cudowna,
chociaż nie gustowałam w sukienkach. Jednak nawet ja, całkowita przeciwniczka kobiecości, dostrzegałam jej atuty.
-
Ale ja nie wybieram się na bal - oznajmiłam. - Mam...
Marlene
ze zrozumieniem pokiwała głową.
-
Wiem, skarbie. Ale przecież nie musisz tańczyć.
Włożyłam
suknie do pudełka i zamknęłam je. Odłożyłam je na bok i potarłam dłońmi o
kolana.
-
No nie wiem.
-
Ale ja wiem, Cat. Taka impreza dobrze ci zrobi. - Marlene z uśmiechem przysunęła się bliżej mnie. - Odstresujesz się.
-
Mnie nie bawią takie imprezy, wiesz o tym.
-
Słyszałam, że zaprosił cię Cole Turner - wymruczała dyrektorka, uśmiechając się
szerzej. - Nie powiesz mi, że nie chcesz z nim pójść...
Wolałabym
robić z nim inne rzeczy, jeśli mam być szczera. Bal nie prezentował się
wystarczająco atrakcyjnie, kiedy miałam do dyspozycji inne... atrakcje.
- To
świetna okazja, by oderwać się od teraźniejszości - nalegała dalej Marlene. -
Będą twoje ulubione krewetki...
Roześmiałam
się wbrew sobie.
-
Nie pomagasz.
-
No, dawaj, Cat. Czyżby c i e b i e opuściła odwaga?
Spojrzałam
na nią zaskoczona. Podpuszczała mnie!
-
Zastanowię się nad tym - obiecałam, niechętnie wstając z jakże wygodnej kanapy.
Ale
tak serio, to w ogóle nie przekonała mnie w kwestii balu.
-
Ja wiem, że już czujecie święta, że żyjecie świątecznym balem. Ale do wieczora
jeszcze daleko. - Historyk uśmiechnął się zadowolony, gdy odpowiedział mu chór
jęków. - Skupcie się. Wiecie z ostatniej lekcji, że wampiry brały udział w
wyprawach krzyżowych. Pomogliśmy chrześcijanom zdobyć Jerozolimę, zabijając
przy okazji tysiące ludzi. Ale to nie religia, nie będziemy dyskutować o kwestii
wiary. Wiedzcie jednak, że to dzięki nam chrześcijaństwo rozkwitło. Zaczęto
budować kapliczki, coraz częściej się modlono. Tu jednak powtórzył się problem
wieży Babel. Kaplice musiały być usytuowane gdzieś wysoko, by być najbliżej
Nieba i Boga. Budowle były też bardzo wysokie. Dlatego znane katedry są tak
ogromne. Przykłady macie w podręczniku na stronie...
Westchnęłam
i otworzyłam książkę na pierwszej lepszej stronie.
Dziś
wieczorem miał się odbyć świąteczny bal. To ponoć wielopokoleniowa tradycja,
która od wieków ma swoje miejsce w wigilijny wieczór. Świece, smokingi,
jemioła. Podobno jest magicznie.
Ja
jednak przez cały dzień włóczyłam się pośród radosnych nastolatków z jedną
myślą - są to moje pierwsze święta, które spędzę bez rodziców i brata.
Między
innymi dlatego nie miałam ochoty na bale.
Lydia
niemalże rozchorowała się z radości. Od tygodni robiła piruety w swojej
wielowarstwowej, krzykliwie różowej sukni. A że ona jest duża a przestrzeń w
naszym pokoju stosunkowo niewielka, nie najlepiej to wyglądało. Mojej lokatorce
to jednak nie przeszkadzało. Podobnie jak to, że nikt jej nie zaprosił.
-
Idę tam tylko dla tych uroczych, małych przystawek i babeczek - odpowiadała za
każdym razem, gdy przygaszałam jej entuzjazm pytaniem o partnera.
Cole
koniec końców skapitulował i zaprosił inną dziewczynę. Nie przestał jednak ze
mną flirtować i posyłać mi tych swoich seksownych, nieco łajdackich uśmiechów.
Z każdym dniem nabierałam jednak przeświadczenia, że robi to tylko po to, by się
nie zbłaźnić. W końcu, która typiara daje kosza Cole'owi Turnerowi? To by
zdecydowanie zniszczyło mu reputację. Musi więc albo mnie zaliczyć, albo się
ośmieszyć.
Ciekawe, jak postąpi...? Hmm... Trudny wybór.
Przetrwałam
historię, potem całą masę innych, nudnych lekcji. Kiedy w końcu zaszyłam się w swojej
Jaskini Barbie, ulżyło mi. I to nie tylko ze względu na ciężki dzień jaki
miałam za sobą. A na piekło, które dopiero się rozpoczynało. Zaraz po ostatnim
dzwonku na korytarze wylało się morze napalonych balem nastolatków. Nie
potrafię opisać tego, co się działo. Dziewczyny z mojego roku piszczały, śmiały
się, umawiały na czesanie i makijaż, uczyły chodzić na obcasach... A dostanie
się do wolnej kabiny prysznicowej graniczyło z cudem! Ba! Dotarcie do samej
łazienki na parterze było cudem. Kolejka zaczynała się już od jadalni.
Serio, istna rzeź.
Lydia była oczywiście wśród tych rozanielonych pannic.
A ja siedziałam w swoich ulubionych dresach, bez makijażu,
soczewek, z mokrymi po prysznicu włosami i siorbałam krew. Nikomu nie
wadziłam, nie wdawałam się w kłótnie o dodatki. Byłam spokojna jak nigdy.
- Ta czy ta? - Lydia uniosła w górę dwa beżowe... Dwa beżowe
zdechłe węże?
Zmarszczyłam brwi.
- A co to niby jest?
- Pończochy, kretynko! Nigdy nie widziałaś pończoch?
- A widziałaś mnie kiedykolwiek w czymś seksowniejszym niż
to? - parsknęłam, wskazując na swoje workowate dresy.
- Tak - mruknęła Lydia, wybierając jednego z
"węży". - W pidżamie.
Pokazałam jej środkowy palec. Ta jednak wróciła już do
rzucania się po pokoju jak paranoiczka. Różowa, puszysta paranoiczka. W tak
małej przestrzeni było to niebezpieczne.
Po chwili krzątaniny Lydia znów na mnie spojrzała. Tym
razem błagalnie.
- Zasznuruj mi gorset.
Zamrugałam, by przyswoić jej prośbę. Równie dobrze mogła jednak mówić po chińsku. Zrozumiałybyśmy się
podobnie.
- Co mam zrobić?!
Lydia westchnęła i odwróciła się do mnie plecami.
- Widzisz te dwa końce sznurka? - zapytała, gdy do niej
podeszłam. - Chwyć je i pociągnij. Jakbyś sznurowała trampki.
Po dziecięciu minutach przekleństw, bólu i potu udało nam
się obu wyjść cało z tej batalii. Nie będę opisywać jak to wyglądało. Serio,
wstyd totalny. Daruję więc sobie szczegóły.
- Chodź ze mną - poprosiła słodko Lydia, wykopując spod
mojego łóżka karton z suknią. - Będziesz się mogła zwinąć już po pierwszych
minutach, ale pozwól się ludziom zobaczyć w tej sukience. Szkoda jej marnować.
Błagam, nie rób jej tego!
Marszcząc czoło spoglądałam to na karton z suknią, to na
Lydię.
- Niech cię szlag, Thompson - mruknęłam. - Narobiłaś mi smaka
tymi babeczkami.
Radosny pisk Lydii towarzyszył mi przez cały okres
przygotowań.
- Wyglądam jak idiotka - poskarżyłam się kilka minut później,
szarpiąc za materiał spódnicy. - Czuję się jak idiotka - dodałam, przypominając
sobie minę Lydii na widok mojego spaceru na obcasach.
- Będzie świetnie! - dopingowała mnie przyjaciółka. - Jeszcze
makijaż i włosy, a będziesz wyglądała lepiej.
Westchnęłam i sięgnęłam po leżącą na biurku prostownicę
Lydii. Moje włosy już wyschły, ale i pokręciły się. Nienawidziłam tego. Były
takie pofalowane - ni to loki ni proste. Albo jedno albo drugie. Nie lubiłam być
pośrodku.
- Nie! - krzyknęła Lydia, wyrywając mi różowe urządzenie z
dłoni. - Zostaw takie. Są cudowne!
Popatrzyłam na nią jak na wariatkę.
- Są takie...
- Naturalne - podpowiedziała wampirzyca. - Czyli cudowne.
Krytycznym wzrokiem przyjrzałam się oklapłym falom.
- To daj chociaż wsuwki. Coś zrobić z nimi muszę. Nie ma
bata.
Lydia westchnęła.
- Siadaj i nie marudź. Zaraz zrobię z ciebie boginię.
Może jak bogini nie wyglądałam, ale zrobiony przez Lydię
wodospad prezentował się niezwykle.
Kiedy już dobry humor Thompson zaczął mi się udzielać,
stała się prawdziwa tragedia. Subtelny uśmiech przerodził się we wrzask paniki.
- Co się stało? - spytała przerażona Lydia,wskakując na
krzesło. - Czy to pająk?
Mimo swojego cierpienia wybuchnęłam śmiechem.
- Wampir cykający się pająków?
Lydia wywróciła oczami i ponownie spytała o powód mojej
paniki.
- Nie mam soczewek! - wykrzyknęłam. - Skończyły się. - Na
potwierdzenie moich słów zamachałam jej pustym pudełkiem prosto przed nosem. -
Nic. Null. Zero.
- I w czym tkwi problem? - spytała znudzonym głosem
wampirzyca, złażąc z krzesła. - Powiedz, że to są soczewki. I po kłopocie.
Spojrzałam na nią jak na kretynkę.
- Ale... - Ale to się mogło udać! Kiełku, jesteś genialna! -
Zabiję cię innym razem. Na razie czeka nas bal!
- Racja. Najpierw musimy powalić wszystkich zebranych na
kolana.
- A potem cię zabiję.
- Trzymam cię za słowo
Miało być magicznie. I było. Skąpana w świetle choinkowych
lampek jadalnia prezentowała się inaczej, bardziej tajemniczo. Stoły poodsuwano
pod ściany, dekorując je świątecznymi obrusami, świerkowymi wieńcami i
półmiskami pełnymi smakowitych potraw. Jadalnia zawsze wyglądała na dużą, ale z
pozostawionym do tańczenia placem wyglądała na ogromną. Uczucie to potęgowało
największe i najwspanialsze drzewko, jakie kiedykolwiek widziałam. Usytuowane
było zaraz koło prowizorycznej sceny, na której już siedział zespół wyposażony
w wiolonczele, skrzypce kontrabasy i fortepian. Miało się wrażenie, jakby cala
sceneria została tu przeniesiona z jakiegoś filmu fantasy. Irracjonalności
całemu temu niesamowitemu pejzażowi dodawaliśmy my - wystrojeni w suknie i
smokingi rodem z serialu kostiumowego.
Chłonęłam widoki jak gąbka. Ta gra świateł, dźwięków,
zapachów. Czułam się jak w kalejdoskopie. Miałam ochotę wszystkiego dotknąć,
posmakować - byleby upewnić się, że to nie jest sen. A nawet jeśli okazałoby
się, że to wszystko jest tylko najwspanialszym snem jaki kiedykolwiek przyszło
mi śnić, nie miałam najmniejszej ochoty się budzić.
Dziewczyny prezentowały się niezwykle w balowych i
kolorowych jak świat wiosną sukniach. Dodatki przyćmiewały nawet te, które
ozdabiały choinkę, a fryzury i makijaże wyglądały jak wykonane w profesjonalnym
salonie. Ale chłopcy nie odstawali od nas taktem. W swoich idealnie wykrojonych
smokingach prezentowali się dostojnie jak nigdy. Patrząc po ich twarzach
uświadomiłam sobie, że większości z nich nie poznaję. Cholera, ale też garnitur
potrafi zmienić człowieka.
- A nie mówiłam? - wymruczała Lydia, biorąc mnie pod ramię. -
Nie będziesz żałować.
Mówiła coś jeszcze, ale ja już jej nie słuchałam. Bo do
sali wszedł Cole. Ze swoją olśniewającą, rudowłosą Clarissą Jakąśtam. Oboje
wyglądali świetnie, ich kreacje dopełniały się. Ale to Turner grał pierwsze
skrzypce w tej parze. Perfekcyjnie zaczesane do tyłu ciemne włosy, błyszczący
bielą uśmiech, dopasowany, czarny garnitur.
Na jego widok zabrałam z tacy przechodzącego obok kelnera
dwa kieliszki szampana. Z czego jeden wychyliłam jednym haustem.
Cholera.
Usiadłam przy stoliku obok Lydii, ściskając w dłoniach
nóżkę kieliszka.
- A mnie nie wzięłaś? - mruknęła Lydia z ustami pełnymi
lukrowanej babeczki. - Nie wiedziałam, że twoje chamstwo sięga aż tak głęboko.
Zignorowałam ją. Byłam zbyt zajęta wystukiwaniem swojej
wściekłości nogą o podłogę.
Cholera. Czemu nie przyjęłam zaproszenia Cole'a?
Przynajmniej miałabym za partnera kogoś dostojniejszego niż pulchny wampir bez
kła, który zeżarł już pół talerza ciastek.
Poczułam się jak śmieć. Lydia była moją przyjaciółką. To
ona namówiła mnie na ten bal, ona wspiera mnie w trudnościach związanych z
tajemnicą Dominique. A ja tak źle o niej myślę.
Głupia Catherine. Żałosna Catherine. Niewdzięczna
Catherine.
- Zobacz, to Daniel - szepnęła Lydia, z wrażenia aż
odkładając talerz. - Cudowny facet. Gdyby tylko nie był tak przystojny,
startowałabym do niego.
- Jak komuś może się podobać Daniel Shane? - parsknęłam.
Powiedzieć, że zaparło mi dech w piersi to za mało.
Byłam... zauroczona? Jezu, szampan był chyba mocniejszy niż się spodziewałam.
Wyglądał naprawdę dobrze w smokingu. Akurat dziś Lydia
miała stuprocentową rację. Czarny, nieco świecący materiał garnituru podkreślał
jego ciemne oczy i włosy. Opinał się na perfekcyjnie szerokich barach,
podkreślając wszelkie jego kanty i doskonałości rzeźbionego latami ciała.
Potrzebowałam ogromnej siły woli, by utrzymać swoją żuchwę
na miejscu.
- O kurde.
- Idzie tutaj! - pisnęła Lydia, szarpiąc mnie za ramię. - Nie
mam czegoś między zębami?
Partnerka Daniela wyglądała jak bogini w swojej zapewne
drogiej jak cholera czerwonej kreacji. Ta marszczona u dołu suknia bez
ramiączek sprawiała, że nawet niezadowolenie malujące się na jej ślicznej,
śniadej buźce wyglądało jak uśmiech.
- Witaj, Lydio. - Daniel skinął głową najpierw Thompson,
następnie przeniósł swoje chłodne, czarne spojrzenie na mnie. - Catherine.
Wstałam i podałam partnerce Daniela swoją nieidealną dłoń.
- Catherine Evans. Miło mi cię poznać.
Dziewczyna niechętnie uścisnęła mnie swoją wymanicurowaną ręką. Nie mogłam ich nie porównać - jedna blada, mała i drżąca, z obgryzionymi paznokciami, a druga perfekcyjna pod każdym względem, miękka i pachnąca kremem.
- Sophie Holder, dziewczyna Daniela.
Nawet nie mrugnęłam, choć stalowe spojrzenie dziewczyny
było w stanie zabijać.
- Gratuluję.
W ogóle jej nie winszowałam ani nie było mi miło jej
spotkać i ona o tym doskonale wiedziała.
- Chodźmy powitać resztę gości, kochanie - rzuciła Sophie,
ciągnąc Daniela za rękę.
Zachowywała się jak jakaś pieprzona królowa. Miałam
cholerną ochotę przestawić jej ten zadarty nosek. Kiedy odeszli, zwalczyłam impuls, by pożegnać ich środkowym
palcem.
Ale powstrzymała mnie tylko świadomość, że ich miejsce
niemal natychmiast zajął Cole. Na moje szczęście całkiem sam.
- Jednak przyszłaś - zauważył z seksownym uśmiechem.
- I to był błąd - westchnęłam. - Czuję się jak pajac w tej kretyńskiej
sukni.
Cole nieznacznie pochylił się w moim kierunku.
- Tylko się tak czujesz, kotku - wyszeptał, muskając swoim
oddechem moją odsłoniętą szyję. - Wyglądasz olśniewająco. Pięknie, ale
jednocześnie tajemniczo. Uroczo, ale jednocześnie wiem, że potrafiłabyś ranić
bardziej niż ostrza, które oferuje nam wyposażenie szkoły. Jak ty to robisz,
Catherine Evans?
Zarumieniona wzruszyłam ramionami.
- Nie wiedziałam, że cokolwiek robię.
Cole otaksował mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Oj robisz, kotku, robisz.
- Skoro już tak gadamy, to tobie też nieźle w smokingu -
zauważyłam.
Cole posłał mi jeden z tych swoich łajdackich uśmiechów.
- Mówisz tak tylko dlatego, że jeszcze nie widziałaś mnie bez niego.
- Noc jeszcze młoda - rzuciłam z tajemniczym uśmiechem,
odwracając się z powrotem w stronę Lydii. Nawet gdy już usiadłam, Cole
wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem. Chyba nie spodziewał się takiej reakcji z
mojej strony.
W końcu jednak powrócił do swojej zniecierpliwionej
partnerki. Na odchodnym uraczył mnie jednak najseksowniejszym uśmiechem pod
słońcem. Poczułam falę zalewającego mnie ciepła.
- O czym rozmawialiście? - zaciekawiła się Lydia, obserwując
tę scenę z ukosa.
Od krępującej odpowiedzi na szczęście uratował mnie pogodny
głos Marlene.
Dyrektorka stała na scenie obok orkiestry, która na chwilę
jej wystąpienia przestała grać. Prezentowała się niezwykle seksownie w swojej
brązowej, cekinowej sukni. Zrezygnowała ze swoich grzecznych koczków i
rozpuściła włosy, pozwalając opaść miękkim falom na ramiona. Wyglądała zdecydowanie
młodziej w takiej fryzurze.
- Proszę o chwilę uwagi - zaćwierkała do mikrofonu. - Nie
będę długo mówić, aby nie zabierać wam czasu na zabawę. Chciałam tylko życzyć
wam wszystkim wesołych, pogodnych świąt. Niech nowy rok przyniesie więcej
spełnionych marzeń i zagwarantuje przyszłość, która dobrymi wspomnieniami
wymaże demony przeszłości. Wasze zdrowie, moi kochani! - Uniosła kieliszek z
szampanem w górę. - Pamiętajcie tylko o umiarze. Wampirzy kac jest o wiele
boleśniejszy.
No co ty nie powiesz.
Tłum przez długą chwilę wznosił wiwaty, każdy życzył sobie
wesołych świąt. Gdy towarzystwo się wyciszyło, na podest powrócili muzycy i
zaczęli wygrywać znane piosenki w swojej instrumentalnej aranżacji.
Pierwszy utwór przesiedziałam.
I drugi.
I następny.
W końcu zaczęłam odmierzać czas wypitymi kieliszkami
szampana. Ale wkrótce i ta metoda zawiodła, bo kelner przestał do mnie
podchodzić. A to oznaczało, że chyba przegięłam.
Kiedy już zaczęłam rozważać powrót do sypialni, podszedł do
mnie jakiś niski, pryszczaty chłoptaś z mojego roku.
Cóż, on jedyny nie bał się podejść do Catherine Evans, więc
sporo zyskał w moich oczach. Nawet jeśli był paskudny.
- Za...za...zatańczysz? - wyjąkał, wyciągając w moją stronę
drżącą dłoń.
Zdusiłam pisk euforii i podążyłam za nim na parkiet.
Zignorowałam żałobę. Minęło kilka miesięcy. A Mama na pewno by chciała, żebym w
końcu zaczęła normalnie żyć.
Pryszczaty miał na imię Paul. I przez 4 minuty tańca tylko
tyle zdążyłam się dowiedzieć. Jąkał się jak cholera. Poza tym taniec szedł nam
bardzo opornie. Nie wiem czy to ja byłam tak beznadziejna, czy może jednak on.
Kiedy utwór się skończył, ukłoniłam się lekko przed mokrym
od potu Paulem. Ten sztywno skinął mi głową i uciekł w kąt. Mogłam się założyć,
że tańczył ze mną tylko w ramach jakiegoś zakładu.
Utwór się zmienił, w tle dało się słyszeć teraz słynny
utwór Hoziera. A przede mną
stał Cole z najcudowniejszym uśmiechem we wszechświecie. Wyciągnął do mnie
dłoń, kłaniając się kurtuazyjnie.
- Pani, zaszczycisz mnie swą obecnością w tańcu?
Z uśmiechem podałam mu dłoń.
- Z wielką przyjemnością.
Utwór tylko z pozoru był smętny. W refrenie nabierał
charakteru tanga, co Cole oczywiście wykorzystał. Zaserwował mi taniec pełen
namiętności, nie bawił się w subtelności. Każdy jego dotyk sprawiał, że
zalewała mnie fala przyjemnego ciepła. Podążałam za nim wytrwale, choć tak
naprawdę dawałam sobą pomiatać jak lalką. To on był prekursorem każdego obrotu
czy pełnego pożądania dotyku. Jego dłonie sunęły po mojej talii, ramionach. A
ja mu na wszystko pozwalałam. Jak głupia zezwalałam mu na każdy, nawet
najśmielszy gest. Nie zwracałam uwagi na publiczność; to nie było teraz ważne.
Ważny był on, jego dłonie na moim ciele i to z jaką gracją poddawał się muzyce.
Początkowo uważałam, że to dekoracje sali sprawiają, że bal wydaje się
magicznym wydarzeniem. Teraz już wiedziałam, że to wszystko zasługa Cole'a.
Cole odchylił mnie do tyłu i złożył subtelny pocałunek na
moim dekolcie. Kiedy przywrócił mnie do poprzedniej pozycji, nie
potrafiłam zapanować nad rumieńcem, który wypełzł mi na policzki.
- Mówiłem ci już, jak cudownie wyglądasz? - wyszeptał,
przyciągając mnie bliżej do siebie. Nasze klatki piersiowe stykał się z każdym
gwałtownym wdechem. Zaciskał swoje dłonie na mojej talii mocno, dawał mi znak,
że nie mam możliwości ucieczki. Ale czy ja chciałam uciekać?
- Pewnie ze trzy razy - zaśmiałam się cicho.
Cole jeszcze mocniej zacisnął palce na mojej talii. Kiedy
się nachylił, owionął mnie jego fantastyczny, intensywny zapach bergamotki.
- Wyglądasz zjawiskowo, Catherine. Uroda mojej partnerki
ginie przy twojej. Jesteś jak gwiazda, kiedy my wszyscy jesteśmy tylko ciemnym,
ponurym niebem. A twoje oczy... - Cole westchnął, jego ciężki oddech połaskotał
mnie w ucho. - Wiem, że to tylko soczewki, ale pasują do ciebie. Odzwierciedlają
twoje łagodne wnętrze, które nawet ty musisz posiadać. A ja jestem gotowy
zmarnować wieczność, byleby tylko je odkryć.
Zakręciło mi się w głowie i to nie za sprawą wypitego
alkoholu. Cole, jego zapach, głos, smak... Smak. Miałam teraz cholerną ochotę
wspiąć się na palce i wpić w jego wargi... Był tak blisko. Raj, ale
jednocześnie Piekło, było tak blisko. Ile jeszcze wytrzymam? Jak długo można
się opierać przed grzechem?
Nawet nie zwróciłam uwagi, gdy utwór się skończył.
Odsunęłam się od Cole'a na nogach jak z waty. Miałam świadomość tego, że
praktycznie wszyscy w sali patrzą wprost na nas.
Cholera, teraz już serio jestem spalona w tej szkole. A
starałam się nikomu nie wadzić!
- Dziękuję za wspaniałe towarzystwo - wyszeptałam. - Może
kiedyś uda nam się to powtórzyć.
Cole pocałował wierzch mojej dłoni, tak jak wtedy, gdy się
poznaliśmy.
- Noc jeszcze młoda, panno Evans.
Uśmiechnęłam się słabo i wyszłam z sali. Na korytarzu było
chłodniej i ciszej. To jednak nie pomogło mi zapanować nad walącym sercem.
Co ty odwalasz, Catherine? To największy podrywacz w
szkole! Nie powinnaś mieć do niego słabości, jeśli nie chcesz bardziej
cierpieć!
Wiedziałam to. I nie tylko z przestróg innych. Miałam
świadomość, że Cole Turner to zimny drań. Ale, nie potrafiłam oprzeć się jemu
urokowi. Mógł być nie wiadomo jak zepsuty, ale sprawiał, że serce mocniej mi
biło. Cholerny, zepsuty dupek. On ma zabawę, a ja spłonę w Piekle za to, że mu
ulegam.
Wpadłam do łazienki i przedarłam się przez tłumek
plotkujących i poprawiających makijaż nastolatek aż do pomieszczenia z kabinami
prysznicowymi. Odcięłam się od świata i ludzi, ale nie od siebie.
Dopiero po chwili tępego milczenia uświadomiłam sobie, że
wcale nie chcę być sama. To było dziwne wiedzieć, że ma się kogoś, do kogo
można się zwrócić w potrzebie. Ale jednocześnie bardzo przyjemne.
Wyciągnęłam telefon z torebki i napisałam do Lydii:
"Potrzebuję ciebie,
babeczek i kieliszka szampana w kabinie z prysznicami. Natychmiast!"
Wampirzyca może i nie pojawiła się we wskazanym czasie, ale
miała wszystko, o co prosiłam.
- W kiblu nie zdarzało mi się jeść - zauważyła, siadając na
podłodze naprzeciwko mnie. Jej puszysta suknia rozłożyła się wokół niej.
Wychyliłam szampana jednym haustem.
- Zgrzeszyłam, Kiełku. Myślą i słowem, ale na szczęście nie
uczynkiem. Choć właściwie nie wiem. Uczynkiem chyba też.
- Chodzi o Cole'a - zgadła bez trudu.
- Och, Lyd, co ja mam robić? - jęknęłam.
Lydia przez chwilę w milczeniu żuła babeczkę.
- Żyć - odparła w końcu. - Od kiedy cię poznałam jesteś
cieniem człowieka. Nie śmiejesz się, nic cię nie cieszy. A od kiedy pojawił się
Cole znacznie się zmieniłaś. Uśmiechasz się. Możliwe, że przeraża cię to, co on
z tobą robi - dodała. - Ale uwierz mi, cudownie ci z uśmiechem.
- Boję się, Kiełku. Miłość nie jest dla mnie.
- Jest dla każdego, Cat. Nie odsuwaj się od czegoś, co może
ci sprawiać przyjemność. Zresztą, kto tu mówi o miłości? - Znacząco poruszyła
brwiami. - To Cole Turner, a nie twój książę z bajki. Zabaw się. Odrobina flirtu
jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Nie czułam się przekonana.
- Ale...
Lydia krzyknęła zaskoczona.
- Chodzi o Daniela!
Spojrzałam na nią jak na kosmitkę. Jezu, zdecydowanie
przesadziła na dziś z cukrem.
- Nie! - wykrzyknęłam zniesmaczona. - Nie mieszaj w to tego
kretyna.
- Kretyna - powtórzyła Lydia w zamyśleniu. - Zwykle nazywasz
go dupkiem. Coś się zmieniło, Catherine. Tylko ty jeszcze tego nie dostrzegasz.
- Och, przestań! - fuknęłam. - To śmieszne. Daniel jest
skryty, nudny i nijaki. A Cole jest żywiołowy, odważny i seksowny. Daniel jest
po prostu... - Wykonałam nic nie znaczący ruch ręką. - Po prostu jest kimś, kto
pomaga mi przy rozwiązaniu tajemnicy. Irytuje mnie swoim sposobem bycia i tym
chłodnym, czarnym spojrzeniem, które sugeruje, że... - Westchnęłam ciężko. -
Turner to co innego. Komplementuje mnie, stawia mi wyzwania. I, pewnie spłonę
za to w Piekle, ale podoba mi się to. W końcu ktoś mnie docenia, zauważa we
mnie coś wartościowego.
Lydia milczała przez bardzo długą chwilę. Zjadła w tym
czasie ze trzy babeczki.
- Czujesz coś do Daniela? - spytała poważnie.
Pokręciłam głową.
- To tylko znajomy.
- A do Cole'a?
Potarłam dłońmi o ramiona. Nadal czułam na nich jego palący
dotyk.
Uśmiechnęłam się wbrew sobie.
- Cole będzie moim noworocznym postanowieniem.
Lydia się roześmiała.
- Mądra dziewczynka! A teraz podwijaj kiecę i pokaż tym
dwóm dupkom, że nie jesteś pierwszą lepszą i że muszą się trochę postarać, by
na ciebie zasłużyć!
Pełna nowej energii do działania ruszyłam do wyjścia. Za
drzwiami wpadłam na Daniela. Pachniał mrozem i papierosowym dymem.
- O, Cat - mruknął. - Wszędzie cię szukałem. Zatańczymy.
To nie było pytanie, a ja nie miałam wyboru. Chwycił mnie
za dłoń i pociągnął w stronę jadalni. Zdążyłam się tylko obejrzeć na Lydię,
która uniosła w górę dwa kciuki.
Daniel wybrał miejsce w kącie, z dala od ciekawskich
spojrzeń. A to nie wróżyło nic dobrego.
Kiedy tylko orkiestra zaczęła wygrywać kawałek Sii, objął mnie i
zaczął kołysać się w takt melodii. Nie był to jednak delikatny taniec, którego
należało się spodziewać po piosence. Chłopak w każdym ruchu ukazywał mi swoją
złość.
- Co ty odwalasz, Evans? - syknął. - Tak bardzo chcesz
cierpieć? Ostrzegałem cię. Cole nie jest zdolny do miłości. To nie facet dla
ciebie.
Wkurzona nadepnęłam mu na stopę.
- A kto niby jest dla mnie odpowiedni? Ty, ekspercie?
- Nie wiem, kto - odparł nieco spokojniej. - Ale na pewno nie
on.
Wywróciłam oczami i wyrwałam się z jego uścisku. Odwróciłam
się z zamiarem ucieczki, ale ten chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do
siebie. W jego czarnych oczach dostrzegłam niebezpieczny błysk.
- Umiesz tańczyć?
- O co ty mnie oskarżasz, Shane! - wykrzyknęłam. - Taniec mam
w krwi.
Daniel ciaśniej objął mnie w talii i wyzywająco spojrzał
prosto w oczy.
- Pokaż więc, co potrafisz.
Wyciągnął mnie na parkiet. Zaczęliśmy wirować wokół wraz z
innymi parami. Nie był to taniec pełen zmysłowości, ale... Ale coś w nim było.
Rywalizacja. W przypadku Cole'a, to jemu pozwalałam prowadzić. Teraz nie
potrafiłam, ba, nie chciałam oddać się całkowicie Danielowi. Jego ruch, mój
ruch. Po kolei staraliśmy się sobie udowodnić, kto jest lepszy. Nasze kroki
były coraz śmielsze. Możliwe że po prostu poszłam za radą Lydii i starałam się
chwytać każdy dzień. Albo zwyczajnie uległam chwili. Oczy Daniela błyszczały
zawzięcie w słabym świetle choinkowych lampek. Skupiłam się na nich, cały świat
przestał istnieć. Na sali byliśmy tylko my i nasza taneczna walka. Nie było
mowy o kapitulacji. Mógł być tylko jeden zwycięzca.
Daniel nagle zamaszystym ruchem odchylił mnie do tyłu.
Tylko dzięki jego silnym ramionom nie straciłam równowagi.
- Przegrałaś.
Ale piosenka jeszcze nie dobiegła końca. Wyprostowałam się
i zaczęłam okręcać wokół własnej osi pośród innych par. Daniel jednak szybko
mnie odnalazł i mocno ścisnął w talii. Znów odchylił mnie do tyłu, teraz jednak
delikatniej. W tej pozycji wytrwaliśmy aż do ostatnich taktów.
Przywrócił mnie do pionu, jednak nie wypuścił z objęć.
- Może remis? - zasugerował.
- Daniel Shane się poddaje?
- Chciałem po prostu dać ci fory. Chyba rozumiesz, to twój
pierwszy bal. Na następnym nie będzie tak łatwo.
- Na następnym ciebie już tu nie będzie - zauważyłam.
- A jeśli ja odejdę, tobie w końcu uda się uciec -
podsumował z uśmiechem. - Więc przyjmijmy, że oboje wygraliśmy na naszym
ostatnim wspólnym balu.
Skinęłam głową.
- W porządku.
Chciałam już odejść, ale Daniel nadal trzymał mnie w
uścisku.
- Wciąż uważam cie za psychopatkę - zaznaczył. - Ale dziś
wyglądasz naprawdę dobrze.
Nic nie powiedziałam, zahipnotyzowana jego czarnym
spojrzeniem lustrującym moją twarz.
- A więc to są twoje prawdziwe oczy - wyszeptał. - Cudowne.
- Raczej straszne. Ale skończyły mi się soczewki. Nie
miałam wyjścia.
Daniel na moment zamilkł, zaciskając wargi. Wyglądał wtedy o wiele poważniej.
Daniel na moment zamilkł, zaciskając wargi. Wyglądał wtedy o wiele poważniej.
- Pomogę ci to rozwikłać. Obiecuję.
- Zmarnowałeś na mnie swoje noworoczne postanowienie? -
zakpiłam.
Uśmiechnął się tym typowym uśmiechem drania.
- Obym tego nie żałował, Evans.
Puścił mnie, a ja odsunęłam się na bezpieczną odległość.
Ujęłam w dłonie fałdy spódnicy, gotowa wrócić do Lydii. Coś mi się jednak nie
zgadzało.
Może byłam przewrażliwiona, ale wyczułam zapach niezwiązany
z balem. Nie potrafiłam go jednak z niczym utożsamić.
A może tylko mi się zdawało?
- Catherine?
Podeszłam powoli do ogromnego okna ukrytego za kotarą.
Uchyliłam materiał, wyglądając na zalany mrokiem dziedziniec.
Wszystko zdawało być się w porządku. Mnie jednak niepokój
ściskał za gardło.
- Catherine? - powtórzył Daniel, tym razem szarpiąc mnie za
ramię. - Co się dzieje?
I wtedy zgasły wszystkie światła, a muzykę zastąpiły
wrzaski przerażonych uczniów.
***
Och, w końcu udało mi się napisać ten rozdział. Niby nie jest długi, ale wymagał wielu opisów, które jak zapewne wiecie, przyprawiają mnie o zawał. Myślę jednak, że nie jest najgorzej i przynajmniej w jakimś stopniu przedstawiłam Wam to, co siedziało w mojej głowie od dłuższego czasu.
W tym rozdziale pojawia się sporo muzyki, ale chyba rozumiecie, mamy bal :D Naprawdę polecam słuchać wskazanych utworów podczas czytania danego fragmentu. Pomogą Wam one jeszcze bardziej zrozumieć moje marne opisy.
Tak, część zakładek, stron ,czy jak to tam inaczej nazwać, już się pojawiła. Dajcie mi jednak jeszcze chwilę a dopnę wszystko na ostatni guzik. Obiecuję!
Buziaki! :**
Wasza wiecznie nieogarnięta Klaudia99
Jest świetny! Masz bogate słownictwo, ładne opisy i ciekawe dialogi - czego chcieć więcej?
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam opowieść jednym tchem i bardzo mi się podoba!
Cath i dwaj mężczyźni rywalizujący o nią. Każdy z nich ma coś w sobie... Cole to taki łobuz, coś w stylu "panienka na jedną noc"? Ale mimo wszystko przyciąga do siebie, oj tak.
A Daniel... też taki...tajemniczy, ale ma w sobie coś podobnego jak Cole.
Cath i Lydia są super, uwielbiam je :)
Dziękuję za komentarz pozostawiony na moim blogu, mam nadzieję, że zagościsz tam na dłużej!
http://love-is-a-weakness.blogspot.com/
Bardzo dziękuję za tak pochlebne opinie! :) To miło z Twojej strony, że znalazłaś chwilę, by przeczytać moje wypociny. Cieszy mnie również fakt, że postacie i fabuła przypadły ci do gustu.
UsuńA co do twojego bloga to oczywiście, że zostanę na dłużej! :) Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
Pozdrawiam serdecznie,
Klaudia99
Cześć Kiełku <3
OdpowiedzUsuńWybacz mi spóźnienie, ale obie mamy niezły zapieprz w szkole i sama wiesz jak to jest ;(
No dobra to teraz o rozdziale!
Po pierwsze chciałabym Ci bardzo pogratulować opisów szczególnie tych na początku, gdy opisujesz pokój Marlene. Są rozbudowane i świetnie skonstruowane ;) Mogę Ci z czystym sumieniem przyznać, że piszesz tak piękne opisy jak sam Mickiewicz w Panu Tadeuszu, którego się ostatnio naczytałam ;) To naprawdę ważne, aby autor potrafił oddawać wiarygodny obraz swojej wyobraźni, Ty już to potrafisz i robisz to naprawdę świetnie ;D
Marlene ją podpuszczała - sprytne - ale Cat oczywiście jest sprytniejsza i przejrzała to ;) Przecież naszej Cat nigdy odwaga nie opuszcza :D Komu jak komu, ale jej nigdy!
Bardzo polubiłam Marlene -jest taką pozytywna osobą no i w pewnym sensie opiekuje się naszą Cathy ;D Bardzo podoba mi się jej podejście do Evans ;D
nawet nie wiesz jakie zdziwienie miałam wymalowane na twarzy, gdy Cat zgodziła się pójść na bal :D
Byłam wręcz pewna na początku rozdziału, że ona nie pójdzie,a tu taki obrót sytuacji o 180 stopni :D
Cat serce waliło po tańcu z Colem, a mi serce waliło gdy czytałam o Danielu :D
Po prostu zakochałam się w tym seksownym draniu ;***
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cathy i Lydia są już tak ze sobą blisko :D Chyba nikt nie lubi samotności i Cat także potrzebuje kogoś w swym życiu na kogo może liczyć ;) Cieszę się, że w tym momencie tą osobą jest Lydia i liczę na to, że w niedalekiej przyszłości znajdzie się też taka osoba tylko przeciwnej płci ;D I liczę na to, że tą osobę bedzie nie kto inny tylko DANIEL SHANE!!
Matko, kocham cię laska po prostu za to wszystko co tutaj robisz ;D
Masz bardzo bogate słownictwo i to bardzo widać, zwłaszcza w używanych przez Ciebie środkach stylistycznych i opisach ;)
Widać, ze sporo napracowałaś się nad tym rozdziałem, ale powiem Ci, że opłacało się, bo efekt sam w sobie jest po prostu zniewalający <3
Arcymistrzowsko opisujesz uczucia głównej bohaterki, jej emocjonalne zagubienie, zauroczenie, potrzebę przyjaźni... po poru to co robisz jest piękne samo w sobie ;)
A ten taniec Daniela i Cat zabrał mi dech w piersiach :) Po prostu zawładnęłaś moją wyobraźnią, moimi emocjami <3
Kocham Cie za to bardzo mocno, bo przynajmniej na chwilę mogłam oderwać się od tej szarej rzeczywistości i problemów. A teraz płaczę i to tak naprawdę, płaczę ze szczęścia... Po prostu tyle emocji się we mnie ostatnio dygotało, a Ty sprawiłaś, że to wszystko się teraz ze mnie wylało, dzięki temu rozdziałowi i jestem szczęśliwa ;)
Jesteś niesamowita, dziękuję Ci, że piszesz ;D
Dobra ja idę otrzeć twarz, a potem spać, bo padam już na ryj dzisiaj.
A Tobie dziękuję za to, że dałaś mi dzisiaj ten rozdział, nawet nie zdajesz sobie sprawy ile dałaś mi szczęścia tym rozdziałem i mówię Ci to z ręką na sercu, Kiełku :D
Wybacz błędy, zapomniałam go sprawdzić przed publikacją ;(
UsuńOch, Vicky... Teraz to ja płaczę... Dziekuję Ci za to, że jesteś, maleńka. Bez Ciebie to wszystko nie miałoby sensu. Tak naprawdę to Ty dałaś początek temu opowiadaniu i strasznie Ci za to dziekuję. Jesteś, chwalisz mnie i kochasz wszystko, co robię- czego chcieć więcej? :))
UsuńArcymistrzowsko... Hm, trudne słowo i na pewne nie opisuje moich "zdolności" ale dziekuję Ci za każde mile słowo, nawet jesli nieco przesadzone :D
I nie przejmuj się niczym, skarbie. Wszystko będzie dobrze! Głowa do góry! Bo jak nie, to naślę na Ciebie moją Catherine! Albo jakiegoś Nocnego!
Kocham Cię, słońce. Dziekuję za to, że jesteś i wspierasz mnie :)) To niby tak niewiele, kilka ciepłych słów o moim niedoskonałym rozdziale, a jednak jak poprawia humor. Tyle że Ty robisz dużo więcej. Jesteś, a nie tylko czytasz. Kocham cie za to jeszcze mocniej! <3
Całuję,
Twoja S.Z.W.J.H.P.G <3
AAAAAAAAAA CUDOWNE!!!!!! Jezu i ta muzyka, jak Cat tańczyła z Danielem, co tu się dzieje! Matko no i co to za kończenie w takim momencie? Natychmiast wstawiaj kolejny rozdział! Ach jakie opisy, są cudowne. Rozdział DOSKONAŁY i nie próbuj się tu kłócić.
OdpowiedzUsuńDawaj następny! Błagaaaaam :)
Cześć! Aaaaaaa, nie będę sie kłócić :D Nie mnie to wszystko oceniać. Ważne, że Tobie sie podoba :))
UsuńRozdział jest w połowie napisany, ale chyba nie dam rady wstawić go dzisiaj. Chociaż jakbym tak olała naukę chemii... Niczego nie obiecuję! Ale może, kto wie :))
Cieszę się, że jesteś ze mną, chwalisz. To cholernie ważne. Sama piszesz, wiec pewnie wiesz, co mam na myśli :)
Buziaki, skarbie! :**
Cześć! :D Wpadłam do ciebie przypadkiem i powiem jedno: WOW I WOW! :O Pięknie piszesz: rozdziały, ortografia, opisy, dialogi itp. :D (itp mówi nam ksiądz zawsze na religii xD) no nic jedno słowo; DO-SKO-NA-ŁY! :D Pozdrawiam ;)) Podpis: Cindrella ;P Ps. Tak, ta Cindrella z bloga: ,,To uczucie może cię zabić...'' itd xD)
OdpowiedzUsuńWow. Wow. Wow. Ileż emocji w tym komentarzu! Bang, bang, bang! Jedno, drugie, trzecie! Zawsze jesteś taka żywiołowa? :D Dogadałabyś sie z moją Catherine! :))
UsuńCieszę sie, że Ci się podoba! Itp, itp :D Super, że zajrzałaś. Mam nadzieję, ze spodoba Ci się tak bardzo, że zostaniesz na dłużej :))
Również pozdrawiam!
Klaudia99
Rozdział kręci się wokół rozterek sercowego Cat. Już kiedyś chwaliłam Cię za opisy, ale powtórzę: chwała Ci za nie. Spotkałam tyle blogów, gdzie kreacje „opisywano” poprzez wyrzucenie zdjęć, więc pewnie zrobiłabym krzywdę za podobną praktykę, a tak… Och, widzę suknię Cat i samą oczami wyobraźni, a to bardzo dobrze świadczy. Nie wiem po co te linki do piosenek w tekście, ale już mniejsza o to, bo nie muzyka jest to najistotniejsza.
OdpowiedzUsuńCo tak naprawdę jest z relacjami dyrektorki i głównej bohaterki? Pierwsza lepsza nauczycielka nie daje takich prezentów i nie udziela rad… Przeszłość Cat jest złożona i jestem tego coraz pewniejsza. Mimo wszystko dobrze, że poszła na ten bal, a Lydia ma u mnie plus za te rady, choć nie podzielam pomysłu filtu z Colem.
Szczerze? Daniel mnie przekonuje. Ta rywalizacja, ten ogień i wzajemna (pozorna) niechcęć. To w nich jest od dluzszego czasu, jedynie teraz zostało uwolnione. Jak już to nie Cole, ale Daniel ją zmienia, nawe jeśli ma do niego pretensje o zniszczone plany ucieczki. Colę jest sztuczny, ich reakcja rownież; ale to taki typ bohatera – zapatrzony w siebie dupek. Niedobrze, ze ma jakkolwiek wpływ na Cat.
Bal udany, a za wielkie bum! na końcu duże brawa. Czyżby Nocni, czy może…?
Nessa
W całym tym rozdziale największe uznanie za opis tańca z Colem, jak i Danielem. Naprawdę świetnie mi się to czytało – zupełnie jakbym to ja z nimi tańczyła. Aż mi się przypomniało jedno wesele, gdzie na samo wspomnienie pojawia się uśmiech i bolą stopy. :)
OdpowiedzUsuńJedynie mogę mieć zastrzeżenia do tego, że Cat od początku była na nie, a w sumie zmieniła zdanie tak po prostu, bo nie można powiedzieć, że Lydia jakoś namiętnie ją przekonywała do pójścia. Ale koniec końców dobrze, że Cat poszła. :)